wtorek, 28 lipca 2015

Zajączek XCIX - Noc druga

Ok, kryzys egzystencjalny pokonany, chwilowa depresja zwalczona, rodzinka odegnana :D
Tak, wiem, że mnie nienawidzicie, że okropny ze mnie człowiek itp. Ale zauważcie, że jednak dalej tylko człowiek ;-;
W każdym razie wstawiam ten post i wyjeżdżam na kolejny tydzień. Więc kolejna nota pewnie będzie w kolejną środę(albo nie)

*********************
- Obawiam się, że to niemożliwe - Mówił łagodnym głosem a ja traciłem siły coraz bardziej i bardziej. - Jeżeli mnie wysłuchasz, dam ci spokój, ale nigdy nie zrezygnuję z ciebie. Będę walczył o ciebie, choćbym miał przez resztę życia robić tylko to.
Zebrałem się w sobie i wyciągnąłem dłoń z jego uścisku. Nie próbował złapać mnie ponownie, chociaż widziałem po nim, że bardzo tego chce.
Prychnąłem, odwracając głowę. Tak bardzo chciałem już o wszystkim zapomnieć. O tym, jak mnie zranił i jak bardzo go kochałem... kocham. Nie miałem jednak siły dłużej się z nim kłócić.
- Więc proszę, słucham. Mów co masz powiedzieć i wyjdź.
Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jak okrutnie brzmią moje słowa, ale Tochi wydawał się tego nie dostrzegać. Spokojnym krokiem przemierzył mój pokój i usiadł na łóżku. Wpatrywał się we mnie chwilę jednak nie ruszyłem się z miejsca. Przez chwilę zbierał myśli, nim spojrzał na mnie ze smutkiem.
- Nie chciałem tego robić - Zaczął, jednak nie robiło to na mnie najmniejszego wrażenia. Gdyby nie chciał tego robić to by tego nie zrobił. Tochi jednak kontynuował. - Ona... powiedziała, że będzie dręczyć nas tak długo, aż nie będziesz mieć tego dosyć i odejdziesz.
- I uważasz, że całując ją przestanie się nas czepiać? Czy może to sprawi, że cię nie zostawię? - Mówienie tak żenujących rzeczy było okropnie wstydliwe, ale nie umiałem znaleźć dosadniejszych słów.
- Ja... - Westchnął, opuszczając głowę. Wyglądał na naprawdę zawiedzionego. Jednak bardziej swoim zachowaniem niż mną. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem go w takim stanie. - Ona powiedziała, że nie uwierzy, że mogłem przestać ją kochać. Nie rozumie, że minęło za dużo czasu, żebym mogło mnie z nią cokolwiek łączyć. Powiedziała, że da nam spokój tylko wtedy, kiedy jej udowodnię, że nic do niej nie czuję.
- ...Całując ją... - Dokończyłem za niego, powoli rozumiejąc co miał na myśli, mówiąc, że ,,zrobił to dla nas". Więc pocałował ją, żebym więcej się nie martwił, że mnie zostawi. Zabawne, że akurat tak to się skończyło.
- Przepraszam, że tak to wyszło... - Wstał z łóżka i powoli do mnie podszedł. Cofnąłem się o krok, starając się zachować spokój.
- Myślisz, że przepraszam wystarczy? - Prychnąłem, starając się dodać tym samym pewności siebie.
- Domyślam się, że nie. Dlatego będę o ciebie walczył tak długo, aż mi wybaczysz.
Odwrócił się w stronę okna i zza parapetu wyjął bukiet kwiatów, z promiennym uśmiechem. Miałem ochotę prychnąć z pogardą, ale powstrzymałem się od tego. Naprawdę myślał, że głupie kwiaty mi wynagrodzą to co zrobił?
- Róże... - Rzuciłem odruchowo, przyglądając się kwiatom beznamiętnie.
- Kiedy chcę ci powiedzieć, że cię kocham najbardziej na świecie - Dokończył z delikatnym uśmiechem. Serce zabiło mi mocniej, jednak starałem nie dać tego po sobie poznać, dalej patrząc na bukiet beznamiętnie.
- Niezapominajki... - Powiedziałem niepewnie, przypominając sobie obrazki, które były w książce od niego.
- Kiedy chcę powiedzieć, że nigdy o tobie nie zapomnę.
- Czerwone tulipany...
- Bo jedno powiedzenie ,,kocham cię" to za mało.
- Ferezje czerwone... - Westchnąłem, czując, że powoli zaczynam przegrywać.
- Kwiat, który najchętniej dawałbym ci codziennie, bo każdy dzień z tobą jest dla mnie spełnieniem marzeń.
Wyrecytował dokładnie te same kwestie, które były w książce od niego. Wyciągnął kwiaty w moją stronę, czekając chwilę, aż je przyjmę.
Westchnąłem ciężko, biorąc od niego bukiet. Przyglądałem się mu przez chwilę, zaraz jednak podnosząc wzrok na Tochiego.
- Dzięki... - Odłożyłem kwiaty na stolik, starając się nie rozczulić. Serce mi kołatało jak za każdym razem, gdy był w pobliżu. Dlaczego nie mogłem go po prostu wyrzucić i zapomnieć? Przez chwilę się wahałem, co powinienem zrobić. Chciałem mu wybaczyć. Naprawdę chciałem mu wybaczyć, ale...
- Nie umiem tego zapomnieć, Tochi. Po prostu... - Pokręciłem głową, nie kończąc zdania.
- Rozumiem... - Tochi kiwnął, wyciągając rękę w moją stronę. Cofnąłem się o krok, nie pozwalając mu się dotknąć. Gdybym do tego dopuścił, całkowicie straciłbym nad sobą panowanie. Tochi cofnął dłoń. Jego uśmiech nieco przygasł, ale znacznie mniej, niż się tego spodziewałem. Odwrócił się i jakby nigdy nic wspiął się na parapet i wyszedł, nie rzucając w moją stronę nawet pożegnalnego spojrzenia. Jak mógł tak po prostu sobie pójść?
- Hej Tochi! - Nim zdałem sobie sprawę, rzuciłem się w stronę okna. Tochi był on już w połowie dachu i kierował się w stronę rozłożystego drzewa, znajdującego się tuż przy drzwiach frontowych. Odwrócił się w moją stronę z pytającym spojrzeniem.
- Możesz wyjść drzwiami, wiesz o tym?
Uśmiechnął się promiennie i ponownie się odwrócił. Zwinnie zeskoczył na jeden konar i w chwilę potem zniknął, zasłonięty przez liście i daszek.
Wychyliłem się jeszcze bardziej, jednak niewiele mi to dało. Odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem Tochiego, kroczącego ścieżką ku bramie. Odwrócił się jeszcze i wysłał mi pocałunek, nim zniknął wśród nocy.
- Głupek... - Szepnąłem, wpatrując się w miejsce, gdzie zniknął. Do tej pory naprawdę byłem pewny, że to koniec, ale jedna jego wizyta i moja pewność całkowicie runęła. Westchnąłem ciężko, odwracając się w stronę mojego łóżka. Usiadłem na jego brzegu, przez chwilę wpatrując się w okno.
Prawie poczułem gorące dłonie Tochiego, jeżdżące po moim ciele. Moja skóra zaczęła płonąć a po ciele przebiegał dreszcz. Zrobiło mi się nagle bardzo gorąco.
Opadłem na łóżko, starając się zwalczyć kręcenie w głowie. Mimo to, wizję z naszych wspólnych nocy i tak przewijały się przez moją głowę.
Zatkałem uszy, kiedy prawie poczułem na nich oddech Tochiego i to, jak szeptał mi do ucha czułe słówka.
Przewróciłem się na brzuch, naciągając koszulę na widoczną wypukłość w spodniach.
Mój oddech przyśpieszył, kiedy wsunąłem obie dłonie do bokserek. Zacisnąłem powieki, chowając twarz w poduszce.
- Zajączku... - Szept Tochiego był tak rzeczywisty, że byłem niemal pewny, że stoi tuż za mną. Odwróciłem głowę, jednak mój pokój był całkowicie pusty.
...Jak tylko Tochi wróci to zabiję go za to, co mi zrobił...

Patrzyłem nieobecnym wzrokiem na słońce, powoli sięgające zenitu. Ciężko mi było się skupić na czymkolwiek. Przez cały czas myślałem niemal wyłącznie o Tochim. Czy dzisiaj wróci? Czy naprawdę powinienem mu  to wybaczyć? Zranił mnie jak jeszcze nikt, ale... na swój dziwny, pokręcony sposób chciał dobrze.
- Witam paniczu. Można wejść? - Pokojówka przekroczyła próg mojego pokoju. W dłoniach trzymała tacę z kanapkami i parujący kubek. Nie uraczyłem jej spojrzeniem, dalej patrząc w okno - Kucharz przygotował paniczowi śniadanie. Chyba najwyższa pora coś zjeść, nie sądzi panicz? - Położyła tacę na nocnej szafce i czekała na pozwolenie do odejścia. Machnąłem tylko ręką, ale po kilku chwilach nie dotarł do mnie dźwięk zamykanych drzwi. Zmusiłem się do odwrócenia się od okna i spojrzenia na pokojówkę. Stała spokojnie przy drzwiach, uśmiechając się delikatnie.
- Tak? - Zapytałem z naciskiem.
- Przepraszam, że niepokoję panicza, ale panicza rodzeństwo prosiło, żebym paniczowi przekazała kilka spraw.
- Słucham.
- Umm... bo przyjęcie, na którym było rodzeństwo panicza nieco się przeciągnęło. Muszą załatwić z rodzicami kilka spraw, więc trochę im się zejdzie - Nerwowo zacisnęła fartuch na swojej sukience, widocznie oczekując ode mnie wybuchu gniewu.
- Ile? - Dziewczyna przełknęła ślinę, opuszczając spojrzenie.
- Powinni być jutro... najpóźniej pojutrze. Proszą, żeby przekazać, że jest im bardzo przykro i jeżeli paniczowi to przeszkadza to wystarczy, że panicz zadzwoni i...
- Nie ma takiej potrzeby. Przekaż im proszę, że nie muszą się o mnie martwić.
- Jest panicz pewny? Może jednak mogą...
- Nie trzeba. Jeżeli będę czegokolwiek potrzebował, to dam wam znać.
Machnąłem ręką. Pokojówka ukłoniła się i zniknęła za drzwiami. Ponownie zostałem sam.
Sięgnąłem po książkę leżącą na nocnym stoliku. Przejeżdżając wzrokiem po kolejnych wersach, częstowałem się moim śniadaniem i popijałem gorącą czekoladą.
Dzień mijał wolno. Szwendałem się po pokoju, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Zajmowałem się wszystkim, jednak miałem wrażenie, że tak naprawdę nie robię nic.
W końcu nadszedł wieczór. Z ulgą poszedłem zjeść lekką kolację i wziąć prysznic. Najchętniej nie wychodziłbym już z łóżka.
Ubrany już w piżamę wyszedłem z łazienki. Po ciepłej kąpieli nagle w moim pokoju zrobiło się zimno. Mój wzrok padł na otwarte okno. Podszedłem do niego i wyjrzałem na dwór. Księżyc w pełni oświetlał nasz ogród. Miejsce, w którym wczoraj zniknął Tochi, dzisiaj było wyjątkowo dobrze widoczne. Pewnie gdyby wczoraj było tak jasno, mógłbym go obserwować aż do bramy, a potem jeszcze chwilę na ulicy.
Usiadłem na parapecie, patrząc w tamtą stronę. Ciekawe, czy dzisiaj też przyjdzie. Nie, żebym chciał, żeby przyszedł, ale... miałem cichą nadzieję, że jednak tak.
- Czekasz na coś? - Prawie krzyknąłem, kiedy poczułem dłonie na moich ramionach. Odwróciłem się gwałtownie, o mało co nie wypadając przez okno.
W ostatniej chwili Tochi złapał mnie za nadgarstki i wciągnął ponownie do pokoju.
- Jak długo tutaj stoisz? - Zapytałem oburzony, rozglądając się po pokoju. Tochi wzruszył ramionami.
- Wpadłem, jak brałeś prysznic. Nie chciałem ci przeszkadzać, więc poczekałem tuż przy drzwiach.
- ...W miejscu, którego bym nie zauważył, wychodząc z łazienki?
Uśmiechnął się niewinnie, siadając na łóżku. Skrzyżowałem ręce na piersi, mrużąc oczy.
- No i tak obserwowałem cię przez chwilę. Wyglądałeś, jakbyś na coś czekał.
- Wcale, że nie - Prychnąłem, zamykając okno i opierając się o ścianę. Wbiłem wzrok w podłogę, przeczesując włosy. - Gapiłem się na niebo. Nic więcej.
- Jak się czujesz? - Podniosłem gwałtownie głowę. Tym pytaniem akurat mnie zaskoczył. Myślałem, że znowu będzie mnie przepraszał i prosił, żebym mu wybaczył. Nie oczekiwałem, że zacznie się o mnie martwić. Chociaż znając tego charakter, raczej powinienem.
- Jakoś... dlaczego pytasz?
- Nie widziałem twojego rodzeństwa. Zostawili cię samego?
- Taa... tak jakby. Mieli coś ważnego do zrobienia. Sprawy firmowe...
- A co z tobą?
- Nie nadawałem się do pracy. Pojechali beze mnie.
Tochi westchnął, przeczesując włosy. Nie musiałem mówić, dlaczego nie nadawałem się do pracy.
- Dalej jesteś zły? - Kiwnąłem głową, ponownie odwracając od niego spojrzenie.
- Zajączku, ja...
- Jest ci przykro. Nie chciałeś tego. Zrobiłeś to dla naszego dobra, bo nie chciałeś, żebym się martwił, że pewnego dnia mnie zostawisz i wybierzesz Korę - Westchnąłem. Wysłuchiwanie tego wszystkiego już mnie męczyło.
- Więc wiesz już wszystko. Powinienem się zarzekać, że rzeczywiście tak jest? Czy przychodzić tutaj dzień w dzień, aż mi wybaczysz?
- Nie lepiej byłoby, gdybyś się zajął swoimi zwierzątkami? - Kątem oka dostrzegłem jego uśmiech. Serce zabiło mi mocniej, ale nie dałem tego po sobie poznać. Nawet jeżeli rumieńce mnie zdradzały, udawałem, że wcale tego nie czuję.
- Chciałbym, ale najważniejsze z nich mnie nienawidzi. I to z rozsądnych powodów.
Oparłem się na parapecie, dalej usilnie starając się na niego nie patrzeć. Nienawidziłem, gdy traktował mnie jak zwierzątko, ale serce biło mi mocniej, gdy nazywał mnie ,,zajączkiem".
- Więc siedzisz tutaj całkiem sam? - Wstał z łóżka i oparł się o ścianę, tuż przy mnie. Wzruszyłem ramionami, dalej wpatrując się w dywan.
- Nie chciałbym im przeszkadzać...
Zaskakujące. To przez niego teraz tu siedziałem i się dołowałem, a jednak to właśnie on był teraz przy mnie i mnie wspierał.
- Jestem pewny, że byś im nie przeszkadzał.
- Zdziwiłbyś się... - Złączyłem nogi, wpatrując się we wzorek na dywanie. Nie chciałem mówić Tochiemu, że chodzi o przyjęcie u moich rodziców. Nie musiał o tym wiedzieć a ja nie chciałem wysłuchiwać zdania Tochiego na ich temat.
Ręka Tochiego ścisnęła moją. Przez chwilę rozkoszowałem się jego ciepłem, w końcu jednak wyjąłem dłoń z jego uścisku.
- Wyjdź - Nakazałem. Serce mi się krajało, ale nie umiałem mu jeszcze wybaczyć. Chciałem to zrobić, ale po prostu nie mogłem. Przed oczami dalej miałem ten widok.
- Zajączku...
- Nie mogę tak po prostu wybaczyć ci z dnia na dzień. Nawet nie masz pojęcia, jak wtedy cierpiałem - Odwróciłem głowę, starając się włosami zakryć łzy. - Ja... po prostu wyjdź.
Wstałem z parapetu i skierowałem się w stronę drzwi. Zatrzymałem się przy nich, czekając na Tochiego. Ten jednak nie podszedł do mnie.
- Wiem, że cię skrzywdziłem. Tym bardziej zadbam o to, żebyś mi wybaczył - Odwróciłem się w jego stronę. Stał przy otwartym oknie, z jedną nogą na zewnątrz. - Nie zrezygnuję z ciebie. - Uśmiechnął się delikatnie, wychodząc na dwór. Obserwowałem go w ciszy, aż nie wszedł na drzewo pod moim oknem i nie zszedł na dół.
Walczyłem sam z sobą, żeby nie podejść i nie krzyknąć za nim. Przecież go kochałem...
... i właśnie dlatego, nie mogłem znieść tego, że mnie zdradził.

niedziela, 5 lipca 2015

Zajączek XCVIII - Noc pierwsza

Nie ma to jak wakacje, co? ^ ^ Niestety dla mnie nie jest to czas na leżenie i nic nie robienie. Post wstawiam tuż przed moim wyjazdem. A piszę to dlatego, żeby wam uświadomić, że podczas wakacji mogę być trochę mniej dostępna niż normalnie, więc nie zdziwcie się, jeżeli posty będą się pojawiać z opóźnieniem, albo wcale. Będę starała się informować was na fp o tym, czy dany post się nie pojawi, ale nie zawsze będzie to możliwe.
Żeby poprawić wam humor w oczekiwaniu na kolejny post mogę z czystym sumieniem polecić wam naprawdę rewelacyjną książkę, której ostatni tom właśnie dostałam. Jest to książka Katarzyny Lisowskiej ,,Lalkarz". (Nie, nie znam autorki ani nic nie będę miała z tej reklamy, ale książka jest na tyle dobra, żebym mogła polecić ją z czystym sumieniem)
Istnieje możliwość, że za tydzień uda mi się dodać post jeszcze przed animatsuri(tak, jadę) ale raczej mała, więc możecie się spodziewać postu w niedzielę, albo poniedziałek. A tak, będę was informować.  Nie przeszkadzam dalej, miłego czytania :D
******************************

- Uwaga, wszyscy pasażerowie. Za pół godziny dotrzemy do miejsca docelowego. Prosimy poczekać do całkowitego zatrzymania busa, nim wstaną państwo ze swoich miejsc.
Obudził mnie dźwięk mikrofonu. Zamrugałem kilka razy, starając się przypomnieć sobie co ja właściwie tutaj robię. Kiedy tylko to sobie przypomniałem, moje serce ścisnął ból.
Wyjąłem telefon. Na wyświetlaczu było już prawie pięćdziesiąt nieodebranych połączeń i trzydzieści wiadomości. Zignorowałem je wszystkie i włączyłem spis kontaktów. Wybrałem numer Kashikoi'a. Z trudem powstrzymałem łzy, kiedy czekałem, aż się z nim połączę.
- Usagi? Co się stało? - Usłyszałem głos mojego brata i przez chwilę udało mi się zachować spokój. - Próbowaliśmy się do ciebie dodzwonić. Dlaczego nie odbierałeś telefonu? Dzwonił Tochi. Pokłóciliście się? - Ścisnąłem w dłoniach telefon, kiedy do oczu napłynęły mi łzy. - Usagi?
- Przyjedź po mnie - Udało mi się wydusić z zaciśniętego gardła.
- Co się stało?
Pokręciłem głową, ale nie udało mi się nic wydusić. Dopiero po dłuższej chwili i kilku zdenerwowanych pytaniach Kashikoia udało mi się ponownie odezwać.
- Po prostu po mnie przyjedź. Za pół godziny będę na dworcu centralnym.
- Ale co się stało?
- Kashikoi... proszę... - Ta rozmowa i tak była żenująca. Nie miałem zamiaru się tłumaczyć co dokładnie mi jest.
- Dobrze, przyjadę. Czekaj na mnie przy wjeździe do parkingu.
Pokiwałem głową, jednak nic nie powiedziałem. Rozłączyłem się i ponownie oparłem o szybę. Starłem łzy i starałem się nie wybuchnąć przy tych wszystkich ludziach płaczem.

Stanąłem w miejscu, gdzie miał czekać na mnie Kashikoi i rzuciłem plecak na ziemię. Usiadłem na ziemi, tuż przy nim, podciągając kolana do piersi.
- Usagi! - Odwróciłem się w stronę właściciela głosu. Kiedy tylko wstałem z ziemi, Kashikoi rzucił się na mnie, przytulając do swojej piersi. - Jak się cieszę, że nic ci nie jest. Nawet nie wiesz jak bardzo się o ciebie martwiliśmy. Dlaczego nie odbierałeś telefonów?
Pokręciłem głową, wycierając łzy o jego koszulę.
- Przepraszam cię za to. To teraz nie ważne. Chcesz pójść coś zjeść czy od razu do domu?
- Do domu... - Praktycznie pisnąłem, przez ściśnięte bólem gardło. Kashikoi wziął mnie za ramię i poprowadził mnie w stronę samochodu.
Zająłem miejsce pasażera i zapiąłem pasy. Kashikoi zerknął na mnie, gdy odpalał samochód.
- Może chciałbyś coś zjeść? - Pokręciłem głową. Kashikoi jechał bez słowa, raz na jakiś czas zerkając w moją stronę. Widziałem po nim, że bardzo chce mi pomóc, ale w tej chwili nie chciałem niczyjej pomocy. Chciałem się tylko zamknąć w swoim pokoju i już nigdy z niego nie wychodzić.


Ciche pukanie do drzwi wybudziło mnie z letargu, w którym trwałem od kilku godzin.
- Braciszku, mogę wejść? - Ścisnąłem poduszkę, chowając w niej twarz. Doceniałem, że pozwolili mi tyle czasu siedzieć w pokoju bez przepytywania. Rozumiałem też, jak bardzo się o mnie martwią, więc nie mówiłem im, że nie mogą mi pomóc.
Usłyszałem ciche trzaśnięcie drzwiami. Zaraz potem część mojego łóżka zapadła się, gdy Hana usiadła na jego brzegu.
- Przyniosłam ci mrożoną herbatę - Ciche stuknięcie towarzyszyło położeniu szklanki na nocny stolik. - Chcesz porozmawiać?
- ...Nie chcę...
Opadła dłoń na moim ramieniu. Skuliłem się, przyciskając do twarzy poduszkę. Wydawała się dziwnie twarda. To dlatego, że tak dawno nie spałem tutaj czy za bardzo przywykłem do spania u Tochiego?
- Powinieneś się otworzyć. Poczujesz się lepiej - Pogłaskała mnie po ramieniu. - Powiedz, co się stało? Pokłóciłeś się z Panem Tochim, prawda?
Nie wiedziałem, czy można było to nazwać kłótnią. Po prostu złamał mi serce i porwał je na kawałki.
- ...Nie...
- A więc co się stało? Jeszcze nigdy nie wróciłeś od Tochiego w takim stanie. Właściwie... to od dawna nie widzieliśmy cię w takim stanie.
Burknąłem coś, ściskając poduszkę. Jak miałem jej o tym powiedzieć? Że osoba, którą kochałem i kocham zdradziła mnie z osobą, która go zdradziła?
- Usagi... - Ucisk na łóżku zelżał. Hana zgrabnie obeszła łóżko i usiadła z jego drugiej strony, podciągając nogi na materac. Złapała moją dłoń i spojrzała mi w oczy. - Chcemy ci pomóc. Wszyscy się o ciebie martwimy. Pozwól nam sobie pomóc.
Podniosłem na nią spojrzenie i odwróciłem się na drugi bok. Wyrzucałem sobie, że jestem dla niej taki okropny, ale nie umiałem teraz z nimi o tym rozmawiać. Usłyszałem za sobą ciche westchnięcie.
- Jeżeli będziesz chciał pogadać to daj nam znać. Postaramy ci się pomóc.
Wstała z łóżka i skierowała się w stronę drzwi. Odwróciła się w moją stronę w progu, ale nic nie powiedziała.
Naprawdę, dlaczego wszyscy chcieli mi pomóc? Ja chciałem tylko móc spokojnie się wypłakać i umrzeć w moim pokoju.
Usiadłem w końcu i oparłem się o ścianę. Wziąłem herbatę i wypiłem kilka łyków. Z trudem przełykałem napój przez zaciśnięte szlochem gardło. Opróżniłem szklankę i oparłem ją na stolik. Kątem oka spojrzałem na poduszkę. Spod zielonej poszewki wystawało coś białego. Sięgnąłem po nią i wziąłem na kolana. Wyciągnąłem plik otwartych kopert. Serce mi się ścisnęło, gdy poznałem charakterystyczne zgięcia na bokach kopert. Otworzyłem pierwszą z nich. Od razu poznałem pismo Tochiego. Wysyłał mi te listy przy naszym pierwszym poważnym rozstaniu. Tylko... co one robiły tutaj? Przecież zostawiłem je w moim pokoju w naszym wspólnym domu. Na pewno nie powinny być tutaj.

,,Witaj zajączku.
Jak się czujesz? Ciągle masz kłopoty? Spodziewam się, że tak. Chciałbym, żebyś mógł mnie znów odwiedzić. Wszystko mi tutaj ciebie przypomina" - Ścisnąłem dłonie na papierze, czując, jak ponownie napływają mi do oczu łzy. Czy Tochi naprawdę od początku mnie okłamywał? Przecież... przecież to niemożliwe. Nie mógł udawać tego wszystkiego. Gdyby się mną bawił, na pewno nie ryzykowałby aż tak bardzo. Może po prostu teraz uznał, że bycie z dziewczyną jest lepsze niż spotykanie się ze mną?
Starłem wierzchem dłoni łzy i rzuciłem poduszką o ścianę. Listy wypadły z poszewki i opadły na ziemię w całym pokoju.
Ponownie obróciłem się na bok, wycierając końcówką kołdry łzy.
- Kiepska niespodzianka, co? - Poznałem głos Kashikoia, wchodzącego do mojego pokoju. Chciałem mu powiedzieć, żeby sobie poszedł, ale on nie czekał, aż go wygonię. Wszedł do środka i usiadł na brzegu łóżka, gdzie miejsce jeszcze przez chwilę zajmowała Hana. - Wybacz, myśleliśmy, że się ucieszysz. Mam nadzieję, że rozumiesz. Nie spodziewaliśmy się, że się pokłócicie, znaczy... że będziesz na niego zły... Przepraszam, nie wiem co się stało, że taki jesteś, ale...
- Tochi całował się z inną... - Wydusiłem z siebie. Nie chciałem dalej wysłuchiwać jego spekulacji. Wolałem już powiedzieć prawdę. Kashikoi wydobył z siebie zaskoczone westchnienie i oparł dłoń na moim ramieniu.
- Może źle to zrozumiałeś? Może to jego kuzynka, albo...
- To jego była dziewczyna...
Zamilkł gwałtownie, widocznie zbity z tropu. Do tej pory wszyscy musieli myśleć, że to była tylko głupia sprzeczka. Z pewnością nie spodziewali się, że mogło chodzić o coś tak poważnego. Milczał jeszcze przez kilka chwil, nim ponownie się odezwał.
- Usagi...
- Nie próbuj mnie pocieszać. To na nic...
- Posłuchaj, jako twój brat czuję się zobowiązany ci pomóc. Nie znamy Tochiego tak dobrze jak ty, ale chyba nawet ty się ze mną zgodzisz, że to nie w jego stylu.
- Też tak myślałem... - Pociągnąłem nosem, kuląc się na łóżku.
- To może rzeczywiście ma coś na swoje usprawiedliwienie? Daj mu się wytłumaczyć.
- I z tego ,,tylko nie mów nic Usagiemu" też będzie się w stanie wytłumaczyć?!
- Tego to ja nie wiem. Ale z całą pewnością on wie. I jestem pewny, że jeżeli tylko dasz mu szansę... - Kontynuował, niewzruszony moim wybuchem.
- Nie chcę...
- Dobrze, nie mam prawa cię przekonywać. Zrobisz co tylko zechcesz. Wiesz, że chcemy, żebyś był szczęśliwy. A wszyscy dobrze wiemy, że przy Tochim jesteś. My po prostu...
- Kashikoi... - Przerwałem mu w pół zdania. Odwróciłem się na drugi bok i podparłem się na łokciu, unosząc głowę. Pomimo moich usilnych starań nie mogłem powstrzymać łez, które kręciły mi się w oczach i wbrew mojej woli spływały po policzkach. - Proszę... - Powiedziałem błagalnym tonem. Była to jednocześnie prośba, żeby skończył i nieme błaganie, żeby dał mi spokój. Nastąpiło kilka chwil ciszy, po których Kashikoi wreszcie zrozumiał, że rozmowa z nimi wcale mi nie pomaga. Westchnął cicho i podniósł na mnie spojrzenie.
- Naprawdę chcemy ci pomóc.
- Wiem - skwitowałem krótko.
- Dałbyś sobie dzisiaj radę sam? Rodzice organizują ważne przyjęcie i nalegają, żebyśmy na nim byli - Przetarł kark, wbijając wzrok w ziemię. - A ty...
- Nie jestem u nich mile widziany - Skwitowałem krótko, ponownie kładąc się na boku.
- Może powinniśmy z tobą zostać?
- Nie ma takiej potrzeby...
- Usagi... - Oparł dłoń na moim ramieniu, ściskając je lekko. Zwalczyłem przemożną chęć odrzucenia jego dłoni, dalej wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni. - Jeżeli potrzebujesz naszej pomocy to zrobimy co w naszej mocy. Nie wiemy tylko jak możemy ci pomóc.
- Chcę pobyć sam... - Jeszcze mocniej ścisnął moje ramie a mi w oczach ponownie zakręciły się łzy. Ten uścisk tak bardzo przypominał uścisk Tochiego. Przypomniałem sobie, jak ściskał moją dłoń za każdym razem, jak próbował mnie wesprzeć. Jak byliśmy u jego rodziców na kolacji, jak jego rodzice chcieli go wyswatać z Fumiko a on niemo mi pokazywał, że jest po mojej stronie i zawsze jak Kora...
Zacisnąłem dłonie na kołdrze, czując kolejne ukłucie bólu. Kashikoi jednak nie próbował mnie dalej dręczyć.
- Jeżeli będziesz nas potrzebował, to dzwoń - Powiedział tylko i nieśpiesznie opuścił pokój. Odwróciłem głowę w idealnym momencie, żeby jeszcze zobaczyć zatroskaną minę Hany, czekającej na informacje o moim stanie.
Z twarzą wtuloną w pościel, przysłuchiwałem się odgłosom panującym w domu. Ciche kłótnie, gwałtowne rozmowy, towarzyszące zbieraniu się w biegu, aż w końcu długo wyczekiwany trzask drzwi na dole.
Przewróciłem się na drugi bok. Mój wzrok utkwił na kopertach, porozrzucanych po ziemi. Z kilku z nich wypadły listy, boleśnie raniące moje serce znajomym charakterem pisma. Wyjątkowo bolesne były zakończenia. Napisy typu ,,Kocham cię" i ,,Tęsknię" wydawały się jarzyć niczym neon, prawie mnie oślepiając.
Przed oczami przemknęły mi wszystkie nasze wspólne chwile. Każdy jego dotyk, każde słowo i każdy szept, skierowany prosto do mojego ucha wydawały się teraz płonąć żywym ogniem.
Skuliłem się na łóżku, nie mogąc znieść pieczenia na moim ciele. Wtedy dotarło do mnie ciche pukanie. Podniosłem się gwałtownie. W domu było pusto i raczej nie mógł nikt przyjść.
Niepewnie podszedłem do drzwi, czując drżenie w nogach. Z zamarłym sercem otworzyłem je, ale pogrążony w mroku korytarz był całkowicie pusty.
Dreszcz przeszedł wzdłuż mojego kręgosłupa, kiedy pukanie rozległo się ponownie, jednak za moimi plecami.
Odwróciłem się gwałtownie. Za oknem było zbyt ciemno, żebym mógł cokolwiek zobaczyć.
Wziąłem kilka głębokich wdechów i ruszyłem do przodu. Przecież nie byłem już dzieckiem, wiedziałem, że potwory nie istnieją. Dlaczego więc byłem taki przerażony?
Otworzyłem okno, wychylając się na zewnątrz. Mrok, który tam panował był dość przerażający, ale nie wyglądało, żeby coś się tam kryło. Przejechałem jeszcze wzrokiem po daszku, ciągnącym się przez całe nasze piętro, ale w ciemnościach nie mogłem stwierdzić, czy coś tam było.
Zimna dłoń złapała nagle za mój nadgarstek. Pisnąłem wysoko, zrywając się do tyłu, jednak uścisk tylko się wzmocnił. Był silny, ale nie na tyle, żeby zrobić mi krzywdę. Po chwili w oknie pojawiła się znajoma mi twarz. Mieszanina uczuć, która nagle mnie ogarnęła niemal doprowadziła mnie do płaczu. Nienawiść, wściekłość, ale również wszechogarniające moje ciało ciepło. Szarpnąłem się jeszcze raz, ale ze znacznie mniejszym przekonaniem.
- Posłuchaj, wiem, że jesteś wściekły, ale daj mi się wytłumaczyć...
Uścisk na moim nadgarstku zelżał a Tochi spokojnie wszedł do mojego pokoju. Moje serce ścisnął żal a do oczu napłynęły łzy.
- Wynoś się! - Zacisnąłem pięści, opuszczając gwałtownie głowę. W głowie mi się zakręciło od łez a ręce zadrżały w przypływie żalu i wściekłości.
- Daj mi chociaż się wytłumaczyć. Potem będziesz mógł mnie wyrzucić.
Walczyłem sam ze sobą przez dłuższą chwilę. Nie miałem ochoty z nim rozmawiać, nawet nie miałem ochoty na niego patrzeć. Mimo to, znałem Tochiego na tyle długo, żeby wiedzieć, że tak łatwo nie odpuści. Opanowałem szybko łzy i drżenie głosu i podniosłem głowę.
- Czy jeżeli cię wysłucham, znikniesz w końcu z mojego życia? - Serce mi się krajało, kiedy wypowiadałem te okropne słowa. Nie chciałem tego. W ciągu ostatniego czasu marzyłem o tym, żeby spędzić z nim resztę życia, ale... nie przeżyłbym kolejnej zdrady. Spojrzałem na Tochiego z nienawiścią, jednak czułem, że wyglądam bardziej na załamanego, niż wściekłego.
Ku mojemu zdziwieniu Tochi nie wyglądał ani na zdenerwowanego, ani nawet na smutnego. Patrzył na mnie z tą samą czułością, jaką zawsze na mnie patrzył. Miałem wrażenie, że moje serce zaraz się roztopi. Nogi mi zadrżały. Z niemałym trudem utrzymałem się prosto.
Ścisnął moją rękę a słowa z jego ust paliły jeszcze bardziej niż jego dotyk.