Kiedy się obudziłem, za oknem było już jasno. Dziwne, że Tochi do tej pory mnie nie obudził. Kiedy tylko spróbowałem się ruszyć, zrozumiałem dlaczego. Zwyczajnie sam dalej spał.
- Tochi... obudź się - Powiedziałem cicho, nie wykonując gwałtownych ruchów. Doskonale wiedziałem, jak to może się skończyć. - Tochi, wstawaj! Jak to się dzieje, że w lesie zawsze wstajesz tak wcześnie, a jak tylko gdzieś wyjeżdżamy śpisz do późna?
- Jesteśmy na wakacjach... daj mi jeszcze trochę pospać.
Zerknąłem na zegarek, stojący przy łóżku.
- Zaraz się kończy doba hotelowa. Do tego czasu musimy wyjść, więc wstawaj.
- Ale nie chcę... zostańmy tu jeszcze.
Mruknął i przytulił mnie do siebie. Nawet już nie próbowałem się wyrwać. Wiedziałem, że nie ma to sensu. I tak był ode mnie znacznie silniejszy.
- Naprawdę musimy już iść.
- Nie chcę....
- Nie zachowuj się jak dziecko... jeżeli ładnie wstaniesz, to... - Zawachałem się na chwilę, odwracając spojrzenie. Nieznośne pieczenie pojawiło się na moich policzkach. Nie wiedzałem jak mogę go przekonać, nie mówiąc nic żenującego.
- To? - Tochi otworzył jedno oko, zerkając na mnie z góry.
- To nie będę musiał zrobić ci krzywdy.
- Chciałbym to zobaczyć...
- Dosyć tego! Puszczaj mnie w tej chwili! Musimy się wymeldować!
- Zamieszkajmy tutaj...
Westchnąłem ciężko, na chwilę przestając się szarpać.
- Tochi... wiem, że nie chcesz jechać do swojej rodziny, ale gdzieś musimy zamieszkać przez te kilka dni. Wierz mi, wolałbym zostać tutaj bardziej niż ty. Ale nas na to nie... nie st... nie sta... nie mam aż tylu pie... nie mamy pie...
Tochi rozluźnił nieco uścisk, co wykorzystałem, żeby usiąść. Czułem dziwny ucisk na piersi, kiedy tylko próbowałem powiedzieć ten oczywisty fakt. To było niedorzeczne, ale nie mogłem tego wypowiedzieć.
- Zajączku?
- Muszę do łazienki - Mruknąłem i zamknąłem się w toalecie. Ucisk w piersi wydawał się mnie dusić. Przemyłem twarz wodą i zerknąłem w lustro. Nagle wydałem się sobie taki mały i nieistotny. Usiadłem na ziemi, opierając się o ścianę. Dlaczego nie mogłem tego wypowiedzieć? Dlaczego rzeczywistość, z którą zmagałem się od tak dawna zaczęła mnie boleć dopiero teraz? Przecież od dawna borykałem się z problemami finan... z problemami. A teraz... zupełnie jakby dopiero co to do mnie dotarło.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi.
- Zajączku...
- Zaraz wyjdę.
Zamek w drzwiach cicho szczęknął i Tochi wszedł do środka. Usiadł koło mnie i pogłaskał mnie po włosach.
- Wszystko będzie dobrze, zaufaj mi. To tylko drobne kłopoty finansowe. Jeszcze kilka dni i rodzice o tobie zapomną. A potem wrócisz do swojego rodzeństwa i będziesz żył jak kiedyś. No a teraz nie martw się. Pojedziemy do domu, weźmiemy wspólną kąpiel, pójdziemy coś zjeść a za kilka dni wrócimy do nas, dobrze?
Spojrzałem na niego i zmusiłem się do uśmiechu. Wcale mi się to nie podobało, ale tak długo, jak byliśmy razem byłem w stanie to zaakceptować.
- A teraz się zbieraj. Zjemy śniadanko a potem możemy się zatrzymać na przykład na jakieś lody albo deser, może być?
Uśmiechnął się, łapiąc moją dłoń i pomógł mi wstać. Nastęnie odgarnął moje włosy za ucho i delikatnie pocałował w czoło. Ucisk na piersi lekko zelżał. Nie wiem czy to przez słowa Tochiego, czy może to, że znaczył dla mnie znacznie więcej niż wszystkie pieniądze świata, czego oczywiście nigdy mu nie powiem.
Pozwoliłem mu wziąć się za rękę i poprowadzić na dół do stołówki. Oczywiście wyrwałem mu się, gdy tylko winda zatrzymała się na parterze.
Hotel co prawda był skromny, ale śniadanie było całkiem nie najgorsze.
Jedliśmy w ciszy. Żaden z nas zresztą nie miał ochoty na rozmowy. Tochi był zdołowany, bo musiał jechać do miejsca, którego nienawidził a mnie dalej dołowała moja sytuacja finansowa.
Po śniadaniu zapłaciliśmy za pokój i ruszyliśmy dalej w drogę. Czekała nas bardzo, bardzo długa jazda.
- Na pewno nie wolisz jechać z tyłu? Będziesz mógł się położyć, zdrzemnąć... wiesz, trochę nam to zajmie.
Zerknąłem na tylne siedzenie. Co prawda Tochi je umył, ale jakiś nie mogłem się przemóc, żeby leżeć tam, gdzie przez dłuższy czas leżała nasza sperma.
- Podziękuję...
- Jak wolisz. Chciałbyś się jeszcze gdzieś zatrzymać? Może skoczymy na lody?
- Nie jestem godny... może potem.
- Jakbyś zmienił zdanie daj znać.
- Wiem...
Przez dłuższy czas jechaliśmy w krępującej ciszy. Tochi beznamiętnym wzrokiem patrzył się w jezdnię. Taak... zdecydowanie, zapowiadała się baaardzo, bardzo długa jazda. Szkoda, że nie miałem żadnych książek. Oczywiście oprócz tej o projektowaniu ubrań, którą i tak już prawie znałem na pamięć i tej, którą dostałem od Tochiego. Zerknąłem do mojego portfela. Miałem jeszcze wystarczająco pieniędzy, żeby zapłacić za benzynę i byłem w stanie pozwolić sobie na luksus kupienia książki. Cholera... nigdy się nie spodziewałem, że będę musiał się zastanawiać, czy stać mnie na głupią książkę.
- Tochi?
- Tak?
- Możemy zajechać do księgarni?
- Jasne. Zaraz dojedziemy do jakiegoś miasta to się zatrzymamy. Chciałbyś jeszcze gdzieś zajechać?
- Nie trzeba. Wystarczy księgarnia. Chciałbym mieć coś do czytania na podróż.
Tochi kiwnął głową i po chwili zatrzymał się przed niewielką, dość ubogo wyglądającą księgarnią.
- Poczekać tutaj na ciebie?
- Jasne. Wracam za chwilę.
Wyszedłem z samochodu i udałem się do księgarni. Zacząłem przeglądać książki, ale wszystkie wydawały się denne, płytkie i nudne. Śpieszyłem się, żeby Tochi zbyt długo na mnie nie czekał.
- Może pomóc? - Prawie podskoczyłem, kiedy usłyszałem za sobą głos. Szybko się odwróciłem. Za mną stał wysoki chłopak, ubrany w uniform typowy dla księgarni.
- Tak... szukam jakiejś książki...
- Tego się domyśliłem. Jakieś konkretne preferencje?
- Cóż... m-może fantazy?
- Oczywiście. Zaraz coś znajdę. Widzę, że ktoś na ciebie czeka, więc postaram się znaleźć coś jak najszybciej - Uśmiechnął się promiennie i zaczął rozglądać się po półkach. Spojrzałem przez witrynę. Na zewnątrz w samochodzie czekał Tochi.
- T-tak... to mój... brat... - Skłamałem na poczekaniu. Nie wiem czemu to zrobiłem. Chyba za wszelką cenę chciałem nie dopuścić do tego, żeby ktokolwiek jeszcze poznał prawdę.
- Proponuję więc... może ,,Drużyna ognia"? Jest to książka fantastyczna o chłopcu, który trafia do innego świata. Zostaje porwany przez elfy, które każą mu iść i ubić smoka, żeby odzyskać wolność. Przy okazji obiecują mu, że pomogą mu wrócić do swojego świata. Wyrusza więc w eskorcie dwóch elfów oraz wampira i pół-elfa, z którymi się zaprzyjaźnia w elfickich lochach. Książka bardzo wciągająca, ciekawa i bardzo przyjemnie się ją czyta.
Wziąłem książkę od sprzedawcy. Okładka była ładnie narysowana o opis zachęcający. Zresztą śpieszyło mi się, więc nawet nie zapytałem co dokładnie znaczy napis ,,BL" na okładce.
- Jak będziesz w pobliżu możesz wpaść. Jestem bardzo ciekawy twojej opinii - Powiedział, kasując ksiązkę i chowając ją do siatki.
- Dobrze. Dziękuję bardzo. Do widzenia - Rzuciłem i wyszedłem. Gdy tylko zająłem moje miejsce w samochodzie, Tochi ruszył dalej.
- I co? Znalazłeś coś ciekawego?
- Chyba tak. Sprzedawca bardzo to polecał. Książka fantazy, brzmi dość ciekawie.
Tochi zerknął na okładkę książki i ponownie wbił wzrok przed siebie. Wyglądał na lekko rozbawionego.
- Coś nie tak?
- Skąd... czytaj spokojnie.
Otworzyłem książkę na pierwszej stronie i zacząłem czytać początek. Po chwili jednak oderwałem się od niej. Nie mogłem bowiem przestać co chwila zerkać w stronę Tochiego. Czy musiał wyglądać tak przystojnie, kiedy prowadził? Jego oczy, takie spokojnie i skupione. Uwielbiałem jego uśmiech, ale... jego zamyślona twarz była niesamowicie pociąga.
- Zajączku, jak dalej będziesz się tak na mnie patrzył to zaraz mi stanie.
Zrobiłem się cały czerwony i odsunąłem się kawałek.
- J-jak możesz mówić tak żenujące rzeczy?
- Nie widziałeś swojego spojrzenia. Jest takie podniecające, że...
- Przestań tak mówić! Ja... po prostu się zastanawiałem... od kiedy umiesz prowadzić? Nigdy nie widziałem jak jeździsz...
- Mogłeś zwyczajnie zapytać. Jako prawnik musiałem umieć jeździć. W końcu miałem zarabiać miliony, jeździć najlepszymi samochodami i tak dalej... więc miałem prawo jazdy już wtedy, gdy opuszczałem rodziców.
- Właściwie to... jak długo nie było cię w domu? Znaczy, ile lat temu wyjechałeś?
- Dwa.
- Aha... zaraz... tylko dwa lata?! Twoja rodzina i dziadek zachowywali się jakby nie widzieli cię przez wieki!
- Dwa lata to kupa czasu. Zwłaszcza, gdy właściwie nie wiadomo gdzie podziała się dana osoba.
- Więc... kiedy uciekłeś z domu miałeś zaledwie...
- No zgaduj...
- Byłeś w moim wieku?
- Miałem dwadzieścia sześć lat.
- Aha... co?! - Odsunąłem się gwałtownie, opierając się na drzwiach samochodu. Tochi zaśmiał się, nie spuszczając wzroku z jezdni. - Żartujesz sobie ze mnie, prawda? N-nie mozesz być w wieku Mity.
- No, nie mogę... - Ponownie się zaśmiał. - Wybacz, nie mogłem się oprzeć. Nie wytrzymałbym dwudzistu sześciu lat z moją rodzinką.
- Bardzo zabawne... wiesz jak mnie przestaszyłeś? Naprawdę myślałem, że masz prawie trzydzieści lat.
- A co byłoby w tym takiego złego? Mówi się, że wiek to tylko liczba.
- Ale... mimo wszystko to byłoby dziwne. Byłbyś wtedy ode mnie o ponad 10 lat starszy... to ile w końcu masz lat? Tylko bez głupich żartów.
- Dzewiętnaście. Kiedy uciekłem z domu byłem od ciebie o rok starszy.
A więc Tochi miał dziewiętnaście lat. Znaczy tyle ile mi się wydawało.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej ile masz lat?
- Dlaczego wcześniej nie zapytałeś?
- Mówiłem ostatnio, że irytuje mnie fakt, że tak mało o tobie wiem.
- I powiedziałem ci wtedy, żebyś pytał. Nie zapytałeś ile mam lat. Zresztą, sam dowiedziałem się ile masz lat, kiedy ci się oświadczyłem. Wcześniej myślałem, że masz 15 lat.
- Haaa? Jesteś jakimś perwersem? Kleiłeś się do mnie, jak myślałeś, że mam 15 lat?
- Co ja na to poradzę, że od razu się w tobie zakochałem. Chciałbym być z tobą, nawet gdybyś miał 12 lat.
- Jesteś chory...
- Trochę... odbija mi jak tylko cię widzę.
Już chciałem prychnąć, ale Tochi złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie. Nim zdałem sobie sprawę co się dzieje, już czułem jego pocałunek. W głowie mi zaszumiało, ale na szczęście odzyskałem tyle zdrowego rozsądku, żeby go od siebie odepchnąć. Tochi dalej wpatrywał się w przednią szybę.
- Odbiło ci?! Precież prowadzisz! Zabijesz nas obu!
- To byłaby genialna śmierć, nie sądzisz?
- Nie, nie sądzę! Nie mam zamiaru umierać w taki sposób!
- Bez obaw. Ani przez chwilę nie spuściłem wzroku z jezdni.
- Nie rób tak więcej...
- Obiecuję.
Ponownie się uśmiechnął. Był naprawdę niemożliwy... nie chciałem więcej go prowokować do samobójczego zachowania, więc przestałem się na niego gapić.
Otworzyłem książkę i wróciłem do czytania. Zaczynała się bardzo ciekawie, tak samo jak mówił sprzedawca. Jednak w pewnym momencie jeden z elfów zaczął zarywać do głównego bohatera, co... wydało mi się co najmniej dziwne. Nie były to co prawda jakieś wyjątkowo nachalne flirty. Był dla niego podejrzanie miły, przynosił mu do celi, w której był trzymany, bardzo dobre jedzenie i wodę a także się o niego martwił. Coś tak delikatnego, że nawet główny bohater tego nie zauważał. Ale jego współlokatorzy z celi, wampir i pół-elf zauważyli i nie odpuszczali mu ani na chwilę i za każdym razem, gdy nadarzyła się ku temu sposobność, niewybrednie sobie z niego żartowali. Nie Specjalnie mi się to podobało, ale postanowiłem to przeboleć.
Jednak im bardziej zagłębiałem się w fabule tym bardziej widoczny był wątek gejowski.
Zwłaszcza, kiedy trafili do mrocznego lasu, a główny bohater, który jako jedyny nie widział w ciemnościach był prowadzony przez tamtego elfa. O dziwo ten jako jedyny się nim przejmował. Przerwałem czytanie, gdy po przeczytaniu jakieś jednej dziesiątej, ów elf wyznał mu miłość. Może i sypiałem facetem, ale nie byłem na tyle spaczony, żeby jeszcze o tym czytać. Odrzuciłem książkę na bok, opierając się na fotelu.
- Coś nie tak z tą książką?
- Nie...
- Nie sądziłem, że lubisz taką tematykę.
- W sensie, że fantazy?
- W sensie, że BL. Nie spodziewałbym się, że lubisz historie o gejach.
- Haaa..? Kto powiedział, że lubię?
- Nie prosiłeś o taką?
- Dlaczego miałbym prosić?
- Bo BL są to książki, w których obramowanę zgrabną fabułą są historie o gejach. Nie wiedziałeś?
- C-co? Jasne, że nie wiedziałem! Dlaczego ten gościu mi to sprzedał?
- Nie wiem, ale jestem bardzo ciekawy, co sobie o tobie pomyślał - Ponownie się zaśmiał. Zaczynałem powoli nienawidzić jego śmiechu. Jeszcze raz spojrzałem na okładkę książki i rzuciłem ją na tylne siedzenie. Prychnąłem i spojrzałem na okno. Już nigdy więcej nie pójdę do tej księgarni.
- Może się zdrzemnij? Przed nami długa droga, a skoro znudziło ci się czytanie...
- Ani słowa więcej...
Oparłem głowę na zimnej szybie i zamknąłem oczy. Rzeczywiście drzemka dobrze by mi zrobiła.
*******
Uwaga! W tym rozdziale pojawia się wyjątkowo chamska autoreklama książki, którą piszę od dłuższego czasu. Możecie się już mentalnie przygotowywać, że kiedyś na pewno pojawi się w księgarniach(przynajmniej mam taką nadzieję)