poniedziałek, 27 października 2014

Zajączek LXVII - Wybór


- Nie możecie mnie traktować jak więźnia!
- Nie mamy zamiaru. Wszystko zależy od ciebie. Daj znać, jak zrozumiesz, co jest dla ciebie najważniejsze.
No i powtórka z rozrywki. Jak mogłem być tak głupi, żeby po raz kolejny im zaufać. Chciałem odzyskać moją rodzinę a znowu utknąłem w pokoju. Bez telefonu ani żadnego innego kontaktu ze światem. Tochi znowu będzie się o mnie martwił. A przecież cholera mu obiecałem, że zadzwonię! Obiecałem, że wrócę!
Cholera... jakbym nie miał większych problemów. Zamknięcie w pokoju to jedno, ale... zamknięcie w psychiatryku to coś całkowicie innego. Ich słowa, zimne niczym lód do tej pory przeszywały moje serce.
,,Witaj Usagi. Chyba czas, żebyśmy pogadali. Długo myśleliśmy o tym, co nam powiedziałeś. Ktoś twojego pokroju nie powinien zakochać się w facecie. Dlatego wyślemy cię do specjalnej lecznicy. Powinni cię tam wyleczyć z tej twojej gejozy".
Oczywiście na nic się zdało przekonywanie, że nie potrzebuję pomocy, że nie mogą o mnie decydować. Miałem wybór, nad którym miałem pomyśleć. albo rodzice wyślą mnie do psychiatryka, albo... albo... ożenię się z Minako. I nie miałem pojęcia co może być gorsze. Zwłaszcza, że w obu przypadkach straciłbym Tochiego. Ale... nie chciałem żenić się z Minako. Już wolałbym stanąć przed ołtarzem z Tochim. To jego kochałem. Jego i tylko jego.
Rzuciłem się na łóżko, starając się nie popłakać. Dlaczego moje życie musiało być tak skomplikowane? Może to kara za bycie idiotą? Mogłem żyć spokojnie z Tochim i raz na jakiś czas zapraszać do siebie moje rodzeństwo. Ale tak bardzo nie chciałem porzucać mojego dotychczasowego życia, że wkopałem się chyba w największe bagno jak dotychczas. Ale skąd mogłem wiedzieć, że tak się to potoczy?
  Miałem dwa dni... dwa dni na zdecydowanie się co wybieram. Psychiatryk, z którego mogliby mnie już nigdy nie wypuścić czy małżeństwo, którego nie chciałem i które właściwie też miało zniszczyć mi resztę życia. Najgorsze, że w żaden sposób nie mogłem skontaktować się z Tochim. On na pewno by coś poradził. Pewnie bez mrugnięcia okiem przyjechałby do mnie i zabrałby mnie do siebie. Potem pewnie byłby zły, ale w końcu by mnie przytulił, pocałował i jak zawsze powiedział, że mnie kocha a potem zrobił jeszcze więcej żenujących rzeczy.
  Nagle usłyszałem cisze pukanie do drzwi. Szybko do nich podbiegłem, nasłuchując. Ktoś nacisnął klamkę, ale drzwi były zamknięte na klucz od zewnątrz.
- Braciszku... jesteś tam? - Usłyszałem głos Hany. Cieszyłem się, że na reszcie mogłem porozmawiać z kimś, kto stał po mojej stronie.
- Hana, jak dobrze, że cię słyszę.
- Tak nam przykro, że cię w to wplątaliśmy. Ale naprawdę nie mieliśmy pojęcia, że rodzice tylko czekają, aż przyjedziesz, żeby cię poślubić z Minako. Gdybyśmy o tym wiedzieli nigdy byśmy nie pozwolili ci tu wrócić.
- Nic się nie stało. Nie mogliście wiedzieć. Ale musicie mnie teraz stąd wydostać.
- Wybacz braciszku, ale... tym razem naprawdę nie możemy ci pomóc.
- Jak to? Proszę cię, wyciągnij mnie stąd.
- Usagi... wiedziałeś, że mogłeś zapłacić za miłość do Tochiego, tracąc nas wszystkich?
Nie odpowiedziałem... przez chwilę stałem w ciszy. Pamiętałem aż za dobrze moją, wydawało się tak odległą rozmowę z rodzicami. Albo oni albo Tochi, ale naprawdę nie chciałem, żeby o tym wiedzieli. Zresztą, jak miałem jej powiedzieć, że nasi rodzice to jeszcze większe gnidy niż by się wydawało? I skąd mogłem wiedzieć, że potraktują to tak poważnie?
- Usagi?
- ...Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie.
- Dawno o tym wiesz?
- ... Tak...
- Dlaczego nic nie mówiłeś?
- I tak nic byście nie poradzili. A ja nie chciałem, żebyście wszyscy kłócili się z rodzicami.
- Wiesz, jakie to ważne? Nie powinieneś był przemilczać tej kwestii. Jeżeli rodzice już od dawna to planowali to pewnie wyczulibyśmy podstęp i coś wymyślili. Rozumiem, że nie chciałeś nas skłócić, ale jesteśmy rodziną.
- Wiem o tym, ale to nie jest teraz ważne. Proszę cię, pomóż mi wyjść. Wiesz, co rodzice planują?
- Tak, wiem. Powiedzieli mi, jak tylko wróciłam do domu.
- I co? Nie przeszkadza ci, że każą mi związać się z Minako lub wyślą do psychiatryka?
- Jasne, że przeszkadza, ale... naprawdę nic nie mogę zrobić. Powiedzieli też, co zrobią panu Tochiemu, jak dalej będziesz się z nim spotykał. Usagi, wiesz, że zawsze stoimy po twojej stronie, ale... tak chyba będzie dla ciebie lepiej...
- Co? Hana, jak możesz...
- Wiem, że kochasz pana Tochiego, ale obaj możecie stracić wszystko... łącznie z sobą nawzajem. Jeżeli teraz byś uciekł, rodzice na pewno spełniliby swoje groźby.
- Więc co? Mam się ożenić z Minako?
- Tak będzie dla ciebie najlepiej... najlepiej dla wszystkich. Nawet dla pana Tochiego. Może nawet będziecie mogli się ze sobą spotykać.
- Ale...
- Usagi... proszę... naprawdę chcę twojego szczęścia, ale... wybrałeś do niego najbardziej kłopotliwą z dróg.
- Hana...
- Niestety braciszku, ale naprawdę nic nie mogę dla ciebie zrobić. Kto wie, może znajdziesz szczęście z Minako - Jej głos powoli zaczynał się załamywać. Słyszałem, że jest już na pograniczu łez - W końcu to już rodzinna tradycja.
Otworzyłem usta, ale nic nie powiedziałem. Hana wydała się jeszcze bardziej zrozpaczona niż ja. Nie powiedziała już nic. Potem usłyszałem kroki.
Zirytowany uderzyłem w drzwi. Dlaczego zawsze muszę być takim kretynem? Od dawna wiem, jak traktują mnie rodzice, że jestem dla nich tylko dekoracją a mimo to... mimo to tu przyjechałem. Głupi wierzyłem, że skoro rodzice do tej pory nie spełnili żadnej ze swoich gróźb to może tego nie zrobią. Wiedzieli, że wrócę. Wiedzieli, że kocham moje rodzeństwo tak samo jak Tochiego i nie uda mi się ich zostawić. Wiedzieli o tym i tylko na to czekali. Nie... nie wierzę w to, żeby rzeczywiście chcieli mnie wysłać do psychiatryka. Jasne, że z ich pozycją nie stanowiło by to dla nich żadnego problemu, ale... nie wierzę, że byliby do tego zdolni. Musieliby naprawdę nie mieć serca... cholera... oni naprawdę mogliby to zrobić.
Tochi... dlaczego jestem takim idiotą?

niedziela, 19 października 2014

Zajączek LXVI - Nie zapomnisz o mnie?


- W porządku zajączku?
Nie odpowiedziałem. Byłem zbyt zajęty byciem zażenowanym. Siedziałem po przeciwnej stronie samochodu niż wcześniej i za wszelką cenę starałem się nie patrzeć na pobrudzony spermą samochód.
- Będziesz się teraz gniewał?
- Tak, będę!
- Nie gniewaj się, zajączku.
Przytulił mnie do siebie, opierając się o drzwi.
- Jak niby mam się nie gniewać?! Dlaczego nigdy mnie nie słuchasz?! Nie powinniśmy robić tego w samochodzie…
- Ale to nie moja wina… nie mogłem cię pocałować, ani dotknąć przez tyle czasu. Stęskniłem się za tobą.
- Jestem bardzo ciekawy jak masz zamiar potem wytłumaczyć to swoim rodzicom?
- Bardzo dobre pytanie… pewnie to zignoruję.
Westchnąłem tylko ciężko, kręcąc głową i opierając się o jego pierś. Przytulił mnie mocniej do siebie, opierając czoło o moje ramie.
- Na pewno nie zmienisz zdania?
- Jestem pewny. Naprawdę chcę odwiedzić moje rodzeństwo.
- Nie, żebym ich nie lubił, ale od jakiegoś czasu każde twoje spotkanie z rodziną źle się dla nas kończy.
- Masz na myśli moich rodziców. Tym razem będę się starał z nimi dogadać.
- I jak zawsze źle się to dla nas skończy…
- Będzie dobrze, na pewno. Myślę, że udało im się już to zrozumieć. Pewnie odprawili już Minako i jak wrócę wszystko będzie dobrze. Zresztą, Kashikoi do mnie napisał, że mogę przyjechać. Rodzice zrobili się jacyś spokojniejsi i nawet o mnie pytali, czy przyjadę. Może rzeczywiście wszystko już będzie dobrze?
- A jeżeli tak, to co będzie z nami?
- Głupie pytanie... będę cię czasami odwiedzał.
- Jednak wolałem, gdy ze mną mieszkałeś.
- Ale ja nie wolałem. Wiesz jakie to dla mnie ciężkie, żyć w jakiejś ledwo trzymającej się chacie? Na krótką metę idzie wytrzymać, ale nie mogę tak żyć wiecznie.
- Byłoby mi o wiele łatwiej, gdybym miał pewność, że o mnie nie zapomnisz...
- Głupi jesteś? To przecież oczywiste, że nigdy o tobie nie zapomnę. Mało jest aż tak irytujących ludzi...
Tochi złapał moją twarz, całując mnie delikatnie.
- Obiecujesz, że mnie nie zostawisz zajączku? Cokolwiek by się stało?
- Jesteś głupi? Gdybym miał cię dosyć odszedłbym dawno temu, prawda?
- Obiecujesz?
- Przecież mówię, że...
- Obiecujesz?
Przez chwilę panowała cisza. Dopiero po dłuższej chwili zdecydowałem się ją przełamać.
- Obiecuję...
- Byłbym bardziej tego pewny, gdybyś przyjął moje zaręczyny.
- Haa?! Jakie zaręczyny? Nigdy mi się nie oświadczyłeś!
- Jak to nie? Masz aż tak słabą pamięć, zajączku?
- T-to nie były prawdziwe zaręczyny.
- Jak to nie?
- Rzucenie mimochodem ,,a może wyjdziesz za mnie?" to nie jest sposób na zaręczanie się.
- Więc jak chciałbyś, żebym ci się oświadczył?
- Najlepiej w ogóle!
- A gdybyś sam miał się komuś oświadczać? To w jakich okolicznościach?
- Sam nie wiem... romantyczna kolacja, gdzieś nad brzegiem morza, romantyczny nastrój, blask świec, pierścionek...
- A gdybym tak zrobił, zgodziłbyś się?
- Oczywiście, że nie! Jak ty to sobie wyobrażasz?! Usagi Takeda bierze ślub z jakimś leśniczym, w dodatku facetem?! Nie ma mowy.
- Ale gdybyśmy wzięli ślub nie martwiłbym się już, że cię stracę.
- No to masz problem. Nie będę wychodził za mąż za faceta! Poza tym, mam dopiero 16 lat. Nie mogę sam brać ślubu.
- Więc poczekam na ciebie. Nieważne, ile czasu, będę czekać...
Nie odpowiedziałem. Głupek... zawsze musiał mówić takie żenujące rzeczy?
W końcu szofer zatrzymał się na przystanku dla autobusów. Miałem stamtąd jakieś dwie godziny do domu.
- Obiecaj, że zadzwonisz, jak tylko wszystko się wyjaśni. Jesteś pewny, że znowu nie zamknął cię w pokoju?
- Jestem pewny. I obiecuję, że zadzwonię.
Zanim jeszcze wysiadłem z samochodu, zamknąłem oczy, czekając na pocałunek, którego oczywiście Tochi by mi nie odpuścił.
- Będę czekał. Kocham cię zajączku, wiesz?
- Wiem...
Wyszeptałem cicho, opuszczając samochód. Pomimo tego wszystkiego co się stało, byłem pełen nadziei. Może rodzicom wreszcie udało się mnie zrozumieć. W końcu, powiedziałem im w twarz, że kocham Tochiego. Jako moi rodzice powinni to zaakceptować.
Ta... jasne... gdyby rzeczywiście tak im na mnie zależało oszczędziliby mi połowy stresów, które musiałem przejść.
Nie wiem czemu, miałem jednak dziwną nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
 - Witaj... - Usłyszałem przerażająco zimny głos mojego ojca, gdy tylko wszedłem do domu - Chyba czas, żebyśmy porozmawiali

piątek, 17 października 2014

40.000 wejść! - Nezumi x Shion

Tak! Nareszcie 40.000 wejść! Kurczę, ciężko uwierzyć, że minęły już prawie dwa lata od kiedy prowadzę tego bloga. Dziękuję wszystkim, którzy są ze mną od początku oraz tym, którzy co prawda są ze mną od niedawna, ale wspierają mnie ciepłymi słowami. Zawsze jak mam zastój w pisaniu czytam wasze komentarze i od razu jest mi lepiej. Cieszę się, że mogę pisać tego bloga a piszę go dzięki wam wszystkim. Zarówno tym, którzy komentują każdy post (Alice B-rabbit, Ivane, Haruhi-chan, Iva Lavliet i Kitsune) jak i tym, którzy przez wiele tygodni każdą chwilę spędzają, żeby wymyśleć jak najfajniejsze komentarze, dlatego wstawiają ich tylko kilka(i tal wiem, że to robicie) jak i tym, którzy są zbyt zajęci czytaniem mojego bloga, by go komentować.
Nie sposób oczywiście zapomnieć o Trill, która zaprojektowała szablon mojego bloga :D
Bardzo dziękuję wam wszystkim. Nawet nie wiecie ile dla mnie znaczy te 40.000 wejść. ;_; *wzruszenie*
A teraz zwycięska para Nezumi i Shion :D

*************************
W małym mieszkaniu, w zachodnim bloku, gdzie niemalże całe wolne miejsce od podłogi do sufitu zajmowały książki, wyjątkowo rzadko było słychać coś innego niż szelest papieru, ciche piski zamieszkujących tu myszy i czasami rozmowy moje i Nezumiego. A to i tak niespecjalnie często, bo wyjątkowo dużo czasu spędzał w tym swoim teatrze, odgrywając Eve.
Tym razem jednak było inaczej. W mieszkaniu Nezumiego, gdzie pozwolił mi mieszkać, pojawiło się kilku małych gości. Dzieciaki, które również mieszkały w zachodnim bloku czasami nie miały specjalnie co robić więc przychodziły do nas. Wyjątkowo lubiłem kiedy przychodziły. Wreszcie spędzałem tutaj czas na rozmowie z kimś innym niż myszy i Nezumi. Mogłem się z nimi bawić, albo czytać im książki Nezumiego, tak jak dziś. Tym razem był to ,,Romeo i Julia".
- Romeo: Cicho! coś mówi.
O mów, mów dalej, uroczy aniele;
bo ty mi w noc tę tak wspaniale świecisz
jak lotny goniec niebios rozwartemu
od podziwienia oku śmiertelników,
które się wlepia w niego, aby patrzeć,
jak on po ciężkich chmurach się przesuwa
i po powietrznej żegluje przestrzeni.
Dzieciaki siedziały zasłuchane w piękną powieść. Już miałem zacząć kolejną kwestię, gdy nagle ktoś mi przerwał.
- Romeo! Czemuż ty jesteś Romeo!
Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę!
Lub jeśli tego nie możesz uczynić,
To przysiąż wiernym być mojej miłości,
A ja przestanę być z krwi Kapuletów - Rzekł Nezumi, wchodząc do pokoju zamaszystym krokiem. Uniósł wysoko głowę w teatralnym geście. Wyglądał wtedy wyjątkowo majestatycznie. Po chwili zerknął na mnie z góry. Dopiero wtedy się ocknąłem. Trochę się na niego zapatrzyłem i przestałem myśleć o książce. Szybko wbiłem wzrok w książkę, starając się odnaleźć ostatnie zdanie.
- Mam–że przemówić czy też słuchać dalej? - Powiedziałem, jednak moje czytanie wydawało się suche i marne w porównaniu do recytacji Nezumiego.
- Nazwa twa tylko jest mi nieprzyjazna,
Boś ty w istocie nie Montekim dla mnie.
Jest–że Monteki choćby tylko ręką,
Ramieniem, twarzą, zgoła jakąkolwiek
Częścią człowieka? O! weź inną nazwę!
Czymże jest nazwa? To, co zowiem różą,
Pod inną nazwą równie by pachniało;
Tak i Romeo bez nazwy Romea
Przecież by całą swą wartość zatrzymał.
Kochanek Romeo! porzuć tę nazwę, a w zamian
Za to, co nawet cząstką ciebie nie jest,
Weź mię, ach! całą!
Dzieciaki zaczęły cicho chichotać, patrząc po sobie. Nezumi niezrażony wszedł na kanapę i pochylił się, jakby wychylał się przez barierkę balkonu. Starałem się skupić na recytacji, ale zarówno jego spojrzenie, jak i głos oraz mimika zaciskała kleszcze na moim gardle. Sama jego obecność powodowała w moim ciele dziwne reakcje, których nie do końca rozumiałem. Moje serce biło szybciej, w głowie mi się kręciło, było mi gorąco nawet wtedy, gdy powinno być zimno. Prawie tak, jakbym miał gorączkę, tylko, że to, co czułem, gdy w pobliżu był Nezumi było znacznie przyjemniejsze. Oderwałem spojrzenie od jego oczu i ponownie wbiłem je w książkę.
- Biorę cię za słowo:
Zwij mię kochankiem, a krzyżmo chrztu tego
Sprawi, że odtąd nie będę Romeem.
Udało mi się jakoś dotrzeć do końca sceny. Co prawda moje czytanie kaleczyło tą sztukę i bez porównania z Nezumim, ale wyglądało na to, że dzieciakom się podobało. 
- Proszę, możecie przeczytać jeszcze jedną scenę? - Zapytał jeden z dzieciaków, jak tylko skończyliśmy.
- Sorki, ale nie ma mowy. Wystarczająco się dzisiaj nagrałem. Wypad do siebie - Jak zwykle przyjaźnie odpowiedział Nezumi. Dzieciaki zaczęły jęczeć, ale oczywiście dało to tyle co nic. Już po chwili musiały z opuszczonymi głowami opuścić mieszkanie.
- Jak minęło przedstawienie? - Zapytałem, odkładając książkę na stos innych.
- Nic specjalnego - Nezumi wzruszył ramionami, po czym uśmiechnął się z przekąsem. - Nie wiedziałem, że ciebie też interesuje gra aktorska.
- Niespecjalnie. Po prostu chciałem sprawić dzieciakom trochę frajdy.
- Miło z twojej strony, wasza wysokość. Ale kompletnie nie wczuwasz się w swoją postać. Taka recytacja może zadowolić dzieci z przedszkola, ale w teatrze by to nie przeszło.
- Nie wszyscy są tak świetnymi aktorami jak ty. Może dałbyś mi jakieś lekcje?
Uśmiechnął się tylko, siadając nonszalancko na kanapie.
- Jesteś chyba jedyną osobą na świecie, która z takim spokojem przyjmuje krytykę.
Usiadłem przy nim, opierając ręce na kolanach. Miałem wielką ochotę oprzeć się o niego. Nawet na odległość czułem bijące od niego ciepło.
- Powinno się przyjmować konstruktywną krytykę. To dzięki niej można ocenić swoje umiejętności i poprawić niedoskonałości.
Nezumi zaśmiał się, przeczesując włosy.
- No tak... kujonek z No.6 oczywiście musi zawsze dążyć do doskonałości. Niech będzie, pomogę ci.
Uśmiechnąłem się z delikatnym rumieńcem. Nezumi poszedł po książkę, którą dopiero co odłożyłem i zaczął ją kartkować.
- Spróbujmy może tą scenę, którą graliśmy dzisiaj. Dopiero co ją czytałeś więc powinieneś z nią sobie jakoś radzić. Zacznij... tutaj. Teraz będziesz grał Julię.
Wstałem z kanapy i stojąc naprzeciwko Nezumiego zacząłem czytać tekst. 
- Gdyby nie ciemność, co mi twarz maskuje,
Widziałbyś na niej rozlany rumieniec
Po tym, co z ust mych słyszałeś tej nocy.
Czy ty mię kochasz? Wiem, że powiesz: tak jest;
I jać uwierzę; mimo przysiąg jednak...
- Spróbuj bardziej wczuć się w postać. Czytasz ten tekst, jakbyś nic nie czuł.
- Ciężko mi wczuć się w zakochaną dziewczynę.
- Dobry aktor potrafi zagrać wszystko. Nie słyszałeś o tym, wasza wysokość? Posłuchaj tego:
Cicho! coś mówi.
o! mów, mów dalej, uroczy aniele
bo ty mi w noc tę tak wspaniale świecisz
jak lotny goniec niebios rozwartemu
od podziwienia oku śmiertelników,
które się wlepia w niego, aby patrzeć,
jak on po ciężkich chmurach się przesuwa
i po powietrznej żegluje przestrzeni.
Mówiąc to cały czas patrzył się w moje oczy. Był przerażająco blisko. Ledwo rozumiałem sens słów. Zrobiło mi się nagle wyjątkowo gorąco a nogi zaczęły mi drżeć. Kiedy złapał mnie za rękę poczułem bijące od niego ciepło. Mówiąc ostatnie zdanie był już niemal milimetr od mojej twarzy. Nie rozumiałem co się ze mną dzieje. Czułem się, jakby miał zaraz zemdleć, ale symptomy, które czułem były niepodobne do jakiejkolwiek znanej mi choroby. Zamknąłem oczy, żeby przestało mi się kręcić w głowie. Wtedy poczułem coś... coś dziwnego. Był to ciepły dotyk na moich ustach. Niespecjalnie zdawałem sobie sprawę z tego, co się dzieje, dopóki nie otworzyłem oczu. Zamknięte oczy Nezumiego znajdowały się dokładnie naprzeciwko moich. Z jakiegoś powodu dalej kręciło mi się w głowie. Przez dziwne ciepło, ogarniające całe moje ciało nie byłem w stanie się nawet poruszyć. Nezumi był taki ciepły... po chwili objął mnie w talii i przyciągnął mocniej do siebie. Jego język znalazł się w moim ustach. To było dziwne, ale... wyjątkowo przyjemne. Niespecjalnie wiedziałem jak się zachować. Nigdy wcześniej się nie całowałem i nawet nie podejrzewałem, że może to być takie przyjemne. Nezumi otworzył oczy. Jego uścisk zelżał i powoli się ode mnie odsuwał. Przełknąłem ślinę. Dalej czułem w ustach jego smak.
Trwaliśmy chwilę w milczeniu. Nie wiedziałem co powiedzieć, a on chyba nie odczuwał takiej potrzeby.
- Ty... - zacząłem niepewnie, czując jak ogarnia mnie fala smutku. - Jesteś naprawdę dobrym aktorem….
Czułem się żałośnie. Przez chwilę poczułem się, jakby naprawdę coś do mnie czuł. Jakby było to coś więcej niż tylko gra aktorska. Z jakiegoś powodu, gdy uświadomiłem sobie intencje Nezumiego zrobiło mi się smutno.
- Hej, Shion... płaczesz?
Pokręciłem głową, starając się zetrzeć łzy. Było to oczywiście kłamstwo, ale... nie chciałem płakać. Zaraz znowu by mnie wyśmiał.
- Nie mów tylko, że rozpłakałeś się przez to, że cię pocałowałem?
Znowu pokręciłem głową. Nie chodziło o to, że mnie pocałował. To było wyjątkowo przyjemne, tylko... było mi smutno, bo ten pocałunek nic nie znaczył. A coś takiego powinno mieć jakieś znaczenie. Powinien być wyrazem miłości, czułości, albo w niektórych sytuacjach zwiększyć zmysłowe pożądanie. Ja... ja chciałem, żeby to coś znaczyło... nieświadomie sam siebie nakręcałem i coraz bardziej chciało mi się płakać.
- Daj spokój, Shion. To nie jest powód do płaczu. Poczekaj, uspokój się.
Jeszcze raz przetarłem oczy. Chciałem się uspokoić, ale nic to nie dawało.
- No już, daj spokój. Przecież sam pocałunek to nic złego. Nie uczyli was o tym w No.6?
Oparł ręce na moich ramionach, ściskając je delikatnie. Uśmiechał się nerwowo, żeby ukryć zdenerwowanie. Sterowany odruchem wyrwałem się z jego uścisku i rzuciłem się na jego pierś, przytulając się do niej. Zamknąłem oczy, czując bijące od niego ciepło. Moje ciało wydawało się drżeć.
- Shion...
- Dlaczego to zrobiłeś? - Zapytałem w końcu, gdy przytulił mnie do siebie, zapewne wyłącznie po to, żebym się uspokoił.
- Ech... sam nie wiem. Jakoś to wyszło. Zrobiłeś taką minę, jakbyś tego chciał i... po prostu jakoś to wyszło. Ale nie jest to powód do płaczu.
Dalej trząsłem się w jego ramionach. Chciałem mu jakoś przekazać to co czuję. Jakoś przelać moje myśli, ale... sam nie wiedziałem co właściwie czuję. Zrobiłem mały krok naprzód, żeby móc być jeszcze bliżej niego. Chyba jednak nie był to zbyt mądry pomysł, bo Nezumi zachwiał się i upadł na kanapę, ciągnąc mnie za sobą. Jednak nawet wtedy, gdy siedziałem na jego kolanach nie chciałem go puszczać. Objąłem go za szyję, opierając twarz na barku. Nezumi był... naprawdę ciepły. Po chwili ponownie poczułem jego ręce na mojej talii. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz.
- Shion?
Odsunąłem się od niego. Wolną rękę oparł na moim policzku i przyciągnął do swojej twarzy. Ponownie zamknąłem oczy, na chwilę przed tym, jak na ustach poczułem słodki smak pocałunku. Nie wiem dlaczego znowu mu na to pozwoliłem. Przecież nic do mnie nie czuł. Ale... to było takie przyjemne.
- Aha... więc o to chodzi... - Powiedział, gdy tylko trochę się ode mnie odsunął. Zacisnąłem dłonie na jego koszuli. Dziwne ciepło, które czułem było niemal nie do zniesienia.
- Nezumi... - Zacząłem cicho, opuszczając głowę. Uśmiechał się z wyższością. Do oczu znowu napłynęły mi łzy. Wtedy jego uśmiech zniknął gwałtownie.
- No... weź już nie płacz. Przepraszam, że się z ciebie śmiałem.
- To... nie dlatego płaczę... ja... dlaczego mnie pocałowałeś?
- Już ci mówiłem, że...
- Nie o to chodzi. Czemu mnie pocałowałeś, skoro... skoro nic do mnie nie czujesz? - Zacisnąłem pięści na jego koszuli. Przez chwilę panowała cisza. Nezumi wyglądał na zszokowanego. Czyli jednak to była gra. Gdy byłem już bliski popłakania się, wtedy się otrząsnął.
- Shion... płaczesz, bo..? Bo chciałbyś, żebym coś do ciebie czuł?
Teraz to ja zamarłem. Nawet przez chwilę o tym nie pomyślałem. Było mi po prostu smutno, ale...nawet nie wiedziałem, czy chciałem, żeby ten pocałunek był szczery.
- Heh... jesteś niepoprawny. Nawet nie wiesz co dokładnie czujesz?
Opuściłem głowę. Po chwili poczułem dłoń Nezumiego na moich włosach. Podniosłem na niego spojrzenie.
- Obaj jesteśmy głupi. Powinienem zrobić to tak, jak należy.
Zsunął dłoń na moją szyję i ponownie przysunął swoją twarz do mojej. Był taki ciepły... oplotłem jego szyję ramionami i zamknąłem oczy.
- Kocham cię - wyszeptał na chwilę przed tym, jak ponownie połączył nasze usta. Mózg miałem otumaniony. Znowu zaczęło mi się kręcić w głowie. Ręce Nezumiego przycisnęły mnie do siebie. Nawet przez bluzkę czułem jego ciepło. Czy to przez jego samego, czy może przez to, co powiedział? Kochał mnie? Naprawdę mnie kochał? To... chyba... sprawiało, że się cieszyłem.
- Ej, Shion. A ty?
Powiedział, jak tylko uwolnił moje usta. Zalałem się rumieńcem.
- Ja... nie wiem.
- Haa?! Co to znaczy, że nie wiesz! - Wzdrygnąłem się, gdy zaczął krzyczeć. - Czepiałeś się, że pocałowałem cię, bo nic do ciebie nie czułem! Teraz wyznaję ci, że coś do ciebie czuję a ty mi wyjeżdżasz z ,,nie wiem"?!
- B- bo nie wiem...
- Cholerny geniusz z no.6... nie uczą was tam rozróżniać uczuć?!
- N-nie wiem... nigdy nie byłem zakochany...
- Rety... naprawdę muszę cię uczyć tak oczywistych rzeczy?
Odwróciłem wzrok. Czułem jak cały się rumienie. W dodatku dalej siedziałem na jego kolanach. Chciałem zejść, ale przytrzymał mnie za biodra.
- Powiedz mi, jak się czujesz.
- Czuję się dziwnie. Zawsze gdy jesteś blisko serce zaczyna mi bić szybciej a w głowie mi się kręci. Czuję się tak, jakbym miał gorączkę, ale jest to miłe uczucie.
Nezumi westchnął ciężko, odchylając głowę do tyłu.
- Naprawdę jesteś niemożliwy...
- Przepraszam...
- Chodź, coś ci pokażę - Zszedłem z jego kolan i dałem się poprowadzić za rękę do łóżka. - Dalej nie wydajesz się przekonany do tego, co do mnie czujesz. Trzeba cię w tym upewnić.
Posadził mnie na łóżku i ponownie mnie pocałował.
- Hę... a-ale...
- Na pewno tego jeszcze nie robiłeś, ale domyślasz się, co zaraz będziemy robić?
Przełknąłem ślinę. Oczywiście, że się domyślałem. Wydawało mi się nawet, że mogłem tego, chcieć, ale...
- Um... właściwie jak to jest możliwe? W przypadku... dwóch facetów?
- Zaraz ci pokażę. Właściwie szybko się z tym pogodziłeś.
- Ja... chcę być pewny, co do ciebie czuję...
- Wedle życzenia, wasza wysokość - Powiedział ściągając koszulkę i z szerokim uśmiechem pochylając się nade mną. Zarzuciłem mu ręce na szyję. Nic dziwnego, że był tak popularny. Dumny, piękny, z cudną osobowością... uwielbiałem bijące od niego ciepło. A może to było moje serce na jego widok?
*************************
Może powinnam uprzedzić wcześniej, ale niestety No.6 oglądałam jakieś 2 lata temu, więc charakter postaci mógł mi się nieco zatrzeć w umyśle. Mam nadzieję, że mimo to nie było tak tragicznie jak się obawiałam ^ ^
Miałam zamiar odświeżyć sobie serię przed napisaniem tego, ale do ostatniej chwili nie mogliście się zdecydować, więc miałam mało czasu.
- Ta jasne. Przyznaj, że nie chciało ci się pracować.
- Nie prawda...
- Byłaś zbyt zajęta czytaniem mang yaoi, żeby coś napisać.
- Masz jakieś dowody?
- A historia twojej wyszukiwarki?
- Nie mam pojęcia o czym do mnie mówisz...
- No dobra, a...
- Weź się już zamknij. Ja się tutaj szczycę 40.000 wejść.
- Z taką chęcią do pracy wątpię, żebyś doczekała 50.
- -.-
No i na sam koniec specjalne podziękowania dla Masami, która nie dość, że dzielnie mnie wspierała i pomogła mi sobie przypomnieć chociaż w części charakter postaci to jeszcze pomogła mi wymyśleć fabułę do gratisowego posta :D

sobota, 11 października 2014

Zajączek LXV - Dwa słowa?

Dwa ogłoszenia. Po pierwsze właśnie odkryłam, że ten post jest dokładnie setnym postem. (Yaaay)
Wiem, że czeka was kolejny krótki rozdział, ale niedługo powinny się rozkręcić.
Druga sprawa to taka, że lada moment będzie równo 40.000 wejść, więc jeżeli jeszcze nie zagłosowaliście na paring, który chcielibyście zobaczyć radzę wam to zrobić jak najszybciej(pamiętajcie, że muszę mieć czas, żeby to napisać) jak na razie wygląda na to, że będzie to AkixKei ale od No.6 oraz love stage góruje tylko jednym głosem.
Tak więc liczę na szybkie głosy i miłego czytania :D


- Naprawdę... mogę jechać normalnie... siedzenie nie sprawia mi problemów - Powiedziałem, starając się zachowywać chociaż trochę spokoju. Tochi łagodnie przeczesywał moje włosy. Z jakiegoś powodu upierał się, żebym opierał głowę na jego kolanach, tak jak on wcześniej.
- Ale tak łatwiej mogę na ciebie patrzeć.
- Patrzysz na mnie prawie bez przerwy. Aż dziwne, że nie masz jeszcze tego dosyć.
- Nigdy nie mam dość patrzenia na ciebie - Łagodnie odgarnął grzywkę z mojego czoła - Dalej nie wierzę, że zaprosiłeś mnie na randkę.
- Ch-chciałem pójść po prostu do jakiejś restauracji... zawsze łazimy tylko po lesie...
- Wiesz co? Jesteś uroczy, gdy jesteś zazdrosny.
- Nie byłem zazdrosny... - Odwróciłem się na bok. Tochi oparł dłoń na moim biodrze. - Po prostu... chyba zrozumiałem, jak się czułeś, kiedy dowiedziałeś się o Minako...
- I chciałeś mi to wynagrodzić. Wiem, zajączku. Nie martw się.
Przez chwilę panowała cisza. Stukot kół był jedynym, co ją przerywało.
- I wiesz co? - Podjął po chwili Tochi - Wcale nie czułem się załamany, gdy opowiadałeś mi o Minako. Nie umiesz mówić wprost tego co czujesz, ale od początku byłem pewny twoich uczuć. Mimo to, zawsze marzyłem, że to od ciebie usłyszę. Wiesz, jak to jest, gdy osoba, którą kochasz upewnia cię, jak bardzo cię kocha? ...Zajączku? Śpisz?
Starałem się nie dać po sobie poznać, że nie śpię. Niby przez sen, obróciłem się na bok. Byłem trochę senny, ale najbardziej chciałem zakończyć tą niesamowicie żenującą rozmowę. Gdy prawie usypiałem, a mój umysł wyłączył się dostatecznie udało mi się cicho wyszeptać imię Tochiego. Nie wiem, czy uwierzył, że śpię, ale pochylił się nade mną, żeby lepiej mnie słyszeć. Moje serce waliło jak młot. Wyszeptałem ledwo słyszalnie dwa słowa.
Potem chyba już usnąłem. Mimo to, i tak poczułem namiętny pocałunek, złożony na moich ustach.
***
Kiedy się obudziłem, dalej leżałem na kolanach Tochiego, który wpatrywał się w widoki za oknem. Wyglądał naprawdę przystojnie, gdy był zamyślony. Po chwili odwrócił głowę w moją stronę. W moment zalałem się rumieńcem. Musiałem wyglądać dziwnie, tak się na niego gapiąc.
- Długo spałem? - Zapytałem, siadając na kanapie.
- Ze dwie godziny - Tochi objął moją szyję - Jesteś strasznie okrutny zajączku.
- N-nie wiem o czym mówisz. I nie powinno się używać ,,strasznie" jako synonimu ,,bardzo". Chociaż jako zwykły leśniczy masz prawo tego nie wiedzieć.
Nie byłem pewny, czy Tochi zrozumiał co chciałem mu przez to przekazać. Nie zdziwiłbym się, gdyby tego nie zrozumiał. Chciałem mu powiedzieć, że nie ważne, w jakiej rodzinie się wychował. Dla mnie liczył się tylko on. Tochi mocniej przytulił mnie do siebie.
- Cholera, zajączku... tak mnie prowokować. Jakby to, co powiedziałeś przed zaśnięciem nie było wystarczająco okrutne.
Szybko odwrócił mnie w swoją stronę i popchnął na fotel. Nie zdążyłem nic powiedzieć, kiedy pocałował mnie namiętnie. Zacisnąłem ręce na jego rękawach, ale nie powstrzymało go to od dobrania się do moich spodni. Cholera... wystarczył zwykły pocałunek, żebym zrobił się twardy. Co z tego, że nie spaliśmy ze sobą od tak dawna. Nie jestem dzieckiem, żeby podniecać się tak szybko.
  Tochi puścił moje usta i zaczął ssać i gryźć moje ucho. Jęknąłem cicho, odchylając głowę.
- T-tochi... n-nnn... nie... nie tutaj.
- NIe wytrzymam już ani godziny. Wybacz zajączku, ale i tak się powstrzymywałem. Po tym, co mi powiedziałeś, cud że w ogóle mi się to udało.
- N-nie wiem o czym mówisz.
- Powiedzmy, że ci wierzę. Ale to z twojej strony naprawdę okrutne.
Chciałem się odezwać, ale nie dałem rady. Gdy tylko otworzyłem usta, wydobył się z nich przeciągły jęk.
- Proszę... nie tutaj. Jesteśmy w samochodzie... szofer nas usłyszy.
- Szyby nie powinny przepuszczać dźwięku. I są przyciemniane.
- A-ale... robić to w samochodzie... to takie... perwersyjne...
- Kocham, kiedy używasz takiego skomplikowanego słownictwa.
Szepnął, jeżdżąc językiem po mojej piersi.
- Dla zwykłego leśniczego wszystko co mówię, jest skomplikowane... ach!
- Nie prowokuj mnie bardziej zajączku. I tak jestem na granicy cierpliwości.
Agresywnie rozpiął moje spodnie i zsunął mi je aż do kolan.
- N-nie... ach!
Zatkałem sobie usta, żeby powstrzymać jęk, gdy Tochi zaczął lizać i ssać mojego penisa. Zagryzłem dłoń, żeby na pewno nie wydać z siebie jakiegoś żałosnego dźwięku.
- T-tochi... - Szepnąłem, nad wyraz wysokim głosem - Ja... ja zaraz... wystarczy... pobrudzę ci samochód... ach!
- Nic nie szkodzi.
- Będą wiedzieć... co robiliśmy...
- Jakby się nie domyślali, że ze sobą śpimy.
Otworzyłem usta, ale nie byłem w stanie nic powiedzieć. Wygiąłem się w łuk, zaciskając pięści na tapicerce. Po chwili biała, kleista ciecz wytrysnęła prosto w usta Tochiego. Podniosłem się delikatnie, cały się rumieniąc.
- J-ja...
Nie dokończyłem. Tochi skutecznie uciszył mnie pocałunkiem. Dobrze, że chwile wcześniej wytarł usta. Zarzuciłem ramiona na jego szyję, kiedy powoli wkładał we mnie palce.
W samochodzie było ciasno... tak cholernie ciasno. W którymś momencie obaj spadliśmy na podłogę. Nie wiem, może była to moja wyobraźnia, ale byłem pewny, że każdy mój jęk roznosi się echem po całym samochodzie.
O dziwo, jedyne o czym byłem w stanie myśleć nie był fakt, że robimy to w samochodzie, ból ani nawet przyjemność. Jedyne co zaprzątało moją głowę to Tochi. On sam, oraz ulga, że mimo wszystko nic się nie zmieniło.

poniedziałek, 6 października 2014

Zajączek LXIV - Randka


Poczułem coś słodkiego na swoich ustach. Delikatnie otworzyłem oczy, żeby zobaczyć przed nimi... Twarz Tochiego. Odepchnąłem go gwałtownie.
- C-c-co ty robisz?
- Chciałem cię obudzić. Ale wyglądałeś tak uroczo, że nie mogłem się oprzeć. No dobra, chodź.
Złapał mnie za rękę, wyciągając z samochodu.
- Gdzie jesteśmy? - Zapytałem, kiedy odkryłem, że miejsce, w którym się zatrzymaliśmy nie było małym miasteczkiem, koło którego mieszkał Tochi, ale jakąś obskurną dzielnicą.
- Przejeżdżaliśmy tędy. Myślę, że tutaj nikt cię nie będzie znał.
Przetarłem oczy. Starałem się skupić, ale dopiero co obudzony mózg z trudem funkcjonował.
- Po co?
- Zapomniałeś, co? Mamy randkę. Chodź.
- Ch-chyba ode chciało mi się iść… - Odwróciłem twarz w stronę ziemi, czując jak moje policzki zalewają się rumieńcem.
- Nie wstydź się. Będzie fajnie.
- W-wcale się nie wstydzę.
- Nikt cię tu nie zna. Nie przejmuj się.
Tochi otworzył drzwi jakiegoś taniego baru. Całe szczęście nie było tam zbyt wiele ludzi. W sumie wyróżniała się czwórka chłopaków. Mogli mieć jakieś 16-18 lat. Pili w spokoju piwo, rozmawiając o czymś. Chłopak imieniem ,,Kei” z tego co usłyszałem kłócił się z jakimś chłopakiem o białych włosach. Zdaje się, że nazywał się Kazuo. Zignorowałem ich, siadając z Tochim na samym końcu sali.
- Co mogę podać? - Zapytał kelner, stając przy nas.
- P-po proszę puchar lodowy - Wyszeptałem, z opuszczoną głową.
- Świetny wybór. Bardzo polecamy. Jeden, czy dwa?
Spojrzał pytająco na Tochiego.
- Jeden - Odparł z uśmiechem.
Kelner kiwnął głową, zwracając się w stronę kuchni.
- Coś się stało, zajączku?
- Mam wrażenie, że ludzie dziwnie się na nas patrzą.
- Daj spokój, zajączku. Nikt na nas nie patrzy.
- ...Nie podoba mi się ten lokal.
Tochi zaśmiał się cicho.
- Jesteś uroczy. Nie martw się, nikt cię tu nie pozna.
- Co? Ale ja nie...
- Przecież wiem, że właśnie tym się martwisz. Będzie dobrze, nie martw się.
Właśnie wtedy kelner przyszedł do naszego stolika, stawiając przed nami ogromny puchar lodowy, pełen owoców i z kilkoma herbatnikami.
- Dziękuję...
Szepnąłem jeszcze, zanim odszedł. Cholera... dlaczego się tak stresowałem? Serce waliło mi jak młot i za nic nie chciało się uspokoić. Nie mogłem się nawet zmusić, by spojrzeć na Tochiego. Dlaczego się tak stresowałem? Przecież... tyle razy łaziliśmy razem po lesie, jedliśmy razem, nawet spaliśmy ze sobą, ale... teraz czułem się zupełnie inaczej. A... przecież to tylko randka. Nic wielkiego. Więc uspokój się do cholery, Usagi!
- Nie spróbujesz?
- Co? A... a tak... jasne...
Szybko złapałem za łyżkę i wbiłem ją w jedną z kulek.
- Dobre... jak na tanią knajpkę na pograniczu świata.
- Czyli mogłoby być gorzej. Cieszę się.
- Szkoda, że nie wybrałeś jakiejś lepszej restauracji. Ta jest dosyć marna.
- Następnym razem ty wybierzesz miejsce randki. Zgoda?
Nieśmiało pokiwałem głową. Tochi uśmiechnął się, biorąc herbatnika, nabierając na niego lody waniliowe.
Cały czas serce waliło mi jak młot. Nie mogłem skupić się na niczym. Pytania Tochiego docierały do mnie jak przez ścianę. Jego spojrzenie, uśmiech i głos wydawały się opanowywać mój umysł. Całe szczęście nie oczekiwał ode mnie zbyt elokwentnych i poprawnych składniowo zdań. Musiał świetnie się bawić, widząc moje zażenowanie. Nie... musiałem się uspokoić. Nieważne jak żenująca była ta sytuacja. To mogła być jedna z nielicznych okazji, żebyśmy mogli pogadać w miejscu innym niż las czy jego domek.
- Hej, Tochi... - Zacząłem niepewnie, starając się skupić całą swoją uwagę na lodowym pucharze. - Opowiedz mi coś o sobie.
- A co chciałbyś wiedzieć?
- Dopiero co dowiedziałem się, że masz rodzinę i nie jesteś samotnym leśniczym. Jest coś jeszcze o czym powinienem wiedzieć?
- Chyba nie... To są najważniejsze rzeczy, których nie wiedziałeś.
- Ale właściwie nic o tobie nie wiem. Nigdy tak naprawdę nie rozmawialiśmy o sobie...
- To co chciałbyś wiedzieć?
Wzruszyłem ramionami.
- Sam nie wiem... co lubisz robić, jaki jest twój ulubiony kolor... to, czego normalni ludzie dowiadują się o sobie na samym początku.
Tochi uśmiechnął się łagodnie. Jakkolwiek nazwać to, co nas łączyło było dziwną relacja. Spędziliśmy ze sobą tyle czasu a nie wiedzieliśmy o sobie nic. To było trochę dołujące.
- Cóż... najbardziej lubię kolor zielony, kiedyś, oprócz zajmowania się zwierzętami i roślinami lubiłem malować, ale przestałem, gdy zostałem leśniczym i skupiłem się całkowicie na mojej pracy, jako dzieciak miałem przyjaciela, który porzucił mnie, jak tylko dowiedział się, że przyjaźń z Reiem będzie dla niego bardziej opłacalna. Nigdy nie miałem bliskiej osoby, której bezgranicznie mogłem zaufać. Oprócz dziadka oczywiście. Jeżeli już znajdowałem jakichś przyjaciół okazywali się materialistami, którym zależało tylko na pieniądzach. Kiedy byłem dzieckiem chciałem być weterynarzem, albo botanikiem jak dziadek. Pewnie gdybym nie uciekł w końcu z domu i tak zrobiliby ze mnie prawnika. Coś jeszcze? A tak... jesteś moją pierwszą prawdziwą miłością, zajączku.
Uśmiechnął się szeroko, mówiąc ostatnie zdanie. Poczułem szybsze bicie serca.
- N-nie rozumiem jak możesz mówić aż tak żenujące rzeczy...
- Bo cię kocham. Dobrze, teraz ty.
Opuściłem głowę. To był jeden z bardziej żenujących posiłków, jakie przyszło mi znosić. No... nie licząc obiadów z jego rodziną. Kilka razy nawet zażenowanie mówiło mi, że to nie był dobry pomysł. Chociaż... było bardzo miło. Pomimo tego, że to było aż tak żenujące.
 W końcu szklanka po lodach była już całkowicie pusta, a co za tym idzie, mogliśmy już wracać. Zapłaciłem i szybko ruszyłem w stronę limuzyny. Niestety jeszcze nie nadszedł czas na powrót.
- Zajączku? - Złapał mnie za ramie, zanim dotarłem do samochodu.
- Chodźmy do kina.
- Huh... p-po co?
- Jak to po co. Chyba podczas randek chodzi się do kina, prawda?
- Myślałem, że sama kawiarnia wystarczy...
- Sam zaprosiłeś mnie na randkę. Mógłbyś się chociaż trochę wysilić.
Mruknąłem coś tylko, opuszczając głowę. Tochi złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Dziwne, ale wyglądał, jakby doskonale wiedział, gdzie idzie. Czyżby jeszcze w samochodzie sprawdził, gdzie jeszcze moglibyśmy pójść? Jeżeli tak zrobił, to... było całkiem miłe.
W sumie kino nie było aż tak złym pomysłem. Wśród ciemności Tochi przynajmniej nie musiałem patrzeć ani przez chwilę na jego niesamowitych, wciągających oczach i zniewalającym uśmiechu i nie mógł zobaczyć moich rumieńców.
Oczywiście, jak przystało na moje szczęście jedynym filmem, jaki był grany tego dnia w tym beznadziejnie małym kinie był horror. Tym razem o jakiejś nawiedzonej dziewczynce, która nocami wślizgiwała się przez okna do mieszkań i rozszarpywała ludziom twarze. Nie muszę chyba wspominać, że przez większość filmu, w całe szczęście niemal pustej sali kinowej siedziałem, całkowicie wtulony w Tochiego.
On nie mówił ani słowa, cały czas mnie tuląc i przytulając mocniej za każdym razem, gdy przez przerażającą scenę zaczynałem się trząść.
Może i po raz kolejny ośmieszyłem się, przy oglądaniu horroru, ciągle byłem zawstydzany oraz przez cały czas czułem się jakoś dziwnie... była to znacznie lepsza randka niż jakakolwiek, którą miałem z Minako.