środa, 30 grudnia 2015

Trzy lata!

Łał, nie mogę uwierzyć, że to już trzy lata, jak zaczęłam pisać tego bloga. Miałam też cichą nadzieję, że pokryje się to ze 100.000 wejść, ale wygląda na to, że będę musiała napisać coś innego na tę okazję ^ ^
Nawet nie wiecie ile frajdy sprawia mi zawsze pisanie tego bloga i przede wszystkim to, że widzę, jak wam się podoba. Miewam co prawda gorsze momenty, wahania weny, ale świadomość, że na mnie polegacie, niesamowicie mnie motywuje. Zaczynając tego bloga nie spodziewałam się, że po 3 latach, dalej będę miała ochotę to pisać. A jednak!
Dziękuję serdecznie każdej osobie, która w jakikolwiek sposób mnie wspierała przez te trzy lata, każdej osobie, która czytała/czyta mojego bloga. Gdyby nie wy, ten blog nigdy by nie istniał. Tak więc serdecznie wam dziękuję i przy okazji, wesołego nowego roku!
Ostatnio był zajączek w wersji Aki i Kei, to może teraz na odwrót?
************************

Otworzyłem gwałtownie oczy, gdy tylko poczułem, ból w niemal całym ciele. Ręce miałem wygięte i  związane za plecami, kostki podobnie. Dodatkowo knebel boleśnie wbijał się w moje usta.
Panicznie zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu, w którym się znalazłem. Byłem w czymś w rodzaju kontenera. Rzucał się na wszystkie strony, razem ze mną w środku. Z jednej ze ścian padało delikatne światło, przez szparę między drzwiami. Gdziekolwiek nie byłem, mogło być to wyjście.
Doczołgałem się do drzwi, panicznie starając się podważyć zamek, najpierw głową, potem nosem. Prosty mechanizm w końcu puścił, otwierając drzwi na oścież.
Samochodem rzuciło na wyboju i z żałosnym jękiem wypadłem z ciężarówki na wydeptaną leśną ścieżkę. Kuliłem się przez dłuższy czas na ziemi, bojąc się poruszyć. Dopiero gdy upewniłem się, że samochód w końcu odjechał i nikt nie zauważył mojego zniknięcia, odważyłem się podnieść głowę z ziemi. Dopiero teraz miałem okazję rozejrzeć się po miejscu, do którego trafiłem. Jęknąłem żałośnie, zalewając się łzami, gdy dostrzegłem, że jestem w samym środku lasu, związany i zakneblowany. Załkałem cicho, wijąc się ziemi w panicznej, bezskutecznej próbie uwolnienia się.
- W porządku? - Usłyszałem nad sobą czyj głos. Podniosłem głowę na chłopaka nade mną. Miał brudne ubrania, nieco podrapaną twarz i rozczochrane włosy. Patrzył na mnie spokojnymi, brązowymi oczami, niemal pozbawionymi wyrazu. Uklęknął przy mnie, ostrożnie rozwiązując knebel na moich ustach.
- Co tutaj rob...
- Porwali mnie - Jęknąłem żałośnie. - Szedłem do sklepu, moja rodzina ostatnio zdobyła jakieś tam pieniądze, może chcieli okupu. Straciłem przytomność i obudziłem się w ciężarówce - Powiedziałem, niemal na jednym wdechu, robiąc tylko przerwy na pociągnięcie nosem. - A potem uciekłem i... - Chłopak zatkał mi usta, przerywając mój wywód.
- Uspokój się mały. Weź kilka wdechów - Pokiwałem głową, starając się unormować przyspieszony oddech. - Już dobrze, rozumiem. Nie odzywaj się przez chwilę, spróbuję cię rozwiązać.
Wciąż ze łzami w oczach pokiwałem głową, posłusznie leżąc, gdy chłopak próbował mnie rozwiązać. Po jego minie i cichych przekleństwach, domyślałem się, że raczej marnie mu idzie.
- Masz jakieś imię? - Zagadał.
- ...Aki... - Jęknąłem żałośnie, pociągając nosem.
- Niech to szlag... nie ma mowy, nie rozwiążę tego. Muszę zabrać cię do mnie, w domu mam gdzieś nożyczki. Jestem Kei - Delikatnie przewrócił mnie na plecy i chwycił w silnym uścisku pod nogami, oraz ramiona. Podniósł mnie praktycznie bez problemu, kierując się w przeciwną stronę, niż wcześniej jechałem.
- Nie musisz już płakać, jeżeli jechali tą drogą to raczej nieprędko zauważą, że cię nie ma. Ciągnie się ona kilometrami, a na końcu jest dość ruchliwa ulica. Nie będą mogli się zatrzymać, żeby sprawdzić, czy jesteś.
Pokiwałem głową, usilnie starając się przestać płakać. Kei zerkał na mnie raz po raz, czasami poprawiając mnie na ramionach. Po chwili skręcił między drzewa, poprawiając mnie tak, żeby żade gałęzie czy liście, które mijaliśmy, nie podrapały mi twarzy. Wtuliłem się w jego pierś. Nie byłem pewny, czy nie trafiłem z deszczu pod rynnę. Nie wiedziałem nic o nim, może też chciał mnie porwać. Ale w tej chwili było to chyba lepsze niż śmierć w lesie.
Gdy gałęzie i liście przestały chlastać moje ciało w końcu odkleiłem się od ciała chłopaka. Byliśmy już na polanie, na środku której stał niewielki domek.
W środku znajdował się jeden pokój, który był jednocześnie sypialnią, kuchnią i jadalnią. Oprócz lodówki, stołu, blatów i łóżka było tam tylko trochę zwierząt, wesoło skaczących po całym domu.
- Opiekuję się nimi - Wyjaśnił Kei, nim zdążyłem zapytać.
Kiedy delikatnie położył mnie na łóżku, ponownie zacząłem drżeć.
Czułem się cholernie niepewnie na łóżku jakiegoś obcego faceta.
- Nie bój się, przecież nie zrobię ci krzywdy - Powiedział kojącym głosem, szperając w szafkach. Nie poczułem się przez to zbyt uspokojony, ale usilnie starałem się udawać, że tak było. W końcu udało mu się znaleźć nożyczki.
- Musisz się obrócić na brzuch - Z zaszklonymi oczami wykonałem polecenie, przewracając się na brzuch. Zadrżałem, gdy ostrożnie dotykał moich rąk, a potem nóg. - I już. W porządku mały?
Usiadłem na łóżku, rozcierając obolałe nadgarstki i kostki.
- ...dziękuję... - Powiedziałem cicho, ścierając łzy.
- Daj spokój, nie zostawiłbym cię przecież na tej drodze. Jak się czujesz.
- ...źle... znaczy się... cieszę się, że mi pomogłeś, ale wiesz...
- Wiem, wiem. Nie denerwuj się aż tak. A teraz chodź, musisz się umyć - Wyciągnął rękę w moją stronę. Po chwili wahania ścisnąłem jego dłoń, pozwalając się zaciągnąć do łazienki.
- Dobra, to skąd jesteś? Prysznic czy kąpiel? - Pociągnąłem nosem, ściskając mocno jego dłoń. Czułem się jak małe dziecko, ale silnie potrzebowałem w obejnej chwili czyjejś bliskości. Nawet jeżeli był to facet.
- Ja... wszystko mi jedno - Pociągnąłem nosem. Chłopak spojrzał na mnie nieco zaskoczony, gdy sam nie puściłem jego dłoni.
- Więc kąpiel - Odkręcił kran, jedną dłonią regulując wodę i sprawdzając jej temperaturę. - Jest późno. Odeskortować cię do miasta? Właściwie to skąd jesteś?
Wolną ręką wytarłem łzy, siadając na brzegu wanny koło Keia. Kiedy powiedziałem, skąd jestem, westchnął ciężko.
- No to mamy problem.
- ...problem? - Zapytałem, tracąc odzyskaną wcześniej pewność siebie.
- Kawałek to ty masz do domu. A robi się późno. Ech... wygląda na to, że musisz zostać tutaj na noc.
- Przepraszam... - Jęknąłem, ponownie czując w oczach łzy. Kei spojrzał na mnie nieco zaskoczony. Uśmiechnął się delikatnie, kładąc dłoń na moich włosach.
- Nie masz za co przepraszać. Przecież to nie twoja wina.
- Ale... przeze mnie masz teraz problemy i...
- Daj spokój mały. To nie jest twoja wina. Zaraz przyniosę ci coś do spania.
Kiwnąłem głową. Kei poczochrał mnie jeszcze po włosach i opuścił łazienkę. Odczekałem chwilę w nerwowym napięciu, nim usłyszałem pukanie do drzwi. Kei wszedł do łazienki z kilkoma rzeczami, złożonymi w kostkę.
- Zostawiam ci ubrania na pralce. Spokojnie, nie planuję wchodzić.
Pokiwałem głową. Gdy drzwi zamknęły się ponownie, chwilę walczyłem sam ze sobą. Dalej nie czułem się komfortowo w tym domu, więc długo czekałem, pewny, że lada chwila drzwi ponownie się otworzą. Gdy tak się nie stało, w końcu odważyłem się rozebrać i wejść do wanny. Umyłem się szybko, żeby jak najszybciej móc się ponownie ubrać.
Ubrania, które dostałem, okazały się za dużą koszulką i luźnymi szortami. Nieśmiało wychyliłem się z łazienki. Kei zmierzył mnie krótkim, szybkim spojrzeniem, od którego prawie się skuliłem.
- Pasuje. To dobrze. Jesteś głodny, mały?
- ...jeżeli to nie problem... - Powiedziałem cicho, niepewnie podchodząc do stołu, na którym położył kanapki.
- Jasne, że nie. Skoro już ci pomogłem, to jestem za ciebie odpowiedzialny. A teraz siadaj i jedz.
- Umm... dziękuję... - Na twarzy chłopaka dostrzegłem coś na wzór cienia uśmiechu, gdy podsunął talerz w moją stronę. Nie wiem ile czasu byłem zamknięty w samochodzie, ale chyba długo, bo byłem naprawdę głodny. Szybko uporałem się z kanapkami, co i rusz zerkając zaniepokojony na łóżko. Nie odważyłem się jednak zapytać, czy mam tam z nim spać. I tak miałem wrażenie, że dzisiaj każde moje słowo pogrąża mnie jeszcze bardziej. Kei zabrał bez słowa talerz, odkładając go do zlewu. Po chwili odważyłem się wstać, nerwowo zerkając na łóżko.
- Miałeś ciężki dień. Idź już spać - Położył dłoń na moich włosach, mierzwiąc je delikatnie.
- No ale...
Kei usiadł na łóżku, wyciągając rękę w moją stronę. Wahałem się chwilę, nim odważyłem się usiąść koło niego. O dziwo w przeciwieństwie do mnie, on wydawał się całkowicie spokojny.  Bez krępacji położył się na materacu, robiąc mi miejsce. Ufałem mu nie bardzo, ale odważyłem się położyć tuż obok. Wśród całkowitej ciemności czułem jego powolny oddech i bicie serca. Odważyłem się przysunąć nieznacznie, usilnie starając się zasnąć. Ramię Keia objęło mnie, przyciskając mocniej do siebie.
- Dziękuję... - Szepnąłem cicho, na chwilę przed zaśnięciem, gdy czuły pocałunek został delikatnie złożony na moich włosach.

czwartek, 24 grudnia 2015

Wesołych Świąt!

Tak pokrótce: Chciałabym wszystkim wam najserdeczniej życzyć wesołych, rodzinnych świąt, bez kłótni, bez sporów(jak relacje rodzinne wyglądają w moich opowiadaniach wszyscy wiecie) pysznych potraw, góry prezentów, dużo śniegu, co by było trochę bardziej klimatycznie, oraz całej góry yaoiców, na każdym kroku!
Nie wyrobiłam się z gratisową notą, ale lada chwila na blogu stuknie 100 tyś wejść! Mam już jedną propozycje jak to uczcić, ale swoje własne możecie pisać tutaj :3
Zamiast gratisowej noty, macie tutaj krótkie rozmyślania Akiego co do świąt. Pokrótce - Jeżeli macie beznadziejne święta, nie przejmujcie się, mogło być gorzej. A jak jest, to w końcu musi się poprawić :3
Jeszcze raz: ode mnie i wszystkich kochanych przez was postaci - Wesołych świąt! :3

***********************

- Wszystko jest do bani... - Pomyślałem, przyglądając się oknom znanego mi domu, a raczej rudery. Przez okno aż za dobrze widziałem moich zapijaczonych rodziców, krzyczących na całe osiedle coś, co pewnie miało być kolędami. A przynajmniej zawsze chciałem, żeby nimi było. Prawdopodobnie były to jednak kolejne pijackie piosenki, których chyba znali nieograniczoną ilość. Ech... ile ja świąt spędziłem przyklejony do szyby, patrząc na miasto, świecące się tysiącem lampek, ile razy w zimnie spacerowałem, przez okna zerkając do środka mieszkań, z cichą nadzieją, że gdzieś rzeczywiście znajdzie się miejsce dla obcego, jak to bywało w różnych historiach. Nigdy jednak się nie znalazło, a raczej ja nie miałem odwagi pytać. W końcu byłem niechcianym przez nikogo dzieciakiem. Zasłużyłem, by zamarznąć na śmierć.
Poprawiłem kurtkę na ramionach, szczelniej owijając się szalikiem. Rodzice właśnie dokładali czegoś do ognia, żeby w domu było cieplej. Znając ich były to gazety, które wyciągnęli ze śmietnika. Cóż... przynajmniej ja nie musiałem tego robić. Ciekawe, czy gdybym był teraz tam w środku, znowu bym się nasłuchał o Mikołaju, który przyjdzie i przykuje mnie do skały na szczycie świata, za to, że byłem niegrzeczny. Albo o elfach, które zabiorą mi wszystko co tylko mam, łącznie z organami wewnętrznymi, by robić z nich torby na prezenty. Ciekawe, czy znowu kuliłbym się pod kołdrą, błagając, żeby Mikołaj nie przyszedł. Właściwie całkiem sprytnie to rozgrywali. Przynajmniej nie oczekiwałem żadnych prezentów.
- Idziemy mały? - Na ramieniu poczułem czyjąś dłoń. Ta sama osoba przyłożyła ciepły kubek do mojej twarzy. - Gorąca czekolada - Wyjaśnił Kei, troskliwie poprawiając mój szalik. Delikatnie strzepał płatki śniegu z moich czerwonych policzków, łaskocząc mnie przy tym rękawiczką. - Chodź, chłopaki pewnie już czekają. Nie powinienem ci tego mówić, ale podobno szykują dla ciebie coś specjalnego - Uśmiechnąłem się delikatnie, odrywając się myślami od przeszłości. Kei rozejrzał się uważnie po ulicy, po czym wyciągnął dłoń w moją stronę. Złapałem ją chętnie, pozwalając mu na splecenie naszych palców razem. Szedłem blisko niego, rozkoszując się jego bliskością.
...W sumie... nie jest aż tak źle... - Stwierdziłem, nawet przez kurtkę czując jego ciepło, a nawet prawie słysząc bicie jego serca.
- Wesołych świąt, mały - Szepnął nagle, pozwalając sobie na krótki pocałunek, wśród padającego śniegu i tysiąca światełek.

niedziela, 20 grudnia 2015

Zajączek CXIII - zdrada


- Jesteś do bani wiesz? - W głosie Reia słychać było poirytowanie. Z wcześniejszej wesołości, którą odczuwał, gdy miał możliwość upokarzania mnie, nie pozostał nawet ślad. Nie dziwiłem mu w sumie. Byliśmy dobrą godzinę marszu od naszego domku, a on musiał nie tylko taszczyć plecak, ale też mnie. - Jak mogłeś potknąć się i skręcić sobie kostkę?
- ...to nie moja wina... - Burknąłem, zaciskając dłonie na jego ramionach. - Nie patrzyłem pod nogi... zresztą, już prawie mdlałem...
- Haa... dziesięć minut temu była przerwa - Powiedział, niemal urażony, że śmiem uważać się za zmęczonego.
- Ale krótka... - Mruknąłem, żeby się jakoś usprawiedliwić. Sam byłem poirytowany faktem, że Rei musiał mnie nosić, ale to nie była moja wina. Byłem wykończony, ledwo chodziłem. To wszystko wina Reia, który kazał mi chodzić cały dzień z tym plecakiem.
- Ostatni raz pozwalam ci iść ze sobą - Powiedział chłodno, poprawiając mnie na plecach.
- ...mi tam pasuje... - Mruknąłem. Wcale nie miałem ochoty gdziekolwiek z nim chodzić.
- Mam nadzieję, że nie jest skręcona. Nie będę cię targał wszędzie do końca tygodnia. Naprawdę... jakim cudem jeszcze żyjesz? Przy twoim szczęściu powinieneś być już martwy.
Przewróciłem tylko oczami. Po dłuższej chwili marszu i kilku znacznie krótszych przerwach, tym razem dość oszczędnych w rozmowy, pomiędzy drzewami zamajaczył nasz domek. Rei odetchnął z ulgą, widocznie bardziej zmęczony, niż ja. Skłamałbym, gdybym powiedział, że było mi go szkoda. Dobrze mu tak. Gdyby nie kazał mi wszystkiego nosić w pojedynkę, pewnie nie musiałby mnie teraz nosić.
- Świetny początek dnia... - Warknął, gdy porzucił mnie już na kanapie. - Zajebisty... idę zapalić - Złapał ze stołu zamkniętą paczkę papierosów i opuścił domek. Nie miałem co liczyć na jakąkolwiek pomoc medyczną, więc sam zerknąłem na swoją nogę. Bardzo powoli rozwiązałem sznurówki, zsuwając z kostki but. Nie znałem się na tym kompletnie, ale ewidentnie była spuchnięta. Dotknąłem jej delikatnie, czując natychmiast tępy ból. Świetnie... naprawdę świetnie... dobrze, że Rei pomyślał chociaż o tym, żeby zabezpieczyć się w podstawowe leki. Gdzieś na dnie plecaka znajdował się bandaż. Moje zdrowie jednak nie było na tyle ważne, żeby Reiowi chciało się go szukać podczas naszej wycieczki.
Wysypałem niemal całą zawartość, nim wśród całej masy innych rzeczy, dostrzegłem uciskowy bandaż, którym dość nieporadnie owinąłem pulsującą kostkę. Nie wydawało się, żeby mi to w czymkolwiek pomogło, ale z tego, co mgliście kojarzyłem, usztywnienie kostki w takim wypadku było najważniejsze.
- Oh, nasza sierota nauczyła się wiązać sznurówki - Zaśmiał się Rei, zaglądając przez okno.
- Wal się... - Prychnąłem, poprawiając się na kanapie.
- Wygodnie? - Zagadał nagle, pochylając się nad moją głową. Zerknąłem na niego nieufnie. Jeżeli był to objaw troski, było to podejrzane, a jeżeli nie... to było jeszcze bardziej podejrzane.
Rei spokojnie zgasił papierosa i wskoczył do środka. Nim zorientowałem się, co robi, przygwoździł mnie do kanapy, pochylając się nade mną. Zacząłem się rzucać, usilnie starając mu się wyrwać.
Głuche plaśnięcie rozeszło się po pokoju, nim moje ramiona zostały wreszcie uwolnione, a Rei odsunął się gwałtownie, jak oparzony.
- Znowu zaczynasz?! - Wybuchłem, siadając na kanapie. Nie przejąłem się za bardzo jego nienawistnym spojrzeniem,  gdy przykładał dłoń do zaczerwienionego policzka. - Ani się waż mnie molestować!
- Oh, aleś ty drobiazgowy - Przewrócił oczami, ponownie wbijając we mnie chłodne spojrzenie. - Przecież odrobina pieszczot to jeszcze nie zdrada...
- Może dla ciebie! - Wstałem z kanapy, opierając się na zdrowej nodze. Dokuśtykałem  powoli do kuchni, żeby móc usiąść na krześle, z daleka od Reia. - Masz się do mnie nie zbliżać!
- Ależ z ciebie dzieciak. Pocałunek, czy trochę zabaw to nie zdrada... - Machnął ręką. - A skoro juz mowa o pocałunku... pamiętasz o umowie?
- Nie zbliżaj się do mnie... - Powiedziałem stanowczo, gdy Rei zaczął podchodzić w moją stronę. Wstałem od stołu, cofając się ostrożnie o kilka kroków, niemal przyklejając się do blatu.
- Oh, boisz się? - Przysunął się do mnie niebezpiecznie blisko, opierając dłonie na blacie, po obu stronach mojego brzucha, uśmiechając się przy tym perwersyjnie. - Przecież cię nie zjem... - Pochylił się nad moją szyją. - Na razie... - szepnął mi do ucha. Przełknąłem nerwowo ślinę, walcząc z ogarniającym mnie dreszczem.
- N-nie dotykaj...
- Ćśś... - Przyłożył wskazujący palec do moich ust, uciszając mnie skutecznie. - Nie zrobię nic, co nie było w naszej umowie... - Pochylił się nad moją piersią, pieszcząc oddechem, szyję, obojczyki, a dłonie wsuwając pod moją bluzkę, opierając je na plecach.
- Nie waż się...
- To tylko trochę dotyku. Nie jeż się - Uśmiechnął się perwersyjnie, przysuwając się niebezpiecznie blisko moich ust.
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Zamarłem, przez kilka chwil nie będąc nawet w stanie się odezwać. Patrzyłem na znajomą sylwetkę w progu, ze strachem i niedowierzaniem. Nawet Rei zatrzymał się gwałtownie, nie odsuwając się, ani nie wyciągając dłoni spod mojej koszulki.
- ...Tochi... - Wyszeptałem, niemal nie poruszając ustami. Nie mogłem w to uwierzyć. Co on tutaj robił? Nie mógł wiedzieć, że... - Ja wszystko wyjaśnię - Wyrwałem się z uścisku Reia, robiąc krok w stronę drzwi. Prawie upadłem na ziemię, gdy ból w kostce dał o sobie znać. Syknąłem, opierając się o stół. Tochi patrzył na mnie z niedowierzaniem, nie ruszając się z miejsca. Przeniósł wzrok na Reia i ponownie na mnie.
- Nie wyjaśnisz - Rei oparł się nonszalancko o blat, zerkając na mnie wyzywająco. Odpowiedziałem mu niemal błagalnym spojrzeniem, ale był nieugięty.
- Zajączku..? - Zapytał Tochi. Wydawał się błagać, żeby powiedział, co tutaj robię, dlaczego... Otworzyłem usta, ale nie mogłem... nie mogłem mu powiedzieć. Bo wtedy Hana...
- Przepraszam... - Jęknąłem, ze łzami w oczach. Tochi spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Pokręcił głową, jakby chciał zaprzeczyć temu, że w ogóle tutaj jestem.
- Nie - Pokręcił głową. Chciałem wstać, podbiec do niego i odejść, ale... nie mogłem. Moja rodzina była dla mnie wszystkim. Jeżeli stracę też ją...
- A jednak... - Rei uśmiechnął się z satysfakcją, podchodząc do brata i mierząc go dumnym spojrzeniem. Chwilę później padł ciężko na ziemię, trzymając się za zaczerwieniony policzek. Tochi stał nad nim, przyglądając mu się nienawistnie. Zaciśnięta pięść drżała mu mocno, jakby walczyła z chęcią kolejnego przywalenia Reiowi. Podniósł na mnie wściekłe spojrzenie i... w tym momencie miałem wrażenie, że moje serce pęka. Na twarzy Tochiego malował się ból, jakiego jeszcze chyba nie widziałem. Niemal nie poruszając wargami wyszeptałem jego imię, z trudem się powstrzymując, żeby nie zalać się łzami. On jednak nawet nic nie powiedział. Pokręcił tylko głową, zatrzaskując drzwi.
- ...Tochi... - Jęknąłem, pozwalając by łzy swobodnie spływały po moich policzkach.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Zajączek CXII - Przesłuchanie


Szedłem po nierównej ścieżce, uważając na wystające korzenie i kamienie. Łapałem ciężkie oddechy, co chwilę poprawiając ciężki plecak. Szliśmy jakieś pół godziny, a mi nogi już odmawiały posłuszeństwa. Że też Tochi nigdy nie narzekał, mimo, że zwykle nosił plecak znacznie dłużej. No i jeszcze ciągał mnie.
- Rei... - Wydyszałem ciężko, zatrzymując się i opierając o jedno z drzew. - Może jednak zrobimy sobie przerwę? ... naprawdę nie mam już siły...
- Hmmm... - Rei zatrzymał się kilka kroków przede mną. Oparł dłonie na biodrach i spojrzał w niebo, skryte za drzewami. Rozejrzał się dookoła, po czym spojrzał na ziemię.
- No dobra, możemy zrobić sobie piknik. Rzuć plecak... - tutaj - Wskazał jakieś miejsce koło mnie.
Z ulgą ściągnąłem bagaż i rzuciłem go na ziemię. Kolana ugięły się pode mną i sam padłem, łapiąc ciężkie oddechy. Całe moje ciało drżało od wysiłku, a ja sam miałem już serdecznie dość tego ,,spaceru". Oparłem się o drzewo, opierając głowę na korze.
- No? Nie zamierzasz nas rozpakować? - Spojrzałem lodowato na Reia, gdy czekał, patrząc na mnie z góry. Klęknąłem ponownie, wyciągając ze sporego plecaka gruby koc, litrową butelkę z wodą, drugą z colą, oraz plastikowe pudełka z jedzeniem, kupione przed przyjazdem. Rei nie był specjalnie chętny do pomagania mi, więc sam rozłożyłem koc i padłem na niego ciężko.
- Coli? - Zapytał, łaskawie nalewając napój do plastikowego kubka. Wypiłem jego zawartość natychmiast, oddychając z ulgą. Oparłem się o drzewo. Jeszcze chwila marszu i naprawdę bym padł z wycieńczenia.
- Ale jesteś czerwony - Prychnął rozbawiony. Zerknąłem na niego zimno, dysząc ciężko.
- Bo targam ten ciężki plecak przez całą drogę. Nie mógłbyś może mi pomóc w minimalnym stopniu?
- Mógłbym, ale całkiem zabawnie się patrzy, jak dźwigasz to wszystko - Błysnął uśmiechem w odpowiedzi na moje lodowate spojrzenie. - Ale teraz będziesz miał mniej siły, żeby kłamać. Możemy więc porozmawiać w końcu o waszym... związku. Drożdżówkę? - Wyciągnął z pudełka kilka słodkości, w które zaopatrzył się jeszcze w miasteczku. Kiwnąłem głową, wyciągając rękę. Rei zastanawiał się przez chwilę, aż w końcu, z iście szatańskim uśmiechem, przysunął jedzenie do moich ust.
- Powiedz ładnie ,,aaa" - Wzdrygnąłem się gwałtownie. Twarz, do tej pory bladą zalał mi soczysty rumieniec. Rei przyglądał mi się z prawdziwą, sadystyczną satysfakcją, gdy dotarło do niego, jak dużą ma nade mną przewagę.
- Chyba cię powaliło - Stwierdziłem zimno, zmuszając się, żeby spojrzeć na niego z nienawiścią.
- Pamiętasz może, że muszę być zadowolony? Chyba, że ma mnie zadowolić twoja siostrzyczka...
- Uch... ty wredny... - Uniósł wyzywająco głowę, czekając spokojnie, aż skończę go obrażać. Zamilkłem posłusznie, świadomy, że nie mogę go sprowokować, bo całe moje poświęcenie pójdzie na marne - ...nienawidzę cię... - Mruknąłem, przyglądając się jedzeniu z nienawiścią, jakbym to przez nie się teraz tutaj znalazł.
Rei czekał spokojnie, trzymając drożdżówkę dość blisko moich ust. Zacisnąłem powieki, otwierając usta z ogromnym wahaniem. Nie chciałbym tego robić, nawet jakby przede mną siedział Tochi, a co dopiero Rei. Nie minęło kilka sekund, gdy do moich ust została wsunięta słodka bułka. Nie widziałem jego twarzy, ale wiedziałem, że uśmiecha się z prawdziwą satysfakcją.
- Tochi też cię tak karmił? - Odgryzłem kawałek drożdżówki, wycierając z twarzy resztki okruszków. Rei łaskawie podał mi jedzenie do ręki, przyglądając się z satysfakcją mojej czerwonej twarzy. Przełknąłem to co miałem w ustach, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.
- Nie karmił... - Burknąłem zimno.
- Serio? A... a ty jego? - Przyjrzał mi się podejrzliwie.
- Nie robię tak żenujących rzeczy! - wybuchłem, odwracając gwałtownie głowę, żeby nie musieć patrzeć na niego.
- Wiesz, takie czułe gesty to podstawa zdrowego związku.
- Serio? - Prychnąłem. - Chcesz mnie pouczać o związkach? Ty? - Wysyczałem z nienawiścią.
- Oj, może i moje związki nie były zbyt długie, ale na pewno szczęśliwe - Nalał sobie coli, biorąc kilka łyków. - Poza tym, jeszcze żadna dziewczyna, ani żaden facet ze mną nie zerwał - Uniósł dumnie głowę.
- A któregokolwiek poderwałeś nie mając pieniędzy? - Wziąłem gryza drożdżówki, żeby chociaż trochę odzyskać siły przed kolejną wędrówką.
- Wtedy działał mój wygląd - Uśmiechnął się szarmancko. - Ale dość o mnie. Miałeś mi opowiedzieć o waszym związku. I od razu mówię, musisz odpowiadać, a jeżeli skłamiesz i się o tym dowiem... - Spojrzał na mnie z wyższością, zmuszając mnie do dopowiedzenia sobie, co takiego zrobi. Nie musiał kończyć. Ode mnie zależało teraz szczęście Hany i jeżeli miałbym poświęcić moją dumę to...
- Rozumiem... - Burknąłem zimno.
- Świetnie. Więc... sypiacie ze sobą, tak? - Kiwnąłem niechętnie głową, unikając jego spojrzenia. - Od kiedy?
- ...od jakiegoś czasu... - Mruknąłem niechętnie.
- Ile się znaliście?
- Uh... naprawdę musisz o to pytać?
- Tak. Chcę po prostu wiedzieć, jak bardzo mój braciszek był na ciebie napalony - Uśmiechnął się perwersyjnie. - I nawet nie próbuj kłamać. Mogę się dowiedzieć prawdy, a wtedy z naszej umowy nici.
- Uch... my... - Wahałem się dłuższą chwilę. Schowałem w końcu głowę między kolanami, chcąc chociaż trochę ukryć rumieńce. - Kilka dni... - Przyznałem, zaciskając powieki. Minęło kilka sekund, nim w lesie rozbrzmiał gromki śmiech. Zaczerwieniłem się jeszcze bardziej.
- Dałeś się zaciągnąć do łóżka przez faceta, którego znałeś kilka dni?! No proszę... Tochi był twoim pierwszym? - Kiwnąłem głową, nie podnosząc spojrzenia. Rei ponownie się roześmiał.
- Na prawdę... jak bardzo trzeba było być zdesperowanym, żeby dać się rozprawiczyć obcemu facetowi? - Parsknął śmiechem.
- Ja... ja nie wiem, co się wtedy działo - Burknąłem. - Chyba... chyba dałem się po prostu ponieść.
- Ah, więc się napaliłeś - Przyznał z rozbawieniem. - Masz szczęście, że natrafiłeś na Tochiego. Inny facet by cię wykorzystał i porzucił.
- G-gdyby to nie był Tochi to nigdy bym tego nie zrobił! - Wybuchłem, nie podnosząc na niego spojrzenia.
- Mhmm... każdy tak mówi - Zaśmiał się krótko. Cholerny debil! Mało mu było ośmieszania mnie? Sam doskonale wiedziałem, że to było głupie. Już to sobie sam uświadomiłem, zrobił to Kashikoi i... Hana zresztą też.
- ...Odwal się już... - Prychnąłem. Byłem już dość poirytowany tym, że muszę z nim gadać. Nie miałem ochoty dodatkowo się upokarzać.
- No dobra... jak jeszcze mógłbym cię skompromitować... - Uśmiechnął się sadystycznie, patrząc w niebo. - Może... hmm... Tochi kocha przyrodę. Robiliście to kiedyś na dworze?
Zalałem się rumieńcem. Ze wszystkich sił, chciałem powiedzieć ,,nie", ale... nie mogłem. Odwróciłem głowę, nie udzielając odpowiedzi.
- No proszę... - Rei prychnął, rozbawiony i nieco zaskoczony. - Nie spodziewałbym się tego po nim. Robiliście to jeszcze w jakichś ciekawych miejscach?
Dość niepewnie kiwnąłem głową. Cholera, niech to się już wreszcie skończy.
- Na stole? - Kiwnąłem głową. - W wannie? - Kiwnięcie. - Pod prysznicem? - Kiwnięcie głową. - Na podłodze? - Kiwnięcie. - W samochodzie? - Jego głos nieco się uniósł. Brzmiał, jakby chciał, żebym w końcu zaprzeczył. Ja jednak kiwnąłem delikatnie głową.- Kurcze, nieźle sobie braciszek pogrywa... a... powiedz mi... - Zastanowił się przez chwilę. - Jakie było zdecydowanie najdziwniejsze miejsce, gdzie uprawialiście seks.
Burknąłem coś niezrozumiałego, jeszcze bardziej chowając twarz. Rei przysunął się bliżej, ale i tak nie mógł zrozumieć co mówię. Znudzony, zwyczajnie złapał mnie za twarz i poderwał ją do góry.
- B-basen... - Mruknąłem, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
- Basen? - Powtórzył zaskoczony, żeby się upewnić. Kiwnąłem głową. - Na pewno nie chcesz się ze mną umawiać? - Prychnął rozbawiony. W odpowiedzi na moje lodowate spojrzenie odpowiedział tylko sarkastycznym uśmieszkiem.- Ja pewnie nie mam co liczyć na szybki numerek na łonie natury, co?
Zbyt zawstydzony, żeby się odezwać, odpowiedziałem mu tylko nienawistnym, ale trochę zawstydzonym spojrzeniem.
- No dobra, dobra - Przewrócił oczami. - Pakuj się i idziemy dalej.
Rei nie był na tyle miły, żeby mi w jakikolwiek sposób pomóc. Gdy pakowałem rzeczy do plecaka, walcząc z brakiem miejsca, odszedł łaskawie kawałek dalej, żeby móc w spokoju zapalić. O tyle dobrze, że cierpliwie poczekał, aż uda mi się założyć plecak. Nogi natychmiast się pode mną ugięły, od sporego ciężaru, ale dzielnie ruszyliśmy dalej... a raczej Rei ruszył. Ja powoli powlokłem się za nim, usilnie starając się nie zemdleć.

sobota, 5 grudnia 2015

Zajączek CXI - Śniadanie

Pozwólcie, że wam coś wyjaśnię. Po pierwsze, jestem tylko człowiekiem, po drugie, dalej się uczę i chodzę do szkoły, po trzecie mam cholernie mało czasu, a posty na bloga w obecnej chwili piszę na bieżąco. Nie mam napisanych żadnych postów na zapas, jak kiedyś i bardzo często w piątki/sobotę przez kilka godzin siedzę i piszę, żeby móc coś dodać. Nie zawsze to się jednak udaje. Dla przykładu, w ostatnim tygodniu nie mogłam nawet wchodzić do swojego pokoju, w domu ciągle był hałas, więc wracałam późno, bo lekcje odrabiałam/uczyłam się gdzieś na mieście. Wierzcie mi, że w takich warunkach jedyne czego chcę to pójść spać i odetchnąć, a nie pisać bloga.
Wiem, że trochę go zaniedbuję, ale posty nie pojawiają się rzadziej, niż raz na dwa tygodnie. Czyli co najwyżej opuszczam jeden tydzień.
Rozumiem, że może wam się to nie podobać, ale wierzcie mi, że staram się jak mogę, by przerwy nie były zbyt długie. Nie zawsze o piszę o opóźnieniach, może to mój błąd, mogę zacząć, jeżeli wam na tym zależy.
Jednak kiedy mam czytać narzekania, że znowu nie pojawił się post, chociaż robię wszystko, by się wyrabiać, to naprawdę zaczyna mi się odechciewać.
Nie zrozumcie mnie źle, kocham pisać, kocham zajączka i naprawdę uwielbiam wszystkie osoby, które dają mi swoje wsparcie, ale czasami naprawdę nie wyrabiam. Nie chcę porzucać zajączka, ani go zawieszać, ale powoli się zaczynam zastanawiać, czy po prostu nie ogłosić, że posty będą się pojawiać raz na dwa tygodnie, żebym spokojnie się wyrabiała i nie słuchała, jak bardzo olewam tego bloga.
*******************


Miałem już złe poranki w życiu, miałem okropne poranki, takie, w których miałem dość wszystkich i wszystkiego, a także takie, które wydawały się moimi ostatnimi. Jak wtedy, gdy pierwszy raz obudziłem się w domu Tochiego, albo dwa dni później, gdy obudziłem się z nim w łóżku po... naszym pierwszym razie. Czy dzień, w którym od samego rana byłem świadomy, że będę musiał poślubić Minako. Nie wiem jednak, czy przeżyłem już kiedyś tak okropny poranek, jak dzisiejszy.
Poranne promienie słońca wpadały prosto na moje łóżko. Poprawiłem się na zadziwiająco wygodnym materacu, naciągając kołdrę na ramiona. Przed sobą poczułem znajome ciepło drugiej osoby. Wtuliłem się w pierś Tochiego, który przytulił mnie do siebie. Poczułem się dziwnie spokojny, będąc wtulony w niego. Nie byłem do końca pewny, dlaczego, ale naprawdę mi brakowało jego obecności.
Coś jeszcze się nie zgadzało. Nie byłem do końca pewny co, a zaspany umysł nie mógł sobie uświadomić, co takiego. Nie dawało mi to jednak spokoju. Otworzyłem oczy, zerkając w górę, na śpiącą twarz Tochiego. Patrzył zamkniętymi oczami na ścianę przed sobą. Wyglądał jak zawsze, ale mimo to, czułem się zaniepokojony. Nawet jego uścisku mnie nie uspokajał. Przetarłem oczy, zerkając na słońce. Zbliżało się południe, co dodatkowo mnie niepokoiło. Tylko... dlaczego?
Tochi otworzył oczy, zerkając na mnie z góry. Uśmiechnął się delikatnie, przyglądając mi się sennie. Coś mnie tknęło. Tochi prawie nigdy nie spał tak długo. Chyba, że poprzedni dzień był dla niego wyjątkowo męczący. Zwykle czekał na mnie z gotowym śniadaniem. Wpatrywałem się przez niego chwilę, usilnie starając się przypomnieć sobie, co stało się poprzedniego dnia.
Tochi pochylił się, żeby mnie pocałować. Uniosłem głowę, już prawie się na to zgadzając, gdy uświadomiłem sobie, gdzie jestem i co tu robię.
- Rei! - Wybuchłem, zrywając się z łóżka, nim zdążył mnie pocałować. - Co ty do cholery robisz?!
- Oh, obudziłeś się - Ziewnął, podnosząc się na łokciach. - A szkoda, liczyłem na miły początek dnia.
- Zamierzasz się do mnie przystawiać w każdym możliwym momencie?! - Wybuchłem wściekły, zaciskając dłonie w pięści.
- Cóż... może - Błysnął uśmiechem, sięgając po stojący na szafce nocnej telefon. - Uch... dopiero jedenasta... jeszcze godzina... - Obrócił się na drugi bok, opatulając się kołdrą. Dopiero po chwili zerknął na mnie kątem oka. - Swoją drogą... umiesz robić śniadanie?
- Pewnie w podobnym stopniu jak ty... - Odparłem beznamiętnie, ze wszystkich sił, wedle umowy, starając się nie okazać, jak bardzo go nie znoszę za to wszystko, co kazał mi zrobić. Jakim prawem próbował mnie pocałować?! Jakim prawem podszywał się pod Tochiego?!
- Świetnie. Masz tam mleko i płatki. Wierzę w ciebie.
Zmierzyłem go nienawistnym spojrzeniem, nim wstałem z łóżka, szperając po kuchni. Znalazłem w górnej półce kilka porcelanowych misek, płatki, a w niewielkiej lodówce, mleko.
Postawiłem wszystko na stole. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę skazany na usługiwanie komukolwiek. Tym bardziej jemu. Cholera... że też musiało mnie spotkać coś takiego.
Rei otworzył jedno oko, zerkając na mnie z satysfakcją. Podniósł się z łóżka, przyglądając się śniadaniu.
- A kawa? - Zagadnął, widocznie usatysfakcjonowany swoją chwilową pozycją.
- Nie umiem robić kawy... - Powiedziałem lodowato. Rei uniósł jedną brew,  przyglądając mi się wyzywająco. Było to spojrzenie, mówiące: ,,pamiętaj, że ja tu rządzę". Westchnąłem ciężko, łapiąc kilka głębszych wdechów, żeby się uspokoić. - Przykro mi... - Dodałem. Usilnie starałem się, żeby brzmiało to chociaż trochę szczerze, ale mój ton głosu brzmiał bardziej, jakbym mówił: ,,obyś zdechł". Właściwie to właśnie to chciałem mu powiedzieć.
- Słodki jesteś, jak się wściekasz - Uśmiechnął się złośliwie, przyglądając mi się uważnie podkrążonymi ze zmęczenia oczami. - To zrób herbatę... - Rozkazał, odwracając się na drugi bok. Zacisnąłem dłonie w pięści, patrząc na niego nienawistnie. Przełknąłem bluźnierstwa, wstając od stołu.
- Chcesz herbatę do płatków? - Zerknąłem na niego. Byłem prawie pewny, że chciał po prostu zmusić mnie do dalszej pracy.
- Mhmm... dopiję później... - Mruknął, machając na mnie ręką, jak na jakąś odprawianą pokojówkę. Niechętnie podszedłem do kuchni. Całe szczęście domek był wyposażony w elektryczny czajnik, więc istniało małe prawdopodobieństwo, że zrobię sobie krzywdę. Wypełniłem czajnik mniej więcej do połowy, żeby nie zrobić nic źle i postawiłem na podstawce, klikając jedyny guzik, jaki tam był. Czajnik zaburczał, gdy woda zaczęła się gotować. Dopiero wtedy Rei łaskawie się podniósł, podchodząc do stołu.
- Nie umiesz przygotować nic więcej? - Spojrzał znużony na podane danie.
- Nie, nie umiem - O dziwo mój głos nie był aż tak nienawistny, jak myślałem. Udało mi się zminimalizować negatywne brzmienie do chłodnej beznamiętności.- Zresztą, sam kazałeś mi to zrobić.
- Liczyłem, że jednak okażesz się większą kreatywnością... No tak... też jesteś paniczykiem z dobrego domu. Wiesz, nie miałbym nic przeciwko, gdybyś pochodził z biednej rodziny... najlepiej takiej, której miałbyś całkowicie dość. Na tyle, żeby rzucić mi się w ramiona, gdybym zaoferował swoją pomoc... - Rozmarzył się, wbijając wzrok w płatki, pływające w mleku.
- To poszukaj sobie kogoś takiego. Wszystkim to wyjdzie na dobre - Stwierdziłem chłodno.
- Taaak... niby mógłbym, ale za bardzo lubię tę twoją śliczną buźkę... i złośliwy charakterek - Uśmiechnął się, wiercąc mnie spojrzeniem. - Wcale się nie dziwię Tochiemu, że tak bardzo chce cię trzymać przy sobie. Sam chciałbym to zrobić. No ale cóż, muszę się zadowolić tym tygodniem. Może pomożesz mi zrozumieć, co takiego widzicie z moim braciszkiem w łażeniu po lesie. Chyba, że... - Podniósł na mnie spojrzenie. - Spacer po lesie to ostatnia rzecz, jaką tam robicie - Uśmiechnął się złośliwie, błyskając białymi zębami. Zalałem się rumieńcem, gdy tylko dotarło do mnie, o co mu chodzi.
- Ch-chyba ci odbiło! Nie, nie robimy nic takiego! - Krzyknąłem, zaciskając dłonie w pięści.
- Oj, nie bulwersuj się tak. Przecież sypiacie ze sobą... nie? - Łyknął herbaty, zerkając na mnie znad kubka z ciekawością. Moja twarz zaczęła piec nieznośnie.
- Nie twoja sprawa - Prychnąłem, odwracając głowę.
- Więc jednak... - pokiwał głową. - A ja się zastanawiałem... kto by pomyślał, że ktoś taki jak on da radę cię zaciągnąć do łóżka. Jak to się stało?
- Jak długo masz zamiar drążyć ten temat? To nie twoja sprawa.
- Powiedz.
- ,,Powiedz"? A ty co, dziecko?
- Ja nie wstydzę się mówić o seksie. Powiedz.
- Nie twoja sprawa.
- Powiedz.
- Nie będę o tym mówić!
- Powiedz.
- Nie rozmawia się o takich rzeczach.
- Powiedz.
- Dlaczego cię to obchodzi?
- Powiedz.
- Odwal się już! Nic ci nie powiem.
- Powiedz.
- Masz pięć lat? Koniec tematu!
- Powiedz... - Zamilkłem, skupiony na moim śniadaniu. Nie był to dobry ruch. - Powiedz, powiedz, powiedz, powiedz, powiedz, powiedz, powiedz, powiedz, powiedz...
- No dobra! - Wybuchłem. - Zamknij się w końcu!
- Jak tylko odpowiesz na moje pytanie. Wiesz... jestem dość ciekawski...
- Uch... co chcesz wiedzieć?- Mruknąłem niechętnie, jeszcze bardziej czerwony. - Od razu mówię, że nie odpowiem na wszystkie twoje pytania.
- Odpowiesz - Uniósł władczo głowę, uśmiechając się złośliwie. Zmrużyłem oczy, przyglądając mu się nienawistnie. - Ale to zaraz. Idziemy dzisiaj na spacer. Opowiesz mi wtedy wszystko o... - Zagryzł dolną wargę, ale nie udało mu się powstrzymać złośliwego uśmieszku. - waszym związku. Nie ukrywam, że dość mnie to interesuje.
- A niby czemu? - Prychnąłem, zakrywając grzywką twarz. - Co cię to w ogóle obchodzi?
Znacząco przysunął pustą miskę w moją stronę. Niechętnie zabrałem naczynia, odkładając je do zlewu. Oczekiwałem odpowiedzi, ale Rei tylko wstał i zaczął się zbierać. Nie uraczył mnie odpowiedzią, tylko zamknął się w łazience, żeby się zebrać.
Po kilkunastu minutach w końcu udało nam się zebrać i spakować na wycieczkę. Nie wiedziałem nawet gdzie będziemy iść. Rei w sumie też wydawał się po prostu przejść się po lesie. Chociaż możliwe, że chciał mnie zwyczajnie pomęczyć.
- Aha, a co do twojego pytania - Objął mnie ramieniem, przysuwając się niebezpiecznie blisko mojej twarzy. Prawie czułem jego policzek przyciśnięty do mojego. - Tochi zawsze był takim grzecznym, dobrym chłopcem. Chciałbym się dowiedzieć, jak się zachowuje, gdy traci nad sobą kontrolę. Już miałem okazję się przekonać, jak bardzo za tobą szaleję. Chciałbym wiedzieć coś, czego nigdy na oczy nie zobaczę. Ale to zaraz, opowiesz mi dokładnie jak to wygląda... ze szczegółami... - Uśmiechnął się złośliwie, z satysfakcją przyglądając się mojej rozpalonej ze wstydu twarzy. Rei... kiedy to się skończy, przyrzekam, że cię zabiję.

niedziela, 22 listopada 2015

Zajączek CX - Zasady

Siedziałem spokojnie na kanapie przy oknie, wpatrując się w krajobraz gór, rozpościerający się przede mną. Domek, który wynajął, lub kupił Rei był naprawdę przyjemny, co ani trochę nie poprawiało mojego humoru. Znajdował się tu jeden pokój, co chyba niezbyt się podobało nam obu. Rei wydawał się jednak chcieć doprowadzić mnie do zirytowania. Zwłaszcza, że nawet nie miałem jak wymigać się od spania gdzie indziej.
Jedyne pomieszczenie było mimo wszystko dość spore. Znajdowała się tutaj nowoczesna kuchnia, duże łóżko, stół z dwoma krzesłami, kanapa, nawet telewizor. Nie tego się spodziewałem po małym domku na odludziu. Gdyby chociaż znajdował się w pobliżu miasta. Ale już nawet domek Tochiego znajdował się bliżej cywilizacji. Z samochodu wyszliśmy dopiero wtedy, gdy szofer zatrzymał się przy krawędzi lasu. Co było najgorsze, miasto znajdowało się jakąś godzinę drogi samochodem. Cóż, przynajmniej mieliśmy jakiś środek transportu.
Oparłem się o parapet. Góry odbijały się w stawie na przeciwko domku. Panorama z okna była na prawdę piękna... szkoda, że towarzystwo takie marne...
- Nie wyglądasz na zachwyconego naszą wycieczką, co?
- A mam powody, żeby było inaczej? - Prychnąłem zimno, nie odwracając spojrzenia. Obejmujące moją szyję ręce były ciepłe, ale przyprawiały mnie do nieprzyjemnych dreszczy.
- Oh, daj spokój. Myślę, że będzie fajnie. Chcesz teraz ustalić resztę zasad?
- Idealny moment... - Powiedziałem zimno. - Wiesz, że teraz nie uda mi się wycofać, gdy się na jakieś nie zgodzę. Chyba, że będę chciał leźć przez cały dzień do najbliższego miasta.
- Sprytne co? - Wydawał się nad wyraz rozbawiony. Puścił w końcu moją szyję i usiadł tuż przy mnie, podążając za moim wzrokiem na zewnątrz. Usilnie wbijałem wzrok w lekko falującą taflę wody, żeby tylko nie musieć na niego patrzeć. - Śpimy w jednym łóżku, to już jest ustalone.
- Nienawidzę cię... - Powiedziałem zimno, nie odwracając wzroku w jego stronę. - Jeżeli mnie dotkniesz, albo się do mnie zbliżysz to zrobię cię krzywdę - Oświadczyłem.
- Szkoda... no ale zgoda, będę trzymał ręce przy sobie... w miarę możliwości... - Uśmiechnął się złośliwie. - W zamian, będziesz mnie traktował normalnie.
Niechętnie odwróciłem wzrok od widoku, zerkając w stronę Reia. Moje spojrzenie widocznie było wystarczającym pytaniem, żeby zdecydował się na nie odpowiedzieć.
- W tej chwili się tak nie zachowujesz. Jeżeli chcesz przez ten tydzień gapić się przez to okno to raczej marnie widzę naszą umowę.
- Uch... i tak już tu przyjechałem. Oczekujesz jeszcze ode mnie, że będę robił wszystko co zechcesz?
- Nie - Odparł spokojnie. - Gdybyś miał robić wszystko co zechcę to Tochi nigdy by ci nie wybaczył - Uśmiechnął się zbereźnie, znacząco omiatając wzrokiem moje ciało. Nie byłem dziewczyną, ale nabrałem usilnej ochoty, żeby się zakryć. - Ale masz być dla mnie chociażby pozornie miły. Wiem, że jesteś zły, dlatego pozwolę ci zacząć od jutra rana.
- Cóż za uprzejmość - Prychnąłem zimno. - Ale też mam swoje zasady.
Rei oparł się o ścianę, podciągając jedno kolano do swojej piersi. Przyglądał mi się z zaciekawieniem, czekając, aż je wymienię.
- Tochi nie ma prawa się o niczym dowiedzieć. Nigdy, jasne? - Powiedziałem z naciskiem. Jego kącik ust uniósł się nieznacznie, z lekką drwiną. Bynajmniej mi się to nie podobało.
- Zgoda - Powiedział szybko, nie próbując nawet powstrzymać uśmiechu. - Tylko, że... nie może się dowiedzieć absolutnie niczego - Spojrzałem na niego nieufnie. Sycił się tym przez kilka chwil, nim zdecydował się odezwać. - Jeżeli nasz romantyczny wyjazd wyjdzie na jaw, nie przeze mnie - Podkreślił natychmiast, pod presją mojego spojrzenia. - To nie możesz o niczym mu opowiadać. Co się stało, do czego doszło, ani do czego nie doszło. Nawet jeżeli będzie to oznaczało koniec waszego związku.
- Co? To nie fair - Uniosłem się, oburzony.
- Sam wymyśliłeś tę zasadę. Teraz musisz sam ją przestrzegać. Chyba szczęście twojej siostry jest ważniejsze, co? - Uniósł dumnie głowę, błyskając złośliwym uśmieszkiem.
- Jeżeli przez ciebie Tochi się na mnie wścieknie to... - Zamilkłem, mając nadzieję, że sam sobie dopowie, ale ten czekał cierpliwie, aż dokończę. Trwaliśmy tak chwilę, każdy czekał na reakcję drugiego. W końcu, gdy dotarło do mnie, że nie mam żadnego argumentu, czym mógłbym mu grozić, ponownie się odezwałem. - Czy zmieniłbyś się, gdybyś wyszedł za Hanę? - Wiedziałem, że to idiotyczne pytanie, ale gdyby... gdyby traktował Hanę normalnie, mógłbym wrócić do domu... do Tochiego.
Jego oczy otworzyły się szczerzej, gdy przyglądał mi się przez kilka sekund. Zaraz potem wybuchł głośnym śmiechem. Zaskoczony aż się wzdrygnąłem, nie spodziewając się tej nagłej wesołości.
- Hahah! A to dobre! - Wytarł łzę rozbawienia ze swojego oka, w końcu się uspokajając. - Chciałbyś... nie zamierzam nic w sobie zmieniać. Zechce mieć dużą rodzinkę to proszę, jej taką zrobię. Zechce się ze mną zestarzeć, no cóż... jakoś przeżyję. Kto wie, może na starość stracę powodzenie, przyda się wtedy ktoś, kogo będę mógł zaciągać do łóżka. A może nawet... - Przerwał gwałtownie, gdy po pokoju rozniósł się głuchy plask przy uderzeniu. Oddychałem ciężko, próbując powstrzymać gniew i nie rzucić się na niego.
Rei patrzył przez chwilę z niedowierzaniem w przestrzeń. Ślad w kształcie dłoni robił się coraz bardziej czerwony z każdą chwilą. Palcami delikatnie dotknął piekącego policzka. Wyglądał, jakby nie dowierzał, że ktokolwiek odważył się go uderzyć.
- Nie waż się... - wydyszałem ciężko, zaciskając piekącą dłoń w pięść. - Mówić... w ten sposób... o mojej rodzinie! - Wybuchłem.
Kiedy tylko się otrząsnął, zamrugał jeszcze kilka razy, odwracając się w moją stronę. Jego twarz, początkowo zimna surowa, rozpogadzała się z każdą chwilą. W tym uśmiechu było jednak coś... przerażającego. Im szerszy był, tym bardziej zaczynałem się trząść.
- Oh, tak? - Jego głos był spokojny i wydawał się nawet miły, ale wiedziałem, że to tylko cisza przed burzą.
Z ust wydobył mi się zduszony krzyk, gdy nagle wylądowałem plecami na kanapie, przygwożdżony drugim ciałem. Zacząłem się rzucać panicznie, starając się jak najszybciej uwolnić.
- Puszczaj mnie! - Wykrzyknąłem, gdy usiadł na moich biodrach. Chciałem walnąć go w twarz, ale przygniótł mnie ramionami do poduszek.
- Oh, więc tak bardzo dbasz o swoją rodzinę. Urocze... ale jeżeli aż tak bardzo chcesz ją chronić to musisz schować nieco swoją dumę i raz w życiu być dobrym chłopcem. Inaczej twoja kochana siostrzyczka skończy jako moja...
- Ani się waż tego mówić... - Prychnąłem, próbując powstrzymać drżenie całego ciała spowodowany wściekłością i przerażeniem. W końcu nie wiedziałem, co takiego może mi teraz zrobić i jak daleko się posunąć.
- Więc jak? Będziesz grzecznym zajączkiem? Chyba zależy ci na swojej siostrze, co?
Szarpnąłem się jeszcze raz, patrząc na niego nienawistnie. Oddałbym wiele, gdybym mógł go teraz walnąć i zedrzeć mu ten złośliwy uśmieszek. Uch... ale nie szczęście mojej rodziny...
- Będę... - Wycedziłem przez zęby, jeszcze raz się pod nim szarpiąc.
- Dobry zajączek... - Uśmiechnął się złośliwie. Nim zdążyłem mu odpowiedzieć wpił się agresywnie w moje usta. Otworzyłem szerzej oczy, wpatrując się w jego zamknięte powieki. Kiedy tylko oprzytomniałem zacząłem rzucać się panicznie. Rei trzymał mnie jednak mocno, nic sobie nie robiąc z moich protestów. O tyle dobrze, że w żaden sposób nie próbował pogłębić pocałunku, albo inaczej się do mnie dobierać.
- Brakowało mi tego... - Uśmiechnął się złośliwie, gdy w końcu mnie uwolnił. - Tochi to naprawdę farciarz - Uśmiechnął się złośliwie. W końcu uwolniony, odepchnąłem go od siebie, przykładając dłoń do ust. Czułem na wargach nieprzyjemne pieczenie, które przeniosło się na policzki.
- Ty gnoju... - wyszeptałem, wycierając usta.
- Pozwól, że coś ci wyjaśnię - Podparł się rozluźniony o ścinę. - W tej chwili szczęście twojej siostry zależy ode mnie. A ja odmówię ślubu z nią tylko wtedy, jeżeli będę zadowolony. Odpuściłem ci już seks i nie będę cię molestował, ale musisz traktować mnie z szacunkiem.
- Nie pozwolę ci obrażać mojej rodziny - Wycedziłem przez zęby.
- Więc bądź dobrym chłopcem i pozwól mi się tobą rozkoszować przez tydzień - Sięgnął dłonią w moją stronę. Odruchowo chciałem go odtrącić, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem, widząc jego wyzywające spojrzenie. Zacisnąłem dłonie w pięści, posłusznie opuszczając głowę. Poczułem dłoń, delikatnie mierzwiącą moje włosy. Serce mi się ścisnęło, ale powstrzymałem łzy. Czułem się, jakbym zdradzał Tochiego. Tylko on miał prawo mnie dotykać.
- Więc mój kochany braciszek nie może poznać prawdy, nie będę przekraczał granicy, nie będę się do ciebie kleił... za bardzo - Uśmiechnął się złośliwie. - A w zamian, będziesz mnie traktował względnie normalnie, będziesz spełniał niektóre moje zachcianki, spał ze mną na jednym łóżku i... w sumie robił wszystko, żebym uznał wyjazd za udany. Zrozumiałeś?
Chciałem go walnąć. Tak cholernie chciałem go teraz walnąć. Nie dość, że mnie szantażował, kazał ze sobą tutaj przyjechać, to jeszcze miałem być na każde jego życzenie.
- Zrozumiałeś? - nacisnął łagodnie. Zacisnąłem zęby, patrząc na niego nienawistnie.
- ...zgoda... - Burknąłem. Rei wyciągnął rękę w moją stronę. Ścisnąłem ją niechętnie, patrząc na niego z nienawiścią.
- Więc lepiej bądź grzecznym chłopcem. O ile zależy ci na szczęściu siostry - Uśmiechnął się złośliwie.
Tochi... błagam, jeżeli kiedykolwiek mi to wybaczysz, to przyrzekam, że ci to wynagrodzę. Ale... obyś się nigdy o tym nie dowiedział.

sobota, 14 listopada 2015

Zajączek CIX - Wczasy


- Chcesz wyjechać? Teraz? Dopiero co wróciłeś... - Hana była lekko zaskoczona tym pomysłem. - Posłuchaj, jeżeli chodzi o to, że ja i brat pana Tochiego... no wiesz - Na jej policzkach dostrzegłem delikatny rumieniec.
- Nie, nie o to chodzi - Chociaż... pośrednio o to chodziło, ale na pewno nie w stopniu, w jakim podejrzewała Hana. Musiała być pewna, że czuję się źle, bo ja sam umawiam się z bratem Reia. To mi tak bardzo nie przeszkadzało, ale nie zniósłbym, gdyby ten kretyn miał mieć moją siostrę na własność. - Znam Reia od jakiegoś czasu, ale skoro masz wziąć z nim ślub, powinienem chyba poznać go lepiej. Chyba... że się jednak rozmyślisz.
- Braciszku... - Szepnęła, łapiąc mnie za dłoń. - Wiesz dobrze, że to niemożliwe. Muszę to zrobić. Dla dobra naszej rodziny...
- Nie będziesz szczęśliwa...
- Nauczę się być - Uśmiechnęła się promiennie. Spojrzałem na Kashikoia, jednak nic nie wyczytałem z jego miny. - O mnie się nie martw.
- Nie martwię - skłamałem gładko. -Tylko... skoro mam go zaakceptować, jako członka rodziny, muszę go lepiej poznać. Niestety nie miałem okazji wyrobić sobie o nim zbyt dobrego zdania. Chciałbym to zmienić - Miałem nadzieję, że mój uśmiech nie był zbyt sztuczny. Zreszta, nie musiał być nawet bardzo przekonujący. I tak wiedzieli, że kłamię. Nawet gdybyśmy z Reiem byli najlepszymi przyjaciółmi, nie pojechałbym z nim na tydzień, zaraz po powrocie do domu. Musiałem więc go nienawidzić.
- Nie wolałbyś trochę dłużej zostać? - Powiedział brat, zerkając na mnie z pewną troską.
- Chciałbym, ale chcę jak najszybciej przekonać się do Reia - Uśmiechnąłem się niepewnie. Im szybciej odwołają ten ślub, tym lepiej. A najlepiej by było, jakby doszło do tego, jeszcze przed poinformowaniem mediów. - Proszę... powiedzcie Raito, że wrócę za tydzień. Nie chcę się od razy z nim żegnać.
Hana podeszła do mnie. Na ramionach poczułem przyjemny dotyk jej delikatnych dłoni.
- Na pewno ci to nie przeszkadza? Wiesz... wtedy z Tochim w pewnym sensie będziecie rodziną. Nie będziesz się czuł... dziwnie?
- Nie przeszkadza - Pozwoliłem się przytulić, nie zaprzestając uśmiechać się przyjaźnie. Nie to mi przeszkadzało. W tej chwili bardziej martwiłem się o Hanę.
 Jedyna rzecz związana z Tochim, która mnie niepokoiła, to to, czy przypadkiem się o wszystkim nie dowie. Nie wiedziałem, jak by na to zareagował. Zwłaszcza, że już jedna bliska mu osoba go zdradziła, właśnie z jego bratem. - Przykro mi, że muszę wyjechać, ale... nie chcę z tym czekać do waszego ślubu. Im wcześniej dogadam się z Reiem tym lepiej - Zmusiłem się do uśmiechu, chociaż miałem raczej ochotę się popłakać.
- Przepraszam, że to wszystko wyszło tak nagle. Dla mnie to też jest zaskoczenie. Rodzice nagle mi mówią, że wychodzę za mąż za kogoś z rodziny Chiba, potem widzę pana Tochiego, okazuje się, że to nie jest pan Tochi i... wcześniej nawet nie miałam pojęcia, że jest z rodziny Chiba... heh... jeszcze całkowicie tego nie przyswoiłam, a już... dalej mam mętlik w głowie. Przepraszam, że tak to wyszło.
Uśmiechnąłem się przyjaźnie, patrząc jej w oczy. Hana pogłaskała mnie po włosach, przyglądając mi się czule. Nie był to szczery uśmiech. Żaden z trzech uśmiechów w tej kuchni nie był szczery.
- Skoro bardzo chcesz... - Kiwnąłem głową. Przepraszam Tochi. Przepraszam, że muszę zrobić coś takiego. - Uważaj na siebie...
Nie wiem, czy poznali już prawdziwy charakter Reia, ale wyglądało na to, że mniej więcej domyślają się, co mnie czeka na tym wyjeździe.
Kiedy Hana uwolniła mnie w końcu z uścisku, Kashikoi czułym gestem ścisnął moje ramie. Wydawał się prawie rozumieć, jak dużo to będzie mnie kosztować.
Tochi... błagam, obyś się nigdy o tym nie dowiedział.
Przepraszam, że tak nagle was zostawiam z tym wszystkim. Przepraszam, że ledwo wróciłem, a już wyjeżdżam. Przepraszam, że nie mogę zrobić nic innego, niż tylko zaszantażować twój związek, Hana. Ale naprawdę nie zniosę, jeżeli będziesz cierpieć, a ja będę musiał znosić świadomość, że mogłem to powstrzymać.

***

- Ahh... nie ma to jak przejażdżka w góry. Zobaczysz, spodobają ci się - Rei rozwalił się na całym siedzeniu limuzyny, kładąc buty na szybie a ręce splatając za głową. Wpatrywał się w sufit z uśmiechem satysfakcji. Musiał doskonale się czuć ze świadomością, że zaciągnął mnie na tą jego wycieczkę. Poprawiłem się na siedzeniu, dokładnie na przeciwko niego, wbijając wzrok za okno.
Czułem się winny, że nawet nie spotkałem się z Hotaru i Enmą, ale nie chciałem od razu się żegnać. Byłoby to znacznie bardziej okrutne niż przyjechanie tydzień później.
- Byłeś już kiedyś w górach? Czy skupialiście się bardziej na wyjazdach zagranicznych? Tropikalne wyspy? A może bardziej orientalizm? - Nie odpowiedziałem. Powinien wiedzieć, że jestem cholernie wściekły, że mnie tutaj zaciągnął.  Jeżeli Tochi przez to się na mnie zdenerwuje, to nigdy więcej się do niego nie odezwę. Jak na razie w ogóle nie miałem ochoty z nim gadać. Dostrzegłem kątem oka rozbawione spojrzenie Reia.
- Będziesz się teraz boczyć? Pamiętaj, że muszę być usatysfakcjonowany tym wyjazdem. Inaczej nici z umowy.
- Ty cholerny...! - Wstałem gwałtownie. Ból przeszył moją głowę, gdy zderzyłem się z dachem samochodu. Jęknąłem, ponownie siadając.
- Nikt cię nie uczył, że nie powinno się stawać w samochodzie podczas jazdy? - Prychnął Rei, przyglądając mi się rozbawiony.
- Świetnie się bawisz, dręcząc mnie, co?
- Nie... po prostu wyglądasz zabawnie, kiedy się wściekasz... no dobra, może i się świetnie bawię - Uśmiechnął się złośliwie.
- A więc nie dość, że mnie zmusiłeś do tego, żebym pojechał z tobą, to jeszcze muszę z tobą rozmawiać? I co jeszcze?
- Hmm... muszę być zadowolony - Odwrócił się na bok, przyglądając się mi uważnie. Wzdrygnąłem się, gdy po plecach przebiegł mi lodowaty dreszcz. Przełknąłem nerwowo ślinę, powoli zaczynając panikować. Co do cholery miał na myśli, przez ,,muszę być zadowolony"?
- Cz-czyli..? - Odważyłem się zapytać, chociaż cały niemal drżałem z nerwów.
- Zależy jak daleko byłbyś się w stanie posunąć, dla swojej siostry... hmm... wystarczająco, żeby zdradzić mojego brata, więc...
- Chwileczkę, chwileczkę - Wtrąciłem się, odzyskując nieco pewności siebie. - Nie zdradziłem Tochiego, jasne?
Prychnął, ponownie kładąc się na plecach.
- Ta... tak sobie wmawiaj. No dobra, twoje obowiązki na ten tydzień...
- Poczekaj ... po pierwsze nie mów do mnie jak do jakiejś sprzątaczki. Zgodziłem się na ten wyjazd, ale nie będziesz mnie rozstawiał po kątach jak służbę - Prychnąłem dumnie.
- Ach, no tak... wybacz, czasami zapominam, że nie należysz do plebsu - Zacisnąłem dłonie w pięści, walcząc sam ze sobą, żeby nie wyrzucić go z samochodu. - Szkoda, że twoja siostra nie jest tak butna jak ty. Lubię, jak czasami ktoś mi się stawia.
- Rei, jeżeli natychmiast nie skończysz, to...
- No już, nie piekl się - Przewrócił oczami. - Jeżeli poczujesz się lepiej w ten sposób, to możemy omówić co będziesz, a czego nie będziesz robić podczas tego wyjazdu.
Skrzyżowałem ręce na piersi, przyglądając mu się zimno. Założyłem nogę na nogę, czekając na propozycje.
- Po pierwsze... będziemy uprawiać seks - Przyjrzał się uważnie mojej reakcji, z uśmieszkiem satysfakcji. Wyprostowałem się gwałtownie, gdy cała moja twarz zalała się soczystym rumieńcem. Ręce zaczęły mi drżeć i spanikowałem tak bardzo, że nawet nie miałem odwagi się odezwać. Siedziałem sparaliżowany tą wizją, nie wiedząc nawet, czy mam się zdenerwować, wściec, rozpłakać, czy kazać mu zawrócił. Oprzytomnieć pomógł mi dopiero wybuch śmiechu Reia.
- No dobra, dobra, rozumiem. Są rzeczy, których nie zrobisz. A szkoda, bo... - Widząc, jak bardzo jestem wściekły... no i zawstydzony, zamilkł łaskawie. - Zgoda, nie będzie seksu. Ale śpimy w jednym łóżku.
- Nie ma mowy - Zaprotestowałem gwałtownie. To, że z Tochim już pierwszego dnia dzieliłem łóżko, nie znaczyło, że zamierzałem tak samo postąpić z Reiem. Zresztą, jego nie lubiłem znacznie bardziej, niż Tochiego, gdy się poznaliśmy. Zresztą, jakby nie było byłem w związku. Pokręconym i nienormalnym, ale jednak...
- Jest mowa. Albo to, albo już zaraz będę dzielił łóżko z twoją siostrą - Zacisnąłem dłonie w pięści ze wściekłości. Ten... ten...
- Zgoda... - Wycedziłem z nienawiścią. Rei pokiwał głową, widocznie zadowolony. Zmusił się do tego, żeby usiąść na siedzeniu. Wyciągnął rękę w moją stronę, gestem głowy wskazując na miejsce koło siebie. Walczyłem chwilę ze sobą, nim w końcu ścisnąłem jego dłoń. Z nieludzkim oporem pozwoliłem się zaciągnąć na jego stronę. Poczułem bolesny ucisk w sercu. Prawie miałem ochotę się popłakać, że znalazłem się w takiej sytuacje.
- Dlaczego się na mnie uwziąłeś? - Zmusiłem się, żeby zapytać, kiedy w końcu udało mi się rozluźnić, siedząc koło niego. Widząc mój spokój, chyba poczuł się w obowiązku go zrujnować, bo jakby nigdy nic, objął mnie ramieniem.
- Lubię zaciągać ludzi do łóżka, ale zawsze chciałem pojechać na romantyczny wypad w góry. A ty się nadajesz. Nie będziesz później wydzwaniał, mówił, że tęsknisz, starał się to powtórzyć... - Prychnąłem ostentacyjnie, dając mu do zrozumienia, że nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. - Chociaż w twoim przypadku mógłbym to znieść. No i... jeżeli Tochi się dowie, nie będę miał nic przeciwko - Uśmiechnął się złośliwie, odwracając się w stronę okna.
Przyglądałem się Reiowi nienawistnie, aż poczułem wibracje w kieszeni spodni. Sięgnąłem po telefon. Gdy zobaczyłem Imię Tochiego na wyświetlaczu, serce gwałtownie mi się ścisnęło. Niepewnie otworzyłem wiadomość, walcząc z szybko bijącym sercem.
,,Cześć zajączku, jak się masz? Ja już za tobą tęsknię. Chciałbym się móc jak najszybciej z tobą zobaczyć. Nie mogę się doczekać, aż wrócisz. Trzymaj się jakoś.
Kocham Cię, Tochi"
Tochi... zacisnąłem dłonie na telefonie, czując w oczach łzy. Przepraszam... tak bardzo cię przepraszam...

sobota, 7 listopada 2015

Zajączek CVIII - Propozycja

Obiad zjedliśmy w dość napiętej atmosferze. Hana nie podnosiła spojrzenia znad swojego talerza, Kashikoi przeskakiwał spojrzeniem ode mnie do brata Tochiego, który posyłał mi tylko szerokie uśmiechy za każdym razem, gdy dostrzegał, że próbuję zabić go spojrzeniem.
- Więc... - Powiedziała niepewnie Hana, gdy kelner zabrał już nasze dania. - Rei, może chciałbyś do nas wpaść?
- Lepsze to, niż nocowanie w hotelu - Stwierdził obojętnym tonem, poświęcając więcej uwagi mi, niż jej. - A może oprowadzisz mnie po mieście? - Zwrócił się do Hany. Ta uśmiechnęła się tylko niepewnie, kiwając głową.
- Ja go oprowadzę - Zaproponowałem natychmiast. - Na pewno macie sporo pracy, a ja na dzisiaj nie miałem żadnych planów.
- Jak dla mnie brzmi to świetnie - Uśmiechnął się złośliwie Rei. - Kochanie, nie masz nic przeciwko, co? - Zwrócił się do Hany, która kiwnęła głową, zalewając się uroczym rumieńcem. Wzrok wbiła w talerz, nie mając za bardzo odwagi nic powiedzieć. Nie była zdecydowanie zachwycona, że Rei tak się do niej zwraca, ale nie powiedziała nic na ten temat. Tak samo jak Kashikoi.
- Najlepiej może pójdziemy od razu. Pogadamy i tak dalej. A do domu wrócę taksówką - Zmusiłem się do delikatnego uśmiechu. Rei uśmiechnął się tylko, od razu opuszczając restauracje. Udałem się zaraz za nim, nie zerkając nawet na moje rodzeństwo.
Ruszyliśmy ulicą w całkowitej ciszy. Odezwałem się dopiero wtedy, gdy znaleźliśmy się między blokami, gdzie i tak nikt nie chodził.
- Mogę wiedzieć, o co ci chodzi? - Chwyciłem Reia za ramię, odwracając w swoją stronę. - Co tutaj do cholery robisz? Chcesz się na mnie zemścić, czy jak?
- Myślę, że za nadto sobie schlebiasz, zajączku - Uśmiechnął się z wyższością, patrząc na mnie z góry. - Zwyczajnie nasza rodzina uznała, że ślub z waszą może nam bardzo pomóc. Ot, zwykła strategia.
- I ty się niby na to zgodziłeś? Jakoś nie widzę ciebie jako wzorowego męża. Czego chcesz od Hany?!
- Oho, kompleks młodszego braciszka, co? Słodziutkie - Zaśmiał się krótko, jednak widząc moje nienawistne spojrzenie, odezwał się ponownie. - Ładnie zjadłeś obiadek, chyba czas na deser, co? Ja stawiam - Zacisnąłem dłonie w pięści, cały trzęsąc się ze złości. - Tam możemy pogadać.
Uśmiechnął się szeroko. Nie podobało mi się to ani trochę, ale miałem dziwne wrażenie, że nie mam tutaj nic do gadania. Jeżeli Rei chciał skrzywdzić moją siostrę, musiałem zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić.
- Niech ci będzie... - wycedziłem niechętnie przez zęby. Ten tylko uśmiechnął się zwycięsko, ruszając dalej ulicą. Pomimo chęci, powstrzymałem się od wrzucenia go pod samochód. On za to nie wydawał się zbytnio chętny, żeby ze mną rozmawiać, przynajmniej dopóki nie złożył zamówienia w niewielkiej, ale całkiem przytulnej kawiarni, do której po chwili trafiliśmy. Gdy kelnerka postawiła przed nami dwa kawałki ciasta czekoladowego, uśmiechnął się do niej czarująco, puszczając jej oczko. Zacisnąłem dłonie na szklance coli, powstrzymując się z trudem, przed uderzeniem go w twarz.
Dobra, a teraz gadaj, co chcesz od Hany - Podniósł na mnie zmęczone spojrzenie, uśmiechając się przy tym złośliwie.
- Rety, rety... ale ty jesteś męczący. Nie martw się, nie chcę absolutnie nic od twojej siostry. Moi rodzice po prostu stwierdzili, że związanie się z rodziną Takeda może być bardzo opłacalne. Bez urazy, ale twój związek z Tochim to jednak nie to samo. Wiesz, reklama, te sprawy.
- I dlatego chcesz się zdecydować na ślub z Haną? Przecież nawet jej nie znasz i...
- Nie muszę jej znać - Przerwał mi spokojnie, popijając kawę. - Nie muszę jej nawet lubić. Weźmiemy ślub dla dobra naszych rodzin, a potem każdy będzie żył własnym życiem.
- Ona tak tego nie postrzega - Uniosłem się, ledwo się powstrzymując od krzyku. - Kiedy ona zdecyduje się na ślub to będzie czuła się w obowiązku być jak najlepszą żoną.
- Ech... Usagi, Usagi, Usagi... ona nie może się zdecydować na ślub. Wiesz to przecież. To wasi rodzice się na to zdecydują.
- Ty... - Warknąłem, wstając gwałtownie z krzesła. Dostrzegłem wzrok ludzi w kawiarni, przeniesiony na naszą dwójkę, więc ponownie usiadłem. - Słuchaj, nigdy nie wybaczę, jeżeli ją skrzywdzisz.
- Nie chcę jej krzywdzić - Wzruszył ramionami ze złośliwym uśmieszkiem. Wziął łyka kawy, zerkając na mnie znad filiżanki. Odstawił ją z delikatnym stuknięciem, pochylając się w moją stronę. - To, że będzie smutna, jeżeli będę ją zdradzał, to nie moja wina.
- Ty pieprzony... - Wstałem gwałtownie z krzesła, ponownie zwracając na siebie uwagę wszystkich. Nie mogłem dopuścić do tego małżeństwa.  Ona odda mu wszystko, a ten i tak będzie ją zdradzał, z każdym po drodze.
- Nie ładnie tak przeklinać...
- Nie pozwolę ci jej skrzywdzić... - Prychnąłem, zaciskając dłonie na stole.
- Przecież wiesz, że jej nie powstrzymasz przed tym ślubem - Zerknął na mój talerz, kradnąc mi kawałek ciasta. - Ona nie jest taka jak ty. Nie wyrzeknie się tradycji i nie przeciwstawi waszym rodzicom. Prawda jest taka... - Podniósł na mnie spojrzenie, wciąż trzymając widelec w zębach. Jeszcze nigdy, słowo daje, nie miałem tak wielkiej ochoty walnąć kogoś w twarz. Powstrzymywał mnie chyba tylko fakt, ze wygląda jak Tochi. - Że twoje rodzeństwo w przeciwieństwie do ciebie, zrobi wszystko, zniszczy się psychicznie i fizycznie, poświęci swoje życie, szczęście i dumę, żeby robić to, co chcą wasi rodzice - Spojrzał na mnie ze złośliwym uśmiechem. Łyknął jeszcze kawy, kładąc ramię na oparcie krzesła. - A ty zrobisz wszystko, żeby do tego nie dopuścić...
- Czego chcesz? - Zapytałem lodowato, zmuszając się, żeby ponownie usiąść. - Przecież ciebie nie obchodzi ani rodzinna tradycja, ani tym bardziej Hana. Chcesz się zemścić na mnie? A może na Tochim? O co ci do cholery chodzi?
- Hmm... czego chcę... - Zamyślił się na chwilę, wbijając wzrok w puste talerze po ciastkach. Opróżnił do końca kawę, nie spiesząc się z żadnymi wyjaśnieniami, nim wbił we mnie złośliwe spojrzenie. - Ciebie.
Powiedział to na tyle cicho, żeby nikt go nie usłyszał, nawet w sąsiednich stolikach. Wyprostowałem się gwałtownie, zalewając się momentalnie rumieńcem. Przez kilka sekund siedziałem bez słowa, patrząc na Reia z otwartymi ustami. Spodziewałbym się chyba wszystkiego, że powie, że chce się zemścić, że nienawidzi mojej rodziny, że chce zrobić na złość Tochiemu. Jednak... nie czegoś takiego.
Rei pochylił się nad stołem, delikatnie zamykając moje otwarte usta. Dopiero wtedy oprzytomniałem. Odsunąłem się do tyłu, niemal przyklejając się do oparcia.
- C-co...? - Wydusiłem z siebie, zaskoczony.
- Cóż, Tochi ma oko - Uśmiechnął się, wracając na swoje miejsce, gdy ludzie zaczęli zerkać w moją stronę. - Nie dość, że jesteś słodki, malutki i uroczy, to jeszcze masz charakterek. Naprawdę żałuję, że ostatecznie z tobą nie zerwał. Chętnie bym się tobą zajął.
- Ty... - Opuściłem głowę, podnosząc na niego spojrzenie. Zagryzłem zęby, robiąc się jeszcze bardziej czerwony. - Nie waż się tak mówić. Jakbyś nie zauważył, to miejsce publiczne...
- Oh, ależ ty się uroczo rumienisz. Mój kochany braciszek musi uwielbiać cię zawstydzać.
- Tak dla jasności... czego ty tak konkretnie chcesz? Zrobić Tochiemu na złość?
- Hmm... tak, to też byłby zdecydowany plus. Ale prawda jest taka, że po prostu chcę się do ciebie zbliżyć. Miałem już sporo chłopaków i dziewczyn, ale nigdy kogoś tak fascynującego jak ty.
- N-nie ma mowy... absolutnie odmawiam. Jakbyś zapomniał, jestem z Tochim. A ciebie nawet nie lubię, więc nie wiem, jak chcesz się do mnie zbliżyć - Prychnąłem.
- Pozwól, że ci wytłumaczę - Rei przysunął się jeszcze bliżej do stołu, opierają łokcie na blacie i pochylając się w moją stronę. - Masz w tej chwili dwie opcje i musisz się zdecydować na którąś z nich - Nie spodobał mi się ten ton, ale jak na razie słuchałem uważnie. - Możesz nic nie robić, pozwolić mi na ślub ze swoją siostrą i patrzeć, jak moja osoba ją powoli niszczy. Swoją drogą... ciekawe, czy całuje tak dobrze jak ty.
Zmierzyłem go lodowatym spojrzeniem. Uśmiechnął się, znosząc spokojnie mój wzrok.
- Albo... możesz mnie jakoś przekonać, żebym ją zostawił - Poczekał kilka sekund, aż zapytam ,,jak", ale nie zapytałem, czekając do czego to zmierza. - A możesz to zrobić... wyjeżdżając ze mną na wakacje. Domek w górach. Tydzień, tylko ty i ja - Prawie miałem ochotę się zaśmiać, ale widząc jego wyraz twarzy, zrozumiałem, że nie żartuje.
- ...chyba ci odbiło... - Wydusiłem z siebie, gwałtownie wstając. - Nigdy się na coś takiego nie zgodzę, możesz zapomnieć - Natychmiast opuściłem kawiarnię, żegnany pytającymi spojrzeniami kelnerek. Nie zdążyłem jednak odejść wystarczająco daleko, gdy Rei ponownie mnie dogonił.
- Oj, co się tak wściekasz - Oparł rękę na moim ramieniu, którą natychmiast odrzuciłem. - To tylko tydzień.
- A skąd mam wiedzieć, co dokładnie zrobisz?! - Wybuchłem, korzystając z faktu, że weszliśmy do nieuczęszczanej uliczki.
- Obiecuję, że do niczego cię nie zmuszę. No... do niczego więcej, niż już doszło.
- Wal się, Rei. Nie zrobię tego Tochiemu.
- Oj, daj spokój, to nie jest zdrada. Zwłaszcza, że żaden z nas mu o tym nie powie, prawda?
Spojrzałem na niego zimno, przyspieszając kroku. Nie, absolutnie nie było takiej mowy! Nigdy nie spędzę z nim tygodnia! Zwłaszcza po tym, co powiedział. Najpierw mówił, że mnie chce, a potem proponuje coś takiego! Kretyn! Debil! Idiota! I nawet jeżeli zechce zrobić krzywdę Hanie... zniszczyć jej życie... wykorzystać... to... ja nie...

- Hana? Kashikoi? Mogę wyjechać na tydzień?

niedziela, 25 października 2015

Zajączek CVII - Zaręczyny


- Na pewno musisz jechać? - Tochi położył dłonie na moich ramionach, patrząc mi w oczy. Poprawiłem torbę na moim ramieniu, uśmiechając się niepewnie.
- Wiesz, że nie mogę zostać. Muszę wracać do siebie.
- No wiem - Uśmiechnął się czule, odgarniając kosmyk moich włosów za ucho. - Ale nie lubię, kiedy wyjeżdżasz. Chciałbym, żebyś mógł tu zostać.
- Zastanowię się, jak trochę przebudujesz ten domek - Uśmiechnąłem się, podnosząc na niego spojrzenie.
- Mhmm... dwa piętra, jakiś basen, sauna... - Oparł swoje czoło o moje, wciąż patrząc mi w oczy. - Coś jeszcze?
- Na początek wystarczy.
Pokręcił głową, wciąż się uśmiechając.
- Kocham cię, wiesz?
- Tak, wiem... - Przewróciłem oczami, uśmiechając się delikatnie. - Widzimy się za tydzień. Będziemy w kontakcie.
Złożył na moich ustach delikatny pocałunek, mierzwiąc mi przy tym włosy. Ciałem wstrząsnął mi dreszcz rozkoszy a w głowie się zakręciło. Najchętniej zostałbym z nim teraz, ale wiedziałem, że nie mam takiej możliwości.
- Wróć wkrótce.
- Wrócę... - Na linii drzew stał Kashikoi, nerwowo czekając, aż skończę się żegnać. Pozwoliłem Tochiemu na ostatni pocałunek i pobiegłem do brata.
- I jak? - Zapytałem, gdy minęliśmy już linię drzew. - Hana dalej jest zła?
- Powiedzmy... raczej nie promienieje radością. Na prawdę nie mogłeś przeczytać tego cholernego SMSa?
- No przepraszam... jakoś tak...
- Byliście zajęci, co? - Spojrzał na mnie z pewnym pobłażaniem. Zalałem się rumieńcem, odwracając wzrok. Odburknąłem coś, ale Kashikoi i tak mnie nie słuchał.
Pokonaliśmy dróżkę i po krótkiej chwili dotarliśmy do miasta. Hana siedziała na ławce. Ubrana była w zwiewną, białą sukienkę a na głowie miała słomiany kapelusz.
- Cześć Hana... - Powiedziałem niepewnie, gdy już podeszliśmy do niej. Podniosła głowę. Jej spojrzenie było chłodne i wydawało się przeszywać mnie na wskroś. - Ja...
- Nie - Wyciągnęła dłoń w moją stronę, skutecznie mnie uciszając. Zamilkłem więc, czekając spokojnie na kolejne reprymendy. - ...przepraszam.
- Co? - Powiedzieliśmy niemal równocześnie z Kashikoiem, gdy minął pierwszy szok. Hana wstała z ławki, delikatnymi ruchami poprawiając sukienkę.
- Mogłam troszeczkę przesadzić... nie powinnam być taka zła na was. Był to dla mnie lekki szok i przestałam nad sobą panować. Po prostu... po prostu trochę mnie to przerosło. Nie chciałam tak na ciebie krzyczeć. Gdybyś... pewnie gdybyś był nawet starszy, to ciężko byłoby mi to zrozumieć. Wiesz... nie byłam na to przygotowana i... - Nerwowo poprawiła swoją sukienkę. - Troszeczkę przesadziłam. Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz - Uśmiechnęła się czarująco. Z Kashikoiem staliśmy przez chwilę otępiali, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć. Spojrzeliśmy na siebie pytająco, po czym nasze spojrzenia ponownie padły na Hanę.
- Umm... nie gniewam się... - Wydusiłem z siebie. Hana Uśmiechnęła się łagodnie. Podeszła krok w moją stronę, przytulając mnie do siebie.
- Po prostu nie spodziewałam się, że możesz... no wiesz... - Na jej twarzy dostrzegłem delikatny rumieniec. - Przy okazji będziesz mógł przeprosić pana Tochiego, że... byłam taka nieuprzejma.
Uśmiechnęła się promiennie. Odpowiedziałem tym samym, dopiero teraz wychodząc z szoku. Akurat podjeżdżał nasz samochód, więc uwolniła mnie ze swojego uścisku, zaraz wsiadając do środka.
Kashikoi oparł dłoń na moich plecach, dając mi do zrozumienia, że miałem ogromnego farta. Sam tego nie rozumiałem, ale nie zamierzałem narzekać. Przynajmniej nie oberwało mi się, za to.
- To nie znaczy, że mi się podoba, co robicie - Dodała, gdy zająłem miejsce, tuż przy niej.Kashikoi usiadł z przodu, żeby dać nam porozmawiać. Jej głos jednak był znacznie spokojniejszy, niż wcześniej. Całe szczęście od kierowcy odgradzała nas szyba, więc nie słyszał, co mówimy. - Szesnaście lat, to nie jest wiek, w którym powinno się iść do łóżka.
- Ja wiem... - Opuściłem głowę, ponownie się czerwieniąc. Przynajmniej teraz nie mówiła tego przy świadkach. - Ale... to jakoś tak samo wyszło.
- Tak, wiem, hormony i tak dalej. Ale na prawdę nie miałeś oporów, nim to zrobiliście?
- Hana... - Odwróciłem spojrzenie w stronę okna.
- Chcę po prostu wiedzieć. Kiedy zobaczyłam was w tej sytuacji, pomyślałam, że w ogóle cię nie znam. Co się takiego stało, że się a to zdecydowałeś?
- No bo... - Podwinąłem nogi na fotel, jeszcze bardziej się czerwieniąc. - No bo... to jakoś tak samo wyszło. Byłem smutny, on mnie przytulił, p-pocałował i... i to tak samo się stało.
- Czyli to wina pana Tochiego - Pokręciła głową, wzdychając ciężko. - No cóż, przynajmniej teraz to rozumiem. - Uśmiechnęła się delikatnie. Wyglądała pięknie, jak się uśmiechała. - Ciężko mi uwierzyć, że mój mały braciszek jest już dorosły.
Telefon w mojej kieszeni za wibrował, dając mi znać o SMSie.
,,Trzymaj się jakoś. I pozdrów Hanę. Kocham cię" Uśmiechnąłem się do wiadomości, czytając jej treść.
- Wiesz braciszku... - Podniosłem wzrok na moją siostrę. - Chyba jestem w stanie powierzyć cię komuś, kto zwykłą wiadomością wywołuje taki uśmiech na twojej twarzy.
Zmusiłem się do delikatnego uśmiechu, chociaż cała twarz zapłonęła mnie intensywnym rumieńcem. Nawet nie próbowałem się wypierać, bo była to oczywista oczywistość.
- Właściwie... przyjechaliście w jakimś konkretnym celu? - Zapytałem, chcąc zmienić temat. Na twarzy siostry dostrzegłem nagłą zmianę nastroju. Zmieszała się, lekko zarumieniła. Jej dłonie zacisnęły się mocno na sukience, a głowę odwróciła w stronę okna. Udawała, że mnie nie słyszy. Chciałem powtórzyć pytanie, ale po jej reakcji jasno zrozumiałem, że w tej chwili nie powinienem o to pytać.
Po kilku godzinach dojechaliśmy do naszego miasta. Nie zatrzymaliśmy się jednak po naszym domem, a przy jednej z restauracji, do której chodziliśmy kiedyś. Nieco zaskoczony wysiadłem z samochodu i skierowałem się do środka, za moim rodzeństwem. usiedliśmy w jednym z bocznych stolików, specjalnie odgrodzonych parawanem.
- Co się stało? - Zapytałem, gdy tylko zajęliśmy miejsca. Hana i Kashikoi wymienili się spojrzeniami. Już czułem, że mają mi do powiedzenia coś złego. Po chwili odezwał się Kashikoi.
- Mamy ci coś ważnego do powiedzenia... - Wydusił z siebie niechętnie. Na to to już sam wpadłem, chciałem powiedzieć, jednak się powstrzymałem. Spojrzał na Hanę, która tylko kiwnęła głową.
Przyglądałem się to jednemu to drugiemu, czekając, co takiego chcą mi powiedzieć. Cokolwiek to było, bynajmniej nie było to nic dobrego.
- Enma i Hotaru już o tym wiedzą. Chcieliśmy powiadomić o tym całą waszą trójkę na raz, ale... wyszło jak wyszło - Powiedział, kiwając głową w stronę kelnera, który przyniósł nam picie.
- Co się dzieje? - Byłem już lekko zaniepokojony tą wypowiedzią, a wyraz ich twarzy tylko utwierdzał mnie w przekonaniu, że mają mi do powiedzenia coś złego. Kashikoi spojrzał na Hanę. Ta pochyliła się nad stołem. Uśmiechnęła się, aczkolwiek widziałem w jej uśmiechu pewien niepokój.
- Nie masz się o co martwić. To... to w sumie dobre wieści. Ja... - Spojrzała na brata, a potem ponownie na mnie. - Wychodzę za mąż - Oświadczyła. Zaniemówiłem. Jakoś nie umiałem sobie wyobrazić nikogo, kto zasługiwałby na Hanę. Nawet najfantastyczniejszy facet przy jej boku wyglądałby jak skończony frajer. Była prawie jak księżniczka. Jedna z tych ślicznych, mądrych i miłych.
- Łał... - Wydusiłem z siebie, gdy tylko przeszedł mi pierwszy szok. - To... fantastycznie - Uśmiechnąłem się dość niepewnie. - A... kto to taki? - Hana lekko się zarumieniła, opuszczając spojrzenie. Kashikoi też nie wydawał się zbyt szczęśliwy. Znaczy... - To rodzice zaaranżowali to małżeństwo? - Oboje kiwnęli głowami.
- Nie wszyscy mają tyle odwagi co ty, braciszku...
- Nie musisz się przecież na to zgadzać. To twoje życie.
- Wierz mi, chciałabym... ale nie mogę. Mamy co do naszej rodziny pewne zobowiązania. Tobie udało się odnaleźć szczęście u boku kogoś, kogo kochasz, ale my nie możemy. Nie chodzi tylko o nas, ale o całą rodzinę. Czy wiesz jaki to byłby skandal...
- Skandal skandalem, ale co z twoim szczęściem? Nie masz do niego prawa?
- Mam. I postaram się je mieć, przy okazji dopełniając rodzinnego obowiązku.
Spojrzała na mnie. W jej oczach widziałem zdeterminowanie i smutek. Naprawdę chciałem, żeby mogła żyć z kimś, kogo kocha, ale wiedziałem, że tym jej nie przekonam.
- Kto to? - Zapytałem niepewnie. Uśmiechnęła się, widocznie się rumieniąc. Odwróciła się, zerkając w stronę wejścia. Podążyłem za jej spojrzeniem. Po chwili do naszego stolika podszedł wysoki mężczyzna, z czarnymi włosami i zielonymi oczami. Twarz miał łagodną, ale wykrzywiający ją złośliwy uśmieszek całkowicie rujnował przyjazny wygląd. Usiadł tuż koło mnie, na przeciwko Hany, posyłając mi uśmiech.
- Rei?!

sobota, 17 października 2015

Zajączek CVI - Kazanie

Cześć. Zanim zaczniecie - Wiem, że pisanie komentarzy bywa trudne, ale w tym wypadku byłabym bardzo wdzięczna, gdybyście mi napisali, czy wam też zniknął obrazek na samej górze bloga. Od razu mówię, że nie wiem, co się stało, a ustawić go nie mogę(o ile to nie jest błąd mojego laptopa) bo został zrobiony przez jedną z moich czytelniczek  :<
Jakie ja mam zdolności w tworzeniu grafik wiedzą już ci, którzy czytali mojego bloga kilka miesięcy temu(zwykły obrazek, czarne tło - kompletnie nie do porównania z tym, co jest teraz) więc sama absolutnie nie przywrócę tego do wcześniejszego stanu, jeżeli się okaże, że to jest jednak problem samego bloga, co jest dość prawdopodobne, bo już jedna osoba na fp mi pisała, że też nie ma żadnej grafiki

***********************

- Myślisz, że możemy już wrócić?
Zerknąłem pytająco na Kashikoia. Wzruszył ramionami, opierając się o jedno z drzew. Siedzieliśmy w krzakach już dobre dziesięć minut, a z domku nie dobiegały żadne odgłosy. Po takim czasie miałem wątpliwości, czy ten domek dalej będzie stał.
- Hana mówiła, że mam cię zabrać na spacer, ale nie sprecyzowała na jak długi. Może już nie żyją?
- Weź nawet tak nie mów... obawiam się, że to może być całkiem prawdopodobne... - Zerknąłem na Kashikoia, z ulgą przyjmując fakt, że wcale nie wyglądał, jakby mówił na serio. Chociaż w sumie nie wyglądał też, jakby był to żart.
Odczekaliśmy jeszcze kilka sekund, nim w końcu Kashikoi położył dłoń na moich plecach i poprowadził mnie do przodu.
- W razie czego to jaką wersję mam przytrzymywać? - Zapytał, przed samym domkiem.
- Najlepiej względnie prawdziwą. Tylko... może nie informuj Hany o tym, kiedy Tochi i ja... - Speszyłem się widocznie. - ...no wiesz...
- No wiem, no wiem... - Kashikoi przewrócił oczami, uchylając lekko drzwi. W środku, przy stole siedzieli Tochi i Hana, zwróceni w swoją stronę. Wyglądało to jak scena z jakiejś komedii, bo nastrój bynajmniej nie wyglądał tak poważnie, jak poważnie powinien wyglądać. Znaczy, Hana owszem z lodowatym spojrzeniem przyglądała się Tochiemu, raz po raz popijając herbatę, jednak zwiewna, bladoróżowa sukienka z niebieskimi kokardkami dawała jej tak wdzięcznego wyglądu, że z trudem można było ją brać na poważnie. Oczywiście, kiedy nie patrzyło się na jej oczy, które mogłyby skutecznie sparaliżować każdego. Tochi zaś, chociaż ewidentnie spięty, uśmiechał się cały czas, posyłając Hanie wdzięczne spojrzenia. Widząc, że wróciliśmy, posłał nam wdzięczne spojrzenie. Byłem prawie pewny, że w ten sposób, chce nam podziękować, że już jesteśmy.
- Wróciliście - Stwierdziła Hana, odwracając spojrzenie w naszą stronę. Pod presją jej lodowatego spojrzenia, obaj stanęliśmy na baczność.
Jedno z krzeseł, na prawo od Tochiego wysunęło się znacząco. Przełknąłem ślinę, zajmując miejsce wskazane mi przez Hanę.
- Usagi - Zwróciła się do mnie, gdy po dłuższej chwili Kashikoi zajął miejsce koło niej. - Chyba nie muszę mówić, że nie podoba mi się to, czego się dowiedziałam?
Zerknąłem pytająco na Tochiego, ale w tej chwili nie mógł mi powiedzieć, jak dużo w tej chwili wie.
- ...tak, domyślam się...
- Nigdy nie rozmawialiśmy z tobą na takie tematy, ale...
- Hana - Przerwałem jej, momentalnie się zalewając rumieńcem.
- Nie. Wysłuchasz mnie teraz do końca. Dalej jestem zła, więc dobrze ci radzę, nie przerywaj mi - Wyciągnęła palec w moją stronę, dość dobitnie dając mi do zrozumienia, że mam się zamknąć. Zamilkłem więc, zaciskając dłonie na kolanach, pod stołem. Na jednej z nich poczułem przyjemny dotyk. Kątem oka zerknąłem na uśmiechniętego Tochiego. Chyba chciał dodać mi otuchy, ale w tej chwili tylko bardziej mnie to zawstydziło. - Nie rozmawialiśmy z tobą na takie tematy, bo zawsze wydawałeś się wystarczająco rozsądny, żeby zaczekać z pójściem do łóżka, do odpowiedniego momentu.
Przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz. Najpierw Tochi, teraz Hana. Czy rozmawianie o takich rzeczach tak otwarcie jest zaraźliwe?
- No bo...
- Jeszcze nie. Do Tochiego też mam żal, bo jest współwinny, ale nie jesteś już dzieckiem, powinieneś był powiedzieć ,,nie" - Spojrzała na mnie karcąco, na co ja tylko opuściłem głowę. Mogłem powiedzieć, że nie chciałem powiedzieć ,,nie", ale sytuacja była już wystarczająco żenująca. Policzki już i tak piekły mnie niemal boleśnie, od rumieńców.
- Żeby wszystko było jasne, wiem, że nie jesteś dzieckiem, ale szesnaście lat to jeszcze nie jest wiek, w którym powinno się przeżywać swój pierwszy raz - Coraz bardziej miałem ochotę schować się pod stołem i tak umrzeć ze wstydu.
- Hana... - Kashikoi ulitował się nade mną, przerywając siostrze. Delikatnie położył dłoń na jej ramieniu. - Rozumiem, że zaakceptowanie tego jest dla ciebie trudne, ale jestem przekonany, że nie była to przypadkowa noc. Zwłaszcza, że są w związku już dłuższy czas.
Tochi pokiwał głową, wtrącając się do rozmowy.
- Wiem, że w sumie z Zaj... z Usagim nie znamy się tak długo, jak normalne pary, ale mogę was zapewnić, że kocham go i na pewno nie zamierzałem go wykorzystać.
- Rozumiem - Głos Hany nawet odrobinę się nie zmienił. Spodziewałem się, że mogła już to usłyszeć kilkanaście razy. - Ale nie mogę się pogodzić z tym, że tak szybko zaczęliście ze sobą sypiać.
- ...to... - Wtrąciłem, całkowicie czerwony. - ...to jakoś tak samo...
- Jakoś tak samo to się nie dzieje, Usagi. A co do ciebie, Tochi to naprawdę nie sądziłam, że mógłbyś posunąć się do takich rzeczy. Nawet jeżeli kochasz Usagiego - Dodała, gdy Tochi starał się jej przerwać.
Nastąpiła krępująca cisza, wśród której chyba tylko Hana nie wydawała się tym przejęta. Ze skruchą opuściliśmy głowy, czekając na dalszy jej wywód.
- No dobrze. Kashikoi? - Zerknęła kątem oka na brata. Ewidentnie była to zgoda, żeby mógł się w końcu odezwać.
- Uważam, że odrobinę przesadzasz - Spiął się widocznie pod presją jej spojrzenia. - Wiesz... Usagi może i ma dopiero szesnaście lat, ale...
- To naprawdę poważny związek - Wtrącił się Tochi, jeszcze mocniej ściskając moją dłoń. - Ja wiem, że powinienem poczekać, ale przysięgam ci, że nie zrobiłbym nigdy nic, czego Usagi by sobie nie życzył.
- Ale Usagi ma tylko 16 lat. Nawet jeżeli ci się nie sprzeciwiał, powinieneś poczekać, aż chociaż trochę dorośnie. Zwłaszcza, że prawdopodobnie nie był świadomy co się dzieje i co będziecie robić.
- Hana... - Jęknąłem, coraz bardziej zawstydzony. Nie musiała wspominać, że zanim nie poznałem Tochiego nie miałem żadnych cielesnych kontaktów z kimkolwiek i nawet nie miałem pojęcia, że dwóch facetów może ,,to" robić.
- Wiem. I nic mnie nie usprawiedliwia, poza tym, że moje intencje są czyste - Uśmiechnął się delikatnie. Cóż, przynajmniej nie drążył zarzuconego przez nią tematu. Hana westchnęła ciężko, odstawiając pusty kubek z herbatą na stół.
- Niestety w tej chwili nic nie mogę zrobić. Co się stało, to się nie odstanie, a jakoś wątpię, żeby którykolwiek z was mnie posłuchał, jeżeli powiem, że macie z tym skończyć - Wzruszyłem ramionami z niewinnym uśmiechem, czym zasłużyłem sobie na kolejne zimne spojrzenie. - Żeby było jasne, nie akceptuję w najmniejszym stopniu tego, co robicie. A raczej tego, co Tochi robi tobie, braciszku - Trochę mi ulżyło, że Hana się uspokoiła i że znowu mówi do mnie ,,braciszku". - A ty dość mocno straciłeś w moich oczach, Tochi.
Opuściliśmy oboje pokornie głowy. Nie miałem odwagi ponownie spojrzeć na siostrę.
- No dobrze, myślę, że na dzisiaj mi wystarczy wrażeń. Wybaczcie, ale na dzisiaj wrócę już do hotelu - Wstała z krzesła, ostatni raz mrożąc nas spojrzeniem i doniosłym, dumnym krokiem opuściła domek. Dopiero wtedy cała nasza trójka odetchnęła z ulgą.
- To było okropne... - Powiedziałem, opierając głowę na stole i zasłaniając ją ramionami.
- Więc to tak jest rozmawiać z rodziną swojego ukochanego - Zaśmiał się Tochi. Jak na kogoś, kto właśnie przeszedł rozmowę ze wściekłą Haną, wydawał się zdecydowanie zbyt spokojny.
- Jak na kogoś, kto właśnie przeszedł rozmowę ze wściekłą Haną, wydajesz się zdecydowanie zbyt spokojny - Trochę mnie zaskoczyło, że nagle usłyszałem moje myśli, wypowiedziane na głos. Zerknąłem na Kashikoia. Pytanie padło od niego, chociaż przez chwilę się zastanawiałem, czy przypadkiem ja tego nie powiedziałem.
- Tak, muszę przyznać, że nie było ciekawie - Uśmiechnął się promiennie. Zdecydowanie zbyt promiennie. - Przez chwilę się bałem nawet, że wyleje na mnie wrzątek.
Z Kashikoiem wymieniliśmy się znaczącymi spojrzeniami. Tochi był zdecydowanie zbyt rozpromieniony.
- No dobra, wybaczcie mi, ale wolę nie zostawiać Hany samej. Pewnie będzie się pieklić przez dobre kilka godzin. Ech... naprawdę, moglibyście być trochę ostrożniejsi... - Westchnął ciężko. Podniosłem na niego przepraszające spojrzenie, podnosząc głowę znad stołu.
- Wybacz Kashikoi. Nie spodziewałem się, że wpadniecie tak wcześnie  - Tochi wzruszył ramionami, uśmiechając się niewinnie.
- Mniejsza z tym. Ode mnie już się nasłuchaliście - Wstał od stołu, zerkając w stronę drzwi. - Ale przez kilka dni postarajcie się nie irytować Hany.
- ...przepraszam... - Powiedziałem cicho, nie mogąc powstrzymać rumieńców. Kashikoi spojrzał znacząco na Tochiego, a potem dopiero wzrok utkwił we mnie.
- Nie przejmuj się tym. Tochi... nie przesadź, z ,,dbaniem o niego" - Powiedział dość dobitnie, machając nam na pożegnanie. Tochi odmachał mu, nim drzwi się zatrzasnęły. Odczekałem kilka sekund, nim walnąłem otwartą dłonią w tył głowy Tochiego.
- Ty idioto! - Wybuchłem, wstając gwałtownie z krzesła. - Odbiło ci! Wiedziałeś, że dzisiaj przyjeżdża moje rodzeństwo! Cholera... - Opadłem ciężko na siedzenie, chowając twarz w dłoniach. - ...Hana jest wściekła...
- Jakoś to przeżyje - Uśmiechnął się łagodnie. - Jeżeli cię to pocieszy, to mi się naprawdę solidnie oberwało. Hana zaczęła od bardzo dobitnego przekazania mi, co takiego o mnie myśli - Uśmiechnął się, ściskając moją dłoń. Natychmiast jednak wyrwałem się z jego uścisku.
- Zasłużyłeś sobie na to! I...
- Zasłużyłem - Potwierdził spokojnie, nim zdążyłem się jeszcze na niego powściekać. Uśmiechnął się promiennie, widząc moje zaskoczenie, że od razu przyznał się do błędu. - Chcesz mnie teraz ukarać? - Uśmiechnął się jeszcze szerzej, doprowadzając mnie do soczystego rumieńca.
- Głupek - Syknąłem, mijając go i podchodząc do blatu. Mój telefon migał, oznajmiając mi, że mam wiadomość. No tak, na śmierć zapomniałem o tym SMSie. Sięgnąłem po komórkę.
- Coś się stało? - Zapytał Tochi, widząc mój wyraz twarzy. Musiałem wygądać na naprawdę zszokowanego, skoro o to zapytał. Przyłożyłem jedną dłoń do twarzy, podając mu telefon. Parsknął śmiechem, widocznie znacznie bardziej zadowolony z wiadomości Kashikoia, niż ja.
,,Niedługo będziemy z Haną u was. Ogarnijcie się, nim przyjedziemy".

niedziela, 11 października 2015

Zajaczek CV - Zimny kwiat

Poranne światło przedarło się przez okna. Rozciągnąłem się, czując dotkliwy ból w okolicy bioder. Syknąłem z bólu. odwróciłem się na bok i nakrywając się kocem.
- Mam dla ciebie herbatę. Poczęstujesz się? - Podniosłem lodowate spojrzenie. Z trudem usiadłem  na łóżku i przyjąłem od Tochiego gorący kubek. Dopiero teraz poczułem bolesne skutki krzyczenia przez pół nocy.
Wziąłem kilka łyków, rozkoszując się rozlewającym się po moim gardle ciepłem.
- Lepiej? - Podniosłem na niego nienawistne spojrzenie, nie racząc go odpowiedzią. - Cieszę się - Uśmiechnął się szeroko. To o której przyjdzie twoje rodzeństwo?
Wzruszyłem ramionami. Tochi spokojnie podał mi jakieś tabletki na ból gardła.
- Przydałoby się coś kupić na obiad. Nie powinni przyjechać wcześniej, prawda? - Ponownie wzruszyłem ramionami. Gardło za bardzo mnie bolało, żebym miał ochotę silić się na powiedzenie czegokolwiek. Nie wiem, o której skończyliśmy wczoraj robić ,,to" w lesie, ale gdy dotarliśmy do domu, zbliżał się już świt. Od braku snu i długotrwałego wdychania tych pyłków, wciąż bolała mnie głowa. Najgorsze jednak było to gardło... głupi Tochi. Gdyby nie doprowadzał mnie do szaleństwa ostatniej nocy, nie musiałbym krzyczeć przez tyle czasu jego imienia.
Tochi krzątał się chwilę po kuchennym aneksie, przygotowując tosty na śniadanie. Wydawał się kompletnie nie przejęty tym, że jestem zły na niego, przez to, że doprowadził mnie do takiego stanu.
- Normalnie zaproponowałbym na obiad pizze, ale może twoje rodzeństwo tego nie popierać. Z drugiej strony nie ma w miasteczku praktycznie nic, co mogłoby zadowolić ludzi twojego pokroju. Hmm... jak myślisz, co zjadłoby twoje rodzeństwo?
Wzruszyłem ramionami, zastanawiając się chwilę.
- Myślę, że jakaś chińszczyzna mogłaby wystarczyć - Powiedziałem szeptem, czując ja bardzo zdarte mam gardło.
- Więc potem pójdę do miasta. Chcesz iść ze mną?
Pokręciłem głową, opatulając się kocem i odkładając na bok herbatę. Tochi spojrzał na mnie czule, siadając tuz koło mnie. - Kupić ci coś w mieście?
- Więcej leków na ból gardła - Powiedziałem, zachrypniętym głosem, ze słyszalnym wyrzutem.
- Chyba powinienem cię przeprosić za wczoraj, co?
- Chyba? - Uniosłem brwi.
- No cóż, przepraszam. Wiesz... ten pyłek...
- To trzeba było mnie tam nie zaciągać! - Kaszlnąłem kilka razy, gdy powróciły do mnie skutki krzyków przez całą noc.
- Taa... to nie było fajne. Ale teraz masz kolejną rzecz, którą możesz mi wybaczać - Uśmiechnął się, przytulając mnie do siebie i kładąc się na mnie, na łóżku.
- A skąd pomysł, że ci wybaczę? - Zapytałem, wracając do szeptu, kiedy głośniejsze mówienie było dla mnie bolesne.
- Hmm... będę bardzo, bardzo ładnie prosił - Uśmiechnął się, wstając i podając mi tosty na śniadanie. Nie było to może śniadanie, dorównujące temu, do którego przywykłem, ale dało się znieść. Tochi podał mi jeszcze jedną herbatę, siadając tuż przy mnie ze swoim śniadaniem.
- Więc dzisiaj czeka mnie pogadanka z twoim rodzeństwem? - Rzucił, żeby zmienić temat. - Powinienem się bać?
- Cóż, musieli słuchać moich narzekań, więc możliwe, że tak - Oddałem mu talerz, kurując swoje gardło herbatą.
- Aż tak za mną tęskniłeś? - Zapytał złośliwie, przytulając mnie od tyłu.
- Dobrze ci radzę, nie zaczynaj tego tematu - Powiedziałem zimno, opierając się o jego pierś i popijając napój.
- No jasne... to jak, mam bardzo przechlapane?
- Tak szczerze..? - Odchyliłem głowę do tyłu, zerkając na jego twarz. Pozwoliłem mu nawet na krótki pocałunek, złożony na moich ustach. - Myślę, że masz przechlapane.
Uśmiechnął się, ściskając mnie mocniej.
- Więc teraz będę musiał zjednać do siebie także twoją rodzinę. Hmm... może jak się z tobą ożenię to mi wybaczą? - Zamyślił się, wpatrując się w sufit.
- Ch- chyba się zapominasz - Prychnąłem, z rumieńcem na policzkach. - Przede wszystkim, nie zamierzam za ciebie wychodzić. Poza tym, jak to ,,ożenić". Nie jestem dziewczyną.
- Oh, a więc to ci przeszkadza? - Rozpromienił się ponownie, przyprawiając mnie dodatkowo o rumieńce. - A gdybym powiedział, że za ciebie wyjdę , to byś się nie czepiał?
- Oczywiście, ze bym się czepiał. Nie zamierzam za ciebie wychodzić, bez względu na to, jak to ujmiesz. I nawet, gdyby było to możliwe.
- A wielka szkoda. Gdybyś był tylko mój, już nigdy nie musiałbym się martwić, że mnie zostawisz.
- Pff... gdybym chciał od ciebie odejść, to zrobiłbym to, bez względu na to, czy bylibyśmy związani ze sobą, czy nie - Odwróciłem od niego spojrzenie, udając zaabsorbowanego czymś, co znajdowało się w moim kubku z herbatą.
- Tak mówisz, ale i tak wiem, że nie zdobyłbyś się na to, żeby mnie zostawić - Uśmiechnął się delikatie, rzucając mnie na ziemię i siadając na moich biodrach. Delikatnie zabrał mi kubek, żebym nie rozlał jego zawartości
- Doprawdy? - Szepnąłem, unosząc brwi i podnosząc się do półsiadu.
- Tak - Złożył na moich ustach namiętny pocałunek, wsuwając dłonie pod moją koszulkę. - Zwłaszcza, że sam bym na to nie pozwolił. Dręczyłbym cię, do końca twojego życia.
Spojrzałem na niego zimno, starając się wysunąć spod jego ciała. Złapałem jego dłonie, wyciągając je spod mojej koszulki.
- Nie przesadzasz trochę? - Wstałem gwałtownie z łózka, nim zdążył się posunąć dalej.
- Możliwe. Ale tak ciężko mi się oprzeć, gdy jesteś w pobliżu - Objął mnie od tyłu, składając na mojej szyi kilka pocałunków. Nim zdążyłem coś odpowiedzieć, Tochi odwrócił mnie w swoją stronę, sadzając na blacie.
- Jeżeli posuniesz się chociaż o krok dalej, to... - Nie dokończyłem, uciszony namiętnym pocałunkiem. Chciałem go odepchnąć, ale jeszcze nie odzyskałem pełni sił po nieprzespanej nocy i wczorajszym ,,maratonie".
- Tylko trochę... - Szepnął mi do ucha, bez krępacji zsuwając moje spodnie. Całe szczęście, że pod spodem miałem jeszcze bokserki.
Oparłem się rękoma o blat, odciążając nieco dolną część mojego ciała, kiedy z każdą chwilą pogłębiał pocałunek.
Mój telefon za wibrował, informując o dostarczonym SMSie. Sięgnąłem ręką, jednak znajdował się za daleko, żebym mógł go dosięgnąć.
Tochi, widząc moje starania, nieco mi pomógł, na swój własny sposób. Położył mnie na na blacie, pochylając się nade mną. Otumaniony rozkoszą, nawet nie zauważyłem, kiedy ściągnął koszulkę i teraz jego ciepły tors przyklejał się do mojej bluzki.
Próbowałem sięgnąć po telefon, jednak po kilku sekundach, napełnionych namiętnym pocałunkiem, odpuściłem sobie. Objąłem szyję Tochiego, nagimi udami obejmując jego brzuch.
- Zajączku... - Szepnął mi do ucha, powodując na całym moim ciele dreszcze.
- Tochi... - Odparłem cicho, czując coraz bardziej narastające podniecenie.
- Cześć braciszku, wpadliśmy z wizy... - Na kilka sekund, czas zamarł. Zacisnąłem dłonie na ramionach Tochiego, odwracając się sparaliżowany w stronę drzwi. Hana patrzyła na nas osłupiała, równie niezdolna do ruchu, co my dwaj. Chyba tylko Kashikoi, który właśnie przejeżdżał ręką po twarzy, z wyrazem ubolewania, nie był całkowicie zszokowany.
Udało mi się w końcu otrząsnąć od siebie na tyle, żeby być w stanie odepchnąć Tochiego. Usiadłem na blacie, obciągając koszulkę na moje nogi. W tym czasie Tochi również się opamiętał, szybko naciągając na siebie koszulkę i podając mi spodnie.
- Co... tu... - Wydusiła z siebie Hana, gdy my staraliśmy się naprędce ubrać. Na policzkach wykwitł jej delikatny rumieniec.
- To nie tak jak wygląda... - Próbowałem wybrnąć jakoś z tej beznadziejnej sytuacji, zeskakując z blatu i zapinając spodnie.
- Hana, może zanim zaczniesz panikować, weź kilka głębokich wdechów - Kashikoi oparł dłonie na ramionach siostry, delikatnie wyprowadzając ją na zewnątrz. Ta na całe szczęście była zbyt otumaniona, żeby protestować.
- Więc... w skali od jednego do dziesięciu... - zaczął Tochi, poprawiając zmierzwione włosy. - Jak duże mam kłopoty?
- Kolosalne - Odparłem lodowato, patrząc na niego nienawistnie. - Wiedziałem, że to zły pomysł. Przecież Kashikoi mówił, że przychodzą... - Schowałem twarz w dłoniach, nie mogąc znieść takiego wstydu. Nie chciałem, żeby tak Hana dowiedziała się, co dokładnie mnie łączy z Tochim. Najlepiej w ogóle, żeby nigdy się o tym nie dowiedziała. A teraz zostałem postawiony w tak żenującej sytuacji.
- No cóż, trzeba teraz wszystko wyjaśnić.
- Żartujesz? Chcesz z nią teraz rozmawiać?
- No cóż... tak... - Uśmiechnął się, ruszając w stronę wyjścia. Sam najchętniej schowałbym się pod kocem i nigdy spod niego nie wychodził. Szkoda, że nie mogłem tak po prostu tego zrobić.
Dogoniłem Tochiego, który właśnie opuszczał mieszkanie. Na polanie przed domkiem stał Kashikoi, usilnie starający się uspokoić roztrzęsioną Hanę.
- Umm... wszystko w porządku? - Zapytałem niepewnie, podchodząc do mojego rodzeństwa. - Ja...
Delikatna dłoń na moich ustach, skutecznie mnie uciszyła.
- Usagi, proszę cię, przez kilka minut się nie odzywaj - Kiedy mówiła do mnie po imieniu, z reguły była naprawdę zła, więc posłusznie się nie odzywałem, zerkając niepewnie to na Tochiego, to Kashikoia. Ten patrzył na mnie zmęczonym wzrokiem, wyrażającym więcej, niż mógłby wyrazić słowami. Tochi stanął koło mnie, czekając, aż Hana się uspokoi.
- No dobrze... czekam - Powiedziała w końcu, krzyżując ręce na piersi, unosząc głowę i patrząc lodowato na naszą dwójkę.
- Umm... to nie tak, jak wyglądało? - Spróbowałem niepewnie, jednak jej spojrzenie pozostało tak samo surowe, jak wcześniej.
- Hana, nie gniewaj się na Zaj... na Usagiego. To wszystko moja wina.
Jej spojrzenie zrobiło się jeszcze zimniejsze, teraz jednak skierowane zostało na Tochiego. Pod wpływem jej spojrzenia nawet on się lekko spiął. Uśmiechał się jednak spokojnie, nie dając po sobie poznać, jak bardzo się stresuje.
- Kashikoi? - Odwróciła się w jego stronę. - Wiedziałeś o tym wszystkim? - Speszył się widocznie, nerwowo trąc swoją szyję. Hana była słodka, urocza i była najwspanialszą dziewczyną, jaką znałem, ale kiedy była zła, potrafiła być naprawdę przerażająca. - Proszę, zabierz Usagiego na spacer. Z nim porozmawiam później.
Chciałem już zaprotestować, ale zarówno mina Hany jak i Kashikoia dość wyraźnie mi mówiły, żebym się zamknął. Rzuciłem Tochiemu ostatnie spojrzenie, żeby jakoś się trzymał i podszedłem do mojego brata.
- Herbaty? - Zaproponował z uśmiechem Tochi, otwierając przed Haną drzwi. Uśmiechnął się w moją stronę, nim ponownie je zamknął. .
- Wiesz, że macie przechlapane, co? - Rzucił Kashikoi, patrząc na zamknięte drzwi.
- Taa...
- Mówiłem, że przyjedziemy.
- Wiem... - Przewróciłem oczami.- Ale... nie miałem pojęcia, że tak wcześnie... - Burknąłem, odwracając spojrzenie. - Jak duże kłopoty ma Tochi?
- Wiesz... od kiedy tylko się urodziłeś, dla Hany byłeś oczkiem w głowie. Jej pierwszy młodszy brat, firma się rozrastała, więc ona opiekowała się tobą częściej niż matka, gdy tylko byłeś wystarczająco duży, żeby mogła sobie poradzić. Jakby nie było, to ona spędzała z tobą najwięcej czasu.
- No wiem... jest dla mnie bliższa niż matka.
- No właśnie. A teraz wyobraź sobie, że jej kochany, niewinny braciszek w wieku 16 lat został otumaniony i wykorzystany przez faceta.
- Czyli... Tochi ma bardzo poważne kłopoty - Westchnąłem ciężko. Kashikoi położył dłoń na mojej głowie, mierzwiąc mi delikatnie włosy.
- Tia... nawet ja mu współczuję.