środa, 30 grudnia 2015

Trzy lata!

Łał, nie mogę uwierzyć, że to już trzy lata, jak zaczęłam pisać tego bloga. Miałam też cichą nadzieję, że pokryje się to ze 100.000 wejść, ale wygląda na to, że będę musiała napisać coś innego na tę okazję ^ ^
Nawet nie wiecie ile frajdy sprawia mi zawsze pisanie tego bloga i przede wszystkim to, że widzę, jak wam się podoba. Miewam co prawda gorsze momenty, wahania weny, ale świadomość, że na mnie polegacie, niesamowicie mnie motywuje. Zaczynając tego bloga nie spodziewałam się, że po 3 latach, dalej będę miała ochotę to pisać. A jednak!
Dziękuję serdecznie każdej osobie, która w jakikolwiek sposób mnie wspierała przez te trzy lata, każdej osobie, która czytała/czyta mojego bloga. Gdyby nie wy, ten blog nigdy by nie istniał. Tak więc serdecznie wam dziękuję i przy okazji, wesołego nowego roku!
Ostatnio był zajączek w wersji Aki i Kei, to może teraz na odwrót?
************************

Otworzyłem gwałtownie oczy, gdy tylko poczułem, ból w niemal całym ciele. Ręce miałem wygięte i  związane za plecami, kostki podobnie. Dodatkowo knebel boleśnie wbijał się w moje usta.
Panicznie zacząłem się rozglądać po pomieszczeniu, w którym się znalazłem. Byłem w czymś w rodzaju kontenera. Rzucał się na wszystkie strony, razem ze mną w środku. Z jednej ze ścian padało delikatne światło, przez szparę między drzwiami. Gdziekolwiek nie byłem, mogło być to wyjście.
Doczołgałem się do drzwi, panicznie starając się podważyć zamek, najpierw głową, potem nosem. Prosty mechanizm w końcu puścił, otwierając drzwi na oścież.
Samochodem rzuciło na wyboju i z żałosnym jękiem wypadłem z ciężarówki na wydeptaną leśną ścieżkę. Kuliłem się przez dłuższy czas na ziemi, bojąc się poruszyć. Dopiero gdy upewniłem się, że samochód w końcu odjechał i nikt nie zauważył mojego zniknięcia, odważyłem się podnieść głowę z ziemi. Dopiero teraz miałem okazję rozejrzeć się po miejscu, do którego trafiłem. Jęknąłem żałośnie, zalewając się łzami, gdy dostrzegłem, że jestem w samym środku lasu, związany i zakneblowany. Załkałem cicho, wijąc się ziemi w panicznej, bezskutecznej próbie uwolnienia się.
- W porządku? - Usłyszałem nad sobą czyj głos. Podniosłem głowę na chłopaka nade mną. Miał brudne ubrania, nieco podrapaną twarz i rozczochrane włosy. Patrzył na mnie spokojnymi, brązowymi oczami, niemal pozbawionymi wyrazu. Uklęknął przy mnie, ostrożnie rozwiązując knebel na moich ustach.
- Co tutaj rob...
- Porwali mnie - Jęknąłem żałośnie. - Szedłem do sklepu, moja rodzina ostatnio zdobyła jakieś tam pieniądze, może chcieli okupu. Straciłem przytomność i obudziłem się w ciężarówce - Powiedziałem, niemal na jednym wdechu, robiąc tylko przerwy na pociągnięcie nosem. - A potem uciekłem i... - Chłopak zatkał mi usta, przerywając mój wywód.
- Uspokój się mały. Weź kilka wdechów - Pokiwałem głową, starając się unormować przyspieszony oddech. - Już dobrze, rozumiem. Nie odzywaj się przez chwilę, spróbuję cię rozwiązać.
Wciąż ze łzami w oczach pokiwałem głową, posłusznie leżąc, gdy chłopak próbował mnie rozwiązać. Po jego minie i cichych przekleństwach, domyślałem się, że raczej marnie mu idzie.
- Masz jakieś imię? - Zagadał.
- ...Aki... - Jęknąłem żałośnie, pociągając nosem.
- Niech to szlag... nie ma mowy, nie rozwiążę tego. Muszę zabrać cię do mnie, w domu mam gdzieś nożyczki. Jestem Kei - Delikatnie przewrócił mnie na plecy i chwycił w silnym uścisku pod nogami, oraz ramiona. Podniósł mnie praktycznie bez problemu, kierując się w przeciwną stronę, niż wcześniej jechałem.
- Nie musisz już płakać, jeżeli jechali tą drogą to raczej nieprędko zauważą, że cię nie ma. Ciągnie się ona kilometrami, a na końcu jest dość ruchliwa ulica. Nie będą mogli się zatrzymać, żeby sprawdzić, czy jesteś.
Pokiwałem głową, usilnie starając się przestać płakać. Kei zerkał na mnie raz po raz, czasami poprawiając mnie na ramionach. Po chwili skręcił między drzewa, poprawiając mnie tak, żeby żade gałęzie czy liście, które mijaliśmy, nie podrapały mi twarzy. Wtuliłem się w jego pierś. Nie byłem pewny, czy nie trafiłem z deszczu pod rynnę. Nie wiedziałem nic o nim, może też chciał mnie porwać. Ale w tej chwili było to chyba lepsze niż śmierć w lesie.
Gdy gałęzie i liście przestały chlastać moje ciało w końcu odkleiłem się od ciała chłopaka. Byliśmy już na polanie, na środku której stał niewielki domek.
W środku znajdował się jeden pokój, który był jednocześnie sypialnią, kuchnią i jadalnią. Oprócz lodówki, stołu, blatów i łóżka było tam tylko trochę zwierząt, wesoło skaczących po całym domu.
- Opiekuję się nimi - Wyjaśnił Kei, nim zdążyłem zapytać.
Kiedy delikatnie położył mnie na łóżku, ponownie zacząłem drżeć.
Czułem się cholernie niepewnie na łóżku jakiegoś obcego faceta.
- Nie bój się, przecież nie zrobię ci krzywdy - Powiedział kojącym głosem, szperając w szafkach. Nie poczułem się przez to zbyt uspokojony, ale usilnie starałem się udawać, że tak było. W końcu udało mu się znaleźć nożyczki.
- Musisz się obrócić na brzuch - Z zaszklonymi oczami wykonałem polecenie, przewracając się na brzuch. Zadrżałem, gdy ostrożnie dotykał moich rąk, a potem nóg. - I już. W porządku mały?
Usiadłem na łóżku, rozcierając obolałe nadgarstki i kostki.
- ...dziękuję... - Powiedziałem cicho, ścierając łzy.
- Daj spokój, nie zostawiłbym cię przecież na tej drodze. Jak się czujesz.
- ...źle... znaczy się... cieszę się, że mi pomogłeś, ale wiesz...
- Wiem, wiem. Nie denerwuj się aż tak. A teraz chodź, musisz się umyć - Wyciągnął rękę w moją stronę. Po chwili wahania ścisnąłem jego dłoń, pozwalając się zaciągnąć do łazienki.
- Dobra, to skąd jesteś? Prysznic czy kąpiel? - Pociągnąłem nosem, ściskając mocno jego dłoń. Czułem się jak małe dziecko, ale silnie potrzebowałem w obejnej chwili czyjejś bliskości. Nawet jeżeli był to facet.
- Ja... wszystko mi jedno - Pociągnąłem nosem. Chłopak spojrzał na mnie nieco zaskoczony, gdy sam nie puściłem jego dłoni.
- Więc kąpiel - Odkręcił kran, jedną dłonią regulując wodę i sprawdzając jej temperaturę. - Jest późno. Odeskortować cię do miasta? Właściwie to skąd jesteś?
Wolną ręką wytarłem łzy, siadając na brzegu wanny koło Keia. Kiedy powiedziałem, skąd jestem, westchnął ciężko.
- No to mamy problem.
- ...problem? - Zapytałem, tracąc odzyskaną wcześniej pewność siebie.
- Kawałek to ty masz do domu. A robi się późno. Ech... wygląda na to, że musisz zostać tutaj na noc.
- Przepraszam... - Jęknąłem, ponownie czując w oczach łzy. Kei spojrzał na mnie nieco zaskoczony. Uśmiechnął się delikatnie, kładąc dłoń na moich włosach.
- Nie masz za co przepraszać. Przecież to nie twoja wina.
- Ale... przeze mnie masz teraz problemy i...
- Daj spokój mały. To nie jest twoja wina. Zaraz przyniosę ci coś do spania.
Kiwnąłem głową. Kei poczochrał mnie jeszcze po włosach i opuścił łazienkę. Odczekałem chwilę w nerwowym napięciu, nim usłyszałem pukanie do drzwi. Kei wszedł do łazienki z kilkoma rzeczami, złożonymi w kostkę.
- Zostawiam ci ubrania na pralce. Spokojnie, nie planuję wchodzić.
Pokiwałem głową. Gdy drzwi zamknęły się ponownie, chwilę walczyłem sam ze sobą. Dalej nie czułem się komfortowo w tym domu, więc długo czekałem, pewny, że lada chwila drzwi ponownie się otworzą. Gdy tak się nie stało, w końcu odważyłem się rozebrać i wejść do wanny. Umyłem się szybko, żeby jak najszybciej móc się ponownie ubrać.
Ubrania, które dostałem, okazały się za dużą koszulką i luźnymi szortami. Nieśmiało wychyliłem się z łazienki. Kei zmierzył mnie krótkim, szybkim spojrzeniem, od którego prawie się skuliłem.
- Pasuje. To dobrze. Jesteś głodny, mały?
- ...jeżeli to nie problem... - Powiedziałem cicho, niepewnie podchodząc do stołu, na którym położył kanapki.
- Jasne, że nie. Skoro już ci pomogłem, to jestem za ciebie odpowiedzialny. A teraz siadaj i jedz.
- Umm... dziękuję... - Na twarzy chłopaka dostrzegłem coś na wzór cienia uśmiechu, gdy podsunął talerz w moją stronę. Nie wiem ile czasu byłem zamknięty w samochodzie, ale chyba długo, bo byłem naprawdę głodny. Szybko uporałem się z kanapkami, co i rusz zerkając zaniepokojony na łóżko. Nie odważyłem się jednak zapytać, czy mam tam z nim spać. I tak miałem wrażenie, że dzisiaj każde moje słowo pogrąża mnie jeszcze bardziej. Kei zabrał bez słowa talerz, odkładając go do zlewu. Po chwili odważyłem się wstać, nerwowo zerkając na łóżko.
- Miałeś ciężki dień. Idź już spać - Położył dłoń na moich włosach, mierzwiąc je delikatnie.
- No ale...
Kei usiadł na łóżku, wyciągając rękę w moją stronę. Wahałem się chwilę, nim odważyłem się usiąść koło niego. O dziwo w przeciwieństwie do mnie, on wydawał się całkowicie spokojny.  Bez krępacji położył się na materacu, robiąc mi miejsce. Ufałem mu nie bardzo, ale odważyłem się położyć tuż obok. Wśród całkowitej ciemności czułem jego powolny oddech i bicie serca. Odważyłem się przysunąć nieznacznie, usilnie starając się zasnąć. Ramię Keia objęło mnie, przyciskając mocniej do siebie.
- Dziękuję... - Szepnąłem cicho, na chwilę przed zaśnięciem, gdy czuły pocałunek został delikatnie złożony na moich włosach.

czwartek, 24 grudnia 2015

Wesołych Świąt!

Tak pokrótce: Chciałabym wszystkim wam najserdeczniej życzyć wesołych, rodzinnych świąt, bez kłótni, bez sporów(jak relacje rodzinne wyglądają w moich opowiadaniach wszyscy wiecie) pysznych potraw, góry prezentów, dużo śniegu, co by było trochę bardziej klimatycznie, oraz całej góry yaoiców, na każdym kroku!
Nie wyrobiłam się z gratisową notą, ale lada chwila na blogu stuknie 100 tyś wejść! Mam już jedną propozycje jak to uczcić, ale swoje własne możecie pisać tutaj :3
Zamiast gratisowej noty, macie tutaj krótkie rozmyślania Akiego co do świąt. Pokrótce - Jeżeli macie beznadziejne święta, nie przejmujcie się, mogło być gorzej. A jak jest, to w końcu musi się poprawić :3
Jeszcze raz: ode mnie i wszystkich kochanych przez was postaci - Wesołych świąt! :3

***********************

- Wszystko jest do bani... - Pomyślałem, przyglądając się oknom znanego mi domu, a raczej rudery. Przez okno aż za dobrze widziałem moich zapijaczonych rodziców, krzyczących na całe osiedle coś, co pewnie miało być kolędami. A przynajmniej zawsze chciałem, żeby nimi było. Prawdopodobnie były to jednak kolejne pijackie piosenki, których chyba znali nieograniczoną ilość. Ech... ile ja świąt spędziłem przyklejony do szyby, patrząc na miasto, świecące się tysiącem lampek, ile razy w zimnie spacerowałem, przez okna zerkając do środka mieszkań, z cichą nadzieją, że gdzieś rzeczywiście znajdzie się miejsce dla obcego, jak to bywało w różnych historiach. Nigdy jednak się nie znalazło, a raczej ja nie miałem odwagi pytać. W końcu byłem niechcianym przez nikogo dzieciakiem. Zasłużyłem, by zamarznąć na śmierć.
Poprawiłem kurtkę na ramionach, szczelniej owijając się szalikiem. Rodzice właśnie dokładali czegoś do ognia, żeby w domu było cieplej. Znając ich były to gazety, które wyciągnęli ze śmietnika. Cóż... przynajmniej ja nie musiałem tego robić. Ciekawe, czy gdybym był teraz tam w środku, znowu bym się nasłuchał o Mikołaju, który przyjdzie i przykuje mnie do skały na szczycie świata, za to, że byłem niegrzeczny. Albo o elfach, które zabiorą mi wszystko co tylko mam, łącznie z organami wewnętrznymi, by robić z nich torby na prezenty. Ciekawe, czy znowu kuliłbym się pod kołdrą, błagając, żeby Mikołaj nie przyszedł. Właściwie całkiem sprytnie to rozgrywali. Przynajmniej nie oczekiwałem żadnych prezentów.
- Idziemy mały? - Na ramieniu poczułem czyjąś dłoń. Ta sama osoba przyłożyła ciepły kubek do mojej twarzy. - Gorąca czekolada - Wyjaśnił Kei, troskliwie poprawiając mój szalik. Delikatnie strzepał płatki śniegu z moich czerwonych policzków, łaskocząc mnie przy tym rękawiczką. - Chodź, chłopaki pewnie już czekają. Nie powinienem ci tego mówić, ale podobno szykują dla ciebie coś specjalnego - Uśmiechnąłem się delikatnie, odrywając się myślami od przeszłości. Kei rozejrzał się uważnie po ulicy, po czym wyciągnął dłoń w moją stronę. Złapałem ją chętnie, pozwalając mu na splecenie naszych palców razem. Szedłem blisko niego, rozkoszując się jego bliskością.
...W sumie... nie jest aż tak źle... - Stwierdziłem, nawet przez kurtkę czując jego ciepło, a nawet prawie słysząc bicie jego serca.
- Wesołych świąt, mały - Szepnął nagle, pozwalając sobie na krótki pocałunek, wśród padającego śniegu i tysiąca światełek.

niedziela, 20 grudnia 2015

Zajączek CXIII - zdrada


- Jesteś do bani wiesz? - W głosie Reia słychać było poirytowanie. Z wcześniejszej wesołości, którą odczuwał, gdy miał możliwość upokarzania mnie, nie pozostał nawet ślad. Nie dziwiłem mu w sumie. Byliśmy dobrą godzinę marszu od naszego domku, a on musiał nie tylko taszczyć plecak, ale też mnie. - Jak mogłeś potknąć się i skręcić sobie kostkę?
- ...to nie moja wina... - Burknąłem, zaciskając dłonie na jego ramionach. - Nie patrzyłem pod nogi... zresztą, już prawie mdlałem...
- Haa... dziesięć minut temu była przerwa - Powiedział, niemal urażony, że śmiem uważać się za zmęczonego.
- Ale krótka... - Mruknąłem, żeby się jakoś usprawiedliwić. Sam byłem poirytowany faktem, że Rei musiał mnie nosić, ale to nie była moja wina. Byłem wykończony, ledwo chodziłem. To wszystko wina Reia, który kazał mi chodzić cały dzień z tym plecakiem.
- Ostatni raz pozwalam ci iść ze sobą - Powiedział chłodno, poprawiając mnie na plecach.
- ...mi tam pasuje... - Mruknąłem. Wcale nie miałem ochoty gdziekolwiek z nim chodzić.
- Mam nadzieję, że nie jest skręcona. Nie będę cię targał wszędzie do końca tygodnia. Naprawdę... jakim cudem jeszcze żyjesz? Przy twoim szczęściu powinieneś być już martwy.
Przewróciłem tylko oczami. Po dłuższej chwili marszu i kilku znacznie krótszych przerwach, tym razem dość oszczędnych w rozmowy, pomiędzy drzewami zamajaczył nasz domek. Rei odetchnął z ulgą, widocznie bardziej zmęczony, niż ja. Skłamałbym, gdybym powiedział, że było mi go szkoda. Dobrze mu tak. Gdyby nie kazał mi wszystkiego nosić w pojedynkę, pewnie nie musiałby mnie teraz nosić.
- Świetny początek dnia... - Warknął, gdy porzucił mnie już na kanapie. - Zajebisty... idę zapalić - Złapał ze stołu zamkniętą paczkę papierosów i opuścił domek. Nie miałem co liczyć na jakąkolwiek pomoc medyczną, więc sam zerknąłem na swoją nogę. Bardzo powoli rozwiązałem sznurówki, zsuwając z kostki but. Nie znałem się na tym kompletnie, ale ewidentnie była spuchnięta. Dotknąłem jej delikatnie, czując natychmiast tępy ból. Świetnie... naprawdę świetnie... dobrze, że Rei pomyślał chociaż o tym, żeby zabezpieczyć się w podstawowe leki. Gdzieś na dnie plecaka znajdował się bandaż. Moje zdrowie jednak nie było na tyle ważne, żeby Reiowi chciało się go szukać podczas naszej wycieczki.
Wysypałem niemal całą zawartość, nim wśród całej masy innych rzeczy, dostrzegłem uciskowy bandaż, którym dość nieporadnie owinąłem pulsującą kostkę. Nie wydawało się, żeby mi to w czymkolwiek pomogło, ale z tego, co mgliście kojarzyłem, usztywnienie kostki w takim wypadku było najważniejsze.
- Oh, nasza sierota nauczyła się wiązać sznurówki - Zaśmiał się Rei, zaglądając przez okno.
- Wal się... - Prychnąłem, poprawiając się na kanapie.
- Wygodnie? - Zagadał nagle, pochylając się nad moją głową. Zerknąłem na niego nieufnie. Jeżeli był to objaw troski, było to podejrzane, a jeżeli nie... to było jeszcze bardziej podejrzane.
Rei spokojnie zgasił papierosa i wskoczył do środka. Nim zorientowałem się, co robi, przygwoździł mnie do kanapy, pochylając się nade mną. Zacząłem się rzucać, usilnie starając mu się wyrwać.
Głuche plaśnięcie rozeszło się po pokoju, nim moje ramiona zostały wreszcie uwolnione, a Rei odsunął się gwałtownie, jak oparzony.
- Znowu zaczynasz?! - Wybuchłem, siadając na kanapie. Nie przejąłem się za bardzo jego nienawistnym spojrzeniem,  gdy przykładał dłoń do zaczerwienionego policzka. - Ani się waż mnie molestować!
- Oh, aleś ty drobiazgowy - Przewrócił oczami, ponownie wbijając we mnie chłodne spojrzenie. - Przecież odrobina pieszczot to jeszcze nie zdrada...
- Może dla ciebie! - Wstałem z kanapy, opierając się na zdrowej nodze. Dokuśtykałem  powoli do kuchni, żeby móc usiąść na krześle, z daleka od Reia. - Masz się do mnie nie zbliżać!
- Ależ z ciebie dzieciak. Pocałunek, czy trochę zabaw to nie zdrada... - Machnął ręką. - A skoro juz mowa o pocałunku... pamiętasz o umowie?
- Nie zbliżaj się do mnie... - Powiedziałem stanowczo, gdy Rei zaczął podchodzić w moją stronę. Wstałem od stołu, cofając się ostrożnie o kilka kroków, niemal przyklejając się do blatu.
- Oh, boisz się? - Przysunął się do mnie niebezpiecznie blisko, opierając dłonie na blacie, po obu stronach mojego brzucha, uśmiechając się przy tym perwersyjnie. - Przecież cię nie zjem... - Pochylił się nad moją szyją. - Na razie... - szepnął mi do ucha. Przełknąłem nerwowo ślinę, walcząc z ogarniającym mnie dreszczem.
- N-nie dotykaj...
- Ćśś... - Przyłożył wskazujący palec do moich ust, uciszając mnie skutecznie. - Nie zrobię nic, co nie było w naszej umowie... - Pochylił się nad moją piersią, pieszcząc oddechem, szyję, obojczyki, a dłonie wsuwając pod moją bluzkę, opierając je na plecach.
- Nie waż się...
- To tylko trochę dotyku. Nie jeż się - Uśmiechnął się perwersyjnie, przysuwając się niebezpiecznie blisko moich ust.
Drzwi otworzyły się gwałtownie. Zamarłem, przez kilka chwil nie będąc nawet w stanie się odezwać. Patrzyłem na znajomą sylwetkę w progu, ze strachem i niedowierzaniem. Nawet Rei zatrzymał się gwałtownie, nie odsuwając się, ani nie wyciągając dłoni spod mojej koszulki.
- ...Tochi... - Wyszeptałem, niemal nie poruszając ustami. Nie mogłem w to uwierzyć. Co on tutaj robił? Nie mógł wiedzieć, że... - Ja wszystko wyjaśnię - Wyrwałem się z uścisku Reia, robiąc krok w stronę drzwi. Prawie upadłem na ziemię, gdy ból w kostce dał o sobie znać. Syknąłem, opierając się o stół. Tochi patrzył na mnie z niedowierzaniem, nie ruszając się z miejsca. Przeniósł wzrok na Reia i ponownie na mnie.
- Nie wyjaśnisz - Rei oparł się nonszalancko o blat, zerkając na mnie wyzywająco. Odpowiedziałem mu niemal błagalnym spojrzeniem, ale był nieugięty.
- Zajączku..? - Zapytał Tochi. Wydawał się błagać, żeby powiedział, co tutaj robię, dlaczego... Otworzyłem usta, ale nie mogłem... nie mogłem mu powiedzieć. Bo wtedy Hana...
- Przepraszam... - Jęknąłem, ze łzami w oczach. Tochi spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Pokręcił głową, jakby chciał zaprzeczyć temu, że w ogóle tutaj jestem.
- Nie - Pokręcił głową. Chciałem wstać, podbiec do niego i odejść, ale... nie mogłem. Moja rodzina była dla mnie wszystkim. Jeżeli stracę też ją...
- A jednak... - Rei uśmiechnął się z satysfakcją, podchodząc do brata i mierząc go dumnym spojrzeniem. Chwilę później padł ciężko na ziemię, trzymając się za zaczerwieniony policzek. Tochi stał nad nim, przyglądając mu się nienawistnie. Zaciśnięta pięść drżała mu mocno, jakby walczyła z chęcią kolejnego przywalenia Reiowi. Podniósł na mnie wściekłe spojrzenie i... w tym momencie miałem wrażenie, że moje serce pęka. Na twarzy Tochiego malował się ból, jakiego jeszcze chyba nie widziałem. Niemal nie poruszając wargami wyszeptałem jego imię, z trudem się powstrzymując, żeby nie zalać się łzami. On jednak nawet nic nie powiedział. Pokręcił tylko głową, zatrzaskując drzwi.
- ...Tochi... - Jęknąłem, pozwalając by łzy swobodnie spływały po moich policzkach.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Zajączek CXII - Przesłuchanie


Szedłem po nierównej ścieżce, uważając na wystające korzenie i kamienie. Łapałem ciężkie oddechy, co chwilę poprawiając ciężki plecak. Szliśmy jakieś pół godziny, a mi nogi już odmawiały posłuszeństwa. Że też Tochi nigdy nie narzekał, mimo, że zwykle nosił plecak znacznie dłużej. No i jeszcze ciągał mnie.
- Rei... - Wydyszałem ciężko, zatrzymując się i opierając o jedno z drzew. - Może jednak zrobimy sobie przerwę? ... naprawdę nie mam już siły...
- Hmmm... - Rei zatrzymał się kilka kroków przede mną. Oparł dłonie na biodrach i spojrzał w niebo, skryte za drzewami. Rozejrzał się dookoła, po czym spojrzał na ziemię.
- No dobra, możemy zrobić sobie piknik. Rzuć plecak... - tutaj - Wskazał jakieś miejsce koło mnie.
Z ulgą ściągnąłem bagaż i rzuciłem go na ziemię. Kolana ugięły się pode mną i sam padłem, łapiąc ciężkie oddechy. Całe moje ciało drżało od wysiłku, a ja sam miałem już serdecznie dość tego ,,spaceru". Oparłem się o drzewo, opierając głowę na korze.
- No? Nie zamierzasz nas rozpakować? - Spojrzałem lodowato na Reia, gdy czekał, patrząc na mnie z góry. Klęknąłem ponownie, wyciągając ze sporego plecaka gruby koc, litrową butelkę z wodą, drugą z colą, oraz plastikowe pudełka z jedzeniem, kupione przed przyjazdem. Rei nie był specjalnie chętny do pomagania mi, więc sam rozłożyłem koc i padłem na niego ciężko.
- Coli? - Zapytał, łaskawie nalewając napój do plastikowego kubka. Wypiłem jego zawartość natychmiast, oddychając z ulgą. Oparłem się o drzewo. Jeszcze chwila marszu i naprawdę bym padł z wycieńczenia.
- Ale jesteś czerwony - Prychnął rozbawiony. Zerknąłem na niego zimno, dysząc ciężko.
- Bo targam ten ciężki plecak przez całą drogę. Nie mógłbyś może mi pomóc w minimalnym stopniu?
- Mógłbym, ale całkiem zabawnie się patrzy, jak dźwigasz to wszystko - Błysnął uśmiechem w odpowiedzi na moje lodowate spojrzenie. - Ale teraz będziesz miał mniej siły, żeby kłamać. Możemy więc porozmawiać w końcu o waszym... związku. Drożdżówkę? - Wyciągnął z pudełka kilka słodkości, w które zaopatrzył się jeszcze w miasteczku. Kiwnąłem głową, wyciągając rękę. Rei zastanawiał się przez chwilę, aż w końcu, z iście szatańskim uśmiechem, przysunął jedzenie do moich ust.
- Powiedz ładnie ,,aaa" - Wzdrygnąłem się gwałtownie. Twarz, do tej pory bladą zalał mi soczysty rumieniec. Rei przyglądał mi się z prawdziwą, sadystyczną satysfakcją, gdy dotarło do niego, jak dużą ma nade mną przewagę.
- Chyba cię powaliło - Stwierdziłem zimno, zmuszając się, żeby spojrzeć na niego z nienawiścią.
- Pamiętasz może, że muszę być zadowolony? Chyba, że ma mnie zadowolić twoja siostrzyczka...
- Uch... ty wredny... - Uniósł wyzywająco głowę, czekając spokojnie, aż skończę go obrażać. Zamilkłem posłusznie, świadomy, że nie mogę go sprowokować, bo całe moje poświęcenie pójdzie na marne - ...nienawidzę cię... - Mruknąłem, przyglądając się jedzeniu z nienawiścią, jakbym to przez nie się teraz tutaj znalazł.
Rei czekał spokojnie, trzymając drożdżówkę dość blisko moich ust. Zacisnąłem powieki, otwierając usta z ogromnym wahaniem. Nie chciałbym tego robić, nawet jakby przede mną siedział Tochi, a co dopiero Rei. Nie minęło kilka sekund, gdy do moich ust została wsunięta słodka bułka. Nie widziałem jego twarzy, ale wiedziałem, że uśmiecha się z prawdziwą satysfakcją.
- Tochi też cię tak karmił? - Odgryzłem kawałek drożdżówki, wycierając z twarzy resztki okruszków. Rei łaskawie podał mi jedzenie do ręki, przyglądając się z satysfakcją mojej czerwonej twarzy. Przełknąłem to co miałem w ustach, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok.
- Nie karmił... - Burknąłem zimno.
- Serio? A... a ty jego? - Przyjrzał mi się podejrzliwie.
- Nie robię tak żenujących rzeczy! - wybuchłem, odwracając gwałtownie głowę, żeby nie musieć patrzeć na niego.
- Wiesz, takie czułe gesty to podstawa zdrowego związku.
- Serio? - Prychnąłem. - Chcesz mnie pouczać o związkach? Ty? - Wysyczałem z nienawiścią.
- Oj, może i moje związki nie były zbyt długie, ale na pewno szczęśliwe - Nalał sobie coli, biorąc kilka łyków. - Poza tym, jeszcze żadna dziewczyna, ani żaden facet ze mną nie zerwał - Uniósł dumnie głowę.
- A któregokolwiek poderwałeś nie mając pieniędzy? - Wziąłem gryza drożdżówki, żeby chociaż trochę odzyskać siły przed kolejną wędrówką.
- Wtedy działał mój wygląd - Uśmiechnął się szarmancko. - Ale dość o mnie. Miałeś mi opowiedzieć o waszym związku. I od razu mówię, musisz odpowiadać, a jeżeli skłamiesz i się o tym dowiem... - Spojrzał na mnie z wyższością, zmuszając mnie do dopowiedzenia sobie, co takiego zrobi. Nie musiał kończyć. Ode mnie zależało teraz szczęście Hany i jeżeli miałbym poświęcić moją dumę to...
- Rozumiem... - Burknąłem zimno.
- Świetnie. Więc... sypiacie ze sobą, tak? - Kiwnąłem niechętnie głową, unikając jego spojrzenia. - Od kiedy?
- ...od jakiegoś czasu... - Mruknąłem niechętnie.
- Ile się znaliście?
- Uh... naprawdę musisz o to pytać?
- Tak. Chcę po prostu wiedzieć, jak bardzo mój braciszek był na ciebie napalony - Uśmiechnął się perwersyjnie. - I nawet nie próbuj kłamać. Mogę się dowiedzieć prawdy, a wtedy z naszej umowy nici.
- Uch... my... - Wahałem się dłuższą chwilę. Schowałem w końcu głowę między kolanami, chcąc chociaż trochę ukryć rumieńce. - Kilka dni... - Przyznałem, zaciskając powieki. Minęło kilka sekund, nim w lesie rozbrzmiał gromki śmiech. Zaczerwieniłem się jeszcze bardziej.
- Dałeś się zaciągnąć do łóżka przez faceta, którego znałeś kilka dni?! No proszę... Tochi był twoim pierwszym? - Kiwnąłem głową, nie podnosząc spojrzenia. Rei ponownie się roześmiał.
- Na prawdę... jak bardzo trzeba było być zdesperowanym, żeby dać się rozprawiczyć obcemu facetowi? - Parsknął śmiechem.
- Ja... ja nie wiem, co się wtedy działo - Burknąłem. - Chyba... chyba dałem się po prostu ponieść.
- Ah, więc się napaliłeś - Przyznał z rozbawieniem. - Masz szczęście, że natrafiłeś na Tochiego. Inny facet by cię wykorzystał i porzucił.
- G-gdyby to nie był Tochi to nigdy bym tego nie zrobił! - Wybuchłem, nie podnosząc na niego spojrzenia.
- Mhmm... każdy tak mówi - Zaśmiał się krótko. Cholerny debil! Mało mu było ośmieszania mnie? Sam doskonale wiedziałem, że to było głupie. Już to sobie sam uświadomiłem, zrobił to Kashikoi i... Hana zresztą też.
- ...Odwal się już... - Prychnąłem. Byłem już dość poirytowany tym, że muszę z nim gadać. Nie miałem ochoty dodatkowo się upokarzać.
- No dobra... jak jeszcze mógłbym cię skompromitować... - Uśmiechnął się sadystycznie, patrząc w niebo. - Może... hmm... Tochi kocha przyrodę. Robiliście to kiedyś na dworze?
Zalałem się rumieńcem. Ze wszystkich sił, chciałem powiedzieć ,,nie", ale... nie mogłem. Odwróciłem głowę, nie udzielając odpowiedzi.
- No proszę... - Rei prychnął, rozbawiony i nieco zaskoczony. - Nie spodziewałbym się tego po nim. Robiliście to jeszcze w jakichś ciekawych miejscach?
Dość niepewnie kiwnąłem głową. Cholera, niech to się już wreszcie skończy.
- Na stole? - Kiwnąłem głową. - W wannie? - Kiwnięcie. - Pod prysznicem? - Kiwnięcie głową. - Na podłodze? - Kiwnięcie. - W samochodzie? - Jego głos nieco się uniósł. Brzmiał, jakby chciał, żebym w końcu zaprzeczył. Ja jednak kiwnąłem delikatnie głową.- Kurcze, nieźle sobie braciszek pogrywa... a... powiedz mi... - Zastanowił się przez chwilę. - Jakie było zdecydowanie najdziwniejsze miejsce, gdzie uprawialiście seks.
Burknąłem coś niezrozumiałego, jeszcze bardziej chowając twarz. Rei przysunął się bliżej, ale i tak nie mógł zrozumieć co mówię. Znudzony, zwyczajnie złapał mnie za twarz i poderwał ją do góry.
- B-basen... - Mruknąłem, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
- Basen? - Powtórzył zaskoczony, żeby się upewnić. Kiwnąłem głową. - Na pewno nie chcesz się ze mną umawiać? - Prychnął rozbawiony. W odpowiedzi na moje lodowate spojrzenie odpowiedział tylko sarkastycznym uśmieszkiem.- Ja pewnie nie mam co liczyć na szybki numerek na łonie natury, co?
Zbyt zawstydzony, żeby się odezwać, odpowiedziałem mu tylko nienawistnym, ale trochę zawstydzonym spojrzeniem.
- No dobra, dobra - Przewrócił oczami. - Pakuj się i idziemy dalej.
Rei nie był na tyle miły, żeby mi w jakikolwiek sposób pomóc. Gdy pakowałem rzeczy do plecaka, walcząc z brakiem miejsca, odszedł łaskawie kawałek dalej, żeby móc w spokoju zapalić. O tyle dobrze, że cierpliwie poczekał, aż uda mi się założyć plecak. Nogi natychmiast się pode mną ugięły, od sporego ciężaru, ale dzielnie ruszyliśmy dalej... a raczej Rei ruszył. Ja powoli powlokłem się za nim, usilnie starając się nie zemdleć.

sobota, 5 grudnia 2015

Zajączek CXI - Śniadanie

Pozwólcie, że wam coś wyjaśnię. Po pierwsze, jestem tylko człowiekiem, po drugie, dalej się uczę i chodzę do szkoły, po trzecie mam cholernie mało czasu, a posty na bloga w obecnej chwili piszę na bieżąco. Nie mam napisanych żadnych postów na zapas, jak kiedyś i bardzo często w piątki/sobotę przez kilka godzin siedzę i piszę, żeby móc coś dodać. Nie zawsze to się jednak udaje. Dla przykładu, w ostatnim tygodniu nie mogłam nawet wchodzić do swojego pokoju, w domu ciągle był hałas, więc wracałam późno, bo lekcje odrabiałam/uczyłam się gdzieś na mieście. Wierzcie mi, że w takich warunkach jedyne czego chcę to pójść spać i odetchnąć, a nie pisać bloga.
Wiem, że trochę go zaniedbuję, ale posty nie pojawiają się rzadziej, niż raz na dwa tygodnie. Czyli co najwyżej opuszczam jeden tydzień.
Rozumiem, że może wam się to nie podobać, ale wierzcie mi, że staram się jak mogę, by przerwy nie były zbyt długie. Nie zawsze o piszę o opóźnieniach, może to mój błąd, mogę zacząć, jeżeli wam na tym zależy.
Jednak kiedy mam czytać narzekania, że znowu nie pojawił się post, chociaż robię wszystko, by się wyrabiać, to naprawdę zaczyna mi się odechciewać.
Nie zrozumcie mnie źle, kocham pisać, kocham zajączka i naprawdę uwielbiam wszystkie osoby, które dają mi swoje wsparcie, ale czasami naprawdę nie wyrabiam. Nie chcę porzucać zajączka, ani go zawieszać, ale powoli się zaczynam zastanawiać, czy po prostu nie ogłosić, że posty będą się pojawiać raz na dwa tygodnie, żebym spokojnie się wyrabiała i nie słuchała, jak bardzo olewam tego bloga.
*******************


Miałem już złe poranki w życiu, miałem okropne poranki, takie, w których miałem dość wszystkich i wszystkiego, a także takie, które wydawały się moimi ostatnimi. Jak wtedy, gdy pierwszy raz obudziłem się w domu Tochiego, albo dwa dni później, gdy obudziłem się z nim w łóżku po... naszym pierwszym razie. Czy dzień, w którym od samego rana byłem świadomy, że będę musiał poślubić Minako. Nie wiem jednak, czy przeżyłem już kiedyś tak okropny poranek, jak dzisiejszy.
Poranne promienie słońca wpadały prosto na moje łóżko. Poprawiłem się na zadziwiająco wygodnym materacu, naciągając kołdrę na ramiona. Przed sobą poczułem znajome ciepło drugiej osoby. Wtuliłem się w pierś Tochiego, który przytulił mnie do siebie. Poczułem się dziwnie spokojny, będąc wtulony w niego. Nie byłem do końca pewny, dlaczego, ale naprawdę mi brakowało jego obecności.
Coś jeszcze się nie zgadzało. Nie byłem do końca pewny co, a zaspany umysł nie mógł sobie uświadomić, co takiego. Nie dawało mi to jednak spokoju. Otworzyłem oczy, zerkając w górę, na śpiącą twarz Tochiego. Patrzył zamkniętymi oczami na ścianę przed sobą. Wyglądał jak zawsze, ale mimo to, czułem się zaniepokojony. Nawet jego uścisku mnie nie uspokajał. Przetarłem oczy, zerkając na słońce. Zbliżało się południe, co dodatkowo mnie niepokoiło. Tylko... dlaczego?
Tochi otworzył oczy, zerkając na mnie z góry. Uśmiechnął się delikatnie, przyglądając mi się sennie. Coś mnie tknęło. Tochi prawie nigdy nie spał tak długo. Chyba, że poprzedni dzień był dla niego wyjątkowo męczący. Zwykle czekał na mnie z gotowym śniadaniem. Wpatrywałem się przez niego chwilę, usilnie starając się przypomnieć sobie, co stało się poprzedniego dnia.
Tochi pochylił się, żeby mnie pocałować. Uniosłem głowę, już prawie się na to zgadzając, gdy uświadomiłem sobie, gdzie jestem i co tu robię.
- Rei! - Wybuchłem, zrywając się z łóżka, nim zdążył mnie pocałować. - Co ty do cholery robisz?!
- Oh, obudziłeś się - Ziewnął, podnosząc się na łokciach. - A szkoda, liczyłem na miły początek dnia.
- Zamierzasz się do mnie przystawiać w każdym możliwym momencie?! - Wybuchłem wściekły, zaciskając dłonie w pięści.
- Cóż... może - Błysnął uśmiechem, sięgając po stojący na szafce nocnej telefon. - Uch... dopiero jedenasta... jeszcze godzina... - Obrócił się na drugi bok, opatulając się kołdrą. Dopiero po chwili zerknął na mnie kątem oka. - Swoją drogą... umiesz robić śniadanie?
- Pewnie w podobnym stopniu jak ty... - Odparłem beznamiętnie, ze wszystkich sił, wedle umowy, starając się nie okazać, jak bardzo go nie znoszę za to wszystko, co kazał mi zrobić. Jakim prawem próbował mnie pocałować?! Jakim prawem podszywał się pod Tochiego?!
- Świetnie. Masz tam mleko i płatki. Wierzę w ciebie.
Zmierzyłem go nienawistnym spojrzeniem, nim wstałem z łóżka, szperając po kuchni. Znalazłem w górnej półce kilka porcelanowych misek, płatki, a w niewielkiej lodówce, mleko.
Postawiłem wszystko na stole. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę skazany na usługiwanie komukolwiek. Tym bardziej jemu. Cholera... że też musiało mnie spotkać coś takiego.
Rei otworzył jedno oko, zerkając na mnie z satysfakcją. Podniósł się z łóżka, przyglądając się śniadaniu.
- A kawa? - Zagadnął, widocznie usatysfakcjonowany swoją chwilową pozycją.
- Nie umiem robić kawy... - Powiedziałem lodowato. Rei uniósł jedną brew,  przyglądając mi się wyzywająco. Było to spojrzenie, mówiące: ,,pamiętaj, że ja tu rządzę". Westchnąłem ciężko, łapiąc kilka głębszych wdechów, żeby się uspokoić. - Przykro mi... - Dodałem. Usilnie starałem się, żeby brzmiało to chociaż trochę szczerze, ale mój ton głosu brzmiał bardziej, jakbym mówił: ,,obyś zdechł". Właściwie to właśnie to chciałem mu powiedzieć.
- Słodki jesteś, jak się wściekasz - Uśmiechnął się złośliwie, przyglądając mi się uważnie podkrążonymi ze zmęczenia oczami. - To zrób herbatę... - Rozkazał, odwracając się na drugi bok. Zacisnąłem dłonie w pięści, patrząc na niego nienawistnie. Przełknąłem bluźnierstwa, wstając od stołu.
- Chcesz herbatę do płatków? - Zerknąłem na niego. Byłem prawie pewny, że chciał po prostu zmusić mnie do dalszej pracy.
- Mhmm... dopiję później... - Mruknął, machając na mnie ręką, jak na jakąś odprawianą pokojówkę. Niechętnie podszedłem do kuchni. Całe szczęście domek był wyposażony w elektryczny czajnik, więc istniało małe prawdopodobieństwo, że zrobię sobie krzywdę. Wypełniłem czajnik mniej więcej do połowy, żeby nie zrobić nic źle i postawiłem na podstawce, klikając jedyny guzik, jaki tam był. Czajnik zaburczał, gdy woda zaczęła się gotować. Dopiero wtedy Rei łaskawie się podniósł, podchodząc do stołu.
- Nie umiesz przygotować nic więcej? - Spojrzał znużony na podane danie.
- Nie, nie umiem - O dziwo mój głos nie był aż tak nienawistny, jak myślałem. Udało mi się zminimalizować negatywne brzmienie do chłodnej beznamiętności.- Zresztą, sam kazałeś mi to zrobić.
- Liczyłem, że jednak okażesz się większą kreatywnością... No tak... też jesteś paniczykiem z dobrego domu. Wiesz, nie miałbym nic przeciwko, gdybyś pochodził z biednej rodziny... najlepiej takiej, której miałbyś całkowicie dość. Na tyle, żeby rzucić mi się w ramiona, gdybym zaoferował swoją pomoc... - Rozmarzył się, wbijając wzrok w płatki, pływające w mleku.
- To poszukaj sobie kogoś takiego. Wszystkim to wyjdzie na dobre - Stwierdziłem chłodno.
- Taaak... niby mógłbym, ale za bardzo lubię tę twoją śliczną buźkę... i złośliwy charakterek - Uśmiechnął się, wiercąc mnie spojrzeniem. - Wcale się nie dziwię Tochiemu, że tak bardzo chce cię trzymać przy sobie. Sam chciałbym to zrobić. No ale cóż, muszę się zadowolić tym tygodniem. Może pomożesz mi zrozumieć, co takiego widzicie z moim braciszkiem w łażeniu po lesie. Chyba, że... - Podniósł na mnie spojrzenie. - Spacer po lesie to ostatnia rzecz, jaką tam robicie - Uśmiechnął się złośliwie, błyskając białymi zębami. Zalałem się rumieńcem, gdy tylko dotarło do mnie, o co mu chodzi.
- Ch-chyba ci odbiło! Nie, nie robimy nic takiego! - Krzyknąłem, zaciskając dłonie w pięści.
- Oj, nie bulwersuj się tak. Przecież sypiacie ze sobą... nie? - Łyknął herbaty, zerkając na mnie znad kubka z ciekawością. Moja twarz zaczęła piec nieznośnie.
- Nie twoja sprawa - Prychnąłem, odwracając głowę.
- Więc jednak... - pokiwał głową. - A ja się zastanawiałem... kto by pomyślał, że ktoś taki jak on da radę cię zaciągnąć do łóżka. Jak to się stało?
- Jak długo masz zamiar drążyć ten temat? To nie twoja sprawa.
- Powiedz.
- ,,Powiedz"? A ty co, dziecko?
- Ja nie wstydzę się mówić o seksie. Powiedz.
- Nie twoja sprawa.
- Powiedz.
- Nie będę o tym mówić!
- Powiedz.
- Nie rozmawia się o takich rzeczach.
- Powiedz.
- Dlaczego cię to obchodzi?
- Powiedz.
- Odwal się już! Nic ci nie powiem.
- Powiedz.
- Masz pięć lat? Koniec tematu!
- Powiedz... - Zamilkłem, skupiony na moim śniadaniu. Nie był to dobry ruch. - Powiedz, powiedz, powiedz, powiedz, powiedz, powiedz, powiedz, powiedz, powiedz...
- No dobra! - Wybuchłem. - Zamknij się w końcu!
- Jak tylko odpowiesz na moje pytanie. Wiesz... jestem dość ciekawski...
- Uch... co chcesz wiedzieć?- Mruknąłem niechętnie, jeszcze bardziej czerwony. - Od razu mówię, że nie odpowiem na wszystkie twoje pytania.
- Odpowiesz - Uniósł władczo głowę, uśmiechając się złośliwie. Zmrużyłem oczy, przyglądając mu się nienawistnie. - Ale to zaraz. Idziemy dzisiaj na spacer. Opowiesz mi wtedy wszystko o... - Zagryzł dolną wargę, ale nie udało mu się powstrzymać złośliwego uśmieszku. - waszym związku. Nie ukrywam, że dość mnie to interesuje.
- A niby czemu? - Prychnąłem, zakrywając grzywką twarz. - Co cię to w ogóle obchodzi?
Znacząco przysunął pustą miskę w moją stronę. Niechętnie zabrałem naczynia, odkładając je do zlewu. Oczekiwałem odpowiedzi, ale Rei tylko wstał i zaczął się zbierać. Nie uraczył mnie odpowiedzią, tylko zamknął się w łazience, żeby się zebrać.
Po kilkunastu minutach w końcu udało nam się zebrać i spakować na wycieczkę. Nie wiedziałem nawet gdzie będziemy iść. Rei w sumie też wydawał się po prostu przejść się po lesie. Chociaż możliwe, że chciał mnie zwyczajnie pomęczyć.
- Aha, a co do twojego pytania - Objął mnie ramieniem, przysuwając się niebezpiecznie blisko mojej twarzy. Prawie czułem jego policzek przyciśnięty do mojego. - Tochi zawsze był takim grzecznym, dobrym chłopcem. Chciałbym się dowiedzieć, jak się zachowuje, gdy traci nad sobą kontrolę. Już miałem okazję się przekonać, jak bardzo za tobą szaleję. Chciałbym wiedzieć coś, czego nigdy na oczy nie zobaczę. Ale to zaraz, opowiesz mi dokładnie jak to wygląda... ze szczegółami... - Uśmiechnął się złośliwie, z satysfakcją przyglądając się mojej rozpalonej ze wstydu twarzy. Rei... kiedy to się skończy, przyrzekam, że cię zabiję.