wtorek, 30 grudnia 2014

2 Rocznica ZajączekxTochi

Hej hej. Czy wiecie może jaki dzisiaj dzień? Dzisiaj mijają dokładnie 2 lata od kiedy założyłam tego bloga! Miałam nadzieję świętować przy okazji 50.000 wejść, ale cóż, nie wyszło. Jak będę miała czas i będzie mi się chciało to napiszę dodatkowy post a jak nie to znaczy, że ta musi wam wystarczyć.
Na pomysł ten wpadłam, gdy razem z Shizuo rozkminialiśmy post o No.6. Jest to połączenie 2 moich ulubionych opowiadań na tym blogu. Ciekawe czy zgadniecie jakich :3
Więc wielkie dzięki za te dwa lata i obym mogła dziękować wam jeszcze sto razy w każdą rocznicę  ^ ^

***********************

- Nie możecie mi tego zrobić! - Krzyknąłem, starając się wyrwać, ale ojciec trzymał mnie mocno, nie patrząc na mnie nienawistnym spojrzeniem, które widziałem niemal codziennie. Szarpnąłem się, ale uścisk tylko się wzmocnił.
- Uspokój się, Usagi. Nie chcesz chyba sprawić nam kłopotów?
Nasza rodzina, chociaż niezbyt zamożna cechowała się nienaganną reputacją. Kochająca rodzina, która chociaż dość liczna dobrze sobie radzi. Mieszkaliśmy w niewielkim mieszkaniu w bloku. Rodzice pracowali całymi dniami, Kashikoi i Hana, którzy byli już dostatecznie duzi starali się łączyć szkołę z pracą, co było dość trudne. Dalej jednak bywały trudniejsze dni, gdzie musieliśmy liczyć każdy grosz.
 Raito i Enma byli za mali by pracować, a ja... ja byłem za młody, żeby pracować legalnie.
- Wiesz, że mamy problemy. Możemy nie mieć co jeść. Nie chcesz chyba, żeby twoje rodzeństwo przymierało głodem?
Przełknąłem ślinę. Moje serce waliło jak oszalałe. Naprawdę nie chciałem tego robić.
- Ale... dlaczego ja?
- Wolałbyś, żeby był to ktoś z twojego rodzeństwa? Może Raito?
Pokręciłem głową, zaciskając pięści. Jasne, że nie chciałem, żeby musiał to robić ktoś z mojego rodzeństwa, ale... sam też tego nie chciałem... bałem się...
- Zdradzę ci sekret... - Odezwał się mój ojciec, nawet na mnie nie patrząc. - W mojej pracy są zwolnienia. Wkrótce mogą ją stracić, a wtedy będzie źle. A dzięki twojemu poświęceniu będziemy mogli spokojnie przeżyć przez co najmniej miesiąc.
- Poświęceniu? - Powstrzymałem się, żeby nie krzyknąć. - Każesz mi się przespać z zupełnie obcym facetem, bo wy nie dajecie rady.
- Tak - Powiedział lodowato, ciągnąc mnie pod klatkę. - I zrobisz to, jeżeli nie chcesz, żeby twoje rodzeństwo przymierało głodem - Nacisnął guzik w domofonie i mnie puścił. Nagle nogi mi zadrżały.
- Halo? Tu pani Higashiyama, z kim mam przyjemność?
Przełknąłem ślinę w niemal suchych ustach.
- U-usagi... - Powiedziałem cicho, próbując powstrzymać łkanie.
- Świetnie się składa. Wejdź proszę.
Drzwi się otworzyły. Zerknąłem na ojca. Stał bez słowa, mierząc mnie lodowatym spojrzeniem. Tłumaczyłem sobie, że nie mam wyjścia, że chodzi tutaj o Raito, Enmę, Hanę i Kashikoia, ale niezbyt to mi pomagało. Wszedłem do klatki i powoli ruszyłem na górę. Zatrzaskujące się za mną drzwi brzmiały prawie jak ostrze kata. Na drżących nogach poszedłem do góry, aż zobaczyłem otwarte na oścież drzwi. Stała w nich starsza pani z łagodnym uśmiechem.
- Witaj Usagi - Powiedziała przyjaźnie. - Wejdź proszę. Twój... partner powinien zaraz się zjawić. Poczekaj na niego w tamtym pokoju.
Wskazała na ostatni pokój po prawej. Minąłem ją, zmuszając się, żeby nie uciec. Zrobiło mi się słabo. Po kilku krokach zatrzymałem się gwałtownie i odwróciłem.
- Przepraszam, ale zaszła pomyłka, ja... - Chciałem już ją wyminąć, ale złapała mnie za ramię. Jej uścisk, chociaż delikatny miał w sobie jakąś niezwykłą moc.
- Nie bój się. Znam już tego chłopaczka. Myślę, że go polubisz. A teraz grzecznie na niego poczekaj.
- N-nie... jednak nie mogę. Przepraszam bardzo, ale to pomyłka...
- Domyślam się, że się boisz, ale... nie masz chyba wyjścia, prawda? Z jakiegoś powodu jesteś tutaj a nie w domu. Przypomnij sobie jaki to powód i idź grzecznie do pokoju.
Przełknąłem ślinę i wyobraziłem sobie moje rodzeństwo. Z opuszczoną głową zawróciłem i powoli poszedłem do pokoju.
- Grzeczny chłopiec.
Pokój był niewielki i znajdowało się w nim tylko dwuosobowe łóżko. Oparłem się na ścianie, żeby odzyskać równowagę. Cały drżałem na myśl, że w każdej chwili może zjawić się tutaj jakiś obleśny, stary facet, który będzie się do mnie dobierał. Nagle drzwi otworzyły się delikatnie i stanął w nich czarnowłosy chłopak, około 19 letni. Rozejrzał się po pokoju, aż w końcu natrafił wzrokiem na mnie. Zadrżałem, przyklejając się do ściany.
- Witaj - Powiedział spokojnie, podchodząc do mnie i pochylając się nieznacznie. Próbowałem być silny, ale każda część mnie chciała albo krzyczeć, albo płakać, albo uciekać.
Osunąłem się na ziemię, gdy do moich oczu napłynęły łzy. Chłopak przykucnął przy mnie, wahając się, czy mnie dotknąć.
- Przepraszam, że cię wystraszyłem zajączku.
- Z-zajączku? - Podniosłem niepewnie na niego wzrok, ścierając łzy.
- No bo masz spojrzenie jak przestraszony zajączek. Niesamowicie uroczo to wygląda, jak chcesz znać moje zdanie.
- Nie... nie nazywaj mnie tak.
- Postaram się. A ty postaraj się nie płakać.
- Ciekawe jak ty byś się zachowywał, gdybyś był na moim miejscu.
- Daj spokój, nie jesteś przecież już prawiczkiem. Jeden raz w te czy w te nie robi różnicy, prawda? - Zacisnąłem zęby, opuszczając czerwoną twarz. - Oh... jesteś prawiczkiem?
- D-daj mi spokój!
Wstałem gwałtownie i go minąłem. Wiedziałem jednak, że nie mogę odejść.
Zadrżałem, gdy poczułem, jak obejmuje moją szyję.
- Zobaczysz, będzie dobrze. Zaufaj mi.
Zatrząsnąłem się. Gdyby nie przytrzymujący mnie chłopak na pewno bym zemdlał.
- N-nie... Nie będzie dobrze! Puszczaj mnie! Chcę wrócić do domu! - Krzyczałem, próbując się szarpać, ale doskonale wiedziałem, że trzymam się na nogach tylko dzięki niemu. W końcu mnie puścił i delikatnie posadził na łóżku.
- Nie denerwuj się. Może zacznijmy od początku. Nazywam się Tochi, a ty?
- U-usagi...
- Jak trafnie. Pasuje to do ciebie.
- Nie nabijaj się ze mnie...
- Nie zamierzam. Już i tak masz dość kłopotów. Powiedz mi, jak tutaj trafiłeś? - Powiedział delikatnie, siadając koło mnie. Wbrew moim obawom nawet nie próbował mnie dotknąć. Opuściłem głowę i wbiłem spojrzenie w ziemie.
- Moi rodzice mają problemy finansowe. Muszą we dwójkę utrzymywać mnie i czwórkę mojego rodzeństwa. Możliwe, że niedługo mój ojciec straci pracę, więc... potrzebujemy pieniędzy.
- I dlatego zdecydowałeś się przespać z kimś, kogo nawet nie znasz? - Nie odpowiedziałem, zajęty patrzeniem w ziemie. - Aha... to nie ty się na to zdecydowałeś?
Nim zdążyłem ponownie się popłakać, Tochi przytulił mnie do siebie, opierając twarz na moich włosach.
- Będzie dobrze, zajączku. Postaram się, żeby tak było - Spojrzał w moją twarz i przejechał palcem po policzku. Serce biło mi jak szalone. Miałem ochotę umrzeć. Pomyślałem o moim rodzeństwie. Teraz tylko ja mogłem zatroszczyć się o to, żeby nie chodzili głodni. Poczułem na ustach delikatny pocałunek. W gruncie rzeczy był całkiem przyjemny.
- Widzisz? Nie jest to chyba takie złe, co?
Przełknąłem ślinę, nie patrząc mu w oczy. Tochi uśmiechnął się i ponownie mnie pocałował. Wsunął dłoń pod moją bluzkę i zaczął jeździć po moim ciele. Zadrżałem, opuszczając głowę jeszcze niżej.
- Poczekaj chwilę...
- To nie jest aż takie złe, jak mogłoby się wydawać, gwarantuję ci to. Jak chcesz możesz zamknąć oczy.
Pokiwałem głową, zaciskając powieki. Tochi delikatnie przewrócił mnie na materac i zaczął całować moją szyję. Bałem się... tak bardzo się bałem.
- Zajączku? - Otworzyłem oczy, zerkając na niego. Uśmiechał się delikatnie, dotykając mojej twarzy. - Miałbyś ochotę potem iść coś zjeść?
- Słucham?
- Normalnie nazywa się to randką i leci w innej kolejności, ale gdybyś miał ochotę…
- Zacznijmy od tego, że nie jestem gejem. Robię to tylko dlatego, że nie mam innego wyboru, ale nie znaczy to, że mam od razu zamiar umawiać się z facetami.
- Ej, wróciło ci nieco wigoru. Cieszy mnie to. A jak będziesz potrzebować pomocy możesz się do mnie zwrócić.
- Jeżeli będziesz tak pomagał każdej osobie, która do ciebie trafi to kiepsko widzę twoją sytuacje finansową.
- Nie pomagam każdej osobie, na którą trafię. Ale... ty jesteś taki uroczy.
- Dlaczego ci ani trochę nie wierzę?
- Spójrz na to z tej strony. Na pewno nie słodzę ci teraz, żeby zaciągnąć cię do łóżka - Uśmiechnął się szeroko, opierając dłoń na moim boku.
- Bardzo zabawne...
Nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, bo Tochi wsunął dłoń do moich spodni. Jęknąłem, ściskając pościel.
- Nie tak źle, prawda?
- Z-zamknij się! Nie mów... tego...
- Przepraszam. Odpręż się, będzie dobrze - Szepnął do mojego ucha, lekko je przygryzając. Jęknąłem, odchylając głowę w tył. To było znacznie bardziej przyjemne niż być powinno. Jego dłonie były zimne, ale sprawiały mi niezwykłą przyjemność. A kiedy zsunął mi spodnie przeraziłem się znacznie mniej niż powinienem. Nawet gdy wsuwał we mnie wilgotne palce bolało mniej niż powinno. Po chwili w końcu je ze mnie wyjął i odwrócił mnie na plecy.
- W porządku? - zapytał, rozchylając moje uda. Przełknąłem ślinę i kiwnąłem głową. Bałem się, ale w tej chwili i tak jedyne co mogłem to zagryźć zęby i czekać, aż w końcu to się skończy.
- Będę delikatny, obiecuję... o ile oczywiście nie stracę nad sobą panowania.
- Co?! - NIe zdążyłem zaprotestować. Posuwisty, agresywny ruch prawie rozdarł mnie od środka. Zagryzłem zęby, wbijając paznokcie w pościel. Tochi poruszał się powoli, co nie zmieniało faktu, że bolało okropnie.
- T-tochi... tochi... ach! A... a...
- Zajączku... pozwolisz mi się sobą zaopiekować? Nigdy już nie będziesz musiał oddawać się nikomu. Będę dbał o ciebie. Przyrzekam.
Przez urwane oddechy ciężko mi było myśleć a jeszcze ciężej mówić. Pokiwałem więc tylko głową, zaciskając palce na jego bluzce.
- Kocham cię zajączku... zajączku... zajączku...
*
- Zajączku... zajączku... wszystko w porządku?
Otworzyłem oczy. Wśród ciemności małego leśnego domku tylko dzięki niewielkiej lampce zobaczyłem twarz Tochiego. Usiadłem na łóżku i przetarłem oczy.
- Wszystko w porządku? - Powtórzył pytanie. Na jego twarzy widziałem troskę. Przysunął się koło mnie i objął mnie ramieniem.
- Tak... w porządku. Miałem... dziwny sen.
- Sądząc po dźwiękach, jakie wydawałeś chyba nawet domyślam się jaki - Prychnąłem tylko, odwracając się do niego tyłem. - To jak? Zdradzisz mi coś więcej?
- Wyglądało to jak jakaś tandetna opowieść miłosna.
- Bardziej tandetna, niż ta nasza? - Objął mnie od tyłu, opierając brodę na moim ramieniu.
- W moim śnie poznaliśmy się, kiedy moi rodzice próbowali sprzedać mnie do agencji towarzyskiej.
- I ja cię kupiłem?
- Nie. Kupiła mnie jakaś starsza pani, która kupiła ciebie i... zresztą nieważne.
- Brzmi uroczo. Troszeczkę tandetnie ale uroczo. Teraz rozumiem, dlaczego tak słodko jęczałeś.
- W-wcale nie jęczałem.

Tochi tylko mruknął, ciągnąc mnie na łóżko. Nie szarpałem się, bo było późno a ja byłem śpiący. Zamknąłem oczy i wtuliłem się w jego pierś. Zastanawiałem się jak bardzo musiało mi odbić, żeby wymyślić coś tak chorego. 

środa, 24 grudnia 2014

Aki x Kei - Święta

Witajcie wszyscy! Z góry przepraszam, że świąteczna opowieść jest taka krótka i w sumie nie dzieje się w niej nic specjalnego, ale wiecie jak to bywa w święta... ^ ^
- Zwyczajnie zostawiłaś wszystko na ostatnią chwilę.
- Tak. Właśnie o to chodzi. Więc bardzo się spieszyłam, żeby zdążyć na dzisiaj. W dodatku, ponieważ historia znajduje się długo po ostatniej części z Akiego x Keia a zaczął się tam dość ciekawy wątek od razu mówię, że ta historia nie znajduje się w ramach czasowych dokładnie za ostatnią. Właściwie nie wiem w jakich ramach czasowych się znajduje, ale jest.

Skoro już was zanudzam to składam wam najserdeczniejsze życzenia, wesołych, spokojnych rodzinnych świąt,świetnych prezentów i wesołego nowego roku. Oby kolejny rok był jeszcze lepszy niż poprzedni :D



************************



- Hej, mały. Miałbyś ochotę się przejść? - Zagadnął Kei, gdy sprzątałem mieszkanie. Za oknem prószył śnieg i było dość zimno, więc nie miałem zbyt wielkiej ochoty, żeby wychodzić. - Jasne, czemu nie - Odpowiedziałem, odkładając mop i szybko się zebrałem. Na dworze było pięknie. Słońce zdążyło już zajść a wśród padającego śniegu błyszczały przeróżne światełka. Uwielbiałem tą porę roku. Oczywiście o jakichkolwiek prezentach, czy choince mogłem co najwyżej pomarzyć a zimne noce czasami powodowały u mnie wysoką gorączkę, gdy wyrzucali mnie na dwór, ale i tak lubiłem zimę. Zacząłem trzeć dłońmi o siebie, żeby nieco się rozgrzać. Kei kucnął przy mnie i dokładnie 
opatulił moją twarz szalikiem.
- Lepiej? 
Kiwnąłem głową i poszedłem za nim. Po mniej więcej dziesięciu minutach trafiliśmy do jakiejś restauracji. Kei wprowadził mnie do środka i zamówił stolik. Nareszcie mogłem ściągnąć kurtkę, bo w całym pomieszczeniu było ciepło. Oprócz tego unosił się jakiś słodki sapach. - Napijesz się gorącej czekolady? - Zapytał, ściągając kurtkę i siadając przy dwuosobowym stoliku. Kiwnąłem głową, zajmując miejsce przed nim. Z wdzięcznością przyjąłem gorącą czekoladę. Była mdląco słodka, ale przynajmniej ciepła. Piłem ją małymi porcjami, żeby znieść nadmierną ilość cukru. - Smakuje? - Tak, bardzo! Kei uśmiechnął się delikatnie i zamówił dla mnie szklankę wody. - Dziękuję, że mnie tu zabrałeś - Powiedziałem, gdy udało mi się już wypić moją czekoladę i zbieraliśmy się do wyjścia. Kei nic sobie nie zamówił, co mnie specjalnie nie zdziwiło. Było to pewnie dla niego za słodkie. - Dziękujemy za wizytę i wesołych świąt - Pożegnała nas kelnerka, gdy wychodziliśmy. Odpowiedzieliśmy tą samą, utartą frazą i ruszyliśmy do domu. - I co, mały? Jak się czujesz z myślą o spędzeniu pierwszych świąt bez rodziny? - Zagadnął po drodze. - Właściwie to... nie czuję się jakoś inaczej. U nas nigdy nie obchodziło się świąt. - Serio? Nie mieliście nawet choinki? Ani nawet prowizorycznych prezentów? - Nie... zwykle wtedy nawet nie mieliśmy jedzenia. Ludzie mają wtedy dobre humory, więc dawali moim rodzicom jakieś pieniądze. Wtedy pili jeszcze więcej. Zazwyczaj gdy kończył się alkohol krzyczeli i rzucali butelkami. Kiedyś próbowałem uciekać, ale w pewnym momencie zaczęli zamykać drzwi i robiłem im za tarczę... - Zacisnąłem usta, ściskając pięść na przedramieniu kurki Keia. Miękką rękawiczką, którą dostałem od niego, wytarłem łzy. Właściwie to uwielbiałem ten okres przed świętami, gdy wszystko było takie kolorowe i piękne. Gdy padał śnieg a ludzie byli mili i wszystkim życzyli wesołych świąt, ale sama wigilia była dla mnie koszmarem od zawsze. - Mały? - Podniosłem spojrzenie na Keia. Ten szybko rozejrzał się dookoła i pochylił się, żeby mnie pocałować. Serce zabiło mi mocniej a łzy nagle przestały cisnąć się do oczu. - Zapomnij o tym. Postaramy się o to, żeby zastąpić ci te wspomnienia, znacznie przyjemniejszymi, jasne? Przełknąłem ślinę i pokiwałem głową. Kei był taki kochany. Przytuliłem się do jego piersi, wycierając o nią resztki łez. Przez chwilę staliśmy tak razem, wtuleni w siebie, wśród padającego śniegu i świątecznych lampek. Dopiero po chwili Kei delikatnie mnie puszczając dał dyskretny znak, żebym zrobił to samo. Wytarłem resztki łez i uśmiechnąłem się szeroko. - Dziękuję Kei... za wszystko. Uśmiechnął się delikatnie, głaszcząc mnie po włosach i bez słowa ruszyliśmy dalej. Nie minęło kilka minut a poczułem ciepło, ogarniające moją prawą dłoń. Spojrzałem na Keia. Nawet na mnie nie patrzył. Wbił wzrok przed siebie, jakby chciał w ten sposób udawać, że to nic takiego. Ścisnąłem jego dłoń i stanąłem jeszcze bliżej. Dopiero gdy stanęliśmy przed drzwiami, Kei puścił moją rękę, żeby odnaleźć klucze. Zamarłem, gdy tylko otworzył przede mną drzwi na oścież. Tuż przy ścianie mieniła się wszystkimi kolorami przepięknie ozdobiona choinka, a pod nią stos prezentów. Gwałtownie spojrzałem na Keia. Patrzył na mnie spokojnie, z łagodnym uśmiechem. - Chłopcy się spisali... Z niedowierzaniem patrzyłem to na niego to na choinkę. Nigdy nawet nie dostałem nic ciepłego na święta... a teraz... coś tak... - Na razie mają święta w agencji. Wpadną jak tylko się skończą. Z trudem przełknąłem ślinę przez zaciśnięte gardło. Gdy tylko Kei zamknął za nami drzwi rzuciłem mu się na szyję. Jednocześnie miałem ochotę śmiać się i płakać. Objął mnie w pasie i delikatnie pocałował w policzek. - Wesołych świąt - Szepnął do mojego ucha. - Wesołych świąt - Wyszeptałem, przez zaciśnięte gardło i ze łzami w oczach. Nigdy bym nie pomyślał, że Kei zrobi coś takiego... dla mnie... - Wesołych świąt! - Gwałtowne trzaśnięcie drzwiami skutecznie mnie otrząsnęło. Puściłem szybko Keia i stanąłem twarzą do drzwi. Soichiro, oczywiście kompletnie nie przejęty zasadami wychowania wcisnął mi na głowę zieloną czapkę elfa a Keiowi wręczył czapkę Mikołaja. Domyśliłem się, że woli go nie irytować dzisiaj. - Witaj Aki, podoba się niespodzianka? - Zagadnął Shun, wchodząc do środka i zdejmując kurtkę. - Tak, nawet bardzo... - Tym lepiej. Włożyliśmy w to sporo wysiłku - Powiedział Kazuo. Za nim niepewnie wszedł Yuichi. - Dziękuję wam bardzo, ale... teraz jest mi trochę głupio, bo ja dla was nic nie mam... - Powiedziałem cicho, spuszczając głowę. Kiedy ją podniosłem Kei i Shun szarpali się z Soichiro, który ze wszystkich sił próbował się do mnie dobrać. - Naprawdę, Soichiro, czy ten jeden jedyny raz nie możesz się zająć swoim chłopakiem? - Rzucił spokojnie Kazuo. - Mamy w końcu święta. Mógłbyś te jeden raz odpuścić Akiemu. Poza tym, to praca Keia, żeby się do niego dobierać... - Wzruszył ramionami. Poczułem jak na policzki wstępuje mi rumieniec a Kei usilnie starał się zabić go spojrzeniem. W końcu Soichiro przestał się szarpać i mogliśmy wspólnie zasiąść do stołu. Nie było to co prawda łatwe w tyle osób, ale jakoś sobie poradziliśmy. Nigdy bym nawet nie pomyślał, że dzielenie się opłatkiem, które do tej pory wydawało mi się idiotyczną tradycją, może być tak miłe. Może nie samo łamanie opłatka, ale życzenia wtedy składane i to łagodne spojrzenie, kiedy słuchałem życzeń. Nawet kiedy chłopcy mnie przytulali czułem wszechogarniające ciepło, chociaż czułem się dziwnie, bo do tej pory Kei był jedynym, który mi to robił. Nawet gdy Soichiro mnie przytulił nie byłem tak przerażony jak zwykle. Było to niezwykle przyjemne. Potem wszyscy usiedliśmy przed choinką obładowaną prezentami. Soichiro zmusił wszystkich do założenia zabawnych czapek. Ja z Yuichim robiliśmy za elfy świętego Mikołaja. Kei i Kazuo dostali czapki Mikołajów a Sochiro z Shunem założyli różki reniferów. Zaczęliśmy rozdawać prezenty. Chyba każdy kupował po jakimś drobnym prezencie dla każdego plus jeden dla mnie i Yuichiego. Ja dostałem wielkiego, pluszowego misia, jakieś perfumy i zestaw do rysowania. W ostatnim, najmniejszym pudełeczku zobaczyłem... telefon. Nie mogłem uwierzyć, kiedy go zobaczyłem. W końcu była to rzecz bardzo droga. Nie dali mi jednak nic powiedzieć, bo wszyscy zaczęli rozmawiać o swoich prezentach i świętach. - Podoba się? - Zapytał Kei. - Oczywiście, ale... to trochę za dużo... zwłaszcza, że ja wam nic nie dałem... - Za rok się zrewanżujesz... - Pogłaskał mnie po włosach i przytulił do siebie. W pokoju było ciepło. Zapach świeżo upieczonych ciastek przyjemnie roznosił się po pokoju. Siedzieliśmy wspólnie bardzo długo, rozmawialiśmy, żartowaliśmy, nawet śpiewaliśmy kolędy. Sam byłem zaskoczony, ale od czasu, gdy usiedliśmy do obiadu nikt się nie kłócił. Kiedy tak siedziałem, wśród moich przyjaciół, wtulając się w osobę, którą kocham, nie mogłem uwierzyć w moje szczęście. Zawsze nienawidziłem świąt, a teraz... był to jeden z lepszych dni, jakie spędziłem.

sobota, 20 grudnia 2014

Zajączek LXXIV - Obiad

Minęły dwa dni prawdziwej katorgi. Tochi z Mitą dogadywali się znakomicie, zwłaszcza jeżeli chodziło o zawstydzanie mnie.
- Usagi, masz gości! - Zawołał Mita drugiego dnia, gdy razem z Tochim oglądaliśmy telewizje, czego miałem juz serdecznie dość. Jak długo można oglądać idiotyczne seriale o niczym? Wstałem z kanapy i podszedłem do drzwi. Zamarłem, kiedy zobaczyłem w nich Kashikoi'a. Na ustach momentalnie pojawił mi się szeroki uśmiech.
- No cześć Usagi. Jak mija czas?
- Kashikoi... nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę.
Podszedł do mnie i przytulił mnie do siebie. Wtuliłem się w jego pierś. Bardzo mi go brakowało. Serce zabiło mi mocniej, kiedy poczułem jego dłoń na moich włosach.
- Nie tylko ty.
- A co tam u Hany, Raito i Enmy?
- Wszystko dobrze, chociaż są trochę zmęczeni sytuacją. Muszę przyznać, że zrobiliście niezłe widowisko. Od dwóch dni reporterzy się do nas dobijają. Dlatego nie przyjechaliśmy wszyscy razem.
- No tak... przepraszam, że sprawiłem wam kłopot.
- Daj spokój, wiesz, że zawsze jesteśmy po twojej stronie.
- A właściwie to skąd wiedziałeś, że tu jestem?
- Mita wysłał mi wiadomość. Napisał, że zostawiliśmy u niego coś bardzo ważnego, więc domyśliłem się, że chodzi o ciebie. Sprytny ten nasz architekt, co? - Uśmiechnął się, czochrając mnie po włosach- Tak w ogóle to chodźmy się przejść. Pewnie musisz się ukrywać, co?
- Właściwie to tak.
- To może obiad w jakiejś prywatnej restauracji?
- Jestem bardzo za.
- To się zbieraj. Mam nadzieję, że Tochi i Mita nie będą mieli nam tego za złe, ale musimy porozmawiać.
- Na pewno. I tak spędzamy ostatnio za dużo czasu razem.
Uśmiechnąłem się szeroko i szybko zacząłem zakładać buty. Mita zamknął się w swoim gabinecie, więc nawet nie zorientował się, że wyszliśmy. Tochi pomachał mi z kanapy w sypialni i odwrócił się w stronę telewizora. Była to niema zgoda na nasze wyjście. Kashikoi położył rękę na moim ramieniu i poprowadził mnie na zewnątrz.
Oczywiście mój brat wszystkim się zajął i zawiózł nas do bardzo porządnie wyglądającej restauracji. Na reszcie mogłem zjeść coś porządnego.
Środek był bardzo ładnie urządzony. Stoliki były od siebie odgrodzone za pomocą obramowanych płócien pomalowanych w gustowne wzory. Od razu mi się tu spodobało. Mógłbym tu nawet kiedyś pójść z Tochim. Kelner zaprowadził nas do dwuosobowego stolika i zamówiliśmy obiad.
- To jak się żyje z Mitą i Tochim? - Zapytał Kashikoi, gdy czekaliśmy na nasze jedzenie.
- Jakoś leci. Chociaż nie mam zbyt wielu rozrywek. Całe dnie tylko gramy w gry albo oglądamy telewizję. Już w tym jego lesie było ciekawiej.
- Ważne, że nie oblegają cię sępy medialne. Wierz mi nuda to przy tym raj.
- No własnie, jak sobie radzicie? Sprawiłem wam chyba trochę kłopotów.
- Nie jest aż tak tragicznie. Oblegają nasz dom i bez przerwy wypytują kim jest twój tajemniczy przyjaciel, ale spokojnie, twój sekret jest pilnie strzeżony.
- Wielkie dzięki.
- Drobiazg. Wiemy przecież jaki szum by powstał, gdyby się okazało, że Usagi Takeda umawia się z chłopakiem.
- Zwłaszcza z rodu Chiba...
- No właśnie, zwłaszcza z rodu... chwila... co takiego? - Kelnerka właśnie przyniosła nam obiad i po szklance coli. Kashikoi cierpliwie poczekał aż odejdzie, nim ponownie się do mnie zwrócił. - Tochi pochodzi z rodu Chiba? Chyba żartujesz? Dlaczego nic nie mówiłeś?
- Ach... sam niedawno się o tym dowiedziałem.
- Żartujesz? Jak mogłeś nie wiedzieć o czymś takim? - Pochylił się nad stołem, ściszając głos, żeby pohamować gniew.
- Too... dlatego, że Tochi tak rzadko mówi o sobie... - Mruknąłem, nerwowo trąc swoje ramie. - też byłem zły jak się dowiedziałem, że nic mi nie powiedział.
- Tworzycie naprawdę zgrany duet, a nie powiedział ci o czymś tak ważnym? I co właściwie to co się stało, że w końcu zdecydował ci się powiedzieć prawdę?
- C-cóż... to... to było tak, że... - Kashikoi oparł się na krześle, krzyżując ręce na piersi i cierpliwie czekał na moją odpowiedź.
- No jak?
- ...Odwiedził nas jego brat...
- I tylko dlatego zdecydował ci się powiedzieć? Bo wydał go brat?
- Cóż... tak... - opuściłem głowę, lekko się rumieniąc.
- Macie poważne problemy z komunikacją, Usagi.
- Tak, wiem. Już mu to powiedziałem a on obiecał, że nic więcej przede mną nie zatai.
- Więc mój braciszek umawia się z facetem z rodu Chiba... nie zdziwisz się pewnie, jak ci powiem, że nie spodziewałem się, że kiedykolwiek wypowiem te słowa. I zresztą chyba nie tylko umawia, co?
Podniosłem spojrzenie na Kashikoia. Patrzył na mnie spokojnie, jakby czekał, aż się domyślę o co mu chodzi.
- Nie specjalnie rozumiem.
Kashikoi westchnął i wziął nóż, który przysunął do mojej twarzy. W jego odbiciu zauważyłem kilka czerwonych plamek na mojej szyi. Zakryłem je dłonią, cały się czerwieniąc. Jasne, że Tochi się do mnie dobierał, nawet ostatnio, ale kiedy mi to zrobił?
- T-to... to nie tak... ja... my...
- Oszczędź sobie tłumaczeń.
- Pocz-poczekaj chwileczkę. Nie mów, że nie wiedzieliście wcześniej.
- WIesz... kiedy przyszliśmy cię odwiedzić i spotkaliśmy ciebie i Tochiego mogliśmy się tylko domyślać jak wiele was łączy. Ale nie spodziewałbym się, że już uprawiacie ze sobą seks.
- Kashikoi!
- No co? Może nie śpicie ze sobą?
- Co nie znaczy, że musisz to tak otwarcie mówić - Mruknąłem, odwracając twarz.
- Od dawna?
- Jakiegoś czasu... zresztą to nie ważne. Możemy zmienić temat? Rodzice są bardzo wściekli?
- Byliby bardziej, gdyby dowiedzieli się, że sypiasz z facetem.
- Proszę, skończmy ten temat.
- Rodzice mają ochotę cię zabić. Wysłali już agentów do domu Tochiego, ale jego tam nie było. Sprytnie to wymyśliliście.
- A Minako?
- Podczas ślubu wyszła dyskretnie nikt nie wie gdzie i kiedy. Od tamtej pory jej nie widziałem, ale spodziewam się, że raczej się ukrywa. Pewnie siedzi w domu, żeby ukryć się przed upokorzeniem. Poza tym to wszystko w porządku, ale lepiej nie pokazuj się w domu przez najbliższe dziesięć lat co najmniej.
- Zapamiętam to sobie. To co powinienem teraz zrobić?
- Jakiś czas musisz odczekać, nim będziesz mógł się chociażby zbliżyć do naszego domu. Ale prawdopodobnie rodzice przestaną nękać was w domu Tochiego. Może za tydzień-dwa.
- No dobra, a co potem?
- Aż tak ci się śpieszy do domu?
- Nie mogę żyć u Tochiego całe życie. Wiesz jakie to męczące?
- Domyślam się. Sam chyba bym nie mógł żyć w lesie. Myślę, że za kilka miesięcy rodzice wymażą z pamięci twoje istnienie i będziesz mógł wrócić do swojego domku.
- Chociaż o tyle dobrze. No i będziemy mogli wynieść się od Mity.
- Jest u niego tak źle?
- Nie... tylko trochę... tak, jest.
- Nie dogadujecie się?
- Gorzej. Z Tochim dogadują się aż za dobrze.
- To chyba dobrze?
- Nawet... nie masz... pojęcia.
- Skoro tak twierdzisz... a właśnie, przywiozłem ci trochę ubrań, rzeczy i pieniędzy. Chyba ci się przydadzą.
- Wielkie dzięki. Mam dość noszenia rzeczy po Micie.
- Taak... zdążyłem zauważyć twój... niecodzienny styl.
- Tak, wiem, że wyglądam w tym idiotycznie. Ale głupio mi było prosić Mitę, żeby mi coś kupił. I tak wiele dla nas robi.
- Bez przesady, nie jest tak źle.
- Jak patrzę na siebie w tych ciuchach, mam wrażenie, że ośmieszyłem się jeszcze bardziej.
- Daj spokój, wcale się nie ośmieszyłeś. Wszyscy jesteśmy z ciebie dumni.
- Co proszę?
- Jesteśmy dumni, że odważyłeś się tak wiele poświęcić. No wiesz... wiele zaryzykowałeś wybierając wtedy Tochiego a nie Minako.
- Nie miałem innego wyboru. Tochi by tak łatwo nie odpuścił. Stałby tam do czasu, aż bym poszedł z nim.
- To i tak imponujące. Żadne z nas by się nie odważyło tak zachować.
- Porzucić i podeptać rodzinne tradycje dla faceta?
- Dokładnie. Pamiętasz chłopaka, w którym się zakochała Hana?
- Tak, pamiętam. Była to jej pierwsza miłość.
- Do dziś żałuje, że nie miała okazji lepiej go poznać. Powiedziała mi, że chciałaby mieć tyle odwagi co ty.
- Naprawdę?
- Zresztą ja też. Chciałbym móc jak ty postawić na swoim i znaleźć sobie dziewczynę, którą ja pokocham a nie moi rodzice.
- Ale gdyby nie wy, pewnie skończyłbym do końca moich dni w lesie.
- Możliwe. Ale byłbyś z osobą, którą kochasz.
Zaczerwieniłem się lekko, odwracając twarz.
- O...od razu kocham... chyba lekko przesadzasz.
- Mówisz tak, jakbym cię nie znał. Nie oddałbyś tak wiele dla osoby, której nie kochasz.
Nie odpowiedziałem, zajęty wbijaniem spojrzenia w resztki jedzenia. Kashikoi uśmiechnął się, pochylając się lekko w moją stronę.
- Jeszcze mu nie powiedziałeś, że go kochasz?
- Z-znaczy się... to w ogóle nie twoja sprawa. Przestań proszę o to dopytywać.
- Mogę jeszcze zapytać Tochiego...
- Nawet nie próbuj tak pogrywać. To nie jest fair.
- Mogę go zapytać. Będzie zabawnie.
- Jasne. Ty go zapytasz ,,Hej, czy Usagi wyznał ci miłość" a mnie on będzie dręczył o to przez miesiąc.
- Więc ty mi to powiedz.
- Cóż... ja...
- Nie powiedziałeś mu jeszcze tego?
- Znaczy się... pod pewnym względem tak, ale... ale nie do końca.
- Czyli?
- Powiedziałem to przy nim... ale nie do niego.
- Poczekaj chwileczkę... powiedziałeś to może przy rodzicach?
- A ty skąd to wiesz?
- Raz, gdy rodzice mieli cię przyprowadzić wrócili w wyjątkowo złym humorze. Jak ich zapytałem czy wszystko w porządku powiedzieli coś w stylu: ,,Usagi zniszczy sobie życie. Co on sobie wyobraża, żeby oddawać się jakiemuś myśliwemu." I wymruczeli coś, co mogło oznaczać ,,kocham". Teraz to ma więcej sensu.
- Oddawać się?
- Wolę nawet nie wiedzieć w jakiej sytuacji was zastali.
- W żadnej...
- To i tak mało istotne. Więc... jeszcze mu tego nie powiedziałeś wprost? Powinieneś to jak najszybciej naprawić.
- Nie widzę takiej potrzeby...
- Jak długo masz zamiar żyć z osobą, której nie wyznasz uczuć?
- Tak długo, aż będę gotowy mu to powiedzieć.
- Znaczy, że już próbowałeś?
- N-nie tyle próbowałem, co... planowałem.
- Powinieneś mu to jak najszybciej powiedzieć.
- Powiem, jak będę gotowy. Proszę, Kashikoi, nie zachowuj się jakbyś był moim ojcem.
- Jakbym od dawna się tak nie zachowywał...
- Niby racja, ale jak na razie nie musiałem od ciebie wysłuchiwać ojcowskich kazań.
- Ciesz się, że to nie dziewczyna. Zacząłbym ci truć o antykoncepcji. Chociaż... może powinienem?
- Kashikoi...
- Używacie prezerwatyw?
- Kashikoi! - Podniosłem się z krzesła, jednak szybko usiadłem z powrotem, gdy kelnerka zatrzymała się gwałtownie, przechodząc koło naszego stolika. Czułem jak moje policzki płoną rumieńcem.
- No co? Jesteś moim kochanym braciszkiem, to oczywiste, że się martwię.
- To nie znaczy, że musisz pytać o takie rzeczy.
- A co jak Hana będzie chciała wiedzieć?
- Nie powiesz jej, prawda?
- Powiem ci, że nawet mnie to kusi. Zobaczyć chociaż raz jak się wkurza i siedzieć przy twoim przesłuchaniu.
- Nie powiesz jej tego...
- Nie, nie powiem. Możesz na mnie liczyć. Ale musicie bardziej się ukrywać.
- T-to nie moja wina... to Tochi zawsze... - Zacząłem, ale zamilkłem szybko.
- Więc to on zawsze wszystko inicjuje? - Nie odpowiedziałem. - Może raz ty byś się wysilił?
- To naprawdę nie jest twoja sprawa.
- Tochi nie wygląda na perwersa, ale może ma jakieś słabości w łóżku.
- Nie wierzę, żeby cię to naprawdę obchodziło. Uwielbiasz mnie po prostu dręczyć.
- Taka praca starszych braci. Jest to zresztą zemsta za to, że ukryłeś z nami to, że sypiasz z Tochim.
- Myślałem, że wiecie...
- Ale nie wiedzieliśmy, więc muszę to naprawić.
- Możesz proszę skończyć? Zaczynam mieć dość tej rozmowy.
- Dobra. Ostatnie pytanie.
- Niech ci będzie...
- A on ci powiedział, że cię kocha?
Odwróciłem głowę, czując jak się czerwienię.
- Tss... a żeby to raz...
- Tym bardziej powinieneś mu to powiedzieć.
- A jeżeli go nie kocham?
- Jasne, że kochasz.
Machnął w stronę kelnerki, która zaraz przyniosła rachunek. Od dłuższego czasu był to mój najlepszy posiłek, chociaż niewiele bardziej żenujący niż inne. Mita bardzo mi pomógł, ale był niestety tylko trochę lepszym kucharzem niż Tochi.
Kashikoi szybko zapłacił i zaczęliśmy iść z powrotem w stronę domu Mity.
- Ummm... Kashikoi?
- Tak?
- Dziękuję, że przyszedłeś. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
- Nie martw się. Przecież wiesz, że zawsze będziemy po twojej stronie.
Powiedział z uśmiechem, obejmując mnie ramieniem. Cieszyłem się, że przynajmniej na moim rodzeństwie mogę polegać.

piątek, 12 grudnia 2014

Zajączek LXXIII - Związek

Dzisiaj wstawiam wcześniej, bo cały weekend będę na konwencie(albo go odsypiać)
Jeżeli ktoś się wybiera na Mokon, to możliwe, że mnie spotkacie. Będę albo Kidowym elfem (Kida z Durarara) albo Lenem Kagamine. Od razu mówię, że nie będę miała nic przeciwko, jak będziecie się przyznawać, że czytacie mojego bloga :D (Jak zawołacie do mnie Kasai, albo Katsumi to będę wiedzieć, że to ja, chociaż na co dzień mam inną ksywę)
Więcej czasu wam nie zajmuję. Wiem, że nie czytacie tego bloga dla mnie, tylko dla gejów.
Miłego czytania :D

********************
- Wiesz, zajączku...
- Ani słowa więcej...
- Dziękuję, że chciałeś nam pomóc, ale...
- Tak, wiem. Tak wiem. Pozostanę przy tym, żeby kazać wszystko robić innym.
Tochi uśmiechnął się delikatnie, przecierając liczne przecięcia na mojej prawej ręce wacikiem z wodą utlenioną.
- Może następnym razem będziesz robił coś prostszego?
- Nie traktuj mnie jak dziecka. To, że nie umiem pokroić kilku bułek, nie znaczy od razu, że nadaję się tylko do roznoszenia naczyń.
- Tak, tak... wiemy, że nadajesz się do dużo istotniejszych rzeczy. To oczywiste, że ktoś taki jak ty nigdy nie miał do czynienia z gotowaniem.
- Wiesz... - wtrącił Mita - chyba powinieneś jednak się nauczyć robić cokolwiek gotować. Nie wiadomo jak potoczą się twoje losy.
Przewróciłem oczami. Ostatnie czego potrzebowałem to rady od architekta i leśniczego. Tochi sięgnął po plastry i nakleił na dwie największe rany jakie miałem na dłoniach.
- Dobrze... możemy zaczynać. Usagi, pomożesz nam rozkładać naczynia?
- Dzięki, chyba spasuję... coś tak trywialnego jak roznoszenie naczyń jest poniżej moich zdolności.
Tochi się uśmiechnął i poszedł Micie roznosić jedzenie. Po chwili na stole znalazły się: parówki, jajecznica i kilka grzanek.
- To jak, macie na dzisiaj jakieś plany? - Zapytał Mita, gdy zaczęliśmy już jeść śniadanie. Wymieniliśmy się z Tochim spojrzeniami.
- Nie mam pojęcia - Wzruszyłem ramionami. - Chyba najlepiej będzie, jak chwilowo usunę się w cień. Najlepiej będzie, jeżeli znajdę jakieś zajęcie, które nie będzie zwracać na mnie uwagi. Miałbyś jakieś propozycje?
- Po waszym ostatnim... - Zamilkł na chwilę, widocznie szukając odpowiedniego określenia. - przedstawieniu... raczej ciężko będzie, żebyś nie zwracał na siebie uwagi. Każdy, kto ogląda wiadomości już zna waszą dwójkę. I lepiej dla was obu, żebyście się nie pokazywali. Zwłaszcza razem.
Westchnąłem ciężko. Mita miał racje, jednak średnio mi się widziało siedzenie całych dni z Tochim w domu. To co widział i tak było wyjątkowo żenujące. Nie chciałem ryzykować, że w końcu nas nakryje na spaniu ze sobą.
- To trochę słabo - Powiedział Tochi. Nawet nie próbował udawać, że się tym przejął. Uwielbiał spędzać ze mną czas sam na sam. - Masz może jakieś sugestie, co moglibyśmy robić przez te kilka dni? Nie chcielibyśmy za bardzo ci przeszkadzać.
- Nie macie się o co martwić. Jak zamknę się w mojej pracowni to nic mi nie przeszkodzi. Co do was... nie mogę wam polecić nic poza siedzeniem w domu, oglądaniem telewizji, ewentualnie graniem w gry.
- Masz może szachy? - Zapytał z nadzieją Tochi, za co spiorunowałem go spojrzeniem.
- Coś się znajdzie. W najgorszym wypadku będziecie oglądać sobie filmy. DVD i moje płyty są do waszej dyspozycji.
- Też jakaś rozrywka.
- A tak właściwie to... co tak konkretnie was łączy? - Zapytał Mita po kilku wyjątkowo krótkich chwilach ciszy. Opuściłem głowę, czując jak się czerwienię. Dlaczego wszyscy musieli o to pytać? Zerknąłem dyskretnie na architekta. uśmiechał się złośliwie. Oczywiście akurat on pytał o to tylko dlatego, żeby mnie ośmieszyć.
- Dałbyś mi już spokój...
- Dobrze, przepraszam. Zwykła ciekawość.
- Raczej złośliwość...
- Może troszkę...
Mita uśmiechnął się szeroko, kończąc swoje śniadanie.
- To ja wracam do pracy. Mam nadzieję, że zajmiecie się sobą.
Dodał, uśmiechając się szeroko i ruszył do swojej pracowni.
- Wygląda na to, że my będziemy sprzątać. Sprytnie pomyślane - Rzucił Tochi, zbierając naczynia. Dokończyłem moją grzankę i również się wziąłem za sprzątanie.
- To jakie mamy plany na najbliższe kilka dni?
- Chyba będziemy zmuszeni spędzać czas tak, jak większość normalnych osób. Czyli oglądając telewizję i grając w gry.
- Mi tam pasuje. Chciałbyś zacząć od szachów?
- Nie. Już nigdy nie zagram z tobą w szachy.
- To co? Jakiś film?
- Skoro nie mamy innego wyboru...
- Nie martw się zajączku. Jak tylko będziemy mogli wrócić do siebie będziemy mogli robić co tylko zechcemy. Obiecuję.
Uśmiechnął się, łapiąc mnie za rękę i całując w czoło. Lekko się zaczerwieniłem. Odwróciłem się szybko i wrzuciłem ostatnie naczynia do zlewu. Tochi w tym czasie zabrał się za zmywanie. Przez chwilę patrzyłem, jak odkłada mokre naczynia na bok, po czym westchnąłem ciężko, wziąłem ścierkę i zacząłem je wycierać.
Zignorowałem dyskretne spojrzenie Tochiego w moją stronę. Wiedziałem o czym myślał. Zachowywaliśmy się trochę jak początkujące małżeństwo. W sumie większość rzeczy robiliśmy wspólnie. O ile oczywiście nie dzieliło nas kilka miast.
- To co chciałbyś obejrzeć? - Zapytał, gdy skończył myć i zaczął chować talerze do szafek. Zbyłem go beznamiętnym ,,cokolwiek", więc bez słowa poszedł przyglądać się płytom Mity. Stanąłem za nim, pochylając się nad przeglądanymi filmami. Większość z nich to były filmy instruktażowe, ale znajdowały się tam też kryminały, komedie i filmy fantasy. W końcu zdecydowaliśmy się na jakiś film akcji.
Razem z Tochim usiedliśmy na kanapie przed telewizorem. Najpierw siedziałem tuż koło niego, ale kiedy próbował złapać moją dłoń, odwróciłem się do niego tyłem i oparłem się plecami o jego ramię, którym mnie objął.
- Umm... Tochi? Mogę ci zadać pytanie? - Zdecydowałem się w końcu zapytać o to, co dręczyło mnie od jakiegoś czasu. Film jeszcze nie zaczął się rozkręcać, więc spokojnie mogłem go przerwać.
- Oczywiście, że tak. Coś cię dręczy?
- Bo... pamiętasz jak byliśmy u twojej rodziny?
- No tak.
- I wszyscy mieli wątpliwości co do tego jak dokładnie mnie nazywać...
- Tak. No i?
- No... no bo... - Opuściłem głowę, obejmując ramionami kolana. O co właściwie miałem się go zapytać? Czy ze sobą chodzimy? W życiu nie powiedziałbym czegoś tak żenującego.
- Poczekaj... czy ja dobrze rozumiem? Martwisz się tym, że moja rodzina nie wiedziała, czy nazywać cię moim chłopakiem czy kochankiem? - Opuściłem głowę, czując jak się rumienię. - Chyba sobie żartujesz. Po tym wszystkim dalej masz wątpliwości? Sypiamy ze sobą, byliśmy na randce, mieszkamy razem... czego jeszcze oczekujesz, żeby być pewny tego, co nas łączy.
- Sam nie wiem... po prostu... po prostu... - Zacząłem ale szybko zamilkłem. Nie miałem pojęcia jak mam dokończyć to zdanie. Tak naprawdę chodziło chyba o to, że nigdy nie usłyszałem od Tochiego ,,czy chcesz ze mną chodzić?", ale oczywiście nie mogłem mu tego powiedzieć wprost.
- Skoro tak... - Tochi wstał z kanapy i złapał moją dłoń, patrząc mi w oczy. Na wielkim telewizyjnym ekranie pojawiła się scena, w której główny bohater, były przestępca kontempluje swoje dotychczasowe życie nad brzegiem morza. Zachodzące słońce i spokojna muzyka bynajmniej nie pomagały mi powstrzymać rozszalałego serca. Zupełnie jakby cały świat zmówił się przeciwko mnie - Zajączku, czy chcesz ze mną chodzić?
Odwróciłem głowę, czując jak bardzo się czerwienię. Jak on to robił, że zawsze wiedział, czego dokładnie  I jeszcze umiał mówić tak bardzo żenujące rzeczy.
W gardle zaległa mi wielka gula a wypowiadanie słów nagle wydało mi się niesamowicie trudne. Tak, chciałem z nim być, ale... powiedzenie tego było zbyt żenujące. W końcu otworzyłem usta.
- Tak... - Wyszeptałem ściskając dłoń Tochiego. Nie patrzyłem na niego, ale wiedziałem, że się uśmiecha.
- Gdybyś się zgodził, gdy ci się zaręczałem nie miałbyś takich idiotycznych problemów.
- Jak dla mnie nie są to idiotyczne problemy... - Mruknąłem.
Tochi uśmiechnął się promiennie, ściskając moją dłoń. Wziął pilot od telewizora i wyłączył film. Następnie pociągnął mnie w stronę naszego pokoju.
- Umm... Tochi?
- Musimy jakoś upieczętować nasz związek, skoro już w nim jesteśmy.
- Chyba sobie żartujesz. To nie jest nawet nasz dom. Będziesz to potem tłumaczyć Micie?
- Wszystko posprzątamy.
- Nie ma mowy... co jak nagle wpadnie do pokoju?
- Jak chcesz mogę iść go uprzedzić, że będziemy uprawiać seks.
- Nie ma mowy! Odbiło ci!?
- Tak. Na twoim punkcie.
Zacisnąłem pięści, starając się powstrzymać rumieniec. Tochi zamknął za nami drzwi do sypialni na klucz.
- N-nie będziemy tego robić tutaj... co jak Mita nas usłyszy?
- Jakoś to przeżyje.
- On może tak, ale ja nie.
Tochi uśmiechnął się, obejmując mnie w pasie. Poczułem jak bicie mojego serca gwałtownie przyspiesza. Delikatnie podniósł moją twarz i złożył na ustach namiętny pocałunek. W głowie mi zaszumiało a nogi zaczęły drżeć. On... działał na mnie jak narkotyk. Całkowicie mnie od siebie uzależnił.
- Jesteś taki uroczy - Wyszeptał do mojego ucha, powodując u mnie dreszcze. Wygiąłem się w łuk, kiedy przejechał palcem po moim kręgosłupie.
- P-przestań... wystarczy...
- Nie podoba ci się to?
- N-nie...
Uśmiechnął się, popychając mnie na łóżko.
- Do twarzy ci w tych ubraniach.
- Wiesz, że to lekko przerażające? To ubrania Mity. Masz jakiś chory fetysz?
- Ty we wszystkim wyglądasz uroczo.
- Ile razy będziemy to już przerabiać? Jestem facetem.
- Ale niesamowicie uroczym - Przez cały czas mówił swoim kuszącym, spokojnym głosem, nieustannie wpatrując się w moje oczy. Podniosłem się na łokciach, starając się zmusić swoje policzki do przestania być czerwonymi. Tochi wszedł na łóżko, pochylając się nade mną i delikatnie całując najpierw moje policzki, potem czoło i w końcu usta. Ramiona mi drżały tak mocno, że przestałem być w stanie się na nich podpierać. Opadłem na łóżko, odwracając twarz od Tochiego.
- Wyglądasz tak uroczo.
- Zamknij się w końcu...
- Dobrze. Wszystko ci pokażę. Żebyś nigdy więcej nie miał wątpliwości, czy jesteśmy razem.
- Już nie będę miał wątpliwości. Mówię serio, nie powinniśmy tego tutaj robić.
Tochi tylko mruknął, wsysając się w moją szyję. Próbowałem go od siebie odepchnąć, ale nic to nie dawało.
- Mówię serio. Natychmiast przestań.
Zamiast mnie puścić Tochi wsunął rękę do bokserek Mity, które miałem na sobie.
- Nie... prze... ach! - Zatkałem swoje usta, bojąc się, że Mita może nas usłyszeć. - To nie jest dobre miejsce...
- Nie jest takie złe. Nie martw się, sprawię, że będzie ci dobrze - szeptał do mojego ucha, lekko je przygryzając. Zagryzłem usta, żeby przypadkiem nie zacząć jęczeć. Chyba bym umarł, gdyby Mita mnie usłyszał.
- Mówię serio! Przestań! - Krzyknąłem, odpychając go w końcu od siebie. - Mógłbyś czasami wziąć pod uwagę miejsce, w którym jesteśmy! Nigdy się tym nie przejmujesz a jak dla mnie ta to znaczenie! Już stałem się pośmiewiskiem w oczach Mity, mojego rodzeństwa i kilku innych osób! Przestałbyś się do mnie dobierać w miejscach takich jak to! To naprawdę zaczyna być męczące! - Tochi odsunął się gwałtownie, jak zawsze gdy nagle wybuchałem. - Zwracanie uwagi na okoliczności nie jest aż takie trudne! Pal licho to co się stało w samochodzie, ale teraz naprawdę zaczynasz przesadzać! Zdajesz sobie sprawę, gdzie jesteśmy?! A gdyby to był mój dom a w sąsiednim pokoju byłoby moje rodzeństwo?!
Chciałem jeszcze kontynuować monolog, ale Tochi zatkał mi usta dłonią.
- No dobrze, zrozumiałem. Przepraszam. Już, widzisz? Ręce trzymam przy sobie - Puścił mnie, podnosząc ręce do góry.
- Jesteś niemożliwy...
- Tak wiem. To przez to, że cię kocham. Przypieczętujemy nasz związek, kiedy będziemy już u siebie, jasne?
Westchnąłem ciężko, schodząc z łóżka. Chyba rzeczywiście nigdy go nie zrozumiem.
- Zajączku?
Odwróciłem się w jego stronę. Od razu położył ręce na moich ramionach i pocałował mnie delikatnie.
- To tak na początek.
Prychnąłem, odwracając czerwoną twarz.
- Kocham cię zajączku, wiesz?
- Tak, wiem. Powtarzasz mi to codziennie.
- Bo powiedzenie tego raz to stanowczo za mało - Zaśmiał się, opierając swoje czoło o moje.

piątek, 28 listopada 2014

Zajączek LXXII - Wątpliwość

Tak, wiem, że kolejny krótki rozdział, ale jakoś tak wyszło mi przy pisaniu. Gdybym zrobiła go dłuższego zająłby nie 4 a 10 stron, a wtedy nie mogłabym się bezczelnie lenić tylko dużo więcej pisać ^ ^
Tak czy tak przypominam o konkursie, w którym jak znam życie i tak nikt nie weźmie udziału. 
Jeżeli jednak tak to naprawdę będę bardzo bardzo bardzo szczęśliwa. 


**********************

- Usaaaagi! Tooochi!
Niechętnie rozchyliłem powieki, zbudzony czyimś krzykiem. Dopiero po chwili zaczęło do mnie docierać gdzie jestem i co się właściwie dzieje. Chciałem przetrzeć oczy, ale okazało się, że moje ramiona są w silnym uścisku Tochiego. Łóżko było dwuosobowe a i tak byliśmy ścieśnieni na małym jego skrawku. Starałem się wyszarpnąć, ale Tochi tylko wzmocnił uścisk. Znieruchomiałem momentalnie i uścisk zelżał. Odetchnąłem z ulgą. Nie znosiłem, gdy zachowywał się jak jakiś wąż. Zresztą nie znosiłem wszystkich jego ,,zwierzęcych” form.
- Tochi obudź się – Powiedziałem spokojnie, żeby przypadkiem niechcący nie zwołać tutaj Mity. Nie wiem jak bym zareagował, gdyby wpadł i zobaczył nas w takiej sytuacji.
Oczywiście Tochi ogóle nie reagował na próby obudzenia go. Dobrze, że zazwyczaj wstawał pierwszy. Nie wiem czy dałbym radę codziennie przez to przechodzić.
Delikatnie się od niego odsunąłem, żeby zdobyć trochę luzu. Poczułem jak jego ramiona się napinają, więc jak najdelikatniej i jak najszybciej wyślizgnąłem się z jego uścisku. Wstałem z łóżka, akurat wtedy, gdy do pokoju wpadł Mita.
- Dobry. Chcesz śniadanie?
- Cześć. Tak, chętnie. Dzięki, że nas ugościłeś.
- Żaden problem. A tak przy okazji... przynieść ci jakieś ubranie?
Dopiero po chwili zacząłem pojmować o co właściwie mu chodzi. Spojrzałem na siebie. Dopiero wtedy zauważyłem, że byłem w samych bokserkach.
 Poczułem jak zalewam się rumieńcem. Chciałem zasłonić się kołdrą, ale w ten sposób wyglądałbym jeszcze bardziej żałośnie. Całe szczęście nie zdążyłem się namyśleć co zrobić, żeby zachować dumę, bo Mita sam zamknął drzwi, pewnie szukać jakichś pasujących na mnie ubrań.
- Tochi, obudź się.
Zacząłem szarpać za jego koszulę, starając się go dobudzić. Przez chwilę w ogóle nie reagował, więc uklęknąłem na łóżku koło niego i zacząłem nim trząść. Mruknął coś tylko przez sen, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął do siebie, ponownie więżąc w uścisku.
- Tochi, puść mnie. Mita zaraz tutaj przyjdzie.
- Jeszcze pięć minut...
- Żadne pięć minut. Puszczaj mnie natychmiast. I wyjaśnij mi, dlaczego właściwie spałem w samych bokserkach.
- Usnąłeś w samochodzie. A spałeś tak uroczo, że nie miałem serca cię budzić.
- To dalej nie jest odpowiedź, dlaczego spałem w samych bokserkach.
- Nie spałbyś przecież w garniturze. Pogniótłbyś go i byłoby ci niewygodnie.
- Dobrze, dobrze, a teraz mnie puszczaj!
Niezdecydowanie i powoli uścisk zelżał. Odsunąłem się na bezpieczną odległość, przykrywając się kocem.
- Coś mnie ominęło, gdy usnąłem?
- Niespecjalnie. Położyłem cię spać i z Mitą trochę pogadaliśmy.
- Chyba nie chcę wiedzieć o czym...
- Głównie o tobie i twojej rodzinie. Możesz sobie nie zdawać z tego sprawy, ale Mita naprawdę was lubi i to nie tylko jako zleceniodawców.
- To oczywiste. Pracuje u nas prawie od zawsze. Jako osiemnastolatek zaprojektował naszą pierwszą firmę, bo rodzicom wyjątkowo spodobały się jego projekty. Ja wtedy miałem jakieś sześć lat i już wtedy był dość blisko związany z rodziną. Raz czy dwa był u nas nawet na święta.
- Naprawdę? Czyli ma już...
- 28 lat. Nie wygląda, prawda? Pewnie dlatego, że zarówno jego ciało jak i umysł zatrzymał się w wieku dwudziestu lat. Pewnie dlatego dogadujecie się, jakbyście byli w tym samym wieku.
- Bardzo możliwe... - Tochi rozciągnął się, siadając. Miał na sobie dresowe spodnie oraz luźną, czarną koszulę - To jak, masz jakiś pomysł na najbliższe kilka dni? Znaczy, czy wiesz co będziemy robić? Nie ma tu nawet lasu, do którego możemy się udać.
- Nie mam pojęcia. Gdybyśmy mieli chociaż jakieś pieniądze... co cię tak bawi?
- Nie, tylko... od razu widać, że wywodzisz się z bogatej rodziny.
- Ale zabawne...
- Wiesz, że tylko się śmieję. Coś się wymyśli.
Powiedział, znajdując się nagle niebezpiecznie blisko mojego ucha. Chwilę potem złapał mnie za ramiona i przewrócił na materac, przygniatając do niego ramionami.
- Nie zapominasz się czasami? - Fuknąłem, starając się wyszarpać tak, żeby nie zrzucić z siebie koca, na czym bardzo mi zależało. - Pamiętaj, gdzie jesteśmy.
- Gdybym nie pamiętał posunąłbym się o wiele dalej.
- To wcale nie jest zaba-a-ach... - Jęknąlem mimowolnie, gdy Tochi wsunął rękę pod koc i przejechał po moim kręgosłupie.
- Czyżby czuły punkt?
- N-nie... ale mnie tam nie dotykaj...
- Jakiś ty uroczy.
Powiedział z oczami pełnymi czułości. Nienawidziłem tego spojrzenia. Całkowicie roztapiało mi serce. Zwłaszcza, że patrzył tak na mnie zawsze, gdy mówił, że mnie kocha.
- P-przestań się tak gapić.
- Skoro prosisz...
Uśmiechnął się, przysysając się do mojej szyi. Wzdrygnąłem się, ściskając pościel.
- Tak lepiej?
- N-nie jest... lepiej... mówię serio, przestań... co jak Mita tu wejdzie?
- Grzecznie poprosimy, żeby wyszedł.
Jęknąłem krótko, odrzucając głowę w tył. Kurczę... facet nie powinien aż tak łatwo dawać się zdominować. Za to Tochi potrafił doprowadzić mnie do spazmów w chwilę i to praktycznie bez wysiłku.
- Nie chciałbym wam przeszkadzać, ale przyniosłem ubrania.
Zamarliśmy w bezruchu. Tochi z rękoma na moich biodrach a ja pięściami zaciśniętymi na prześcieradle.
- Dzięki Mita - Powiedział w końcu Tochi, schodząc wreszcie ze mnie. Nabrałem nieodpartej ochoty, żeby umrzeć, albo przynajmniej zapaść się pod ziemie. - Pomóc ci w robieniu śniadania?
- Jeżeli chcesz, nie pogardzę pomocą. Usagi, zawołamy cię, jak skończymy.
Obaj wyszli, zostawiając mnie samego. Żaden z nich nie przejął się tym, że właśnie umieram z zażenowania. Świetnie... musiałem trafić na dwóch najbardziej pozbawionych wstydu ludzi na świecie. W dodatku z jednym z nich...
Usiadłem gwałtownie. No właśnie... czy ja i Tochi ze sobą chodziliśmy? Jego rodzina za każdym razem zwieszała się, gdy musieli określić nasze relacje. Byliśmy parą? Znaczy... chodziliśmy na takie jakby randki, mieszkaliśmy ze sobą, nawet ze sobą spaliśmy, tylko... w sumie nigdy mnie nie zapytał o chodzenie. Wszystko to wyszło jakoś tak samo z siebie. Kochałem go, on kochał mnie, ale... czy można było to nazwać związkiem? Byłbym głupi, gdybym uważał, że tak nie jest, tylko... byłem pewny, że związki są bardziej urocze, pełne uczuć i... i że jak będę w związku to będę o tym wiedział. Z drugiej strony, Tochi mi się oświadczył a ja raz nawet powiedziałem mu ,,tak". Tylko on tego nie przyjął. Gdyby tego nie odwołał bylibyśmy w związku, ale... to takie bezsensu. Dlaczego nie mógł najzwyczajniej w świecie chociaż raz zapytać mnie o chodzenie? Przynajmniej sprawa byłaby bardziej oczywista. Czy związek jest prawdziwym związkiem, jeżeli nie poprosi się kogoś o chodzenie?
Westchnąłem ciężko i szybko się ubrałem. Niestety rzeczy, które dostałem to była dużo za duża koszula Mity, sięgająca mi niemal ud i szorty, sięgające mi do kolan.
Starałem się uspokoić i przestać się czerwienić, kiedy stałem już przed drzwiami. W końcu się przemogłem i z opuszczoną głową wyszedłem. Pierwszy raz byłem w domu Mity, więc trochę zaskoczył mnie salon, połączony z jadalnią i kuchnią. Od niego prowadziły cztery drzwi. Zapewne do łazienki, sypialni, wyjścia i pracowni. Tak przynajmniej powinny być rozmieszczone pokoje w domu architekta.
- O, jednak na ciebie pasują - Powiedział Mita, odwracając się od kuchenki - Bałem się, że mogą być za duże.
- Są znacznie za duże - Odparłem zimno i beznamiętnie. - I wyglądam w nich jak idiota.
- Niestety, aktualnie nie dysponuje niczym innym.
- I tak dzięki. Jak na razie musi wystarczyć.
- Za kilka dni pewnie ktoś z twojego rodzeństwa przyniesie ci jakieś pieniądze. Musisz tylko przeczekać, aż szum wokół waszej dwójki ucichnie.
Wzruszyłem ramionami. Tochi co jakiś czas zerkał na mnie, ale nic nie mówił. Doceniałem to, że nie próbuje określić jak wyglądam.
- Jak chcesz możesz coś poczytać. Książki mam w sypialni. Pokój koło waszego.
- Dzięki - Odwróciłem się na pięcie, lecz po kilku krokach się zatrzymałem. Przywykłem do tego, że wszystko robiono za mnie a ja w tym czasie zajmowałem się ważnymi rzeczami. Ale Tochi i Mita nie byli moją służbą. Nie mieli obowiązku mi usługiwania a mi nie wypadało im na to pozwolić.
- Potrzebujecie pomocy? - Zapytałem cicho, nawet się nie odwracając.
- A co, chciałbyś pomóc? - Powiedział Tochi. Nawet zrobiło mi się głupio, że jemu nigdy nie pomagałem. - Właściwie przyda nam się dodatkowa para rąk, tylko... - Wymienili się z Mitą porozumiewawczym spojrzeniem. - Umiesz gotować?
- Idiotyczne pytanie. Oczywiście, że nie. Coś tak trywialnego jak gotowanie zazwyczaj zostawiałem służbie, żeby samemu móc zając się istotnymi rzeczami. - Prychnąłem, starając się ukryć zażenowanie.
- W takim razie... możesz pokroić bułki. Zrobimy z nich grzanki - Mita wskazał głową stos bułek, oraz nieprzeciętnie duży, ząbkowany nóż. - Poradzisz sobie?
- Pokrojenie bułek naprawdę nie wykracza poza zakres moich umiejętności – Mruknąłem, podchodząc do naszykowanego stosu. Raz po raz zerkałem na Tochiego i Mitę kręcących się po kuchni. Jakby się zastanowić to wyglądali na obrany duet. Pewnie mogliby zostać nawet przyjaciółmi.

W sumie jakby się zastanowić to Mita w tej chwili był jedyną osobą, którą mogłem nazwać przyjacielem. Tylko do niego spoza rodziny mogłem się zgłosić, żeby mi pomógł. Dobrze się dogadywaliśmy i nawet umiał trzymać mój związek i Tochiego w tajemnicy, kiedy była potrzeba. Ciekawe, czy właśnie tak wygląda przyjaźń….

sobota, 22 listopada 2014

LXXI - Rozwiązanie

Witajcie. Jak pewnie zauważyliście od jakiegoś miesiąca znajdowała się na stronie ankieta, czy chcecie jakieś konkursy. Z 6 głosów aż sześć było na tak, co mnie bardzo ucieszyło. Za to 5 chciała, bądź nie miała nic przeciwko temu, żeby nagrodami były np. posty pisane na specjalne życzenie, co ucieszyło mnie jeszcze bardziej.
Mam więc nadzieję, że z równie wielkim zapałem przystąpicie do wzięcia udziału w konkursie(już to widzę)
Zasady są następujące: robicie jakąkolwiek pracę związaną z tym blogiem. Może to być rysunek, manga, figurka w stali 1:1 napis na murach, cosplay, obraz, co tylko chcecie. Zdjęcia możecie przysyłać na mój fanpade: https://www.facebook.com/HistorieYaoi?fref=ts
Gdzie zwykle piszę, kiedy pojawiają się nowe noty i przepraszam, czemu tak późno, albo na mój e-mail: katsumii.kasai@gmail.com
Wszystkie pracę, których autorzy wyrażą na to zgodę znajdą się na blogu. Zwycięzca będzie mógł poprosić mnie o napisanie specjalnej noty dla niego. Będzie mógł prosić o wszystko co związane z yaoi; fanfiki, niefanfiki, sado-maso, meido itp.Nawet poświęcę czas by się douczyć, jeżeli się okaże, że jakiegoś paringu w ogóle nie znam.
Na razie to tyle. Mam wielką nadzieję, że zgłosi się ktokolwiek, kto będzie chciał wziąć udział w konkursie, bo myślę, że nie tylko ja, ale też wy z chęcią obejrzycie pracę kogoś bardziej uzdolnionego plastycznie ode mnie.

*******************************

- Więc, co teraz? – Zagadnął Tochi jakby nigdy nic, kiedy jechaliśmy już dalej. Od kiedy tylko ruszyliśmy wierciłem się niespokojnie w krześle, starając się znaleźć wygodną pozycję. Obawiałem się jednak, że żadna pozycja siedząca nie będzie teraz dla mnie wygodna. Ale wolałem już cierpieć, niż leżeć na tylnym siedzeniu, gdzie wszędzie znajdowała się sperma po naszym ostatnim akcie.
- Co masz na myśli? Jeżeli co dalej z moją rodziną, to nie mam zamiaru już się z nimi kontaktować. Na pewno nie z rodzicami. A co do rodzeństwa to znajdę jakiś sposób, żeby się z nimi porozumieć.
- Nie o to mi chodziło. Twoja rodzina wie, gdzie mnie szukać. A nie sądzę, żeby tak łatwo mi odpuścili skandal na skalę światową.
- Jaki skandal? Przecież nikt nie wie o tym, co nas łączy.
Tochi prychnął, kręcąc głową, ale nie spuszczając wzroku z jezdni.
- Dziedzic jednej z najbogatszych firm na świecie ma się żenić, a na jego ślub przychodzi kompletnie nieznany człowiek, przekonując go, że nie powinien tego robić i zabiera go ze sobą. Jeszcze jak ktoś zacznie szperać okaże się, że ów chłopak należy do rodu Chiba. Myślisz, że żadne media się tym nie zainteresują? To tylko kwestia czasu, aż będziemy na okładkach wszystkich gazet.
Zamarłem. Rzeczywiście taki skandal nie obszedłby się bez echa.  
- Jestem skończony... - szepnąłem do siebie, chowając głowę między nogami.
- Nie będzie źle. Tylko na razie musimy pomyśleć co zrobimy do czasu, aż twoja rodzina przestanie chcieć mojej śmierci.
- Możemy się zatrzymać w hotelu... Masz jakieś oszczędności, prawda?
- Cóżżż.... - Tochi zmieszał się widocznie.
- Nie mów mi, że nie masz ani grosza. Przecież zarabiasz jako leśniczy, prawda?
- No tak, ale... żeby po ciebie przyjechać wziąłem kilka dni wolnego i oddałem wszystkie pieniądze kelnerowi w barze, żeby zaopiekował się lasem i kupił karmę dla zwierząt, które u mnie mieszkają.
- Żartujesz, prawda? Proszę, powiedz, że żartujesz.
Uśmiechnął się zmieszany. Świetnie... gorzej już być nie mogło.
- Wiem, że dopiero co wyszedłeś z kościoła, ale nie masz przy sobie żadnych pieniędzy?
- Nie mam. Nie spodziewałem się, że będę ich potrzebował.
- Nie martw się zajączku. W najgorszym wypadku będziemy nocować w lesie.
- Bez namiotu i śpiworów? Zapowiada się świetnie...
- No dobra, a jaki ty masz pomysł?
Zamyśliłem się przez chwilę. Chyba nigdy nie byłem w tak beznadziejnej sytuacji, chociaż... od kiedy poznałem Tochiego wiele miałem sytuacji, które zdarzały mi się pierwszy raz.
Tochi zwolnił gwałtownie, włączył prawy migacz i zaczął zjeżdżać na pobocze.
- Co się dzieje?
Dopiero po chwili zauważyłem policjanta, machającego na nas.
- Przekroczyłeś prędkość? - Zapytałem lodowatym tonem głosu.
- Może troszkę...
Rzuciłem okiem na tylne siedzenia, całe w spermie. Jeżeli ten policjant tam spojrzy chyba się zabiję.
- Prawo jazdy i papiery wozu - Powiedział do Tochiego, gdy ten opuścił szybę.
Podciągnąłem kolana i oparłem na nich czoło, starając się ukryć w nich całą czerwoną twarz.
- Wie pan jakie jest tu ograniczenie prędkości? - Zapytał beznamiętnie.
- Nie mam pojęcia. Pięćdziesiąt?
- Czterdzieści. A ile pan jechał.
- Nie spojrzałem - Tochi był zdecydowanie zbyt spokojny, jak na kogoś złapanego przez policję. Odpowiadał beznamiętnie i nawet się uśmiechał.
- Osiemdziesiąt. Oby z takim samym spokojem płacił pan mandaty. Proszę.
Zerknąłem w bok. Tochi przyjął mandat i schował go do skrytki między siedzeniami. Już miałem odetchnąć z ulgą, kiedy policjant spojrzał na tylne siedzenia. Zacisnąłem powieki ze wstydu.
- Jakiś problem, panie władzo? - Zapytał Tochi.
- Emm... synu, ile ty masz lat?
Tochi szturchnął mnie ramieniem, informując mnie, że to pytanie istotnie skierowane było do mnie.
- Szesnaście... - Mruknąłem.
- Naprawdę? Wyglądasz na jakieś czternaście. Masz ze sobą jakiś dowód?
Pokręciłem głową, nie podnosząc wzroku.
- A ten garnitur to skąd? Jakieś przyjęcie?
Nie odpowiedziałem. Naprawdę nie była to sytuacja z której miałem ochotę się tłumaczyć.
- Właśnie wracamy z przyjęcia u znajomych. Mieliśmy tam zostać tylko do ostatniego wieczora, więc nie braliśmy zbyt dużo rzeczy. A on ubrania codzienne już zdążył zabrudzić.
Policjant milczał przez chwilę. Czułem, że to nie skończy się dobrze. Dopiero po chwili westchnął ciężko i się odezwał:
- Dobrze... możecie jechać dalej, ale uważaj na ograniczenia prędkości. I noś przy sobie dowody.
- Oczywiście. Dziękujemy bardzo
Tochi wykręcił i ruszył dalej przed siebie. Odetchnąłem z ulgą.
- To była chyba najbardziej żenująca sytuacja w moim życiu...
- Nie było tak źle. Mogliśmy jeszcze trafić do więzienia. Mnie posądzić o pedofilię a ciebie wysłać z powrotem do domu.
- Ciekawe czemu tego nie zrobił...
- Pewnie poczuł obrzydzenie i odrzuciła go myśl zajmowania się nami - Tochi wzruszył ramionami.
- Czy ty czymkolwiek się przejmujesz?
- Hmm... tobą na przykład - Uśmiechnął się szeroko, kompletnie ignorując moje zażenowanie. - Nic się nie stało, więc po co to roztrząsać?
- Bo było to żenujące...
- A nie lepiej byłoby pomyśleć co mamy robić? Bo jak na razie jest dosyć słabo.
- ,,dosyć słabo"? Moim zdaniem jest trochę gorzej niż ,,dosyć słabo"! Jest beznadziejnie! Nie mamy pieniędzy, dachu nad głową ani jedzenia!
- To co proponujesz?
- Nie wiem... nie mam pojęcia...
- Nie załamuj się zajączku. W najgorszym wypadku prześpimy się w samochodzie.
Prychnąłem. Może i moje życie obróciło się o 180 stopni od czasu poznania Tochiego, ale nie miałem najmniejszego zamiaru schodzić poniżej jakichś standardów. Mimo wszystko miałem jeszcze resztki dumy. Wtem mnie olśniło. To przecież było oczywiste... tak oczywiste, że cud, że wcześniej na to nie wpadłem.
- Daj mi swój telefon.                                                        
- A co z twoim? - Zapytał, sięgając do kieszeni i podając mi komórkę, którą kiedyś mu kupiłem, żebyśmy mogli być w kontakcie.
- Nie schowałem jej do garnituru... musisz mi to wybaczyć.
- Do kogo dzwonisz?
- Nie mogę wrócić ani do mojego domku, ani do wspólnego mieszkania, bo mogą tam czekać moi rodzice. Spróbuję zadzwonić do Hany, może będzie mogła przywieźć mi jakieś pieniądze.
- Nie gniewaj się zajączku, ale nie sądzę, żeby było to możliwe. Wiesz, zrobiliśmy niezłego zamieszania... jeżeli twoi rodzice znają twoje rodzeństwo chociaż trochę wiedzą, że będą próbowali ci pomóc. Co więcej, możesz narobić im kłopotów jak zadzwonisz. No wiesz... zakażą im kontaktu z tobą albo coś podobnego...
Westchnąłem ciężko.
- Ech... chyba masz racje... - Prawie chciało mi się płakać. Czułem się tak, jakbym nie mógł już na nikim polegać. Nie mogłem liczyć na moich rodziców, rodzeństwo, ani przyjaciół, których notabene nie miałem. Chyba, że liczą się bogate dzieciaki z innych rodzin, które spotykałem na przyjęciach, a których nigdy nawet nie lubiłem i na co dzień nie mieliśmy kontaktu.
- Więc co teraz? Gdzie mam jechać?
- Nie wiem... - wyszeptałem, podciągając kolana i opierając na nich czoło. Miałem wrażenie, że lada chwila się rozpłaczę. Nie chciałem spać w lesie ani samochodzie a nigdzie indziej nie mogliśmy znaleźć miejsca.
- Zajączku? Coś się stało?
- Nic...
- Hej, nie martw się. Coś wymyślimy. Fakt, nie jest kolorowo, ale chyba bywało gorzej, prawda? Zobaczysz, za kilka dni twoi rodzice o wszystkim zapomną i znowu zamieszkamy u mnie.
- Fajnie, ale co masz zamiar robić przez te kilka dni? Poza tym... - zamilkłem na chwilę. W końcu nic nie powiedziałem. Zbyt wiele rzeczy chciałem powiedzieć na raz. Miałem wrażenie, że ostatecznie odciąłem się od mojego dotychczasowego życia. Bałem się co będzie dalej, nie byłem pewny, czy chcę resztę życia spędzić w lesie... nawet z Tochim. Oprócz tego byłem zły, że nawet nie mogę polegać na mojej rodzinie.
- Jakoś sobie poradzimy. Na pewno jest jakieś wyjście. I nie bój się, rodzeństwo na pewno cię nie zostawi. Gdy cała ta sprawa nieco ucichnie na pewno coś wymyślą, żebyś mógł żyć jak do tej pory.
Odwróciłem głowę w jego stronę. Skąd wiedział...
- Jasne, że cię kocham, ale przecież nie będziesz mógł żyć wiecznie u mnie. Wybacz zajączku, ale nie jesteś stworzony do takiego życia.
Puścił skrzynie biegów i sięgnął po moją rękę.
- Będzie dobrze, zaufaj mi. Jeżeli nie będzie absolutnie żadnego wyjścia... - Tochi zawahał się chwilę. Cokolwiek chciał powiedzieć, sprawiało mu to wiele trudu - Pojedziemy do mojej rodziny.
- Naprawdę? - Uśmiechnąłem się. Skoro Tochi chciał jechać do rodziny musiało naprawdę mu na mnie zależeć.
- Jeżeli naprawdę nie będzie innego wyjścia. Nie ukrywam jednak, że chciałbym tego uniknąć.
- Wiesz co... chyba mogę mieć pomysł. - Zastanowiłem się chwilę, starając się sobie przypomnieć jeden numer. Było to dość trudne. Kto w tych czasach je pamięta? Do rodziny to jeszcze, ale przypomnienie sobie nagle numeru kogoś prawie obcego było horrorem. Dobrze, że kilkukrotnie miałem okazję go przepisywać, więc przypomnienie go sobie nie było aż tak trudne, jak się spodziewałem.
- Halo? Tu Mite Nakadan, firma budowlana.
- Cześć, Usagi z tej strony.
- Usagi! Dobrze cię słyszeć. Jak tam Tochi? Dawno się nie widzieliśmy.
- Mam kłopoty... - Z trudem przeszło mi to przez gardło. W telefonie usłyszałem coś w rodzaju cichego prychnięcia.
- Po tej akcji w kościele dziwne, żebyś nie miał.
- W-widziałeś?
- Wiesz Usagi, wszystkie media nagrywały ten ślub. Nie ma stacji, na której nie pojawiłoby się nagranie z dzisiejszej imprezy. Chyba nie oczekiwałeś, że to przejdzie bez echa?
- No nie... w sumie to nie...
- Nie przejmuj się. Nie wyglądało to na to, że jesteście parą. I zanim zapytasz, możecie przespać się u mnie kilka dni. Adres zaraz wyślę ci zaraz na ten numer.
- Wielkie dzięki. Odwdzięczę ci się.
- Nie martw się. Tyle się znamy, że jesteśmy pawie jak rodzina.
- W tej chwili jesteś nawet bardziej pomocny niż moja rodzina.
*

- Tochi.... miło was widzieć.
Głos Mity przebił się przez ciemność. Zignorowałem go. Było mi tak ciepło i przyjemnie.
- Długo jechaliście?
- Kilka godzin. Przepraszam, ale miałbyś jakiś wolny pokój? Usagi ma za sobą ciężki dzień, chyba lepiej, żeby się już położył.
- Jasne, chodź za mną. Niestety, mam tylko jeden wolny pokój. Nie będzie wam przeszkadzać, jak będziecie się cisnąć razem?
- Chyba nie oczekujesz, że rzeczywiście będzie mi to przeszkadzać.

Chyba się zaśmiali. Mruknąłem tylko, mocniej wtulając się w coś, co prawdopodobnie było koszulą Tochiego. Byłem zmęczony. Jedyne o czym marzyłem to móc pójść spać i zapomnieć o wszystkich kłopotach.

niedziela, 16 listopada 2014

Zajączek LXX - ,,Tak..."

Czekałem całą wieczność, aż Tochi wpadnie do kościoła i przerwie ślub. Jednak chwile mijały i nic się nie działo. Serce rozbiło mi się na setki kawałków, gdy straciłem już całą nadzieję. 
- Skoro nikt nie ma nic przeciwko - Kontynuował podniosłym głosem ksiądz, kiedy ja byłem już na granicy łez.
- Czy ty, Minako bierzesz sobie Usagiego Takeda za męża i postanawiasz trwać przy nim i nie opuszczać go aż do śmierci?
- Tak, chcę.
- Usagi, a czy ty...
- Zatrzymać ten ślub!
Odwróciłem się w stronę gwałtownie otwierających się drzwi. Na początku uśmiechnąłem się szeroko, jednak szybko stonowałem uśmiech. Zacisnąłem pięści próbując nie zacząć okazywać, jak bardzo się cieszę. Nie wiedziałem tylko, czy mam coś powiedzieć, rzucić się przed siebie, czy bać o swoją reputacje, kiedy stanął w drzwiach Tochi. Ostatecznie po prostu stałem zamurowany jak cała reszta kościoła. Tochi zdecydowanym krokiem przemierzył tą samą drogę, którą dopiero co szła Minako.
- Zaj... Usagi! Nie możesz się z nią ożenić!
Serce mi zamarło. On chyba nie chciał otwarcie się przyznać, że coś jest między nami? Gdyby przyszedł wcześniej, chociażby tuż przed moim wyjściem z zakrystii, nie zawahałbym się ani przez chwilę. Ale... teraz... przed ołtarzem? Przed tymi wszystkimi ludźmi?
- Nie możesz się ożenić z kimś, kogo nie kochasz. Zmarnujesz sobie życie przez jedną, głupią decyzję.
Wszystkie kamery zostały skierowane na nas. Byłem w tak wielkim szoku, że w ogóle nie byłem w stanie się odezwać. Inna sprawa, że nie miałem pojęcia, co właściwie mógłbym powiedzieć. W grę tutaj wchodził honor mojej rodziny.
- Co za skandal! Ochrona, zabierzcie stąd tego kmiota! - Krzyknął mój ojciec, podnosząc się z krzesła.
- Usagi, mówię jako twój przyjaciel. Wiem, że musisz to robić dla dobra swojej rodziny i reputacji, ale nie mogę pozwolić ci się ożenić z kimś dla dobra interesów waszej firmy.
W tłumie rozległo się głośne westchnienie. Kilku reporterów zaczęło na bieżąco relacjonować wydarzenie. Nie miałem pojęcia co mam powiedzieć, więc siedziałem cicho. Za to Minako widocznie nie miała takiego problemu.
- Co to za kłamstwa! Jak śmiesz tak po prostu przychodzić na nasz ślub i mówić takie oszczerstwa?! Natychmiast macie go zabrać!
Ochroniarze przez chwilę patrzyli po sobie. Wyglądało na to, że Tochi mnie zna, więc z początku nie odważyli się poruszyć. Dopiero po popędzeniu przez Minako zaczęli się zbliżać.
- Usagi, ja rozumiem, że czujesz się dziwnie. Przez tych wszystkich ludzi, rodzinę, znajomych, przyjaciół i... te wszystkie kamery. Ale powiedz szczerze, czy naprawdę chcesz się z nią ożenić?
Otworzyłem usta i zamknąłem je ponownie. Chyba jeszcze nigdy się tak nie stresowałem. Co miałem powiedzieć? Otaczało mnie jakieś kilkaset par oczu, plus jeszcze ludzie, oglądający wiadomości.
- Obawiam się, że... nie rozumiesz co się tutaj dzieje -  Patrzyłem nerwowo to na Tochiego, to na moich rodziców, to na skołowanych ochroniarzy.
- Zaraz masz oficjalnie oświadczyć, przed Bogiem i całym światem, że spędzisz resztę życia z osobą, której nie kochasz. Co tu jest do rozumienia?
- Dość tego! - Przerwała Minako, nim zdążyłem odpowiedzieć - Jak śmiesz przerywać najpiękniejszy dzień mojego życia! Zobaczysz, pożałujesz tego! Ochrona, co z wami!
- Usagi, jako twój przyjaciel nie mogę do tego doprowadzić. Zastanów się, czy naprawdę chcesz zmarnować sobie życie tylko dlatego, że tego chcą od ciebie twoi rodzice.
Spojrzałem na moje rodzeństwo. Wyglądali na niemniej skołowanych niż ja. Ale jakby trochę szczęśliwszych. Pewnie od razu opuściłbym kościół, gdybym nie przypominał sobie, dlaczego właściwie tutaj jestem. Biały pokój bez klamek był świetnym argumentem.
Spojrzałem na Rodziców, potem na rodzeństwo, potem Minako i Tochiego. Dziwne, bo jedyne spojrzenie, które wzbudziło na mnie jakiekolwiek emocje to był Tochi. Cholera... co ja właściwie robię?! Przecież go kocham! Przecież... przecież on kocha mnie. Nie pozwoli by mi coś zrobili. Jestem takim idiotą, że aż chce mi się płakać.
Pierwszy raz od kilku dni uśmiechnąłem się z własnej, nieprzymuszonej woli. Mój uśmiech wzbudził ukrytą radość wśród mojego rodzeństwa i nieukrywany gniew wśród rodziców. Spokojnie wyjąłem żółty kwiat z kieszeni w marynarce i wręczyłem go Minako.
- Wybacz, że cię opuszczam, ale obawiam się, że cię nie kocham. To nie miało sensu od samego początku. Przepraszam, że w takich okolicznościach, ale z nami koniec.
Minako otworzyła usta. Bezwiednie wzięła do ręki kwiat. Na jej twarzy widziałem zarówno niedowierzanie, gniew i wściekłość.
- Ty... ty...
- Przepraszam, ale nie chcę żenić się z kimś, kogo nie kocham. Przykro mi, że przyszliście tutaj na darmo.
Posłałem ostatnie spojrzenie wściekłym rodzicom i Minako i zszedłem spokojnie po schodach. Wszystkie kamery i mikrofony były skierowane w moją stronę, ale jakoś się tym nie przejmowałem. Tochi położył dłoń na moim ramieniu, gdy ruszyliśmy w stronę wyjścia. Całe szczęście, że zdecydował się na tak niewinny gest. Hana, Kashikoi, Enma i przede wszystkim Raito uśmiechnęli się szeroko, gdy ich mijałem. Kashikoi kiwnął jeszcze głową w geście aprobaty.
Na przeciwko kościoła stał niepozorny, zielony samochód. Pewnie nie domyśliłbym się, że należy on do Tochiego, gdyby nie miał przyciemnianych szyb. Kątem oka dostrzegłem kilku reporterów, którzy przepychali się przez siebie nawzajem, starając się dorwać nas i zadać serię nieprzyjemnych pytań. Na szczęście byli tak zajęci wojną między sobą, że bez problemu udało nam się przemknąć do samochodu Tochiego. Usiadłem na miejscu pasażera i zapiąłem pas, gdy Tochi ruszył przed siebie z piskiem opon. Chciałem już coś powiedzieć, ale jego zimne spojrzenie, wbite w jezdnie skutecznie mnie uciszyło.
Przez pewien czas jechaliśmy w ciszy. Całe szczęście żadne media nawet nie próbowały nas gonić. Tochi się nie odzywał. Spodziewałem się, że może być na mnie zły. Pewnie potrzebował chwili żeby ochłonąć. Wcale się temu nie dziwiłem. Wyjechałem od niego, a gdy znowu mnie zobaczył, byłem już na ołtarzu. Pewnie ciężko mu było opanować gniew podczas ceremonii, gdy otaczało nas tylu ludzi a teraz byliśmy sami i nie musiał się powstrzymywać.
- Więęc... co tam u ciebie? - Zagadnąłem niepewnie. Tochi zerknął na mnie kątem oka. Widocznie był zdenerwowany. Nie odpowiedział, a ja nie naciskałem. Postanowiłem poczekać, aż się uspokoi.
Po mniej więcej godzinie jazdy Tochi wjechał do mijanego przez nas lasu. Zatrzymał się spory kawałek od drogi. Wziął kilka głębokich oddechów, nim w końcu się uspokoił.
- Dobra, możesz zaczynać - Powiedział w końcu.
- Posłuchaj. To nie jest tak jak myślisz...
- Nie chciałeś poślubić Minako?
- Nie, nie chciałem. To nie jest moja wina.
- Brakowało dosłownie chwili, żebyś powiedział jej ,,tak". Nie wyglądało, jakbyś tego nie chciał.
- Musiałem to zrobić. Mówiłem ci zresztą, że...
- Co innego, że mówiłeś mi, że się z nią umawiasz i pewnego dnia się z nią ożenisz a co innego, że wyjeżdżasz ode mnie na kilka dni i okazuje się, że bierzecie ślub! Jak myślisz, jak się poczułem?!
- A wiesz jak ja się czułem?! Chciałem pogadać z rodzicami a nagle ni stąd ni zowąd zamknęli mnie w pokoju i powiedzieli, że trafię do psychatryka, jeżeli nie ożenię się z Minako!
Tochi spojrzał na mnie zdziwiony.
- Naprawdę zrobili coś takiego?
Pokiwałem nieśmiało głową.
- Powiedzieli, że homoseksualizm nie jest normalny, że to schorzenie psychiczne i jak sam się z tego nie wyleczę to wyślą mnie do specjalnego ośrodka... naprawdę nie miałem innego wyjścia...
Tochi położył rękę na moim ramieniu i przytulił mnie do siebie.
- Zajączku... przepraszam, że byłem zdenerwowany.
- Idiota... nie masz za co mnie przepraszać. Bałem się, że nie przyjedziesz... - Szepnąłem - Skąd wiedziałeś?
- Ludzie w miasteczku na całe szczęście cię pamiętali. Kiedy kupowałem jedzenie dla zwierząt podsunęli mi gazetę. Media aż wrzą od tej wieści. Nie co dzień dziedzice dwóch tak potężnych firm chcą się żenić. Gdybym dowiedział się o tym chociaż chwilę później...
Wtuliłem się w pierś Tochiego. Znowu mnie uratował. A ja znowu sprawiłem mu kłopoty.
- Dziękuję, że przyszedłeś.
- Daj spokój, zajączku. Kocham cię. Nie pozwoliłbym, żeby ktoś mi cię zabrał.
Zacisnąłem zęby. Czułem, jak coraz bardziej się czerwienie. Byłem zażenowany, ale również niesamowicie szczęśliwy.
Wtem wspomnienie obietnicy, którą złożyłem sobie kilka dni temu sprawiła, że serce zabiło mi mocno a policzki zrobiły się całkowicie czerwone.
- ...Tak... - wyszeptałem tak głośno, jak tylko byłem w stanie. Tochi zerknął na mnie z góry. Ze wszystkich sił starałem się na niego nie patrzeć.
- Co ,,tak"?
- Obiecałem sobie, że jeżeli tylko mnie stamtąd zabierzesz powiem ci ,,tak".
Zacisnąłem pięści na jego bluzce. Czułem jak moja twarz płonie od rumieńców. Dawno nie byłem zmuszony do powiedzenia czegoś tak żenującego. Po chwili Tochi objął mnie mocniej. Usłyszałem jak ze wszystkich sił stara się powstrzymać śmiech.
- N-nie nabijaj się ze mnie...
Tochi popchnął mnie na krzesło, które momentalnie opuścił tak bardzo, że opierało się o tylne siedzenie.
- Wcale się z ciebie nie nabijam. Po prostu... uważam, że jesteś uroczy - Pochylił się nade mną, opierając swoje czoło o moje - Więc zapytam jeszcze raz... czy wyjdziesz za mnie?
Opuściłem głowę, żeby na niego nie patrzeć.
- Tak...
Wyszeptałem tak cicho jak tylko mogłem. Właściwie to nie byłem pewny, czy tego chcę. Gdybym musiał wyjść za kogokolwiek na pewno byłby to Tochi, ale... nie... nie wiedziałem, czy chcę zarzekać się, że będę z nim na wieczność już teraz.
- Zajączku? - Nie podniosłem wzroku. Byłem zbyt zażenowany, by to zrobić - Jesteś naprawdę uroczy - Podniósł mój podbródek, zmuszając mnie do połączenia naszych spojrzeń - Nie chcę takiego ,,tak".
Zamarłem. Przez chwilę nie docierał do mnie sens jego słów. Dopiero potem zrozumiałem co właściwie powiedział.
- To po cholerę się pytasz?!
- Tak uroczo wyglądasz, gdy się wstydzisz. Nie martw się, poczekam aż będziesz pewny swoich uczuć. Nieważne jak długo, poczekam na szczere ,,tak".
Uśmiechnął się szeroko, prawie roztapiając mi tym serce. Zagryzłem dolną wargę, mimowolnie unosząc kąciki ust w lekkim uśmiechu. Lubiłem jego uśmiech. Był naprawdę... uroczy... czego oczywiście nigdy w życiu mu nie powiem. Poczułem jego rękę z tyłu mojej szyi. Po chwili poczułem jego usta na moich. Dłonie zaczęły mi drżeć. Nie wiedziałem, czy powinienem go odepchnąć, czy po prostu oddać się mu całkowicie.
- T-tochi... przestań.
- Nie udawaj.
- Nie. Mówię serio. Jesteśmy w samochodzie.
- Nikt tu nie zajeżdża.
- A jeżeli?! Puszczaj mnie!
Tochi złapał mnie za podbródek. W jego zielonych oczach, w które nakazał mi spojrzeć widziałem wilka. Zacisnąłem pięści na jego koszuli.
- Nie - Wyszeptał do mojego ucha, przygryzając je delikatnie. Jęknąłem, odwracając głowę.
- Przestań...
- Ślicznie wyglądasz - Powiedział łagodnie, rozpinając koszulę mojej marynarki.
- Znowu powtórka z balu? Jestem facetem. Nie wyglądam ślicznie.
Tochi niespodziewanie odsunął się ode mnie, lustrując mnie dokładnie. Obciągnąłem koszulę, żeby nie zauważył moich napiętych spodni. O dziwo nawet nie zwrócił na to uwagi. Sięgnął w stronę mojej twarzy i zaczął czochrać moje włosy.
- Co ty wyprawiasz?
- Nie mogę znieść tej twojej ułożonej fryzurki. Trzeba ją naprawić.
- Jak coś ci się nie podoba to nie patrz.
- Całe włosy ci się kleją. Ile ci nałożyli tego żelu?
- Nie wiem. Nie jestem swoim fryzjerem.
Tochi spojrzał na swoje ręce, które wręcz lepiły się od żelu do włosów.
- Przypomnij mi, że jak tylko wrócimy musisz umyć włosy. I to porządnie, żeby pozbyć się tego świństwa.
Wytarł ręce o fotel i ponownie mnie pocałował.
- Trochę lepiej... - Uśmiechnął się, zabierając się za rozpinanie mojej koszuli.
- Nie... zostaw. Naprawdę nie powinniśmy tego robić.
- Przeszkadza ci to? - Zapytał, kładąc rękę na moich napiętych spodniach.
- Tak, przeszkadza! P-przes... a-ach!
Zacisnąłem zęby, kiedy Tochi zaczął pocierać krocze moich spodni. Zadrżałem, kiedy wpił się w moją szyję, ssąc ją namiętnie.
- Nie tutaj... proszę... a-ach!
Tochi nawet nie odpowiedział, dalej wpijając się w moją szyję. Szybkim ruchem zdarł koszulę i marynarkę z moich ramion i rzucił ją gdzieś. Czułem, jak moje ciało zaczyna płonąć. Odrzuciłem głowę w tył, kładąc się całkowicie na samochodowym krześle.
- N-nie... naprawdę... przestań... - Wyszeptałem, gdy zdjął ze mnie spodnie.
Poczułem gwałtowne szarpnięcie za krawat. Twarz Tochiego znalazła się nagle niesamowicie blisko mojej. Wręcz czułem na ustach jego oddech.
- Spójrz mi teraz w oczy zajączku. Jeżeli z całym przekonaniem i bez wahania powiesz mi, że nie chcesz tego robić, przestanę. Ale jeżeli się zawahasz, chociaż przez chwilę, uznam, że nie masz nic przeciwko. A wtedy zrobię co tylko zechcę. Tak więc? Czy chcesz, żebym przestał?
Spokój w oczach Tochiego został zastąpiony przez wilka. Oddychałem z trudem, więc mówienie sprawiało mi niemałą trudność. Otworzyłem usta, gotowy coś powiedzieć, ale wystarczyło, żeby Tochi oparł dłonie na moich napiętych bokserkach, żebym od razu zamilkł. Zwłaszcza, że w ciągu tych kilku dni tak bardzo pragnąłem jego dotyku.
Uśmiechnął się z wyższością, pochylając się nad moją nagą piersią. Przez chwilę pieścił moje sutki, po czym zsunął się niżej, do linii moich bokserek. Zacisnąłem wargi, odwracając głowę i powstrzymując jęk.
Tochi ścisnął mojego penisa, poruszając ręką wzdłuż niego, jednocześnie powoli wsuwając we mnie palce.
- N-naprawdę... nie powinniśmy...
- Nie powinieneś brać ślubu z kimś, kto nie jest mną. To w ramach przeprosin.
Powiedział, cały czas mnie podniecając i nie przestając patrzeć w moją coraz to bardziej czerwoną twarz. Odwróciłem głowę, zbyt zażenowany, by na niego patrzeć.
- Nie odwracaj wzroku, zajączku. Wyglądasz tak pięknie - Powiedział, ciągnąc za mój krawat i zmuszając mnie do spojrzenia mu w twarz.
- Głupek... n-nie mów... takich rzeczy...
Zasłoniłem usta dłonią, zaciskając powieki. Wyglądałem żałośnie. Cały czerwony, ze łzami w oczach. Tochi wyjął ze mnie palce, pochylając się nad moją piersią i lekko ją liżąc. Jęknąłem cicho, nie stawiając oporu, gdy rozchylał moje uda.
- Jesteś naprawdę napalony - Wyszeptał do mojego ucha.
- Głupek! Perwers! - Krzyknąłem, zamykając oczy. Nie było mowy, żebym w takim stanie mógł na niego spojrzeć.
Zimne ręce Tochiego przejeżdżały po moim nagim ciele. Chłód jego dotyku w połączeniu z wysoką temperaturą panującą w samochodzie doprowadzał mnie do szaleństwa.
Jęknąłem, wyginając się w łuk, gdy Tochi powoli zaczął we mnie wchodzić. Zacisnąłem zęby. Poczułem łzy spływające po moich policzkach. Dlaczego zawsze to musiało się tak kończyć? Dlaczego nigdy nie mogłem zachować choć krztyny dumy?
Tochi poruszał się we mnie powoli, jeżdżąc językiem po całym moim ciele.
- Już... już starczy – Wyszeptałem gdy po raz trzeci zabrudziłem tylne siedzenie swoją spermą, wbijając paznokcie w plecy Tochiego.
- Jeszcze nie - Powiedział, przyciągając moją twarz do jego za krawat - Musisz mi jakoś wynagrodzić swój ślub.
- Prze-e-cież... przeprosiłem... ach.
- Wiem, ale... - Tochi spoważniał. Oparł głowę na mojej nagiej piersi, przejeżdżając po niej dłońmi. - Tak się bałem, że cię stracę... Myślałem, że już nigdy cię nie spotkam. Nie będę mógł cię dotknąć... przytulić... pocałować. Więc jak teraz mogę cię trzymać w moich ramionach... nawet nie masz pojęcia jak bardzo jestem szczęśliwy...
- Właśnie, że wiem - Odepchnąłem go od siebie, zakrywając się zerwaną ze mnie wcześniej koszulą - Myślisz, że ja się nie bałem? Że nie chciało mi się płakać, kiedy stawałem przed ołtarzem? Że nie byłem wściekły i przerażony, że lada chwila zwiążę się na zawsze z kimś, kogo nawet nie lubię? - Tochi nawet się nie odezwał. Siedział, czekając aż skończę wypowiedź. A nawet nie tyle skończę, co powiem to, co on sam chce usłyszeć. Zacisnąłem zęby i spojrzałem w okno. - ...cieszyłem się, że po mnie przyszedłeś...
Uśmiechnął się, całując mnie w policzek.
- Wiem... - szepnął, ścierając z mojego policzka pojedynczą łzę.

niedziela, 9 listopada 2014

Zajączek LXIX - ślub


- Garnitur nie jest zbyt ciasny, paniczu?
Pokręciłem głową. Jak na symbol mojej niewoli był dość wygodny. Od wczoraj nie powiedziałem niemal ani słowa. Porozumiewałem się kręcąc lub kiwając głową na tak i nie. Wszystkim to wystarczało. Rodzice już od dawna wszystko ustalali, więc teraz zostały tylko dopełnienie formalności. To świetnie, że ja dowiedziałem się o tym w ostatniej chwili. Po raz kolejny tego dnia przełknąłem łzy. Starałem się być silny, ale moje serce krajało się na milion części. Szwaczka opuściła pokój. Spojrzałem na swoje  odbicie. Nowy garnitur, cały czarny był dokładnie tak samo elegancki i drogi jak wszystkie inne, które miałem na różne uroczystości. Tylko żółty tulipan w kieszeni, na którego się uparłem, wyróżniał ten garnitur od wszystkich innych, jakie do tej pory miałem.
- Cześć braciszku... - Hana nieśmiało weszła do pokoju. Za nią szedł Kashikoi. Nawet na nich nie spojrzałem. Usiadłem na krześle, odwracając spojrzenie od lustra. Było mi niedobrze od patrzenia na siebie. Za moją głupotę przypłaciłem wolnością.
- Wyglądasz naprawdę przystojnie - Nie odpowiedziałem. – Usagi, naprawdę jest nam przykro za to, że nie możemy ci pomóc. Ale dalej będziesz mógł się widzieć z panem Tochim - Wciąż nie reagowałem. Hana usiadła na krześle koło mnie. Kashikoi stanął za nią.
- Tak naprawdę będzie lepiej. Wiemy, że to dla ciebie ciężkie, ale... przynajmniej jeżeli twój związek z panem Tochim to przetrwa to przetrwa już wszystko.
Spojrzałem na nią beznamiętnym wzrokiem. Kashikoi znacząco poklepał ją po ramieniu. Zacisnęła usta i zrezygnowana opuściła pokój.
- Posłuchaj...
- Nie potrzebuję waszego wsparcia. Doceniam to, że próbujecie mnie pocieszyć, ale naprawdę tego nie potrzebuję.
- Gdybym był na twoim miejscu, pewnie bym potrzebował.
- Być może, ale raczej żadne z was nie poprawi mi humoru. Chyba, że uda wam się odwołać ten ślub.
- Wiesz, że to niemożliwe. Nic się teraz nie da zrobić.
- A gdybym..?
- Gdybyś spróbował odwołać ślub, albo co gorsza wpadłbyś na pomysł, żeby wyznać prawdę przed ołtarzem, niechybnie rodzice wysłaliby cię do szpitala psychiatrycznego.
- Stanęlibyście po mojej stronie...
- Jesteś naszym ukochanym bratem. Nasze opinie nie byłyby obiektywne.
- Więc mam powiedzieć ,,tak" osobie, której nawet nie lubię? To barbarzyńskie. Nie żyjemy w średniowieczu.
- Wysoko postawione rodziny mają status niemal królewski, dlatego też obowiązują ich podobne zasady... - Po chwili mojego milczenia, Kashikoi kontynuował - Co cię najbardziej dołuje?
- ...Obiecałem Tochiemu, że wrócę wkrótce. Nawet pewnie się nie spodziewa, że jak już wrócę będę miał kogoś innego niż on...
- Martwisz się o niego?
- Cholera, jasne, że tak!
- Wiesz, nie miałem zbyt wiele czasu, żeby go poznać, ale wygląda, że naprawdę mu na tobie zależy.
- ...zapewne już niedługo...
- Nie wygląda na typ osoby, który cię porzuci z takiej błahostki.
- Jasne... w końcu tylko się żenię... nic takiego...
Kashikoi chciał coś powiedzieć, ale do pokoju wszedł tata.
- Usagi, charakteryzatorka już czeka. Musisz się jeszcze uczesać. Kashikoi, nie masz nic do roboty?
Zacisnąłem pięści na spodniach, zanim wstałem i poszedłem do garderoby. Nogi mi drżały. Czułem się, jakby rozpoczęło się wyjątkowo mocne trzęsienie ziemi. Ledwo udawało mi się stawiać normalne kroki. Gdybym tylko nie był takim idiotą... nie doszłoby do tego.
Fryzjerka szybko uporała się z moją nieco zbyt frywolną fryzurą jak na mój status i zmieniła ją na starannie ułożone i sklejone żelem włosy. Potem białą limuzyną podjechaliśmy pod kościół.
W zakrystii ksiądz zaczął się już szykować, do odprawienia uroczystości, organista cicho powtarzał marsz Mendelsona a rodzice zaczęli odpowiadać na pytania prasy, stojącej na zewnątrz. Docierały tutaj do mnie głosy dziennikarzy, przebijające się przez siebie nawzajem. ,,dziś wielki dzień", ,,dwójka dziedziców ogromnych fortun zdecydowała się na spędzenie reszty życia razem", ,,Tak dojrzała miłość w tak młodym wieku, to naprawdę niesamowite", ,,ślub dekady", ,,wielka miłość" i temu podobne bzdury. Gdybym tylko mógł powiedzieć im prawdę... ale wtedy nie dość, że pogrążyłbym moją rodzinę to jeszcze sam miałbym kłopoty.
- Kurna! Jak mogłem wpakować się w coś takiego! A mogłem siedzieć u Tochiego! Mogłem przewidzieć, że tak się to skończy!
Wściekły walnąłem pięścią w stół. Na szczęście księdza akurat nie było w zakrystii. Od kilku dni na przemian byłem zrezygnowany, zrozpaczony i wściekły. Gdyby nie media oblegające kościół już bym uciekł.
- Nichan..? - Do zakrystii nieśmiało wszedł Raito - Już czas...
- Zaraz przyjdę...
- Nichan... chyba nie powinieneś tego robić... co pomyśli pan Tochi?
Zagryzłem wargi. Ledwo udało mi się powstrzymać łzy. Dobrze, że Hana szybko zabrała Raito. Nie wiem, czy gdyby zadał kolejne pytanie dałbym radę powstrzymać łzy. Szybko wytarłem twarz i wstałem.
- Pan młody gotowy? - Zapytał ksiądz. Pokiwałem głową, naciągając na twarz sztuczny uśmiech.
*Więc to koniec Tochi. Tak strasznie cię przepraszam, że do tego doprowadziłem.*
Przejrzałem się w lustrze. Poprawiłem garnitur i wyszedłem.
W kościele było już większość dziennikarzy oraz najbliższa rodzina moja i Minako. A... oczywiście nie mogło zabraknąć całej masy ważnych osobistości. Ksiądz przy ołtarzu kiwnął głową w moją stronę. Zamknąłem oczy i uspokoiłem oddech. Chyba jeszcze nigdy się tak nie bałem. Ciekawe, co teraz robi Tochi. Pewnie zajmuje się swoimi zwierzakami i nawet nie spodziewa się, że zaraz na zawszę zwiążę swój los z kimś, kogo tak naprawdę nienawidzę. Wolno podszedłem pod ołtarz. Zabrzmiał marsz Mendelsona. Kamery odwróciły się w stronę wielkich drzwi, w których stanęła Minako. Jej niebieskie oczy podkreślone były przez mocny makijaż a czarne włosy upięte w błyszczący kok. Jej suknia była biała, ze złotymi elementami. Obowiązkowym elementem jej stroju był oczywiście cały wachlarz niewiarygodnie drogiej biżuterii.
- Ten Usagi to ma szczęście - Szepnął ktoś z tłumu, gdy Minako powoli kroczyła w moją stronę. W ogóle nie rozumiałem zachwytu ludzi. Nie wyglądała ani trochę ładnie. Właściwie mdliło mnie na jej widok. Biało-złota suknia przypominała bardziej strój Charona, który na zawsze ma odebrać mi wolność, niż strój mojej wybranki serca. Wbiłem paznokcie we wnętrze dłoni, starając się nie zacząć znowu płakać. Gdy ojciec Minako odprowadził ją pod ołtarz, ksiądz zaczął czytać formułkę. W końcu dotarł do momentu, w którym bohaterowie filmów zawsze wybawiani byli z opresji.
- Jeżeli ktoś ma coś przeciwko, żeby tych dwoje się nie pobierało, niech powie teraz, lub zamilknie na wieki.
Serce na chwilę mi stanęło. Miałem idiotyczną nadzieję, że właśnie w tej chwili wpadnie Tochi i mnie uratuje. Jednak sekundy mijały i nikt się nie odezwał.
Zacisnąłem wargę, niemal do krwi. Chyba dopiero wtedy dotarło do mnie, że to naprawdę może być koniec.