poniedziałek, 30 grudnia 2013

Aki x Kei XXIV

Ohayo!
Ci, co czytają mojego fp wiedzą już, że dzisiaj mija pierwsza rocznica tego bloga. Yay!
Nie będę się rozpisywać, bo większość z tego co chciałam wam powiedzieć znajduje się na fb
https://www.facebook.com/HistorieYaoi/posts/592551527499221?notif_t=like
Wahałam się, czy na pewno dodać gratisowe opowiadanie z serii Aki x Kei bo pomimo moich usilnych chęci wyszło... raczej słabe. Ale skoro już napisałam to wstawię.
Bez przedłużania dzięki wszystkim za ten rok i obyście zostali ze mną jak najdłużej :D
************************************


-Nie jestem pewny, czy powinieneś ze mną iść.
Powiedział Kei, w drodze do baru, w którym zwykle się spotykał z Shunem, Soichiro i Kazuo. Dzisiaj wyjątkowo uparli się, żebym też szedł.
-Daj spokój. Niby czemu miałbym zostać? Wolę iść z tobą. Przynajmniej nie będę się nudził.
-Nie boisz się Soichiro? Pewnego dnia naprawdę może cię udusić.
Odwróciłem głowę w przeciwną stronę niż szedł Kei i wbiłem spojrzenie w ziemie.
-Przy tobie niczego się nie boję...
Powiedziałem ledwie słyszalnym szeptem. Mimo to, Kei chyba mnie usłyszał, bo zaśmiał się krótko i objął mnie ramieniem. Nie było to czułe objęcie, bardziej przyjacielskie. Nie mógł się przecież obnosić na ulicy, że chodzi z facetem. Kiedy dochodziliśmy do baru, zabrał rękę. W środku czekali już na nas Shun, Soichiro, Kazuo i Yuichi. Nie wiedziałem, że Soichiro go przyprowadzi. Cieszyłem się jednak, że przyszedł. Przynajmniej miałem okazję go poznać, a że był w moim wieku mogłem znaleźć z nim wspólny język. Kei zajął miejsce koło Kazuo a ja usiadłem przy nim. Po drugiej stronie stołu siedział Shun i Yuichi wtulony w Soichiro. No tak, przecież prawie nas nie znał. Musiał czuć się bardziej niekomfortowo niż ja.
-Widzimy, że jesteś już zdrowy. Cieszymy się.
Powiedział Shun spokojnym głosem. Nim zdążyłem się wypowiedzieć, wtrącił się Soichiro.
-Nie będziemy chyba gadać bez przegryzki ani picia? Czego się napijecie? Ja stawiam. Kei, Kazuo i Shun pewnie piwo. Aki? Yuichi? To samo?
Nie wiedziałem co powiedzieć, więc pokiwałem po prostu głową. Nie miałem pomysłu co innego mogłem wypić. Nie przepadałem za alkoholem, miałem z nim same złe wspomnienia. Ale chyba jedno piwo nie mogło mi zrobić krzywdy.
-Soichiro, przestań rozpijać nieletnich. Zamów im wodę, albo sok.
Powiedział Kei.
-Hei, Akiemu możesz dyktować co ma pić, ale to chyba moja sprawa czy rozpijam swojego chłopaka czy nie. Zresztą, mógłbyś odpuścić Akiemu. Niech chłopak też się napije, jak chce.
- Nie wpadłeś na to, że może nie chcieć?
- Oj, daj mu się raz w życiu napić. Nie musisz być taki zasadniczy.
- Jaa... - Wtrąciłem się nieśmiało. - Ja chyba jednak napiję się soku.
Kei kiwnął tylko głową z aprobatą.
- Aleś ty sztywny Kei.
- Odwal się Kazuo. Sam powiedział, że nie chce pić alkoholu.
- Bo ty tego od niego chciałeś. - Wtrącił się Soichiro.
- Może pilnuj swojego chłopaka, co? Jeżeli Aki nie chce pić, nie będzie.
- Jeżeli dalej się będziecie kłócić to nic nie wypijemy. - Powiedział spokojnie Shun. - Kazuo, Kei, Soichiro duże piwo, tak? Aki, Yuichi?
- Wystarczy mi sok jabłkowy. - Powiedziałem cicho.
- Yuichi?
Chłopak niepewnie zerknął na Soichiro, jakby pytał, czy może się odezwać, albo miał nadzieję, że ten mu powie, czego mógłby się napić. - Też chcesz piwo?
Zapytał spokojnie Kei, patrząc gdzieś w bok. Yuichi pokiwał gwałtownie głową. Chciałem mu trochę pomóc. Pamiętałem, jak ja na początku czułem się nieswojo w ich towarzystwie. Z tym, że ja miałem Keia, a Yuichi miał... Sochiro. Chwilę po zamówieniu na stół trafiło 5 kufli piwa i jedna szklanka soku. Zatopiłem się w swoim piciu, starając się nie przejmować się wszechogarniającą ciszą. Po krótkiej chwili odezwał się Kazuo:
- Aki, a ty kiedykolwiek próbowałeś alkoholu?
- Nie. Nigdy.
- To może rzeczywiście powinieneś spróbować? Od jednego łyka, nic ci się nie stanie. Spojrzałem na Keia. Westchnął ciężko, podsuwając mi swój kufel. Niepewnie wziąłem go do rąk, biorąc łyka. Było całkiem nienajgorsze nawet biorąc pod uwagę mój uraz do alkoholu. Oddałem Keiowi piwo dokładnie w tej samej chwili, w której kelner postawił kolejny kufel na stół.
- No dawaj, Aki. Bez alkoholu nie ma imprezy.
- Po pierwsze, Soichiro, nie przypominam sobie, żebyśmy urządzali jakąś imprezę, a po drugie zgodziłem się na łyka piwa, a nie cały kufel.
- Przestań zgrywać jego matkę, Kei. Każdy prawdziwy facet powinien się przynajmniej raz w życiu się spić do nieprzytomności.
Powiedział Kazuo, podniósł kufel do góry.
- Ale niekoniecznie w wieku 16 lat.
Siedziałem cicho, nie wtrącając się do rozmowy. Spojrzałem dyskretnie na Yuichiego. Wydawał się ściskać Soichiro jeszcze mocniej niż wcześniej. Wydawał się nieco poirytowany. Na chwilę podniósł na mnie spojrzenie, jednak obaj opuściliśmy je w tym samym czasie. Ja nie lubiłem zbytnio być w centrum uwagi, ale nie dziwiło mnie to, że Yuichi źle się czuje, kiedy jego chłopak go ignoruje, jednocześnie poświęcając uwagę mojej osobie. Dyskusja a propo mojej abstynencji ciągnęła się dalej.
- Ummm... ja... ja mogę to wypić. Chyba... nie powinniście się kłócić w takiej sprawie. W końcu już nie widujecie się tak często, od kiedy Kei się wyprowadził.
- Nie musisz się tym przejmować. - Powiedział Shun, biorąc łyka piwa i przytrzymując Soichiro, który już się szykował, żeby zacząć mnie dusić przez stół. - Nasze spotkania zawsze tak wyglądają. Jeżeli myślisz, że nasze zachowanie zmienia się w jakikolwiek sposób przy tobie, to nawet nie zdajesz sobie sprawy w jakim jesteś błędzie. Zawsze się kłócimy i to się nigdy nie zmieni. Taka cecha naszej przyjaźni.
- Co nie zmienia faktu, że jeżeli wypijesz to piwo, to zmienimy temat rozmowy. ¦
Soichiro uśmiechnął się szeroko, czekając najwidoczniej aż wypiję moje piwo. Spojrzenie całej czwórki padło na mnie. Oczywiście tylko wzrok Keia raczej mi odradzał wypicie tego. W końcu się przemogłem, wypijając cały kufel duszkiem, żeby mieć to już za sobą.
- No brawo, Aki. Od teraz jesteś facetem.
Powiedział Kazuo, pozbywając się swojego piwa. Zauważyłem, że Yuichi delikatnie ciągnie koszulkę Soichiro. Pewnie nie czuł się najlepiej, tak ignorowany przez wszystkich. Soichiro podniósł twarz kochanka, całując go namiętnie. Chciał chyba tym samym pokazać mu, że wcale nie zapomniał o jego obecności. Spuściłem zażenowany głowę. Nie przepadałem za patrzeniem jak ludzie okazują sobie czułość w miejscach publicznych. Yuichi też nie wyglądał na zachwyconego tym faktem, jednak wyglądało jakby mu ulżyło, że Soichiro tak chętnie pokazuje, co do niego czuje. Rozmowa ciągnęła się dalej, raz po raz zmuszając to mnie to Yuichiego do rozmowy. Oczywiście nie obyło się bez sporej dawki alkoholu.
                 *
- Może mi ktoś wyjaśnić, jak to się stało, że Aki jest już prawie nieprzytomny!
Krzyczał Kei, kiedy impreza osiągnęła kulminacyjny moment.
- Jak to ja... jak.. to... jak? - Wymamrotał Kazuo, podnosząc się nad stół i bujając się w przód i tył. - Wypił za duzso.... i...
- Domyślam się, że za dużo wypił, ale kiedy zdążyliście go rozpić?!
- Hmm... myszlę, że... kiedy kłóciłeś się ze mną, to zmuszał go Sochiro... a kiedy kłóciłeś się z Chiso... Soiochi... Sochiro... to rozpiłałem go ja... za to, kiedy dysputowałeś z Shunem... obaj zajmowaliśmy się twoim chłopakiem. Ma słabą głowę.. szybko poszło.
W obecnym momencie Kei był jedyną trzeźwą osobą. Yuichi zakręcił się jeszcze szybciej niż ja, przez ciągle polewającego mu Soichiro, za to reszta się spiła, kiedy zaczęli zamawiać z karty coraz to nowe trunki z coraz to większym procentem. Tylko Kei, który musiał się mną zajmować, wypił tylko kilka piw. Zastanawiało mnie, jak zachowywał się Shun po pijaku. Czy traci nieco ze swej dostojności. Jednak on tylko gapił się nieobecnym wzrokiem w podłogę, popijając alkohol. Wyglądał, jakby rozważał, czy podłoga jest wystarczająco wygodnym miejscem na drzemkę. Soichiro natomiast, korzystając z przełamania barier kochanka, lizał się z nim, bez skrępowania. W końcu zdecydował się odkleić od niego. Złapał chłopaka za rękę, z trudem stając na kanapie, na której wcześniej siedział.
- Uwaga ludzie! Mam dla was ogłoszenie!
- O nie... - Szepnął Kei. Posłałem mu pytające spojrzenie z policzkiem przyciśniętym do stołu. - Soichiro jak się upije uwielbia ogłaszać ludziom miłość. Nie masz pojęcia ile razy złamał tym serca różnym swoim kochankom, którzy byli tylko jednorazową przygodą.
Szepnął do mnie tak, żeby Yuichi tego nie usłyszał. Rzeczywiście po chwili Soichiro ogłosił całemu barowi dozgonną miłość do Yuichiego, po czym obaj opuścili bar. Mruknąłem coś po nosem, wyciągając rękę w stronę kufla z piwem.
- O nie, ty już nie pijesz. - Powiedział Kei, zabierając kufel piwa. - Wracamy do domu. Widzimy się potem. - Rzucił do chłopaków. - Postarajcie się dotrzeć do domu bez poważniejszych obrażeń.
Pokiwali tylko głowami, bez przesadnego przekonania. Nim zdążyłem zaprotestować, Kei postawił mnie na nogi, biorąc na barana. Objąłem jego szyję, opierając głowę na jego ramieniu. Dostrzegłem lekki rumieniec na jego policzkach. Musiał czuć się zażenowany tym, że musiał wynosić innego faceta z baru. Ciekawskie spojrzenia padające na naszą dwójkę bynajmniej nie pomagały.
- Jak mogłeś się tak załatwić.
Westchnął, kiedy wyszliśmy na ulice.
- Oni... są bardzo przekonujący...
Odparłem, mocniej obejmując jego szyję. Poprawił mnie na plecach, umacniając chwyt pod moimi kolanami.
- Taaa... zapłacisz za to jutro... o ile podniesiesz się z łóżka.
- Skutki alkoholu są niesamowite... - Powiedziałem cicho.
- ... widać...
Zostałem postawiony na ziemi, kiedy stanęliśmy pod drzwiami naszego mieszkania. Oparłem się o framugę, gdy Kei przekręcał klucz w zamku.
- Przypomnij mi, żebym nigdy nie pozwolił ci pić beze mnie. Jeszcze skończyłoby się to dla ciebie przymusową nocą z przypadkowym facetem. A tego bym nie przeżył.
Powiedział spokojnie, kładąc dłoń na moim policzku z czułością. Bez namysłu rzuciłem się na jego szyję, całując go delikatnie. Dostrzegłem w jego oczach zdziwienie oraz szok. Jednak nie namyślał się długo, kiedy objął mnie w pasie, przylegając moim ciałem do swojego. Wyraźnie poczułem jego spodnie, wyraźnie napinające się pod naporem. Opierając się o framugę i przyciągając mnie do siebie, wsunął kolano między moje uda, naciskając na rozpalone już krocze. Jęknąłem do jego ust, przyciągając go mocniej do siebie. Dopiero po chwili zamroczony piwem umysł stwierdził, że próg nie jest najlepszym miejscem na podobne ekscesy. Ciągle go całując, wciągnąłem go do środka. Kei, zatrzaskując drzwi za sobą, zaciągnął mnie na łóżko.
- Chyba upicie tego nie było jednak najgorszym z możliwych pomysłów.
Powiedział, ściągając z siebie bluzkę i rzucając ją na ziemię. Objąłem jego szyję, wpijając się w jego usta. Kei oparł się jedną ręką o łóżko a drugą rozpinał mi spodnie. Podniosłem się, popychając go na łóżko i siadając na jego biodrach. Spojrzał na mnie, jakby nie mógł uwierzyć w to, co robię. Samemu ciężko mi było w to uwierzyć, ale procenty w mojej głowie sprawiały, że nie miałem zahamowań. Kei zsunął swoje spodnie, umieszczając mnie nad swoim penisem. Opuściłem biodra, nadziewając się na niego. Nie próbowałem powstrzymywać jęków, kiedy czułem jak porusza się we mnie i wciąż na nowo mnie pobudza. Tej nocy uprawialiśmy seks co najmniej 5 razy. Zasnęliśmy późnym wieczorem. Zmęczeni i całkowicie wykończeni. Kolejnego dnia obudził mnie rwący ból głowy oraz całkowicie wyschnięte usta. Podniosłem się nieco, przecierając oczy. Poczułem dodatkowy ból w dolnych partiach ciała.
- Hej mały. Jak się czujesz?
Usłyszałem głos Keia. Średnio przytomny odwróciłem się w jego stronę. Podał mi szklankę z wodą, siadając na brzegu łóżka.
- Chyba umieram...
Odparłem, wypijając duszkiem wodę. Kei zaśmiał się, czochrając moje włosy.
- Przegiąłeś wczoraj z piwem. Nic dziwnego, że się źle czujesz. Pamiętasz w ogóle cokolwiek z wczoraj?
- Nie wiem... pamiętam jak wczoraj piliśmy... reszta wydaje się być rozmazanym snem. Co się stało?
Uśmiechnął sie tajemniczo, czochrając moje włosy.
- Może lepiej, żebyś nie pamiętał.
- Chyba jednak wolałbym wiedzieć.
Po raz kolejny się uśmiechnął, przysuwając tuż przed moją twarz.
- Zostańmy przy tym, że po alkoholu jesteś naprawdę niesamowity w łóżku.
Poczułem, jak zalewam się rumieńcem. Chyba jednak wolałbym tego nie wiedzieć.
- Oszczędzę ci szczegółów.
- Dzięki...
Objął mnie delikatnie. Oparłem głowę na jego ramieniu. Dziwne... wyglądał na szczęśliwego, cokolwiek zrobiłem w nocy. Skoro miało to go uszczęśliwiać, mógłbym nawet częściej się upijać do nieprzytomności.

niedziela, 22 grudnia 2013

zajączek XX

-Tochi? Jesteś tutaj?
Zdziwił mnie panujący w domu mrok. Ani jedno światło nie było zapalone. Zupełnie jakby nikogo nie było. A przecież Tochi miał tu czekać. Nie odjechałby chyba tak bez pożegnania? Najpierw poszedłem do sypialni, w której ostatnio spaliśmy.
-Tochi? Tochi...
Kiedy zobaczyłem zgaszone światło także w sypialni i puste łóżko poczułem wielki ciężar na sercu. Czy on na serio aż tak uwielbiał wbijać mi gwoździe w serce? Nie wierzę, żeby wyjechał bez pożegnania. Ale jeżeli jednak? Rzuciłem się na łóżko, chowając twarz w poduszkę. W całym domu było ciemno, więc mógł tylko spać. Ale skoro tutaj go nie było to gdzie mógł być?
-Tochi... ty kretynie...
Wtedy poczułem nagły, przygniatający mnie ciężar.
-Chciałeś coś ode mnie?
Powiedział i objął mój brzuch.
-Czemu siedziałeś przy zgaszonym świetle?
Zapytałem, próbując się dyskretnie wyswobodzić z jego uścisku.
-Chciałem ci zrobić niespodziankę. Przestraszyłeś się, prawda zajączku?
-Jasne, że nie. Wszystko mi jedno, czy tu jesteś czy cię nie ma. A teraz puszczaj.
-Nie ma mowy, dopiero jak przyznasz, że bałeś się, że odjechałem. I że się za mną stęskniłeś.
Złapał mnie za ramie i obrócił na plecy, siadając na biodrach i przyciskając ręce do materaca.
-Nie ma mowy. Puszczaj mnie!
Przez chwilę próbowałem się szarpać. Dopiero kiedy zdałem sobie sprawę, że przez dłuższą chwilę, Tochi się nie odzywa, spojrzałem na niego. Patrzył na mnie z jakimś takim... uczuciem. Jego spojrzenie było bardziej krępujące niż zachowanie.
-N...no dobra... puść mnie już...
Przysunął się zdecydowanie zbyt blisko mojej twarzy, uśmiechając się przy tym złośliwie.
-Nie zamierzam. Chyba, że przyznasz, że tęskniłeś.
-Nie zamierzam!
-Więc wygląda na to, że będziemy tak siedzieć do końca życia. Nie, żeby mi to przeszkadzało.
-A mi przeszkadza! Starczy tego!
W odpowiedzi Tochi przysunął się do mojej szyi, liżąc ją delikatnie.
-W takim razie, poproszę cię w inny sposób.
Odwróciłem głowę, zagryzając dolną wargę. Nie... nie mogłem mu się dać tak łatwo.
-Stęskniłeś się za tym. Prawda, zajączku?
-Nie... bynajmniej... prze... przestań...
Złączyłem nogi, kiedy poczułem rękę Tochiego na moich spodniach. Chciałem go odepchnąć, ale nie było to łatwe. Zwłaszcza kiedy przyssał się do moich ust.
-A właśnie. Ślicznie dzisiaj wyglądasz.
Znowu się ode mnie odsunął, zapalając lampkę nocną koło łóżka. Jasne światło przez chwilę raziło mnie w oczy, zanim do niego przywyknąłem.
-Nie zakładałem tego, żeby wyglądać ,,ślicznie"
Prychnąłem z oburzeniem, podnosząc się na łokciach.
-Ale wyglądasz ślicznie. Musisz częściej zakładać garnitur.
-Chciałbyś... masz pojęcie jakie to jest niewygodne?
-Ale jakie praktyczne.
Złapał wtedy koniec mojego krawata i przyciągnął moją twarz do swojej.
-Widzisz?
Zrobiłem się cały czerwony. Czułem się niekomfortowo, kiedy Tochi był tak blisko.
-Mało zabawne... puszczaj...
-Jeżeli powiesz, że tęskniłeś.
-N-nie.. nie mam zamiaru..
-Powiedz.
-nie.
-Powiedz.
-Nie.
-Powiedz.
-Nie! Nie nie nie nie nie! Nigdy tego nie powiem! Odpuść już i mnie puszczaj!
-Nie.
Pociągnął mnie za krawat, łącząc nasze usta. Szarpnąłem się do tyłu, ale tylko pociągnąłem Tochiego ze sobą na łóżko. Wsunął język do moich ust, poruszając nim zwinnie. Zacząłem szarpać się słabo. Najchętniej bym po prostu mu się oddał, ale tym samym zmiażdżyłbym moją dumę, która i tak przez Tochiego była w opłakanym stanie. Odsunął się kawałek od mojej twarzy, ciągle trzymając nasze języki złączone. Podniosłem się na łokciach, kiedy rozpinał moją marynarkę i zsuwał mi ją z ramion. Rozluźnił mój krawat, rozpiął kilka górnych guzików koszuli i przeniósł swój język na moją szyję. Jęknąłem cicho, odrzucając głowę w tył.
-Mam kontynuować?
Zapytał zadziornie, siadając mi na biodrach i patrząc w oczy. Dalej kontynuował rozpinanie mojej koszuli.
-Głupek.
Uśmiechnął się tylko, całując mnie delikatnie w usta i zsuwając koszulę. Pociągnął mnie za krawat, zmuszając do siadu. Wyjąłem ręce z rękawów, zrzucając całkowicie górną część garnituru. Jęknąłem gwałtownie, kiedy Tochi położył rękę na moim kroczu i zaczął je pieścić. Chciałem złączyć nogi, ale znajdowało się między nimi kolano Tochiego.
-Tochi... prze-przestań...
-Nie udawaj zajączku. Wiem, że tego chcesz.
Zagryzłem wargi, jęcząc mimowolnie. Chciałem upaść na materac, ale Tochi trzymający mnie za krawat mi to uniemożliwił.
-Jeżeli ładnie poprosisz to cię puszczę.
Nie chciałem poniżać się jeszcze bardziej, prosząc go, ale nie byłem w stanie wytrzymać siedzenia.
-P-proszę... głupek.
Tochi puścił mój krawat, pozwalając mi opaść na łóżko. Rozpiął moje spodnie i wsunął do nich rękę.
-Ach... Tochi... nie..
Zagryzłem wargi, próbując powstrzymać jęki. Głupi Tochi... tak bardzo nie mogłem się oprzeć jego dotykowi.
-Powiedz mi zajączku, jakie to uczucie? Czujesz się dobrze?
-A-ach... nie... nie pytaj o takie rzeczy... głupek.
Uśmiechnął się tylko bezczelnie i schylił się nad moją piersią, pieszcząc językiem sutki. Odruchowo złapałem jego koszulę. Musiałem na czymś wyładować moje emocje inaczej odniósłbym wrażenie, że we mnie wybuchają. Tochi dalej jeździł ręką po moim penisie, sprawiając mi irytująco wielką przyjemność. Minęło ledwo kilka minut, zanim spuściłem się na pościel. Cholera... naprawdę brakowało mi jego dotyku. Zmusiłem się do półsiadu i objąłem Tochiego za szyję, opierając głowę na jego ramieniu. Nie odpowiedział, tylko wpił się w moją szyję, przygryzając ją lekko. Zagryzłem zęby, kiedy poczułem wsuwający się we mnie palec. Odruchowo zacisnąłem mięśnie.
-Rozluźnij się zajączku.
Wziąłem głęboki oddech, rozluźniając się na tyle, na ile byłem w stanie. Tochi rozciągał mnie dokładnie, pieszcząc stale moje ciało. w końcu wyjął ze mnie palce, rozkładając mi nogi.
-W porządku, zajączku?
Pokiwałem głową, nie otwierając nawet oczu. Poczułem wtedy gwałtowne szarpnięcie za szyję. Tochi patrzył na mnie z góry, trzymając za krawat i uśmiechając się sadystycznie.
- To wcale nie jest śmieszne.
- Wiem. Ale jesteś taki uroczy zajączku.
- Głupek. Nie nazywaj mnie ta-aaa...
Jęknąłem, gdy powoli zaczął się we mnie wsuwać. Położyłem się, podpierając na łokciach i odrzuciłem głowę w tył. Ruchy Tochiego powoli stawały się coraz szybsze. Co gorsza cały czas pochylał się nade mną, wpatrując się w moją czerwoną twarz. Z jakiegoś powodu nawet nie byłem w stanie na niego spojrzeć, a co dopiero się odezwać. Oddychałem tylko ciężko, starając się jęczeć jak najmniej. Kiedy w końcu skończyliśmy, Tochi położył się koło mnie. Byłem wykończony. Rękoma zasłaniałem twarz, ozdobioną wielkimi rumieńcami i oddychałem ciężko.
-W porządku zajączku?
Zapytał, schylając się nade mną. Błyskawicznie unormowałem oddech i usiadłem z trudem, okrywając się kołdrą.
-Tak.
Odwróciłem od Tochiego wzrok. Gdyby nie moja przeklęta duma, powiedziałbym mu co tak naprawdę czuję. Miałem ogromną ochotę przytulić się do niego i powiedzieć wszystko: że tęskniłem, że chciałem, znów być z nim... że go kocham. Ale musiałbym wziąć naprawdę ogromne ilości środków odurzających, żebym miał odwagę to zrobić.
-Chodź tutaj. Przytul się.
Powiedział, wyciągając ręce w moją stronę. Przycisnąłem do siebie kołdrę, robiąc nadąsaną minę i nie patrząc na niego.
-No weeź... nie daj się prosić zajączku. Plosię?
-Twoja infantylność wcale ci nie pomaga. Prędzej umrę niż dam się tak ośmieszyć.
Dalej twarz miałem odwrócona w przeciwny koniec pokoju, więc nie zauważyłem jak wyciąga rękę w moją stronę. Przekonałem się o tym dopiero kiedy złapał mnie za ramie i pociągnął do siebie. Ostatecznie wylądowałem między jego nogami, opierając się plecami o jego klatę. Odruchowo ścisnąłem kołdrę, kiedy Tochi ścisnął mnie mocniej.
-Puszczaj mnie... natychmiast!
Nie odezwał się, tylko oparł twarz na moim ramieniu, całując mnie w szyję. Zadrżałem.
-M-mówię serio.
-Tęskniłem za tobą.
W jego głosie słychać było autentyczny smutek. Jakby teraz, w tym jedynym zdaniu ukrył całą tęsknotę z całego tego czasu. Poczułem ból w sercu, bo doskonale wiedziałem co czuł. W końcu przeżywałem to samo. Odchyliłem głowę do tyłu, opierając ją na ramieniu Tochiego.
-Wiem.
Przez chwilę tak siedzieliśmy. Było mi dobrze...  wiedziałem, że nie próbuje przede mną nikogo grać. No bo po co? I tak nie miał nic do stracenia. Zero znajomych, reputacji, nie potrzebne mu są do życia pieniądze. Jednym słowem, nie miałby powodu się ze mną zadawać, gdyby mnie nie kochał. W końcu jednak znudziło mi się siedzenie w ten sposób i zacząłem się szarpać.
-No dobra... puść mnie. Muszę się iść wykąpać.
Widziałem błysk w oku Tochiego. Uśmiechnął się następnie szeroko. Od razu wiedziałem o co mu chodzi.
-O nie! Na pewno nie! Idę wziąć kąpiel sam!
-Daj spokój zajączku. Przecież ,,tam" się nie umyjesz sam.
-T-to nie twoja sprawa! P-poradzę sobie.
Wyrwałem się z jego uścisku i opatulając się dokładnie kołdrą ruszyłem do łazienki. Gdy prawie dochodziłem do drzwi, czułem na sobie spojrzenie Tochiego.
-Przestań się tak gapić!
-Wybacz zajączku. Ale wyglądasz tak uroczo.
Nie skomentowałem tego tylko ruszyłem do łazienki. Nie miałem ochoty na kąpiel, więc wszedłem pod prysznic. Opłukałem się dokładnie, czując jak sperma Tochiego spływa mi po nogach. Okropne uczucie. Nienawidziłem mieć tego w sobie. Usiadłem na specjalnym wysklepieniu w wannie, rozkładając nogi. Wiedziałem jak należy to robić, ale... to było takie żenujące. Skierowałem prysznic między moje nogi. Zacisnąłem zęby, bo... to było takie przyjemne uczucie. Jednak nie działało to za dobrze. Moje ,,wejście" stało się teraz takie ciasne. Uklęknąłem i włożyłem w siebie palce. Nogi mi zaczęły drżeć. Schowałem głowę między kolana, przez co widziałem białe krople kapiące na brodzik. Dobrze, że zamknąłem na klucz drzwi do łazienki. Powiesiłbym się, gdyby nagle wszedł Tochi. Jęknąłem bezwiednie, dokładając drugi palec. Szlag mnie trafiał, że robiłem sobie dobrze. Nawet jeżeli ja tego nie chciałem. Właściwie to nie miałem wyboru. W końcu cała sperma Tochiego wypłynęła ze mnie. Odetchnąłem z ulgą, że to już koniec. Chyba nie mógłbym zrobić tego po raz kolejny. Kiedy moje nogi przestały się trząść, wstałem, wytarłem się ręcznikiem i założyłem piżamę.
-Poradziłeś sobie, zajączku?
Zapytał Tochi, jak tylko wyszedłem. Nie odpowiedziałem. Usiadłem tylko naburmuszony, po przeciwnej stronie łóżka.
-No już. Przepraszam. Chodź, przytul się na zgodę.
Nim zdążyłem perfidnie odrzucić jego propozycję, objął mnie od tyłu, kładąc się ze mną na materacu. Wtulił się w moją koszulę od piżamy jak dziecko do ulubionego pluszaka w burzową noc. Nawet nic nie powiedział. Wyglądał jakby od razu padł ze zmęczenia. Nie chciało mi się szarpać, więc zamknąłem oczy. Wkrótce i mnie zmorzył sen.

niedziela, 15 grudnia 2013

Zajączek XIX - Bal


 

Był środek nocy. Skrzypienie otwieranych drzwi wybudziło mnie z głębokiego snu. Byłem pewny, że to znowu Raito nie może zasnąć i przyszedł do mnie. Wyciągnąłem rękę w jego stronę, żeby mógł się do mnie przytulić. Jednak zamiast się we mnie wtulić, jakieś ciało, za wielkie, żeby to był Raito położyło się za mną, przytulając do siebie. Odwróciłem się gwałtownie, patrząc prosto na twarz... Tochiego. Wyrwałem się z jego objęć z taką gwałtownością, że o mało nie spadłem z łóżka. Tochi złapał mnie w ostatniej chwili.

-Co ty tu robisz?!

Powiedziałem głośnym szeptem podnosząc się do pozycji siedzącej.

-Nie mogłem zasnąć...

-Wynocha z mojego łóżka!

-Co ci przeszkadza, że tu jestem?

-W każdej chwili może tu ktoś przyjść, a ja nie mam zamiaru się tłumaczyć, dlaczego śpimy w jednym łóżku.

-Zaraz sobie pójdę. Poleż ze mną  jeszcze kilka minut.

Nie czekając na moją odpowiedź, Tochi przytulił mnie i pociągnął za sobą na łóżko.

-Nie. Żadne 5 minut. Puszczaj w tej sekundzie!

-Nichan?

Zamarłem, kiedy usłyszałem głos mojego braciszka. Raito stał w drzwiach, ściskając w rękach pluszowego misia i trąc oczy. Nie mogłem pozwolić, żeby domyślił się, że sypiam z facetem! Gdyby nie panika, która mnie ogarnęła, wściekłbym się na Tochiego.

-A... Raito...

-Czemu śpisz z panem Tochim, Nichan?

-Widzisz... widzisz... to.. to dlatego, że...

Poczułem jak robi mi się słabo a serce bije nienaturalnie szybko. Wtedy Tochi położył dłoń na moim ramieniu.

-Ja mu powiem.

Odwróciłem twarz w jego stronę. Nawet mimo ciemności musiał zauważyć łzy, kręcące się w moich oczach.

-Spokojnie... zaufaj mi...

Szepnął mi do ucha Tochi, zanim wstał i podszedł do Raito. Uklęknął przed nim i pochylił się, ściszając głos.

-Chciałbym ci powiedzieć, ale to tajemnica.

-Ja umiem dotrzymywać tajemnic.

-Wiesz... gdyby to się wydało to mógłbym mieć kłopoty.

-Nic nie powiem... obiecuję.

-Widzisz... bo ja...

*Błagam Tochi, tylko nie mów mu prawdy*

-Nie mogę spać w miejscu, którego nie znam. Potrzebuję czegoś znajomego, żeby zasnąć. A Usagi był tak miły, że się zgodził mi pomóc. Ale nie chcę by ktoś o tym wiedział.

-Ou... nie wiedziałem... obiecuję, że nikomu nie powiem.

-Dziękuję Raito. Ale obawiam się, że nie mam prawa zabierać ci braciszka. Postaram się zasnąć samemu.

-Na pewno? Bo ja... nie muszę spać z Nichanem.

-Nie trzeba. Zasnę u siebie. Dobranoc.

Zanim wyszedł z pokoju odwrócił się do mnie i mrugnął. Uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową w podziękowaniu. Całe szczęście, że umiał kłamać. Chociaż nabrał tylko dziecko.

-Pan Tochi zaśnie sam?

Zapytał mnie Raito, włażąc na moje łóżko.

-Myślę, że sobie poradzi. Chodźmy już spać, jutro w końcu wielki dzień.

Raito wtulił się we mnie i zasnął. Mnie również wkrótce zmorzył sen.

 

 

 

-Paniczu Usagi, paniczu Raito. Paniczu Usagi, Paniczu Raito. Czas wstawać.

Otworzyłem oczy. Pokojówka stała nad moim łóżkiem, trzymając w rękach kartkę z planami na obecny dzień. Odsunąłem od siebie Raito, budząc go i usiadłem na łóżku.

-Jakie mam na dzisiaj plany?

-Za pół godziny zostanie podane śniadanie. Proszę się ubrać swobodnie. Po śniadaniu odbędzie się kontrola sali balowej, menu, oraz waszych strojów. Przy kontroli obowiązkowo musicie się zjawić wszyscy. Potem będzie miał panicz przyśpieszone lekcje. O 16 zaczną się ostatnie przygotowania do balu a o 18 rozpocznie się sam bal. Jeżeli chodzi o Panicza Raito to w pokoju panicza czeka już ktoś z panicza listą zadań.

Raito pokiwał głową, zwlókł się z mojego łóżka i udał do siebie. Ja podziękowałem pokojówce i zacząłem się ubierać. Śniadanie szybko minęło i zaczęła się ostateczna inspekcja. Zawsze przed balem wszyscy braliśmy w tym udział. Każdy miał ocenić, czy wszystko jest idealnie. Jak zwykle tylko Enma narzekała, że wszystko jest do bani. Potem udałem się na lekcje. Było to szybkie objaśnienie większości rzeczy, które mnie ominęły gdy byłem u Tochiego. Wiedziałem jakie to jest ważne, więc próbowałem nie rozkojarzać się zbytnio. Później nareszcie zaczęły się ostateczne przygotowania do balu.

-I pamiętajcie. Przynieście dumę naszemu domowi. Bez żadnych wygłupów i bądźcie mili dla gości. Wiecie przecież jakie to ważne.

-Tak. Oczywiście.

Odpowiedzieliśmy chórem. Jasne, że wiedzieliśmy. Powtarzali nam to co roku. Jednak tym razem nie byłem do tego przekonany. Czułem się jak głupia figurka, postawiona tylko po to, by goście mieli się czym zachwycać ,,o rety jak wasze dzieci są pięknie ubrane" ,,cóż za wyrafinowanie. I to w tak młodym wieku" i tak dalej. A to wszystko po to, żeby zachwycić obcych ludzi. No nic. Musiałem to jakoś przeboleć i starać się tak, jak co roku. Przywitałem się grzecznie z wszystkimi gośćmi i zabawiałem towarzystwo ciekawymi anegdotami na różne tematy.

-Usagi, pozwól proszę do nas.

Zawołał mnie mój ojciec, mniej więcej po dwóch godzinach trwania balu. Przeprosiłem grzecznie grupkę starszych, obrzydliwie bogatych pań i podszedłem do moich rodziców. Stali przy szefie korporacji obuwniczej i jego córce. W tym czasie Hana opowiadała jakieś anegdoty synowi firmy produkującej materiały. Nie spodziewałem się po tym niczego dobrego.

-Tak?

Zapytałem grzecznie.

-Usagi, poznaj proszę Minako. To jej pierwsze przyjęcie, więc mógłbyś ją zaznajomić z otoczeniem? Musimy omówić z jej ojcem kilka spraw.

-Ależ oczywiście. To będzie dla mnie zaszczyt.

Uśmiechnąłem się, wyciągając lewą rękę w stronę Minako. Miałem wielką nadzieję, że skończy się na tym, że będę ją niańczył na tym balu. W sumie była całkiem ładna. Miała na sobie różową sukienkę z falbankami, podkreślającą jej błękitne oczy. A łagodne rysy twarzy okalałe czarne, proste, długie włosy.

-Witaj Minako. Nazywam się Usagi. Może chciałabyś się czegoś napić? Kelner podaje świetną lemoniadę.

-Bardzo chętnie.

Powiedziała dźwięcznym głosem. Uśmiechnęła się i poszła za mną. Podałem jej lemoniadę z tacy kelnera i sam wziąłem szklankę. Kątem oka zobaczyłem jak moi rodzice oraz ojciec Minako przy rozmowie zerkają na nas dyskretnie. To zły znak. Uśmiechałem się jednak dalej, starając się zachować spokój i nie myśląc o Tochim.

-To musi być niesamowite być dziedzicem rodu Takeda, prawda?

-Tak... niesamowite do dobre słowo. Ale przecież twój ojciec ma ogromną firmę z wpływami na cały świat. W rzeczywistości nasze rodziny tak bardzo się nie różnią, prawda?

Powiedziałem, siląc się na zwyczajny ton. Nie miałem ochoty na zwierzanie się tej dziewczynie.

-Racja. Te same zasady, ta sama szkoła, tradycje. Tylko, że wy macie większe wpływy.

Taa... w tym społeczeństwie liczyły się tylko zyski. Zacząłem powoli żałować, że ten świat na zawsze będzie moim światem. Przez resztę balu trzymałem się z Minako. Kiedy rozmawiałem z innymi, zgodnie uznali, że tworzylibyśmy wspaniałą parę. Tak, bardzo ciekawe, ale ja już kogoś miałem. Kochałem Tochiego. Krótko po północy oznajmiłem rodzicom, że jestem już zmęczony i grzecznie przeprosiłem gości. Potem dyskretnie wymknąłem się z domu i udałem się do mojej rezydencji.

piątek, 6 grudnia 2013

Zajączek XVII - Przeddzień balu

-Coś się stało? Nie wyglądasz na przejętego. Powinieneś trząść się z niecierpliwości. W końcu to już jutro.
Powiedział Ryu na powitanie, gdy tylko mnie zobaczył.
-Tak, tak. Wszystko w porządku. Po prostu odwiedził mnie mój przyjaciel. Trochę niespodziewanie, więc myślę bardziej o nim, niż o balu. Zastanawiam się jak mu delikatnie powiedzieć, że nie będzie mógł przyjść.
Jasne, że moja odpowiedź była trochę naciągana, ale to najlepsze co mi wpadło do głowy. Jakoś nie chciało mi się opisywać rodzinnych kłótni ani tego, jak Tochi mnie uratował.
-No dobrze. Udowodnij więc, że wszystko w porządku. Jeżeli zatańczysz bezbłędnie, albo chociaż mnie nie podepczesz, to ci uwierzę.
Pokręciłem tylko głową. Ryu wiedział jak zmotywować człowieka. Jakoś przebolałem tę godzinę nauki tańca i wreszcie mogłem pójść do Tochiego.
-Dobra robota. Na balu z pewnością będziesz główną atrakcją.
Rzucił jeszcze na pożegnanie. Kiwnąłem głową w podziękowaniu i ruszyłem w stronę wyjścia.
-I jak taniec Usagi?
Zapytał Kashikoi jak tylko mnie zobaczył.
-Świetnie. Wręcz rewelacyjnie.
-To dobrze. Nie będę już cię zatrzymywał.
Uśmiechnąłem się i pognałem schodami na górę. Wszystkie pokoje sypialne- gościnne oraz nasze, znajdowały się na pierwszym piętrze. Bez pukania wszedłem do pokoju, który został przydzielony Tochiemu. Leżał on rozłożony, na dwuosobowym łóżku, czytając jakąś książkę.
-Już skończyłem...
-Ciii...
Zastanawiałem się co takiego ciekawego czyta, że nawet się nie odwrócił w moją stronę.
-Dziwne... nie wyglądasz na takiego co interesuje się szlachetną sztuką pisania.
Nawet nie odpowiedział, dalej wpatrzony w książkę. Podszedłem do łóżka, nachylając się, żeby zobaczyć o czym jest. Dziwne... była to książka o zarządzaniu, którą studiowaliśmy od jakiegoś czasu. Nie było mowy, żeby Tochiego zainteresowało coś takieg... korzystając z chwili mojej nieuwagi, Tochi przewrócił mnie na łóżko, przysiadając mi na biodrach.
-Hej! hej Tochi... złaź ze mnie. W tej chwili.
W ostatniej chwili ściszyłem głos, żeby nie wydrzeć się na cały dom. Nie mogłem ryzykować, że ktoś mnie usłyszy.
-Stęskniłem się za tobą zajączku. Nie masz pojęcia jak ciężko mi było się powstrzymywać, żeby trzymać się od ciebie z daleka.
-Zejdź ze mnie Tochi. W każdej chwili ktoś może tutaj wejść.
-Na pewno nikt nie wejdzie.
-Mówię serio, zejdź ze mnie.
Tochi w końcu posłuchał się mnie i opuścił moje biodra. Nie wyobrażałem sobie, co by było, gdyby ktoś wcześniej wszedł do pokoju.
-Więc jak przygotowania do balu?
-Nieźle. Właściwie teraz dopinamy wszystko na ostatni guzik. Właśnie skończyłem lekcje tańca...-nagle niespodziewanie przypomniał mi się mój sen. Nie chciałem pytać, ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju.-Tochi... a ty umiesz w ogóle tańczyć?
Przez chwilę widziałem jego zaskoczone spojrzenie. W końcu jednak się odezwał, uśmiechając się przy tym, jak to miał w zwyczaju.
-O takie cuda to mnie nie podejrzewaj zajączku.
Kamień spadł mi z serca, kiedy okazało się, że Tochi z mojego snu przypominał prawdziwego Tochiego tylko wyglądem.
-Właściwie to jak długo zamierzasz tutaj zostać?
Zapytałem, siadając po turecku i opierając łokcie na kolanach.
-Sam nie wiem. Kiedy przyjechałem do ciebie, nie myślałem nad tym. Rozumiem, że macie ten swój bal i nie chcę w nim przeszkadzać, ale chciałbym się móc tobą nacieszyć.
Przez chwilę zastanawiałem się nad możliwymi wariantami. Najlepiej by było gdyby Tochi zniknął przed balem, który zaczynał się o 14. Czyli wyjść musiał najpóźniej o 12. Z tego co pamiętałem najwcześniejsze busy do domu Tochiego wyjeżdżały koło 16. Poza tym, on nie chciał jechać a i ja wolałem, by został na dłużej
-Chyba nie mamy wyboru. Wyjdziesz jutro z domu i powiesz mojej rodzinie, że wracasz do siebie. Tymczasem udasz się do mojego domku. Jest tam telewizja, książki, komputer, coś do rysowania, malowania i pisania, więc raczej nie będziesz się nudził. Przygotuję też zamek elektroniczny, tak żebyś mógł wejść. Myślę, że uda mi się pojawić jakoś w nocy. Nie sądzę, żeby wcześniej mnie puścili.
Tochi przez chwilę patrzył na mnie z niedowierzaniem. Jakby nie rozumiał co mówię. Po chwili jednak rzucił się na mnie, przyduszając mnie do materaca.
-Hej... co ty...
-Kocham cię zajączku...
-Co cię tak nagle wzięło? Złaź ze mnie...
-Cieszę się...
-No dobra... złaź. Nie myśl sobie, że robię to dla ciebie. Jak dla mnie mógłbyś wrócić do tej swojej żałosnej nory. Zgodziłem się zatrzymać cię u mnie tylko dlatego, że... że...
Starałem się jak najszybciej wymyśleć jakiś argument, ale jak na złość nic samolubnego nie przychodziło mi do głowy.
-Wiem zajączku... wiem...
Przytulił mnie mocniej, nie dając mi czasu odpowiedź. Cholerny głupek... gdyby teraz ktoś wszedł byłoby po mnie.
-Tochi... złaź... teraz! W każdej chwili ktoś może wejść!
-Jakoś mało się tym przejmuję. Cieszę się, że mogę być przy tobie.
Przez całe ciało przeszedł mi dreszcz, kiedy język Tochiego zaczął jeździć po mojej szyi.
-Mówię serio... przestań w tej chwili!
Oparłem ręce na jego piersi i odepchnąłem od siebie z całej siły.
-Daj spokój zajączku. Nie widziałem cię tyle czasu. Chciałbym móc się do ciebie przytulić.
-Masz pojęcie jakie mógłbym mieć przez ciebie kłopoty?! Nie zachowuj się tak w moim domu!
Podniosłem się do pozycji siedzącej, odsuwając się jeszcze od Tochiego.
-Przepraszam. Po prostu tak się cieszę, że cię widzę, że nie mogę się oprzeć.
Westchnąłem tylko ciężko, na wszelki wypadek schodząc też z łóżka.
-Nie wiem jak ty, ale ja jutro muszę być wypoczęty. Idę spać.
-A nie możesz zostać ze mną zajączku? Będzie nam wygodniej.
Spojrzałem na niego złowieszczym wzrokiem, dając mu jasno do zrozumienia, że nie ma mowy. Odpowiedział mi tylko szczerym uśmiechem. Ruszyłem do drzwi i już miałem wyjść, kiedy usłyszałem dziwne syczenie z głębi pokoju.
-Nie... nie nie nie nie nie. Nie powiesz mi chyba, że...
Tochi uśmiechnął się niewinnie, lekko zakłopotany. Wtedy z jego torby wysunął się jasnobrązowy wąż, którego miałem już nieszczęście poznać. Przeszedł mnie dreszcz i ledwo powstrzymałem się od krzyku. Właściwie tylko ręka Tochiego na moich ustach mnie od tego powstrzymała. Próbowałem coś powiedzieć, ale z moich ust wydobył się tylko przytłumiony dźwięk.
-Nie krzycz zajączku. Wystraszysz Hebiego-chana.
-mmmmnmmm... nhmm nmmmnn mnnm mmm!
-Jeżeli twoja rodzina go tu zastanie to prawie na pewno wywiozą go do jakiegoś schroniska albo zoo. A Hebi-chan nie zniesie życia w niewoli.
-mnmmm! mmmnnmm nmm mnmmmm mmm!
-Wiem, że nie powinienem go tu przyprowadzać, ale nie mogłem go zostawić. Hebi-chan sam nie jest w stanie znajdować jedzenia. Gdy go znalazłem praktycznie przymierał głodem. Muszę zapewniać mu całodobową opiekę, żeby przeżył.
-Mn mmnm nn mnmmmmnnn!
-Wiem, że za nim nie przepadasz. Przyrzekam, że nie wypuszczę go z pokoju.
-mnnmm nnmmnm mnmmm nnn!
-A Ris zostanie na dworze. Zgoda? Nic nie powiesz rodzinie? Przecież go teraz go nie wyrzucę.
Westchnąłem tylko, czekając aż Tochi mnie uwolni. W końcu mnie puścił a ja spiorunowałem go wzrokiem.
-Pśieplasiam...
Powiedział to głosem małego dziecka, co wyglądało bardziej komicznie niż poruszająco.
-Jeżeli którykolwiek z twoich zwierzaków wejdzie do reszty części mieszkania to przyrzekam, że automatycznie stąd wylecisz.
-Obiecuję, że nic takiego się nie stanie.
Pokręciłem tylko głową i wyszedłem z pokoju. Nareszcie mogłem się położyć. Szybko się przebrałem i położyłem do łóżka. Wspomnienia z ostatnich lat uderzyły we mnie niczym tsunami. Pamiętam jak zawsze w noc przed balem wierciłem się nerwowo w łóżku nie mogąc zasnąć. Teraz chciałem tylko móc wyjść z balu i pójść do Tochiego. Zgasiłem światło i zaciągnąłem kołdrę na twarz. Chciałem jak najszybciej zasnąć.