niedziela, 28 lutego 2016

Zajączek CXX - Krok pierwszy

Obudziło mnie światło wpadające do mojego pokoju. Mruknąłem coś do siebie, odwracając się na drugi bok i przykryłem głowę kocem, byleby tylko odwlec czas wstawania. Czułem się okropnie, ale przez chwilę nie wiedziałem dlaczego. Bolała mnie głowa gardle, które bolało dodatkowo. Miałem też dziwne wrażenie, że stało się coś bardzo złego, ale z samego początku nie mogłem sobie nawet uświadomić co takiego.
Usiadłem na łóżku i rozejrzałem się dookoła. Byłem w obskurnym i dość brzydkim pokoju hotelowym. Urządzony był raczej prosto, drewniana szafa, szafka nocna, małe biurko i łóżko to było wszystko, na co się wysilili.
Spojrzałem przez okno, wychodzące na las i nagle wszystkie wspomnienia z wczoraj wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Do oczu momentalnie napłynęły mi łzy, gdy przypomniałem sobie wczorajszy dzień, Tochiego, jego chłodne i beznamiętne spojrzenie, oraz... to, co powiedział.
Niemal bezwiednie sięgnąłem po telefon, wystukując numer Kashikoia. Była dopiero dziewiąta, ale byłem całkowicie pewny, że już nie spał. Zresztą, sam kazał mi do siebie zadzwonić... przynajmniej tak mi się wydawało, bo wczorajszy dzień był dla mnie jak sen. A raczej jak koszmar, z którego pamiętałem tylko najgorsze chwile.
- Usagi? - Wstrzymałem na chwilę oddech, słysząc głos brata w telefonie.
- Kashikoiiiii... - Jęknąłem, ściskając telefon obiema rękoma. Czułem, jak cały się trzęsę. W sumie nie wiedziałem, czy na pewno chcę z nim gadać, ale chyba bardzo tego potrzebowałem. Całe szczęście, że nie dałem sobie nawet chwili na zastanowienie się, czy powinienem do niego dzwonić.
- Już wstałeś? Jak się czujesz? Widziałeś się z Tochim? - Zasypał mnie gradem pytań, nim zdążyłem się całkowicie rozpłakać.
- Jeszcze nie...
- Więc jeszcze nie masz co płakać. Nie chcesz chyba się pokazywać Tochiemu w takim stanie, co?
- Ale...
- Chcesz?
- ...nie chcę... - Powiedziałem w końcu, podciągając kolana pod brodę.
- Uspokój się więc, unieś dumnie głowę i idź tam do niego. Jak będziesz wystarczająco uparty, na pewno ci wybaczy.
- Ale... skąd możesz wiedzieć? - Pociągnąłem nosem, usilnie starając się uspokoić.
- Bo cię kocha, głupku. Nawet jeżeli chce, nie prędko będzie w stanie żyć bez ciebie - Nie mogłem powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. - Pamiętaj zadzwonić, gdy już się pogodzicie. Powodzenia.
- Dzięki - Rzuciłem krótko. Nie mogłem się jednak zmusić do tego, żeby się rozłączyć. Głównie dlatego, że zaraz potem musiałbym iść do Tochiego, a tego bałem się jeszcze bardziej niż wczoraj. Kashikoi zrobił to za mnie i po chwili mój telefon dał mi znać o zakończonym połączeniu.
Wziąłem głębszy oddech, bardzo powoli odkładając telefon na szafkę nocną. Chciałbym być chociaż trochę tak zdecydowany jak Tochi, gdy starał się, żebym mu wybaczył.
Chociaż... Kashikoi miał racje. Przecież Tochi mnie kochał... kiedyś. Musiał czuć do mnie jeszcze coś. Na tyle, by móc mi wybaczyć, ten jeden raz.
- No dobra... - Wziąłem głęboki oddech. Przypomniałem sobie wszystkie nasze wspólne chwile, żeby dodać sobie odwagi. Wiedziałem, że chciałem, żeby mi wybaczył. A żeby to zrobić... byłem gotowy na wszystko. - Czas się upokorzyć jak jeszcze nigdy i błagać Tochiego o wybaczenie.
O dziwo wypowiedzenie tych słów na głos nieco podniosło mnie na duchu. Czekały mnie pewnie ciężkie dni, jeżeli nie tygodnie, ale zrobię to, odzyskam Tochiego! Odzyskam jego miłość!
Zerwałem się z łóżka i zacząłem się zbierać. Miałem jeszcze chwilę do wymeldowania, więc wykorzystałem ją do przekartkowania książki o kwiatach, którą dostałem od Tochiego. Wiedziałem co chciałem mu powiedzieć, ale bałem się, że gdy stanę przed nim, całkowicie stracę zdolność mówienia. Wolałem więc kupić kwiaty. W końcu właśnie dlatego dostałem tą książkę.
Zatrzasnąłem ja z hukiem i spakowałem do torby, którą zarzuciłem na ramię. Niemal zbiegłem na dół. Byłem przerażony, ale nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Zapłaciłem za pokój, rzucając tylko na ladę banknot i nie czekając na resztę. Tym bardziej, że właścicielka... hotelu to chyba za dużo powiedziane. ,,Gospody", byłaby odpowiedniejszym określeniem, uśmiechała się do mnie jakoś tak dziwnie. Biorąc pod uwagę, jak małe to było miasteczko i że wszyscy się tutaj znali, musieli także kojarzyć mnie. Starałem się więc jak mogłem, by nie wszczynać rozmów z kimkolwiek.
Pobiegłem niemal do najbliższej kwiaciarni. Wchodząc do środka, zadzwoniłem małym dzwoneczkiem na górze drzwi, który miał oznajmiać pojawienie się nowych klientów.
Starsza pani podniosła twarz znad czytanej na kasie książki. Na nosie miała grube, okrągłe okulary, a jej twarz nosiła już ślady starości w postaci licznych zmarszczek. Jej spojrzenie było jednak całkowicie beznamiętne, a nawet surowe, gdy lustrowała mnie spojrzeniem od stóp do głów. Dopiero potem rozpogodziła się nieznacznie.
- Witaj kochaneczku - Powiedziała wręcz mdląco słodkim głosem. Nie podobało mi się to, jak zaczęła mnie nazywać, ale widocznie to też było skutkiem nadmiernej bliskości ludzi tutaj. - W czym mogę ci pomóc, kochanie? Nie jesteś stąd, prawda?
- Prawda - Kiwnąłem tylko głową. Jeszcze tego mi brakowało, żeby dostarczać im dodatkowych informacji o mnie i Tochim. Nawet jeżeli kwiaciarka wydawała się całkiem sympatyczna, byłem pewny, że jak tylko wyjdę powie wszystko każdej osobie, która tylko się nawinie.
- Ah, tak mi się wydawało, a...
- Potrzebuję bukietu - Przerwałem jej wpół słowa. Zaraz pewnie zasypałaby mnie stosem pytań, a ja potrzebowałem jak najszybciej zobaczyć się z Tochim.
- Oczywiście... z jakiejś konkretnej okazji? Imieniny, urodziny... rocznica? - Uśmiechnęła się przyjaźnie, zwłaszcza przy ostatnim pytaniu.
- Nie, nic z tych rzeczy...
- Ah, a więc to bukiet przeprosinowy? - Wydawała się więc podskoczyć z ekscytacji. Jeżeli miałbym jakiekolwiek wątpliwości, czy szuka sensacji, właśnie bym się ich pozbył.
- Potrzebne mi konkretne kwiaty - Powiedziałem stanowczo, nie dając jej żadnych odpowiedzi, co widocznie się jej nie spodobało.
- Dobrze - Powiedziała niezadowolona. - To czego sobie życzysz, kochanieńki?
- Czerwone róże, niezapominajki, czerwone tulipany, ferezje czerwoną i różową.
Kwiaciarka patrzyła na mnie z lekkim zaskoczeniem przez dłuższą chwilę.
- Jesteś tego pewny chłopcze? - Zmrużyła oczy, jakby patrzyła na kogoś niespełnego rozumu. - Te kwiaty nie będą się ze sobą zbyt dobrze komponować. Jak chcesz, żeby bukiet był czerwony, to może zostać przy czerwonym? Albo rozświetlić go jeszcze jakimiś innymi kwiatami?
- Jestem pewny - Bardziej niż czegokolwiek. To właśnie to chciałem powiedzieć Tochiemu, a to, czy bukiet był ładny, miałem w sumie gdzieś. Pani połaziła po sklepie, zbierając kwiaty. Nie pasowały do siebie, nawet ja to widziałem. Ten bukiet, który przyniósł mi Tochi, kiedy on przeskrobał, był znacznie ładniejszy, chociaż chyba składał się z tych samych kwiatów.
- Jakiś papier do tego? Może dla odmiany żółty, albo...?
- Czerwony - Nie dyskutowała, chociaż widziałem, że boli ją sposób, w jaki musi pakować te kwiaty. Ale ja miałem to gdzieś. Nie chodziło mi o wygląd bukietu tylko jego znaczenie. A znaczenie miał takie, że kochałem Tochiego i chciałem, żeby mi wybaczył.
Bukiet wydawał się dość monotonny, ale okazały i całkiem ładny. Wręczyłem pani pieniądze i niemal wybiegłem ze sklepu. Na krawędzi lasu ostatni raz się odwróciłem. Kwiaciarnia była już zamknięta, czyli pewnie już w tej chwili część miasta dowiadywała się o moim życiu.
Szedłem leśną ścieżką, coraz bardziej i bardziej przerażony. Tak jak ostatnio, im bliżej Tochiego byłem, tym bardziej się bałem. Ciekawe, czy on czuł się tak samo, gdy przychodził do mnie. Zawsze był tak pewny siebie, jakby doskonale wiedział, że i tak mu wybaczę. Też bym tak chciał, ale wcale nie byłem pewny, czy tak będzie.
Wyszedłem na polanę przy domku Tochiego. Nagle bukiet, który ściskałem, zaczął mi niesamowicie ciążyć. Nabrałem ochoty, by go porzucić na progu i uciec, ale wtedy Tochi mógłby go po prostu wyrzucić. Nie... jeżeli chciałem odzyskać jego miłość, musiałem być zdeterminowany, tak jak on.
Stanąłem przed drzwiami Tochiego z ciężko walącym sercem. Zapukałem cicho, drżąc cały w nerwowym oczekiwaniu. Drzwi w końcu się otworzyły. Tochi wydawał się tak samo zaskoczony jak ostatnio. Otworzyłem usta, ale zaraz je zamknąłem. Wielka gula w gardle nie pozwoliła mi wydusić z siebie ani słowa, tak jak się obawiałem. Wyciągnąłem więc dłonie, niemal wpychając Tochiemu bukiet do rąk.
- Usagi... - Westchnął ciężko, patrząc na kwiaty.
- Nie - Przerwałem mu, nim zdążył cokolwiek powiedzieć. - Nie, nie zgadzam się. Nie możesz mnie znienawidzić. Ja... ja wiem, że sobie na to zasłużyłem, ale... ale... ale... - Przełknąłem z trudem ślinę przez zaciśnięte gardło. - Ale... nie zamierzam ci odpuścić, aż mi nie wybaczysz - Powiedziałem z zaskakującą jak na mnie stanowczością.
Tochi spojrzał na kwiaty, a potem znowu na mnie.
- Muszę wyjść - Jego słowa były tak bolesne, że miałem ochotę się rozpłakać. Tym bardziej, gdy tak po prostu odłożył kwiaty ode mnie na bok i wyszedł, zostawiając mnie samego.
- Tochi... - Jęknąłem, patrząc za nim. Mój głos musiał być naprawdę żałosny, bo zatrzymał go kilka metrów dalej. Ponownie westchnął, ale nie odwrócił się w moją stronę.
- Słuchaj, nie mogę tak po prostu zapomnieć o tym, co się stało. Nie teraz... nie w tej chwili.
- Czyli... czyli jest szansa? - Na to już nie odpowiedział. Udał się do lasu, zostawiając mnie samego. Jego obraz rozmazywał mi się coraz bardziej i bardziej, przez łzy, które kręciły mi się w oczach. Otrząsnąłem się w ostatniej chwili, by nie wybuchnąć płaczem. Tochi zniknął z mojego pola widzenia, więc i tak by tego nie zobaczył, ale nie chciałem osłabiać się jeszcze bardziej.
- Nie poddam się - Szepnąłem do siebie, siadając ciężko na ziemi. Była zimna i mokra. Od razu zrobiło mi się zimniej. Podciągnąłem kolana do siebie i spojrzałem na torbę. Obiecałem sobie, że nie dam za wygraną, ale nie umiałem być tak stanowczy i uparty jak Tochi... kiedy on do mnie przyszedł już pierwszego dnia wymiękałem. A on wydawał się nawet mną nie przejąć.
Wyciągnąłem z torby bluzę, którą zarzuciłem na ramiona. Jeżeli będzie to konieczne będę siedział tutaj przez całe tygodnie, jak wyrzucony, bezpański pies. W końcu Tochi mi wybaczy... albo przynajmniej będzie mi na tyle współczuł, że nie pozwoli mi zamarznąć na śmierć.
Siedziałem tuż przed drzwiami dość długo. Godziny ciągnęły się w nieskończoność. I tak nie mogłem się skupić na niczym oprócz Tochiego,więc po prostu siedziałem, wgapiając się w las, z nadzieją, że Tochi się zaraz pojawi. W końcu słońce zaczęło się kierować ku horyzontowi, a ja robiłem się coraz bardziej senny. Oparłem się na torbie, wpatrując się w las. Było mi zimno, ale to było nic, w porównaniu z tym, jak bardzo beznadziejnie się czułem. W końcu zaczął morzyć mnie sen.


- ...jączku... Usagi... Usagi... - Łagodny, cichy głos był niesamowicie odległy, a ja czułem się zbyt beznadziejnie, by wstawać. Było mi zimno, niewygodnie, byłem obolały i czułem się okropnie. W końcu jednak podniosłem głowę. Twarz Tochiego była boleśnie beznamiętna, ale widziałem na niej błysk dawnej troski.
Podniosłem się nieznacznie. Wciąż leżałem na ziemi, na torbie, tuż przed domem Tochiego. Było już niemal zupełnie ciemno, co by wyjaśniało, dlaczego czułem się tak okropnie. Nic dziwnego, skoro spałem kilka godzin w takiej pozycji.
- Tochi... - Jęknąłem, przecierając oczy.
- Chodź, jeszcze się przeziębisz - Wyciągnął rękę w moją stronę. Miałem ochotę rzucić mu się na szyję, ale udało mi się jakoś powstrzymać. Tym bardziej, że doskonale widziałem, że wciąż jest na mnie wściekły.
Wstałem z ziemi i z promiennym uśmiechem wszedłem do domku. Ku mojemu zaskoczeniu, na ziemi leżał rozłożony materac.
- Będziesz spał na łóżku, albo na dworze - Powiedział stanowczo, łamiąc mi tym serce. Ale wpuścił mnie do mieszkania, a to było już coś.
- Dobrze - Powiedziałem pokornie, siadając na łóżku. Przynajmniej nie musiałem spać na materacu. A jutro będę mógł prosić go, by łaskawie mi wybaczył.
Padłem ciężko na materac. Bylem tak zmęczony, że zasnąłem w przeciągu sekund, nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Ale jutro... jutro na pewno mi wybaczy... musi mi w końcu wybaczyć. To, że nie chciał, bym zamarzł na śmierć to już był jakiś krok. Wciąż musiał mnie kochać...

sobota, 20 lutego 2016

Zajączek CXIX - Rozpacz dwojga serc

Przez kilka nocy dręczyły mnie koszmary. Śniły mi się zjawy, które kazały mi patrzeć na to, jak moi najbliżsi mnie opuszczają. Budziłem się zlany potem, najczęściej dzięki Raito. Od kiedy został nastraszony przez Enmę, nie chciał spać u siebie. Tym bardziej, jak zobaczył, że mnie też coś prześladuje w nocy. Musiałem mu tłumaczyć, że mnie prześladują moje własne potwory.
Co zaskakujące, naprawdę miło spędziłem czas.Brakowało mi mojego rodzeństwa, oraz życia, jakie tu prowadziłem. No i przede wszystkim dobrego jedzenia. Nic jednak nie pozwalało mi pozbyć się wrażenia, że moje serce z każdą chwilą jest rozrywane coraz bardziej. Wszędzie widziałem Tochiego. Ciągle, gdy zerkałem przez okno, miałem wrażenie, że stoi przed furtką, z kwiatami. Chciałem, żeby się pojawił, żeby ze mną porozmawiać i będę mógł go przeprosić... cholera, przepraszałbym go do końca życia, żeby tylko w końcu mi wybaczył.
- Wróciliśmy! - Prawie podskoczyłem na krześle, znad sterty szkiców, które robiliśmy razem z Raito. On również się zerwał i pobiegł do drzwi, skąd dobiegały nas głosy Hany i Kashikoia. O dziwo były nad wyraz radosne. Musiało się stać coś bardzo dobrego.
Wstałem z krzesła i podszedłem do przedpokoju. Enma i Raito już się witali ze starszym rodzeństwem.
- Kupiliście nam coś?
- Długo was nie było.
- Gdziekolwiek się podziewaliście, na pewno były tam sklepy.
- Nie będziecie wyjeżdżać już teraz, prawda?
- Zamknij się, kupiliście mi coś słodkiego?
- Ach! Usagi wrócił! I pokazałem nam naszą firmę.
Wszedłem do przedpokoju. Po ich uśmiechu jeszcze bardziej się przekonałem, że stało się coś dobrego. Hana wydawała się wręcz promienieć. Miło było widzieć ją w takim stanie.
- Usagi, dobrze, że jesteś - Powiedziała z uśmiechem. - Mamy dla was wiadomość - Zagryzła dolną wargę, usilnie starając się nie uśmiechnąć. Dłonie zacisnęła na sukience, przez chwilę walcząc ze sobą, żeby ukryć to, jak bardzo jest szczęśliwa. Spojrzała na Kashikoia, który tylko kiwnął głową. - Cóż... Rei odwołał zaręczyny- Usilnie starała się wyglądać tak, jakby się tym przejęła, ale dość marnie jej to wychodziło. Tym bardziej, gdy zobaczyła, jak wszyscy się cieszą z tego powodu.
- Czyli nie bierzecie ślubu? - W oczach Raito dostrzegłem błysk. Musiał naprawdę się martwić, że straci Hanę.
Ja stałem jak sparaliżowany, zbyt szczęśliwy, żeby jakoś zareagować. Bałem się, że Rei nie dotrzyma obietnicy, albo będę musiał czekać latami, aż w końcu się na to zdecyduje.
- To świetnie - Wydusiłem w końcu z siebie, gdy Hana na mnie spojrzała. Wyminąłem młodsze rodzeństwo i rzuciłem się jej na szyję. Obejmowała mnie długo, nim w końcu pozwoliła mi wyswobodzić się z jej uścisku. To było chore, że aż tak się cieszyliśmy z zerwanych zaręczyn, ale wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że Hana nie byłaby z Reiem szczęśliwa.
- Wiemy, że okazja raczej jest słaba - Wtrącił Kashikoi, zwracając na siebie naszą uwagę. - Ale myśleliśmy o jakiejś kolacji na mieście, albo pikniku, albo...
- Wyjeżdżam - Moje wyznanie było tak nagłe i niespodziewane, że cała czwórka spojrzała na mnie zaskoczona. Nie powinienem był. Powinienem zostać z nimi i wspólnie się cieszyć, że Hana nie zniszczy sobie życia. Ale chodziło tu też o moje życie. A ja nie wyobrażałem go sobie bez Tochiego.
Nim próbowali mnie powstrzymać, odwróciłem się i pobiegłem na górę. Zachowywałem się okropnie, ale musiałem jechać do Tochiego. Przynajmniej dopóki całkowicie mnie nie znienawidził.
Złapałem torbę, którą spakowałem już kilka dni temu i regularnie sprawdzałem jej zawartość, czy na pewno niczego nie zapomniałem.
- Usagi, o co chodzi? - Zapytał dość chłodno Kashikoi, gdy zbiegałem po schodach na dół. Zatrzymał mnie w połowie drogi, nie pozwalając mi go wyminąć.
- Muszę jechać - Powiedziałem szeptem, żeby nikt inny mnie nie usłyszał.
- Jeszcze trochę i pomyślę, że nas unikasz - Powiedział, pochyaląc się nade mną.
- Ja wiem, że to tak wygląda, ale...
- Czekaj - Spojrzał mi prosto w oczy i skrzyżował ręce na piersi. - Zadam ci jedno pytanie. Czy w jakikolwiek sposób odpowiadasz za zerwane zaręczyny Hany i Reia?
Wahałem się chwilę. Odwróciłem wzrok, żeby móc w spokoju się namyślić i nie znosić presji jego spojrzenia. Moje milczenie było dla niego wystarczającą odpowiedzią.
- To pewnie głupie pytanie, ale czy twój wyjazd z Reiem ma związek z zerwaniem zaręczyn?
Pokiwałem niepewnie głową.
- Wiesz... mam teraz trochę kłopotów... nabroiłem i to mocno i... - Zawahałem się. Nie wiem, czy powinienem mu o tym mówić.
- Dobra, jedź - Poderwałem gwałtownie głowę, patrząc zaskoczony na brata. - Wyjaśnię to im. Ale jak wyjaśnisz to wszystko...
- To wtedy obiecuję, że skupię się na was i na firmie - Uniósł podejrzliwie brwi, przyglądając mi się uważnie. - Obiecuję. - Kashikoi uśmiechnął się delikatnie i kiwnął głową. Zrobił mi miejsce i pozwolił zbiec po schodach.
Rzuciłem mu ostatni uśmiech i zbiegłem na dół. Reszta czekała na mnie tuż przy drzwiach.
- Przepraszam - Rzuciłem tylko, spojrzeniem niemal błagając ich o wybaczenie. Nikt nic nie powiedział. Zmierzwiłem włosy Enmy, która spojrzała na mnie nienawistnie. Przytuliłem Raito, który bez słowa odwzajemnił mój uścisk. - Nadrobimy to, przyrzekam - Hana patrzyła na mnie z pewnym zawodem, ale po jej spojrzeniu widziałem, że rozumie. Może nawet jeszcze lepiej, niż ktokolwiek inny. Stanąłem na palcach, żeby złożyć na jej policzku krótki pocałunek i niemal wybiegłem z domu. Chciałem zobaczyć Tochiego. Tutaj, teraz, natychmiast. Przeżywałem katusze na myśl, że będę musiał teraz przez godziny jechać, żeby go spotkać.
Biegłem uliczką, jakby czekał na mnie po drugiej stronie. Ale on tam nie czekał. Nie czekał ani na ulicy, ani w samochodzie, ani nigdzie po drodze.
Kierowca nie wydawał się zbyt zachwycony kolejną długą wycieczką, ale nic nie mówił. Nie za to mu płaciliśmy, by cokolwiek mówił.
Podczas drogi wahałem się, czy nie zadzwonić do Tochiego, ale uznałem, że lepiej będzie, jak powiem mu wszystko w twarz.W głowie układałem sobie wszystkie możliwe scenariusze. Od wściekłości, po obojętności. Nie miałem odwagi nawet myśleć o tym, że się chociaż trochę ucieszy na mój widok. Nawet jeżeli mnie kochał... a może zwłaszcza dlatego.

***

Miasteczko wyglądało zupełnie tak, jak zawsze. Jakby czas tu zastygł. Wydawało się kompletnie nie przejmować tym, że własnie waży się moje życie.
- Możesz wracać - Powiedziałem do kierowcy, wychodząc z samochodu. - Pewnie będę wracał za jakiś tydzień.
Tak sobie postanowiłem. Nie pozwolę Tochiemu się znienawidzić. Będę siedział nawet przez cały tydzień przed jego domem, jak posłuszny piesek. Będę nosił królicze uszy, a nawet paradował w samej bieliźnie po jego domu, jeżeli miałoby to sprawić, że mi wybaczy.
Rei zrobił mi coś okropnego tym wyjazdem, ale przynajmniej podczas niego zdałem sobie sprawę, jak bardzo zależy mi na Tochim i jak bardzo nie chcę go stracić.
Zarzuciłem torbę na ramię i rzuciłem w las. Patrzyłem na leśną dróżkę, tak mi znaną, a jednak miałem wrażenie, że idę nią pierwszy raz. Nogi mi drżały, a serce waliło jak oszalałe. Wszelkie dialogi, jakie układałem sobie w głowie nagle wydawały mi się błahe i bezsensowne.
Stanąłem przed chatką Tochiego i miałem ochotę płakać. A co jeżeli mnie wyrzuci? A co jeżeli w jego oczach zobaczę tą samą beznamiętność, jaką odzywał się do Kory?
Nogi mi drżały, gdy stawałem stopy na schodkach. Zapukałem do drzwi i czekałem. A to nerwowe oczekiwanie było gorsze, niż cokolwiek co przeszedłem do tej pory.
Drzwi otworzyły się powoli, jakby z wahaniem. Serce zabiło mi mocniej, gdy zobaczyłem w nich Tochiego. Jego spojrzenie było puste, a sam wyglądał okropnie. Był blady, a pod oczami miał spore sińce. Chyba nie spał najlepiej w ostatnich dniach. Gdy mnie zobaczył, jego oczy otworzyły się szerzej w zaskoczeniu. Upuściłem torbę na ziemię. Nagle stałem się zbyt słaby, żeby ją utrzymać na ramieniu.
- Tochi... - Wyszeptałem. Miałem przygotowany cały monolog o tym, że to nie moja wina, że musiałem ratować Hanę, że Rei, że... nie dałem rady powiedzieć nic.
Staliśmy bez słowa, wpatrując się w siebie. Nie byłem w stanie powiedzieć ani słowa. W końcu odezwał się Tochi.
- Przyszedłeś tu w jakimś konkretnym celu? - Jego głos był oschły i łamał mi serce, ale było to całkowicie naturalne zachowanie z jego strony.
- ...przepraszam... - Dałem radę tylko wydusić z całego długiego monologu, który miałem przygotowany.
- Jak tam wyjazd? - Tak bardzo chciałem rzucić mu się na szyję, przytulić go i... ale jak mógł zachowywać się normalne po tym wszystkim?
- Przepraszam... - Jęknąłem ponownie, niemal zalewając się łzami. Dłonie mi drżały i z trudem wymawiałem słowa. - Ja ci... ja ci to wszystko wyjaśnię...
Westchnął ciężko, przecierając dłonią twarz, nim ponownie na mnie spojrzał. Wiedziałem, że ma prawo mnie nienawidzić, ale... ale...
- Usagi - Jedno słowo, a miałem wrażenie, że wyrywa mi serce. - Minęły prawie dwa tygodnie... nie dawałeś żadnego znaku życia... uważasz, że teraz przyjdziesz, a ja zapomnę? - Przyłożył kciuk i palec wskazujący do nasady nosa. Chwilę wcześniej zauważyłem, jak w jego oczach również kręcą się łzy. Możliwe, że mówienie tych słów było dla niego tak ciężkie, jak dla mnie słuchanie tego. - Wyjechałeś z Reiem na cały tydzień... zniknąłeś bez słowa. Nawet... - Odchrząknął, gdy jego głos zadrżał nieznacznie. - Nawet nie poszedłeś za mną, gdy zniknąłem. A teraz... tak po prostu przychodzisz?
- Ja to wyjaśnię... - Powiedziałem, nie zważając na to, że głos mi się załamuje, a po policzkach spływają łzy.
- Nie chcę - Stanowczość w jego głosie sprawiła, że ponownie przeszyły mnie dreszcze. - Słuchałem tego już raz i nie wiem, czy drugi raz to przeżyję.
- Ale... - Uciszył mnie skutecznie, unosząc otwartą dłoń do góry.
- Powiedz mi tylko jedną rzecz - Powiedział surowo, a w tonie jego głosu słyszałem, że od mojej odpowiedzi zależy wszystko. - Czy z czystym sumieniem jesteś w stanie powiedzieć, że między wami do niczego nie doszło?
- Ja tylko...
- Czy między wami do niczego nie doszło? - Zapytał ponownie, dość surowo. - Chcę wiedzieć tylko to. Tak czy nie?
Zamilkłem. Nie mogłem go przecież okłamać. Ale nie mogłem też mu powiedzieć prawdy. Nie zgodziłem się na nic z własnej woli, ale... całowałem się z nim i w ogóle... ale nie chciałem!
Cisza, która zapadła między nami była aż zbyt wymowna. W oczach Tochiego dostrzegłem łzy, które usilnie starał się przede mną ukryć. Nie powiedział ani słowa, zamykając przede mną drzwi. Rzuciłem się do przodu, wciskając się do środka, nim zdążyłem się nad tym zastanowić. Nie, nie mogłem tak po prostu odejść.
- Ja mogę to wyjaśnić - Powiedziałem, odwracając się w stronę lekko skonsternowanego Tochiego. - Znaczy... nie mogę, ale błagam, uwierz mi, że nie mogłem inaczej. A ten tydzień z Reiem to najgorsza rzecz, jaka mnie spotkała... zwłaszcza, jeżeli przez to stracę ciebie - Spojrzałem na niego błagalnie, pierwszy raz starając się zetrzeć łzy z moich policzków.
- Jeden raz - Westchnął ciężko, przecierając nasadę nosa. Widziałem, że w ten sposób ściera łzy. - Jeden raz pocałowałem Korę, a ty nie mogłeś mi tego wybaczyć. Czy byłbyś w stanie mi to wybaczyć? - Nic nie powiedziałem, ale Tochi też nie wydawał chcieć słuchać mojej odpowiedzi. Zwłaszcza, że oboje wiedzieliśmy, jak bym się zachował w takim wypadku.
- Usagi - Z trudem powstrzymałem głośniejszy płacz, gdy ponownie się odezwał, tym chłodnym, suchym głosem. - Nie umiem ci już zaufać. Zniknąłeś na tydzień, nie powiedziałeś mi nic i... i jeszcze byłeś z Reiem... - Zacisnął mocniej zęby, żeby powstrzymać wybuch agresji. - Już raz przez to przeszedłem... gdybyś chociaż był w stanie mnie zapewnić, że do niczego nie doszło...
- Ale...
- Nie - Nawet nie próbował mnie wysłuchać. Może dlatego, że dla niego to też było ciężkie. Ale nie mógł od tak po prostu przestać mnie słuchać i wyrzucić. - Proszę, wyjdź.
Zacisnąłem dłonie w pięści. Pokój rozmazywał się przez łzy, które cisnęły mi się do oczu.- To koniec.
Na chwilę czas wydawał się zatrzymać. Słowa Tochiego brzmiały prawie jak wyrok śmierci.
- Idiota! - Wyrwało się z moich ust, nim zdążyłem się powstrzymać. Gdybym nie wybuchł, zaraz bym się na pewno rozpłakał. - To tylko tydzień! A od kiedy tylko cię poznałem, zmieniłem całe moje życie! - Pod moją ręką nagle znalazł się talerz. Nie wiem jak, po prostu nie panowałem już nad sobą. Rzuciłem na oślep przed siebie. Talerz roztrzaskał się o ścianę, jakiś metr od Tochiego. Ten odsunął się nieznacznie, widocznie zaskoczony. - Przyjeżdżałem tu tak często jak mogłem! - Kolejny talerz roztrzaskał się o ścianę. - Zaniedbałem całą swoją rodzinę! - Tochi uchylił się, tym razem przed kubkiem. Rzeczy latały po całym pokoju, gdy ja byłem coraz bardziej i bardziej wściekły. - Jak możesz mnie teraz tak po prostu rzucić?! Ja cię przecież kocham, ty cholerny debilu!
Skończyły mi się rzeczy do rzucania, więc po prostu ruszyłem w stronę drzwi. Tochi stał wciąż w tym samym miejscu, skupiając większą uwagę na potłuczonych rzeczach, niż na mnie. Byłem wściekły, przede wszystkim na siebie, ale musiałem się jakoś wyżyć. Na czymkolwiek, a Tochi jako jedyny tutaj nadawał się na to.
Wypadłem z mieszkania, zbyt zrozpaczony, żeby dalej z nim rozmawiać. Poza tym, nie wiedziałem, czy przeżyję kolejne pogardliwe spojrzenie Tochiego i jego obojętność. Chyba bym tego nie wytrzymał. Jeżeli nie pękło by mi natychmiast serce, niewątpliwie bym sam się zabił.
Chwyciłem torbę i pobiegłem do miasta. Miałem ochotę krzyczeć, płakać, albo jedno i drugie.
Biegłem na oślep, potykając się o własne nogi. W końcu zahaczyłem stopą o korzeń, padając na twarz. Torba padła mi na plecy, na chwilę odbierając mi oddech. Podparłem się na łokciach, ale nie miałem siły, by się podnieść. Padłem więc ponownie na ziemię, wybuchając płaczem. Niczym małe dziecko zacząłem uderzać w ziemię nogami i rękoma. Czułem się jak skończony idiota. Nie dość, że straciłem miłość mojego życia, to jeszcze rzucałem w niego przedmiotami. Ale... byłem... byłem takim kretynem! Kocham go! Kocham najbardziej na świecie! A on miał czelność ze mną zrywać!
Skuliłem się na ziemi, łkając cicho. Oddałbym wszystko, żebym nagle usłyszał nad sobą cichy, łagodny głos Tochiego: ,,Zgubiłeś się, zajączku?", ale chwile mijały, a ja wciąż byłem sam. Minęły całe wieki, nim dzwonek telefonu wyrwał mnie z odrętwienia. Odebrałem go apatycznie, pociągając nosem.
- Halo? - Jęknąłem, nawet nie zerkając na wyświetlacz.
- Usagi? - W telefonie rozległ się zaniepokojony głos Kashikoia.
- Nie mogę rozmawiać...
- Nie rozłączaj się - Powiedział stanowczo, zanim zdążyłem to zrobić. - Rozmawiałeś z Tochim, prawda?
Pokiwałem głową, ale nie dałem rady odpowiedzieć. Z ust wydobył mi się tylko zduszony jęk, brzmiący mniej więcej jak: ,,mhmm".
- On mnie nienawidzi... - Jęknąłem, nim zdałem sobie sprawę, że nie chcę tego mówić. Ale naprawdę potrzebowałem z kimś pogadać. - Nigdy już mi nie wybaczy!
- Usagi, uspokój się - Z trudem zamilkłem, tylko cicho szlochając do telefonu.- Posłuchaj, powiem ci co zrobić, ale musisz się uspokoić. Jestem twoim starszym bratem, pomogę ci, jasne? - Pokiwałem głową, nim zdałem sobie sprawę, że i tak tego nie zauważy. Podniosłem się w końcu z ziemi i oparłem na drzewo, usilnie starając się uspokoić oddech.
- Dobrze... - Jęknąłem przez zaciśnięte gardło.
- Świetnie. Masz gdzie przenocować w okolicy?
- Tak... w mieście... - Przełknąłem ślinę. - W mieście musi być jakiś hotel...
- Więc pójdziesz tam i zostaniesz do jutra. Uspokoisz się, a dopiero jutro, już całkowicie spokojny i zdeterminowany, wrócisz do Tochiego.
- Ale on nie chce mnie widzieć... - Jęknąłem żałośnie.
- A ty chciałeś, gdy się pokłóciliście? Musisz być tak zdeterminowany, nieugięty i irytujący jak on - Wytarłem oczy, łapiąc przez chwilę ciężkie oddechy. - Jasne?
- Tak... - Powiedziałem słabym głosem. Uśmiechnąłem się delikatnie przez łzy. - Dziękuję...
- Daj spokój, jestem twoim starszym bratem. Muszę ci pomagać. Jak będziesz potrzebował pomocy to dzwoń. Chociaż nie... jak tylko znajdziesz chwilę to KONIECZNIE do mnie zadzwoń, jasne? A dopiero potem się zastanów, czy potrzebujesz pomocy, dobra?
- Mhmm...
- A teraz się uspokój. Zarezerwuj sobie pokój, jakieś picie... byle nie alkohol. Herbatę, albo gorącą czekoladę. A jutro pójdziesz do Tochiego i zrobisz wszystko, żeby tylko ci wybaczył.
Pokiwałem głową, uśmiechając się delikatnie. Mogłem się tego po nim spodziewać. Kashikoi był ostatnią osobą, która mówiłaby coś w stylu: ,,nie przejmuj się", ,,będzie dobrze". Zamiast tego kazał mi wziąć się w garść i osiągnąć cel. Gdybym nie był tak zrozpaczony, pewnie zaśmiałbym się krótko.
- Dobrze... - Jęknąłem, kiwając głową. Chciałbym wrócić do Tochiego, ale jeszcze dzisiaj nie mogłem. Musiałem czekać, aż obaj się uspokoimy. A potem... będę najbardziej irytującą osobą, jaką zna Tochi. Będę go gnębić, aż w końcu mi nie wybaczy. Nawet jeżeli najpierw będę musiał sprawić, że jeszcze bardziej mnie znienawidzi. Jeżeli kiedykolwiek mnie kochał, nie mógł tak po prostu przestać. A ja dopilnuję, żeby ponownie zaczął.

sobota, 13 lutego 2016

Zajączek CXVIII - Wybór?

Ten tydzień był istnym koszmarem. Nie dość, że zmuszony byłem spędzać z Reiem całe dnie i noce, znosić jego molestowanie i głupie rozrywki, podczas których notabene i tak mnie molestował, to jeszcze po tym, jak dałem mu kosza, był na mnie jeszcze bardziej cięty. Już początek wyjazdu był lepszy niż to, co czekało mnie potem.
Każdej nocy zastanawiałem się, czy Tochi jeszcze mnie nie nienawidzi. A każdego ranka miałem nadzieję, że obudzę się koło niego. Gdy więc w końcu nadszedł czas naszego wyjazdu, czułem się bardziej zaniepokojony niż szczęśliwy.
- Powinieneś chyba skakać z radości, co? - Zagadnął Rei, gdy pakowałem swoje rzeczy do torby. Chciałem się cieszyć, ale jakoś nie mogłem. Zwłaszcza, że dalej nie wiedziałem, co będzie między mną a Tochim. Od kiedy się o wszystkim dowiedział minął tydzień, a ja nawet nie dałem znaku życia. Czy w ogóle będzie chciał się ze mną widzieć? Korze nie mógł wybaczyć, chociaż też go błagała. A może... może w ogóle już sobie kogoś znalazł? Ta myśl boleśnie przeszyła mi serce.
- Głowa do góry, za kilka dni odwołamy ślub i będziesz mógł spędzić czas z moim braciszkiem... - Powiedział, przewracając oczami. Nie wyglądał na zachwyconego, że jest zmuszony mnie pocieszać. W końcu przez cały ten tydzień próbował mnie doprowadzić do szału, co prawie mu się udało.
- O ile kiedykolwiek jeszcze będzie chciał się od mnie odezwać... - Mruknąłem cicho. Wciąż byłem wściekły za to, że mnie zaciągnął na ten durny wyjazd i wszystko, co podczas niego mi robił.
- Kiedyś na pewno - Wzruszył ramionami. Ten kretyn kompletnie się nie przejmował tym, że możliwe, że zniszczył mi życie. Już pal licho molestowanie, które musiałem znosić. Ale jeżeli Tochi mnie znienawidzi, Rei zginie za to.
- Jeżeli Tochi mi nie wybaczy... - Mruknąłem, zerkając na niego nienawistnie.
- Skoro jesteś ,,jego" zajączkiem, to czemu nie? - Uśmiechnął się złośliwie. Uwielbiał przypominać mi mój monolog wtedy na polanie. W sumie aż tak mi to nie przeszkadzało, bo przynajmniej nie wypominał mi, że o mały włos bym mu się oddał.
- Bo przez tydzień siedziałem w domku na jakimś zadupiu z JEGO bratem - Powiedziałem z naciskiem, dopinając torbę. W głowie układałem sobie plany, jak mógłbym wybłagać Tochiego, żeby jednak mi wybaczył. Z całą pewnością musiałem być tak samo uparty, jak on za każdym razem.
- Ojej, daj spokój. Przecież było fajnie, nie wyprzesz się tego - Uśmiechnął się złośliwie.
- Nie, nie było fajnie. Zwłaszcza, jeżeli Tochi mnie przez to nienawidzi.
- Tochi to, Tochi tamto - Przewrócił oczami. - Nie umiesz mówić o niczym innym?
- Nie, nie umiem. Możemy iść? - Zarzuciłem torbę na ramię, podnosząc walizkę z ziemi.
- Rydwan już czeka, wasza wysokość - Powiedział złośliwie, zgarniając swoje rzeczy z ziemi. - Szkoda w sumie, liczyłem na nieco więcej po tym tygodniu.
- Od początku cię uprzedzałem, że nic z tego nie będzie. Ciesz się, że w ogóle tu przyjechałem.
- ...co za zaszczyt - Prychnął śmiechem. - Pani pozwoli, że jeszcze ją wyniosę do samochodu.
- Wal się - Powiedziałem chłodno, wychodząc z domku. Rei podążył za mną ze swoimi rzeczami i zamknął drzwi na klucz. Nie był zbyt zachwycony z tego tygodnia, ale i tak ciągle uśmiechał się perfidnie.
W końcu mogliśmy wyjechać. Droga o dziwo dłużyła mi się jeszcze bardziej. Zwłaszcza, że nie wiedziałem nawet, ile jeszcze będę czekał, aż w końcu będę mógł się spotkać z Tochim. Oczywiście nawet podczas jazdy nie mogłem uwolnić się od Reia, który bez przerwy się do mnie kleił. W końcu zatrzymaliśmy się pod moim domem.
- Nareszcie - Odetchnąłem z ulgą. Już miałem wstać i wyjść, kiedy Rei złapał mnie za rękę.
- Dzięki za ten tydzień - W jego głosie o dziwo nie słyszałem drwiny. Przez chwilę miałem nawet nadzieję, że rzeczywiście był mi wdzięczny. - Jeszcze kilka dni i będziesz mógł pojechać do mojego kochanego braciszka.
- Kilka dni - Mruknąłem niechętnie, uświadamiając sobie, że te kilka dni to będzie cała wieczność.
- Kilka dni - Kiwnął głową. -  Chyba, że ostatni raz będę mógł cię pocałować - Spojrzał na mnie z uśmiechem. Pewnie myślał, że odpuszczę, żeby spotkać się z Tochim.
- Niedoczekanie - Powiedziałem lodowato. W tej samej chwili zostałem pociągnięty do przodu. Spojrzałem zaskoczony na Reia, który znajdował się teraz centymetry przed moją twarzą.
Odepchnąłem się gwałtownie, wyrywając z jego uścisku, nim zdążył mi cokolwiek zrobić. Ból momentalnie przeszył tył mojej głowy, gdy zderzyłem się z pełnym impetem z dachem. Jęknąłem, siadając na fotelu.
- I widzisz? Nie wolno się rzucać w samochodzie, bo można sobie zrobić krzywdę - Powiedział tonem pełnym wyższości ze złośliwym uśmieszkiem.
- Trzeba było się do mnie nie zbliżać! - Warknąłem, trąc obolała głowę. Ten tylko wysłał mi mocno ironicznego buziaka, rozwalając się na kanapach.
- Pozdrów ode mnie Tochiego - Rzucił jeszcze złośliwie. Popukał w szybę, która odgradzała nas od kierowcy. Chwilę później drzwi od samochodu otworzyły się. Szofer ukłonił się, pozwalając mi się wydostać.
Rzuciłem Reiowi ostatnie złowrogie spojrzenie, nim wyszedłem. Szofer, wysoki mężczyzna o twarzy bez wyrazu i uniformie typowego kierowcy kiwnął głową w moją stronę.
- Czy zanieść paniczowi bagaże do mieszkania? - Zapytał posłusznie. Pewnie w głowie już pojawiały mu się różne dziwne wizje, co się mogło dziać między mną a Reiem, ale posłusznie udawał, że nic nie widzi i o niczym nie wie. Zupełnie jak wzorowy sługa.
- Dzięki, poradzę sobie - Powiedziałem chłodno, zabierając swoją walizkę i torbę.
- Na razie - Rzucił jeszcze Rei, gdy ruszyłem w stronę domu. Byłem wściekły. Najchętniej w tej chwili bym pojechał do Tochiego. Nienawidziłem tego, że muszę teraz czekać na odwołanie ślubu.
- Wróciłem! - Krzyknąłem, mijając próg. Próbowałem się uśmiechnąć, żeby nie dołować mojego rodzeństwa, ale moje myśli uporczywie nie chciały przestać krążyć w okół jednej osoby.
- Nichan! - Spojrzałem na lecącego w moją stronę Raito. Puściłem walizkę, żeby móc go wyściskać. - Ale za tobą tęskniłem! Co tak długo?! - Krzyczał,niemal mnie dusząc, gdy ściskał moją szyję. Prawie zapomniałem jak bardzo brakuje mi mojego rodzeństwa przez to, co się ostatnio działo.
- Przepraszam, musiałem coś pozałatwiać - Powiedziałem, w końcu go puszczając. - Gdzie reszta?
- Hana i Kashikoi pojechali gdzieś na kilka dni - Powiedział niezadowolony, nadymając policzki. - Zostałem ja z Enmą…
- Zostawili was samych? - Zapytałem zaskoczony. - Kiedy wyjechali?
- Dziś rano… Dowiedzieli się, że dzisiaj wracasz, więc powiedzieli, że będziesz nas pilnował - Uśmiechnął się promiennie. Więc nie tylko ja zauważyłem, że ich zaniedbuję. Musieli znaleźć jakiś sposób, bym na pewno znowu nie wyjechał, całkiem sprytnie. Ciekawe tylko, czy naprawdę mają coś do załatwienia, czy to był tylko fortel.
- Chodź, coś ci pokażę - Powiedział Raito z promiennym uśmiechem, ciągnąc mnie za rękę. Ledwo zdążyłem ściągnąć buty, gdy wciągnął mnie do środka mieszkania, a potem do pokoju, który wcześniej służył wyłącznie za nasz pokój narad. Teraz został tu postawiony drugi stół, na którym stała jakaś makieta. A raczej jej fundamenty. Obok leżało kilka schematów.
- To będzie nasza firma - Powiedział uradowany Raito. - Pan Mita to wszystko zrobił. Obiecał nam pomagać jak tylko będzie mógł. Projektuje naszą firmę i w ogóle będzie super - Mówił, coraz bardziej i bardziej nakręcony. - Patrz, tutaj będą nasze pokoje. Hana będzie pracować tu, a Kashikoi tu, najbliżej pracownikóów i tak dalej. Tuż obok będzie twój pokój. Masz w nim tworzyć projekty. Spójrz, od strony parkingów są osobne drzwi, zamykane na klucz. Mita przysięga, że będą niemal niewidoczne. To w razie, jakby Pan Tochi chciał cię odwiedzić - Zarumieniłem się lekko, czego wydawał się nawet nie dostrzec. - A, a, a... patrz na to, mój pokój jest tuż obok twojego. Hana i Kashikoi stwierdzili, że nie chcą, żebyśmy siedzieli z guwernantkami, więc będziemy mieli pokoje w naszej firmie, gdzie będziemy mogli się uczyć, pracować i bawić. No i będziemy mogli wracać razem do domu...
Przemyślane, pomyślałem, wpatrując się w makietę. Nie chcieli, żeby Enma i Raito mieli takie dzieciństwo jak my, więc za wszelką cenę będą robić wszystko, żeby mogli być zawsze blisko nas, nawet, gdy będziemy pracować. Chociaż na wzmiankę o Tochim, w sercu poczułem bolesny ucisk, nie dałem tego po sobie poznać.
- Cześć głupku - W drzwiach stanęła Enma. Zerknąłem w jej stronę z najczulszym uśmiechem, na jaki było mnie teraz stać.
- Enma, dobrze cię widzieć.
- Ciągle się włóczysz z tym swoim chłopakiem - Uniosła dumnie głowę. Miałem wrażenie, że w tym oskarżeniu była nuta niezadowolenia, że tak mało czasu spędzam z nimi. Poczułem się dziwnie winny. Byłem zakochany, tak, ale... czy to dawało mi prawo, żeby ignorować najbliższych? Nawet teraz... chciałem trochę z nimi pobyć, ale ból serca nie dawał mi spokoju nawet na chwilę.
- Przepraszam - Powiedziałem z delikatnym uśmiechem. - Wiesz ostatnio miałem całkiem sporo na głowie.
- I pewnie znowu wyjeżdżasz, co? - Nadęła policzki. Na krańcu koszuli poczułem delikatne szarpnięcie. Spojrzałem zaskoczony na Raito. Patrzył na mnie lśniącymi oczami, w których zaczęły kręcić się łzy.
- Nie odjedziesz, prawda? Dopiero co wróciłeś... -Jęknął, ściskając moją koszulę. Nawet gdybym już był spakowany, jak mógłbym teraz wyjechać? Kochałem Tochiego i chciałem mu to jak najszybciej powiedzieć, ale... nie mogłem, po prostu nie mogłem tak po prostu olać mojej rodziny. Ich przecież też kochałem. I to oni powinni być dla mnie najważniejsi. Tak samo jak ja najważniejszy byłem dla nich. A przynajmniej na tyle, żeby byli gotowi poświęcić całe swoje szczęście.
Położyłem dłoń na głowie mojego braciszka i uśmiechnąłem się szeroko,chociaż bardziej miałem ochotę płakać.
- Nie, nie planuję wyjeżdżać w najbliżych dniach - Twarz mojego brata rozświetlił nagle uśmiech. - No i muszę się wami zająć, aż do powrotu Hany i Kashikoia.
- Widzisz?! Mówiłem ci, że nie wyjedzie - Krzyknął triumfalnie Raito, wystawiając język do siostry.
- Jak tak dalej będziesz robił, to każę potworom spod łóżka cię zjeść - Powiedziała lodowato. Raito zadrżał, chowając się za mną, jakbym miał go właśnie w tej chwili obronić przed potworami nasłanymi przez jego siostrę.
- Enma, zostaw go. Raito, nie ma żadnych potworów pod twoim łóżkiem.
- Teraz tak mówi, a kiedy w nocy będziesz spał to wyjdą i wejdą ci przez nos do mózgu i wyjedzą wszystkie wnętrzności.
- Niee! - Krzyknął, wtulając się w moją koszulę. - Nie chcę, nie chcę! Nichan, nie pozwól im mnie skrzywdzić!
- A wtedy, gdy będą wyjadać twoje wnętrzności...
- Enma, zostaw go.
- Nie moja wina, że jest głupi - Powiedziała, wystawiając język w moją stronę. - Gdyby nie był, potwory by nie chciały go jeść.
- Niiiiiichan! Nie chcę, żeby potwory mnie zjadły! - Już niemal płakał, wtulając się w moją koszulę. Prawie zapomniałem, jak ,,interesujące" było zajmowanie się moim rodzeństwem.
- Enma, przestań w tej chwili - Powiedziałem stanowczo, obejmując brata. - Jeżeli nie chcesz spędzić reszty tygodnia w swoim pokoju.
- Bo co mi zrobisz - Wyciągnęła język, pochylając się w moją stronę.
- Nawet jeżeli ja nie zrobię kompletnie nic, to Hana i Kashikoi z całą pewnością coś zrobią, więc natychmiast przestań straszyć brata.
- Głupek - Prychnęła jeszcze, nim odwróciła się i wyszła. Oczywiście nie omieszkała jeszcze trzasnąć drzwiami.
- Niiichan - Raito niemal płakał, wtulając się w moją koszulę. - Nie chcę, żeby zjadły mnie potwooory...
- Nie bój się, nie ma żadnych potworów - Powiedziałem łagodnie, mierzwiąc jego włosy. - Jak chcesz mżesz dzisiaj spać ze mną. Co ty na to? - Kiwnął tylko głową. Próbował się uspokoić, ale wciąż cały drżał.
- To co się jeszcze działo? - Zagadnąłem. Raito jednak nie mógł mi odpowiedzieć, wciąż zbyt przerażony. - A może coś teraz zjemy? Mamy chyba trochę lodów - Zmusił się do delikatnego uśmiechu, ale w jego oczach wciąż widziałem łzy przerażenia. Nie miałem wyboru, musiałem teraz skupić się na nich.
Zabrałem Raito do jadalni, gdzie nałożyłem nam obu spore porcje lodów.
Na razie zostanę przy nich. Potrzebują mnie. Dopiero potem wrócę i powiem Tochiemu, jak bardzo go kocham. Przepraszam Tochi, jeszcze jakiś czas zostanę tutaj. I tak zraniłem moją rodzinę wystarczająco mocno. Muszę poświęcić im trochę czasu, by nie stracić i jego i ciebie.