poniedziałek, 30 czerwca 2014

Zajączek LVI - opieka/wyjazd

Cześć! :D
Jak wam mijają wakacje? Ja pierwszy - dwudniowy wyjazd mam już za sobą(dlatego mam lekkie opóźnienie) Dzisiaj wyjątkowo wstawiam dwa rozdziały. Trochę jako prezent wakacyjny, a trochę po to, żeby nie dostać po raz kolejny ochrzanu za to, że tak szybko prowadzę fabułę (tak, Trill patrzę na ciebie)
Jeszcze jedno, jeżeli patrzycie na ilość wyświetleń zauważyliście, że liczba ta niebezpiecznie szybko zbliża się 30.000
Planowałam z okazji wakacji dodać post o wakacjach z pierwszej pary, która pojawiła się na tym blogu(zagadka za 100 punków - kto to może być? o.o) ale ponieważ, może być wkrótce ważniejsza okazja, to pewnie post ten zostanie dodany z okazji 30.000 wejść (mam nadzieję, że wyrobicie się w wakacje ^ ^)


W ciszy sprzątnąłem resztki szklanki, którą wcześniej potłukłem.
- Nie zrobisz sobie krzywdy? - Zapytał Tochi, leżąc na brzuchu.
- Nie jestem dzieckiem. Poradzę sobie - Oparłem beznamiętnie wyrzucając największe kawałki szkła do śmieci.
- Wiesz... jeżeli chodzi o twoją poradność w kwestiach domowych...
- Dobra, zrozumiałem. Nie martw się. Poradzę sobie. Wyrzucenie odłamków szkła naprawdę nie wykracza poza moje zdolności... ajć...
Puściłem gwałtownie kupkę maleńkich odłamków, które trzymałem w prawej dłoni. Któryś z nich mocno wbił mi się w rękę.
Tochi uśmiechnął się znacząco.
- Mało zabawne...
- No chodź tutaj...
Bez słowa usiadłem przy Tochim i podałem mu rękę.
- Mniejsze odłamki szkła powinno się zbierać zmiotką.
- Nie mogłeś mi powiedzieć tego wcześniej?
- Mówiłeś, że sobie poradzisz.
Prychnąłem tylko, odwracając głowę. Tochi delikatnie strzepał okruszki szkła z mojej dłoni i rękawem wytarł krew.
- Podasz mi plaster?
- Już sobie poradzę. Dzięki...
Poszedłem do apteczki i wyjąłem z niej plaster, którym zakleiłem dłoń.
- Piękna z nas para zajączku, nie sądzisz?
- Co masz na myśli?
- Nieporadny książę, który nie umie sobie sam poradzić w żadnych obowiązkach i jego pomocnik, który obecnie ledwo się rusza.
- Książe?
- Tak jakoś mi się powiedziało. W końcu zostałeś wychowany jak w pałacu.
Przewróciłem oczami, biorąc ścierkę i wycierając podłogę.
- A właśnie, jak się dzisiaj czujesz? – Zapytałem po chwili.
- Coraz lepiej. Zobaczysz, lada chwila będę mógł już normalnie chodzić.
- To dobrze - Odparłem, wrzucając ścierkę do zlewu - M-może mógłbym... ci jakoś pomóc?
- Wiesz, że wyglądasz naprawdę uroczo, gdy się czerwienisz?
Odwróciłem twarz w stronę ściany.
- Jak nie chcesz mojej pomocy...
- Tylko żartowałem. Jasne, że możesz mi pomóc. Na blacie leży maść w białym pudełku.
Wziąłem pudełko i usiadłem tuż koło Tochiego. Zdjął on koszulkę i rzucił ją na podłogę koło łóżka. Jego pierś dalej obwinięta była bandażem. Na szczęście od kiedy go założyłem nie zabarwił się na czerwoni, więc rany musiały się już zamknąć. Sięgnąłem po nożyczki i rozciąłem nimi materiał. Skóra Tochiego dalej była poraniona. Nie mogłem oderwać wzroku od jego ran. Zżerały mnie wyrzuty sumienia za to, że to przeze mnie tak wygląda.
- Zajączku?
Szybko oderwałem wzrok od jego piersi.
- T-tak?
Tochi delikatnie objął moją twarz. Na swoich ustach poczułem jego usta. Ręce mi zadrżały, kiedy uniosłem je, by oprzeć  na jego barkach.
- Nie przejmuj się. Przecież to nie jest twoja wina.
- Niby tak, ale...
- Jeżeli dalej czujesz się winny, wszystko mi wynagrodzisz, jak tylko wrócę do formy. Zgoda?
Spojrzał na mnie lekko prześmiewczym uśmiechem. Serce zabiło mi mocniej a na policzki wstąpił rumieniec.
- G-głupek... - Powiedziałem, opuszczając głowę. Zaśmiał się tylko, całując mnie w policzek.  Po chwili złapał moje biodra i posadził sobie na nogach.
- Mogę siedzieć z boku. Nie ma potrzeby, żebym siedział na tobie.
- Tak będzie ci znacznie wygodniej. A ja lubię na ciebie patrzeć.
Przewróciłem oczami. Dlaczego on zawsze musiał być... taki... taki... ech... prychnąłem, otwierając maść, którą zacząłem wcierać w rany Tochiego. Po chwili zimny krem zaczął się rozgrzewać coraz bardziej.
- Tochi?
- Hmm...
- Przepraszam...
Nie odpowiedział. Chyba nie miał już siły, by mi tłumaczyć. Przytulił mnie tylko do siebie. Przez gorącą maść, która skleiła nasze ciała poczułem silne bicie jego serca.




- I co zajączku, jedziesz do rodziny?
Zapytał Tochi, zalewając wodę na herbatę. Dobrze, że już wrócił do formy. A przynajmniej na tyle, żeby mógł wykonywać najważniejsze obowiązki. Dzięki temu mogłem wreszcie przestać pracować przy zwierzakach i kuchni.
- Dzwoniłem do Kashikoi’a. Zrozumiał, że jeżeli zostanę tutaj jeszcze tydzień to oszaleję. Starali się przekonać rodziców, ale oni dalej nie mają ochoty mnie znać, a co dopiero widzieć. Ech... w sumie to im się nie dziwię. Zrobiłem coś, co mogłoby pogrążyć reputacje rodziny, budowaną przez lata.
- Bo się zakochałeś?
- Nie. Bo zacząłem się umawiać z pierwszym lepszym leśniczym.
- Posłuchaj mnie zajączku - Tochi podał mi jeden kubek. Tym razem zaparzył herbatę, którą  wziąłem z mojego domu, więc wiedziałem, że nie mogła być tak ohydna jak te, które robił wcześniej - Uważam, że twoje osobiste sprawy nie powinny się przekładać na te firmowe. Co za różnica z kim się umawiasz? Dla twojej rodziny ma to znaczenie, ale nie dla firmy. Weźmy na przykład chłopaka, którego rodzice są poważanymi prawnikami. Myślisz, że gdyby odszedł, firma jego rodziców by się zawaliła? Nie sądzę - Uśmiechnąłem się delikatnie. Dziwne, ale Tochi czasami potrafił powiedzieć to, czego właśnie od niego oczekiwałem -  Twoi rodzice nie są warci tego, żebyś w ogóle o nich myślał. Inaczej na pewno by cię zrozumieli. Poza tym, może w końcu cię zrozumieją i pozwolą ci żyć w spokoju?
- Jakoś ciężko mi w to uwierzyć.
- A uwierzyłbyś, że mogą być tak okrutni, jak w rzeczywistości są?
Nie odpowiedziałem, biorąc łyka herbaty. Tak... brakowało mi smaku porządnej herbaty.
- Więc jak długo planujesz zostać?
- Dzień, może dwa. Mam nadzieję, że nie więcej.
Nie, żebym miał dość mieszkania z Tochim, ale życie w lesie stało się niesamowicie męczące. Przez całe dnie zajmował się lasem. Zazwyczaj szedłem z nim, ale już po kilku dniach miałem serdecznie dość. Zostawałem więc w domu, uczyłem się i czytałem książki. Ale ile można żyć z daleka od cywilizacji?
- Miło to słyszeć, zajączku.
- Daj spokój. Wiesz doskonale, że nie nadaję się do życia w lesie. A nawiasem mówiąc, wiedziałeś, że we wsi o tobie gadają i snują dziwne spekulacje na nasz temat?
- To mała wieś. W takich miejscach wszyscy wiedzą wszystko. A ich ,,spekulacje" chyba nie są takie dziwne, prawda?
- Może nie, ale nie powinni się interesować czymś, co ich nie dotyczy.
- Nie zmienisz ludzkiej natury.
Wzruszyłem ramionami. Czułem się trochę dziwnie, bo ostatnio dowiedziałem się o nim tylu rzeczy... że właściwie wydawał się inną osobą. Tak długo, jak źle się czuł, nawet o tym nie pomyślałem. Ale teraz, kiedy wszystko wróciło do normy ponownie zacząłem o tym myśleć.
- Coś cię nurtuje zajączku.
- Tak... właściwie to ty.
Uśmiechnął się łagodnie.
- Co chcesz wiedzieć?
- Najlepiej wszystko. Mam teraz wrażenie, że znałem kogoś zupełnie innego.
- Nie martw się o to zajączku. Nikogo przed tobą nie udawałem. Wszystko co o mnie wiesz, jest prawdą. No... może poza jedną rzeczą.
Zacisnąłem dłonie na kubku.
- C-co to takiego.
- W rzeczywistości umiem tańczyć - Tochi zaśmiał się, uśmiechając uroczo. Szturchnąłem go łokciem.
- Mało zabawne. Dlaczego nie powiedziałeś?
- Niespecjalnie lubiłem tańczyć. Ale... może to wina moich partnerek? Nigdy za nimi nie przepadałem.
- I dlatego skłamałeś?
- To nie było przemyślane kłamstwo. Po prostu czułem, że tak będzie lepiej. Jak chcesz możemy to teraz nadrobić.
- Nie, dzięki...
- No dalej... chodź.
Odłożył kubek, wstając z łóżka i wyciągając ręce w moją stronę.
- Nie ma mowy. Poza tym, nie mamy muzyki.
- A na twoim telefonie?
Uśmiechnął się, widząc moje skonsternowanie.
- No dalej. Tylko jeden taniec. W ramach przeprosin za umawianie się z tą całą Minako?
- To zagranie jest fair. Wiesz, że nie miałem wyjścia.
- Więc masz okazję to zrekompensować.
Stał tak nade mną z wyciągniętymi rękoma, czekając aż zgodzę się z nim zatańczyć.
- Nie ma mowy. To nie jest normalne. Poza tym, nie zgadzam się tańczyć damskiej roli.
Odwróciłem twarz. Tochi się nie poruszył. Dość długo tak trwaliśmy. Tochi wciąż uśmiechał się, czekając na mój ruch.
- Nie odpuścisz, prawda?
Pokręcił głową. Odłożyłem kubek, łapiąc go za ręce. Tochi pomógł mi wstać, obejmując mnie w pasie i łapiąc moją dłoń.
- Daj spokój. T-to żenujące.
- Niby dlaczego? Przecież z dziewczynami tańczysz, prawda?
- Ale... to nie to samo.
- Włącz muzykę.
- Ale...
- No dalej. Proszę?
Z wahaniem sięgnąłem po telefon, włączając jedną z wolniejszych piosenek, które miałem na telefonie. Walc angielski rozbrzmiał łagodnymi dźwiękami.
- Nie powinieneś się najpierw ukłonić?
- Nie prowokuj mnie, dobrze ci radzę.
Tochi uśmiechnął się, występując prawą nogą do przodu. Szybko przestawiłem się na tańczenie jako dziewczyna. Wystarczyło wszystko robić na odwrót i dać się prowadzić. Tochi w ogóle się nie krępował. Ciągle patrzył mi się prosto w oczy. Jakby ta sytuacja w ogóle go nie zawstydzała. Ale to w końcu Tochi. Jego chyba nic nie zawstydzało. Mocniej objął mnie w pasie, całkowicie przylegając swoim ciałem do mojego. Najgorsze było to, że przez to mógł poczuć jak szybko bije moje serce.
  Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie. Odruchowo chciałem się wyrwać, ale Tochi trzymał mnie zbyt mocno. Jeszcze pół biedy, gdyby był to Mita, czy ktoś z mojej rodziny. Ale była to najgorsza z możliwych osób, która mogła przyjść.
- Czego chcesz, Rei? - Zapytał Tochi, dalej nawet nie myśląc, żeby mnie puścić.
- Przyszedłem cię odwiedzić. To takie dziwne? Nie widzieliśmy się przez ostatnie kilka lat. To normalne, że chciałbym spędzić z tobą trochę czasu.
W końcu udało mi się wyrwać z uścisku Tochiego.
- Dziwne, ale przez ostatnie kilka dni jakiś cię tu nie widziałem.
- A... no tak. Poznałem świetną laskę we wsi i... jakoś tak wyszło. Spokojnie, powiedziałem jej, że ja to nie ty... po fakcie. Wiesz, jak strasznie tutejsze laski są na ciebie napalone? Tamta laska przespała się ze mną niemal z marszu. Haha... gdybyś widział jej minę, kiedy się okazało, że nie jestem tobą.
- Naprawdę Rei, nic mnie to nie obchodzi.
- A no tak. Twój chłopak pewnie nie chce o tym słyszeć, prawda? Cześć zajączku. Wiedziałeś, że laski niesamowicie lecą na twojego kochanka?
- Tak, wiedziałem.
- No proszę, czyli jednak jest coś, o czym ci mówi?
- Rei, przyjechałeś tutaj tylko po to, żeby mnie irytować?
- Jakby to była dla ciebie jakaś nowość... spodziewałeś się, że tylko dlatego, że minęło kilka lat, cokolwiek się zmieni?
- Raczej nie...
- To jak, może zaproponujesz coś do jedzenia?
- Nie wiem, czy skromne jedzenie, które mogę zaproponować, zaspokoi twoje wymagania.
- Cóż, trudno. Więc zrób mi herbatę.
Patrzenie na Tochiego i Reia było... dość dziwne. Nigdy nie widziałem, żeby ktokolwiek był w stanie aż tak wyprowadzić Tochiego z równowagi.
- Zastanawiam się, dlaczego ciągle to znoszę. W końcu w niczym mi nie pomogłeś.
- Ale chciałem. A to, że jedyne co udało mi się zrobić to przelizać z twoim zajączkiem to już nie moja wina. A coś mi obiecałeś.
Tochi zacisnął pięści, ponownie nastawiając wodę na herbatę. Usiadłem przy stole, dopijając resztki mojego picia.
- No co tam u ciebie, Usagi? - Zapytał, stając koło mnie i opierając się nonszalancko o blat.
- Było lepiej, zanim się nie pojawiłeś...
- Oh... czyżbym wam w czymś przeszkodził? Może chcieliście przejść do innego tańca?
- Nie, nie chcieliśmy. Ale sama twoja osoba mnie irytuje.
- Jak się poznaliśmy, raczej ci to nie przeszkadzało, co?
Odwróciłem głowę i splotłem ręce na piersi.
- Daj mu już spokój Rei. To, że możesz tu być nie oznacza od razu, że musisz irytować zajączka. W końcu mieszka tutaj znacznie dłużej niż ty.
Rei wzruszył ramionami, zgarniając z blatu zebrane wcześniej przez Tochiego owoce i rzucając się na łóżko. Zastanawiałem się, jak długo wytrzymam jego obecność. Zupełnie jakby samo mieszkanie tutaj nie było wystarczająco męczące.
- Właściwie co ty tutaj robisz, całe dnie? - Zapytał, zrzucając z łóżka Risa. Wiewiórka pisnęła i wskoczyła zwinnie na blat a następnie na moje kolana, układając się na nich wygodnie.
- Zajmuję się zwierzętami, chodzę po lesie, usuwam ewentualne pułapki...
- Rety, jakie ty masz nudne życie. Jak ty to znosisz, zajączku?
- Bardzo dobrze. Nie musisz się o to martwić.
Tochi podał swojemu bratu herbatę. Niesamowite, jak byli różni w swym podobieństwie.
- Jak wy się znosiliście przez te wszystkie lata mieszkania razem? Nie widzieliście się przez kilka lat i już nie możecie się znieść. To jak było, kiedy mieszkaliście razem?
- Wyjątkowo ciężko. Ale staraliśmy trzymać się z daleka od siebie. Kiedy się nie widzieliśmy, nie było kłótni - Powiedział Tochi.
- Przynajmniej nie kłóciliśmy się o przejęcie rodzinnej firmy. Ale syn rodu Chiba, który zostaje leśniczym... to było naprawdę żenujące.
Spojrzałem znacząco na Tochiego. Wzruszył ramionami z niewinnym uśmiechem.
- Kiedy planujesz wrócić do domu? – Zagadnął Rei.
- Nie było mnie przez kilka lat. Skąd pomysł, że skoro raz potrzebowałem twojej pomocy, to od razu planuję porzucić moje dotychczasowe życie?
- Rodzice na ciebie czekają.
- Powiedziałeś im, że się  tobą skontaktowałem?
- Jasne, że tak. Ucieszyli się. Spokojnie, nie zdradziłem im twojego adresu. Ale pewnie prędzej czy później mnie do tego zmuszą.
- Widocznie niepotrzebnie prosiłem cię o pomoc. Gdybym do ciebie nie zadzwonił wszystko byłoby dobrze.
- Niestety, nie przemyślałeś tego. Dobre te jagody. Masz jeszcze?
- Nie. Nie mam.
Przysłuchiwałem się z zainteresowaniem ich rozmowie. Jak to możliwe, że rodzeństwo może się aż tak nie znosić? Ciężko mi było w to uwierzyć. Zwłaszcza, że przecież koniec końców rodzina Tochiego była trochę taka jak moja. Bogaci rodzice, całkowicie zajęci pracą. W takim wypadku rodzeństwo powinno chyba być dla siebie wszystkim, prawda?
- Jak myślisz, jak by się to skończyło, gdyby rodzice dowiedzieli się, gdzie mieszkasz?
- Minęły wieki, od kiedy ich widziałem. Prawdopodobnie kompletnie już o mnie zapomnieli.
- Tak myślisz? A może zniszczą ten las, zaciągnął cię do domu i zrobią z ciebie prawnika? Jak myślisz?
- Nie sądzę. Byłbym beznadziejnym prawnikiem. Zwłaszcza dlatego, że kompletnie mnie to nie interesuje.
- Ale jeżeli... co by wtedy było?
- Dobra, czego chcesz?
- Kiedy powiedziałem rodzicom, że idę cię odwiedzić, poprosili mnie o coś. Oczywiście kiedy przestali się już dziwić.
- Czego chcą?
- Zaprosili cię na obiad.
Rei przeciągnął się, wstając z łóżka i podchodząc do lodówki. Przyglądał się jej przez chwilę, po czym zrezygnowany poczęstował się sokiem.
- Nie ma mowy. Nie planuję wrócić.
- Tochi... - Wtrąciłem niepewnie - Rozumiem, że możesz nie przepadać za swoją rodziną, ale... minęło mnóstwo czasu. Może warto się z nimi spotkać?
- Nic nie rozumiesz, zajączku. Oni od początku mnie nie tolerowali. Pogardzali mną, bo wolałem siedzieć z dziadkiem w ogródku niż studiować luki prawne. Nie sądzę, żeby po takim czasie przyjęli mnie z otwartymi ramionami.
- Gdyby moi rodzice zaprosili mnie do domu, nie wahałbym się, żeby przyjechać.
Tochi westchnął. Jednak gdy tylko spojrzał na moją smutną minę, od razu skapitulował. Nie powiedział tego, ale widziałem, że pojedzie.
- To co braciszku? Przyjeżdżasz? - Zapytał dla pewności Rei.
- Rodzina powinna się wspierać... - Powiedziałem.
- Zgoda. Niech ci będzie przyjadę.
- Fantastycznie. A właśnie, mogłem wspomnieć, o twoim chłopaku. On oczywiście też jest zaproszony.
Wyprostowałem się gwałtownie. Jasne, chciałem, żeby Tochi jechał, ale... nie ze mną.
- Ch-chwila... ja... nie mogę jechać.
- Jak to nie? Jesteś zaproszony razem z Tochim. Cała rodzina chce cię poznać.
- Sam mówiłeś zajączku, że rodzina powinna trzymać się razem.
- Ale to nie moja rodzina. Poza tym, pewnie macie bardzo dużo do omówienia. Nie będę wam przeszkadzał.
- Pewnie chcecie zostać sam. Opuszczę was na razie. Aha, Tochi spakuj siebie i swojego chłopaka. Wyjazd za dwie godziny. Jakbyś mnie szukał, będę w mieście. Postaraj się nie spóźnić - Rzucił jeszcze Rei, zatrzaskując za sobą drzwi, nim zdążyliśmy spróbować zaprotestować.
- To okropne... nie chcę jechać do twojej rodziny.
- Sam jesteś sobie winien zajączku.
Tochi uśmiechnął się, wzruszając ramionami. Od razu poprawił mi się humor, kiedy Tochi znowu zachowywał się jak Tochi.
- Jak to niby moja wina?
- Sam mnie namówiłeś, żebym jechał.
- Bo myślałem, że pojedziesz tam sam. To twoja rodzina, powinieneś utrzymywać z nimi dobry kontakt.
- Wątpię, żeby to się udało. Ale skoro już namówiłeś mnie, żebym jechał, pojedziesz ze mną.
- Kiedy to twoja rodzina. Ty powinieneś utrzymywać z nim dobry kontakt, a nie ja.
Tochi wskoczył na blat, klepiąc miejsce koło siebie.
- Chodź tutaj zajączku.
Skrzyżowałem ręce na piersi. Nie poruszyłem się. Tochi również nic nie zrobił, patrząc mi spokojnie w oczy. Ostatecznie to ja nie wytrzymałem. Westchnąłem, siadając koło niego.
- Nie wiem czy wiesz, ale siadanie na meblach przeznaczonych do przyrządzania jedzenia, nie jest specjalnie kulturalne.
Tochi zaśmiał się krótko, kładąc dłoń na mojej dłoni i ściskając ją lekko.
- Wiesz zajączku, pewnie zdążyłeś zauważyć, że... moja rodzina jest nieco inna niż twoja. Przez wieki nie kontaktowałem się z nimi. Szukali mnie zawzięcie przez długi czas, ale byłem pewny, że nie chcę już do nich wracać. Nie po tym, jak traktowali dziadka i mnie. Nie dogaduję się ani z rodzeństwem ani z rodzicami. I wiesz co? Jakoś nigdy nie chciałem tego zmieniać. Lubiłem moje życie, które prowadziłem sam a jeszcze bardziej lubię moje życie, które prowadzę z tobą.
- Jak możesz się nie dogadywać z rodziną? Nawet moi rodzice cię polubili. No... do czasu.
- Moje rodzeństwo jest... raczej specyficzne. Zależy im tylko na pieniądzach i rzeczach materialnych. Nie tolerowali mnie i raczej nigdy nie będą. Dlatego nawet nie chciałem próbować tego zmienić. Zresztą, miałeś okazję zobaczyć jak zachowuje się Rei. Moje siostry są równie irytujące.
- Czekaj... masz też siostry?
- Tak. Siostry bliźniaczki. Młodsze ode mnie i Reia o rok. Złośliwe i cyniczne. Nie wiem, za którą nie przepadam bardziej. Dlatego, raczej nie jestem w stanie nawiązać z nimi zbyt dobrych kontaktów.
- Mimo wszystko, wolę się w to nie mieszać. Dawno się z nimi nie widziałeś i w ogóle...
- Ja znam twoją rodzinę. Chyba czas, żebyś ty poznał moją.
- Właściwie to czemu mnie zaprosili? Chyba powinni mnie nienawidzić, prawda? Tak jak moi rodzice nienawidzą ciebie.
Tochi zaśmiał się, jeszcze mocniej ściskając moją rękę.
- Myślę, że moja rodzina przejmuje się nami jeszcze mniej niż twoja tobą. I tak jestem dla nich beznadziejny. To, że teraz zakochałem się w chłopaku nic dla nich nie zmienia.
- Nie jesteś beznadziejny...
Odwróciłem twarz w przeciwną stronę, czując jak powoli pokrywa się rumieńcem.
- Wiem zajączku.
Szepnął, delikatnie całując moją szyję. Zadrżałem, zaciskając pięści.
- M-możesz odkleić się od mojej szyi?
Nie odpowiedział, wsysając się we mnie.
- Z-zostaw... przestań... proszę.
Tochi objął mój brzuch, delikatnie wsuwając rękę pod bluzkę.
- N-nie powinieneś się pakować?
- Mamy dwie godziny. Zdążymy się spakować.
- Jakie my? Nie przypominam sobie, żebym się na to pisał.
- Dobrze. Porozmawiamy jeszcze o tym. Pakowanie się zajmie nam góra pół godziny. Tak więc mam jakieś półtorej godziny, żeby cię przekonać.
Tochi zszedł z blatu. Mnie również z niego ściągnął, rzucając mnie na łóżko.
- O nie... poczekaj chwilę... co jeżeli twój brat wróci?
- Będzie miał na tyle przyzwoitości, żeby nam nie przeszkadzać.
- Jesteś pewny?
- Właściwie to nie. Na pewno nam przerwie.
Nie czekał aż ponownie się zirytuję i go ochrzanię. Pocałował mnie namiętnie, wsuwając ręce pod moją bluzkę. Wygiąłem się w łuk, kiedy ręce Tochiego przejeżdżały po moim ciele. Skóra piekła w każdym miejscu, w którym Tochi mnie dotykał. Nasze oddechy łączyły się, kiedy nasze twarze znajdowały się milimetry od siebie. Do oczu cisnęły mi się łzy bólu i rozkoszy. Jego gorący brzuch ocierał się o mój. Starałem się powstrzymywać jęki, ale było to niemal niemożliwe, kiedy język Tochiego przejeżdżał po mojej skórze.
- Więc jak? – Zapytał, niesamowicie podniecającym głosem, na chwilę przestając się poruszać. Zacisnąłem ręce na pościeli, oddychając ciężko – Pojedziesz ze mną?
Pokiwałem tylko głową w odpowiedzi. Oddychanie zabierało mi zbyt dużo energii, żebym mógł jeszcze coś powiedzieć.
- Cieszę się – Wyszeptał do mojego ucha.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Zajączek LV - Zgoda

Siedziałem na przystanku dla busów. Dalej nie mogłem się zdecydować co dalej. Kochałem Tochiego, ale na samą myśl o całej tej pracy, którą miałem u niego wykonywać dostawałem dreszczy. Wiedziałem, że to z mojej strony samolubne, ale nie mogłem inaczej. Nie byłem jak Tochi. Nie mogłem tak żyć.
*Nawet dla niego?* - Odezwał się głos w mojej głowie.
- Na pewno nie na dłuższą metę - Odpowiedziałem sam sobie.
*A na kilka dni?*
- Już kilka dni minęło.
*Ale to twoja wina, że teraz nie może radzić sobie sam. Zostawisz go tak? Przecież będzie cierpiał wykonując te wszystkie czynności, które od ciebie nie wymagają prawie wysiłku*
- Poradzi sobie.
*A co jeżeli ktoś inny mu pomoże? Na przykład dziewczyny ze wsi. Podobno jest dość popularny wśród dziewczyn*
Spojrzałem w stronę lasu i westchnąłem ciężko. Nienawidziłem, kiedy wszyscy wokół mieli racje oprócz mnie. Wziąłem moją torbę i ruszyłem z powrotem.
Tochi leżał na łóżku, karmiąc z ręki jakąś sowę. Rozbita szklanka ciągle leżała na ziemi. Pewnie nawet nie miał siły, by jej sprzątać. Ukląkłem i zacząłem zbierać resztki szkła.
- Przepraszam... - Powiedziałem cicho. Tochi odwrócił się. Jak zawsze uśmiechał się łagodnie. Fuku-chan zahuczał, wylatując przez otwarte okno. Tochi wyciągnął rękę w moją stronę.
- Chodź tutaj.
Wyrzuciłem odłamki szkła do kosza i obciążony poczuciem winy bez słowa wykonałem jego polecenie. Złapałem jego dłoń, pozwalając by zaciągnął mnie na łóżko. Ukląkłem na materacu, utrzymując bezpieczną odległość.
- Nic się nie stało. Nie musisz czuć się winny. Wymagałem od ciebie trochę za dużo, mimo, iż wiedziałem, że nie nadajesz się do takich prac. Więc zapomnijmy już o tym, zgoda?
Kiwnąłem głową. Myślałem, że ta rozmowa pójdzie dużo gorzej. Zwłaszcza, że spodziewałem się,  że Tochi będzie na mnie zły.
- Wiesz zajączku, myślę, że kiedy wrócę do formy, powinieneś zrobić sobie kilka dni wolnego. Będziesz mógł przy okazji odwiedzić swoją rodzinę.
Objął moją szyję i delikatnie przyciągnął moją twarz do swojej. Opuściłem spojrzenie, czując jak zaczynam się czerwienić.
- Nie wiem czy chcę ją odwiedzać...
- Powinieneś. Poza tym, pamiętaj, że twoje rodzeństwo cię kocha. Na pewno już się za tobą stęsknili.
Westchnąłem ciężko. Jakoś nie wydawało mi się, żeby rodzice nagle stwierdzili, że wszystko jest w porządku.
- Przepraszam, że ci o tym przypomniałem.
Popchnął mnie na plecy, schylając się nad moją twarzą.
- Cz-czekaj chwilę. Ciągle jesteś ranny.
- Daj spokój zajączku, stęskniłem się za tobą.
- Nie dam spokoju! Zrobisz jeszcze sobie krzywdę!
- Ale tak brakuje mi twojego dotyku - Szepnął, obejmując mój brzuch i smyrając nosem mój obojczyk.
- Trudno! Jesteś w złym stanie. Skoro aż tak ci na tym zależy to poczekaj, aż poczujesz się lepiej!
- Naprawdę? - Tochi odsunął się trochę, patrząc na mnie z góry. Zalałem się rumieńcem, kiedy w końcu zrozumiałem, co tak naprawdę powiedziałem.
- E...em... z-znaczy się... to nie tak. J-ja...
Tochi uśmiechnął się, składając na moich ustach pocałunek. Nie odepchnąłem go. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że stęskniłem się za jego pocałunkami. Objąłem jego szyję, oddając mu się całkowicie. Odepchnąłem go od siebie dopiero wtedy, czy zaczął wsuwać ręce pod moją bluzkę.
- Przes… przestań… - Wyszeptałem, oddychając ciężko.
- Wybacz zajączku, ale…
Nie dałem mu dokończyć. Nie chodziło tu teraz o mnie, ale o jego zdrowie.
- Żadnych ,,ale”! Masz przestać! Teraz!
Tochi odsunął się ode mnie. Całe szczęście, bo nie wiem, czy mógłbym dalej go od siebie odpychać.
- Pomyślałbyś trochę o sobie…
- Pomyślałem. Moje zdrowie nie jest tak ważne jak ty.
- A powinno. Masz trzymać łapy przy sobie.
- Zgoda. Niech ci będzie. Nie posunę się ani o krok dalej.
Kiwnąłem głową, uśmiechając się delikatnie.
- Ale pod warunkiem.
Nim zdążyłem zapytać, Tochi objął mnie i położył ze sobą na łóżku.
- Zostań tu ze mną… - Wyszeptał do mojego ucha, pieszcząc je oddechem. Zadrżałem delikatnie, starając się przypadkiem nie jęknąć.
- Niech ci będzie – Powiedziałem od niechcenia, wtulając się w jego pierś. Był ciepły.
*Proszę… zdrowiej szybko. Nie chcę się już o ciebie martwić.
 

niedziela, 15 czerwca 2014

Zajączek LIV - Opieka

Witajcie w kolejnej części zajączka. Zanim zacznę chcę jeszcze wam coś napisać.Kilka osób pewnie już zauważyło, że chociaż piszę nienajgorzej, to z rysowaniem u mnie gorzej. Dobrze, że inni mają w innych dziedzinach niż pisanie większy talent niż ja. (w tym Trill, której dzieło możecie podziwiać, czytając bloga) tym razem jednak przedstawię wam dzieło mojej znajomej  jak również od niedawna fanki - Masami Mikuo. Wedle obietnicy dedykuję jej również ten post. Szkoda, że nie jakiś bardziej optymistyczny, ale mam nadzieję, że jej rysunek nieco poprawi jego nastrój. ^ ^
 awww...
 
**************************************
Kolejne dni były istnym koszmarem. Musiałem zajmować się zarówno Tochim jak i jego zwierzakami. Musiałem łazić kupować karmę, jedzenie oraz zmieniać Tochiemu opatrunki. Na szczęście nie byłem zmuszany do gotowania a Tochi sam zajmował się opatrywaniem zwierząt. Czułem się jakbym sam był służącym, którzy tak licznie pracowali w naszym domu. Naszym domu... zastanawiałem się, czy uda mi się jeszcze tam wrócić.
- Jak się czujesz? - Zapytałem.
- Coraz lepiej. Dziękuję.
- W porządku.
- Dalej myślisz o swojej rodzinie?
- To chyba oczywiste. Chcesz czegoś?
- Żebyś przestał się tym katować.
- Przejdzie mi w końcu. Najlepiej będzie, jak po prostu szybko wydobrzejesz.
- Skoro tak, wydobrzeje tak szybko, jak to możliwe. Zrobisz mi herbatę?
- Jasne...
Wlałem wodę do czajnika i położyłem go na kuchenkę. Tochi ostatnio poinstruował mnie jak działały tutaj urządzenia. Na moje nieszczęście ciągle ledwo stał, więc nie mógł wykonywać prawie żadnych prac. Dobrze, że opieka nad zwierzętami nie wymagała od niego zbyt wiele siły. Ech… przynajmniej byłem zwolniony ze spania z nim każdej nocy.
  Kiedy czajnik zaczął piszczeć, zdjąłem go z kuchenki. Drugą ręką wziąłem szklankę, do której zacząłem wlewać wrzątek. Woda jednak spłynęła po zewnętrznej części szklanki, zalewając moją rękę. Wrzasnąłem, puszczając szklankę i czajnik.
- Zajączku! Nic ci nie jest?
Tochiemu jakoś udało się jakoś wstać wstać. Z trudem podszedł do zlewu, mocząc ścierkę chłodną wodą.
- Daj rękę - Powiedział, siadając na krześle. Usiadłem przed nim i wykonałem polecenie, ledwo się powstrzymując od jęczenia z bólu. W oczach stanęły mi łzy.
- Już dobrze. Nie jest tak źle. Nie ruszaj się.
Pokiwałem głową. Tochi poszedł z trudem po apteczkę. Najpierw delikatnie nałożył maść na ranę a potem obwinął moją rękę bandażem.
- Chyba jednak prace domowe nie są czymś, za co powinieneś się brać.
Tochi zaśmiał się krótko. Nie wiem czemu, ale jego śmiech tym razem wydał mi się niesamowicie irytujący. Wstałem gwałtownie z krzesła, patrząc na niego z góry.
- No właśnie! Nie nadaję się na pomoc domową! Całe życie spędziłem w bogatej rodzinie! Nie musiałem robić nic co ma związek z porządkami czy gotowaniem! Nie nadaję się do takiego życia! Mam dosyć tego wszystkiego!
Zrzuciłem szklankę z wrzątkiem z blatu. Woda i kawałki szkła rozprysnęły się po całej podłodze. Nie przejąłem się tym kompletnie. Złapałem mój plecak, w którym miałem najpotrzebniejsze rzeczy i opuściłem domek. Poszedłem szybko w stronę wsi. Musiałem odpocząć. Odpocząć od tej całej pracy, zwierzaków... nawet od Tochiego. Wiem, że to nie jego wina, że był w takim stanie, ale nie mogłem znieść tego, że musiałem pracować. Poszedłem do marnej knajpy, która znajdowała się we wsi. Zamówiłem sobie pełny obiad. Pijąc herbatę udało mi się jakoś uspokoić. Zastanawiałem się, co powinienem teraz zrobić. Nie mogłem zostawić Tochiego, ale nie wiedziałem, czy zniosę zajmowanie się nim chociaż dzień dłużej. W dodatku nie wiedziałem, gdzie indziej mógłbym się udać. Nie mogłem wrócić do rodziców a mój własny domek byłby dla mnie samego zdecydowanie zbyt pusty. Ciekawe czy moje rodzeństwo się o mnie martwiło. Pewnie chcieli dać mi kilka dni spokoju i dobrze wiedzieli, że jestem w dobrych rękach.
- Jakiś problem?
Podniosłem spojrzenie. Przy moim stoliku stał kelner. Uśmiechał się delikatnie, trzymając menu.
- Niekoniecznie...
- Coś nie tak z jedzeniem? - Nalegał.
- Miałbym kilka uwag, ale jak na tak podrzędną knajpę w małej wsi mogłoby być gorzej.
Kelner pokiwał głową. Pewnie zastanawiał się, co dokładnie mam na myśli.
- Wiesz... mimo wszystko nie wyglądasz najlepiej. Może mógłbym ci jakoś pomóc?
- Nie powinieneś zajmować się klientami?
Kelner odwrócił się w stronę reszty restauracji. Czy może raczej... karczmy lub gospody. Bo miejsce to przypominało raczej obskurny bar ze średniowiecza. Tak czy tak miejsce to było niemal całkowicie puste. Kilkoro gości jadło w spokoju swoje skromne posiłki. Patrząc na tępo ich jedzenia przypuszczałem, że może im to zająć co najmniej kilka godzin. Widocznie brak jakichkolwiek zajęć dobrze wpływał na kreatywność w spędzaniu wolnego czasu.
- Myślę, że chwilowo sobie poradzą.
- Więc tak się tutaj pracuje, co?
- Mało ludzi to możemy wszystko przyjmować na ludzie. Taki urok wsi.
Przewróciłem oczami, biorąc łyka herbaty. Kelner dosiadł się do mnie.
- Plusem też jest to, że właściwie wszyscy się tu znają.
Nawet nie uniosłem spojrzenia znad mojego obiadu.
- To ty umawiasz się z tym leśniczym, prawda?
Zakrztusiłem się herbatą, o mało co nie wypluwając jej na stół.
- C-co?
Powiedziałem w końcu, kiedy udało mi się złapać oddech.
- A nie? Przyjeżdżasz tu średnio raz na dwa tygodnie. Zawsze idziesz do lasu. A droga ta prowadzi wyłącznie do mieszkania leśniczego. Twoim rodzicom nie podoba się ten związek, co? Nie ma się zresztą co dziwić. Jeżdżąc takim autem na bank są co najmniej milionerami. Chłopak z takiej rodziny nie powinien chyba chodzić z leśniczym. Zwłaszcza tak ekscentrycznym jak Tochi. On niemal nie wychodzi ze swojego lasu. Jeżeli już to po to, żeby kupić jedzenie dla swoich zwierzaków. Wydaje się być miły, ale lepiej sobie radzi z kontaktach ze zwierzakami niż ludźmi. Jakim cudem w ogóle poznał kogoś takiego jak ty?
- Chwila, chwila. Nie wiem, co w tym grodzie mówią na mój temat, ale Tochi jest tylko moim przyjacielem. Nic więcej.
- I dlatego mieszkasz u niego od kilku dni?
- Czy w tej wsi wszyscy wszystko wiedzą?
- Mamy dobry monitoring w postaci ludzi, nie mających nic do roboty. Więc co ci się stało?
- Nie twoja sprawa.
- Zawód miłosny?
- Twój szef nie ma nic przeciwko temu, że wcinasz się w prywatne życie twoich gości?
- Nie specjalnie. Właściwie byłby mi wdzięczny, gdyby w końcu dowiedział się kim jest ten tajemniczy chłopak, który odwiedza naszego leśniczego.
- Nie wasza sprawa. Zresztą, pewnie i tak zapewne niedługo wrócę.
- Czyli jednak zawód miłosny?
- Nie. Zdecydowanie nie. Po prostu nie mogę dłużej znieść życia w takim miejscu. U mnie są pokoje większe od tutejszych domów. Nie nadaję się do tutejszego życia. Zwłaszcza teraz, bo muszę pomagać Tochiemu w domu.  
- Więc czemu ciągle tu jesteś?
- Nie mam bladego pojęcia. Ale na pewno nie po to, żeby wdawać się w dyskusje z kelnerem w jakiejś podrzędnej wsi.
- Tochi wydaje się miłym człowiekiem. I bardzo młodym jak na leśniczego. Niejedna dziewczyna ze wsi do niego wzdycha. A on wybrał sobie jakiegoś chłopaczka z miasta. Urocze.
- Już ci tłumaczyłem, że jestem po prostu jego przyjacielem.
- A dla przyjaciół chyba warto się poświęcić i im pomóc, prawda? Zwłaszcza, kiedy nie są w stanie poradzić sobie sami.
- To nie dla kogoś takiego jak ja. Nie nadaję się do pracy jako sprzątaczka czy kucharz.
- Rozumiem. A prawdziwy przyjaciel chyba nie powinien chyba od ciebie tego oczekiwać, co?
- No właśnie.
- Nawet jeżeli nie jest w stanie robić tych rzeczy sam, prawda?
Odstawiłem kubek piorunując kelnera spojrzeniem. Nie miałem ochoty słuchać rad od kogoś tak nisko postawionego jak on.
- To nie twoja sprawa - Odparłem chłodno - I nie chcę, żeby cała wieś zaraz poznała wszystko o moim życiu.
- No dobra. Już odpuszczam. Wybacz, ale w takich miejscach jak to nie ma zbyt wielu rzeczy, o których można mówić. Ktoś taki jak ty to prawdziwa sensacja.
- Niewątpliwie...
- Przepraszam. Odpuszczę już ten temat. Ale jakbyś powiedzmy potrzebował rady, albo chciał pogadać, to możesz przyjść. Lubię pomagać ludziom. Często przychodzą tutaj tylko po to, żeby się wyżalić.
- Na pewno nie będę miał co robić tylko opowiadać o swoim życiu marnemu kelnerowi z podrzędnej knajpy.
Kelner uśmiechnął się łagodnie, trochę skonsternowany. Raczej nie często rozmawiał z kimś takim jak ja. Skończyłem obiad, zapłaciłem i wyszedłem. Nie chciałem jeszcze wracać. Włóczyłem się po mieście aż do wieczora. Zastanawiałem się, czy dam radę znieść mieszkanie z Tochim jeszcze kilka dni, czy lepiej by było, gdybym już wrócił do domu... o ile jeszcze w ogóle miałem tam wstęp.

środa, 11 czerwca 2014

Zajączek LIII - Atak


Jest! Zmieściłam się w granicy błędu (granica błędu obejmuje tydzień)
Wiem, że jestem straszna, ale nie miałam ostatnio nawet chwili, na zrobienie czegokolwiek. Kolejną notę postaram się jednak dodać w terminie
********************************************

- Pobudka, zajączku.
Mruknąłem coś, obracając się w stronę ściany.
- Poszedłem do baru śniadaniowego w miasteczku. Myślę, że ich umiejętności kulinarne przewyższają moje.
- Mhmm...
Obciągnąłem za dużą koszulę, opatulając się kołdrą.
- No wstawaj, zajączku...
- Nie chcę... jestem zmęczony. Notabene, to twoja wina.
- Przecież już cię przeprosiłem.
Tochi z łagodnym uśmiechem usiadł przy mnie. Przede mną położył papierową torebkę. Dobiegał z niej pyszny zapach. Pyszny oczywiście porównując go z jedzeniem przygotowywanym przez Tochiego. Uniosłem się na łokciach, przysuwając się do miejsca, z którego dobiegał.
- Widzę, że jesteś głodny. Właściwie to ci się nie dziwię.
- Taak... ale to twoja wina. I żadne głupie przepraszam tego nie naprawi.
- Wiem, wiem. Spodziewam się też, że postanowienie poprawy też się raczej nie sprawdzi, co?
- Czasami podziwiam twoją domyślność.
Powiedziałem beznamiętnie, otwierając torebkę. Nie spodziewałem się zbyt wiele i słusznie, ale jak na taką wieś to mogło być o wiele gorzej. W środku znajdował się zamknięty w plastikowym pojemniku boczek oraz kilka grzanek. W dodatku Tochi nazbierał po drodze jagód i poziomek. Jak zwykle smakowały przepysznie.
- Właściwie dlaczego odłączyłeś się od swojej rodziny? Nie wierzę, żebyś z własnej woli od tak porzucił wygodne życie w bogactwie, żeby żyć w tym lesie.
Wcześniej nie miałem okazji o to zapytać, a teraz wydawała się dobra chwila. Poza tym, chciałem się dowiedzieć o nim jak najwięcej.
- To długa i zawiła historia. Wiesz, mój dziadek był botanikiem. Bardzo mi imponował. Uczyłem się od niego niemal od najmłodszych lat. Wtedy nasza firma była jeszcze niewielka a nasze nazwisko nie było aż tak znane. Oczywiście moje rodzeństwo już wtedy wolało pławić się w luksusach, niż pomagać dziadkowi czy pracować. Potem się wybiliśmy. Dzięki pomocy finansowej dziadka nasza firma gwałtownie się rozrosła a dziadek, gdy tylko przestał być potrzebny zaczął być gardzony przez swoje zamiłowanie botaniką. Właściwie to jako jedyny z rodziny nie zapomniałem o naszych korzeniach. Nie chciałem być prawnikiem i niemal cały wolny czas spędzałem z dziadkiem. Jednak nie mogłem znieść tego, jak go ignorują, po tym, jak bardzo nam pomógł. Najgorsze jednak były naciski ze strony rodziny. Mówili, że powinienem wreszcie dorosnąć i zająć się poważną pracą. W pewnym momencie po prostu uznałem, że mam tego dość. Wyniosłem się i zostałem skromnym leśniczym. I wiesz co zajączku? Niczego nie żałuję.
Patrzyłem na niego z ciekawością, częstując się śniadaniem. Nie pomyślałbym nigdy, że ktokolwiek mógłby wybrać życie w lesie niż w luksusach.
- A co z twoją dziewczyną?
Tochi odwrócił głowę, lekko się rumieniąc.
- To nie jest ważne.
- Właśnie, że jest. Obiecałeś, powiedzieć mi wszystko, co chcę wiedzieć.
- Czemu tak cię to ciekawi?
- Po prostu chcę wiedzieć. A ty mi coś obiecałeś.
Tochi westchnął, siadając wygodnie koło mnie.
- Na pewno chcesz tego słuchać?
- Tak.
- To było kilka lat temu. Tuż po tym jak nasza firma zaczęła rosnąć. Przez przypadek poznałem jedną dziewczynę. Spotkałem ją w parku, kiedy podlewała rośliny. Zaproponowałem jej pomoc. Zaczęliśmy rozmawiać o zwierzętach i botanice, a potem umówiliśmy się na randkę. Bardzo się cieszyłem, że jest ktoś, kto podziela moje zamiłowania. Wtedy byłem pewien, że to miłość na całe życie. Oprócz tego, że była bardzo mądra to bardzo ładna. Nie była bogata, ale tym bardziej się cieszyłem. Zabierałem ją na skromne randki po parku czy lasu. Myślałem, że jej się to podoba. Spędzaliśmy właściwie każdą wolną chwilę. Rodzeństwo było już pewne, że pewnego dnia się z nią ożenię. Ale potem okazało się, że woli być z Reiem, bo on zapewniał jej bogate randki i tyle drogich prezentów, ile tylko chciała. Oczywiście, że wybrała jego. Długo nie mogłem się pozbierać. I przebaczyć Reiowi.  Ale przynajmniej wiem, że to nie było to, co sobie wyobrażałem. Zresztą to już przeszłość. Teraz liczysz się tylko ty.
Delikatnie przeczesał dłonią moje włosy. Lekko się zarumieniłem. Nie znosiłem, kiedy był aż tak czuły. Wprowadzało mnie to w zażenowanie. Wziąłem swoje rzeczy i szybko poszedłem pod prysznic. Dobrze, że Mita przy okazji wmontował zamek w drzwiach. Naprawdę nie chciałem za każdym razem tłumaczyć Tochiemu, dlaczego nie może się ze mną kąpać.
   Kiedy brałem prysznic coś mnie zaniepokoiło. Było to ledwie słyszalne trzaśnięcie drzwiami. Niby nic, ale... jakoś nie przypominałem sobie,  Tochi kiedykolwiek wychodził bez uprzedzenia mnie. Zwłaszcza, że mieszkał w domu po środku lasu a ja podczas kąpieli byłem całkowicie bezbronny.
 Tak szybko jak tylko mogłem skończyłem kąpiel, wytarłem się, ubrałem i wyszedłem. Główny pokój był pusty. Szybko wyszedłem z domku. Moje obawy niestety okazały się słuszne. Przed domkiem dwóch ochroniarzy bezlitośnie okładało leżącego na ziemi Tochiego. Za nimi spokojnie stali moi rodzice, patrząc na Tochiego zimno.
- Witaj Usagi. Spodziewaliśmy się ciebie tutaj – Powiedział beznamiętnie mój ojciec.
- Zostawcie go!
Zeskoczyłem ze schodków i wbiegłem między Tochiego i jego katów.
- Chcieliśmy tego uniknąć, ale nie dajesz nam wyboru - Powiedział beznamiętnie mój ojciec. Ochroniarze nie drgnęli, czekając na dalsze rozkazy - Nic na ciebie nie działa. Ani kary, ani racjonalne argumentacje, ani nawet fakt, że ten śmieć sam przyznał się, że nic dla niego nie znaczysz.
- On nie jest śmieciem. I to wszystko to wasza wina!
- Mówiliśmy, że ten wasz niby związek nie ma prawa bytu. Mogłeś go zakończyć od razu. Wiesz, że możemy sprawić, żebyście obaj stracili wszystko.
- I co? Wydziedziczycie mnie? Spalicie las i dom Tochiego? Fakt, to może działać jako szantaż, ale jak potem wytłumaczycie światu co się stało? A co jeżeli powiedziałbym w mediach całą prawdę? Nawet jeżeli zaprzeczycie, taki fakt na zawsze odciśnie swoje piętno na firmie.
- Zrobisz to swojemu rodzeństwu?
- Poradzą sobie. Są zaradni. Może otworzą własne firmy i będzie im się wiodło o wiele lepiej niż teraz. Przynajmniej będą wolni.
- Po co tak komplikować, Usagi? Zostaw tego śmiecia i wracaj do domu. Co może ci dać jakiś tam leśniczy? W dodatku facet?
- Coś, czego wy nigdy mi nie daliście.
- Przestań bredzić jakieś farmazony. Zapomnij o nim i wróć do domu. Szybko o nim zapomnisz a oni wybiją temu leśniczemu ciebie z głowy. Na zawsze.
- Nie! Nie pozwolę na to!
Strażnicy zrobili krok w przód. Miało to być ostrzeżenie i sugestia, żebym się usunął. Nie zrobiłem tego jednak. Tochi był już mocno skatowany. Nawet nie próbował się podnieść. Wcale nie wykluczone, że mogliby go szybko dobić. A do tego nie miałem najmniejszego zamiaru dopuścić.
- Zostaw go, Usagi. Minako to znacznie lepsza partia.
- Nie!
- Tak będzie najlepiej dla wszystkich.
- Dla wszystkich poza mną! A to moje życie!
- Wolisz żyć tutaj niż wrócić do domu?
- Być może! A wy nie powinniście w to ingerować!
- Stracisz wszystko.
- To dziwne, bo mam wrażenie, że mam więcej, niż miałem kiedykolwiek!
Spojrzenie mojego ojca stało się wyjątkowo surowe. Jakby wszystkie dotychczasowe uczucia zostały zastąpione przez lód.
- Dość tego. Pozbyć się go.
Tochi jeszcze bardziej się skulił. Nie mógł się bronić. Nie w takim stanie. Strażnicy podeszli jeszcze bliżej.
- Nie! Jeżeli coś mu zrobicie, przyrzekam, że tego pożałujecie! Nie pozwolę wam go skrzywdzić.
-Usagi dość! Gdyby nie on, życie dalej toczyłoby się swoim rytmem! Dlaczego miałoby ci na nim aż tak zależeć! A wy co?! Ogłuchliście?! Pozbyć się go!
- Nie pozwolę na to! Ja go kocham!
Nastała cisza. Nie była to jednak zwykła cisza. Teraz nawet zwierzęta wydawały się zamilknąć, wiatr przestał huczeć a liście przestały szumieć. Zupełnie jakby ktoś zatrzymał czas. Zacisnąłem usta, kiedy dotarło do mnie, co właściwie powiedziałem. Na twarz wstąpił mi rumieniec.
- Zajączku...  – Szepnął cicho Usagi.
- Idziemy - Rozkaz mojego ojca bynajmniej nie brzmiał, jakby zrozumiał moje uczucia i chciał mi pozwolić żyć w spokoju. Brzmiało to bardziej, jakby uznał, że nie zasłużyłem już na dalszą uwagę. Ta wyższość, ta pogarda ze strony mojego ojca zacisnęła pętle na moim gardle. Musiałem się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć płaczem. Oczywiście ani moja matka, ani tym bardziej ochroniarze nie odwrócili się w moją stronę, gdy poszli w stronę wioski, znikając za krawędzią lasu. Poczułem wtedy dłoń Tochiego, delikatnie obejmującą moją dłoń.
- Zajączku..?
Ścisnąłem jego rękę. Wiem, co chciał powiedzieć. Pamiętałem też, co ja powiedziałem. Na razie byłem jednak zbyt zdołowany, żeby o tym myśleć. Upadłem na kolana, zaciskając mocno powieki. Tochi przytulił mnie do siebie. Wtuliłem zapłakaną twarz w jego bluzkę. Nic nie powiedział. Dopiero kiedy poczułem jego krew, przesiąkniętą przez materiał przypomniałem sobie, w jak beznadziejnym jest stanie. Uznałem, że w tym wypadku moje relacje rodzinne, to rzecz drugorzędna.
- ... Jesteś cały we krwi. Poczekaj, pójdę po apteczkę, albo coś. Wyglądasz fatalnie – Przełknąłem łzy, wycierając twarz swoją koszulką.
- To nic takiego. Bywało gorzej.
Spróbował się podnieść, ale jęknął z bólu, ponownie siadając na ziemi.
- Siedź gdzie siedzisz.
- Zajączku... - Złapał mnie za rękaw, patrząc mi w oczy. - W porządku?
Pokiwałem głową, ścierając łzy. Tochi ponownie spróbował wstać. Tym razem, dzięki oparciu się o mnie, udało mu się nawet ustać.
- Mówiłem ci, że masz siedzieć. Zrobisz sobie krzywdę.
- Usiądę w środku. Pomóż mi.
- Nie możesz poczekać tutaj?
- Nie mogę.
Nie próbowałem nawet się kłócić. Gdybym mu nie pomógł, pewnie doczołgałby się do domku. Usadziłem go opartego o łóżko i gorączkowo zacząłem przeszukiwać szafki. Było to tym trudniejsze, że w większości z nich siedziały przygarnięte przez Tochiego zwierzaki. W końcu znalazłem apteczkę w pierwszej szafce od ściany. Tochi wyglądał okropnie. Mnóstwo siniaków, podrapań, rozcięta warga i łuk brwiowy. Oprócz tego w wielu miejscach miał zdartą skórę. Miałem nadzieję, że przynajmniej nie miał żadnych ran wewnętrznych.
- Nie stresuj się tak zajączku. To... to nic takiego.
Jakoś nie poczułem się uspokojony. Przeszukiwałem apteczkę żeby znaleźć cokolwiek, co mogłoby pomóc Tochiemu. Niestety, kompletnie się na tym nie znałam.
- Zajączku... - Spojrzałem na niego. Położył dłoń na moim ramieniu, lekko pociągając mnie do siebie. - Też cię kocham.
- Nie masz się teraz czym przejmować!? Staram ci się pomóc, więc przestań wymyślać!
Czując, jak się czerwienię, wziąłem pierwszą z brzegu buteleczkę, starannie się jej przyglądając.
- Wiesz... myślę, że w tym przypadku może zadziałać woda utleniona. Krople do oczu się nie przydadzą.
Z lekkim uśmiechem podał mi inną butelkę z apteczki oraz kilka wacików. Kiwnąłem głową, nalewając wodę utlenioną na waciki. Tochi ostrożnym gestem ściągnął z siebie koszulę. Było to trudne, bo materiał przykleił się do zaschniętej krwi. Usiadłem przy nim i delikatnie zacząłem oczyszczać rozcięcia na jego piersi.
- Poczekaj zajączku.
Spojrzałem na niego. Złapał za moje biodra, sadzając mnie na swoich nogach.
- Cz-czekaj... co ty...
- Nie jest tak wygodniej?
- N-nie, nie jest. Puść mnie.
- Daj spokój zajączku. Tym razem nie mam żadnych ukrytych intencji - Puścił moje biodra, unosząc ręce do góry, jakby pokazywał, że nie ma przy sobie żadnej broni - To jak?
Zacisnąłem wargi i opuściłem gwałtownie głowę, powracając do przerwanej czynności.
- Dobrze znosisz ból – Zagadnąłem po chwili - W ogóle cię to nie boli?
- Nie. Jesteś wyjątkowo delikatny.
Zakończyłem odkażanie jego piersi i skupiłem się na twarzy. Było mi ciężko powstrzymać rumieniec, kiedy Tochi nieustannie wpatrywał się w moje oczy.
- Hej, zajączku?
- Co?
Zapytałem, starając się skupić całą moją uwagę na rozciętym łuku brwiowym.
- Możesz to powtórzyć?
- O co ci chodzi?
- Wiesz o co.
- N- nie mam pojęcia.
- Beznadziejnie kłamiesz. Przecież widzę, jak bardzo jesteś czerwony. Musisz wiedzieć, o co mi chodzi.
- Nie wiem. Daj mi spokój.
- A jeżeli powiem ci, co mam na myśli, to to powiesz?
- Nie będę nic mówił. Daj mi spokój.
- Ale wiesz zajączku, zaskoczyłeś mnie. Nie spodziewałem się, że pierwszy raz, kiedy wyznasz mi miłość, będziesz się zwracał do swoich rodziców.
- Z-zamknij się... - Opuściłem głowę, czując jak coraz bardziej się czerwienię – Już skończyłem.
- Dzięki zajączku. Jak mam ci się teraz odwdzięczyć?
- Daj spokój. To i tak jest moja wina.
- A więc... ty ciągle jesteś mi coś winny, prawda?
- Tak...
Powiedziałem zdołowany. Opuściłem lekko głowę, sięgając po bandaż i obwijając nim pierś Tochiego. Nie byłem pewny, czy powinienem to robić, ale ponieważ Tochi nic nie mówił, kontynuowałem.
- Nie dołuj się zajączku. Tylko żartowałem. Przecież to nie twoja wina.
- Jak nie moja wina, to czyja? Gdybym się tutaj nie pojawił, moi rodzice nic by ci nie zrobili.
- Prawdopodobnie. Ale wtedy żyłbym tutaj bez ciebie. A to byłoby gorsze, niż zakatowanie na śmierć.
Nie odpowiedziałem. Objąłem Tochiego, żeby przełożyć bandaż za jego plecami do drugiej ręki. Starałem się, żeby Tochi nie zauważył, że tak naprawdę chciałem chociaż na chwilę poczuć jego ciepło. Czułem się winny przez to, co się stało. Przecież to była moja wina.
- Naprawdę nie powinieneś się tym martwić. Ale jeżeli chcesz przez kolejne kilka dni możesz zająć się lasem i mną.
Uśmiechnął się przy tym szeroko. Zacisnąłem pięści na bandażu. Miałem wielką ochotę powiedzieć mu, co o tym sądzę, ale... nie miałem za bardzo wyjścia. Jakoś musiałem mu się odpłacić za jego stan.
- Niech ci będzie...
- Mówisz serio?
- Poniekąd jestem ci to winien.
- Zapamiętam sobie, żeby częściej być rannym.
- Mało zabawne...
Tochi zaśmiał się, kładąc rękę na moim policzku. Nie odtrąciłem jej, zawiązując supeł na bandażu.
- Wydaje mi się, że jest w porządku, ale moim zdaniem powinieneś skontaktować się z lekarzem.
- Obejdzie się. Za kilka dni mi minie. Zwłaszcza, jeżeli będziesz się o mnie troszczył.
Uśmiechnął się łagodnie. Ręka, oparta na moim policzku zaczęła przyciągać mnie do niego. Oparłem ręce na jego biodrach, przysuwając się bliżej. Zamknąłem oczy. Nie starałem się wyrywać, gdy składał na moich ustach namiętny pocałunek. Zamknąłem oczy, oddając mu się całkowicie.
- Nie gniewasz się... za to co się stało?
- Na pewno nie na ciebie.
Ponownie mnie pocałował. Jego usta miały smak krwi i wyrzutów sumienia.