sobota, 28 września 2013
Zajączek VIII- pierwszy wspólny dzień
Nie chciało mi się wstawać. Ciepło Tochiego i miękkość łóżka przyciągały mnie jak magnes, odpychając jednocześnie całą siłę woli i chęć do czegokolwiek. Chyba przez dłuższy czas trwałem w półśnie. Dokładnie czułem ręce Tochiego z czułością przejeżdżające po mojej twarzy, włosach i plecach. Wiedziałem, że wpatruje się we mnie, ale nie byłem w stanie powiedzieć czegokolwiek czy chociażby otworzyć oczu. Dostałem dreszczy gdy jego usta złożyły pocałunek na moim policzku. Zaraz potem wstał z łóżka. Leżałem jeszcze trochę, do czasu aż poczułem zapach przypalonego kakao, jajecznicy i mdłego przypalonego mięsa z za dużą ilością tłuszczu.
-Gotowałeś, czy zaczął się pożar?
Zapytałem nietrzeźwo, nawet nie otwierając oczu.
-Okrutny jesteś zajączku.
Powiedział z lekką nutą rozbawienia w głosie. Nie miałem jeszcze siły wstawać. Obróciłem się na drugi bok, owijając się kocem.
-Nie jestem głodny.
-Nie bądź marudny zajączku. Musisz jeść, żeby odzyskać siły. A z tego co widzę sporo ci ich zmarnowałem.
-Jeszcze jeden taki tekst i obiecuje, że cię zabije.
Zaśmiał się krótko, łapiąc moje ramie i ściągając mnie na ziemie. Nim upadłem na podłogę, Tochi wziął mnie w ramiona. Nawet nie próbowałem się szarpać. I tak by to nic nie dało a ja tylko zmarnowałabym siły. Byłem tak wyczerpany, że oparłem głowę na jego piersi, czułem się taki ciężki... Zaraz potem Tochi położył mnie na krześle przy stole. Syknąłem bólu, momentalnie budząc się z zaspania. Twarde krzesło nie było czymś, co byłem w stanie znieść po prawie godzinnym katowaniu mojego tyłka. Pokręciłem się chwile na siedzeniu, starając się usiąść tak, żeby odczuwać jak najmniejszy ból.
-Coś nie tak, zajączku?
Zapytał Tochi, nachylając się do mojego prawego ucha. Odwróciłem głowę w przeciwną stronę, pochylając ją nieco. Na nieszczęście mój wzrok padł na spojrzenie wiewiórki, wpatrującej się we mnie z zaciekawieniem. Miałem ochotę umrzeć z zażenowania. Nie byłem w stanie przyjąć do wiadomości, że jakieś zapchlone zwierzaki gapiły się na to, jak uprawiam z Tochim seks. Ukryłem twarz w ramionach, opierając głowę o blat stołu. Usłyszałem krótki, urwany śmiech Tochiego. Chwilę potem usiadł na krześle przede mną. Podniosłem wzrok z nienawiścią spoglądając na przypalone i tłuste jedzenie. Niedobrze mi się robiło na sam zapach tego. Tochi pokręcił głową i nadział na widelec sadzone jajko, przysuwając je do moich ust. Nie zrobiłem żadnego gestu, z nienawiścią patrząc na koniec widelca.
-Nie próbuj niszczyć biednego jedzenia wzrokiem. Spróbuj...
Wziąłem od niego widelec i zjadłem kawałek jajka. Byłe mdłe i ohydne. Przeszedł mnie dreszcz, kiedy z trudem je połykałem. Gdy wreszcie przełknąłem śniadanie i popiłem wstrętnym piciem prawie musiałem powstrzymywać odruch wymiotny. Tochi skończył jeść dużo wcześniej i wpatrywał się we mnie wyczekująco.
-Chyba powinienem się nauczyć gotować.
-Byłoby to wskazane.
Powiedziałem, odsuwając od siebie talerz i zacząłem się rozglądać po podłodze w poszukiwaniu moich ubrań. Nie podobało mi się zbytnio siedzenie w samym kocu. Wstałem z krzesła, czując drżenie nóg. Nim zdążyłem podejść do łóżka, albo stracić równowagę, Tochi wziął mnie na ręce.
-Hej, postaw mnie na ziemie. Dalej nie lubię być noszonym!
-Postawie cię, jak tylko dojdziemy do łazienki.
Próbowałem się szarpać, ale chwyt Tochiego był zbyt silny. Gdy w końcu mnie postawił, musiałem oprzeć się o zlew by nie stracić równowagi. Wtedy przysunął się do mojej twarzy, wyglądał jakby z jakiegoś powodu się o mnie martwił.
-Boli?
Zapytał patrząc mi w oczy. Przez chwilę się nie odzywałem, jego spojrzenie mnie paraliżowało. Poza tym, nie wiedziałem nawet co konkretnie ma na myśli. Otrząsnąłem się dopiero kiedy położył dłoń na moim pośladku. Chciałem uderzyć go w twarz, ale złapał moją rękę. Powtórzył pytanie, przysuwając się jeszcze bliżej mnie. Miał łagodne spojrzenie, pełne troski. Zagryzłem dolną wargę, opuszczając wzrok.
-Trochę...
Bolało odrobinę bardziej niż trochę ale wstyd nie pozwolił mi to powiedzieć wprost.
-Przepraszam zajączku. W łóżku bywam trochę za bardzo agresywny.
-Głupek... nie musisz mówić tego wprost.
Tochi uśmiechnął się, podniósł moją twarz i złożył pocałunek na moim policzku. Potem pociągnął mnie w stronę wanny. Ścisnąłem mocniej oplatającą mnie pościel.
-M-mógłbyś wyjść?
Powiedziałem, gdy stanąłem na dnie wanny.
-Poradzisz sobie sam?
-Tak...
Odwróciłem głowę, z nadzieją, że zaraz usłyszę trzaśnięcie drzwiami. Zamiast tego, gwałtowne szarpnięcie zdarło ze mnie koc. Chciałem się czymś okryć przed wzrokiem Tochiego, ale ten patrzył tylko na moją twarz. Delikatnie przytulił mnie do siebie, opierając twarz na moim ramieniu.
-Co z tobą? Zachowujesz się dziwnie...
-Kocham cię zajączku. Tak bardzo cię kocham.
Nie rozumiałem co go nagle naszło, ale wolałem, żeby wyznawał mi to w trochę innych okolicznościach. W dodatku nie miałem na tyle siły psychicznej, żeby odepchnąć go, gdy mówił tak poważnym tonem. W końcu siła jego ramion zelżała, i odsunął się ode mnie, żeby zaraz potem złożyć pocałunek na moich ustach. Głupek... robić coś takiego, kiedy stałem zupełnie nagi... kiedy mnie puścił, obrócił mnie w stronę ściany i popchnął na nią.
-Czekaj... co robisz?
Gdy odwróciłem się do Tochiego, na twarzy znowu miał swój zwyczajowy uśmiech.
-Jak to co? Pomagam ci w kąpieli.
-N-Nie potrzebuję pomocy! Przestań!
Zaśmiał się krótko i wsunął we mnie palec, przejeżdżając językiem po moim kręgosłupie.
-Nie... prze... przes... mnnn...
Zasłoniłem pięścią usta, nie mogąc się jemu oprzeć. Zamknąłem oczy, mając nadzieję, że to przyśpieszy upływający czas. Gdy w końcu wyjął ze mnie palce, bezsilnie osunąłem się do pozycji klęczącej. Moje nogi nagle stały się ciężkie i całkowicie bezsilne.
-W porządku, zajączku?
-Tak...
Ręce Tochiego przeczesały moje włosy, potem zarzucił mi ręcznik na ramiona.
-Dasz radę wstać?
-Może i wychowałem się w domu, w którym nie musiałem nic robić, ale chodzić jeszcze potrafię.
Tochi uśmiechnął się i wyszedł, zostawiając na pralce ubrania dla mnie. Cieszę się, że nie zawsze upierał się by we wszystkim mi pomagać. Dokładnie się wytarłem, ubrałem i wyszedłem z łazienki.
-O, jesteś wreszcie. Mam dla ciebie niespodziankę zajączku.-Powiedział Tochi jak tylko wyszedłem-zrobimy sobie dzisiaj spacer po lesie.
niedziela, 22 września 2013
Zajączek VII - Przeprowadzka.
Wiem, że mam opóźnienie, ale tym razem celowe. Chciałam zobaczyć, czy chociaż napiszecie coś w stylu ,,kiedy kolejna część". Planowałam poczekać z tydzień, ale kiedy zobaczyłam, że jednego dnia było 60 odwiedzin nie miałam serca wam tego zrobić. Napisanie komentarza nie wymaga wielkiego wysiłku a dla mnie to naprawdę wiele znaczy. Jeżeli nie możecie napisać na blogu, ciągle pozostaje mój fanpage na fb.
***********************************************************
Siedziałem w autokarze, przyglądając się widokom za oknem.
Jeszcze nie wyjechaliśmy z miasta, więc jedynie wysokie budynki migały za
szybą. Jakoś nie miałem nastroju na rozmowę z Tochim. Nie widziałem o czym z
nim rozmawiać. Ostatecznie jechałem do jego domu, a ledwie wczoraj nie byliśmy
nikim więcej jak znajomymi. W sumie nie zapytał mnie nigdy o chodzenie, ale
skoro zaciągnął mnie do łóżka... cholera... nie mogłem znieść myśli, że tak
łatwo o tym myślałem. Czułem jak zalewa mnie rumieniec, gdy Tochi objął moją
dłoń na podłokietniku. Nie odwróciłem głowy, ale błagałem, żeby nikt na nas nie
patrzył. Raczej nikt by nie wiedział kim jestem, ale i tak ta sytuacja była
żenująca. Stukot kół wprawiał mnie w senność. Zamknąłem oczy, opierając głowę o
zimną szybę. Robiło się ciemno. Musieliśmy odwlec wyjazd, żebym mógł się
spakować. Mite i jego ekipa byli rewelacyjni. Cały dzień pewnie wystarczył,
żeby wykonali prace. Jeżeli kanalizacja nie była wyjątkowo zniszczona
prawdopodobnie już skończyli ją montować. Chciałem spróbować jak się mieszka z
Tochim. Przynajmniej przez jakiś czas. Powoli zanurzałem się w śnie. Zanim
kompletnie odpadłem poczułem ciepły pocałunek na moim policzku. Szyba była
zimna. Dudniące pojedyncze krople zapowiadały deszcz.
Z mroku zaczęły docierać do mnie pojedyncze zdania.
-Nie rozumiem jak można żyć w ten sposób. Ja bym tak nie
mógł.
-Kwestia przyzwyczajenia. Ja się chyba urodziłem, żeby
mieszkać w lesie.
-Ale nie mieć nawet toalety to lekka przesada.
-Gdybyś tu pomieszkał przez jakiś czas, pewnie byś
zrozumiał, że takie rzeczy wcale nie są potrzebne. Ale muszę przyznać, że
odwaliłeś kawał dobrej roboty.
-Dzięki. Ale nie masz pojęcia jak bardzo mnie zszokowało, że
ktoś potrafił tak...ekmm.. przywiązać do siebie Usagiego.
Powoli otworzyłem oczy i zobaczyłem, że leżę w łóżku
Tochiego. Dziwne, nie pamiętałem, żebym tu przychodził. Podniosłem się na
łokciach i przetarłem oczy. Dopiero wtedy zobaczyłem właścicieli rozmowy, którą
słyszałem przez sen. Przy stole razem z Tochim siedział Mita. Obaj wpatrywali
się we mnie spokojnie, lekko się uśmiechając. Pobladłem kiedy zrozumiałem co
się przed chwilą stało. W mgnieniu oka znalazłem się przy Tochim, chwytając go
za przód koszuli.
-Co ty mu powiedziałeś?!
-Uspokój się Usagi. Tochi nic nie musiał mówić. Kiedy wnosił
cię na rękach do domu, którego wyremontowanie opłaciłeś. Nie można było się nie
domyśleć.
Powiedział Mite spokojnie.
-Zaraz... co?! Dlaczego mnie nie obudziłeś?!
Byłem wściekły i zażenowany. Gdybym mógł, udusiłbym Tochiego
tu i teraz. W dodatku on tylko się uśmiechał.
-Wybacz zajączku. Wyglądałeś tak uroczo kiedy spałeś, że nie
miałem serca cię budzić.
W tej chwili naprawdę byłem gotowy go zabić. Nie mógł zrobić
nic gorszego niż nazwanie mnie zajączkiem przy Micie. Czułem, że oblewam
się rumieńcem gdy zacisnąłem lekko ręce
na szyi Tochiego.
-Spokojnie Usagi. Tochi opowiedział mi już o was. Spałeś
wystarczająco długo, żebyśmy mieli okazje pogadać.
Czułem się otoczony. Zrezygnowany opadłem na krzesło i
opuściłem głowę. Modliłem się, żeby Tochi przygarnął jakiegoś jadowitego węża,
który mógłby mnie teraz pokąsać. Czułem jak na całą moją twarz wstępuje
rumieniec. Krępującą ciszę przerwał dopiero Tochi.
-A właśnie. My tu sobie siedzieliśmy, jedliśmy, piliśmy, a
ty pewnie zgłodniałeś zajączku?
-...nie bardzo...
Kątem oka widziałem delikatny uśmiech Mity. Odwróciłem twarz
w jego stronę i obrzuciłem go zabójczym spojrzeniem.
-Nawet mi się nie waż komukolwiek o tym opowiadać, jasne?
-Uspokój się Usagi. Dzięki twojej rodzinie udało mi się
rozkręcić firmę. Możliwe, że gdyby nie wy trafiłbym na ulice. Dlatego będę
udawać, że nigdy nie dowiedziałem się o tym, co cię łączy z innym facetem.
Oparł głowę na dłoniach, kładąc łokcie na stoliku. Został
jeszcze jakieś pół godziny i musiał się
zbierać. Kiedy poszedł, oceniłem jego pracę. Łazienka wreszcie nadawała się do
normalnego użytku. Starałem się powstrzymać dreszcze, gdy drugie ciało
przylgnęło do moich pleców, a ramiona objęły moją szyje.
-Dziękuję, za to co dla mnie zrobiłeś.
Miarowymi oddechami pieścił moją szyję. Błagałem w myślach,
żebym nie zaczął opierać się na nim.
-Nie myśl sobie, że zrobiłem to dla ciebie. Chciałem móc
normalnie funkcjonować w razie gdybym znowu został porwany i trafił do lasu.
Oczywistym było, że chcę mieć jak mieszkać z Tochim, ale
moja duma nie pozwoliła mi powiedzieć tego wprost. Przeszedł mnie dreszcz, gdy
poczułem język przejeżdżający po mojej szyi. Nogi zaczęły mi drżeć, nie
zauważyłem nawet chwili, w której odmówiły mi posłuszeństwa i tylko ramiona
Tochiego przytrzymywały mnie w pionie. Chwilę potem wziął mnie na ręce i
zaniósł w stronę łóżka. Nim zdążyłem zaprotestować zostałem rzucony na materac,
z którego chwile wcześniej zeskoczyło kilka zwierzaków. Moje ciało drżało bez
mojej woli gdy Tochi usiadł na moich biodrach.
-Cz-czekaj chwilę.
-Dlaczego?
Nie oczekując na moją odpowiedź, zaczął przejeżdżać językiem
po mojej szyi. Jęknąłem krótko, odwracając twarz i zasłaniając sobie usta ręką,
gdy wsunął dłoń pod moją bluzkę. Gdy otworzyłem oczy zobaczyłem przed sobą
bandę futrzaków, przechylających głowy i wpatrujących się w nas wielkimi
oczami. Odruchowo odepchnąłem od siebie Tochiego, na odległość moich rąk.
-Coś nie tak, zajączku?
-Jasne, że coś jest nie tak!
Pewnym gestem złapał mnie za ręce i odsunął je na bok.
Spojrzał na mnie zalotnym spojrzeniem i ponownie przysunął się do mojej twarzy.
Językiem przejechał po moich ustach, składając potem na nich namiętny
pocałunek. Kolanami rozsunął moje uda. Jedną ręką dalej mnie trzymał a drugą
podciągnął moją bluzkę do góry.
-Pozwól mi to zrobić zajączku.
Przez krótką chwilę byłem gotowy mu się poddać, ale... nie
mogłem tego zrobić w takich warunkach.
-Nie będę tego robił w towarzystwie tych wszystkich
zwierzaków!
Tochi odsunął się ode mnie, patrząc na mnie zdziwiony.
-A w czym to przeszkadza?
No tak... komuś takiemu jak on towarzystwo zwierząt w niczym
nie przeszkadza.
-N-nie będę tego robił przy nich. To... jakoś tak dziwnie
się patrzą...
-Nie przejmuj się tym. Zignoruj je.
-N-nie ma mowy! To... po prostu nie!
Tochi uśmiechnął się tylko przysuwając swoją twarz do mojej,
kładąc swoje czoło na moim i patrząc mi w oczy.
-A gdy ładnie cię poproszę?
Uśmiechnął się szeroko, patrząc mi w oczy. Szlag mnie
trafiał przez tę jego beztroskę. Mówił o łóżku jakby pytał czy podzielę się z
nim jedzeniem.
-Powiedziałem, że nie! One... tak dziwnie się na mnie
patrzą.
-Więc ty nie patrz na nie. Zawsze możesz być skierowany w stronę
ściany.
-Na pewno nie!
-Ale to tylko zwierzaki... zresztą też twoja rodzina, zajączku.
-Tym bardziej! Poza tym, to nie jest moja rodzina!
-Daj spokój... możesz mieć zamknięte oczy.
-Nie, nie i nie! Postanowiłem!
Chciałem wstać z łóżka i odejść, ale Tochi mocno mnie
przytrzymywał. Jedną ręką przytrzymał moje ręce nad głową a drugą sięgnął do
moich spodni. Jednocześnie zaczął lizać i całować mi sutki. Nie miałem żadnej
możliwości ucieczki.
-P-puść mnie... puszczaj, Tochi!
-Wybacz zajączku... za bardzo się cieszę, że zamieszkasz ze
mną.
-Naucz się inaczej wyrażać uczucia!
Rozpiął mi spodnie i wsunął do nich rękę. Przeszedł mnie
dreszcz. Chciałem coś powiedzieć, ale z ust wydobył mi się tylko przeciągły
jęk. Zacisnąłem powieki, nie chcąc na nic patrzeć. Nie umiałem mu się oprzeć.
Gdy zaczął przejeżdżać po moim penisie ręką próbowałem się uwolnić ale tylko
wiłem się po łóżku nieudolnie. Odchyliłem głowę do tyłu, gdy Tochi powoli
przejeżdżał językiem po mojej szyi. Nie umiałem dłużej już ukrywać tego, jak
jest mi przyjemnie. Nie minęło dużo czasu zanim doszedłem, brudząc moje spodnie
i pościel. Wtedy moje ręce zostały uwolnione a Tochi zsunął się do moich
bioder. Kurczowo złapałem się pościeli i próbowałem podkulić nogi, ale Tochi
przycisnął je do materaca, ściągając mi spodnie i majtki, odrzucając je na
podłogę. Przygryzłem swoją rękę, powstrzymując krzyk kiedy Tochi włożył we mnie
zwój palec. Po krótkim przygotowaniu dołożył drugi. Poruszał nimi zwinnie przy
okazji jeżdżąc językiem po moim ciele. Od podbrzusza do szyi. Po jakimś czasie
wyjął palce, pochylając się nade mną. Jęknąłem cicho, przez zaciśnięte usta,
gdy przygryzł moje ucho. Potem złożył na moich ustach namiętny pocałunek. Gdy
poczułem jak jego penis powoli się we mnie wsuwa zarzuciłem ręce na jego szyje
i ją ścisnąłem. Tochi rozsunął moje uda wchodząc we mnie głębiej, powolnym
ruchem. Do oczu napłynęły mi łzy, ale nie chciałem, żeby przerywał. Mając łatwy
dostęp do mojej szyi, zaczął ją lizać i całować. Tochi powoli przyśpieszał,
sprawiając mi jednocześnie ból i przyjemność. Mimo usilnych starań, moje jęki
rozbrzmiewały po całym domu. Po kilkunastu minutach poczułem w sobie wytrysk.
Oddychałem ciężko, czując jak moje ciało odmawia mi posłuszeństwa. Byłem pewny,
że to koniec, ale Tochi znowu zaczął mnie posuwać. Kochaliśmy się przez jakieś
40 minut. Kiedy w końcu skończył, byłem wykończony. Łóżko było w okropnym
stanie. Nie miałem siły nawet z nim rozmawiać. Położyłem się twarzą w stronę
ściany. Nie przejmowałem się już niczym. Najchętniej bym zasnął i obudził się
dopiero za kilka dni. Tochi czułym gestem przykrył moje nagie ciało kocem.
Przyrzekłem sobie, że jeżeli teraz wyjedzie z jakimś wkurzającym tekstem to mu
przywalę. Zamiast tego, on położył się na mnie, całując mnie w kark. Chyba naprawdę coś do niego czułem.
sobota, 14 września 2013
Zajączek VI- Kąpiel
Późno jak późno, ale wreszcie znalazłam zdjęcia, które mniej więcej przypominają postacie z tej części.
Słońce oświetlało mój pokój. Byłem głodny, nabrałem ochoty na
krewetki z masłem i gorącą czekoladę. Otworzyłem oczy, przed którymi zobaczyłem
pochylającego się nade mną Tochiego. Jego szeroki i szczery uśmiech sprawił że
serce zabiło mi mocniej. Obrazy z poprzedniej nocy obudziły mnie lepiej niż
kubeł zimnej wody. Zerwałem się tak gwałtownie że spadłem z łóżka, ściągając za
sobą koc. Upadając na podłogę okryłem się szczelnie pościelą. Oprócz niej nie
miałem nic na sobie.
-Nic ci nie jest zajączku?
Zapytał schodząc z łóżka i klękając przy mnie. Odsunąłem się
do ściany. Czułem się zażenowany tym co stało się wczoraj. Moje ciało reagowało
samo, nie miałem nad nim panowania, mój mózg był otumaniony, myślałem wtedy
tylko o nim.
-Jesteś głodny? Może ci coś przygotować?
-Dzięki... po namyśleniu jednak wolę śmierć głodową.
-Zgoda, więc ty coś przygotujesz. Nie mogę się doczekać żeby
zobaczyć jak nieporadnie będziesz sobie radził w kuchni.
Odwróciłem poirytowany głowę. Mimo wszystko cieszyłem się że
nic się między nami nie zmieniło. Ale... on kochał swój las, czy zostałby ze
mną gdyby miał go opuścić? Przysunął się niebezpiecznie blisko mojej twarzy.
Poczułem jak się rumienie a serce zaczyna mi bić szybciej.
-Nie dotykaj mnie...
Powiedziałem szczelniej owijając się w koc.
-Czemu? Przeszkadza ci to? Nie kłam zajączku.
Sięgnął w moją stronę, szykując się do zdjęcia koca.
Uśmiechał się przy tym delikatnie.
-Mówię serio! Nie waż się mnie dotykać!
Tym razem odsunął rękę, nie spodziewał się pewnie po mnie tak
gwałtownej reakcji. Opuściłem wzrok a do oczu zaczęły mi się cisnąć łzy.
-Ty... najpierw mnie uratowałeś, potem przywiązałeś do siebie,
rozkochałeś w sobie, posiadłeś mnie... mówiłeś że mnie kochasz a i tak mnie
porzucisz wracając do swojego cholernego lasu!
Zanim zdałem sobie z tego sprawę po moich policzkach spływały
strumienie łez. Wtedy Tochi złapał mnie za podbródek, ścierając słone krople z
moich oczu.
-Nie płacz zajączku... nie chcę cię zostawiać.
-Ale i tak mnie opuścisz! Ten debilny las jest dla ciebie
najważniejszy! Nie opuścisz tych wszystkich zapchleńców żeby być ze mną!
-Więc jedź ze mną...
Delikatnie uniósł moją głowę, patrząc mi w oczy.
-Co..?
-Kocham cię, wiem że ty też mnie kochasz. Ja nie mogę opuścić
lasu, bo mnie potrzebuje. Ale ciebie tu nic nie trzyma, pojedź ze mną..
-Niemożliwe... nie mógłbym zamieszkać w tej maleńkiej chatce
z bandą futrzaków, właściwie bez bieżącej wody i toalety... nie umiałbym
przywyknąć do takiego życia...
O dziwo Tochi uśmiechnął się delikatnie.
-Czyli oczekujesz że wyrzeknę się wszystkiego, żebyś ty nie
musiał wyrzec się niczego?
Chciałem zaprzeczyć, ale on chyba miał racje. Starłem z oczu
pozostałe łzy i pokiwałem lekko głową.
-A jest jakieś inne wyjście? Któryś musi się poświęcić.
Powiedziałem w końcu, opuszczając wzrok. Kochał mnie... ale
nie byłby szczęśliwy gdyby miał opuścić swój las. Byliśmy jak ogień i sucha
trawa. Nasza znajomość w końcu zniszczyłaby któregoś z nas. Starłem dłonią łzę
z oka, w tej samej chwili Tochi objął moją dłoń patrząc mi w oczy.
-Przecież wiesz, że cię kocham. Skoro ty też mnie kochasz to
znajdziemy jakieś rozwiązanie.
-Nie znajdzie się! Nie pasujemy do siebie! Ty żyjesz w lesie,
gadasz z wiewiórkami a całe dnie spędzasz na łonie natury! A ja... mieszkałem w
pałacu, miałem wszystko, żyłem w luksusach o których ty nie śniłeś!
Byłem tak wściekły że nawet nie chciałem go wysłuchać.
-Naprawdę rozpuszczony z ciebie paniczyk. Jesteś zupełnie jak
dziecko, które obraża się na cały świat bo nie ma pieniędzy na cukierka.
Uśmiechnął się szeroko. Próbował rozładować napięcie, ale
beznadziejnie mu to wyszło. Zamiast się uśmiechnąć, jak oczekiwał wybuchłem
tylko płaczem.
-A... przepraszam zajączku. Nie wiedziałem... przepraszam...
nie chciałem cię zranić...
Oparłem głowę na jego piersi wycierając łzy o jego bluzkę.
Przytulił mnie do siebie pozwalając mi się wypłakać.
-No już... będzie dobrze zajączku.
-Niby jak ma być dobrze?!
Chciałem być z nim... ale... tak bardzo się różniliśmy.
Zamiast się uspokoić płakałem coraz głośniej.
-No już, nie płacz zajączku. Coś się wymyśli. Może na zmianę
będziemy mieszkać u ciebie i u mnie?
-Najpierw byś musiał zainstalować u siebie kanalizację... i bieżącą
wodę.
-Zgoda... A skoro mowa o bieżącej wodzie, przyda ci się
kąpiel zajączku.
-Z pewnością nie!
Gwałtownie odsunąłem go od siebie, jedną ręką odpychając go a
drugą przytrzymując koc.
-Daj spokój zajączku. Musisz się wykąpać. Jak chcesz, pomogę
ci.
-Właśnie w tym rzecz, że nie chcę żebyś mi pomagał!
Zamiast odpowiedzieć, Tochi wziął mnie na ręce i wyprowadził
na korytarz.
-Hej, co robisz? Postaw mnie na ziemi!
-Daj spokój zajączku. Przecież ci to nie przeszkadza.
-Przeszkadza! Postaw mnie!
-Jak tylko będziemy w łazience...- zatrzymał się na środku
korytarza- właściwie gdzie ty tu masz łazienkę?
-...trzecie drzwi na lewo. Ale naprawdę mogę tam dojść sam.
Właśnie weszliśmy do łazienki, więc wreszcie mogłem stanąć na
nogach. Łazienka w moim domku nie była tak ogromna, jak ta w naszej willi, ale
nie mogłem narzekać na jej wielkość. Sama wanna była dwukrotnie większa niż w większości
mieszkań.
-Przygotować ci kąpiel, czy sobie poradzisz?
Powiedział to ewidentnie nawiązując do mojej nieporadności
związanej z wychowaniem w luksusach.
-Przygotuj, nie chcę się z tym bawić.
Odwróciłem dumnie głowę, żeby nie widzieć jego uśmieszku.
Doskonale wiedział, że nie umiałbym sam przyszykować sobie kąpieli. Nawet nie
wiedziałem jak to się robi. Usiadłem na toaletce przypatrując się jak Tochi
czyści wannę i wlewając do niej żele pod prysznic zaczyna napuszczać do niej
wodę.
-A może chciałbyś, żebym ci pomógł ci się wykąpać?
Przysunął się niebezpiecznie blisko, obejmując mnie w pasie.
Nagle poczułem, że koc jest zdecydowanie za cienki.
-Już ci chyba mówiłem, że nie!
-Ale przecież teraz wszystko się zmieniło, prawda?
Spojrzał na mnie uwodzicielskim spojrzeniem, przysuwając
nasze twarze do siebie.
J...jasne, że nie. N-niby czemu tak myślisz? Nie wyobrażaj sobie
nie wiadomo czego, tylko dlatego, że...
-..Że ze sobą spaliśmy i wyznałeś mi miłość? A potrzebujesz
czegoś więcej?
Jego uśmiech prawie paraliżował moje mięśnie. Ze wszystkich
sił starałem się mu całkowicie nie podporządkować.
-Coś się stało zajączku? Wyglądasz jakbyś próbował mi się
oprzeć.
-Masz jakieś złudzenia! Jasne, że nie! Myślisz, że tak
nagle... ja...
Przerwałem, kiedy Tochi przysunął się kilka milimetrów przed
moje usta.
-Jesteś taki niewinny, zajączku -powiedział kładąc dłoń na
moim policzku i całując mnie nim zdążyłem mu odpowiedzieć. Chciałem go
odepchnąć, ale pod wpływem jego dotyku opuszczała mnie cała siła, czy choćby
zdolność poruszania się. Czułem jak po całym moim ciele rozlewa się
zwiotczające mięśnie ciepło. Otumaniony Tochim mózg, starał się wymyśleć
sposób, jak wyjść z tej sytuacji nie tracąc dumy. Chrzanić to... poddałem się
nie mogąc znieść dłużej uczucia, które towarzyszyło mi też wczoraj. Czułem jak
zdecydowane ręce Tochiego powoli zsuwają z moich ramion koc. Robił to tak
delikatnie, jakby nie chciał, żebym to zauważył. Kiedy materiał spadł z moich
ramion, zasłaniając mnie tylko od pasa w dół, zebrałem w sobie siłę by go
odepchnąć.
-Już ci chyba mówiłem, żebyś sobie niczego nie wyobrażał!
-Nie wyobrażam. Twoje reakcje są wręcz zachęcająco
prowokacyjne.
-N-nawet tak nie mów! A-a teraz proszę, wyjdź z łazienki.
-Na pewno sobie poradzisz? Może jednak ci pomóc.
Nie chciałem dłużej tego ciągnąć, więc po prostu odwróciłem głowę.
Postanowiłem przeczekać, aż wyjdzie i w spokoju wziąć kąpiel. Zamiast usłyszeć
jak Tochi wychodzi poczułem jak obejmuje mnie od tyłu i przejeżdża językiem po
mojej szyi.
-Hej... co ty robisz! Mówiłem przecież, że..
Nim zdążyłem skończyć zdanie, zostałem wepchnięty do wanny,
napełnionej już po brzegi ciepłą wodą. Tochi postarał się, żeby koc został na
pralce i się nie zamoczył.
-Odbiło ci?! Wyjdź natychmiast z łazienki!
-Miałem taki zamiar, ale zdałem sobie sprawę, że jesteś
dokładnie taki sam jak Harinezu, Fuku, Ris oraz reszta moich przyjaciół.
-Nie porównuj mnie do tych zapchleńców!
-Ale to prawda. Oni też się rzucają, jak przychodzi ich czas
na kąpiel. Z tą różnicą, że oni mogą bez wyrzutów sumienia poranić mnie do
krwi. W twoim wypadku najwyżej mogę dostać ochrzan.
-Nie masz pojęcia do czego mogę być zdolny, nie radzę ci mnie
prowokować! Więc wyjdź!
W myślach dziękowałem Tochiemu, że wlał płyny do kąpieli.
Dzięki temu spora ilość piany mnie zasłaniała. Wtedy on zaczął się rozbierać.
-Cz-czekaj... co ty wyprawiasz!
-Jak to co?-spojrzał na mnie, jakbym pytał o coś oczywistego
rzucając bluzkę na podłoge. -szykuję się do kąpieli.
-Zaraz... miałeś opuścić łazienkę, a nie mi się pakować do
wanny!
-Przecież jest ogromna. Aż żal marnować tyle miejsca i wody.
Poza tym, przecież się zmieścimy.
-Nie o to chodzi!
-Więc o co? Przecież mówiłeś że mnie kochasz. Co złego jest w
spaniu, czy kąpaniu się z osobą, którą kochasz?
-Nie o to tu chodzi! Poza tym, nie przypominam sobie, żebym
mówił coś takiego! To... to po prostu zbyt żenujące. Dlatego... dlatego wyjdź.
Odwróciłem twarz w stronę ściany. Po krótkim czasie
spojrzałem na Tochego oczekując, że zobaczę jak zmierza w kierunku drzwi.
Zamiast to zrobić, on właśnie zdejmował spodnie.
-H-hej, czekaj! Mówiłem chyba, że masz...
-Możesz się odwrócić? Czy jednak wolisz patrzeć?
Powiedział to z ironicznym uśmieszkiem, nie wiedziałem czy
mam się wściec czy wyrzucić go z łazienki. Spojrzałem w ścianę przy wannie.
-Mówiłem przecież, że masz wyjść!
-Mówisz tak jakbyś wierzył, że to zrobię.
Podnosząca się woda i jej chlupot sprawiły, że przeszedł mnie
dreszcz. Co to miało być do cholery? Kąpiel dwóch facetów w jednej wannie nie
jest normalna. Nie patrzyłem na niego, skupiając się na kafelkach ściennych.
Skończyły mi się już pomysły jak wywalić Tochiego z łazienki.
-Zajączku..
Odwróciłem twarz w jego stronę. Rozłożył się w wannie. Piana
na powierzchni wody sięgała mu niewiele poniżej klatki piersiowej.
-Choć tutaj...
Wyciągnął rękę w moją stronę, oczekując na mój ruch.
-Ch-chyba ci odbiło! Mówiłem, że masz wyjść. A ty w dodatku
myślisz, że... że...
Starałem się poskładać jakieś sensowne zdanie, ale Tochi
patrzył na mnie spojrzeniem przeszywającym moje serce i robiącym chaos w
umyśle. Nie był to ten sam, szeroki uśmiech, którego używał na co dzień. Było w
nim coś... coś... był to łobuzerski uśmiech, którego często używali moi
znajomi, gdy chcieli poderwać dziewczynę. Nie mogłem na niego patrzeć dłużej.
Bałem się, że moje serce zaraz wyrwie mi się z piersi. Odwrócenie się od
Tochiego było złym pomysłem. Poczułem nagłe szarpnięcie za nadgarstek. Chwile
potem leżałem na piersi Tochiego. Chciałem się od niego odsunąć, ale trzymał
mnie mocno, przyciskając do siebie.
-P-puść mnie! To nie jest pozycja, w której powinni się
znaleźć dwaj faceci!
-Chciałem ci pomóc w kąpieli. Sam nie dasz sobie rady.
-Jak to do cholery nie dam sobie rady? Wiem jak należy
sięęę... gdzie ty mnie dotykasz!?
Zaczął wsuwać we mnie palce, drugą ręką ciągle mnie
przytrzymując.
-Powiedziałem przecież, że pomogę ci się wykąpać.
-A-ale jaki to ma do cholery związek?!
-Nie zauważyłeś tego?
Spojrzał na mnie spojrzeniem pełnym zdziwienia. Że niby co
takiego miałem zauważyć? Wtedy poczułem, że coś wypływa ze mnie, pod wpływem
nacisku jego palców. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że była to sperma
Tochiego z poprzedniego wieczoru.
-Nie... przestań...
-Rozluźnij się.
Kolanem rozsunął moje nogi, czułem jak wsuwa we mnie palce
coraz głębiej. Zasłoniłem dłońmi usta, żeby przypadkiem nie wydobył się z nich
jakichś dźwięk. Po kilku minutach, jego palce powoli się ze mnie wysuwały.
Ręką, którą wcześniej mnie przytrzymywał, potargał moje włosy. Nie miałem siły
się od niego odsunąć. Moje nogi drżały i odmawiały posłuszeństwa. Żeby się nie
osunąć, musiałem uwiesić się na jego szyi. Czułem się żałosny i upokorzony.
-Kocham cię zajączku...
-Głupek... nie dość ci upokarzania mnie?
Zaśmiał się krótko, podnosząc moją twarz i całując mnie w
usta. Kiedy mnie uwolnił odwróciłem wzrok.
-I co, może byś sobie poradził sam?
Jego drwiący uśmieszek doprowadzał mnie do szału. Musiałem
wyglądać na zdenerwowanego, bo dodał:
-Nie gniewaj się zajączku. Tylko żartowałem.
-Mało zabawne.
Odsunąłem się od niego, odpychając się od jego piersi. Wtedy
Tochi wziął gąbkę i żel pod prysznic.
-A teraz się odwróć♥ Umyję ci
plecki♥
Powiedział, uśmiechając się.
-Chyba do reszty ci odbiło! Nie ma mowy!
Chciałem odsunąć się na przeciwległy koniec wanny, ale ramie
Tochiego objęło moją szyje i z powrotem ściągnęło na jego pierś. Tym razem
jednak, opierałem się o niego plecami.
-Puszczaj mnie kretynie!
Wtedy zaczął przejeżdżać gąbką od mojej piersi w dół,
jednocześnie językiem drażnił moją szyje.
-Zajączku... pozwól mi się wykąpać.
-Nie... nie ma mowy...
-Jesteś słodki... ale jeszcze słodszy kiedy nie możesz mi się
oprzeć
Nie skomentowałem tego. Schowałem moją dumę, pozwalając by
mnie umył. Najchętniej wtedy bym się utopił. Oczywiście nie pozwalałem mu przekroczyć
pewnej granicy. Nagle poczułem wszechogarniający mnie żal. Oparłem głowę na klatce
Tochiego.
-Myślisz, że moja rodzina naprawdę mnie nienawidzi?
Pozwoliłem, żeby mnie objął, chowając twarz w moich włosach.
-Na pewno nie.
-Więc czemu tak po prostu chcieli mnie porzucić?
-Nie wiem zajączku...
ale nie powinieneś się tym przejmować...
-Moja rodzina była gotowa wystawić mnie na śmierć a ja mam
się nie martwić?!
-Skoro cię nie chcieli znaczy, że nie zasłużyli na to byś za
nimi tęsknił. No już, nie martw się tym, masz teraz mnie.
-...marne pocieszenie..
-haha... miło widzieć, że czujesz się lepiej.
-Dobrze starczy tego... mógłbyś... mógłbyś się odwrócić? A
najlepiej wyjść...
-A co? Już nie chcesz się ze mną kąpać?
-Jasne, że nie chce!
-Dobrze dobrze. Chodź, wytrę cię.
-Potrafię sobie radzić!
-Ale tak słodko wyglądasz kiedy się wstydzisz...
Odsunąłem się od niego i odwróciłem w jego stronę. Tochi
wtedy wstał i sięgnął po ręcznik, który wyciągnął w moją stronę. Poczułem jak
cały się czerwienie. Nie mogłem znieść faktu, że nie ma nic na sobie.
-O-okryj się czymś!
-Przecież to nic takiego... ja widziałem ciebie całego, więc
czemu ty miałbyś nie oglądać mnie?
Powiedział to z lekkim uśmiechem. Zaraz potem odwróciłem
wzrok. Czułem na sobie jego spojrzenie, więc dodatkowo przyciągnąłem kolana pod
brodę.
-No dobrze. Niech ci będzie.
Szybko zawiązał sobie ręcznik wokół pasa. Wtedy z wieszaka
wziął kolejny i wyciągnął go w moją stronę.
-A teraz choć tutaj ♥
-Tyyy... jesteś okropny...
Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi. Miałem wrażenie, że zaraz
spłonę ze wstydu. Zamknąłem oczy, żeby nie widzieć wyrazu twarzy Tochiego.
Wstałem, chwile potem czując miękki materiał, wiązany wokół mojej tali.
Przytrzymałem ręcznik i ruszyłem w stronę drzwi. Wiedziałem, że przestanę się
czuć skrępowany dopiero kiedy założę ubrania. Całe szczęście Tochi nie poszedł
za mną. Założyłem ubrania, które czekały na mnie w szafie, wtedy do pokoju
wszedł Tochi, dalej w samym ręczniku. Chyba dopiero teraz wyszedł z wanny.
-A... no tak. Zaczekaj chwilę, poszukam dla ciebie jakiś
ubrań.
Zacząłem przetrząsać szafy w poszukiwaniu o dużo za dużych na
mnie ubrań. W moim pokoju były ubrania szyte na miarę, więc nie mogłem tam
znaleźć nic na Tochiego.
-Nie musisz się kłopotać. Założę ubrania ze wczoraj.
-Na pewno nie będziesz nosił tych starych szmat. Zaczekaj...
chyba gdzieś na dole, w pokoju dla gości powinienem coś dla ciebie znaleźć.
Zostawiłem go w moim pokoju i zbiegłem na dół. Po kilku
minutach wróciłem z ubraniami.
-Nie jestem pewny czy to twój rozmiar, ale powinny być dobre.
Ubrania, które dałem Tochiemu były przygotowane dla ewentualnych
gości. Oczywiście na niektóre z nich nie byłoby stać większość ludzi.
-Dzięki zajączku. Na pewno mogę to zatrzymać?
-Jasne, że tak. To tylko kilka ubrań. Pewnie i tak mi się nie
przydadzą.
Podałem mu rzeczy i opuściłem pokój. Następnie wyciągnąłem
telefon siadając na szczycie schodów. Postanowiłem zrobić Tochiemu małą
niespodziankę.
-Halo? Tu Mite Nakadan, firma budowlana.
Mite Nakadan był architektem, który projektował większość
naszych domów, oraz kilka firm. W dodatku posiadał grupę budowlańców lepszą niż
jakakolwiek inna firma. Można powiedzieć, że dzięki tym wszystkim zleceniom
stał się przyjacielem rodziny.
-Cześć Mite, Usagi Takeda z tej strony.
-Oooo... Usagi! Miło cię słyszeć. Nie widzieliśmy się od
czasu projektowania twojego domku. Jak ci się podoba?
-Jest rewelacyjny. Właśnie tu przesiaduję. Nad czym aktualnie
pracujesz?
-Mam drobny postój w ruchu. Korzystam z okazji i robię sobie
drobne wakacje.
-Jak długo będziesz w stanie wyżyć na tych wakacjach?
-Wydaje mi się, czy masz dla mnie jakąś propozycje?
-Dokładnie. Z tym, że może to być trudne.
-Zaciekawiłeś mnie, podasz szczegóły?
-Wyślę ci je SMS, jeszcze dzisiaj.
-świetnie. Będę czek...
Nim dokończył zdanie, ktoś wyrwał mi telefon z ręki.
Spojrzałem za siebie na Tochiego, który trzymał mój telefon.
-Z kim rozmawiałeś?
Nie chciałem, żeby się dowiedział o niespodziance jaką
planowałem mu zrobić.
-Z nikim.
Przyklęknął przy mnie, podnosząc mój podbródek do góry.
-Dlaczego mnie oszukujesz? Kim był ten facet?-Jego spojrzenie
było spokojne, ale przepełnione smutkiem.-Powiedz mi...
Czułem jak ogarnia mnie niepokój. Jego wzrok przepełniał mnie
całego, do czasu aż nie zrozumiałem, czemu się tak zachowuje.
-Zaraz, zaraz... O co ty mnie osądzasz?!
Odsunąłem się do ściany,
piorunując go spojrzeniem. Naprawdę się wkurzyłem.
-Co ty sobie o mnie myślisz?! Że umawiam się z każdą
napotkaną osobą?! Że lecę na każdego napotkanego faceta?! Jak możesz tak o mnie
myśleć!
Byłem wściekły, ale o wiele bardziej zażenowany. Nie chodziło
nawet o to o co mnie sądził, ale o to, że musiałem powiedzieć, że jest dla mnie
wyjątkowy. Po krótkiej chwili wpatrywania się we mnie, Tochi w końcu się odezwał.
-Przepraszam zajączku. Byłem zazdrosny, bo cię kocham.
-Nie mów takich zawstydzających rzeczy! Poza tym, jestem zły!
Poczułem szarpnięcie a chwilę potem leżałem na podłodze,
przygwożdżony ciężarem Tochiego, który uśmiechał się szelmowsko.
-Więc do kogo dzwoniłeś?
-Jeżeli koniecznie musisz wiedzieć, to dzwoniłem do znajomego
architekta. Miał załatwić bieżącą wodę w twoim domu.
-Naprawdę? Czyli chcesz ze mną zamieszkać.
-Jasne, że nie! I zszedłbyś już ze mnie!
Uśmiechnął się szeroko i przysunął się do mojej twarzy. Nim
zdążyłem zareagować, połączył nasze usta w pocałunku. On... naprawdę mnie do
siebie przywiązał.
sobota, 7 września 2013
Zajączek V- Pierwszy raz.
-Odbiło ci?! Mogłeś zginąć!
Usłyszałem znajomy głos. Otworzyłem zaciśnięte powieki i
zobaczyłem przed sobą Tochiego. Siedziałem z nim na chodniku. Jednak żyłem?
Szarpnięcie, które czułem to musiał być właśnie on ściągający mnie z jezdni.
-Chciałem zgiąć... nie mam już po co żyć.
-Nie mów tak zajączku. Gdybyś umarł zawiódłbym jako
leśniczy. Nie wybaczyłbym sobie gdybym cię stracił.
-Zapomnij o mnie i wróć do swojego lasu! Nikogo już nie mam!
Najbliższe mi osoby okazały się mnie nienawidzić!
-Masz jeszcze mnie zajączku. Dopóki nie przestaniesz mnie
potrzebować nie opuszczę cię.
-Wszyscy tak mówią! Moi rodzice też mieli mnie nigdy nie
zostawiać!
Krzyczałem ignorując przechodniów i nie mogąc powstrzymać
łez. Wtedy Tochi, próbując mnie uspokoić przytulił mnie do siebie.
-A jeżeli powiem, że masz mnie, że nie umiem bez ciebie żyć…
że się w tobie zakochałem?
Spojrzałem załzawionym wzrokiem w jego oczy. Czy to możliwe
że jedyną osobą, którą teraz miałem był psychopata, który mieszkał gdzieś w
lesie, przygarniał wszystkie zabłąkane zapchleńce, który nazywał mnie
,,zajączkiem" i… i... którego pokochałem? Cholera... serio się zakochałem
w tym pomyleńcu?
-Jeżeli teraz sobie ze mnie żartujesz, nigdy ci nie wybaczę.
Ja…
-Nie musisz nic mówić zajączku. Wiem co masz na myśli.
Podniósł mój podbródek i połączył nasze usta. Chyba... naprawdę się w nim zakochałem.
-Możesz zamieszkać teraz ze mną zajączku.
-Haa..! Chyba nie myślisz że zamieszkam w lesie z masą
zapchleńców i brakiem bieżącej wody! Nie ma mowy!
-Nawet jeżeli będziesz tam mieszkał ze mną zajączku?
-Tym bardziej! I skończ z nazywaniem mnie zajączkiem! Jestem
Usagi!
Wybuch złości, i wiadomość, że Tochi jest przy mnie odsunęła
ode mnie myśli o mojej rodzinie.
-Widzę że już ci lepiej. Wolę gdy się wściekasz niż kiedy
płaczesz. A teraz musimy wymyśleć gdzie dzisiaj przenocujemy.
-Możemy w moim domku.
Spojrzał na mnie zdziwiony więc od razu dopowiedziałem.
-Każdy z nas ma swój własny dom w razie różnych,
nieprzewidzianych wydarzeń. Wszystkie mają wyspecjalizowane kody więc nie
potrzebujemy kluczy.
-Pewnie fajnie jest być bogatym, prawda?
-Jasne że tak. Gdybyś nie miał tej obsesji na punkcie lasu
mógłbyś zobaczyć jak to jest.
-Czyżbyś chciał żebym zamieszkał z tobą?
Powiedział z chytrym uśmieszkiem obejmując mnie. Poczułem
jak robię się czerwony.
-J...jasne że nie! Niby czemu miałbym zamieszkać z kimś
takim jak ty!?
-Bo też się we mnie zakochałeś?
-N..nie wiem o czym mówisz!
-Oh... naprawdę?
Pociągnął mnie za rękaw odwracając twarzą do siebie. Jego
delikatny uśmiech oraz łagodny wzrok sprawił że nie byłem w stanie się ruszyć a
moje ciało zaczęło drżeć.
*Rusz się Usagi! Nie daj mu się obezwładnić!*
Wydawało mi się jakby wzrok Tochiego zamieniał moje ciało w
kamień. Wyjątkowo trudno było mi odwrócić wzrok od jego pięknych oczu.
-Idziemy w końcu? Nie mam zamiar stać na tej ulicy do
śmierci.
Delikatnie się uśmiechnął pozwalając zakończyć tą upokarzającą
wymianę zdań. Ruszyliśmy ulicą i po 15 minutach skręciliśmy w boczną ścieżkę,
odbiegającej od głównej drogi. Po kolejnych 20 minutach dotarliśmy do mojego
domku. Nie był on za duży, miał on tylko dwa piętra, mały ogródek, i kilka pokoi. W tym kuchnię, dwie łazienki,
jadalnie, spory salon oraz kilka sypialni i bawialnie. Oprócz tego siłownię,
pracownie malarską, i podziemny basen.
-Ty to nazywasz domkiem? To prawdziwa willa.
-Nie jest taki duży, nie ma nawet 1/4 wielkości naszego
domu.
Wprowadziłem Tochiego do domu i oprowadziłem go po pokojach.
Kiedy skończyliśmy oglądać ostatni z nich, czyli basen był już wczesny wieczór.
Usiedliśmy razem na kanapie w salonie.
-Co masz zamiar teraz zrobić zajączku?
Zapytał w pewnym momencie. Oczywiście chodziło mu o to gdzie
teraz zamieszkam. Nie chciałem z nim mieszkać w lesie ani wracać do domu a on
nie mógł opuścić swoich zwierzaków.
-Nie wiem... ja... ja chciałbym... nie chciałbym zostać sam.
-Powiedz że chciałbyś żebym został.
Zrobiłem się czerwony i odwróciłem wzrok.
-Nie ma mowy żebym powiedział coś tak żenującego! Poza
tym... niby czemu miałbym chcieć zamieszkać z tobą?!
-Bo ty też mnie kochasz.
-C... co masz na myśli mówiąc ,,też"?
-Kocham cię zajączku.
Zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony. Wstałem z zamiarem
odejścia, ale złapał mnie o tyłu i przytulił do siebie.
-N-nie mów tak żenujących rzeczy.
-Kocham cię... kocham bardziej niż jakiekolwiek inne zwierzę
na jakie natrafiłem w lesie.
-Głupek... nie traktuj mnie jak byle jaką przybłędę z lasu!
-Wręcz przeciwnie... znaczysz dla mnie o wiele więcej niż
ktokolwiek kogo spotkałem. Kocham cię zajączku.
-J...jeżeli tak... to... o-obiecujesz że zostaniesz ze mną?
Wiedziałem, jak żenujące było to pytanie, ale musiałem mieć
pewność.
-Jeżeli ode mnie nie od kicasz to jasne że tak.
Jego ręce, które mnie obejmowały były takie ciepłe... jego
głos obezwładniał moje ciało. Byłem gotowy pogrzebać całą moją dumę żeby być z
nim.
-Zostań moim zajączkiem już na zawsze. Dobrze?
Pokiwałem tylko głową i odwróciłem się w stronę Tochiego.
Objął moją twarz dłońmi i połączył nasze usta. Czułem jak wkłada swój język do
moich ust. Chciałem go odepchnąć, ale... nie mogłem. Drżącymi rękoma chwyciłem
jego koszulę przyciskając mocniej do siebie. Po chwili odczepił nasze usta.
Było mi słabo, z trudem utrzymałem się na nogach opierając się głównie na jego
koszuli. Czułem jak całą moją twarz pokrywa rumieniec a mój oddech był szybki i
niemiarowy. Czułem się... jakoś tak dziwnie. Nie wiedziałem co to za uczucie
ale nie mogłem się od niego oderwać.
-Coś się stało zajączku? Jesteś jakiś taki czerwony.
-Zamknij się... nie mam pojęcia co się ze mną dzieje.
Powiedziałem opierając się na jego torsie i oddychając
ciężko.
-Aaa... już rozumiem.
Powiedział uśmiechając się lekko patrząc mi w oczy.
-Chociaż ty. Nie... nie mogę tego znieść... z-zrób coś z
tym!
Powiedziałem ściskając jego bluzkę i opierając twarz na jego
piersi.
-Naprawdę nigdy tego nie robiłeś?
-O..o co ci chodzi?
Nie odpowiadając połączył z powrotem nasze usta. Zaraz potem
wziął mnie na ręce idąc w stronę sypialni. Kiedy weszliśmy do pokoju rzucił
mnie na łóżko.
-Cz..czekaj. Co.. co robisz?
Kiedy wsunął ręcę pod moją bluzkę zdałem sobie sprawę jak
bardzo zmieniłem nastawienie do niego.
-Mówiłem ci chyba że... masz... mnie... nie dotykać.
Mówiłem tak, ale ton mojego głosu był słaby. Nie umiałem mu
się sprzeciwić, jak wcześniej. Pozwoliłem żeby zdjął ze mnie bluzkę, i rzucił
ją na podłogę koło łóżka.
-Drżysz jak pochwycony zajączek.
-Znowu traktujesz mnie jak zwierzątko.
-Być może... ale dzisiaj nie będziesz osamotniony.
Powiedział wpijając się w moją szyję i delikatnie rozpinając
moje spodnie. Po plecach przeszedł mnie dreszcz.
-C.. co ty... wyprawiasz?
Udało mi się powiedzieć, ciężko dysząc.
-Zakochałeś się we mnie. Złapałem cię jak wilk łapiący
bezbronnego zajączka. Chcę teraz stać się z tobą jednością.
Jego spojrzenie, gesty, były takie inne niż przez cały ten
czas. Jakby.. rzeczywiście był wilkiem. Pod jego dominacją czułem się taki
bezbronny, jak zwierzątko za które mnie uważa.
-W porządku zajączku?
Powiedział patrząc mi w oczy. Pokiwałem niepewnie głową.
-Zrób coś żebym pozbył się w końcu tego uczucia. Ja... nie
mogę go znieść.
-Czyli rzeczywiście nigdy tego nie robiłeś.
Obiema dłońmi zaczął zsuwać mi spodnie a językiem jeździć po
moich sutkach. To uczucie, które mnie prześladowało tylko narastało z każdą
chwilą.
-Tochi... czekaj... czekaj chwilę.
-Nie mogę już czekać. Chcę cię całkowicie posiąść jak wilk
pożerający swoją zdobycz.
Chwilę potem rzucił moje spodnie koło leżącej już na ziemi
bluzki. Leżąc na łóżku w samej bieliźnie czułem się słaby i bezbronny.
Złączyłem nogi kiedy poczułem jak Tochi dobiera się do moich bokserek.
-Nie... nie tam... przestań...
-Mówiłeś że chcesz się pozbyć tego uczucia zajączku.
-Tak, ale... nie w ten sposób.
-Rodzice cię nie uświadomili w ,,tych" sprawach?
Pokręciłem tylko głową. Co prawda miałem zajęcia o tym w
szkole, ale... skąd miałem wiedzieć że podnieci mnie psychol nazywający mnie
zajączkiem?
-Ale chcesz to zrobić. W końcu już ci stoi.
Szybko spojrzałem w dół. Jakim cudem tak szybko mógł sprawić
że... cholera.
-Co chcesz żebym zrobił zajączku?
Zapytał pochylając się przed moją twarzą jakby nie dość mu
było upokarzania mnie.
-Głupek... musisz... mnie upokarzać jeszcze bardziej..?
-Powiedz to.
Wsunął rękę do moich bokserek delikatnie jeżdżąc ręką po
moim kroczu.
-Ja... ja chcę... ach.. pocz- poczekaj chwilę. Nie... nnn..
Nie przerywał pieszczoty, wręcz przeciwnie.. przyśpieszał ją
z każdą chwilą. Rzuciłem się na jego szyję wpijając się w jego usta. Musiałem
na czymś wyładować uczucie podniecenia. Jego język pracował zwinnie i szybko,
poruszając się w moich ustach. Na chwilę odkleiliśmy się od siebie. Nasze usta
łączyła przez chwilę stróżka śliny.
-Pochłoń mnie proszę, jak wilk pochłaniający swoją ofiarę.
Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi. Chciałem znowu połączyć
nasze usta ale Tochi zsunął się w dół przejeżdżając językiem od mojej szyi w
dół aż dotarł do mojego penisa. Przestał przejeżdżać po nim ręką i wziął go do
ust.
-Ach... ach, nie... pres... nie liż... nie liż tam...
Dosłownie chwila minęła zanim doszedłem w jego ustach. Biała
ciecz pobrudziła jego twarz oraz całe łóżko. Mimo to, Tochi nie przerwał. Dalej
liżąc moje krocze zaczął wkładać we mnie palec.
-Czekaj... co robisz..? Przez... ach
Nie robiąc sobie nic z moich protestów wkładał palec coraz
głębiej.
-Rozluźnij się zajączku. Inaczej będzie cię boleć.
-Nie chcę... to boli...
-Spójrz na mnie.
Lekko uspokojony jego ciepłym głosem otworzyłem oczy, łącząc
nasze spojrzenia. Było mi gorąco, chciałem stać się z nim jednym, ale... to tak
bolało. Chwyciłem się kurczowo pościeli czując wchodzący we mnie drugi palec.
Po policzkach zaczęły mi spływać łzy bólu.
-Rozluźnij się zajączku. Obiecuję że będzie mniej boleć.
-N...nie wiem jak... nie mogę...
-Oddychaj głęboko i postaraj się nie spinać.
Chwile potem wyjął ze mnie palce. Miałem nadzieję że to już
koniec, ale zaraz potem poczułem rozrywający ból z tyłu. Tochi powolnym ruchem
wsuwał się we mnie.
-Ach... nnn... nie... przestań.. To boli...
Czułem okrutny ból oraz słone łzy spływające mi po
policzkach.
-Już dobrze... wytrzymaj zajączku. Zaraz powinieneś się
przyzwyczaić.
Pogłaskał delikatnie moje włosy wsuwając się coraz głębiej.
Językiem zaczął lizać moje sutki. Desperacko złapałem się pościeli, zaciskając
zęby i powstrzymując krzyk. Przytrzymał dłońmi moje uda, rozszerzając je żeby
mieć do mnie większy dostęp. Na początku powolne ruchy z czasem robiły się
coraz szybsze i agresywniejsze. Zerknąłem w oczy Tochiego, widziałem w nich
niepochamowaną żądzę. Poruszał się coraz szybciej sprawiając mi przy tym
straszny ból.
-Nie... ja... nie mogę już... przes.. aaa
Jego ruchy stawały się tylko jeszcze bardziej agresywne.
Bolało... ale chciałem by mógł mnie posiąść. Robiłem co mogłem żeby nie
krzyczeć ale jęki bólu i rozkoszy i tak roznosiły się po całym domu. Zwinne ręce
Tochiego, przejeżdżające po moim penisie i język pieszczący sutki sprawił że
osiągnąłem spełnienie jeszcze dwa razy, zanim poczułem jak wytryskuje się we
mnie. Przestał się wtedy poruszać. Leżeliśmy tak chwilę bez ruchu. Oddychałem
ciężko prawie czując jak nasze oddechy łączą się miedzy nami. Powoli zaczął
wysuwać się ze mnie. Krople jego spermy i mojej krwi spływały mi po udach.
Poczułem jak dłonią delikatnie gładził moje włosy. Przytuliłem się do niego,
pozwalając by objął mnie ramionami i położył się przy mnie. Opatulony jego
ciepłem szybko zasnąłem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)