sobota, 24 września 2016

Lekcja życia IV - Relacje

Cześć, małe ogłoszenie dla tych, którzy nie mają albo nie korzystają z fb. Ostatnio wstawiłam na niego informację, że naprawdę jestem znudzona i założyłam sobie konto na ask.fm, żebyście mogli pytać mnie tam o noty, opowiadania, postacie, cokolwiek, czego jesteście ciekawi.
http://ask.fm/Historieyaoi
To tyle, miłego czytania
*********************

Kiedy Tetsui zatrzymał się pod moim domem, wysiadłem spokojnie z samochodu, który wzbudzał we mnie już trochę mniejszy wstręt i podziękowałem za wszystko. Właściwie to chciałem już jak najszybciej znaleźć się w domu, żeby to wszystko sobie przemyśleć.
- Hej Sashi, nie żebym ci nie ufał, ale zatrzymaj sobie, to czego się dowiedziałeś, dla siebie, dobrze? Nie żebym się tego wstydził, ale niektórzy moi uczniowie mogliby nie być zachwyceni tą wiadomością. - Pytał mnie o taką rzecz, a mimo to uśmiechnął się delikatnie... naprawdę go nie rozumiałem.
- Jasne, sensei. W zamian... proszę, nie rozpowiadaj o tej nocy.
- Umowa stoi. Widzimy się więc za tydzień na lekcji. Jeżeli będziesz czegoś potrzebował, możesz wpadać o każdej porze dnia i nocy - Uśmiechnął się ponownie. Miałem dziwne wrażenie, że nie będę miał ochoty w najbliższej przyszłości nocować u senseia, ale tą uwagę zatrzymałem dla siebie, głównie przez fakt, jak bardzo mi pomógł.
- Dziękuję sensei.
- Proszę. I uśmiechaj się częściej. Wyglądasz wtedy zdecydowanie lepiej.
Odpowiedziałem mu delikatnym uśmiechem, chociaż przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze. Jego wcześniejsze lekko niepokojące uwagi w tej chwili brzmiały bardzo niepokojąco. Całe szczęście nie czekał dłużej, tylko odjechał. Odetchnąłem głęboko. Wolałem, żeby Tetsui nie widział w jakim stanie zastanę moją siostrę. No i dalej czułem się dziwnie w jego obecności, po usłyszeniu o nim prawdy. Minąłem ogródek i podszedłem do drzwi. Z sercem w gardle zapukałem cicho. Po krótkiej chwili usłyszałem za nimi głośny rumor i w drzwiach stanęła moja siostra. Roztrzepana, w podartych ubraniach, dalej pijana. Pewnie dopiero co wróciła z imprezy.
- I co, gnoju? Dobrze się bawiłeś na stacji metra? Nie dopadły cię jakieś żule? Szkoda.
Pokręciłem głową. Prychnęła tylko z pogardą i poszła do salonu. Rzuciła się tam na kanapę i momentalnie zasnęła. Za to ja po cichutku udałem się do pokoju. Moja siostra kiedy była pijana, mogła być nieobliczalna. Wolałem jej nie prowokować dopóki nie wytrzeźwieje. Zresztą, po tym jak mnie zostawiła wczoraj na lodzie, wolałem się nie dowiadywać jaki to ja jestem okropny i beznadziejny. Zamknąłem się w pokoju i położyłem na łóżku. Leżałem tak z dziesięć minut, nieobecnym wzrokiem patrząc w sufit. Na chwilę pozwoliłem sobie wyłączyć umysł i zapomnieć o wszystkich złych rzeczach, które mnie spotkały. Nie myślałem o Pai, o rodzicach, szkole, ,,przyjaciołach" i co najważniejsze nie myślałem o senseiu. Nie wiedziałem, czy w obecnym stanie jeszcze kiedykolwiek odważę się do niego pójść, ale nie chciałem o tym myśleć teraz. Zamknąłem oczy. Wśród ciemności, w której zanurzyłem się z prawdziwą błogością, gdzieś w oddali, między czerpnią a czernią, zobaczyłem mały, brązowy punkt, jakby moja świadomość wbrew mnie chciała mi przypomnieć o czymś ważnym. Ruszyłem umysłem w tym kierunku, aż dostrzegłem, że ten brązowy punkt to w rzeczywistości spory, elegancki domek, umieszczony nad jeziorem. Jednocześnie poczułem radość i nieprzyjemne kłucie w sercu. Oderwałem się od tej myśli i otworzyłem oczy. Zerknąłem na rany po cięciu. Były dosyć głębokie, ale przynajmniej nie sączyła się już z nich krew. Założyłem świeże ciuchy i sięgnąłem po telefon. Na wyświetlaczu pojawiła się mała koperta, z napisanym pod nią ,,mama". Otworzyłem wiadomość.
,,Witaj Sashi.
Mamy dla ciebie przykrą wiadomość. Proszę przekaż ją siostrze. Niestety nasz pobyt tutaj się przedłuży o kilka dni. Wypadły nam w pracy bardzo ważne rzeczy i pobyt tutaj potrwa trochę dłużej. Damy wam jeszcze znać, kiedy dokładnie wrócimy. Przesłaliśmy wam jeszcze trochę pieniędzy. Możecie zamówić sobie kucharkę, albo pójść do restauracji. Nie zapomnij o dodatkowych lekcjach. Aha, za dwa tygodnie przychodzą nas odwiedzić znajomi. Mówię wcześniej, żebyście zdążyli się przygotować. Pa"

Skupiłem się na ostatnim słowie napisanym przez mamę. ,,Pa" tak po prostu. Ciekawe jak długo myślała co napisać. Nie mogłaby przecież napisać, że mnie kocha. Skłamałaby... Zawsze kiedy czytałem wiadomości od niej albo od ojca, dopadała mnie depresja. Skoro nas nienawidzili to czemu się nas nie pozbyli jak byliśmy mali? Oddaliby nas do domu dziecka albo okienka życia. A no tak... ich reputacja... czasem mam wrażenie, że była ona dla nich ważniejsza niż my. Może dlatego moja siostra przestała się starać? Nieważne. Chwyciłem lewą ręką za żyletkę i podwinąłem rękaw koszuli. Przyłożyłem ostrzem do prawego ramienia i przejechałem po skórze. Poczułem ból, pieczenie a po chwili po ręce zaczęła spływać stróżka krwi. Na samym ramieniu nie miałem już miejsca na cięcia, więc zszedłem żyletką trochę niżej. Nie wiem czemu to robiłem. Prawie mnie już nie obchodziło, za co uważają mnie rodzice, ale... nie mogłem się oprzeć chwyceniu za żyletkę, zawsze jak dostawałem od nich znak, że jestem dla nich niczym. Było to już dla mnie bardziej rytuałem niż potrzebą wyżycia na czymś swoich emocji. Nie umiałem już radzić sobie inaczej. Stało się to dla mnie jak narkotyk. Z fascynacją patrzyłem na kropelki krwi, spadające na podłogę.

Przez kolejny tydzień moje dni wyglądały prawie tak samo. Wstawałem rano, jadłem śniadanie, czasami dostawałem ochrzan od mojej siostry za bycie głośno. Chodziłem do szkoły, po której zwykle siedziałem w pokoju, grałem, szkoliłem moje tak zwane umiejętności. Wieczorami zbierałem się na dodatkowe zajęcia. Wracając szedłem gdzieś na jedzenie a potem pod płaczącą wierzbę. Często tam czytałem albo pisałem. Czułem się tam dobrze. Kiedy robiło się późno, wracałem do domu. Odrabiałem lekcje i szedłem spać. Oczywiście prawie nigdy nie było wtedy w domu siostry. Wracała po wschodzie słońca, budząc przy okazji całe osiedle. Oprócz niej wszystko wydawało się być lepiej. Ze znajomymi nie miałem kontaktu. Nie miałem ani czasu, ani ochoty z nimi rozmawiać. Potrzebowałem chwili dla siebie, żeby przemyśleć kilka spraw. Zastanawiałem się, czy nie powinienem zrezygnować z angielskiego, albo znaleźć sobie nowego nauczyciela. Bo... to nie było normalne, żeby być gejem. Ale czy miałem jakiekolwiek podstawy, żeby go za to piętnować? W końcu ogólnie był w porządku, tylko... tylko gdyby lubił mnie bardziej niż powinien... wtedy powinienem zacząć się bać.
Późnego wieczoru, w poniedziałek, patrzyłem beznamiętnie za okno, zastanawiając się nad tą sprawą. Na biurku leżał stos zeszytów, ale nie miałem siły się teraz uczyć. Patrzyłem na okno nad biurkiem w niebo. Migały na nich pojedyncze gwiazdy. Wyobraziłem sobie niebo na tamtym klifie, roziskrzone gwiazdami. To nie było to samo co tutaj...
Zacząłem zastanawiać się nad senseiem. Zachowywał się w stosunku do mnie naprawdę dziwnie. Zwłaszcza ostatnio, co naprawdę mnie niepokoiło. Czy mógł przez cały ten czas do mnie zarywać?
Przypomniałem sobie nasze lekcje, gdy była jeszcze cała grupa. Sensei wtedy nie traktował mnie w żaden sposób wyjątkowo. Uśmiechał się tak samo do wszystkich, jeżeli nawiązywał jakiś kontakt cielesny, to nie był on podejrzany. Zdarzało mu się czasem położyć dłoń na ramieniu jakiegoś chłopaka, ale po przyjacielsku zmierzwić mu włosy, ale nas wszystkich traktował tak samo. Więc albo rzeczywiście nie próbował do mnie zarywać, albo był aż takim perwersem, żeby zarywać do nas wszystkich... chciałem się o tym dowiedzieć, ale nie byłem pewny, czy jeszcze kiedykolwiek odważę się przyjechać do senseia.
- Sashi! - Drzwi otworzyły się z hukiem, gdy z siłą tajfunu do pokoju wpadła moja siostra - Pai. Niechętnie odwróciłem się w jej stronę. Długie, kręcone, brąz włosy były w jeszcze większym nieładzie niż normalnie. Możliwe, że dopiero co wstała, co podkreślał rozmazany makijaż, głównie przy oczach. Obcisła sukienka, znacznie zbyt obcisła i zbyt krótka jak na jej wagę, była pognieciona i poplamiona, chyba alkoholem. - Na stole zostawiłam pięć dych. Wziąłeś je?!
- Nie wziąłem - Powiedziałem beznamiętnie. - Nie wzięłaś ich na imprezę?
- No chyba cię pojebało. Jak się nie znajdą, to twój problem - Trzasnęła drzwiami, zostawiając mnie samego. Odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej nie doszło do rękoczynów.
Włączyłem fb. Od razu dostałem kilka zaproszeń do znajomych od ludzi, których nawet nie znałem i kilka wiadomości. Ludzie zapraszali mnie do kina, aquaparku, czy na jakąś wycieczkę. Nie mówili tego wprost, ale wiedziałem, że chodzi im o to, żebym postawił im wypad do kina, aquaparku czy jakąś wycieczkę. Niektórzy byli bardziej bezpośredni i pytali czy mógłbym im pożyczyć kasę na wypad do kina, albo najlepiej dać jakieś pieniądze. Zignorowałem te wiadomości. Miałem już dość udawanych przyjaciół. Wolałem słuchać jaki to ja jestem okropny, że kompletnie olewam swoich kumpli. Szkoda tylko, że z żadnym z tych ludzi nie gadałem częściej niż raz na miesiąc i chyba nigdy po to, żeby naprawdę pogadać.
Wyłączyłem wiadomości i zerknąłem na wydarzenie, które już od tygodnia nie dawało mi spokoju. Planowałem z grupą ludzi, z którymi trochę się kumplowałem wyjazd do mojego letniskowego domku. Byli to ludzie naprawdę spoko i chociaż nie widywałem się z nimi często, miałem wrażenie, że lubią mnie chociaż trochę. Nigdy też nie traktowali mnie jak żywy portfel, przez co mimowolnie lubiłem ich trochę bardziej po każdym przyjęciu u mnie, na które przynosili swoje jedzenie. Część mieszkała w innym mieście, więc naprawdę się ucieszyli, gdy zaproponowałem wypad nad jezioro. Mimo to, ilekroć myślałem o tym wyjeździe, czułem nieprzyjemne mdłości i coraz mniej miałem ochotę się na niego wybierać. Przez niego też coraz mniej byłem pewny, czy mam ochotę przyjaźnić się z tymi ludźmi...
Na stronie wydarzenia znajdowało się kilka moich postów i absolutnie żadnego komentarza. Trzy osoby zaznaczyły, że wezmą udział, pozostałe siedem stwierdziło, że ,,może". Pod moimi pytaniami a propo filmów, muzyki, czy gier nie było żadnych odpowiedzi. Spojrzałem na datę. Dodałem pytania tydzień temu, na pewno już to przeczytali. Chociaż... w sercu poczułem bolesny uścisk. Nie wiem, czy gorsze było, gdy ludziom chodziło tylko o moje pieniądze, czy kiedy nie chodziło im o pieniądze, a mnie traktowali jakbym nie istniał.
Nagle dostałem zaproszenie do grupowej konwersacji. Przypadkowo z tymi samymi ludźmi, z którymi miałem jechać nad jezioro.
,,Siema Sashi, słuchaj, co z tą imprezą?" - Napisał Mike. Zazwyczaj to on ogarniał jakieś wypady i ludzi. Zawsze wydawał mi się najbardziej ogarnięty z całej tej grupy. Miałem wrażenie, że coś mnie ominęło, ale dla pewności sprawdziłem naszą grupę.. Był co prawda jeden mój post, w którym pytałem, czy chcą się spotkać, ale... sprzed dwóch tygodni. Zbyty całkowitym milczeniem.
,,Mieliśmy ją zrobić tydzień temu w piątek. Nikt mi nie odpowiedział"
Irytacja we mnie rosła coraz bardziej i bardziej. Byłem zły. Ignorowali mnie, gdy nie chcieli się ze mną widzieć, ale teraz chcieli u mnie imprezować. Poczułem się jakbym był im potrzebny tylko do tego, żeby organizować jakieś imprezy i wypady...
,,No tak, ale wstawiłeś to zbyt późno, mieliśmy tylko kilka dni. Teraz jesteśmy zdecydowani, że zorganizujemy to w piątek.
Wziąłem głęboki wdech. Oczywiście... zawahałem się chwilę, nim położyłem obie dłonie na klawiaturze i zacząłem pisać. Byłem zły, ale postanowiłem nie okazywać tego tak bardzo, jak to odczuwałem.
,,No to moglibyście dać znać wcześniej. Kurcze, to nie jest zbyt fajne, kiedy ja próbuję coś zorganizować, a wy to olewacie. Tak samo jak z wyjazdem. Cokolwiek napiszę, wy to i tak to ignorujecie. Jak nie chcecie na niego jechać to dajcie mi znać, a nie zbywacie mnie milczeniem. No i nie mogę nic organizować, kiedy macie mnie kompletnie gdzieś"
Chwilę panowała cisza. Już myślałem, że usłyszę jakieś przeprosiny, w końcu to nie było fajne z ich strony. Zarówno jeżeli chodziło o wyjazd, jak i robienie z mojego domu klubu na zamówienie. Chwilę potem rozpętała się wojna.
,,Przepraszam, że żyję"
,,Szkoda, że nie wszyscy siedzą po 24h na dobę na fb. Trzeba było zadzwonić, albo napisać, a nie teraz się rzucać"
,,Ej ludzie, ogarnijcie się nieco, Sashi, nie rób gównoburzy, bo to teraz jest nam niepotrzebne. Wiesz kiedy mamy czas, to jako gospodarz powinieneś to ogarnąć."
Zamknąłem laptop. Nie miałem ochoty dłużej tego czytać. Przetarłem zmęczony oczy i poszedłem do łóżka. Czułem się okropnie. Jakby cały świat mnie nienawidził.
Schowałem się pod kołdrą, odgradzając się nią od całego świata. Nagle przypomniała mi się ostatnia noc z senseiem. Jego dotyk, bliskość... to wszystko spadło na mnie tak nagle, że chwilowo całkowicie pozbawiło mnie tchu. Dlaczego tak dobrze się czułem, gdy mnie przytulał? Był gejem! A jednak przy nim czułem się lepiej niż przy mojej rodzinie, znajomych i... wszystkich. Ale... był gejem! A okazywał mi tyle troski... nigdy mnie nie zignorował... mogłem na niego liczyć... ALE BYŁ CHOLERNYM GEJEM! To było nienaturalne i obrzydliwe! Za to... jakoś nie wyobrażałem sobie, żeby się na mnie wyżywał, bo odmówiłem urządzenia imprezy kiedy jemu to pasuje...
Wynurzyłem się z kołdry, gdy brak tlenu zaczął mi doskwierać. No dobra... dam mu szansę. Pozwolę mu zostać moim senseiem, o ile się upewnię, że z jego strony nic mi nie grozi... i wszystko wróci do normy... nie będę więcej u niego nocował, z nim nigdzie jechał... będzie tylko moim nauczycielem.
Przycisnąłem poduszkę do piersi, w której nagle z niejasnego dla mnie powodu, poczułem nieprzyjemny, dokuczliwy ból. Zamknąłem oczy i starałem się przestać myśleć o czymkolwiek.

sobota, 17 września 2016

Lekcja życia III - Koszmar

- Na nas chyba już czas - Powiedział w końcu sensei, gdy skończył palić. Zgasił papierosa o ziemię, wyjął z kieszeni plastikowy woreczek i tam wrzucił peta, po czym całość znowu umieścił w kieszeni. Uśmiechnął się promiennie i wstał z ziemi. Wyciągnął rękę w moją stronę, proponując mi pomoc. Skorzystałem z tego i pozwoliłem postawić się na nogi.
- Teraz tak sobie myślę, czy przyjechanie tutaj było dobrym pomysłem. Rodzice pewnie się o ciebie martwią.
Odruchowo chciałem opuścić głowę, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem, żeby sensei nie zobaczył smutku malującego się na mojej twarzy. Nie chciałem kolejnych niewygodnych pytań. Gorączkowo myślałem nad jakąś racjonalną odpowiedzią.
- Rodzice wyjechali - Odparłem spokojnie. Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że nie mam gdzie spać, a na dworze było już dość chłodno. Gdybym poszedł spać do parku albo na dworzec na pewno bym się przeziębił. Przez głowę przeszła mi pewna myśl. Czułem się idiotycznie nawet o tym myśląc, ale chyba nie miałem wyboru... teatralnie zacząłem przeszukiwać kieszenie a potem z lekką paniką wypisaną na twarzy, sięgnąłem do torby.
- Coś się stało?
Zapytał sensei, patrząc jak wysypuję rzeczy z plecaka na ziemie. Kiedy już ,,upewniłem się" że to czego szukam nie znajduje się w plecaku, odwróciłem się do senseia.
- Chyba zgubiłem klucze do domu... - Jęknąłem żałośnie.
- Na pewno ich nie masz? Może wypadły ci gdzieś po drodze?
- Nie... nie jestem pewny, czy w ogóle je wziąłem.
- To kiepsko... a nikogo poza twoimi rodzicami nie ma w domu? Masz jeszcze siostrę, prawda?
- Tak, ale miała dzisiaj wyjść na przyjęcie do koleżanki czy coś takiego. Pewnie nawet by nie usłyszałaby telefonu... sensei... przepraszam, że o to pytam, ale... mógłbym zatrzymać się u ciebie na noc?
Wolałem nie ryzykować, że Tetsui wspaniałomyślnie wykupi mi noc w motelu. Nie znosiłem tanich noclegów, a domyślałem się, że na żaden inny nie będzie go stać.
- Skoro nie masz gdzie zostać, to jasne, że tak.
Powiedział praktycznie bez namysłu, jak zwykle uśmiechając się uroczo. Nawet się nie zastanawiał nad tym, że może to nieodpowiednie. Podziękowałem w duchu, że sensei urodził się taki łatwowierny.
Nie pytał już o nic, gdy schodziliśmy w dół ścieżką, a potem niemal po ciemku, do samochodu. W nocy wyglądał on jakby minimalnie lepiej, a chociaż podróż powrotna była równie nieprzyjemna co w tą stronę, jakoś ją przetrwałem. Zatrzymaliśmy się przed domem Tetsuiego. Czułem się dziwnie, wchodząc do tego domu, który był dla mnie właściwie salą szkolną po to, żeby zostać tam na noc.
- Niestety wygód jakich masz w domu nie mogę ci tutaj zagwarantować. Wystarczy ci kanapa do spania?
- Lepsze to niż nic - Wzruszyłem ramionami. Do wyboru miałem jeszcze spanie na dworze, więc nie zamierzałem narzekać.
- No dobra, pościel sobie łóżko a ja zrobię kolacje. Drogę do salonu znasz.
Skręciłem w lewo w korytarzu, gdzie była moja sala lekcyjna. Dziwnie było widzieć to miejsce bez krzeseł i tablicy. Wydawało się dziwnie puste. Podszedłem do kanapy i przyglądałem jej się przez chwilę. Słyszałem o tego rodzaju łóżkach, zdaje się że kanapę z możliwością otworzenia jej miałem też w domu, ale nigdy z niej nie korzystaliśmy. Nie miałem bladego pojęcia jak ją obsłużyć. Pierwsze co zrobiłem to zrzuciłem z niej poduszki. Od czegoś trzeba zacząć. Potem zacząłem ciągnąć ją i podważać chyba ze wszystkich stron. W końcu udało mi się podnieść prawie do pionu siedzenie. Wyjąłem stamtąd prześcieradło, rozmyślając co dalej. Nie znałem się na takich łóżkach, ale byłem pewny, że jakoś się je rozkłada.
- Gotowy na kolacje?
Zapytał sensei, wchodząc do pokoju. Kiedy zobaczył mnie, bezradnie siedzącego przed rozkładaną kanapą, z trudem powstrzymał prychnięcie śmiechem.
- Przez cały ten czas zdążyłeś tylko podnieść siedzenie? Naprawdę jesteś nieporadny.
Mówiąc to, ukląkł koło mnie i zaczął rozkładać kanapę. Wysunął całą część, gdzie trzymał wcześniej prześcieradło, a potem rozłożył oparcie, wypełniając pustą przestrzeń.
- Tyle. Chyba nie jest to takie trudne prawda? - Uśmiechnął się promiennie, dalej z rozbawieniem.
- Nigdy się nie spotkałem z takim typem łóżka...
- No wiem, wiem. No nic. Będziesz wiedział w razie czego. Chodź na jedzenie.
Lekko upokorzony, powłóczyłem się za nim do kuchni. Na stole leżały już tosty z serem, herbata i ketchup.
- Nie wiedziałem czy jesteś głodny, ale uznałem, że nie powinieneś się najadać na noc, więc przygotowałem coś skromnego.
Kiwnąłem głową w podziękowaniu i usiadłem przy stole. W sumie nie byłem głodny, ale nieuprzejmie było odmówić. Nie chciałem obudzić się w środku nocy z głodu i zacząć szperać w lodówce senseia. Jedzenie nie było przesadnie dobre, z pewnością nie dorównywało potrawom przyrządzanym przez nasze kucharki, ale dało się znieść. Zjadłem wszystko i podziękowałem ładnie. Oczywiście to Tetsui zabrał i umył naczynia.
- Dziękuję sensei... za przenocowanie, obiad i spacer...
Powiedziałem, nie bardzo wiedząc jak się zachować. Nikt jeszcze bezinteresownie nie zrobił czegoś takiego dla mnie. Sensei poczochrał moje włosy. Dziwne... zdecydowanie za bardzo podobała mi się jego bliskość.
- Poczekaj, poszukam dla ciebie jakiejś piżamy.
Poszedłem do salonu, gdzie po chwili pojawił się Tetsui. Trzymał w rękach białe ubrania złożone w kostkę.
- Nie mogłem znaleźć niczego, co by na ciebie pasowało, mam nadzieję, że to wystarczy.
- Myślę, że tak. Dziękuję.
Wziąłem ubrania i udałem się do łazienki. Chciałem, żeby ten dzień się skończył i żebym mógł wrócić do domu. Chciałem się zamknąć w pokoju i nie wychodzić z niego do końca weekendu. Zdjąłem z siebie ubrania i założyłem ,,piżamę". Zalałem się rumieńcem, gdy założyłem przydługą, białą koszulę i zdałem sobie sprawę, że nie dostałem żadnych spodenek.
- Em.. sensei? - Powiedziałem przez drzwi. - Chyba zapomniałeś dać mi dolną część piżamy.
Odpowiedział mi wyraźny, chociaż nieco przytłumiony głos. Sensei musiał czekać na mnie po drugiej stronie drzwi.
- No tak. Nie mogłem znaleźć nic co by na ciebie pasowało, więc wziąłem tylko koszulkę. Powinna na ciebie pasować.
- A..ale... nie mogę przecież spać w samej koszuli...
- A w czym to przeszkadza? Sam powiedziałeś, że masz w niej tylko spać. Załóż do tego jakąś bieliznę i nic nie będę widział.
- Ale... - Wydukałem zaskoczony. Jak miałem spać w samej koszuli? - Na pewno nic nie znajdziesz?
- Obawiam się, że nie. Nie przejmuj się, przecież będziesz w tym tylko spał.
Jęknąłem niezadowolony. Spojrzałem na siebie w lustrze i poczułem się jeszcze bardziej zażenowany. Cały byłem czerwony, a za długa koszula i tak wydawała się za krótka. Ledwo zasłaniała moje czarne bokserki. Walczyłem sam ze sobą, nim w końcu zmusiłem się wyjść z łazienki. W życiu nie czułem się tak upokorzny. Wzrok senseia, który dokładnie zmierzył mnie wzrokiem bynajmniej nie pomagał mi się uspokoić. W końcu dokładnie ocenił mój wygląd i uśmiechnął się promiennie.
- Widzisz? Nie jest tak źle.
Obciągnąłem koszulę jeszcze bardziej w dół. Tetsui chyba nie przejął się moim zakłopotaniem bo poszedł do salonu, skończyć ścielić moje łóżko.
- Dzięki sensei...
- Nie ma sprawy. Jakbyś czegoś potrzebował, możesz mnie budzić. Śpię w pokoju przylegającym do salonu. Nie krępuj się i wpadaj o każdej porze nocy.
Kiwnąłem głową i podszedłem do łóżka. Nie mogłem znieść faktu, że stałem tutaj w samej koszuli. Na szczęście Tetsui poszedł do swojej sypialni, więc mogłem się spokojnie położyć. Łóżko było miękkie... za miękkie. Wolałem jak były trochę twardsze. Pocieszałem się myślą, że lepsze to niż spanie na metrze. Przytuliłem się do poduszki i zamknąłem oczy.
***
Ciemny pokój. Widziałem w nim tylko kontury mebli oraz delikatny zarys drzwi, za którymi świeciło się światło. Prawie na oślep złapałem klamkę i otworzyłem drzwi. Zasłoniłem twarz, kiedy oślepiło mnie rażące światło. Dopiero po jakimś czasie przywykłem do niego na tyle, żeby moc zobaczyć co się tam znajduje. Przy stole siedzieli moi rodzice. Mówili coś, ale słyszałem ich słowa jak przez szkło.
- Co teraz zrobimy? - Mówiła moja matka cichym głosem, jakby wypranym z emocji.
- Nie wiem. Chyba najlepiej będzie się go pozbyć.
O kim oni mówili? Zacząłem do nich krzyczeć, ale moje słowa cichły, nim wydostawały się z gardła. Przeszedłem przez próg i podszedłem do stołu, przy którym siedzieli.
- Mamo? Tato? - Udało mi się w końcu wykrztusić. Widziałem ich wyraźnie, ale żaden z nich nawet na mnie nie spojrzał. Jakby zupełnie mnie tu nie było.
- Chyba najlepiej będzie jak go usuniemy. Na co nam kolejne dziecko? - Powiedział mój ojciec. Kolejne dziecko?
- Mamo? Jesteś w ciąży?
Nic. Cisza. Jakbym nie istniał. Dopiero po chwili odpowiedziała. Jej głos był zdecydowany, ale chłodny. Mówiła do ojca, a na mnie nawet nie spojrzała.
- Tak... pozbądźmy się go. Nie potrzebujemy go. Byłby tylko ciężarem...
- Mamo! O kim ty mówisz!? Mamo! Odezwij się do mnie! Spójrz na mnie! - Uderzyłem o stół, ale huk rozmył się gdzieś w powietrzu.
- Wiesz, kochanie. Myślę... że nazwałabym go Sashi.
Jakiś wielki ciężar walnął w moje serce. Chciałem złapać mamę za ramie, ale moja dłoń przeniknęła przez jej ciało. Zupełnie jakbym był duchem. Spojrzałem na dłoń. Tysiące małych ran pojawiło się na niej a krople krwi spływały na podłogę. Zgiąłem się w pół i zwymiotowałem krwią.
- Mamo... proszę... nie usuwaj mnie. Wyrosnę na wspaniałego chłopca. Może w końcu mnie pokochasz... a jeżeli nie... przynajmniej będę dla was chlubą. Wasi przyjaciele będą mnie chwalić. Nie zabijaj mnie, mamo...
Do moich oczu napłynęły łzy... kiedy je starłem, na dłoni zobaczyłem czerwone krople. Nie chciałem umierać... Moje życie może i nie było łatwe, ale nie chciałem go tracić. Może wyszedłbym na swoje... kiedyś...
Jasne światło ponownie mnie oślepiło. Kiedy zniknęło, klęczałem na sali operacyjnej. Moja matka siedziała na leżance, koło niej stał lekarz i zadawał jej pytania. Mówił chłodnym, beznamiętnym głosem osoby, która już kompletnie nie przejmuje się ludzkim życiem.
- Czy jest pani absolutnie pewna?
- Tak. Nie chcemy tego dziecka. Niech umrze.
Ponownie poczułem krew, płynącą w stronę moich ust. Po chwili kolejna dawka krwi zabarwiła podłogę.
- Mamo... tato... błagam was... ja chcę żyć - Jęknąłem żałośnie, klęcząc na podłodze.
Lekarz kiwnął głową. On też mnie nie dostrzegał. Wziął jakąś strzykawkę ze stołu i podszedł do mojej matki.
- To specjalny środek rozpuszczający. Może trochę boleć, ale to najskuteczniejsza forma aborcji.
- Mamo... nie...
W tej chwili lekarz wstrzyknął truciznę do ciała mojej matki. Złapała się za brzuch... chyba krzyczała. Nie wiem. Miałem wrażenie, że moje bębenki wybuchły. Potem poczułem jak kwas pali każdą część mojego ciała. Nie wiem co się potem działo. Nic więcej nie widziałem. Krzyczałem do moich rodziców, ale nie wiem czy to słyszeli. Nawet ja już siebie nie słyszałem. Został mi tylko ból palącego się ciała.
- Sashi! Sashi! Sashi!
Cichy głos zaczął wydobywać się z ciemności. Wsłuchałem się w niego a ból stał się trochę mniej realistyczny. Spróbowałem otworzyć oczy, których przecież już nie miałem. Jednak widziałem... zobaczyłem słabe światło lampki w salonie i pochylają nade mną postać. Ściskała moje ramiona, wpatrując się we mnie w przerażeniem. Jego twarz nigdy nie wyglądała na tak przerażoną.
- Sensei? - Mój głos brzmiał dziwnie obco, jakbym nie powinienem mówić. Bardzo powoli spojrzałem na swoje ręce. Nie były zalane krwią. Starłem szybko łzy, które ku mojej uldze były zwykłymi łzami. Nagle moje roztrzęsione ciało objęły ciepłe, pewne ramiona. Normalnie pewnie bym się zaczął szarpać, ale w tej chwili nie miałem na nic siły. Wtuliłem się koszulę senseia, czując, jak kolejne łzy spływają mi po policzkach. Mimo usilnych chęci nie mogłem powstrzymać cichego łkania.
- Już dobrze... to był tylko sen... nic się nie stało...
Położył dłoń na moich włosach, czochrając je lekko. Siedzieliśmy tak dłuższy czas. Nie mogłem się uspokoić i  ciągle płakałem w jego koszulę.
- No już... chodź, zrobię ci herbatę.
Wstał z łóżka wyciągając rękę w moją stronę. Kiedy również się podniosłem, objął mnie ramieniem. Ponownie wtuliłem się w jego bluzkę. Potrzebowałem teraz czyjejś bliskości bardziej niż zwykle. Dalej byłem roztrzęsiony po tamtym koszmarze. Czy rodzice mogli mnie aż tak nienawidzić, że chcieli się mnie pozbyć? Puściłem senseia dopiero kiedy weszliśmy do kuchni. Usiadłem na krześle, kiedy Tetsui krzątał się przy blacie. Przyszedł po chwili z dwoma kubkami herbaty i usiadł przede mną.
- Już dobrze?
Pokiwałem głową. Nie była to do końca prawda ale czułem się trochę lepiej. Sensei wyciągnął rękę w moją stronę, i starł łzy z moich policzków.
- Wiesz, Sashi. Niektórym z markotną miną do twarzy, ale łzy nie pasują absolutnie nikomu.
Uśmiechnął się przy tym delikatnie. Uspokoiłem się i na mojej twarzy również pojawił się cień uśmiechu.
- Od razu lepiej.
Wziąłem łyk ziołowej herbaty. Smakowała nie najgorzej. Piliśmy ją w milczeniu. Ja z wzrokiem wbitym w kubek a sensei, ciągle wpatrując się we mnie. Wydawał się naprawdę przejęty, ale naciągał na twarz przyjemny. Kiedy dopiłem herbatę, nie byłem już tak przerażony. Właściwie to zrobiłem się tylko bardziej senny i tylko drżałem przerażony po niedawnym koszmarze. Próbowałem sobie uświadomić, że to był tylko sen, ale zarówno smutek, jak i ból, które czułem, były całkowicie realne.
- Idziesz spać?
Pokiwałem głową, trąc oczy i wstałem z krzesła. Tetsui poszedł ze mną do salonu.
- Sensei... mógłbyś jeszcze coś dla mnie zrobić? - Zapytałem nieśmiało.
- Hmm... jasne. Potrzebujesz jeszcze czegoś?
- Nie... ja tylko... czy mógłbyś...
Jakoś te słowa nie mogły mi przejść przez gardło. Tym bardziej, że patrzył na mnie z góry z tym swoim niewinnym uśmieszkiem.
- Chciałbyś coś zjeść? Napić się czegoś?
Pokręciłem głową. Opuściłem wzrok na ziemie. Jakoś... nie mogłem wypowiedzieć tych słów. Zamknąłem oczy, przed którymi nagle pojawiły się wspomnienia z dzisiejszego snu. Ogromny ucisk na sercu, pomógł mi wykrztusić wreszcie prośbę. Spojrzałem na Tetsuiego z lekko załzawionymi oczami i powiedziałem wreszcie:
- Sensei... możesz mnie przytulić?
Nie odezwał się, zanim objął mnie ramionami i przyciągnął do siebie. Żałosne, że bliskość mojego nauczyciela dawała mi taką przyjemność. Chociaż może to nie jest takie dziwne, gdy ktoś całe życie był pozbawiany czułości? Nie chciałem, żeby mnie puszczał... zbyt się bałem, że znowu pojawię się na sali operacyjnej, że moja matka będzie mówić jak bardzo mnie nienawidzi, że ponownie poczuję palenie środków aborcyjnych. Wtuliłem się w niego, jakby dzięki temu miały opuścić mnie koszmary. Zastanawiałem się, kiedy Tetsui się zniecierpliwi, powie, że będzie dobrze i pójdzie do siebie. Jednak chwile mijały, a sensei ciągle trzymał mnie w swoich ramionach. W końcu puściłem jego koszule, ale on nie wypuszczał mnie z uścisku. Zamiast tego przewrócił mnie na łóżko. Odruchowo sięgnąłem na dół mojej ,,piżamy" obciągając ją w dół. Tetsui położył się obok. Dalej mnie przytulał, jakby nic się nie stało. Spojrzałem w jego twarz. Jego oczy były zamknięte. Spał? Nie wierzę, żeby ktoś miał aż tak mocny sen. Próbowałem się wyrwać, ale jego uścisk był zbyt mocny. W końcu odpuściłem. Zamknąłem oczy i otoczony tym zaskakującym ciepłem, tą bliskością, której nie dane mi było zaznać wcześniej, zasnąłem. Nie miałem więcej koszmarów...

Przetarłem oczy. Byłem ciągle senny, ale nie mogłem się długo lenić. Która właściwie była godzina? Pewnie służąca zapomniała mnie obudzić na śniadanie. Chwila... no tak... dzisiaj miała wolne. Miałem zjeść na mieście. Gdybym mógł poleniłbym się jeszcze z godzinkę, dwie, ale wolałem nie narażać się mojej siostrze. Znowu by mi się dostało, że jestem strasznym leniem. Wyciągnąłem ręce przed siebie, żeby się rozciągnąć, gdy nagle napotkałem jakąś przeszkodę. Dopiero teraz otworzyłem oczy. Przede mną leżał, ciągle zaspany Tetsui. Jedną rękę trzymał pod głową a druga leżała na moim boku. W dodatku miał na sobie tylko dolną część piżamy. Odskoczyłem jak oparzony tak gwałtownie, że zaraz upadłem na ziemię.Gdy przypomniałem sobie, że nie mam nawet spodenek, obciągnąłem koszulę na bokserki. Patrzyłem otępiały na senseia, coraz bardziej i bardziej zalewając się rumieńcem. Jak... jak to się stało? Dlaczego spałem z nim w jednym łóżku? Z-znaczy wszystko pamiętałem, ale... jak mogłem zrobić coś takiego? I jak po tym miałem z nim normalnie rozmawiać?!
- Dzień dobry.
Ziewnął, siadając na łóżku i przeciągając się. Zachowywał się tak, jakby kompletnie nic się nie stało, kiedy ja umierałem ze wstydu.
- Dz-dzień dobry... - Wydusiłem z siebie. Czekałem tylko, aż zacznie coś tłumaczyć a propo wczorajszego wieczoru. Mój nauczyciel jednak nijak nie zamierzał mi nic wyjaśniać.
- Głodny?
- Trochę... - Powiedziałem niepewnie. Ciągle nie docierało do mnie, jak może aż tak bagatelizować to, co się stało.
- Tosty i płatki mogą być? Raczej nie zaszczycę cię pięciogwiazdkowym daniem, ale lepszy rydz niż nic. Więc jak?
- Poproszę...
Tetsui uśmiechnął się tylko i poszedł do kuchni, a ja powędrowałem za nim kompletnie nieobecnym wzrokiem.
- W tym czasie możesz pościelić łóżko!
Krzyknął z kuchni. Byłem tak otumaniony i zaskoczony, że po prostu to zrobiłem. Nie było to łatwe i  przez dłuższy czas się z tym męczyłem, ale w końcu udało mi się pościelić łóżko.
Powiedział Tetsui, który nagle pojawił się koło mnie i poczochrał mnie po włosach. Poszedłem z nim do kuchni, gdzie na stole leżały lekko przypieczone tosty oraz miska, paczka czekoladowych płatków, mleko i sok pomarańczowy.
- Smacznego
Powiedział, siadając na krześle i nakładając sobie na talerz tosta
- Smacznego - Odrzekłem siadając naprzeciwko niego. Próbowałem skupić się na jedzeniu, ale nie mogłem dalej pojąć, jak mogłem znaleźć się w aż tak absurdalnej sytuacji. Co jakiś czas zerkałem na senseia. Jadł normalnie śniadanie, jakby to było normalne, że budzi się z prawie obcym chłopakiem w ramionach i to jeszcze śpi z nim w samych spodenkach.
- Sensei, mógłbyś się ubrać? - Zapytałem w końcu. Niezbyt mi przeszkadzało, ze po swoim domu chodzi pół nagi, ale nie miałem pojęcia jak inaczej zacząć temat.
- O co ci chodzi? Przecież jestem ubrany.
- Mógłbyś założyć bluzkę - prychnąłem z pewnym oburzeniem, zalewając się lekkim rumieńcem. - Właściwie kiedy ją zdjąłeś?
- A, obudziłem się w nocy i uznałem, że mi gorąco, to ją zdjąłem.
- W-więc czemu nie poszedłeś wtedy do siebie?
- Miałem taki zamiar, ale zacząłeś coś do siebie mruczeć pod nosem i bałem się, że znowu zaczniesz krzyczeć na całe osiedle. To położyłem się przy tobie.
Spuściłem głowę. Teraz czułem  jeszcze bardziej głupio, po całej tej aferze, którą zrobiłem w nocy.
- Sensei... przepraszam, że cię obudziłem w nocy i... i ogólnie za to wszystko...
- Spokojnie Sashi. To przecież nie twoja wina. Nic się nie stało. Szczerze mówiąc byłem bardziej zmartwiony, niż zestresowany. Często miewasz nocne koszmary?
- Nie częściej niż zwykli ludzie...
Ugryzłem kawałek tosta, wpatrując się w talerz i ucinając rozmowę. Przez dłuższy czas jedliśmy w milczeniu. Oczywiście z twarzy Tetsuiego nawet na chwilę nie zniknął uśmiech. Po mniej więcej dziesięciu minutach, w końcu się odezwał.
- Mogę cię o coś zapytać?
Podniosłem głowę, przeżuwając kolejnego tosta i sięgnąłem po szklankę.
- Wolisz chłopców?
Wyplułem odruchowo sok pomarańczowy na podłogę. Wstrząsnął mną kaszel. Co to miało być?! Niby skąd pomysł, że jestem gejem?! Krztusiłem się chwilę, a kiedy już się uspokoiłem i przestałem, podniosłem wzrok na sensia.
- Co?! - Wybuchłem, tak oszołomiony tym pytaniem, że nawet nie próbowałem nie krzyczeć.
Na twarzy Tetsuiego widać było lekkie zdziwienie. Jakby był pewny, że jestem gejem.
- No wiesz... nigdy się nie przechwalałeś, że masz dziewczynę, jak reszta moich uczniów. Nawet jak na lekcji gadali o swoich dziewczynach, ty siedziałeś cicho.
- Bo nigdy nie miałem dziewczyny... ale to nie znaczy, że od razu jestem gejem! - Wybuchłem, cały zalany rumieńcem.
- Przepraszam, ale kiedy tak zawsze się uśmiechałeś na mój widok, to zacząłem coś podejrzewać. Potem kiedy byliśmy na tamtym urwisku, tak się do mnie kleiłeś, a jeszcze wczoraj w nocy...
Uśmiechnął się przepraszająco. Wpatrywałem sie w niego chwilę, nim dotarło do mnie, co właściwie on insynuuje.
- M-myślałeś, że... że ja... że ja w tobie... skąd w ogóle ten pomysł?!
- Przepraszam ale...
Podniosłem się gwałtownie z krzesła. Ten... ten pomyślał, że na niego lecę, tylko przez to, że moje życie było do bani?! Co za...
- Wyjaśnić ci to, sensei?! Moi rodzice mają mnie gdzieś! Możliwe, że mnie nienawidzą! Moja siostra wolałaby gdybym nie istniał i okazuje mi to na każdym kroku! A tak zwani ,,przyjaciele" po krótkim czasie zaczynają mnie wykorzystywać jak niekończącą się skarbonkę! Wszyscy mają mnie za nic a moi najbliżsi mnie nie cierpią! Myślisz, że to takie dziwne, że osoba życzliwa, bez ukrytych intencji poprawiała mi humor?! Dziwisz się, że ktoś, kto nie zyskał nigdy ciepła bliskich, potrzebuje go, choćby od kogoś dalekiego?! Dziwisz się, że ktoś, komu śnią się jego właśni rodzice, jak chcą go usunąć budzi się zlany potem i wykorzystuje kogoś dobrego do odpędzenia koszmarów?! Wiesz mi, sensei, wolałbym być gejem, ale prawda jest taka, że po prostu moje życie jest bez sensu!
Cały wręcz drżałem ze wściekłości. Nie byłem w stanie pohamować emocji. Insynuacja senseia dosłownie wyprowadziła mnie z równowagi. Jak mógł mnie wziąć za geja!
Nim zdążyłem się uspokoić Tetsui podszedł do mnie i delikatnie położył dłoń na moich włosach. Spojrzałem na niego chłodno, ale on wydawał się tym kompletnie nie przejmować.
- Przepraszam, nie miałem pojęcia. - Kiedy nawet trochę się nie uspokajałem i patrzyłem na niego nienawistnie, uśmiechnął się delikatnie. - Dobrze jest widzieć u ciebie chociaż odrobinę emocji.
Obrzuciłem go morderczym spojrzeniem, ale on się tylko uśmiechnął szeroko. Byłem wściekły, ale nagle nienawiść przytłumiła zaskakująca, dziwna myśl. Przecież normalny facet, kiedy podejrzewa innego faceta o bycie homo, nie pozwala mu na spanie u siebie i aż tak się do niego nie zbliża... Wolałem, żebym się mylił, ale nie mogłem się oprzeć zadaniu tego pytania. Momentalnie opuściła mnie cała irytacja.
- Em... sensei? - Zacząłem niepewnie, spuszczając głowę. Nagła zmiana mojego nastroju, musiała nieźle go zaskoczyć, ale chciałem się jak najszybciej dowiedzieć prawdy, póki nie doszło do najgorszego. Prawie czułem na sobie spojrzenie mojego nauczyciela. - Może i nie powinienem o to pytać, zwłaszcza, że przed chwilą się o to wściekłem i to trochę nie na miejscu, ale... - Miałem nadzieję, ze zrozumie co mam na myśli, ale sensei czekał spokojnie, aż się wysłowię. - Jesteś gejem, sensei?
Wypaliłem w końcu. Spodziewałem się gwałtownej reakcji, bez względu na odpowiedź, więc byłem całkowicie zaskoczony, kiedy Tetsui usiadł na krześle, kładąc nogę na nogę i opierając się łokciem o blat stołu. Wpatrywał się we mnie z delikatnym uśmieszkiem i nutą złośliwości.
- Powinienem się teraz na ciebie obrazić?
Nie wiem czemu, ale jego poza i ton głosu sprawiły, że przeszły mnie dreszcze. Jakby to samo w sobie było odpowiedzią. Dodatkowo ciągle byłem w samej koszuli. Nagle odczułem wrażenie, że to znacznie za mało. Opuściłem głowę i obciągnąłem koszulkę na dół.
- Nie. Przepraszam sensei. Pójdę się ubrać.
Odwróciłem się i ruszyłem w stronę łazienki, gdzie wczoraj zostawiłem ubrania. Nim jednak się tam dostałem, sensei złapał mnie za ramie, nie pozwalając odejść.
- Poczekaj Sashi. Tylko żartowałem. W twoim pytaniu nie było nic złego.
Ciągle się uśmiechał. Kolejny powód, żebym podejrzewał, że jest z nim coś nie tak. Przez kilka chwil toczyłem ze sobą wewnętrzną walkę, czy na pewno chcę poznać odpowiedź na moje pytanie. W końcu jednak ciekawość zwyciężyła.
- W-więc? Jesteś gejem, sensei?
- Nie... jestem bi.
Uśmiechnął się przy tym szeroko, a pode mną ugięły się nogi. Chwilowy spokój i wstyd rozpłynął się tak gwałtownie, że niemal zwaliły mnie z nóg. Sensei... umawiał się z chłopcami? Ciągle trzymał moje ramie, więc nawet nie mogłem się wycofać, chociaż najchętniej bym stamtąd uciekł. Poczułem się tak przerażony i bezbronny, nagle wszystko miało sens - jego troska o mnie, to, że zawsze był tak miły... ta cholerna piżama... byłem niemalże przekonany, ze teraz sensei spokojnie mógłby się na mnie rzucić i... zrobić mi coś bardzo złego.
Przez kilka minut więc stałem, tępo patrząc na Tetsuiego, zbyt przerażony, by uciec, albo zacząć się szarpać. Łagodny uśmiech, który rozświetlił jego twarz, bynajmniej mnie nie ośmielił.
- Widzę, że jesteś w szoku. Masz do tego prawo. Teraz mało kto toleruje odmienność. Chodź, pogadamy.
Pociągnął mnie za sobą do salonu i zmusił do zajęcia miejsca na kanapie, po czym sam usiadł przy mnie. Nerwowo obciągnąłem koszulę na nogi, ale coraz dotkliwiej odczuwałem brak spodni. Najchętniej bym stąd poszedł, ale udało mi się jakoś to zwalczyć. Głównie dlatego, że sensei tyle dla mnie zrobił... zasługiwał na to, żebym go chociaż wysłuchał. Pokiwałem głową, odsuwając się tak daleko od niego, jak było to możliwe.
- Posłuchaj Sashi. Wiem, że jeszcze w twoim wieku odmienność seksualna jest najgorszą z możliwych rzeczy, ale nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiał. To nie jest tak, że podobają mi się wszyscy faceci i dziewczyny. Od dawna z nikim nie chodziłem, bo nikogo nie pokochałem. Uważam po prostu, że kiedy się zakocham, to nie będzie mnie obchodzić czy to facet czy dziewczyna. Rozumiesz?
Miałem dziwne wrażenie, że bardzo mu zależało, żebym zrozumiał. A ja bardzo chciałem nie rozumieć. Bycie gejem było złe... nie sądziłem, że ci istnieją naprawdę, a jak są to gdzieś ukryci i to jest już jakaś patologia... nie myślałem, że normalna osoba może lubić osoby tej samej płci. Nie rozumiałem tego i nie chciałem rozumieć, tylko... rozumowanie senseia niestety miało całkiem sporo sensu.
- Tak... chyba... - Powiedziałem niepewnie. Potrzebowałem chwili, żeby to przeanalizować w spokoju i to z dala od niego.
Tetsui uśmiechnął się szeroko. Zagryzłem dolną wargę, żeby powstrzymać uśmiech, ale z marnym skutkiem. Nawet jeżeli nie podobało mi się to, że umawia się z facetami to nie mogłem zaprzeczyć temu, że lubiłem senseia, tą jego żywiołowość i nadmierny pozytywizm, nie mogłem tak po prostu o nim zapomnieć, czy zacząć go nienawidzić. Przynajmniej nie do czasu, aż wszystko sobie przeanalizuję.
- To świetnie. Możesz iść się ubrać. Podwiozę cię do domu, pewnie twoja siostra już wróciła.
Kiwnąłem głową i wstałem z kanapy. Od razu udałem się w stronę łazienki. Ciągle się źle czułem w koszuli Tetsuiego. Zwłaszcza, że tylko w niej paradowałem mu po mieszkaniu. Ubrałem się w wczorajsze ubrania i walczyłem z samym sobą, żeby wyjść. Chyba bałem się senseia. Bałem się i czułem do niego obrzydzenie, że mógłby mnie... lubić bardziej niż powinien. Po dłuższej walce ze sobą, nacisnąłem klamkę i wyszedłem.

sobota, 10 września 2016

Lekcja życia II - Gwiazdy

Obudził mnie dzwonek telefonu. Przez chwilę nie wiedziałem co się dzieje i gdzie jestem i dopiero lekki chłód oraz otaczające mnie liście płaczącej wierzby przypomniało mi o wszystkim. Sięgnąłem do torby i wyjąłem z niej komórkę.
- Halo? - Zapytałem zaspanym głosem, przecierając oczy. W słuchawce usłyszałem wyraźnie zirytowany głos mojej siostry.
- Gdzie ty do cholery jesteś? Rodzice kazali mi ciebie znaleźć. Myślisz, że nie mam do roboty nic lepszego, niż niańczenie ciebie? Same z tobą kłopoty.
- Zaraz będę... - Powiedziałem cicho. Poczułem dziwne ukłucie poczucia winy, chociaż przecież nie zrobiłem nic złego. Nie miałem nawet wyznaczonej godziny, o której miałem wrócić, a jednak oskarżycielski ton w słuchawce sprawiał, że naprawdę miałem wrażenie, że zrobiłem coś złego.
- Nie mam zamiaru na ciebie czekać. Może jak dostaniesz nauczkę to się nauczysz wracać na czas. Rodzice wyjechali na tydzień. Przelali na nasze konta pieniądze na jedzenie. Ja wychodzę na imprezę. Może jak przenocujesz gdzieś w metrze to nauczysz się wracać na czas.
Otworzyłem już usta, ale nie dała mi nawet szansy odpowiedzieć. Od razu się rozłączyła. Szybko wybrałem jej numer. Z zamarłym sercem słuchałem pikania w słuchawce, aż damski głos nie uświadomił mnie, że ,,wybrany numer ma wyłączony telefon, albo jest poza zasięgiem".
Z nadzieją zacząłem przeszukiwać plecak, ale moje wątpliwości momentalnie się rozwiały. W kieszonce, w której normalnie miałem klucze było pusto, nie było też ich w całej torbie. Dlaczego akurat dzisiaj musiałem zapomnieć kluczy?
Wyszedłem spod gałęzi płaczącej wierzby. Słońce już chyliło się ku zachodowi, czyli minęły pewnie Jakieś dwie godziny. Widocznie dla niej to i tak było za długo. Zerwałem się na nogi i pobiegłem w stronę skutera zaparkowanego niedaleko wejścia do parku. Z szybko walącym sercem pojechałem w stronę mieszkania. Po drodze kilku kierowców pozdrowiło mnie serdecznie, gdy prawie wjechałem im pod maski samochodu, ale naprawdę się spieszyłem. Zatrzymałem się przed wejściem do posesji i spojrzałem w okna. Wszystkie światła były pozagaszane, ale jeszcze nie było ciemno, więc była jeszcze szansa, że Pai wcale nie wyszła. Byłaby do tego zdolna, z całą pewnością, ale może jeszcze zdążyłem ją złapać.
Zostawiłem skuter i minąłem furtkę do domu. Przeszedłem przez niewielki ogród i stanąłem przy drzwiach. Szarpnąłem za klamkę. Zamknięte. Walczyłem przez chwilę z drzwiami, ale te nie chciały ustąpić. Chwyciłem za metalową kołatkę i zacząłem nią uderzać. Głuchy stukot rozbrzmiewał w prawdopodobnie pustym domu przez kilka minut, ale gdy nie usłyszałem wściekłego krzyku; ,,Przecież idę! Ogarnij się!" straciłem nadzieję, że dostanę się dzisiaj do domu. Dla pewności sprawdziłem jeszcze czy przypadkiem nie ma kluczy pod wycieraczką, czy pod doniczką, ale bezskutecznie. Westchnąłem ciężko. Czyli jednak byłem skazany na spanie gdzieś... nawet nie wiedziałem gdzie...
Oparłem się o drzwi i osunąłem powoli na ziemię. Ten dzień robił się naprawdę coraz gorszy... wcześniejsze błogie zaspanie zniknęło wraz z pierwszym klaksonem, pierwszego samochodu, pod którego maskę o mało co nie wjechałem i teraz bolesna rzeczywistość uderzyła we mnie z jeszcze większą mocą. Miałem niby pieniądze, ale jak na złość akurat kartę zostawiłem w domu, a to co miałem teraz w portfelu za nic nie wystarczyłoby na hotel, co najwyżej schronisko, ale sama myśl o czymś takim przyprawiała mnie o dreszcze.
Zacisnąłem zęby, żeby nie wybuchnąć płaczem. Płacz by mi na nic nie pomógł. Musiałem się na spokojnie zastanowić, co powinienem teraz zrobić. Zrezygnowany podniosłem się z ziemi. Zdecydowałem się zacząć od zjedzenia czegoś, a potem się dołować, co zrobić dalej.
Wsiałem ponownie na motor i wróciłem do miasta. Minąłem całą masę restauracji orientalnych, nim zatrzymałem się przed prostym, ale schludnym barem na przeciwko parku. Lubiłem czasem wpadać w tajemnicy przed rodziną do takich miejsc, gdzie ludzie mogą się najeść za grosze. Był tam jakiś dziwny urok. Ludzie byli bardziej rozluźnieni i mniej spięci, a jedzenie wbrew pozorom też całkiem dobre.
W środku bar był w typowo wiejskim klimacie. Drewniane ściany pachniały drewnem i smażonym jedzeniem. Światło od drzwi oświetlało podłogę i lśniący, czarny blat na przeciwko. Za pochylonym barmanem, wycierającym szklanki, stało kilka rzędów butelek, pewnie do drinków, a z drzwi obok niego dobiegały przyjemne zapachy świeżego jedzenia.
- Dobry... - Podszedłem do baru i uśmiechnąłem się niepewnie. Mężczyzna stojący za nim - wysoki, muskularny, z masą tatuaży na ramionach, a nawet jednym na twarzy dawał całemu temu miejscu jakiegoś niesamowitego wyrazu.
- Alkoholu nieletnim nie sprzedajemy - Powiedział krótko i rzeczowo, bardziej skupiając się na ocenianiu przejrzystości szklanki niż na mnie.
- Nie chciałem kupić alkoholu, tylko obiad - Jego wzrok w końcu padł na mnie, a ja poczułem dziwną satysfakcję, że w końcu stałem się obiektem odrobinę bardziej interesującym, niż czyszczona szklanka.
- Oh, wybacz, raczej ludzie w twoim wieku próbują się tutaj upić. No dobra, mamy... - Zerknął przez ramię, na tablicę. Kredą na niej napisana była bardzo skąpe menu. Obejmowało ono frytki, jakieś danie z kurczaka, zupę, trochę różnego mięsa i dania śniadaniowe, jak jajecznica, czy tosty. - Wszystko to co na tej liście... oprócz dań śniadaniowych...
- Poproszę tego kurczaka, frytki i colę - Powiedziałem z uprzejmym uśmiechem.
- Z ginem czy wódką... kurwa, przepraszam - Pokręcił głową. Odłożył szklankę na blat i potarł skronie. Dopiero teraz zauważyłem, że ma podkrążone oczy. Wydawało się to wręcz idealnie pasować do jego stylu, ale w tej chwili dostrzegałem, że wygląda on na bardzo, bardzo zmęczonego. - Jeszcze raz, kurczak, frytki i cola, tak? - Kiwnąłem głową. - Zajmij stolik, zaraz ci przyniosę.
Reszta baru była niemal całkowicie pusta. Jakaś para siedziała przy eleganckich, chociaż brudnych stolikach, popijając piwo z butelek, kilku pijaczków od rana zapijało smutki i jakaś grupka mężczyzn żartowało sobie przy stole w kącie. Moi rodzice chyba dostaliby zawału, gdyby mnie tu zobaczyli. Zająłem miejsce z dala od drzwi i czekałem na jedzenie, które chwilę potem podał mi barman. Nie było to zbyt wyszukane jedzenie, ale ja je lubiłem. Tak bardzo różniło się od jedzenia, które dostawałem na co dzień. Było takie... proste, przesadzone i... po prostu inne. Rodzina by pewnie tego nie zrozumiała, ale może też właśnie dlatego lubiłem takie miejsca? Żeby chociaż na chwilę odsunąć się od nich, od tego całego przepychu i poczuć się trochę bardziej normalny.
- Sashi? Co ty tutaj robisz? - Poderwałem spanikowany głowę, gdy usłyszałem moje imię. Jeden przypadkowy przechodzeń, który zna mnie i moich rodziców, kompletnie mógłby zniszczyć naszą reputację. Serce mi zdążyło zamrzeć na chwilę, nim dostrzegłem nad sobą senseia. Trzymał w dłoniach talerz z obiadem i uśmiechał się łagodnie, nieco zaskoczony.
- Wpadłem coć zjeść - Powiedziałem cicho, wbijając wzrok we frytki. Bałem się, że Sensei zauważy, że coś jest nie tak. Nastrój odrobinę mi się poprawił, ale świadomość tego, że moja rodzina bez mrugnięcia okiem pozwoliła mi spać na dworze, wciąż było bolesne. Sensei zaśmiał się z mojej odpowiedzi i dosiadł się do stolika z wielką porcją frytek.
- Problemy finansowe? Myślałem, że twoja rodzina jada wyłącznie w ekskluzywnych restauracjach.
- Czasem mam ochotę spróbować życia normalnych ludzi - Wzruszyłem ramionami. Starałem się zachowywać tak beznamiętnie jak było to możliwe, byleby tylko nic nie zauważył.
- Bardzo słusznie. Ludzie bogaci często zapominają w swoim przepychu o życiu normalnych ludzi. Potem zaczynają nimi gardzić mimo, że są tacy sami jak oni. Trochę to smutne, nie sądzisz?
Zmusiłem się, żeby na niego spojrzeć. Jego wzrok wydawał się dziwnie nieobecny. Jakby nad tym głęboko kontemplował. Cóż, osobiście bardziej martwiło mnie to, że ludzie zwykle, gdy zaczerpnęli nieco bogactwa, chcieli go więcej i więcej, ale sensei też miał rację.
- Raczej...
Niestety wiedziałem o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Moja rodzina nie chciała mi pozwolić przyjaźnić się z normalnymi ludźmi. Chcieli żebym kolegował się z zadufanymi dzieciakami bogatych rodzin. Co prawda oni nie zostawali zachłannymi dziwkami, ale potrafili gadać tylko o swojej majętności i gardzić wszystkimi biedniejszymi od nich. Kiedyś polubiłem nawet takiego jednego bogatego dzieciaka. Niestety pewnego dnia jego ojciec źle zainwestował pieniądze i stracili prawie wszystko. Stali się biedni, wszyscy znajomi się ich wyparli, jego ,,przyjaciele" zaczynali wyśmiewać również jego, a mi rodzice zabronili się z nim widzieć. Nie miało to zbyt dużego znaczenia, bo zaraz potem się wyprowadził. Ale skoro nikomu nie można ufać, to może bogate dzieciaki nie mogą mieć przyjaciół? To miałoby sens. Jestem bogaty, ale mam mentalność zwykłego chłopca. Pewnie dla tego nie mogłem się wpasować w żadne środowisko. Spuściłem głowę, patrząc w tacę i żmudnie jedząc kurczaka.
- Nie lubię jak jesteś smutny - Powiedział nagle. Podniosłem na niego wzrok, ale nawet na mnie nie patrzył. Siedział wpatrując się w swój obiad. Nie patrzył na mnie, więc sam też spuściłem głowę.
- Przepraszam... - Powiedziałem cicho.
- A może spacer poprawi ci humor? Znam świetne miejsce. Na pewno ci się spodoba - Rozpromienił się nagle. Trochę mnie zaskoczył tą propozycją. Nigdy nikt nie zaproponował mi spaceru. A przynajmniej takiego, który nie kończył się w jakiejś restauracji, czy drogim sklepie. Ale też sensei... był moim nauczycielem. Nie powinien chyba proponować mi czegoś takiego. Mimo to, nagłe ciepło rozlało się po moim ciele. Niepewnie pokiwałem głową, nim w ogóle zdałem sobie z tego sprawę. Mimowolnie uśmiechnąłem się delikatnie.
- No... od razu lepiej. Każdemu lepiej z uśmiechem - Powiedział, rozpromieniając się nagle. Dokończył ostatnie kilka frytek i wyciągnął rękę w moją stronę. Nim nawet się zastanowiłem co właściwie robię, wyciągnąłem rękę, którą chwycił i wyciągnął mnie z baru, wcześniej rzucając barmanowi pieniądze za swój i mój obiad, co zaskoczyło mnie jeszcze bardziej niż propozycja spaceru.
- Sensei... zapłaciłbym za siebie... - Powiedziałem niepewnie. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że za mnie zapłacił. Mimowolnie zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest to jakiś podstęp. Nie raz mi się zdarzało, że moi nowo poznani ,,przyjaciele" płacili za mnie, ale potem odbierali to sobie ze sporą nawiązką.
- Daj spokój, to grosze. Wybrałeś chyba sobie najtańszy bar w całym mieście. Twoi rodzice by pewnie wpadli w szał, co? - Zaśmiał się, prowadząc mnie ulicą. Nawet nie próbował puszczać mojej dłoni. Gdy zdałem sobie tylko z tego sprawę, poczułem się jeszcze bardziej skrępowany.
- Pewnie... - Powiedziałem w końcu niepewnie...
- Na takich wyglądają. Ale fajnie, że chociaż ty zachowujesz się jak normalny człowiek. A przynajmniej próbujesz. Wybacz, że to mówię, ale twoi rodzice wydają się trochę zbyt sztywni - Uśmiechnął się promiennie, z pewnym rozbawieniem. Miałem przez chwilę wrażenie, że obserwuje moją twarz, żeby ocenić, czy się za to nie obraziłem, ale gdy zobaczył na niej tylko zaskoczenie, szedł dalej.
Stanął przed małym, czteroosobowym, starym samochodem w kolorze zgniłej zieleni, dumnie otwierając drzwi od strony pasażera.
- Przejedziemy się kawałek - Oświadczył z całkowitym spokojem i szerokim uśmiechem. Gdy przeszedł mi pierwszy szok, że sensei w ogóle chce mnie zaciągnąć do samochodu i gdzieś wywieźć, wbiłem wzrok w jego samochód. Nie wierzyłem, że ktoś naprawdę może jeździć czymś takim. Oprócz wiekowej marki, okropnego lakieru, który schodził już płatami, cały samochód wydawał się zaraz rozpaść. Jego wnętrze wyglądało jeszcze gorzej. Stare fotele wyglądały, jakby sensei przewoził w nim setkę kotów. Siedzenia były czymś zalane, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że mógł tutaj przewozić jakieś zwierzaki. Cofnąłem się o krok, ale ramię senseia mnie zatrzymało. Gdy na niego spojrzałem, wyglądał na co najmniej rozbawionego. Przyglądał mi się z naprawdę szerokim, uśmiechem i wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał śmiech.
- Nie bój się. Może nie wygląda, ale to porządny samochód - Zaśmiał się, kładąc dłoń na moim ramieniu. Delikatnie pchnął mnie w stronę wejścia, zachęcając mnie, żebym usiadł.
- Nie jestem pewny... - Powiedziałem, wpatrując się w siedzenie pasażera. Sensei zaśmiał się krótko widząc moją minę. Ściągnął jeansową kurtkę i zarzucił ją na siedzenie. Gestem i szerokim uśmiechem ponownie zachęcił mnie do wejścia.
Wsiadłem do środka, z lekkim obrzydzeniem. Wyglądało to trochę tak, jakby zaraz spod krzeseł miała wyleźć fala karaluchów. Niedobrze mi się robiło od obskurnych siedzeń. Gdy przełamałem pierwszą niechęć, ponownie uświadomiłem sobie, że wycieczka z prawie obcym facetem to nie jest najlepszy pomysł. Prawie zmusiłem się, żeby wyjść, nim drzwi zamknęły się z nieprzyjemnym hukiem.
- Wybacz, trzeba trochę mocniej trzasnąć, żeby się domknęły - Powiedział sensei, siadając na fotelu kierowcy. To, że w ogóle się tego nie brzydził spowodowało u mnie lekki podziw. - W każdym razie mam nadzieję, że nie miałeś planów na wieczór, bo chwilę się tam jedzie.
Samochód zadrżał niebezpiecznie i zaczął brzmieć, jakby miał zaraz wybuchnąć, gdy zaczął próbować go odpalić. W końcu silnik zadziałał, chociaż brzmiał, jakby zaraz miał spłonąć i powoli potoczyliśmy się do przodu.
- Nie wiem, czy powinienem... - Zacząłem niepewnie, ale sensei przerwał mi, nim zdążyłem powiedzieć cokolwiek.
- Oh daj spokój, przecież nie jestem obcą osobą - Uśmiechnął się rozczulony. - Odprowadzę cię bezpiecznie do domu pod wieczór, a wydaje mi się, że trochę wolnego czasu ci się przyda. Zawsze wydajesz się taki spięty i zmęczony - Uśmiechnął się promiennie, nie odwracając wzroku od przedniej szyby, kiedy prowadził nas do jakiegoś tylko sobie znanego celu. Spuściłem wzrok, żeby nie zobaczył wyrazu mojej twarzy. Nie moja wina, że nigdy nie miałem humoru...
Sensei skierował się już do obrzeży miasta. Nawet kiedy jechaliśmy w całkowitej ciszy, z jego twarzy nie schodził delikatny uśmieszek. Naprawdę kompletnie go nie rozumiałem.
Wbiłem wzrok w dół samochodu, usilnie starając się dotykać tutaj wyłącznie kurtki senseia, na której siedziałem. Nagle rozbrzmiał radosny śmiech. Podniosłem głowę nieco zaskoczony.
- Przepraszam... wyglądasz trochę zabawnie. Nie musisz się martwić, wszystko tutaj jest sterylne. To że nie wygląda najlepiej to inna kwestia. Nie masz nawet pojęcia ile musiałem oszczędzać na ten samochód.
Chociaż mówił spokojnie, miałem wrażenie, że słyszę w jego głosie coś na wzór wyrzutu. Jeszcze raz spojrzałem na wnętrze samochodu. Jeżeli sensei musiał długo zbierać na to... to coś to pewnie naprawdę dużo to dla niego znaczyło. Westchnąłem ciężko i oparłem się z niesmakiem o fotel, starając się nie okazywać tak bardzo niechęci. Spojrzałem za okno, za którym przelatywały kolejne, coraz mniejsze i coraz mniej domów. Sensei włączył w końcu radio, puszczając ,,najnowsze, najlepszy hity" według ludzi tam pracujących.
Jechaliśmy całą wieczność. Słońce już dawno zdążyło zajść, a ja prawie usypiałem. W końcu samochód zatrzymał się na jakimś zapyziałym skraju miasta. Znajdowały się tu stare, drewniane domki, wyglądające jak z zeszłej epoki. Zamiast normalnej drogi, samochód jechał po piaskowej ścieżce. Dzieciaki bawiły się na dworze, mimo późnej pory, co było dziwne, bo bylem przekonany, że teraz raczej dzieciaki grają na komputerach, a nie wychodzą na świeże powietrze.
Minęliśmy kilka małych, ale przyjemnie wyglądających restauracji, trochę sklepów, ale wszystko ogólnie wyglądało dość skromnie. Wpatrywałem się z fascynacją i lekkim lękiem w otaczający mnie obraz.
- Zupełnie inny świat, co? - Zaśmiał się sensei, widząc moją reakcję. Pokiwałem głową, z otępieniem patrząc przez szyby. W końcu zatrzymaliśmy się na końcu drogi, pod wejściem na urwisko, pnące się wysoko w górę. Przez chwilę nie mogłem oderwać od tego wzroku i dopiero otworzenie drzwi przy mnie wyrwało mnie z zamyśleń.
- Chodź - Sensei wyciągnął rękę w moją stronę z promiennym uśmiechem. Czułem się co najmniej dziwnie, ale chwyciłem jego dłoń i pozwoliłem wyciągnąć się z samochodu. Oboje ruszyliśmy w górę, stromą ścieżką, w stronę szczytu wzgórza. Wszystko to wydawało mi się tak zaskakujące i absurdalne, że pozwoliłem się ciągnąć, nawet nie protestując. Mniej więcej w połowie zbocza w końcu zostałem uwolniony z uścisku senseia i zostałem zmuszony, żeby iść sam. Byłem już zmęczony, a czekało mnie drugie tyle spaceru. Im dłużej szedłem, tym bardziej byłem zmęczony. Ciągnąłem nogę za nogą, idąc coraz wolniej i wolniej. Sensei musiał zwalniać i kilka razy na mnie czekać. Przy samym szczycie nie miałem już całkowicie siły w nogach. Byłem tak wykończony, że musiałem dotrzeć tam na czworakach, nie miałem siły ustać w pionie.
- Sensei... po co to wszystko... - Powiedziałem, łapiąc ciężko oddech. Na co ja się zgodziłem? Dać się wywieźć gdzieś na koniec miasta i zaciągnąć na jakiś klif... może jeszcze sam powinienem się stąd zrzucić? Kątem oka zobaczyłem, jak sensei klęka przy mnie. Chyba kontrolował, czy jeszcze żyję, bo sam miałem co do tego wątpliwości. Na plecach poczułem pokrzepiającą dłoń.
- Już lepiej? - Pokiwałem głową, kaszląc. - Podnieś głowę.
Z ciężkim jękiem podniosłem głowę. Widok który tam zastałem, zaparłby mi dech w piersiach, gdybym był w ogóle w stanie go złapać. Widać było stamtąd całe miasto. W coraz większej ciemności migały na dole światła z domów i ulicznych lamp. Z dala majaczyło prawdziwe miasto, a nad nim unosiło się miliard gwiazd.
- To... niesamowite... - Wydusiłem z siebie, powoli normując oddech. Klęczałem, z fascynacją wpatrując się w panoramę przede mną.
- Prawda?
Tetsui usiadł koło mnie, opierając się rękoma o ziemię i spuścił nogi w przepaść.
- Ale tu cudnie... dlaczego nikt tu nie przyjeżdża? - Odwróciłem się w stronę senseia. Wpatrywał się zafascynowany w gwiazdy nad nami. Chwilę milczał, zastanawiając się nad moim pytaniem.
- A kto by się przyjmował jakimkolwiek urwiskiem gdzieś na obrzeżach miasta? O ile w ogóle je widać zza budynków, nie wygląda jakoś imponująco. Poza tym, jesteś pewny, że skoro my widzimy całe miasto, to ktokolwiek wśród tych drapaczy chmur jest w stanie dostrzec takie miejsce jak to? Musieliby podnieść głowy naprawdę wysoko i wysilić wzrok - W słowach Tetsuiego dostrzegłem ukryty przekaz. Odniosłem wrażenie, że cierpi, przez wysoką technologię, bogatych snobów oraz zniszczony krajobraz. - A zdradzę ci w sekrecie, że nie ma lepszego miejsca, żeby oglądać gwiazdy. W mieście ich prawie nie ma, prawda? - Ponownie się uśmiechnął, ale wzrok ciągle miał wbity w niebo. Gdy patrzyłem w jego oczy miałem wrażenie, że jest tam jakiś ukryty smutek i żal. Jakby miał jakiś głęboko skrywany sekret. Sekret, który skrywał głęboko w sercu, z dala od wszystkich. Zupełnie przeciwnie do mnie. Po mnie od razu było widać, że coś jest nie tak. A sensei zawsze wyglądał na szczęśliwego, jakby nic nie mogło zepsuć mu humoru. Przysunąłem się do niego i oparłem ramieniem o jego ramię. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale chciałem to zrobić. Nie wiedziałem co mam powiedzieć, więc siedziałem bez słowa. Sensei też się nie odezwał. Na szczęście nie skomentował w żaden sposób mojego zachowania. Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę, wpatrując się w gwiazdy. Rozkoszowałem się jego bliskością i ciepłem. Nie wiem czy miałem się śmiać czy płakać, z faktu, że najwięcej czułości w ostatnim czasie dostarczył mi mój korepetytor. Po jakichś dziesięciu minutach wyciągnął z kieszeni papierosa i zapalił. Musiałem na chwilę odsunąć się od niego, ale gdy znowu usiadł w poprzedniej pozycji, niepewnie znowu się o niego oparłem. Nawet na mnie nie spojrzał, co odrobinę mnie ośmieliło.
- Sensei, ty palisz?
- Rzadko. Czasami pozwolę sobie zapalić jednego na wieczór.
Znowu miałem wrażenie, że coś przede mną ukrywa. Jakby te papierosy też miały w jakiś sposób odreagować coś, co go męczy. Nie uśmiechał się też jak wcześniej.
- Lepiej wyglądasz jak się uśmiechasz, sensei.
Odparłem cicho, odwracając od niego głowę i patrząc gdzieś w dal. Nie mam pojęcia czemu, ale z jakiegoś powodu czułem, jak zaczynam się rumienić. Nagle usłyszałem śmiech Tetsuiego. Gdy się odwróciłem w jego stronę, uśmiechał się szeroko, z lekko przymrużonymi oczami.
- Wiesz Sashi, nigdy się nie spodziewałem, że któryś z moich uczniów będzie mnie pouczał w tej kategorii - Podniósł rękę i już myślałem, że mnie obejmie, ale ten tylko poczochrał mnie po włosach. Chwilę trzymał dłoń w moich włosach, nim ponownie położył ją na ziemi. Popalał papierosa, wpatrując się w niebo, a ja czułem, że robi mi się coraz bardziej i bardziej przyjemnie. Wpatrując się w rozgwieżdżone niebo nad nami na chwilę zapomniałem, jak bardzo nienawidzę swojego życia.

sobota, 3 września 2016

Lekcja życia I - Cierpienie

Hej, witajcie na najnowszej serii na moim blogu. Niech was nie zmyli tytuł, to jest seria, którą wybraliście. Po prostu stwierdziłam, że ,,lekcja życia" brzmi lepiej niż ,,Depresja". Jeżeli wy macie jakieś pomysły to śmiało piszcie w komentarzach. Niestety przez wzgląd na wyjazdy nie mogła się pojawić ta seria wcześniej, a jeszcze jak na złość, w ostatnim czasie musiałam oddać laptop do naprawy, więc stwierdziłam, że zacznę nową serię wraz z nowym rokiem szkolnym.
W trakcie edytowania tego opowiadania zauważyłam coś bardzo istotnego, z czym postanowiłam się z wami podzielić - nie będzie to lekkie, urocze opowiadanie w stylu ,,Zajączka". Przynajmniej na początku nie będzie. Główny bohater zmaga się z wieloma problemami, z którymi po prostu sobie nie radzi i wydaje się, że wszyscy, rodzina, znajomi, ,,przyjaciele" są przeciwko niemu. Może to być trochę dołujące, zwłaszcza jeżeli w niektórych sytuacjach zobaczycie siebie samych. Dlatego kilka słów ode mnie na początek - życie nie jest idealne. Jeżeli komuś się tak wydaje, to żyje w pięknym świecie iluzji. Są rzeczy z którymi nie jesteśmy w stanie sobie poradzić, problemy, które nas przytłaczają tak bardzo, że czasami nie widzimy innego wyjścia, jak tylko usiąść i płakać i mamy wrażenie, że jesteśmy na całym świecie zdani tylko i wyłącznie na siebie. Czasami rzeczywiście tak jest, ale ja osobiście wierzę, że zawsze znajdzie się ktoś, kto może nas wysłuchać i pomóc, nie ważne w jak okropnej sytuacji byśmy się nie znaleźli. Jeżeli macie kogoś takiego to jesteście szczęściarzami, a jeżeli nie - głowa do góry, gdzieś ktoś taki na pewno sam czeka na taką osobę. Musicie się tylko znaleźć.
Tymczasem zapraszam was na historię, gdzie pokazane jest, że zawsze w życiu znajdzie się promyk nadziei. Zapraszam was na ,,Lekcję życia"
***

- Nikt mi nie będzie rozkazywał... sam jestem panem swojego losu.
Mówiłem sobie w myślach, siedząc na podłodze i opierając się o jedną ze ścian mojego pokoju. Z mojego przedramienia na drewnianą podłogę skapywała krew. Bolało... ale nie mogłem już inaczej żyć. Cięcie się pomagało mi zapomnieć o moim stanie psychicznym. Przez wszystkich uchodziłem za idealne dziecko... wzór do naśladowania. Zdolny we wszystkim za co się zabierze... mdliło mnie od tych komplementów. Byłem zwykłym dzieckiem. Niby interesowałem się wieloma rzeczami, ale w niczym nie czułem się dobry. Trochę amatorsko grałem na gitarze, odrobinę rysowałem, ale i w tym nie byłem dobry. Robiłem origami, pisałem, zajmowałem się różnymi pracami artystycznymi, ale to wszystko robiłem na poziomie amatorskim. Chciałem być w czymś dobry, ale im więcej ludzi poznawałem tym bardziej przekonywałem się ile mi brakuje. A iloma rzeczami bym się nie zajął, jak bardzo dobrych ocen nie miałem, rodzice nigdy nie byli usatysfakcjonowani. Matka i ojciec pracują na pełny etat, siostra nic tylko się piekli, kiedy wyjątkowo jest w domu. Dobrze, że często wychodzi. W szkole ludzie mi zazdrościli bogatych rodziców, więc mieli pretekst, żeby mnie nienawidzić. Tak, miałem kilku znajomych, ale wytrzymywali ze mną tylko krótki czas. Szybko nieświadomie stawali się zachłanni. Pożyczali markowe bluzy, spodnie i pieniądze których nigdy nie planowali oddać. Chcieli coraz więcej i więcej. W końcu znajdowali nowych znajomych, którym imponowali moimi rzeczami. Ja stawałem się żywą szafą na ubrania. Kiedy tylko zdawałem sobie z tego sprawę, zostawiałem ich. Niech znajdują przyjaźnie dzięki moim rzeczom, ale ja nie miałem zamiaru dalej im tego fundować. Nie miałem więc nic... rodziny, przyjaciół... miałem jedynie pieniądze i hobby, które i tak były gówno warte. Nie żebym chciał umierać... kiedyś wyczytałem, że nie ważne jak jest źle, kiedyś może się to poprawić. A ja byłem ciekaw jak mogłoby się poprawić moje życie. Chyba tylko dlatego jeszcze żyłem. Dlatego się ciąłem. Dawało mi to dziwną ulgę. Na szczęście i tak nikt nie zwracał na to uwagi. Jeszcze by zaczęli mnie wysyłać do psychologa, a ja nie miałem na to czasu. Zresztą, za każdym razem obiecywałem sobie, że to ostatni raz.
Podniosłem wzrok na telefon leżący na moim łóżku. Wyświetlony był na nim SMS od chłopaka, z którym się ostatnio przyjaźniłem. Już naiwnie zacząłem wierzyć, że tym razem to może być mój najlepszy przyjaciel, ale w końcu uświadomiłem sobie, że tak nie jest.
,,Hejo. Słuchaj, sory, ale nie wyjdę dzisiaj z tobą. Tak, wiem, że się umawialiśmy od tygodnia, ale wiesz, kumple zaprosili mnie na kosza, to głupio tak odmówić. Mam nadzieję, że nie jesteś zły. Słuchaj, wynagrodzę ci to, jak pojedziemy wspólnie do Włoch z twoimi rodzicami. Będę pisać."
Może i byłem żałosny. Może byłem najbardziej żałosną osobą na świecie, ale miałem tego dość. Po raz kolejny osoba, na której myślałem, że mogę polegać, okazała się materialistycznym gnojem. A mi... to w jakiś dziwny sposób pomagało. Jakbym w ten sposób karał ich za to, że mnie krzywdzą. Żeby mogli zobaczyć, jak bardzo mnie to rani, nawet jeżeli nigdy tego nie zobaczą.
Zza drzwi usłyszałem głos siostry. Chyba rozmawiała przez telefon, bo mówiła przeraźliwie miłym głosem. Zupełnie jakby przed chwilą nie wykrzyczała mi w twarz, że tak naprawdę moi rodzice nigdy mnie nie chcieli, że byłem niechcianą wpadką, której chcieli się pozbyć. Nie zrobili tego tylko ze względu na opinię publiczną. Nic dziwnego, że po czymś takim musiałem wyżyć się na czymś.. na przykład na sobie. Tak więc siedziałem w pokoju, zamknięty we własnym cierpieniu. Czarne włosy do ramion zasłaniały łzy spływające po moich policzkach a grzywka nie pozwalała nikomu dostrzec moich błękitnych oczu, zalanych łzami. Dzwonek telefonu wyrwał mnie z zamyśleń o moim życiu. Na wyświetlaczu pojawił się napis ,,Mama". Przełknąłem szybko łzy i odebrałem.
- Halo? - Ku mojej uldze i zaskoczeniu, mój głos wcale nie brzmiał, jakbym właśnie płakał. Tylko odrobinę drżał, ale chyba nawet tego nie zauważyła.
- Sashi? Pamiętasz, że masz zaraz lekcję angielskiego? Nie spóźnij się.
- Pamiętam. Nie spóźnię się.
- To świetnie. Pa.
Trzy piknięcia w słuchawce. Wróciła do pracy. Nie zauważyła, że w moim głosie jest coś nie tak. Tym lepiej dla mnie. Szkoda, że nie zajęła się pracą cały dzień. Mógłbym olać dodatkowy angielski i tłumaczyć się, że zapomniałem. Z trudem wstałem z podłogi i udałem się do łazienki. Wytarłem krew z ramienia i obwinąłem go bandażem. Zmieniłem bluzkę z krótkim rękawem na bluzę z rękawami do nadgarstków. Cienką i przewiewną żeby się w niej nie ugotować i ruszyłem do domu mojego nauczyciela. Rodzice uparli się, żebym miał indywidualne lekcje, ale ja chciałem poznać przy okazji jakiś kolegów. Ostatecznie poszliśmy na kompromis. Nauki pobierałem w domu mojego nauczyciela, w pięcioosobowej grupie. Dzięki temu, że osób w klasie było mało, nauczyciel mógł każdemu poświęcić więcej uwagi a ja mogłem poznać nowych kolegów. Nie żebym uważał, że z którymkolwiek z nim mógłbym się zaprzyjaźnić. Wsiadłem na mój motocykl i pojechałem do mojego nauczyciela - Tetsuiego. Mieszkał w mało przyjemnej dzielnicy, w jakimś bloku. Szczerze nie lubiłem tam przyjeżdżać. Ale przynajmniej samo mieszkanie miał ładnie urządzone.
- Witaj Sashi. Wejdź proszę. Dzwoniłem do twoich rodziców, że nie musisz dzisiaj przychodzić, bo cała reszta odwołała lekcje. Ale oni uparli się, że nie odpuszczą i że koniecznie musisz miec lekcje. Naprawdę uparci z nich ludzie. Ale naprawdę dbają o twoją edukacje.
Tetsui był trochę dziwnym człowiekiem, ale świetnym nauczycielem. Nigdy nie krzyczał, ani nie czepiał się, kiedy nie nauczyliśmy się czegoś. Był naprawdę wyrozumiały, chociaż uwielbiał znęcać się nad nami psychicznie. Gdy nawalaliśmy, potrafił dwadzieścia minut użalać się jakim to nie jest okropnym nauczycielem i jak go nie szanujemy. Wiedzieliśmy, że nie mówił tego serio, ale już woleliśmy się przygotować, niż spędzić większość lekcji na słuchaniu jego marudzenia. Zawsze się uśmiechał, lubił żarty i często na lekcjach raczył nas ciekawymi opowieściami. Chyba nigdy nie widziałem, że był naprawdę smutny. Czasami wydawał się być dosłownie moim przeciwieństwem. Bywało, że sama jego obecność poprawiała mi humor. Był dosyć wysoki, miał brązowe oczy i włosy, a czasami gdy na nas patrzył, miałem wrażenie, że potrafi nam czytać w myślach.
- Przepraszam za kłopot.
Powiedziałem z opuszczoną głową. Miałem dzisiaj wyjątkowo zły humor i nawet pozytywny styl bycia senseia mi go nie poprawiał. Minąłem próg i poszedłem do salonu gdzie odbywały się nasze lekcje. Pokój był pomalowany na jasny fiolet. Na przeciwko wejścia stała rozkładana tablica. Przy ścianach stała kanapa, a na przeciwko niej, przy drugiej ścianie, stary telewizor. Krzesła dla uczniów były składane i Tetsui musiał je rozkładać i składać tylko na potrzeby lekcji. Dzisiaj przed tablicą stało tylko jedno krzesło.
- Co się stało Sashi? Jesteś chory? Nie  wyglądasz najlepiej.
- Nic mi nie jest...
Powiedziałem cicho. W tej chwili poczułem gwałtowne szarpnięcie do tyłu. Straciłem równowagę i pomimo usilnych starań, już w kolejnej chwili wpadłem na senseia. Jedną ręką przytrzymał moją grzywkę a drugą przyłożył mi do czoła.
- Hmm... dziwne. Byłem pewny, że jesteś chory, ale nie masz gorączki.
- Mam gorszy dzień - Wyjaśniłem, ostrożnie wyślizgując się z jego uścisku. Nie sprawiał problemów z wypuszczeniem mnie, chociaż widziałem, że nie czuje się przekonany moimi wyjaśnieniami. Mimo to, nie próbował ciągnąć tematu. Też za to bardzo go ceniłem.
- Jak chcesz. To przeróbmy kolejną lekcję. Siadaj proszę.
Zająłem moje miejsce, czyli obecnie jedyne w sali a Tetsui stanął przed tablicą.
- Hello class - Powiedział perfekcyjnym angielskim, sięgając po kredę i uśmiechając się szeroko.
- Hello sensei - Odpowiedziałem żmudnym tonem. Sensei uśmiechnął się tylko i zaczął prowadzić lekcje. Usilnie starałem się skupić, chociażby po to, żeby nie zaczął mnie pytać, skąd mój okropny nastrój. Nie miałem ochoty na przesłuchanie, nawet z jego strony. Po czterdziestu minutach lekcji Tetsui starł tablicę, wziął jedno rozkładane krzesło i postawił je tuż przy mnie. Usiadł przodem do oparcia, dokładnie na przeciwko mnie. Nie dał mi nawet otrząsnąć się z szoku, gdy zaczął mówić.
- Koniec lekcji. A teraz opowiadaj co ci jest.
- Nic mi nie jest. Już ci mówiłem, sensei.
- Nie kłam Sashi. Przecież już cię znam. Widzę, że coś jest z tobą nie tak. Masz kłopoty?
Opuściłem głowę, włosami zasłaniając sobie oczy. Mogłem się spodziewać, że tak to się skończy, ale... nie czułem się gotowy zwierzać się komukolwiek.
- To nic takiego, sensei... Pokłóciłem się z przyjacielem, to tyle.
- Kłamiesz - Stwierdził to z taką pewnością siebie, że zacząłem mieć wątpliwości, czy na pewno nie wiedział już wszystkiego o moim życiu. - Do tej pory nie chciałem o nic pytać, chociaż często widziałem jak jesteś smutny. Dzisiaj jest z tobą wyjątkowo nie tak. Co się stało?
- Przyrzekam, że nic.
Tetsui westchnął, kładąc rękę na moim ramieniu. Nim zdążyłem zareagować, krzesło na którym siedziałem, przewróciło się na podłogę. Uderzyłem o dywan, kończąc z nogami w górze. Chciałem się podnieść, ale Tetsui usiadł na moich biodrach, obezwładniając mnie całkowicie.
- Sensei! Co ty wyprawiasz?!
Nie odpowiedział, tylko przygwoździł moje ramiona do podłogi, dzięki czemu mógł pochylić się tuż nad moją twarzą. Patrzył mi prosto w oczy, z beznamiętną miną. Mimo to, jego spojrzenie przeszywało mnie na wskroś. Coś mi mówiło, że nie odpuści dopóki się nie dowie co mnie gnębi. Nawet wolałem nie wiedzieć do czego jest zdolny, skoro posunął się aż do przekraczania mojej strefy osobistej.
- No dobrze, dobrze! Wygrałeś sensei! Tylko mnie wypuść! Czuję się dziwnie!
Tetsui odsunął się ode mnie, wpatrując się we mnie wyczekująco i ciągle siedząc na moich biodrach. Odwróciłem głowę, zaczynając szeptem:
- Moja rodzina ma mnie za śmiecia. Rodziców bardziej obchodzi ich cholerna praca, niż ja. Moja siostra jest czarną owcą w naszej rodzinie, ciągle tylko imprezuje i tak zależy im bardziej na niej niż na mnie. W dodatku wszyscy ludzie, którzy uchodzą za moich ,,przyjaciół" to materialistyczne mendy, którym zależy tylko na tym, żeby wyrwać ze mnie jak najwięcej kasy. Jak mam chociaż udawać szczęśliwego po czymś takim?! - Skończyłem mówić, jednocześnie wybuchając płaczem. Szybko starłem  rękawami łzy, spływające mi po policzkach. Sensei też wydawał się zaskoczony, bo milczał przez chwilę, jakby zupełnie nie wiedział, co powiedzieć.
- Nie wiedziałem, że jest aż tak źle. Przepraszam...
Dopiero teraz Tetsui zszedł ze mnie. Nareszcie mogłem się podnieść. Usiadłem z kolanami podwiniętymi pod brodę i wytarłem twarz o jeansowe spodnie. Próbowałem się uspokoić, właśnie przez wzgląd na senseia, ale... najzwyczajniej nie mogłem. Jakaś bariera trzymająca moje uczucia w szczelnym zamknięciu, nagle pękła, wylewając głęboko skrywane uczucia na światło dzienne.
- Myślałem, że twoje problemy są związane głównie z przyjaciółmi bądź dziewczyną.
- Poniekąd... ale raczej z ich brakiem...
Nie patrzyłem do niego... czułem się zbyt zażenowany samą tą sytuacją. Jednak gdy poczułem rękę Tetsui'ego na moich włosach, poczułem się odrobinę lepiej. W bliskości innych była jakaś niespotykana przyjemność. Zwłaszcza, dla kogoś, kto nigdy tego nie doznał. Spojrzałem kątem oka na zegarek. czterdzieści pięć po... czyli musiałem już się zbierać.
- Na mnie czas, sensei.
Odrzekłem spokojnie, ścierając łzy po raz ostatni i wstając z podłogi. Tetsui zrobił to samo, chociaż widziałem po jego twarzy, że czuje się winny mojego wybuchu. Jednak odezwał się dopiero wtedy, gdy odprowadził mnie do drzwi.
- Słuchaj Sashi, nie wiem jak doradzać w tak poważnych problemach jakie ty masz, ale pamiętaj, że zawsze jak będziesz chciał pogadać, albo będziesz miał kłopoty, możesz z tym do mnie przyjść.
Kiwnąłem głową i sięgnąłem w stronę klamki. Jednak zanim zdążyłem wyjść, gwałtowne szarpnięcie za rękaw pociągnęło mnie w stronę Tetsui'ego. Chwilę potem skończyłem w jego uścisku. Nim dotarło do mnie co się dzieje, w oczach znowu zakręciły mi się łzy. Pierwszy raz od wieków, ktoś mnie do siebie przytulił. Drżącymi rękoma ścisnąłem jego koszulę, wtulając się w jego pierś i łkając cicho. Gdy w końcu mnie puścił, szybko wytarłem oczy. Czułem się okropnie żałośnie, że płakałem przy nauczycielu i jeszcze pozwoliłem mu się przytulić. Nie wiedziałem jak się zachować, ani co powiedzieć, więc po prostu odwróciłem się i wyszedłem, nie zatrzymywany już przez Senseia. Nie przeszkadzało mi to, że mnie przytulił, ale nie wiedziałem jak mam się zachować i trochę się bałem, że znowu się poryczę. Pojechałem motocyklem do parku. Lubiłem tam przesiadywać, tam też zapraszałem osoby, które uważałem za przyjaciół. Jeżeli woleli iść do kina (na mój koszt) znaczyło, że zależy im tylko na kasie. To był taki test. Niestety, ci bardziej zachłanni zgadzali się ze mną iść do parku, żeby wyciągnąć ode mnie jeszcze więcej, gdy już się ze mną zaprzyjaźnią. Ze spuszczoną głową szedłem wydeptaną przeze mnie drogą aż do wielkiej płaczącej wierzby z dala od jakichkolwiek ścieżek. Główny konar dziwnie się zdeformował, więc tworzył spiralę i finalnie unosił się kilka metrów w górę. Wyglądało to trochę jak zielona fontanna. Najbardziej mi się podobało, że nie było nic widać spod gąszczu opadających gałęzi. Wczołgałem się pod płaczącą wierzbę i położyłem się koło wijącego się konaru. Od początku czułem dziwną bliskość z tym drzewem... płacząca wierzba, ale smutniejsza od swoich rówieśniczek. Trochę jak ja. Czasem gdy miałem wszystkiego dość i nie miałem ochoty siedzieć w pokoju, przychodziłem tutaj. Ciąłem się, patrząc jak barwię soczystą zieleń trawy na kolor mojej krwi. Płakałem razem z tym drzewem. Zrzuciłem bluzę. Było na tyle ciepło, że spokojnie mogłem leżeć w krótkim rękawku. Zdjąłem zakrwawiony bandarz i wpatrzyłem się w pociętą skórę. Nie mogłem się na to napatrzeć. Napawałem się jej widokiem. Pokazywał jak bardzo jestem słaby, ale podobał mi się. Skuliłem się pod konarem i zamknąłem oczy.