sobota, 31 stycznia 2015

Zajączek LXXVIII - ,,Drużyna ognia"


Kiedy się obudziłem, za oknem było już jasno. Dziwne, że Tochi do tej pory mnie nie obudził. Kiedy tylko spróbowałem się ruszyć, zrozumiałem dlaczego. Zwyczajnie sam dalej spał.
- Tochi... obudź się - Powiedziałem cicho, nie wykonując gwałtownych ruchów. Doskonale wiedziałem, jak to może się skończyć. - Tochi, wstawaj! Jak to się dzieje, że w lesie zawsze wstajesz tak wcześnie, a jak tylko gdzieś wyjeżdżamy śpisz do późna?
- Jesteśmy na wakacjach... daj mi jeszcze trochę pospać.
Zerknąłem na zegarek, stojący przy łóżku.
- Zaraz się kończy doba hotelowa. Do tego czasu musimy wyjść, więc wstawaj.
- Ale nie chcę... zostańmy tu jeszcze.
Mruknął i przytulił mnie do siebie. Nawet już nie próbowałem się wyrwać. Wiedziałem, że nie ma to sensu. I tak był ode mnie znacznie silniejszy.
- Naprawdę musimy już iść.
- Nie chcę....
- Nie zachowuj się jak dziecko... jeżeli ładnie wstaniesz, to... - Zawachałem się na chwilę, odwracając spojrzenie. Nieznośne pieczenie pojawiło się na moich policzkach. Nie wiedzałem jak mogę go przekonać, nie mówiąc nic żenującego.
- To? - Tochi otworzył jedno oko, zerkając na mnie z góry.
- To nie będę musiał zrobić ci krzywdy.
- Chciałbym to zobaczyć...
- Dosyć tego! Puszczaj mnie w tej chwili! Musimy się wymeldować!
- Zamieszkajmy tutaj...
Westchnąłem ciężko, na chwilę przestając się szarpać.
- Tochi... wiem, że nie chcesz jechać do swojej rodziny, ale gdzieś musimy zamieszkać przez te kilka dni. Wierz mi, wolałbym zostać tutaj bardziej niż ty. Ale nas na to nie... nie st... nie sta... nie mam aż tylu pie... nie mamy pie...
Tochi rozluźnił nieco uścisk, co wykorzystałem, żeby usiąść. Czułem dziwny ucisk na piersi, kiedy tylko próbowałem powiedzieć ten oczywisty fakt. To było niedorzeczne, ale nie mogłem tego wypowiedzieć.
- Zajączku?
- Muszę do łazienki - Mruknąłem i zamknąłem się w toalecie. Ucisk w piersi wydawał się mnie dusić. Przemyłem twarz wodą i zerknąłem w lustro. Nagle wydałem się sobie taki mały i nieistotny. Usiadłem na ziemi, opierając się o ścianę. Dlaczego nie mogłem tego wypowiedzieć? Dlaczego rzeczywistość, z którą zmagałem się od tak dawna zaczęła mnie boleć dopiero teraz? Przecież od dawna borykałem się z problemami finan... z problemami. A teraz... zupełnie jakby dopiero co to do mnie dotarło.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi.
- Zajączku...
- Zaraz wyjdę.
Zamek w drzwiach cicho szczęknął i Tochi wszedł do środka. Usiadł koło mnie i pogłaskał mnie po włosach.
- Wszystko będzie dobrze, zaufaj mi. To tylko drobne kłopoty finansowe. Jeszcze kilka dni i rodzice o tobie zapomną. A potem wrócisz do swojego rodzeństwa i będziesz żył jak kiedyś. No a teraz nie martw się. Pojedziemy do domu, weźmiemy wspólną kąpiel, pójdziemy coś zjeść a za kilka dni wrócimy do nas, dobrze?
Spojrzałem na niego i zmusiłem się do uśmiechu. Wcale mi się to nie podobało, ale tak długo, jak byliśmy razem byłem w stanie to zaakceptować.
- A teraz się zbieraj. Zjemy śniadanko a potem możemy się zatrzymać na przykład na jakieś lody albo deser, może być?
Uśmiechnął się, łapiąc moją dłoń i pomógł mi wstać. Nastęnie odgarnął moje włosy za ucho i delikatnie pocałował w czoło. Ucisk na piersi lekko zelżał. Nie wiem czy to przez słowa Tochiego, czy może to, że znaczył dla mnie znacznie więcej niż wszystkie pieniądze świata, czego oczywiście nigdy mu nie powiem.
Pozwoliłem mu wziąć się za rękę i poprowadzić na dół do stołówki. Oczywiście wyrwałem mu się, gdy tylko winda zatrzymała się na parterze.
Hotel co prawda był skromny, ale śniadanie było całkiem nie najgorsze.
Jedliśmy w ciszy. Żaden z nas zresztą nie miał ochoty na rozmowy. Tochi był zdołowany, bo musiał jechać do miejsca, którego nienawidził a mnie dalej dołowała moja sytuacja finansowa.
Po śniadaniu zapłaciliśmy za pokój i ruszyliśmy dalej w drogę. Czekała nas bardzo, bardzo długa jazda.
- Na pewno nie wolisz jechać z tyłu? Będziesz mógł się położyć, zdrzemnąć... wiesz, trochę nam to zajmie.
Zerknąłem na tylne siedzenie. Co prawda Tochi je umył, ale jakiś nie mogłem się przemóc, żeby leżeć tam, gdzie przez dłuższy czas leżała nasza sperma.
- Podziękuję...
- Jak wolisz. Chciałbyś się jeszcze gdzieś zatrzymać? Może skoczymy na lody?
- Nie jestem godny... może potem.
- Jakbyś zmienił zdanie daj znać.
- Wiem...
Przez dłuższy czas jechaliśmy w krępującej ciszy. Tochi beznamiętnym wzrokiem patrzył się w jezdnię. Taak... zdecydowanie, zapowiadała się baaardzo, bardzo długa jazda. Szkoda, że nie miałem żadnych książek. Oczywiście oprócz tej o projektowaniu ubrań, którą i tak już prawie znałem na pamięć i tej, którą dostałem od Tochiego. Zerknąłem do mojego portfela. Miałem jeszcze wystarczająco pieniędzy, żeby zapłacić za benzynę i byłem w stanie pozwolić sobie na luksus kupienia książki. Cholera... nigdy się nie spodziewałem, że będę musiał się zastanawiać, czy stać mnie na głupią książkę.
- Tochi?
- Tak?
- Możemy zajechać do księgarni?
- Jasne. Zaraz dojedziemy do jakiegoś miasta to się zatrzymamy. Chciałbyś jeszcze gdzieś zajechać?
- Nie trzeba. Wystarczy księgarnia. Chciałbym mieć coś do czytania na podróż.
Tochi kiwnął głową i po chwili zatrzymał się przed niewielką, dość ubogo wyglądającą księgarnią.
- Poczekać tutaj na ciebie?
- Jasne. Wracam za chwilę.
Wyszedłem z samochodu i udałem się do księgarni. Zacząłem przeglądać książki, ale wszystkie wydawały się denne, płytkie i nudne. Śpieszyłem się, żeby Tochi zbyt długo na mnie nie czekał.
- Może pomóc? - Prawie podskoczyłem, kiedy usłyszałem za sobą głos. Szybko się odwróciłem. Za mną stał wysoki chłopak, ubrany w uniform typowy dla księgarni.
- Tak... szukam jakiejś książki...
- Tego się domyśliłem. Jakieś konkretne preferencje?
- Cóż... m-może fantazy?
- Oczywiście. Zaraz coś znajdę. Widzę, że ktoś na ciebie czeka, więc postaram się znaleźć coś jak najszybciej - Uśmiechnął się promiennie i zaczął rozglądać się po półkach. Spojrzałem przez witrynę. Na zewnątrz w samochodzie czekał Tochi.
- T-tak... to mój... brat... - Skłamałem na poczekaniu. Nie wiem czemu to zrobiłem. Chyba za wszelką cenę chciałem nie dopuścić do tego, żeby ktokolwiek jeszcze poznał prawdę.
- Proponuję więc... może ,,Drużyna ognia"? Jest to książka fantastyczna o chłopcu, który trafia do innego świata. Zostaje porwany przez elfy, które każą mu iść i ubić smoka, żeby odzyskać wolność. Przy okazji obiecują mu, że pomogą mu wrócić do swojego świata. Wyrusza więc w eskorcie dwóch elfów oraz wampira i pół-elfa, z którymi się zaprzyjaźnia w elfickich lochach. Książka bardzo wciągająca, ciekawa i bardzo przyjemnie się ją czyta.
Wziąłem książkę od sprzedawcy. Okładka była ładnie narysowana o opis zachęcający. Zresztą śpieszyło mi się, więc nawet nie zapytałem co dokładnie znaczy napis ,,BL" na okładce.
- Jak będziesz w pobliżu możesz wpaść. Jestem bardzo ciekawy twojej opinii - Powiedział, kasując ksiązkę i chowając ją do siatki.
- Dobrze. Dziękuję bardzo. Do widzenia - Rzuciłem i wyszedłem. Gdy tylko zająłem moje miejsce w samochodzie, Tochi ruszył dalej.
- I co? Znalazłeś coś ciekawego?
- Chyba tak. Sprzedawca bardzo to polecał. Książka fantazy, brzmi dość ciekawie.
Tochi zerknął na okładkę książki i ponownie wbił wzrok przed siebie. Wyglądał na lekko rozbawionego.
- Coś nie tak?
- Skąd... czytaj spokojnie.
Otworzyłem książkę na pierwszej stronie i zacząłem czytać początek. Po chwili jednak oderwałem się od niej. Nie mogłem bowiem przestać co chwila zerkać w stronę Tochiego. Czy musiał wyglądać tak przystojnie, kiedy prowadził? Jego oczy, takie spokojnie i skupione. Uwielbiałem jego uśmiech, ale... jego zamyślona twarz była niesamowicie pociąga.
- Zajączku, jak dalej będziesz się tak na mnie patrzył to zaraz mi stanie.
Zrobiłem się cały czerwony i odsunąłem się kawałek.
- J-jak możesz mówić tak żenujące rzeczy?
- Nie widziałeś swojego spojrzenia. Jest takie podniecające, że...
- Przestań tak mówić! Ja... po prostu się zastanawiałem... od kiedy umiesz prowadzić? Nigdy nie widziałem jak jeździsz...
- Mogłeś zwyczajnie zapytać. Jako prawnik musiałem umieć jeździć. W końcu miałem zarabiać miliony, jeździć najlepszymi samochodami i tak dalej... więc miałem prawo jazdy już wtedy, gdy opuszczałem rodziców.
- Właściwie to... jak długo nie było cię w domu? Znaczy, ile lat temu wyjechałeś?
- Dwa.
- Aha... zaraz... tylko dwa lata?! Twoja rodzina i dziadek zachowywali się jakby nie widzieli cię przez wieki!
- Dwa lata to kupa czasu. Zwłaszcza, gdy właściwie nie wiadomo gdzie podziała się dana osoba.
- Więc... kiedy uciekłeś z domu miałeś zaledwie...
- No zgaduj...
- Byłeś w moim wieku?
- Miałem dwadzieścia sześć lat.
- Aha... co?! - Odsunąłem się gwałtownie, opierając się na drzwiach samochodu. Tochi zaśmiał się, nie spuszczając wzroku z jezdni. - Żartujesz sobie ze mnie, prawda? N-nie mozesz być w wieku Mity.
- No, nie mogę... - Ponownie się zaśmiał. - Wybacz, nie mogłem się oprzeć. Nie wytrzymałbym dwudzistu sześciu lat z moją rodzinką.
- Bardzo zabawne... wiesz jak mnie przestaszyłeś? Naprawdę myślałem, że masz prawie trzydzieści lat.
- A co byłoby w tym takiego złego? Mówi się, że wiek to tylko liczba.
- Ale... mimo wszystko to byłoby dziwne. Byłbyś wtedy ode mnie o ponad 10 lat starszy... to ile w końcu masz lat? Tylko bez głupich żartów.
- Dzewiętnaście. Kiedy uciekłem z domu byłem od ciebie o rok starszy.
A więc Tochi miał dziewiętnaście lat. Znaczy tyle ile mi się wydawało.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej ile masz lat?
- Dlaczego wcześniej nie zapytałeś?
- Mówiłem ostatnio, że irytuje mnie fakt, że tak mało o tobie wiem.
- I powiedziałem ci wtedy, żebyś pytał. Nie zapytałeś ile mam lat. Zresztą, sam dowiedziałem się ile masz lat, kiedy ci się oświadczyłem. Wcześniej myślałem, że masz 15 lat.
- Haaa? Jesteś jakimś perwersem? Kleiłeś się do mnie, jak myślałeś, że mam 15 lat?
- Co ja na to poradzę, że od razu się w tobie zakochałem. Chciałbym być z tobą, nawet gdybyś miał 12 lat.
- Jesteś chory...
- Trochę... odbija mi jak tylko cię widzę.
Już chciałem prychnąć, ale Tochi złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie. Nim zdałem sobie sprawę co się dzieje, już czułem jego pocałunek. W głowie mi zaszumiało, ale na szczęście odzyskałem tyle zdrowego rozsądku, żeby go od siebie odepchnąć. Tochi dalej wpatrywał się w przednią szybę.
- Odbiło ci?! Precież prowadzisz! Zabijesz nas obu!
- To byłaby genialna śmierć, nie sądzisz?
- Nie, nie sądzę! Nie mam zamiaru umierać w taki sposób!
- Bez obaw. Ani przez chwilę nie spuściłem wzroku z jezdni.
- Nie rób tak więcej...
- Obiecuję.
Ponownie się uśmiechnął. Był naprawdę niemożliwy... nie chciałem więcej go prowokować do samobójczego zachowania, więc przestałem się na niego gapić.
Otworzyłem książkę i wróciłem do czytania. Zaczynała się bardzo ciekawie, tak samo jak mówił sprzedawca. Jednak w pewnym momencie jeden z elfów zaczął zarywać do głównego bohatera, co... wydało mi się co najmniej dziwne. Nie były to co prawda jakieś wyjątkowo nachalne flirty. Był dla niego podejrzanie miły, przynosił mu do celi, w której był trzymany, bardzo dobre jedzenie i wodę a także się o niego martwił. Coś tak delikatnego, że nawet główny bohater tego nie zauważał. Ale jego współlokatorzy z celi, wampir i pół-elf zauważyli i nie odpuszczali mu ani na chwilę i za każdym razem, gdy nadarzyła się ku temu sposobność, niewybrednie sobie z niego żartowali. Nie Specjalnie mi się to podobało, ale postanowiłem to przeboleć.
Jednak im bardziej zagłębiałem się w fabule tym bardziej widoczny był wątek gejowski.
 Zwłaszcza, kiedy trafili do mrocznego lasu, a główny bohater, który jako jedyny nie widział w ciemnościach był prowadzony przez tamtego elfa. O dziwo ten jako jedyny się nim przejmował. Przerwałem czytanie, gdy po przeczytaniu jakieś jednej dziesiątej, ów elf wyznał mu miłość. Może i sypiałem  facetem, ale nie byłem na tyle spaczony, żeby jeszcze o tym czytać. Odrzuciłem książkę na bok, opierając się na fotelu.
- Coś nie tak z tą książką?
- Nie...
- Nie sądziłem, że lubisz taką tematykę.
- W sensie, że fantazy?
- W sensie, że BL. Nie spodziewałbym się, że lubisz historie o gejach.
- Haaa..? Kto powiedział, że lubię?
- Nie prosiłeś o taką?
- Dlaczego miałbym prosić?
- Bo BL są to książki, w których obramowanę zgrabną fabułą są historie o gejach. Nie wiedziałeś?
- C-co? Jasne, że nie wiedziałem! Dlaczego ten gościu mi to sprzedał?
- Nie wiem, ale jestem bardzo ciekawy, co sobie o tobie pomyślał - Ponownie się zaśmiał. Zaczynałem powoli nienawidzić jego śmiechu. Jeszcze raz spojrzałem na okładkę książki i rzuciłem ją na tylne siedzenie. Prychnąłem i spojrzałem na okno. Już nigdy więcej nie pójdę do tej księgarni.
- Może się zdrzemnij? Przed nami długa droga, a skoro znudziło ci się czytanie...
- Ani słowa więcej...
Oparłem głowę na zimnej szybie i zamknąłem oczy. Rzeczywiście drzemka dobrze by mi zrobiła.

*******
Uwaga! W tym rozdziale pojawia się wyjątkowo chamska autoreklama książki, którą piszę od dłuższego czasu. Możecie się już mentalnie przygotowywać, że kiedyś na pewno pojawi się w księgarniach(przynajmniej mam taką nadzieję)

sobota, 17 stycznia 2015

Zajączek LXXVII - Prysznic


- Mówiłem, trzymaj ręce przy sobie!
- Przecież musimy cię umyć.
- Umiem się sam myć.
- W takim razie chciałbym to zobaczyć
Tochi uśmiechnął się, zamykając drzwi do łazienki na zamek. Poprawiłem naprędce naciągnięte spodnie oraz koszulę.
- Nie wiem po co się ubierałeś. I tak musisz wziąć prysznic i zaraz pobrudzisz jeszcze spodnie.
- Nie chciałem, żebyś się na mnie gapił.
- Bo to raz widziałem cię nago...
Objąłem brzuch ramionami, czując jak zalewam się rumieńcem. Spróbowałem wyminąć Tochiego, ale złapał mnie, zanim zdążyłem podejść do drzwi. Złapał mnie za ramiona i pociągnął w stronę kabiny prysznicowej.
- Przestań Tochi. Zamoczysz nasze ubrania.
- To je wysuszymy.
- Już nie bawisz się w psa?
- Obowiązkiem psa jest dbanie o swojego pana.
- Ale chyba nie w tym znaczeniu!
Zanim zdążyłem mu się wyrwać, zasunął kabinę i odkręcił kurek prysznicowy. Ciepła woda spłynęła na nas delikatnym strumieniem.
- Idiota! Całe ubrania mamy mokre!
- Trzeba było je zdjąć. Ale nie przejmuj się, zaraz to naprawimy.
Uśmiechnął się szeroko i ściągnął z siebie bluzkę. Nawet się nie kłopotał, żeby wyrzucić ją poza prysznic. Odrzucił ją na brodzik. Materiał całkowicie przemókł, ale Tochi oczywiście się tym nie przejął.
- T-ty naprawdę nie masz wstydu...
- To tylko koszula - Wzruszył ramionami i rozpiął spodnie, które zaraz zsunął. Czułem jak twarz zalewa mi się rumieńcem. Niemal przykleiłem się do ściany, odwracając głowę na bok. Serce waliło mi niepokojąco szybko a po plecach przeszedł dreszcz.
- N-nie rozbieraj się! – Z trudem się zmusiłem, żeby nie przyglądać się Tochiemu. Spadająca strumieniami woda była letnia, ale kabina prysznicowa i tak wydawała się parować.
- Dlaczego nie? – Oparł ręce na ściance, pochylając się nad moją twarzą.
- P-po prostu nie! Masz zamiar się rozebrać do naga i od tak sobie tu stać?!
Tochi spojrzał na mnie z góry, z lekkim zdziwieniem.
- Oczywiście, że nie. Mam zamiar robić znacznie więcej... - Uśmiechnął się szeroko, przyciskając moje ramiona do ściany. - Poza tym, przecież już razem się kąpaliśmy.
- T-to było coś zupełnie innego... - Mruknąłem, opuszczając głowę. Nie chciałem patrzeć na moje odbicie. Wyglądałem żałośnie... cały przemoczony, z ubraniami przylegającymi do wątłego ciała i jeszcze całkowicie czerwony. -B-bo wtedy...
- Wtedy? - Przysunął się niebezpiecznie blisko mojej twarzy.
- T-to była wanna...
Tochi otworzył szerzej oczy i odsunął się ode mnie.
- Więc o to chodzi? - Zacisnąłem powieki i pokiwałem głową. Dopiero po kilku chwilach otworzyłem jedno oko, by na niego spojrzeć. Uśmiechał się szeroko, patrząc na mnie z czułością, od której miękły mi kolana. - Jeżeli chcesz możesz zamknąć oczy.
- A-ale...
- Nie przejmuj się niczym zajączku. Lubię podziwiać twoje ciało.
Wyszeptał do mojego ucha i uklęknął. Podwinął moją koszulkę i zaczął całować mój brzuch. Potem rozpiął moje spodnie i je zsunął na ziemie. Wzdrygnąłem się, kiedy jego język zaczął jeździć od moich ud w górę. Zakończył na mojej szyi, całując ją namiętnie. Bluzkę miałem podwiniętą aż do piersi, ale nie miałem siły, żeby ją opuścić, co Tochi uznał za zgodę na to, że może ją zdjąć.
Byłem wściekły na siebie. Nie mogłem nawet mu się sprzeciwić. Za każdym razem wyglądało to zupełnie tak samo. Ale byłem zbyt słaby psychicznie, żeby to zrobić.
- Zajączku, mógłbyś się odwrócić? - Wyszeptał do mojego ucha, łapiąc mnie za biodra i odwracając w stronę ściany. Oparłem się na niej, zaciskając pięści. Zadrżałem, kiedy zsunął moje bokserki.
- T-tochi... - szepnąłem, kiedy wsuwał we mnie palce.
- Spokojnie, rozluźnij się - Jego głos był taki głęboki i namiętny. Opuściłem głowę, chowając ją między ramionami. Tochi na chwilę przestał poruszać swoimi palcami. Zamiast tego, poczułem jak przejeżdża językiem od mojej kości ogonowej w górę. Zadrżałem, wyginając się w łuk.
- Uwielbiam ten twój czuły punkt.
- Z-zamkni się... N-nie rób tak...
- Ale wyglądasz wtedy tak ślicznie. I Jest to całkiem wygodne. Zostań w takiej pozycji jeszcze chwilę, aż skończę, dobrze?
- I-idiota... - Mruknąłem, opuszczając głowę, gdy ponownie wkładał we mnie palce. Zacisnąłem powieki, kiedy się we mnie poruszał. Otworzyłem usta, oddychając ciężko. Nienawidziłem tego, jak przyjemne to było. To nie powinno być przyjemne. A mimo to...
- Ach! - Jęknąłem, odrzucając głowę w tył. Coś... poczułem coś bardzo dziwnego.
- Zajączku?
- Wyjmij... wyjmij palce...
Tochi przez chwilę się nie poruszał.
- Chyba rozumiem...
- Wyjmij je...
W odbiciu kabiny zauważyłem, jak uśmiecha się delikatnie. Jedną ręką objął mój brzuch a drugą dalej się we mnie poruszał. Wiele razy już z nim spałem, ale czegoś aż tak przyjemnego nie doświadczyłem chyba jeszcze nigdy. A przecież były to tylko jego palce. Do oczu napłynęły mi łzy, od nadmiaru rozkoszy. Z moich ust wydobyła się cała seria jęków.
- Brzmisz tak uroczo...
- Prze-estań - Jęknąłem.
- Jak miło... będę musiał zapamiętać to miejsce.
- To... nie jest zabawne... ach...
- Już kończę, odpręż się.
- Ale... nie dotykaj... w tym miejscu...
- Dlaczego nie? Przecież to przyjemne?
- B-bo ja... ach... -Nogi powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Osunąłem się po ścianie na kolana. Tochi uklęknął za mną, dalej mnie dotykając. Wolną ręką zaczął dogadzać mi z przodu. Wystarczyło kilka jego ruchów, żebym doszedł po raz kolejny.
Klęczałem jeszcze chwilę na ziemi i drżałem z przyjemności i wstydu. Nawet wtedy, gdy Tochi mnie puścił i zakręcił wodę. Dopiero wtedy, kiedy zarzucił ręcznik na moje ramiona podniosłem spojrzenie. Uśmiechnął się łagodnie i pocałował mnie w policzek.
- Wszystko w porządku?
- Nienawidzę cię...
- Też cię kocham - Uśmiechnął się, podając mi szlafrok, w który szybko się ubrałem. Gdy w końcu udało mi się wyrzucić Tochiego z łazienki, mogłem spokojnie przebrać się w piżamę.
Na łóżku w pokoju leżał już Tochi. Czytał jakąś książkę przy słabym świetle nocnej lampy. Podszedłem na kolanach do niego i przeczytałem tytuł.
- Wszystko o sztuce projektowania ubrań... chwila, przecież... - Nie skończyłem, bo złapał mnie za ramiona i przygniótł do łóżka.
- No proszę... korzystam z tego już drugi raz a ty nadal się na to nabierasz.
- Nie nudzi ci się to?
- Nie - Uśmiechnął się szeroko i pocałował mnie delikatnie w usta.
- No dobrze, puszczaj mnie już. Jestem zmęczony...
- Wcale ci się nie dziwię - Zaśmiał się i puścił moje ramiona. Odsunąłem się na bok, robiąc mu miejsce. Opatuliłem się kołdrą i położyłem tyłem do Tochiego. Gdy po chwili zapadła całkowita ciemność, poczułem jak przytula mnie od tyłu. Zamknąłem oczy, starając się uspokoić rozszalałe serce. Dlaczego tak reagowałem na jego bliskość? Wziąłem kilka głębokich wdechów, ale nic to nie dawało. Dopiero kiedy poczułem równy oddech Tochiego trochę się odprężyłem. Miałem przynajmniej pewność, że nie zacznie się do mnie dobierać, ani mówić żadnych żenujących rzeczy.
Ostrożnie się odwróciłem, żeby przypadkiem go nie obudzić. Od jego piersi biło przyjemne ciepło. Oparłem czoło na jego piersi i powoli zacząłem usypiać.


niedziela, 11 stycznia 2015

Zajączek LXXVI - Hotel

Po dobrej godzinie dotarliśmy do niezbyt drogiego hotelu, na miarę moich standardów.
Ze wszystkich sił starałem się unikać wzroku ekspedientki, kiedy Tochi z promiennym uśmiechem brał od niej klucz. Nogi mi drżały, kiedy po schodach wchodziliśmy na drugie piętro. Czułem się głupio, że to ja go zaprosiłem do hotelu. No ale wiedziałem, jak wiele wysiłku kosztowało go znalezienie dla nas noclegu. Chyba zasłużył na to, żebyśmy mogli spędzić wreszcie noc razem. Nawet jeżeli było to niesamowicie żenujące.
Tochi bez słowa złapał mnie za rękę i wciągnął do pokoju. Jego wnętrze było całkiem ładne i dobrze utrzymane. Kiedy Tochi zamykał drzwi, zerknąłem do łazienki. Chciałem się upewnić, czy ten hotel na pewno jest na miarę moich standardów. Na szczęście był do zniesienia.
- I co? Podoba ci się pokój?
- Da się znieść.
- To świetnie się składa, bo jeszcze nie skonsumowaliśmy naszego związku - Szepnął do mojego ucha, kładąc ręce na moich ramionach. Wzdrygnąłem się, czując jak policzki zaczynają mi płonąć.
Nim zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować, Tochi wziął mnie na ręcę i rzucił na łóżko.
- Poczekaj chwileczkę - Usiadłem gwałtownie i odsunąłem się pod ścianę. Zdziwiłem się, bo Tochi usiadł na krańcu łóżka i nie poruszył się.
Kiedy minęło kilka chwil atmosfera zaczęła robić się coraz gęstrza.
- Umm... co ty robisz? - Zapytałem w końcu.
- Powiedziałeś, że mam czekać i czekam.
- Teraz udajesz psa? Rozkazy waruj i leżeć też będziesz respektować?
- Zawsze możesz spróbować z aport.
- Ale to śmieszne...
- Sam mnie zaprosiłeś do hotelu. Czekam aż pozwolisz mi zrobić to, dlaczego tu jesteśmy.
Wstałem gwałtownie, czując jak oblewam się rumieńcem.
- Zaprosiłem cię tutaj tylko po to, żeby móc iść spać, nic poza tym. A teraz przepraszam, idę wziąć prysznic.
Złapałem moją torbę i zamknąłem się w łazience. Nienawidziłem kiedy był taki... taki... kiedy zachowywał się prawie tak, jakbym to ja miał przejąć inicjatywę. Przecież doskonale wiedział, że nigdy nie powiem czegoś w stylu ,,tak, chcę z tobą spać" a mimo to i tak próbował. Głupek...
Już miałem zacząć się rozbierać, kiedy zdałem sobie sprawę, że w pokoju jest podejrzanie cicho.
Delikatnie otworzyłem drzwi i wychyliłem się zza drzwi. Tochi dalej siedział na łóżku, patrząc na mnie spokojnie.
- Co ty robisz?
- Czekam...
Westchnąłem ciężko, wychodząc z łazienki i zamykając za sobą drzwi.
- Jesteś niemożliwy, wiesz?
- No wiem.
- Przestań już czekać.
- Więc co mam robić?
- Nie słuchać moich rozkazów!
- To też rozkaz?
Poddaję się. Tochi naprawdę jest niemożliwy. Podszedłem do łóżka i nieśmiało usiadłem przed Tochim.
- Więc teraz będziesz się bawił tylko w wykonywanie moich rozkazów?
- To całkiem zabawne patrzeć jak na to reagujesz. Poza tym, powiedziałem twojemu bratu, że zrobię dla ciebie wszystko.
- Ale... to się tylko tak mówi. Jak długo będziesz udawał psa? J-już wolałem jak zachowujesz się jak wilk. To jest mniej żenujące.
- Przestanę, jak tylko powiesz co chcesz.
- Może kupię ci obrożę?
- Jeżeli chcesz... ale nie gwarantuję, że sam jej nigdy nie użyję.
- Więc jak ci powiem, że masz iść spać to to zrobisz?
- A jakikolwiek pies posłuchałby takich rozkazów?
Odwróciłem głowę, żeby ukryć pod grzywką rumieniec. W końcu uklęknąłem na łóżku przed Tochim. Wyciągnąłem przed siebie dłoń.
- Łapa? - Tochi złapał moją rękę, ściskając ją lekko. - Ty naprawdę nie masz ani kszty godności?
Tochi nie odpowiedział. Uśmiechał się tylko szeroko. On naprawdę był głupi. - W-więc... a-aport? - Opuściłem całą czerwoną twarz, zaciskając pięści. Zerknąłem kątem oka na Tochiego. Uśmiechnął się szeroko i pochylił się nad moją szyją, którą zaczął całować i pieścić językiem. Przełknąłem ślinę, zaciskając dłonie na prześcieradle.
Obaj położyliśmy się na łóżku. Tochi podciągnął moją bluzkę i zaczął pieścić moje ciało. Jęknąłem, odchylając głowę do tyłu. Od razu zrobiło mi się gorąco. Ręce Tochiego były zimne, ale paliły przy każdym dotyku.
Wieczór był cudowny. Ciężko mi było przyznać się do tego przed samym sobą, ale podczas siedzenia u Mity brakowało mi robienia ,,tego" z Tochim. Tak naprawdę to chciałem móc być z nim przez cały czas. Szkoda, że los najpierw sprawił, że byliśmy najgorzej dobraną parą na świecie a potem nas ze sobą połączył.
- Kocham cię zajączku - Wyszeptał do mojego ucha, poruszając się we mnie szybko. Oddychałem ciężko, pojękując raz po raz i wbijając paznokcie w jego plecy. Nie byłem w stanie mu odpowiedzieć, nawet gdybym chciał. Zamiast tego objąłem jego szyję i przyciągnąłem jego twarz do mojej. Uśmiechnął się szeroko, jak wilk pożerający swoją ofiarę i mnie pocałował.

sobota, 3 stycznia 2015

Zajączek LXXV - Co teraz?

Witajcie wszyscy. Jeżeli ktokolwiek patrzy na listę odwiedzin to wiecie, że jest już równo 50.000 wejść!
Planowałam zrobić dodatkową notę, ale niestety 50.000 wejść wypadło tuż po świętach i rocznicy, więc nie miałam sily napisać nic na tak ważną rodzice, za co bardzo was przepraszam. 
Tak czy tak bardzo wam dziękuje, że w ciągu w sumie tak krótkiego czasu tak wiele razy wchodziliście tutaj. Dziękuję wam, że jesteście ze mną. :D
**************************


- I co teraz planujecie? - Zapytał Mita, dosiadając się do stołu i kładąc na stole tanie chrupki, na które ani ja ani Kashikoi nawet nie zerknęliśmy.
- Na razie będzie lepiej, jak będziemy trzymać się z dala od domu Tochiego. Pewnie zadekujemy się w jakimś hotelu, aż wymyślimy co dalej – Wzruszyłem ramionami.
- Wiesz, że możecie siedzieć tutaj tak długo, jak będziecie potrzebować.
- Dzięki, nie będziemy wykorzystywać twojej gościnności. Kiedyś jeszcze możemy potrzebować twojej pomocy.
Mita uśmiechnął się lekko.
- Skoro tak to jeszcze was uprzedzę, że w najbliższych dniach będę musiał tutaj ulokować jeszcze kilka osób. Mój kolega - mangaka musi znaleźć miejsce dla kilku swoich asystentów a u siebie ma remont, więc powiedziałem, że mogliby pracować tutaj.
- Nie ma problemu. Możemy się wyprowadzić nawet dzisiaj.
- Więc nie będę was zatrzymywał - Powiedział z łagodnym uśmiechem. W tym przypadku jego bezpośredniość akurat była nam na rękę. Przynajmniej nie wymyślał jakiś wymówek, albo próbował owijać w bawełnę.
- To wszystko ustalone. Mogę wam spakować coś na drogę. Usagi? Chcesz kanapki?
- Wolałbym jakieś owoce, jeżeli to nie problem.
- Oczywiście.
- To ja przyniosę ci twoje rzeczy i je spakujemy.
Po około dziesięciu minutach byłem już ubrany w moje rzeczy a Mita spakował nam owoce na drogę. Pożegnaliśmy się i wyszliśmy przed dom.
- Tu masz całą swoją walizkę. Spakowaliśmy ci tam trochę ubrań, rzeczy do higieny, szczoteczkę, mydło, pastę i tak dalej. Oprócz tego książkę, którą dostałeś od Tochiego i coś, jakbyś miał ochotę się pouczyć. Nie chcieliśmy cię przeciążać.
- Dzięki Kashikoi. Naprawdę jestem wdzięczny.
- I muszę omówić z wami jeszcze jedną rzecz - Powiedział spokojnie, chowając walizkę do samochodu Tochiego. - Może pojedziemy do jakiegoś innego miejsca? Przy okazji moglibyście podwieźć mnie na dworzec. Rozumiecie chyba, że musiałem podróżować incognito a rodzice na pewno by zauważyli, gdybym wziął samochód.
- Oczywiście, żaden problem - Powiedziałem od razu, jednak szybko spojrzałem na Tochiego. Pokręcił tylko znacząco głową, na pytanie, którego nie zdążyłem zadać. - Poczekaj! - Krzyknąłem, opierając się na drzwiach do samochodu, blokując tym samym Kashikoiemu wejście do środka. - M-może... przejdziemy się? We dwóch? A dopiero potem pojedziemy.
- Co przede mną ukrywasz, Usagi?
- N-nic... daję słowo, że nic. Tylko... jest tam trochę bałagan to Tochi mógłby posprzątać.
- Nie zachowałbyś się tak, gdyby chodziło tylko o bałagan. Zejdź mi z drogi.
- Wcale tego nie chcesz.
- Tak, owszem, chcę.
- Jestem pewny, że nie chcesz.
- Zejdź mi z drogi.
Pokręciłem głową, dalej zasłaniając drzwi. Kashikoi westchnął ciężko i odwrócił twarz, jakby się zastanawiał co ma zrobić. Nim się zorientowałem, pochylił się nade mną i zaczął mnie łaskotać. Zacząłem się szarpać i śmiać, ale mój brat puścił mnie dopiero kiedy usiadłem na ziemi i przyciągnąłem do siebie kolana, tworząc swoisty mur wokół siebie.
- Masz łaskotki, zajączku? - Zapytał Tochi, kucając przede mną. - Warto zapamiętać.
- Zamknij się...
Schowałem głowę między kolanami, kiedy Kashikoi otworzył drzwi od samochodu. Zamknął je jednak od razu, kiedy zauważył całe ubrudzone białą cieczą siedzenia.
- Nie mogłeś umyć tych siedzieć, prawda? – Mruknąłem cały czerwony do Tochiego.
- Wypadło mi z głowy.
- Więc tak... - Zaczął Kashikoi. - Ile wam zajmie posprzątanie tego?
- Jakieś dziesięć minut, nie więcej. Pomożesz mi, zajączku?
- Po moim trupie.
- Jak wolisz.
Tochi zabrał się za sprzątanie i już po kilku minutach tylne siedzenia mniej więcej nadawały się do siedzenia. Przez cały ten czas Kashikoi nie odezwał się ani słowem.
- Możemy jechać - Powiedział z uśmiechem Tochi, kiedy był już gotowy. Od razu chciałem zająć miejsce z przodu, ale Kashikoi mnie uprzedził. Zimnym spojrzeniem powiedział mi ,,jestem zły i nie mam zamiaru siedzieć w miejscu, gdzie uprawialiście seks.
- To gdzie jedziemy? - Zapytał Tochi, gdy już ruszyliśmy.
- Tu gdzieś niedaleko powinien być jakiś opuszczony skwerek. Powiem ci jak jechać.
Kashikoi dawał szczegółowe instrukcje a w końcu zatrzymaliśmy się na opuszczonym placu.
- Musimy porozmawiać - Powiedział Kashikoi, wychodząc z samochodu.
- Duże mamy kłopoty? - Zapytał mnie Tochi. Odpowiedziałem mu wzruszeniem ramion. Wysiedliśmy i obaj usiedliśmy na ławce. Kashikoi stał przed nami, przez chwilę zbierając myśli.
- Więc może zacznijmy od początku...
- Zanim zaczniesz zadawać niewygodne pytania - Przerwałem mu, powoli czując jak się czerwienię. - Rozmawialiśmy przecież już o tym w restauracji.
- Rozmawialiście o mnie?
- ...Tak jakby...
- Szkoda, że mnie tam nie było. Mówiliście coś ciekawego?
- Nic o czym byś nie wiedział.
- Przepraszam, że wam przerwę, ale jest kilka rzeczy o których muszę wiedzieć. Po pierwsze: od jak dawna jesteście parą?
Odwróciłem wzrok, unikając spojrzenia któregokolwiek z nich. Całe szczęście Tochi odpowiedział za mnie.
- Oficjalne? Zaczęliśmy ze sobą chodzić, dzień po nieudanym ślubie zajączka.
- A nieoficjalnie?
- Jakiś czas.
Kashikoi westchnął, jednak już po chwili wznowił wątek.
- Dobrze, doskonale wiem, że nie uprawia się seksu w samochodzie, jeżeli nie śpi się z kimś od dłuższego czasu. Kiedy zaczęliście ze sobą sypiać?
Miałem zamiar coś powiedzieć, ale byłem zbyt zażenowany, żeby to zrobić. Błagałem tylko w myślach, żeby Tochi trochę podkoloryzował prawdę.
- Zaczęliśmy ze sobą sypiać tego samego dnia, w którym przyprowadziłem wam zajączka do domu.
- Chwileczkę... ile wy się wtedy znaliście?
- Hmm... dwa dni?
Kashikoi zamilkł. Nie patrzyłem na niego, ale czułem, że jest zły.
- Tochi... wiesz, że cię lubię. Wydajesz się odpowiedzialny i widać, że zależy ci na Usagim, z wzajemnością, co bardzo cenię, ale... zaciągnąłeś mojego braciszka do łóżka, po zaledwie dwóch dniach znajomości?!
- Tak jakoś wyszło. Zresztą, nie była to tylko moja inicjatywa.
- Więc tak, najważniejsze pytanie: Tochi, skoro sypiasz i chodzisz z moim bratem muszę wiedzieć. Co czujesz do Usagiego?
Cały czerwony zerknąłem w stronę Tochiego. Uśmiechał się spokojnie.
- Kocham go - Powiedział jak zwykle bez krępacji.
- Ale naprawdę go kochasz? Czy tylko go wykorzystujesz?
Naprawdę miałem ochotę umrzeć. Mój brat rozmawiał z moim... w sumie chłopakiem o tym, od kiedy uprawiamy seks i dlaczego. To brzmiało jak jakiś żart.
- Naprawdę go kocham. Kocham go jak nikogo innego. Jestem w stanie zrobić dla niego wszystko. Prędzej się zabiję niż pozwolę, żeby cierpiał. Najchętniej spędziłbym każdą wolną chwilę na spełnianiu jego marzeń. Bez mrugnięcia okiem oddałbym mu wszystko o co poprosi. Nawet serce i płuca, jeżeli tylko zechce.
Odwróciłem nieznacznie twarz, by móc patrzeć i na Tochiego i na Kashikoia, który patrzył na niego zimno. W końcu westchnął i się uśmiechnął.
- No dobra, witaj w rodzinie Tochi. Macie moje błogosławieństwo.
Oboje uśmiechnęli się szeroko. Nie mogłem oprzeć się jednak wrażeniu, że część tej rozmowy jakoś mi umknęła. Kashikoi jakby w ogóle się nie przejął tym, że Tochi zaciągnął mnie do łóżka po dwóch dniach znajomości. Czy było to jakieś mentalne porozumienie między nimi, którego nie umiałem dostrzec? A może Kashikoi uznał, że porozmawia ze mną sam na sam? Mimo wszystko to by było mniej krępujące.
- Ale jak na razie lepiej nie mówcie Hanie jakie dokładnie relacje was łączą. Wiecie jak to jest ze starszymi siostrami.
- Na szczęście nie - Tochi ścisnął porozumiewawczo moją dłoń.
- Nienawidzę was obu - Mruknąłem, cały czerwony. Kashikoi poczochrał mnie po włosach a Tochi jeszcze mocniej ścisnął moją dłoń.
- A może skusilibyście się na lody? Ja stawiam.
- Ja bardzo chętnie. Zajączku?
- Może być...
W sumie oprócz tego, że sytuacja była wyjątkowo żenująca to wszyscy zachowywali się normalnie. Nawet mi w końcu udało się zepchnąć niedawną rozmowę na dalszy tor moich myśli. Gdy zjedliśmy lody odwieźliśmy Kashikoia na peron.
- A właśnie... - Wtrącił nagle. Z jakiegoś powodu wydawał się wyjątkowo zdenerwowany. - Usagi, zapomniałem ci czegoś powiedzieć.
- Nie podoba mi się ton twojego głosu.
- I słusznie, bo mam złe wieści. Chodzi o pieniądze... rodzice ostatnio kontrolują u nas każdy grosz, żebyśmy nie mogli ci pomóc. Cośtam udało nam się skołować, biorąc pieniądze i kupując na jakichś straganach ,,dzieła sztuki ręcznej roboty” za taniej  niż potem mówiliśmy, ale nawet to była katorga. W każdym razie obawiam się, że nie opłacicie porządnego hotelu na tak długo, jak będziecie potrzebować.
Jęknąłem, opierając głowę na dłoniach. Spodziewałem się tego, ale mimo wszystko miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie.
- Nie będzie to problem - Powiedział Tochi, chyba tylko po to, żeby mnie pocieszyć. - Wynajmiemy jakiś tani hotel.
Oboje podnieśliśmy na niego spojrzenia. Zerknął najpierw na Kashikoia, potem w lusterku na mnie, po czym westchnął głęboko, dalej patrząc przed siebie.
- No tak, to było głupie z mojej strony, przepraszam.
- W sumie mogłem powiedzieć wam to wcześniej. Wtedy moglibyście siedzieć dłużej u Mity, ale nie chciałem mówić prawdy przy nim.
- Nie ma problemu. I tak nie chciałem siedzieć u niego zbyt długo.
- To co macie zamiar teraz zrobić?
- Jakoś sobie poradzimy - Powiedział Tochi. Jak zwykle był całkowicie spokojny.
- Na pewno?
- Coś wymyślimy. Nie martw się - Poparłem, chociaż wcale nie byłem pewny.
- Mam nadzieję. Trzymajcie się. A Usagi, jak będziesz potrzebował pomocy za jakieś 3-4 dni powinienem być dostępny pod telefonem. W razie czego będę pisać ci smsy.
- Jasne.
Kashikoi wyszedł i pomachał nam, gdy szedł na pociąg.
- Lubię twoją rodzinę - Powiedział Tochi, odmachując mojemu bratu, który właśnie się odwrócił i zszedł po schodach na peron.
- Wiem. Też ich lubię - Przesiadłem się na przednie siedzenie, gdzie wcześniej siedział Kashikoi i zapiąłem pasy. - To jaki masz pomysł?
- Możemy zatrzymać się w jakimś lesie, albo przespać się w samochodzie.
Przekrzywiłem głowę, patrząc na niego spokojnie.
- No dobrze... tak bardzo nie chciałeś zostawać u Mity?
- To nie tak, że nie chciałem. Lubię Mitę i głupio mi było go tak wykorzystywać. Siedzenie u kogoś kilka dni to już wykorzystywanie jego uprzejmości.
- To jaki teraz masz pomysł?
Wzruszyłem ramionami, wbijając wzrok przed siebie. Po chwili Tochi westchnął ciężko.
- Naprawdę nie mamy innego wyjścia, prawda?
- Obawiam się, że nie.
Tochi po raz kolejny westchnął i uruchomił silnik. Przez chwilę patrzyłem na jego zdesperowaną minę. Wyglądał wtedy naprawdę przystojnie. W dodatku był gotów na największe poświęcenie dla mnie.
- Może nie będzie tak źle? - Tym razem to on przechylił głowę, patrząc na mnie spokojnie. - Myśl o tym pozytywnie. Spędzimy tam tylko kilka dni.
- Wiesz doskonale, że nienawidzę tam jeździć.
- No wiem... ale nie mamy wyboru - Tochi dalej nie wyglądał na przekonanego a nie chciałem, żeby cały czas był jakiś smętny. Kashikoi do torby spakował mi trochę pieniędzy, więc w sumie stać nas było na jedną noc w jakimś hotelu z moimi standardami.
- Ummm.... Tochi? - Zapytałem nieśmiało, odwracając głowę w stronię okna. Spojrzał na mnie pytająco. - Pomyślałem, że jeszcze dzisiaj... możemy spędzić noc w hotelu... tylko dzisiaj...

Zerknąłem nieśmiało na Tochiego. Uśmiechnął się szeroko, zgadzając się z ochotą.