Usiadłem na łóżku i rozejrzałem się dookoła. Byłem w obskurnym i dość brzydkim pokoju hotelowym. Urządzony był raczej prosto, drewniana szafa, szafka nocna, małe biurko i łóżko to było wszystko, na co się wysilili.
Spojrzałem przez okno, wychodzące na las i nagle wszystkie wspomnienia z wczoraj wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Do oczu momentalnie napłynęły mi łzy, gdy przypomniałem sobie wczorajszy dzień, Tochiego, jego chłodne i beznamiętne spojrzenie, oraz... to, co powiedział.
Niemal bezwiednie sięgnąłem po telefon, wystukując numer Kashikoia. Była dopiero dziewiąta, ale byłem całkowicie pewny, że już nie spał. Zresztą, sam kazał mi do siebie zadzwonić... przynajmniej tak mi się wydawało, bo wczorajszy dzień był dla mnie jak sen. A raczej jak koszmar, z którego pamiętałem tylko najgorsze chwile.
- Usagi? - Wstrzymałem na chwilę oddech, słysząc głos brata w telefonie.
- Kashikoiiiii... - Jęknąłem, ściskając telefon obiema rękoma. Czułem, jak cały się trzęsę. W sumie nie wiedziałem, czy na pewno chcę z nim gadać, ale chyba bardzo tego potrzebowałem. Całe szczęście, że nie dałem sobie nawet chwili na zastanowienie się, czy powinienem do niego dzwonić.
- Już wstałeś? Jak się czujesz? Widziałeś się z Tochim? - Zasypał mnie gradem pytań, nim zdążyłem się całkowicie rozpłakać.
- Jeszcze nie...
- Więc jeszcze nie masz co płakać. Nie chcesz chyba się pokazywać Tochiemu w takim stanie, co?
- Ale...
- Chcesz?
- ...nie chcę... - Powiedziałem w końcu, podciągając kolana pod brodę.
- Uspokój się więc, unieś dumnie głowę i idź tam do niego. Jak będziesz wystarczająco uparty, na pewno ci wybaczy.
- Ale... skąd możesz wiedzieć? - Pociągnąłem nosem, usilnie starając się uspokoić.
- Bo cię kocha, głupku. Nawet jeżeli chce, nie prędko będzie w stanie żyć bez ciebie - Nie mogłem powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. - Pamiętaj zadzwonić, gdy już się pogodzicie. Powodzenia.
- Dzięki - Rzuciłem krótko. Nie mogłem się jednak zmusić do tego, żeby się rozłączyć. Głównie dlatego, że zaraz potem musiałbym iść do Tochiego, a tego bałem się jeszcze bardziej niż wczoraj. Kashikoi zrobił to za mnie i po chwili mój telefon dał mi znać o zakończonym połączeniu.
Wziąłem głębszy oddech, bardzo powoli odkładając telefon na szafkę nocną. Chciałbym być chociaż trochę tak zdecydowany jak Tochi, gdy starał się, żebym mu wybaczył.
Chociaż... Kashikoi miał racje. Przecież Tochi mnie kochał... kiedyś. Musiał czuć do mnie jeszcze coś. Na tyle, by móc mi wybaczyć, ten jeden raz.
- No dobra... - Wziąłem głęboki oddech. Przypomniałem sobie wszystkie nasze wspólne chwile, żeby dodać sobie odwagi. Wiedziałem, że chciałem, żeby mi wybaczył. A żeby to zrobić... byłem gotowy na wszystko. - Czas się upokorzyć jak jeszcze nigdy i błagać Tochiego o wybaczenie.
O dziwo wypowiedzenie tych słów na głos nieco podniosło mnie na duchu. Czekały mnie pewnie ciężkie dni, jeżeli nie tygodnie, ale zrobię to, odzyskam Tochiego! Odzyskam jego miłość!
Zerwałem się z łóżka i zacząłem się zbierać. Miałem jeszcze chwilę do wymeldowania, więc wykorzystałem ją do przekartkowania książki o kwiatach, którą dostałem od Tochiego. Wiedziałem co chciałem mu powiedzieć, ale bałem się, że gdy stanę przed nim, całkowicie stracę zdolność mówienia. Wolałem więc kupić kwiaty. W końcu właśnie dlatego dostałem tą książkę.
Zatrzasnąłem ja z hukiem i spakowałem do torby, którą zarzuciłem na ramię. Niemal zbiegłem na dół. Byłem przerażony, ale nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Zapłaciłem za pokój, rzucając tylko na ladę banknot i nie czekając na resztę. Tym bardziej, że właścicielka... hotelu to chyba za dużo powiedziane. ,,Gospody", byłaby odpowiedniejszym określeniem, uśmiechała się do mnie jakoś tak dziwnie. Biorąc pod uwagę, jak małe to było miasteczko i że wszyscy się tutaj znali, musieli także kojarzyć mnie. Starałem się więc jak mogłem, by nie wszczynać rozmów z kimkolwiek.
Pobiegłem niemal do najbliższej kwiaciarni. Wchodząc do środka, zadzwoniłem małym dzwoneczkiem na górze drzwi, który miał oznajmiać pojawienie się nowych klientów.
Starsza pani podniosła twarz znad czytanej na kasie książki. Na nosie miała grube, okrągłe okulary, a jej twarz nosiła już ślady starości w postaci licznych zmarszczek. Jej spojrzenie było jednak całkowicie beznamiętne, a nawet surowe, gdy lustrowała mnie spojrzeniem od stóp do głów. Dopiero potem rozpogodziła się nieznacznie.
- Witaj kochaneczku - Powiedziała wręcz mdląco słodkim głosem. Nie podobało mi się to, jak zaczęła mnie nazywać, ale widocznie to też było skutkiem nadmiernej bliskości ludzi tutaj. - W czym mogę ci pomóc, kochanie? Nie jesteś stąd, prawda?
- Prawda - Kiwnąłem tylko głową. Jeszcze tego mi brakowało, żeby dostarczać im dodatkowych informacji o mnie i Tochim. Nawet jeżeli kwiaciarka wydawała się całkiem sympatyczna, byłem pewny, że jak tylko wyjdę powie wszystko każdej osobie, która tylko się nawinie.
- Ah, tak mi się wydawało, a...
- Potrzebuję bukietu - Przerwałem jej wpół słowa. Zaraz pewnie zasypałaby mnie stosem pytań, a ja potrzebowałem jak najszybciej zobaczyć się z Tochim.
- Oczywiście... z jakiejś konkretnej okazji? Imieniny, urodziny... rocznica? - Uśmiechnęła się przyjaźnie, zwłaszcza przy ostatnim pytaniu.
- Nie, nic z tych rzeczy...
- Ah, a więc to bukiet przeprosinowy? - Wydawała się więc podskoczyć z ekscytacji. Jeżeli miałbym jakiekolwiek wątpliwości, czy szuka sensacji, właśnie bym się ich pozbył.
- Potrzebne mi konkretne kwiaty - Powiedziałem stanowczo, nie dając jej żadnych odpowiedzi, co widocznie się jej nie spodobało.
- Dobrze - Powiedziała niezadowolona. - To czego sobie życzysz, kochanieńki?
- Czerwone róże, niezapominajki, czerwone tulipany, ferezje czerwoną i różową.
Kwiaciarka patrzyła na mnie z lekkim zaskoczeniem przez dłuższą chwilę.
- Jesteś tego pewny chłopcze? - Zmrużyła oczy, jakby patrzyła na kogoś niespełnego rozumu. - Te kwiaty nie będą się ze sobą zbyt dobrze komponować. Jak chcesz, żeby bukiet był czerwony, to może zostać przy czerwonym? Albo rozświetlić go jeszcze jakimiś innymi kwiatami?
- Jestem pewny - Bardziej niż czegokolwiek. To właśnie to chciałem powiedzieć Tochiemu, a to, czy bukiet był ładny, miałem w sumie gdzieś. Pani połaziła po sklepie, zbierając kwiaty. Nie pasowały do siebie, nawet ja to widziałem. Ten bukiet, który przyniósł mi Tochi, kiedy on przeskrobał, był znacznie ładniejszy, chociaż chyba składał się z tych samych kwiatów.
- Jakiś papier do tego? Może dla odmiany żółty, albo...?
- Czerwony - Nie dyskutowała, chociaż widziałem, że boli ją sposób, w jaki musi pakować te kwiaty. Ale ja miałem to gdzieś. Nie chodziło mi o wygląd bukietu tylko jego znaczenie. A znaczenie miał takie, że kochałem Tochiego i chciałem, żeby mi wybaczył.
Bukiet wydawał się dość monotonny, ale okazały i całkiem ładny. Wręczyłem pani pieniądze i niemal wybiegłem ze sklepu. Na krawędzi lasu ostatni raz się odwróciłem. Kwiaciarnia była już zamknięta, czyli pewnie już w tej chwili część miasta dowiadywała się o moim życiu.
Szedłem leśną ścieżką, coraz bardziej i bardziej przerażony. Tak jak ostatnio, im bliżej Tochiego byłem, tym bardziej się bałem. Ciekawe, czy on czuł się tak samo, gdy przychodził do mnie. Zawsze był tak pewny siebie, jakby doskonale wiedział, że i tak mu wybaczę. Też bym tak chciał, ale wcale nie byłem pewny, czy tak będzie.
Wyszedłem na polanę przy domku Tochiego. Nagle bukiet, który ściskałem, zaczął mi niesamowicie ciążyć. Nabrałem ochoty, by go porzucić na progu i uciec, ale wtedy Tochi mógłby go po prostu wyrzucić. Nie... jeżeli chciałem odzyskać jego miłość, musiałem być zdeterminowany, tak jak on.
Stanąłem przed drzwiami Tochiego z ciężko walącym sercem. Zapukałem cicho, drżąc cały w nerwowym oczekiwaniu. Drzwi w końcu się otworzyły. Tochi wydawał się tak samo zaskoczony jak ostatnio. Otworzyłem usta, ale zaraz je zamknąłem. Wielka gula w gardle nie pozwoliła mi wydusić z siebie ani słowa, tak jak się obawiałem. Wyciągnąłem więc dłonie, niemal wpychając Tochiemu bukiet do rąk.
- Usagi... - Westchnął ciężko, patrząc na kwiaty.
- Nie - Przerwałem mu, nim zdążył cokolwiek powiedzieć. - Nie, nie zgadzam się. Nie możesz mnie znienawidzić. Ja... ja wiem, że sobie na to zasłużyłem, ale... ale... ale... - Przełknąłem z trudem ślinę przez zaciśnięte gardło. - Ale... nie zamierzam ci odpuścić, aż mi nie wybaczysz - Powiedziałem z zaskakującą jak na mnie stanowczością.
Tochi spojrzał na kwiaty, a potem znowu na mnie.
- Muszę wyjść - Jego słowa były tak bolesne, że miałem ochotę się rozpłakać. Tym bardziej, gdy tak po prostu odłożył kwiaty ode mnie na bok i wyszedł, zostawiając mnie samego.
- Tochi... - Jęknąłem, patrząc za nim. Mój głos musiał być naprawdę żałosny, bo zatrzymał go kilka metrów dalej. Ponownie westchnął, ale nie odwrócił się w moją stronę.
- Słuchaj, nie mogę tak po prostu zapomnieć o tym, co się stało. Nie teraz... nie w tej chwili.
- Czyli... czyli jest szansa? - Na to już nie odpowiedział. Udał się do lasu, zostawiając mnie samego. Jego obraz rozmazywał mi się coraz bardziej i bardziej, przez łzy, które kręciły mi się w oczach. Otrząsnąłem się w ostatniej chwili, by nie wybuchnąć płaczem. Tochi zniknął z mojego pola widzenia, więc i tak by tego nie zobaczył, ale nie chciałem osłabiać się jeszcze bardziej.
- Nie poddam się - Szepnąłem do siebie, siadając ciężko na ziemi. Była zimna i mokra. Od razu zrobiło mi się zimniej. Podciągnąłem kolana do siebie i spojrzałem na torbę. Obiecałem sobie, że nie dam za wygraną, ale nie umiałem być tak stanowczy i uparty jak Tochi... kiedy on do mnie przyszedł już pierwszego dnia wymiękałem. A on wydawał się nawet mną nie przejąć.
Wyciągnąłem z torby bluzę, którą zarzuciłem na ramiona. Jeżeli będzie to konieczne będę siedział tutaj przez całe tygodnie, jak wyrzucony, bezpański pies. W końcu Tochi mi wybaczy... albo przynajmniej będzie mi na tyle współczuł, że nie pozwoli mi zamarznąć na śmierć.
Siedziałem tuż przed drzwiami dość długo. Godziny ciągnęły się w nieskończoność. I tak nie mogłem się skupić na niczym oprócz Tochiego,więc po prostu siedziałem, wgapiając się w las, z nadzieją, że Tochi się zaraz pojawi. W końcu słońce zaczęło się kierować ku horyzontowi, a ja robiłem się coraz bardziej senny. Oparłem się na torbie, wpatrując się w las. Było mi zimno, ale to było nic, w porównaniu z tym, jak bardzo beznadziejnie się czułem. W końcu zaczął morzyć mnie sen.
- ...jączku... Usagi... Usagi... - Łagodny, cichy głos był niesamowicie odległy, a ja czułem się zbyt beznadziejnie, by wstawać. Było mi zimno, niewygodnie, byłem obolały i czułem się okropnie. W końcu jednak podniosłem głowę. Twarz Tochiego była boleśnie beznamiętna, ale widziałem na niej błysk dawnej troski.
Podniosłem się nieznacznie. Wciąż leżałem na ziemi, na torbie, tuż przed domem Tochiego. Było już niemal zupełnie ciemno, co by wyjaśniało, dlaczego czułem się tak okropnie. Nic dziwnego, skoro spałem kilka godzin w takiej pozycji.
- Tochi... - Jęknąłem, przecierając oczy.
- Chodź, jeszcze się przeziębisz - Wyciągnął rękę w moją stronę. Miałem ochotę rzucić mu się na szyję, ale udało mi się jakoś powstrzymać. Tym bardziej, że doskonale widziałem, że wciąż jest na mnie wściekły.
Wstałem z ziemi i z promiennym uśmiechem wszedłem do domku. Ku mojemu zaskoczeniu, na ziemi leżał rozłożony materac.
- Będziesz spał na łóżku, albo na dworze - Powiedział stanowczo, łamiąc mi tym serce. Ale wpuścił mnie do mieszkania, a to było już coś.
- Dobrze - Powiedziałem pokornie, siadając na łóżku. Przynajmniej nie musiałem spać na materacu. A jutro będę mógł prosić go, by łaskawie mi wybaczył.
Padłem ciężko na materac. Bylem tak zmęczony, że zasnąłem w przeciągu sekund, nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Ale jutro... jutro na pewno mi wybaczy... musi mi w końcu wybaczyć. To, że nie chciał, bym zamarzł na śmierć to już był jakiś krok. Wciąż musiał mnie kochać...