niedziela, 25 października 2015

Zajączek CVII - Zaręczyny


- Na pewno musisz jechać? - Tochi położył dłonie na moich ramionach, patrząc mi w oczy. Poprawiłem torbę na moim ramieniu, uśmiechając się niepewnie.
- Wiesz, że nie mogę zostać. Muszę wracać do siebie.
- No wiem - Uśmiechnął się czule, odgarniając kosmyk moich włosów za ucho. - Ale nie lubię, kiedy wyjeżdżasz. Chciałbym, żebyś mógł tu zostać.
- Zastanowię się, jak trochę przebudujesz ten domek - Uśmiechnąłem się, podnosząc na niego spojrzenie.
- Mhmm... dwa piętra, jakiś basen, sauna... - Oparł swoje czoło o moje, wciąż patrząc mi w oczy. - Coś jeszcze?
- Na początek wystarczy.
Pokręcił głową, wciąż się uśmiechając.
- Kocham cię, wiesz?
- Tak, wiem... - Przewróciłem oczami, uśmiechając się delikatnie. - Widzimy się za tydzień. Będziemy w kontakcie.
Złożył na moich ustach delikatny pocałunek, mierzwiąc mi przy tym włosy. Ciałem wstrząsnął mi dreszcz rozkoszy a w głowie się zakręciło. Najchętniej zostałbym z nim teraz, ale wiedziałem, że nie mam takiej możliwości.
- Wróć wkrótce.
- Wrócę... - Na linii drzew stał Kashikoi, nerwowo czekając, aż skończę się żegnać. Pozwoliłem Tochiemu na ostatni pocałunek i pobiegłem do brata.
- I jak? - Zapytałem, gdy minęliśmy już linię drzew. - Hana dalej jest zła?
- Powiedzmy... raczej nie promienieje radością. Na prawdę nie mogłeś przeczytać tego cholernego SMSa?
- No przepraszam... jakoś tak...
- Byliście zajęci, co? - Spojrzał na mnie z pewnym pobłażaniem. Zalałem się rumieńcem, odwracając wzrok. Odburknąłem coś, ale Kashikoi i tak mnie nie słuchał.
Pokonaliśmy dróżkę i po krótkiej chwili dotarliśmy do miasta. Hana siedziała na ławce. Ubrana była w zwiewną, białą sukienkę a na głowie miała słomiany kapelusz.
- Cześć Hana... - Powiedziałem niepewnie, gdy już podeszliśmy do niej. Podniosła głowę. Jej spojrzenie było chłodne i wydawało się przeszywać mnie na wskroś. - Ja...
- Nie - Wyciągnęła dłoń w moją stronę, skutecznie mnie uciszając. Zamilkłem więc, czekając spokojnie na kolejne reprymendy. - ...przepraszam.
- Co? - Powiedzieliśmy niemal równocześnie z Kashikoiem, gdy minął pierwszy szok. Hana wstała z ławki, delikatnymi ruchami poprawiając sukienkę.
- Mogłam troszeczkę przesadzić... nie powinnam być taka zła na was. Był to dla mnie lekki szok i przestałam nad sobą panować. Po prostu... po prostu trochę mnie to przerosło. Nie chciałam tak na ciebie krzyczeć. Gdybyś... pewnie gdybyś był nawet starszy, to ciężko byłoby mi to zrozumieć. Wiesz... nie byłam na to przygotowana i... - Nerwowo poprawiła swoją sukienkę. - Troszeczkę przesadziłam. Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz - Uśmiechnęła się czarująco. Z Kashikoiem staliśmy przez chwilę otępiali, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć. Spojrzeliśmy na siebie pytająco, po czym nasze spojrzenia ponownie padły na Hanę.
- Umm... nie gniewam się... - Wydusiłem z siebie. Hana Uśmiechnęła się łagodnie. Podeszła krok w moją stronę, przytulając mnie do siebie.
- Po prostu nie spodziewałam się, że możesz... no wiesz... - Na jej twarzy dostrzegłem delikatny rumieniec. - Przy okazji będziesz mógł przeprosić pana Tochiego, że... byłam taka nieuprzejma.
Uśmiechnęła się promiennie. Odpowiedziałem tym samym, dopiero teraz wychodząc z szoku. Akurat podjeżdżał nasz samochód, więc uwolniła mnie ze swojego uścisku, zaraz wsiadając do środka.
Kashikoi oparł dłoń na moich plecach, dając mi do zrozumienia, że miałem ogromnego farta. Sam tego nie rozumiałem, ale nie zamierzałem narzekać. Przynajmniej nie oberwało mi się, za to.
- To nie znaczy, że mi się podoba, co robicie - Dodała, gdy zająłem miejsce, tuż przy niej.Kashikoi usiadł z przodu, żeby dać nam porozmawiać. Jej głos jednak był znacznie spokojniejszy, niż wcześniej. Całe szczęście od kierowcy odgradzała nas szyba, więc nie słyszał, co mówimy. - Szesnaście lat, to nie jest wiek, w którym powinno się iść do łóżka.
- Ja wiem... - Opuściłem głowę, ponownie się czerwieniąc. Przynajmniej teraz nie mówiła tego przy świadkach. - Ale... to jakoś tak samo wyszło.
- Tak, wiem, hormony i tak dalej. Ale na prawdę nie miałeś oporów, nim to zrobiliście?
- Hana... - Odwróciłem spojrzenie w stronę okna.
- Chcę po prostu wiedzieć. Kiedy zobaczyłam was w tej sytuacji, pomyślałam, że w ogóle cię nie znam. Co się takiego stało, że się a to zdecydowałeś?
- No bo... - Podwinąłem nogi na fotel, jeszcze bardziej się czerwieniąc. - No bo... to jakoś tak samo wyszło. Byłem smutny, on mnie przytulił, p-pocałował i... i to tak samo się stało.
- Czyli to wina pana Tochiego - Pokręciła głową, wzdychając ciężko. - No cóż, przynajmniej teraz to rozumiem. - Uśmiechnęła się delikatnie. Wyglądała pięknie, jak się uśmiechała. - Ciężko mi uwierzyć, że mój mały braciszek jest już dorosły.
Telefon w mojej kieszeni za wibrował, dając mi znać o SMSie.
,,Trzymaj się jakoś. I pozdrów Hanę. Kocham cię" Uśmiechnąłem się do wiadomości, czytając jej treść.
- Wiesz braciszku... - Podniosłem wzrok na moją siostrę. - Chyba jestem w stanie powierzyć cię komuś, kto zwykłą wiadomością wywołuje taki uśmiech na twojej twarzy.
Zmusiłem się do delikatnego uśmiechu, chociaż cała twarz zapłonęła mnie intensywnym rumieńcem. Nawet nie próbowałem się wypierać, bo była to oczywista oczywistość.
- Właściwie... przyjechaliście w jakimś konkretnym celu? - Zapytałem, chcąc zmienić temat. Na twarzy siostry dostrzegłem nagłą zmianę nastroju. Zmieszała się, lekko zarumieniła. Jej dłonie zacisnęły się mocno na sukience, a głowę odwróciła w stronę okna. Udawała, że mnie nie słyszy. Chciałem powtórzyć pytanie, ale po jej reakcji jasno zrozumiałem, że w tej chwili nie powinienem o to pytać.
Po kilku godzinach dojechaliśmy do naszego miasta. Nie zatrzymaliśmy się jednak po naszym domem, a przy jednej z restauracji, do której chodziliśmy kiedyś. Nieco zaskoczony wysiadłem z samochodu i skierowałem się do środka, za moim rodzeństwem. usiedliśmy w jednym z bocznych stolików, specjalnie odgrodzonych parawanem.
- Co się stało? - Zapytałem, gdy tylko zajęliśmy miejsca. Hana i Kashikoi wymienili się spojrzeniami. Już czułem, że mają mi do powiedzenia coś złego. Po chwili odezwał się Kashikoi.
- Mamy ci coś ważnego do powiedzenia... - Wydusił z siebie niechętnie. Na to to już sam wpadłem, chciałem powiedzieć, jednak się powstrzymałem. Spojrzał na Hanę, która tylko kiwnęła głową.
Przyglądałem się to jednemu to drugiemu, czekając, co takiego chcą mi powiedzieć. Cokolwiek to było, bynajmniej nie było to nic dobrego.
- Enma i Hotaru już o tym wiedzą. Chcieliśmy powiadomić o tym całą waszą trójkę na raz, ale... wyszło jak wyszło - Powiedział, kiwając głową w stronę kelnera, który przyniósł nam picie.
- Co się dzieje? - Byłem już lekko zaniepokojony tą wypowiedzią, a wyraz ich twarzy tylko utwierdzał mnie w przekonaniu, że mają mi do powiedzenia coś złego. Kashikoi spojrzał na Hanę. Ta pochyliła się nad stołem. Uśmiechnęła się, aczkolwiek widziałem w jej uśmiechu pewien niepokój.
- Nie masz się o co martwić. To... to w sumie dobre wieści. Ja... - Spojrzała na brata, a potem ponownie na mnie. - Wychodzę za mąż - Oświadczyła. Zaniemówiłem. Jakoś nie umiałem sobie wyobrazić nikogo, kto zasługiwałby na Hanę. Nawet najfantastyczniejszy facet przy jej boku wyglądałby jak skończony frajer. Była prawie jak księżniczka. Jedna z tych ślicznych, mądrych i miłych.
- Łał... - Wydusiłem z siebie, gdy tylko przeszedł mi pierwszy szok. - To... fantastycznie - Uśmiechnąłem się dość niepewnie. - A... kto to taki? - Hana lekko się zarumieniła, opuszczając spojrzenie. Kashikoi też nie wydawał się zbyt szczęśliwy. Znaczy... - To rodzice zaaranżowali to małżeństwo? - Oboje kiwnęli głowami.
- Nie wszyscy mają tyle odwagi co ty, braciszku...
- Nie musisz się przecież na to zgadzać. To twoje życie.
- Wierz mi, chciałabym... ale nie mogę. Mamy co do naszej rodziny pewne zobowiązania. Tobie udało się odnaleźć szczęście u boku kogoś, kogo kochasz, ale my nie możemy. Nie chodzi tylko o nas, ale o całą rodzinę. Czy wiesz jaki to byłby skandal...
- Skandal skandalem, ale co z twoim szczęściem? Nie masz do niego prawa?
- Mam. I postaram się je mieć, przy okazji dopełniając rodzinnego obowiązku.
Spojrzała na mnie. W jej oczach widziałem zdeterminowanie i smutek. Naprawdę chciałem, żeby mogła żyć z kimś, kogo kocha, ale wiedziałem, że tym jej nie przekonam.
- Kto to? - Zapytałem niepewnie. Uśmiechnęła się, widocznie się rumieniąc. Odwróciła się, zerkając w stronę wejścia. Podążyłem za jej spojrzeniem. Po chwili do naszego stolika podszedł wysoki mężczyzna, z czarnymi włosami i zielonymi oczami. Twarz miał łagodną, ale wykrzywiający ją złośliwy uśmieszek całkowicie rujnował przyjazny wygląd. Usiadł tuż koło mnie, na przeciwko Hany, posyłając mi uśmiech.
- Rei?!

sobota, 17 października 2015

Zajączek CVI - Kazanie

Cześć. Zanim zaczniecie - Wiem, że pisanie komentarzy bywa trudne, ale w tym wypadku byłabym bardzo wdzięczna, gdybyście mi napisali, czy wam też zniknął obrazek na samej górze bloga. Od razu mówię, że nie wiem, co się stało, a ustawić go nie mogę(o ile to nie jest błąd mojego laptopa) bo został zrobiony przez jedną z moich czytelniczek  :<
Jakie ja mam zdolności w tworzeniu grafik wiedzą już ci, którzy czytali mojego bloga kilka miesięcy temu(zwykły obrazek, czarne tło - kompletnie nie do porównania z tym, co jest teraz) więc sama absolutnie nie przywrócę tego do wcześniejszego stanu, jeżeli się okaże, że to jest jednak problem samego bloga, co jest dość prawdopodobne, bo już jedna osoba na fp mi pisała, że też nie ma żadnej grafiki

***********************

- Myślisz, że możemy już wrócić?
Zerknąłem pytająco na Kashikoia. Wzruszył ramionami, opierając się o jedno z drzew. Siedzieliśmy w krzakach już dobre dziesięć minut, a z domku nie dobiegały żadne odgłosy. Po takim czasie miałem wątpliwości, czy ten domek dalej będzie stał.
- Hana mówiła, że mam cię zabrać na spacer, ale nie sprecyzowała na jak długi. Może już nie żyją?
- Weź nawet tak nie mów... obawiam się, że to może być całkiem prawdopodobne... - Zerknąłem na Kashikoia, z ulgą przyjmując fakt, że wcale nie wyglądał, jakby mówił na serio. Chociaż w sumie nie wyglądał też, jakby był to żart.
Odczekaliśmy jeszcze kilka sekund, nim w końcu Kashikoi położył dłoń na moich plecach i poprowadził mnie do przodu.
- W razie czego to jaką wersję mam przytrzymywać? - Zapytał, przed samym domkiem.
- Najlepiej względnie prawdziwą. Tylko... może nie informuj Hany o tym, kiedy Tochi i ja... - Speszyłem się widocznie. - ...no wiesz...
- No wiem, no wiem... - Kashikoi przewrócił oczami, uchylając lekko drzwi. W środku, przy stole siedzieli Tochi i Hana, zwróceni w swoją stronę. Wyglądało to jak scena z jakiejś komedii, bo nastrój bynajmniej nie wyglądał tak poważnie, jak poważnie powinien wyglądać. Znaczy, Hana owszem z lodowatym spojrzeniem przyglądała się Tochiemu, raz po raz popijając herbatę, jednak zwiewna, bladoróżowa sukienka z niebieskimi kokardkami dawała jej tak wdzięcznego wyglądu, że z trudem można było ją brać na poważnie. Oczywiście, kiedy nie patrzyło się na jej oczy, które mogłyby skutecznie sparaliżować każdego. Tochi zaś, chociaż ewidentnie spięty, uśmiechał się cały czas, posyłając Hanie wdzięczne spojrzenia. Widząc, że wróciliśmy, posłał nam wdzięczne spojrzenie. Byłem prawie pewny, że w ten sposób, chce nam podziękować, że już jesteśmy.
- Wróciliście - Stwierdziła Hana, odwracając spojrzenie w naszą stronę. Pod presją jej lodowatego spojrzenia, obaj stanęliśmy na baczność.
Jedno z krzeseł, na prawo od Tochiego wysunęło się znacząco. Przełknąłem ślinę, zajmując miejsce wskazane mi przez Hanę.
- Usagi - Zwróciła się do mnie, gdy po dłuższej chwili Kashikoi zajął miejsce koło niej. - Chyba nie muszę mówić, że nie podoba mi się to, czego się dowiedziałam?
Zerknąłem pytająco na Tochiego, ale w tej chwili nie mógł mi powiedzieć, jak dużo w tej chwili wie.
- ...tak, domyślam się...
- Nigdy nie rozmawialiśmy z tobą na takie tematy, ale...
- Hana - Przerwałem jej, momentalnie się zalewając rumieńcem.
- Nie. Wysłuchasz mnie teraz do końca. Dalej jestem zła, więc dobrze ci radzę, nie przerywaj mi - Wyciągnęła palec w moją stronę, dość dobitnie dając mi do zrozumienia, że mam się zamknąć. Zamilkłem więc, zaciskając dłonie na kolanach, pod stołem. Na jednej z nich poczułem przyjemny dotyk. Kątem oka zerknąłem na uśmiechniętego Tochiego. Chyba chciał dodać mi otuchy, ale w tej chwili tylko bardziej mnie to zawstydziło. - Nie rozmawialiśmy z tobą na takie tematy, bo zawsze wydawałeś się wystarczająco rozsądny, żeby zaczekać z pójściem do łóżka, do odpowiedniego momentu.
Przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz. Najpierw Tochi, teraz Hana. Czy rozmawianie o takich rzeczach tak otwarcie jest zaraźliwe?
- No bo...
- Jeszcze nie. Do Tochiego też mam żal, bo jest współwinny, ale nie jesteś już dzieckiem, powinieneś był powiedzieć ,,nie" - Spojrzała na mnie karcąco, na co ja tylko opuściłem głowę. Mogłem powiedzieć, że nie chciałem powiedzieć ,,nie", ale sytuacja była już wystarczająco żenująca. Policzki już i tak piekły mnie niemal boleśnie, od rumieńców.
- Żeby wszystko było jasne, wiem, że nie jesteś dzieckiem, ale szesnaście lat to jeszcze nie jest wiek, w którym powinno się przeżywać swój pierwszy raz - Coraz bardziej miałem ochotę schować się pod stołem i tak umrzeć ze wstydu.
- Hana... - Kashikoi ulitował się nade mną, przerywając siostrze. Delikatnie położył dłoń na jej ramieniu. - Rozumiem, że zaakceptowanie tego jest dla ciebie trudne, ale jestem przekonany, że nie była to przypadkowa noc. Zwłaszcza, że są w związku już dłuższy czas.
Tochi pokiwał głową, wtrącając się do rozmowy.
- Wiem, że w sumie z Zaj... z Usagim nie znamy się tak długo, jak normalne pary, ale mogę was zapewnić, że kocham go i na pewno nie zamierzałem go wykorzystać.
- Rozumiem - Głos Hany nawet odrobinę się nie zmienił. Spodziewałem się, że mogła już to usłyszeć kilkanaście razy. - Ale nie mogę się pogodzić z tym, że tak szybko zaczęliście ze sobą sypiać.
- ...to... - Wtrąciłem, całkowicie czerwony. - ...to jakoś tak samo...
- Jakoś tak samo to się nie dzieje, Usagi. A co do ciebie, Tochi to naprawdę nie sądziłam, że mógłbyś posunąć się do takich rzeczy. Nawet jeżeli kochasz Usagiego - Dodała, gdy Tochi starał się jej przerwać.
Nastąpiła krępująca cisza, wśród której chyba tylko Hana nie wydawała się tym przejęta. Ze skruchą opuściliśmy głowy, czekając na dalszy jej wywód.
- No dobrze. Kashikoi? - Zerknęła kątem oka na brata. Ewidentnie była to zgoda, żeby mógł się w końcu odezwać.
- Uważam, że odrobinę przesadzasz - Spiął się widocznie pod presją jej spojrzenia. - Wiesz... Usagi może i ma dopiero szesnaście lat, ale...
- To naprawdę poważny związek - Wtrącił się Tochi, jeszcze mocniej ściskając moją dłoń. - Ja wiem, że powinienem poczekać, ale przysięgam ci, że nie zrobiłbym nigdy nic, czego Usagi by sobie nie życzył.
- Ale Usagi ma tylko 16 lat. Nawet jeżeli ci się nie sprzeciwiał, powinieneś poczekać, aż chociaż trochę dorośnie. Zwłaszcza, że prawdopodobnie nie był świadomy co się dzieje i co będziecie robić.
- Hana... - Jęknąłem, coraz bardziej zawstydzony. Nie musiała wspominać, że zanim nie poznałem Tochiego nie miałem żadnych cielesnych kontaktów z kimkolwiek i nawet nie miałem pojęcia, że dwóch facetów może ,,to" robić.
- Wiem. I nic mnie nie usprawiedliwia, poza tym, że moje intencje są czyste - Uśmiechnął się delikatnie. Cóż, przynajmniej nie drążył zarzuconego przez nią tematu. Hana westchnęła ciężko, odstawiając pusty kubek z herbatą na stół.
- Niestety w tej chwili nic nie mogę zrobić. Co się stało, to się nie odstanie, a jakoś wątpię, żeby którykolwiek z was mnie posłuchał, jeżeli powiem, że macie z tym skończyć - Wzruszyłem ramionami z niewinnym uśmiechem, czym zasłużyłem sobie na kolejne zimne spojrzenie. - Żeby było jasne, nie akceptuję w najmniejszym stopniu tego, co robicie. A raczej tego, co Tochi robi tobie, braciszku - Trochę mi ulżyło, że Hana się uspokoiła i że znowu mówi do mnie ,,braciszku". - A ty dość mocno straciłeś w moich oczach, Tochi.
Opuściliśmy oboje pokornie głowy. Nie miałem odwagi ponownie spojrzeć na siostrę.
- No dobrze, myślę, że na dzisiaj mi wystarczy wrażeń. Wybaczcie, ale na dzisiaj wrócę już do hotelu - Wstała z krzesła, ostatni raz mrożąc nas spojrzeniem i doniosłym, dumnym krokiem opuściła domek. Dopiero wtedy cała nasza trójka odetchnęła z ulgą.
- To było okropne... - Powiedziałem, opierając głowę na stole i zasłaniając ją ramionami.
- Więc to tak jest rozmawiać z rodziną swojego ukochanego - Zaśmiał się Tochi. Jak na kogoś, kto właśnie przeszedł rozmowę ze wściekłą Haną, wydawał się zdecydowanie zbyt spokojny.
- Jak na kogoś, kto właśnie przeszedł rozmowę ze wściekłą Haną, wydajesz się zdecydowanie zbyt spokojny - Trochę mnie zaskoczyło, że nagle usłyszałem moje myśli, wypowiedziane na głos. Zerknąłem na Kashikoia. Pytanie padło od niego, chociaż przez chwilę się zastanawiałem, czy przypadkiem ja tego nie powiedziałem.
- Tak, muszę przyznać, że nie było ciekawie - Uśmiechnął się promiennie. Zdecydowanie zbyt promiennie. - Przez chwilę się bałem nawet, że wyleje na mnie wrzątek.
Z Kashikoiem wymieniliśmy się znaczącymi spojrzeniami. Tochi był zdecydowanie zbyt rozpromieniony.
- No dobra, wybaczcie mi, ale wolę nie zostawiać Hany samej. Pewnie będzie się pieklić przez dobre kilka godzin. Ech... naprawdę, moglibyście być trochę ostrożniejsi... - Westchnął ciężko. Podniosłem na niego przepraszające spojrzenie, podnosząc głowę znad stołu.
- Wybacz Kashikoi. Nie spodziewałem się, że wpadniecie tak wcześnie  - Tochi wzruszył ramionami, uśmiechając się niewinnie.
- Mniejsza z tym. Ode mnie już się nasłuchaliście - Wstał od stołu, zerkając w stronę drzwi. - Ale przez kilka dni postarajcie się nie irytować Hany.
- ...przepraszam... - Powiedziałem cicho, nie mogąc powstrzymać rumieńców. Kashikoi spojrzał znacząco na Tochiego, a potem dopiero wzrok utkwił we mnie.
- Nie przejmuj się tym. Tochi... nie przesadź, z ,,dbaniem o niego" - Powiedział dość dobitnie, machając nam na pożegnanie. Tochi odmachał mu, nim drzwi się zatrzasnęły. Odczekałem kilka sekund, nim walnąłem otwartą dłonią w tył głowy Tochiego.
- Ty idioto! - Wybuchłem, wstając gwałtownie z krzesła. - Odbiło ci! Wiedziałeś, że dzisiaj przyjeżdża moje rodzeństwo! Cholera... - Opadłem ciężko na siedzenie, chowając twarz w dłoniach. - ...Hana jest wściekła...
- Jakoś to przeżyje - Uśmiechnął się łagodnie. - Jeżeli cię to pocieszy, to mi się naprawdę solidnie oberwało. Hana zaczęła od bardzo dobitnego przekazania mi, co takiego o mnie myśli - Uśmiechnął się, ściskając moją dłoń. Natychmiast jednak wyrwałem się z jego uścisku.
- Zasłużyłeś sobie na to! I...
- Zasłużyłem - Potwierdził spokojnie, nim zdążyłem się jeszcze na niego powściekać. Uśmiechnął się promiennie, widząc moje zaskoczenie, że od razu przyznał się do błędu. - Chcesz mnie teraz ukarać? - Uśmiechnął się jeszcze szerzej, doprowadzając mnie do soczystego rumieńca.
- Głupek - Syknąłem, mijając go i podchodząc do blatu. Mój telefon migał, oznajmiając mi, że mam wiadomość. No tak, na śmierć zapomniałem o tym SMSie. Sięgnąłem po komórkę.
- Coś się stało? - Zapytał Tochi, widząc mój wyraz twarzy. Musiałem wygądać na naprawdę zszokowanego, skoro o to zapytał. Przyłożyłem jedną dłoń do twarzy, podając mu telefon. Parsknął śmiechem, widocznie znacznie bardziej zadowolony z wiadomości Kashikoia, niż ja.
,,Niedługo będziemy z Haną u was. Ogarnijcie się, nim przyjedziemy".

niedziela, 11 października 2015

Zajaczek CV - Zimny kwiat

Poranne światło przedarło się przez okna. Rozciągnąłem się, czując dotkliwy ból w okolicy bioder. Syknąłem z bólu. odwróciłem się na bok i nakrywając się kocem.
- Mam dla ciebie herbatę. Poczęstujesz się? - Podniosłem lodowate spojrzenie. Z trudem usiadłem  na łóżku i przyjąłem od Tochiego gorący kubek. Dopiero teraz poczułem bolesne skutki krzyczenia przez pół nocy.
Wziąłem kilka łyków, rozkoszując się rozlewającym się po moim gardle ciepłem.
- Lepiej? - Podniosłem na niego nienawistne spojrzenie, nie racząc go odpowiedzią. - Cieszę się - Uśmiechnął się szeroko. To o której przyjdzie twoje rodzeństwo?
Wzruszyłem ramionami. Tochi spokojnie podał mi jakieś tabletki na ból gardła.
- Przydałoby się coś kupić na obiad. Nie powinni przyjechać wcześniej, prawda? - Ponownie wzruszyłem ramionami. Gardło za bardzo mnie bolało, żebym miał ochotę silić się na powiedzenie czegokolwiek. Nie wiem, o której skończyliśmy wczoraj robić ,,to" w lesie, ale gdy dotarliśmy do domu, zbliżał się już świt. Od braku snu i długotrwałego wdychania tych pyłków, wciąż bolała mnie głowa. Najgorsze jednak było to gardło... głupi Tochi. Gdyby nie doprowadzał mnie do szaleństwa ostatniej nocy, nie musiałbym krzyczeć przez tyle czasu jego imienia.
Tochi krzątał się chwilę po kuchennym aneksie, przygotowując tosty na śniadanie. Wydawał się kompletnie nie przejęty tym, że jestem zły na niego, przez to, że doprowadził mnie do takiego stanu.
- Normalnie zaproponowałbym na obiad pizze, ale może twoje rodzeństwo tego nie popierać. Z drugiej strony nie ma w miasteczku praktycznie nic, co mogłoby zadowolić ludzi twojego pokroju. Hmm... jak myślisz, co zjadłoby twoje rodzeństwo?
Wzruszyłem ramionami, zastanawiając się chwilę.
- Myślę, że jakaś chińszczyzna mogłaby wystarczyć - Powiedziałem szeptem, czując ja bardzo zdarte mam gardło.
- Więc potem pójdę do miasta. Chcesz iść ze mną?
Pokręciłem głową, opatulając się kocem i odkładając na bok herbatę. Tochi spojrzał na mnie czule, siadając tuz koło mnie. - Kupić ci coś w mieście?
- Więcej leków na ból gardła - Powiedziałem, zachrypniętym głosem, ze słyszalnym wyrzutem.
- Chyba powinienem cię przeprosić za wczoraj, co?
- Chyba? - Uniosłem brwi.
- No cóż, przepraszam. Wiesz... ten pyłek...
- To trzeba było mnie tam nie zaciągać! - Kaszlnąłem kilka razy, gdy powróciły do mnie skutki krzyków przez całą noc.
- Taa... to nie było fajne. Ale teraz masz kolejną rzecz, którą możesz mi wybaczać - Uśmiechnął się, przytulając mnie do siebie i kładąc się na mnie, na łóżku.
- A skąd pomysł, że ci wybaczę? - Zapytałem, wracając do szeptu, kiedy głośniejsze mówienie było dla mnie bolesne.
- Hmm... będę bardzo, bardzo ładnie prosił - Uśmiechnął się, wstając i podając mi tosty na śniadanie. Nie było to może śniadanie, dorównujące temu, do którego przywykłem, ale dało się znieść. Tochi podał mi jeszcze jedną herbatę, siadając tuż przy mnie ze swoim śniadaniem.
- Więc dzisiaj czeka mnie pogadanka z twoim rodzeństwem? - Rzucił, żeby zmienić temat. - Powinienem się bać?
- Cóż, musieli słuchać moich narzekań, więc możliwe, że tak - Oddałem mu talerz, kurując swoje gardło herbatą.
- Aż tak za mną tęskniłeś? - Zapytał złośliwie, przytulając mnie od tyłu.
- Dobrze ci radzę, nie zaczynaj tego tematu - Powiedziałem zimno, opierając się o jego pierś i popijając napój.
- No jasne... to jak, mam bardzo przechlapane?
- Tak szczerze..? - Odchyliłem głowę do tyłu, zerkając na jego twarz. Pozwoliłem mu nawet na krótki pocałunek, złożony na moich ustach. - Myślę, że masz przechlapane.
Uśmiechnął się, ściskając mnie mocniej.
- Więc teraz będę musiał zjednać do siebie także twoją rodzinę. Hmm... może jak się z tobą ożenię to mi wybaczą? - Zamyślił się, wpatrując się w sufit.
- Ch- chyba się zapominasz - Prychnąłem, z rumieńcem na policzkach. - Przede wszystkim, nie zamierzam za ciebie wychodzić. Poza tym, jak to ,,ożenić". Nie jestem dziewczyną.
- Oh, a więc to ci przeszkadza? - Rozpromienił się ponownie, przyprawiając mnie dodatkowo o rumieńce. - A gdybym powiedział, że za ciebie wyjdę , to byś się nie czepiał?
- Oczywiście, ze bym się czepiał. Nie zamierzam za ciebie wychodzić, bez względu na to, jak to ujmiesz. I nawet, gdyby było to możliwe.
- A wielka szkoda. Gdybyś był tylko mój, już nigdy nie musiałbym się martwić, że mnie zostawisz.
- Pff... gdybym chciał od ciebie odejść, to zrobiłbym to, bez względu na to, czy bylibyśmy związani ze sobą, czy nie - Odwróciłem od niego spojrzenie, udając zaabsorbowanego czymś, co znajdowało się w moim kubku z herbatą.
- Tak mówisz, ale i tak wiem, że nie zdobyłbyś się na to, żeby mnie zostawić - Uśmiechnął się delikatie, rzucając mnie na ziemię i siadając na moich biodrach. Delikatnie zabrał mi kubek, żebym nie rozlał jego zawartości
- Doprawdy? - Szepnąłem, unosząc brwi i podnosząc się do półsiadu.
- Tak - Złożył na moich ustach namiętny pocałunek, wsuwając dłonie pod moją koszulkę. - Zwłaszcza, że sam bym na to nie pozwolił. Dręczyłbym cię, do końca twojego życia.
Spojrzałem na niego zimno, starając się wysunąć spod jego ciała. Złapałem jego dłonie, wyciągając je spod mojej koszulki.
- Nie przesadzasz trochę? - Wstałem gwałtownie z łózka, nim zdążył się posunąć dalej.
- Możliwe. Ale tak ciężko mi się oprzeć, gdy jesteś w pobliżu - Objął mnie od tyłu, składając na mojej szyi kilka pocałunków. Nim zdążyłem coś odpowiedzieć, Tochi odwrócił mnie w swoją stronę, sadzając na blacie.
- Jeżeli posuniesz się chociaż o krok dalej, to... - Nie dokończyłem, uciszony namiętnym pocałunkiem. Chciałem go odepchnąć, ale jeszcze nie odzyskałem pełni sił po nieprzespanej nocy i wczorajszym ,,maratonie".
- Tylko trochę... - Szepnął mi do ucha, bez krępacji zsuwając moje spodnie. Całe szczęście, że pod spodem miałem jeszcze bokserki.
Oparłem się rękoma o blat, odciążając nieco dolną część mojego ciała, kiedy z każdą chwilą pogłębiał pocałunek.
Mój telefon za wibrował, informując o dostarczonym SMSie. Sięgnąłem ręką, jednak znajdował się za daleko, żebym mógł go dosięgnąć.
Tochi, widząc moje starania, nieco mi pomógł, na swój własny sposób. Położył mnie na na blacie, pochylając się nade mną. Otumaniony rozkoszą, nawet nie zauważyłem, kiedy ściągnął koszulkę i teraz jego ciepły tors przyklejał się do mojej bluzki.
Próbowałem sięgnąć po telefon, jednak po kilku sekundach, napełnionych namiętnym pocałunkiem, odpuściłem sobie. Objąłem szyję Tochiego, nagimi udami obejmując jego brzuch.
- Zajączku... - Szepnął mi do ucha, powodując na całym moim ciele dreszcze.
- Tochi... - Odparłem cicho, czując coraz bardziej narastające podniecenie.
- Cześć braciszku, wpadliśmy z wizy... - Na kilka sekund, czas zamarł. Zacisnąłem dłonie na ramionach Tochiego, odwracając się sparaliżowany w stronę drzwi. Hana patrzyła na nas osłupiała, równie niezdolna do ruchu, co my dwaj. Chyba tylko Kashikoi, który właśnie przejeżdżał ręką po twarzy, z wyrazem ubolewania, nie był całkowicie zszokowany.
Udało mi się w końcu otrząsnąć od siebie na tyle, żeby być w stanie odepchnąć Tochiego. Usiadłem na blacie, obciągając koszulkę na moje nogi. W tym czasie Tochi również się opamiętał, szybko naciągając na siebie koszulkę i podając mi spodnie.
- Co... tu... - Wydusiła z siebie Hana, gdy my staraliśmy się naprędce ubrać. Na policzkach wykwitł jej delikatny rumieniec.
- To nie tak jak wygląda... - Próbowałem wybrnąć jakoś z tej beznadziejnej sytuacji, zeskakując z blatu i zapinając spodnie.
- Hana, może zanim zaczniesz panikować, weź kilka głębokich wdechów - Kashikoi oparł dłonie na ramionach siostry, delikatnie wyprowadzając ją na zewnątrz. Ta na całe szczęście była zbyt otumaniona, żeby protestować.
- Więc... w skali od jednego do dziesięciu... - zaczął Tochi, poprawiając zmierzwione włosy. - Jak duże mam kłopoty?
- Kolosalne - Odparłem lodowato, patrząc na niego nienawistnie. - Wiedziałem, że to zły pomysł. Przecież Kashikoi mówił, że przychodzą... - Schowałem twarz w dłoniach, nie mogąc znieść takiego wstydu. Nie chciałem, żeby tak Hana dowiedziała się, co dokładnie mnie łączy z Tochim. Najlepiej w ogóle, żeby nigdy się o tym nie dowiedziała. A teraz zostałem postawiony w tak żenującej sytuacji.
- No cóż, trzeba teraz wszystko wyjaśnić.
- Żartujesz? Chcesz z nią teraz rozmawiać?
- No cóż... tak... - Uśmiechnął się, ruszając w stronę wyjścia. Sam najchętniej schowałbym się pod kocem i nigdy spod niego nie wychodził. Szkoda, że nie mogłem tak po prostu tego zrobić.
Dogoniłem Tochiego, który właśnie opuszczał mieszkanie. Na polanie przed domkiem stał Kashikoi, usilnie starający się uspokoić roztrzęsioną Hanę.
- Umm... wszystko w porządku? - Zapytałem niepewnie, podchodząc do mojego rodzeństwa. - Ja...
Delikatna dłoń na moich ustach, skutecznie mnie uciszyła.
- Usagi, proszę cię, przez kilka minut się nie odzywaj - Kiedy mówiła do mnie po imieniu, z reguły była naprawdę zła, więc posłusznie się nie odzywałem, zerkając niepewnie to na Tochiego, to Kashikoia. Ten patrzył na mnie zmęczonym wzrokiem, wyrażającym więcej, niż mógłby wyrazić słowami. Tochi stanął koło mnie, czekając, aż Hana się uspokoi.
- No dobrze... czekam - Powiedziała w końcu, krzyżując ręce na piersi, unosząc głowę i patrząc lodowato na naszą dwójkę.
- Umm... to nie tak, jak wyglądało? - Spróbowałem niepewnie, jednak jej spojrzenie pozostało tak samo surowe, jak wcześniej.
- Hana, nie gniewaj się na Zaj... na Usagiego. To wszystko moja wina.
Jej spojrzenie zrobiło się jeszcze zimniejsze, teraz jednak skierowane zostało na Tochiego. Pod wpływem jej spojrzenia nawet on się lekko spiął. Uśmiechał się jednak spokojnie, nie dając po sobie poznać, jak bardzo się stresuje.
- Kashikoi? - Odwróciła się w jego stronę. - Wiedziałeś o tym wszystkim? - Speszył się widocznie, nerwowo trąc swoją szyję. Hana była słodka, urocza i była najwspanialszą dziewczyną, jaką znałem, ale kiedy była zła, potrafiła być naprawdę przerażająca. - Proszę, zabierz Usagiego na spacer. Z nim porozmawiam później.
Chciałem już zaprotestować, ale zarówno mina Hany jak i Kashikoia dość wyraźnie mi mówiły, żebym się zamknął. Rzuciłem Tochiemu ostatnie spojrzenie, żeby jakoś się trzymał i podszedłem do mojego brata.
- Herbaty? - Zaproponował z uśmiechem Tochi, otwierając przed Haną drzwi. Uśmiechnął się w moją stronę, nim ponownie je zamknął. .
- Wiesz, że macie przechlapane, co? - Rzucił Kashikoi, patrząc na zamknięte drzwi.
- Taa...
- Mówiłem, że przyjedziemy.
- Wiem... - Przewróciłem oczami.- Ale... nie miałem pojęcia, że tak wcześnie... - Burknąłem, odwracając spojrzenie. - Jak duże kłopoty ma Tochi?
- Wiesz... od kiedy tylko się urodziłeś, dla Hany byłeś oczkiem w głowie. Jej pierwszy młodszy brat, firma się rozrastała, więc ona opiekowała się tobą częściej niż matka, gdy tylko byłeś wystarczająco duży, żeby mogła sobie poradzić. Jakby nie było, to ona spędzała z tobą najwięcej czasu.
- No wiem... jest dla mnie bliższa niż matka.
- No właśnie. A teraz wyobraź sobie, że jej kochany, niewinny braciszek w wieku 16 lat został otumaniony i wykorzystany przez faceta.
- Czyli... Tochi ma bardzo poważne kłopoty - Westchnąłem ciężko. Kashikoi położył dłoń na mojej głowie, mierzwiąc mi delikatnie włosy.
- Tia... nawet ja mu współczuję.

niedziela, 4 października 2015

Zajączek CIV - blask kwiatów


Do późna łaziliśmy po lesie, robiąc sobie tylko kilka krótkich przerw na złapanie oddechu i zjedzenie czegoś. Tochi wtedy rozkładał koc, częstował mnie kanapkami i owocami, a ja mogłem odetchnąć chwilę od chodzenia. Tochi śmiał się, że dłużej odpoczywałem niż chodziłem. W końcu, nim zdążyłem zauważyć, zastała nas noc, a ja byłem już poważnie wykończony.
- Tochi... może już wracajmy? - Jęknąłem, przecierając zaspane oczy. - ...jestem już zmęczony...
- Pójdziemy jeszcze tylko w jedno miejsce - Wyjął z plecaka latarkę i zaczął oświetlać nam drogę wśród coraz bardziej gęstniejącej ciemności. Ścisnął moją dłoń i pociągnął za sobą w stronę drzew. Schowałem się za jego plecami, starając się nie oberwać za mocno przez rośliny, które atakowały nas ze wszystkich stron.
- Mogę wiedzieć, gdzie mnie ciągniesz i dlaczego przy okazji próbujesz mnie zabić? - Powiedziałem zimno, już zmęczony nasza wycieczką.
- Zaraz zobaczysz - Zatrzymał się gwałtownie, odwracając w moją stronę. Kiedy się pochylił, w świetle latarki zauważyłem kawałek materiału, który trzymał w rękach. - Zaufaj mi, dobrze?
Spojrzałem na materiał, a potem na Tochiego. W końcu kiwnąłem głową, biorąc od niego latarkę, żeby mógł zawiązać mi oczy. Kiedy już skończył, złapał mnie za ręce i powoli pociągnął do przodu. Musiał iść tyłem, żeby dokładnie pilnować, żebym się nie przewrócił. Przez chwilę rośliny delikatnie przejeżdżały po moich ramionach, a potem zniknęły. Ziemia również stała się bardziej równa i zniknęły korzenie, co prawdopodobnie oznaczało, że wyszliśmy na polanę. Po chwili Tochi się zatrzymał i puścił moje ręce.
- Gotowy? Zaraz zobaczysz coś niezwykłego. Coś, czego jeszcze nikt wcześniej nie widział.
Dookoła unosił się delikatny, słodki aromat, jednak po części orzeźwiający. Kiwnąłem głową, czując delikatną ekscytację. - Coś, czego nikt poza tobą nie widział.
Rozwiązał opaskę. Otworzyłem powoli oczy, dosłownie zamierając.
Pomimo późnej godziny i wyłączonej latarki Tochiego, niewielka polana na której staliśmy, zalana była niebieskawym blaskiem. Rozejrzałem się otępiałym wzrokiem po kwiatach, rosnących na skraju polany. Ich płatki, co zadziwiające lśniły delikatnym światłem, a przy nawet najlżejszym podmuchu wiatru, świecący pyłek unosił się w powietrzu.
- To... to niemożliwe... - Wydusiłem z siebie, gdy pierwszy szok minął.
- Myślisz? - Rozłożył na ziemi koc, siadając na nim. Wyciągnął rękę w moją stronę, a ja nie zastanawiałem się ani chwili, natychmiast dając się zaciągnąć na koc. - To największe dzieło mojego dziadka. Mówiłem ci o nim kiedyś, pamiętasz? - Kiwnąłem głową, nie do końca nawet pojmując znaczenie jego słów, niemal odurzony tym miejscem. - Gdy pierwszy raz od niego wyjeżdżaliśmy, dostałem kilka nasion. Wyglądają powalająco, prawda?
Wbiłem wzrok w unoszący się nad ziemią, niebieskawy pyłek, który osiadł na trawie. Tochi przejechał dłonią po mojej twarzy, unosząc ją do góry.
- Ale... jak to w ogóle możliwe? - Na twarzy wykwitł mi delikatny uśmiech. Tochi spojrzał na mnie czule, sprawiając, że moje ciało wydawało się rozpływać. Złożył na moich ustach delikatny pocałunek, kończąc go jednak zdecydowanie za wcześnie. Działo się ze mną zdecydowanie coś złego, bo prawie jęknąłem, gdy się ode mnie odsunął.
- Może niemożliwe? - Powiedział niskim, przyjemnym głosem, który niemal doprowadził mnie do drżenia. - Ma to jakieś znaczenie?
Jego spojrzenie wydawało przenikać mnie na wsrkoś, a ja nie miałem nawet siły, żeby się od niego odsunąć. Otaczające nas pyłki wydawały się wysysać ze mnie całą energię. Pokręciłem głową, z delikatnie rozchylonymi ustami. Tochi tylko się uśmiechnął, wypełniając sobą pustą przestrzeń, między moimi ustami. Jęknąłem. W głowie już teraz mi się kręciło, jakbym wypił za dużo alkoholu. Wolałem nawet nie myśleć, co się stanie, jeżeli Tochi spróbuje posunąć się dalej.
Tymczasem on pogłębiał pocałunek, rozpalając moje ciało coraz bardziej i bardziej. Zamknąłem oczy, nieśmiało oddając pocałunek. Zadrżałem, gdy poczułem jego ręce pod moją koszulką. Zacisnąłem dłonie na jego ramionach, walcząc sam ze sobą, żeby jednak go odepchnąć. Wystarczyło jednak, że otworzyłem oczy i napotkałem jego spojrzenie, żeby całkowicie stracić pewność siebie. Nawet gdy uwolnił już moje usta, nie umiałem mu się postawić.
- Czy możesz podnieść ręce? - Zapytał kuszącym głosem, wwiercając się cały czas w mój umysł intensywnym spojrzeniem. Chciałem powiedzieć, że nie mogę, że się nie zgadzam na to, że nie chcę tego robić tutaj, albo chociaż pokręcić głową. Moje ciało jednak wydawało się chcieć czegoś zupełnie innego.
Podniosłem posłusznie ręce, pozwalając mu ściągnąć ze mnie koszulkę. Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale zimny, szorstki koc, na którym wylądowałem, skutecznie odebrał mi dech w piersi. Po gołej skórze przeszedł mi lodowaty dreszcz od późno wieczornego chłodu.
Odwróciłem głowę, nie mogąc znieść spojrzenia Tochiego, rozpalającego moje ciało. Unoszące się w okół świecące pyłki, oświetlające jego twarz, dodatkowo potęgowały ten efekt.
Ciepły oddech pieścił najpierw moje ucho, a potem zjeżdżał coraz niżej i niżej. Wysunął język, czubkiem którego zjeżdżał od mojej piersi w dół. Zatrzymał się na linii moich spodni, bez wahania je rozpinając i bardzo powoli zsuwając w dół. Bezwiednie podniosłem biodra, pozwalając mu na pozostawienie mnie w samych bokserkach.
- W takim... miejscu... - Szepnąłem, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak bardzo przyspieszony był mój oddech.
- Zaufaj mi... - Szepnął, pochylając się nad moją twarzą i składając na niej kilka pocałunków. - Wszystko będzie dobrze.
- Zimno... - Szepnąłem, gdy moje ciało przeszedł kolejny dreszcz. Nie byłem w stanie nic zrobić, nie umiałem nawet myśleć. Chociaż w głowie pojawiały mi się najróżniejsze wizje, co by się stało, jakby ktoś się nagle tu pojawił, o tych wszystkich otaczających nas robalach, czy zwierzętach, ale nic takiego nie mogło przekonać mojego ciała, żeby ponownie zaczęło się mnie słuchać. Ale wystarczyło jedno spojrzenie w oczy Tochiego, otoczone przez pyłkowe świetliki, żebym jeszcze bardziej stracił panowanie nad sobą.
- Nie przejmuj się, zaraz cię rozgrzeję - Uśmiechnął się, chuchając mi do ucha. Językiem zaczął pieścić moje ciało, aż zacząłem drżeć z rozkoszy. Kiedy już całkowicie straciłem nad sobą panowanie, Tochi nie miał żadnych oporów przed pozbawieniem mnie także bokserek, które rzucił na bok, razem z resztą moich ubrań. Podniósł spojrzenie, niemal pożerając mnie wzrokiem.
- N-nie patrz na mnie... - Jęknąłem, kuląc się pod jego wzrokiem, całkowicie nagi i całkowicie poddany jego woli. Tochi uśmiechnął się, odsłaniając białe zęby, które w tej chwili do złudzenia przypominały wilcze kły.
- Ale jesteś taki piękny... chciałbym móc na ciebie patrzeć do końca życia.
Pomimo zimna, moje ciało jeszcze bardziej zaczęło płonąć. Prychnąłem, odwracając głowę i nerwowo łącząc nogi. Tochi rozchylił je zaraz, sadowiąc się między moimi kolanami. Pochylił się , składając na mojej piersi pocałunki i delikatnie masując moje uda. Jęknąłem, odrzucając głowę do tyłu.
- Tochi... nie, nie tutaj...
- Dlaczego nie? - Zapytał spokojnie, językiem przejeżdżając wzdłóż mojej szyi. - Znasz lepsze miejsce, gdzie mógłbym cię całkowicie posiąść, niż to, które zostało stworzone tylko dla ciebie? - Do oczu napłynęły mi łzy rozkoszy, gdy zaczął dotykać moich sutków. - Nikt tu nigdy nie przychodzi. Dlatego to miejsce jest tylko dla ciebie - Szepnął, ponownie składając na moich ustach pocałunek.
- Ale... - Jęknąłem, jednak natychmiast zamilkłem, uciszony jego spojrzeniem.
Jęknąłem, odrzucając głowę w tył, gdy Tochi zaczął wsmarowywać zimny żel we mnie. Zacząłem oddychać spazmatycznie, przez otwarte usta. Nie byłem w stanie nawet protestować, gdy szerzej rozłożył moje uda i wpił się w moje usta. Wolną ręką zaczął dotykać mojego penisa, co rozpalało mnie jeszcze bardziej. Nawet w ten zimny wieczór, moje ciało wydawało się płonąć.
- Rozluźnij się... - Szepnął do mojego ucha, powoli się we mnie wsuwając. Wydałem z siebie głośny jęk, wstrząsany dreszczem rozkoszy. Natychmiast zagryzłem dolną wargę, nie chcąc, żeby w całym lesie było mnie słychać.
- Możesz jęczęć. I tak nikt cię tutaj nie usłyszy - Szepnął do mnie, lekko przygryzając moje ucho.
- Ale... ale... jęknąłem, gdy zaczął się we mnie poruszać. Objąłem jego szyję, wbijając z rozkoszy paznokcie w jego plecy. Do oczu napłynęły mi łzy rozkoszy. Odrzuciłem głowę do tyłu, lekko otwierając załzawione oczy. Nad nami lśniło tysiące gwiazd, dodatkowo otoczone niebieskawym pyłem. Od patrzenia na to wszystko, zaczynało mi się kręcić w głowie. A dotyk Tochiego, rozpalający każdy kawałek mojej skóry, dodatkowo mi to utrudniał.
Całe moje ciało drżało, wstrząsane dreszczami rozkoszy. To było coś niesamowitego. Nie umiałem nawet myśleć o tym, że robimy to gdzieś na dworze, zbyt zajęty odczuwaniem rozkoszy. Gorąco, które odczuwałem od dotyku Tochiego mieszało się z zimnem, coraz bardziej spadającej temperatury.
- Zajączku... - Szepnął, posuwając mnie coraz mocniej, tak, że niemal traciłem oddech. - Kocham cię... - Jego oddech pieścił moje ucho, niemal doprowadzając mnie do szaleństwa z rozkoszy. Nim zdałem sobie z tego sprawę, co i rusz wykrzykiwałem jego imię.
Wśród ciemności, rozświetlanej niebieskawym światłem, obserwowani przez księżyc i gwiazdy, robiliśmy to niezliczoną ilość razy. Moje spazmatyczne krzyki, jęki i oddech, wydawały się roznosić echem po całym lesie.


Położyłem głowę na ramieniu Tochiego. Poprawił mnie na swoich plecach, spokojnie kierując się w stronę naszego domku. Obejmując jego szyję, jedną dłonią trzymałem latarkę, kierując jej blask na krzaki, przez które Tochi musiał się przedzierać.
- Trzymasz się jakoś? - Zapytał, poprawiając mnie jeszcze raz, gdy prawie przysnąłem na jego ramieniu.
- Hmm... tak, tak... - Mocniej ścisnąłem jego szyję. Całe ciało dalej mi drżało, po tym co robiliśmy. Kiedy ekscytacja opadła, jeszcze bardziej zrobiłem się senny. I całe szczęście, bo przynajmniej nie miałem siły myśleć o tym, co właśnie zrobiliśmy.
- Latarka - Upomniał mnie łagodnie Tochi. Poderwałem głowę, ponownie kierując światło przed nas a nie pod jego nogi. Zerknąłem na jego twarz. Od czasu, aż ponownie wyruszyliśmy, bez przerwy się szczerzył, nawet na chwilę nie przestając. No, przynajmniej on był z siebie dumny, bo ja miałem ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Nie mogłem uwierzyć, że pozwalałem mu na zrobienie mi czegoś takiego na dworze. Czułem się, jakbym był czymś otumaniony. Nie mogłem w żaden sposób mu się przeciwstawić.
- Przestań się uśmiechać - Powiedziałem zimno, nie mogąc znieść wyrazu jego twarzy.
- Nie mogę. Jestem szczęśliwy - Odwrócił się w moją stronę, delikatnie całując mnie w policzek. Czekałem tylko, aż powie, że zawsze chciał to zrobić na dworze, ale oszczędził mi tej informacji, widocznie wiedząc, że ja o tym wiem.
- Swoją drogą... kwiaty się podobały?
- Były bardzo ładne... - Odwróciłem wzrok, patrząc na drzewa. - Aż dziwne, że nikt nie wykorzystał tego. Na pewno można by zarobić na nich miliony. Czegoś takiego nie widzi się codziennie... - Odwróciłem się. Zza drzew widziałem tylko delikatny, niebieskawy blask. - Nie wspominałeś przypadkiem, że miały jakiś defekt?
- Hmm? Ah, tak, miały - Uśmiechnął się szerzej. Przez chwilę milczał i dopiero popędzony moim spojrzeniem zdecydował się mnie oświecić, co takiego było z nimi nie tak. - Według prawa są nielegalne, bo wytwarzany przez nie pyłek jest silnie odurzający. W zależności od okoliczności, może także wywoływać silne podniecenie.
Zamarłem, słysząc tą informację. Otworzyłem szerzej usta, zaskoczony tą uwagą. Milczałem przez dłuższą chwilę, nie mogąc zrozumieć sensu jego słów.
- Czekaj... co? - Uśmiechnął się niewinnie, gdy tylko wyrwałem się z osłupienia. - Ty dupku! Znowu mnie czymś naszprycowałeś! - Chciałem się odsunąć od niego, ale gdy prawie spadłem z jego pleców, znowu się do nich przykleiłem. - Jesteś okropny!
- Przepraszam - Uśmiechnął się do mnie delikatnie. - Ale to nie dlatego cię tu zabrałem. Przede wszystkim chciałem ci pokazać ten widok. Wybacz, że nie były czerwone - Zmierzyłem go zimnym spojrzeniem, ale wystarczyło, że przypomniałem sobie ten widok i to, jak na mnie patrzył, żebym poczuł się mniej zły.
- Jesteś idiotą... - Prychnąłem, ponownie pokładając się na jego ramieniu.
- Tak. Ale twoim idiotą - Serce momentalnie mi zmiękło, gdy usłyszałem te słowa. Na dodatku, złożył na moim policzku kolejny pocałunek. - I to na zawsze.
Idiota... i jak ja miałem go nie pokochać?