czwartek, 31 marca 2016

Podziękowania

Wybaczcie za brak postu w ten weekend, ale chyba rozumiecie, jak to jest w święta. Oprócz tego zdałam sobie sprawę, że... nie chcę już dalej pisać. Ani zajączka, ani nic innego. Patrzyłam na ankietę, co byście woleli, z taką obojętnością, jakbym ani nie musiała pisać, ani nawet czytać tego bloga. Jak na jakiś wyrok, którego nie mogę uniknąć. I nagle do mnie dotarło, że rzeczywiście jest to wyrok. Wyrok na kolejne miesiące, może nawet lata, podczas których każdego weekendu, nie ważne, jak się będę czuła, nie ważne, co będę robić, będę musiała wstawić posta.
Mam co prawda kilka pomysłów na ,,Zajączka" i kilka opowiadań, ale... żadnego z nich nie chcę prowadzić. Po prostu nie chcę tego robić, za co ogromnie was przepraszam.
Nie będzie dzisiaj żadnej noty, żadnego zakończenia, żadnego happy endu. Po prostu... po prostu to koniec.
Dziękuję, że byliście ze mną. Mam nadzieję, że pewnego dnia powrócę do tego bloga, a wy razem ze mną.

poniedziałek, 21 marca 2016

Zajączek CXXIII - Zgoda

Nim zaczniecie kilka słów wstępu. ,,Zajączka" prowadzę już jakieś... dwa, prawie trzy lata? W każdym razie długo i wierzcie mi, że całym sercem kocham tą serię i tych bohaterów, ale boję się, że lada chwila, jeżeli będę ciągnąć to dalej, fabuła przestanie mieć sens, będzie nudna i będziecie mieli jej dość. Stąd moje pytanie, czy chcecie kontynuowania serii. Mam pomysł na jeszcze kilka wątków, ale nawet nie wiem, czy wam się spodobają, dlatego ostateczną decyzję zostawię wam. Jeżeli będziecie chcieli, żebym kontynuowała ,,Zajączka", pewnie napiszę jeszcze jeden, dość rozległy wątek, który będzie się ciągnął prawdopodobnie... długo. Jeżeli stwierdzicie, że chcielibyście się przerzucić na inną serię, co całkowicie zrozumiem, dodam jeszcze kilka postów, co by zakończyć historię i zabierzemy się za coś innego. Dodaję ankietę, byście mogli zadecydować. Raczej wolałabym nie psuć innym zabawy, więc jakby ktoś chciał spoilery to byłoby lepiej, żeby pisał na fp, ale domyślam się, że nie wszyscy mają odwagę, by napisać do kogoś obcego na fb, więc w takim wypadku, jeżeli sporo osób będzie chciało więcej szczegółów, dodam jakąś stronę, na której osoby, które będą chciały, będą mogły poznać dalszą fabułę. Tymczasem życzę miłego czytania :3

******

Miałem wrażenie, że cerce lada chwila wyskoczy mi z piersi, gdy Tochi coraz bardziej i bardziej przedłużał pocałunek. Jego ciepło rozlewało się po całym moim ciele, a w głowie czułem delikatne kręcenie. Stanąłem na palcach, by jeszcze bardziej pogłębić pocałunek. Tyle czekałem, aż mi wybaczy. Dawno nie byłem aż tak szczęśliwy. Na dłoni poczułem delikatny uścisk jego dłoni. Niemal jęknąłem, gdy Tochi w końcu się ode mnie odsunął.
- ...cieszę się... - Szepnąłem z lekkim rumieńcem, zmuszając się, by spojrzeć mu w oczy.
- Oby - Szepnął, opierając swoje czoło o moje. Uśmiechnąłem się lekko. - Bo teraz będziesz musiał się naprawdę bardzo, bardzo postarać, bym ci wybaczył na stałe.
Błysnął wilczym uśmiechem, od którego przeszły mnie delikatne dreszcze.
- Wiesz co... - Zacząłem niepewnie, cofając się o krok. Tochi jednak ścisnął moje dłonie, nie pozwalając mi za bardzo się odsunąć. - Może ja jednak...
- Coś się stało, Usagi? - Zawahałem się, gdy Tochi wypowiedział moje imię. Nienawidziłem słyszeć go w jego ustach. Miałem wrażenie, że wtedy wyrzuca mi to, co zrobiłem. Nie mogłem teraz odejść.
- Nie mów tak do mnie... - Mruknąłem. Zrobiłem krok do przodu, wtulając się ponownie w niego. Nie musiałem patrzeć w górę, żeby widzieć na jego twarzy triumfujący uśmieszek. Objął mnie ramionami, nim powoli zaczął cofać się do tyłu, ciągnąc mnie za sobą. Wiedziałem do czego to zmierza, ale wyjątkowo nie oponowałem. Grzecznie szedłem za nim, aż rzucił mnie na łóżko.
- Więc jak mam do ciebie mówić? - Błysnął uśmiechem, wchodząc na materac i pochylając się nade mną. Odwróciłem speszony wzrok, podnosząc się nieznacznie na łokciach, byleby nie czuć się aż tak bezradnym. W odpowiedzi na jego pytanie, nadąłem tylko speszony policzki, odwracając głowę w bok. Tochi zaśmiał się krótko, składając na moich ustach krótki pocałunek.
- Nie gniewasz się już? - Zapytałem niepewnie. Musiałem się przekonać, czy na pewno między nami wszystko w porządku.
- Nie wiem... - Westchnął, podnosząc się nieznacznie, by zwiększyć trochę odległość między nami.  - Czy byłeś wystarczająco grzeczny, bym ci wybaczył? - Nadąłem niezadowolony policzki, lekko się rumieniąc - Dam ci szansę - Ponownie błysnął wilczym uśmiechem. - Jeżeli teraz będziesz bardzo, bardzo - Pochylił się nade mną. Gdy w jego oczach zobaczyłem ten niepokojący błysk, starałem się odsunąć, ale przysuwał się jeszcze bliżej, aż nie opadłem całkowicie na materac. - Baaaardzo grzeczny. Mogę na to liczyć?
Wahałem się dłuższą chwilę, usilnie unikając jego wzroku. Czułem się okropnie skrępowany, gdy wiercił mój umysł tym głębokim, przeszywającym spojrzeniem.
- Powiedz to - Powiedział cicho, ale jego głos miał dziwną moc, która aż przyprawiała mnie o dreszcze.
- C-co niby?
- Nie wybaczę ci, aż tego nie powiesz - Pochylił się nade mną, trącając nosem moją szyję. Nie chciałem tego mówić. Teraz, gdy już prawie wszystko wróciło do normy, głupio mi było to mówić. Wtedy straciłbym resztki pewności siebie. Gdy milczałem przez dłuższy czas, Tochi odsunął się nieznacznie.
- Skoro tak... rozumiem... - Usiadł na łóżku. Odważyłem się na niego spojrzeć. Byłem pewny, że znowu mnie sprawdza, ale w tej chwili na jego twarzy pojawił się smutny uśmiech. Prawie słyszałem, jak moje serce pęka, gdy uświadomiłem sobie, że ponownie doprowadziłem go do tego stanu.
Gdy próbował się podnieść, zerwałem się i rzuciłem w jego stronę. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, przygwoździłem go do materaca, pokładając się na nim całym ciałem. Wtuliłem czerwoną twarz w jego szyję, zbyt zawstydzony, by patrzeć na jego twarz. No dawaj, Usagi! Mówiłeś mu to tyle razy, miej odwagę, by powiedzieć to ponownie!
- K-k... - Wyszeptałem, coraz bardziej zawstydzony. Wziąłem głębszy oddech, przysuwając się bliżej jego ucha. - Kocham cię, Tochi...
Nim zdążyłem zawstydzić się jeszcze bardziej, szybkim, zwinnym ruchem zostałem obrócony i ponownie padłem na łóżko pod Tochim.
- Wiem - Odparł z uśmiechem. - Ale naprawdę chciałem to usłyszeć.
Odwróciłem zawstydzony twarz, prychając krótko.
- ...ja za to nie znoszę tego mówić... - Powiedziałem cicho, unikając jego spojrzenia.
- Nauczymy cię - Uśmiechnął się czule. Jego spojrzenie dosłownie roztapiało moje serce. - Zrobię wszystko, by powoli nauczyć cię wszystkiego o okazywaniu miłości - Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że przy okazji uśmiechnął się perwersyjnie. Kiedy zsunął się nieznacznie w dół, podniosłem się na łokciach. Przełknąłem nerwowo ślinę, gdy zimne palce Tochiego wsunęły się zwinnie pod moją koszulkę.
- T-tochi... - Nie odpowiedział, całując mój brzuch. Zadrżałem, gdy całe moje ciało przeszyły dreszcze. Próbowałem coś powiedzieć, ale każdy pocałunek Tochiego odbierał mi zdolność mówienia coraz bardziej. Przejeżdżał ustami coraz wyżej, zostawiając niemal palące ślady pocałunku i śliny. Złączyłem nerwowo nogi, gdy poczułem między nimi delikatnie mrowienie. Bezlitośnie rozchylił moje uda, sadowiąc się między nimi. Całował namiętnie moje ciało, okrutnie przejeżdżając swoim między moimi nogami, przy każdym, nawet najlżejszym swoim ruchu.
Podwijał moją koszulkę coraz wyżej, im wyżej jego usta posuwały się po moim ciele, które chyba nigdy wcześniej nie wydawało mi się tak bardzo delikatne.
Jęknąłem żałośnie, gdy język Tochiego zatrzymał się na mojej piersi, zatrzymany przez bluzkę, którą jeszcze miałem na sobie. Lodowatymi dłońmi przejechał od moich bioder w górę, w końcu docierając do koszulki, którą z zaskakującą łatwością ze mnie ściągnął. Teraz całkowicie już oddany jego woli mogłem tylko drżeć, gdy wpijał się w moją szyję, przy okazji pocierając ją końcem nosa.
- T-tochi... - Jęknąłem , poruszając się niespokojnie pod jego ciałem, co jeszcze bardziej mnie pogrążało, gdy ocierałem się o niego.
- Jesteś taki słodki... - Szepnął, przejeżdżając językiem po moim uchu, które podgryzł na końcu, czym dodatkowo wywołał u mnie dreszcze.
- N-nie mów... tego... - Szepnąłem, cały płonąć pod jego ciałem.
- Więc ty powiedz - Szepnął z lekkim uśmiechem. - Chcę to usłyszeć.
- N-nie chcę...
- Powiedz - Jego głos był głęboki i niski, przez co jeszcze bardziej się rozpalałem. Jego dłonie zjechały ponownie w dół. Zatrzymały się na moich biodrach chwilę, podczas której walczyły z rozporkiem, nim zsunęły moje spodnie.
- T-tochi... - Rozpalony dyszałem z trudem, wpatrując się zawstydzony w sufit. - Nazwij mnie znowu... - Przełknąłem nerwowo ślinę, nie będąc w stanie dokończyć zdania. Na krótką chwilę wychwyciłem jego zaskoczone spojrzenie, więc natychmiast odwróciłem twarz. Dopiero potem usłyszałem rozbawione prychnięcie. Ciepły oddech Tochiego przeniósł się na moją szyję.
- Aż tak ci tego brakowało? - Zapytał tonem wilka, chuchając mi w szyję. Kiwnąłem tylko głową, wciąż dysząc ciężko, przez otwarte usta. - Kocham cię, Zajączku - Ze ściśniętego gardła wydostał mi się przytłumiony jęk.
- Ja... - Szepnąłem z trudem, z każdą chwilą czując coraz większe podniecenie. - Ja też... - Zamilkłem, nie tylko przez podniecenie, ale także przez to, że tak trudno było mi wypowiedzieć te słowa. Na szczęście Tochi zatkał mi usta pocałunkiem, nim zdążyłem znowu się zestresować.
Objąłem ramionami jego szyję, pozwalając mu na całowanie mnie coraz bardziej i bardziej namiętnie. Ostrożnie zsunął dłonie ponownie w dół, sprawiając, że całe moje ciało znowu przeszyły dreszcze. Jęknąłem żałośnie, gdy chwycił gumkę od moich bokserek, zsuwając je w dół. Nim zdążyłem okazać swoje niezadowolenie, wylądowały na ziemi koło spodni. Skuliłem się nieznacznie na tyle, na ile pozwalała mi obecna pozycja, drżąc cały, gdy podniecony i całkowicie nagi leżałem pod ciałem Tochiego.
Całe szczęście, całkowicie skupiony na pocałunku Tochi, nawet nie próbował się na mnie gapić. Otworzyłem nieznacznie oczy, by zobaczyć, jak sięga po jakieś pudełeczko na szafce koło łóżka. Ponownie zacisnąłem powieki, gdy jego zimne palce zaczęły rozcierać lodowatą maź między moimi pośladkami i wsuwać je we mnie.
- T-tochi... - Szepnąłem, otumaniony ogarniającym mnie gorącem. Jedną dłoń wsunąłem w jego włosy, dysząc ciężko do jego ucha. Niemal jęknąłem, gdy poprawił moje biodra, by wygodniej móc we mnie wchodzić.
- Już dobrze... - Szepnął, powoli się we mnie wsuwając. Jęknąłem, odrzucając głowę do tyłu. Nie pozwoliłem Tochiemu na odezwanie się ponownie, sam wpijając się w jego usta. Nim zamknąłem powieki, dostrzegłem błysk wilka w jego oczach. Jęczałem w jego usta, gdy coraz mocniej i szybciej się we mnie poruszał.
- Powiedz to - Szepnął, gdy uwolnił się od moich ust i przysunął się do ucha, które przygryzł dodatkowo.
- Kocham cię - Jęknąłem z trudem, między jednym ciężkim oddechem, a drugim. W odpowiedzi dostałem namiętny pocałunek, który już całkowicie odebrał mi siły. Jedyne co byłem w stanie robić to jęczeć, całkowicie ogarnięty rozkoszą.
- T-tochi... ja zaraz... - Szepnąłem, z trudem wypowiadając słowa, gdy chwilowo miałem wolne usta. Gdy spojrzał mi w oczy, na krótką chwilę cały świat zamarł. Miałem wrażenie, że tym jednym, krótkim spojrzeniem odbiera mi wszystkie siły, przeszywa duszę na wskroś i przelewa we mnie wszystko to, co czuje. Jednocześnie poczułem jak kolejną fala gorąca i niemożliwe, idiotyczne wręcz szczęście.
Jęknąłem po raz ostatni, odrzucając głowę do tyłu, gdy doszedłem na pierś Tochiego, w tej samej chwili, w której coś ciepłego rozlało się we mnie. Dyszeliśmy ciężko, chwilę uwięzieni w swoim uścisku, nim Tochi położył się przy mnie i przytulił do siebie.
- ...Kocham cię... - Szepnąłem najciszej jak mogłem, opuszczając czerwoną twarz. Byłem pewny, że usłyszę rozbawione prychnięcie, ale to nie nastąpiło. Tochi tylko przysunął się do mojego ucha, również szepcząc cicho.
- Wiem - Prychnąłem tylko, gdy usłyszałem odpowiedź. Tochi zaśmiał się krótko w odpowiedzi na moją reakcje. Odwróciłem się tyłem do niego, zakrywając się od pasa w dół kocem. Zadrżałem, czując na ramionach delikatny pocałunek.
- To może jeszcze wspólna kąpiel? - Objął mój brzuch, opierając się na moim ramieniu.
- ...już nie jesteś zły? - Zapytałem niepewnie, zmuszając się, by odwrócić w jego stronę.
- Jestem zły mniej - Powiedział, z tak typowym dla niego uśmiechem.
- W takim razie - Uniosłem dumnie głowę, co musiało też wyglądać dość żałośnie w mojej obecnej pozycji. Chciałem udawać, że mam chociaż odrobinę godności, gdy wypowiadałem te żałosne słowa. - Masz jeden dzień, by całkowicie mi wybaczyć - Tochi uniósł pytająco brwi, patrząc na mnie zaskoczony. Zakryłem się mocniej kocem, wbijając wzrok w ścianę.
- ...bo planuję dać ci najlepszy dzień twojego życia... - Mruknąłem, momentalnie tracąc pewność siebie, z wypowiadaniem tych słów.

sobota, 12 marca 2016

Zajączek CXXII - Krok trzeci

Kolejny ranek był tak samo rozczarowujący jak poprzedni. W łóżku koło mnie nie było Tochiego, ale tym razem leżał przynajmniej na materacu. Musiało być naprawdę wcześnie, albo miał dzisiaj wolne. Przyglądałem się przez chwilę jego śpiącej twarzy. Nabrałem ochoty by położyć się przy nim, ale nie wiedziałem, czy nie spełni swojej obietnicy i nie wyrzuci mnie wtedy z domu.
Musiałem jak najszybciej sprawić by mi wybaczył. Dlatego jeszcze dzisiaj musiałem zrobić kolejny krok.
Wstałem z łóżka tak cicho jak tylko mogłem i poszedłem się przebrać do łazienki. Umyłem się wczoraj wieczorem, więc nie musiałem kłopotać się z prysznicem. Jak tylko się przebrałem i wyszedłem na tyle cicho, by nie budzić Tochiego, niemal pobiegłem w stronę miasta. Mógłbym ponownie zrobić Tochiemu jajecznicę, ale nie chciałem go budzić. Nawet jeżeli miałoby to go bardzo ucieszyć. Wolałem zrobić to, co umiałem najlepiej - kupować. Nawet jeżeli miałem się narazić na kolejne głupie pytania ze strony mieszkańców.
Miasteczko wydawało się jeszcze bardziej puste i rozleniwione niż zwykle. Zrozumiałem to dopiero wtedy, gdy wszedłem do baru przy przystanku. Na zegarze ściennym nad wejściem pokazana była godzina szósta rano. Cóż... powinienem chyba trochę wcześniej spojrzeć na zegar.
- W czym mógłbym pomóc? - Usłyszałem senny, znajomy mi już głos pracującego tu kelnera. Gdy mnie poznał, jakby się nieco ożywił.
- Oh, czyż to nie ,,przyjaciel" naszego leśniczego? - Zapytał w widocznie lepszym nastroju. - Jak się masz? Znowu jakieś problemy? Co tam u was? Pogodziliście się, prawda? Musieliście, skoro tak często do niego przyjeżdżasz.
- Nie przypominam sobie, żebym miał obowiązek ci się zwierzać - Powiedziałem chłodno, krzyżując ręce na piersi. Nie lubiłem tego gościa. Zdecydowanie za bardzo interesował się moim życiem. A raczej życiem moim i Tochiego. A nikt nie powinien się interesować moim związkiem.
- Ojej... - Uśmiechnął się szeroko. - Ktoś tu ma gorszy humor. A swoją drogą, to co sprawiło, że przybyłeś tutaj tak wcześnie?
- Nic szczególnego... chciałem kupić coś na śniadanie.
- Wczesne to śniadanie...
- Wybacz, ale to moja sprawa, o której jem śniadanie.
- Jasne, jasne. Jak dla mnie wygląda to na przeprosinowe śniadanie - Uśmiechnął się szeroko, opierając się o ladę i pochylając w moją stronę.
- Nie twoja sprawa. Mógłbyś mi podać to, o co proszę?
- Oczywiście. Podam ci dokładnie to, co chcesz. Bo pewnie wiesz, co lubi nasz leśniczy.
- Na pewno ty wiesz lepiej - Rzuciłem ironicznie.
- No pewnie nie wiem... w końcu Tochi nigdy nie przychodził, żeby kupować śniadania... albo obiady... albo desery.
Spojrzałem na niego lekko nieufnie. Nie wiedziałem, czy mnie sprawdza, czy mówi to serio.
- Tochi sam sobie gotuje...
- Prawie zawsze. Pozwala sobie na luksus kupowania czegoś na obiad czy śniadanie mniej więcej raz w miesiącu... zwykle nawet rzadziej. Ale nie może się oprzeć, by zbyt długo wytrzymać bez swojego ulubionego dania.
- Blefujesz.
- Może. Ale Tochi je wszystko. Jeżeli rzeczywiście blefuje, zje coś, co nie jest jego ulubionym daniem. A jeżeli mówię prawdę, zdobędziesz u niego kilka dodatkowych punktów, dzięki którym może ci wybaczy.
Zmierzyłem go spojrzeniem, co było dla niego jednoznaczną odpowiedzią. Nie zamierzałem mu jednak dawać tej satysfakcji i przyznawać, że nie wiem, co takiego lubi jeść Tochi.
- Daj mi cokolwiek, co uważasz - Prychnąłem, odpuszczając w końcu.
- Już się robi - Widocznie był zadowolony z faktu, że nie dość, że jesteśmy pokłóceni z Tochim... tak jakby, to jeszcze niemal otwarcie przyznałem, że nie wiem, co takiego mógłby chcieć na śniadanie.
Musiałem czekać dłuższą chwilę, aż pokój wypełnił się delikatnie słodkawym zapachem cynamonu. Zaraz potem zza zaplecza wyszedł kelner z zapakowanym śniadaniem do papierowej torby.
- Tosty cynamonowe - Wyjaśnił, chociaż wcale go o to nie pytałem. Co więcej, jego wyjaśnienia wcale nie brzmiały jak coś, co Tochi chciałby jeść. Wydawało mi się to... zdecydowanie zbyt pospolite, by mu zasmakowało. I dużo za proste. Widocznie zauważył moją nieufność, bo odezwał się ponownie. - Uwierz mi, że mu zasmakuje. A do tego ciastko karmelowe. Gwarantujemy satysfakcje, albo zwrot pieniędzy - Uśmiechnął się promiennie. Nie wiem czemu, ale nienawidziłem tego uśmiechu. Mówił on: ,,wiem teraz więcej o was, a ty wiesz coś więcej o swoim chłopaku". - Spakowałem też porcje dla ciebie. Życzę smacznego i odwiedź nas jeszcze - Rzucił wymuszonym tonem profesjonalnego sprzedawcy. Zapłaciłem za śniadanie i szybkim krokiem udałem się do niepozornej, małej chatki w środku lasu.
Przed drzwiami zawahałem się na chwilę. Wziąłem głębszy oddech, by się uspokoić i wszedłem do środka.
W pierwszej chwili byłem pewny, że Tochi gdzieś wyszedł, bo w domku było pusto. Dopiero po chwili niemal wypadł z łazienki. Na jego twarzy malowało się zaniepokojenie. Gdy mnie zobaczył w drzwiach, z papierową torbą na śniadanie, najpierw był zaskoczony, a po chwili nagle się uspokoił. Ścisnąłem mocniej torbę. Martwił się! Musiał się martwić. Inaczej nie wyglądałby na tak przerażonego. Musiał się martwić, że zniknąłem. Znaczy, że wcale nie chciał, żebym odchodził! Wciąż mnie kochał!
Bez słowa wyciągnąłem śniadanie w jego stronę. Uznałem, że to będzie bardziej przekonujące, niż moje tłumaczenia.
Tochi zatrzymał się przede mną. Wyglądał, jakby nie wiedział co dokładnie zrobić. Czekałem cierpliwie, z ogromną nadzieją, że przejął się na tyle, by chociaż mnie przytulić.
- Myślałem, że odpuściłeś - Powiedział w końcu. Powstrzymał się od jakiegokolwiek gestu.
- Jak mógłbym? - Zmusiłem się do delikatnego uśmiechu, choć tak naprawdę chciałem rzucić mu się na szyję. - Przecież cię kocham - Nigdy wcześniej wypowiadanie tych słów nie było dla mnie tak łatwe. Zresztą, robiłem teraz dużo rzeczy, których nie zrobiłbym wcześniej. Tochi zacisnął dłonie na moich dłoniach, trzymających torbę i bardzo powoli ją ode mnie wziął.
- Dzięki... - Powiedział tylko, dość chłodnym głosem. Widziałem, że teraz nawet jemu wkurzanie się na mnie sprawiało ból. A to oznaczało... że już wkrótce mi wybaczy. A na pewno mnie już nie znienawidzi. Walczyłem z sobą długo, nim w końcu powstrzymałem się od rzucenia mu się na szyję.
- Martwiłeś się, że odszedłem? - Zapytałem niepewnie. Znałem już odpowiedź, ale... tak bardzo chciałem ją usłyszeć. Tochi usiadł przy stole i przez chwilę nic nie mówił.
- Martwiłem się... - Powiedział w końcu, a ja miałem wrażenie, jakby znowu wyznał, że mnie kocha. Nawet jeżeli miał ku temu wątpliwości, teraz już musiał to sobie uświadomić. Podszedłem szybko po bukiet, który dostał ode mnie, gdy tu przyszedłem i ponownie mu go wręczyłem.
Przez chwilę między nami panowała cisza. Tochi wpatrywał się w kwiaty bez słowa, nim się odezwał.
- Róże? - Zapytał beznamiętnie, niemal tym samym tonem, którym ja się odezwałem, gdy to on zawinił i przyniósł mi kwiaty. Przełknąłem ślinę, nim udało mi się odpowiedzieć.
- Kiedy chcę ci powiedzieć, że cię kocham najbardziej na świecie - Powiedziałem dokładnie te same słowa, które wtedy usłyszałem od niego.
- Niezapominajki...
- Kiedy chcę ci powiedzieć, że nigdy o tobie nie zapomnę... cokolwiek by się nie działo...
- Czerwone tulipany.
- Bo... bo jedno powiedzenie ,,kocham cię" to za mało.
- Ferezje czerwone... - Widziałem, jak powoli zaczyna mięknąć. Jego spojrzenie stawało się coraz bardziej rozczulone, a głos coraz cieplejszy.
- Kwiat, który najchętniej dawałbym ci codziennie... - Zawahałem się, lekko się czerwieniąc. - B-bo każdy dzień z tobą jest dla mnie spełnieniem marzeń... - Wyrecytowałem dokładnie te same słowa, które były w książce od niego. Wziąłem kolejny głęboki oddech, nim ponownie się odezwałem. - I dlatego nigdy sobie nie wybaczę tego, co ci zrobiłem. I dlatego nigdy nie będę w stanie zapomnieć o tym tygodniu, a także każdym innym, który spędziłem z dala od ciebie. I... i dlatego teraz zrobię wszystko, byś mi wybaczył... bo... - Ukryłem czerwoną twarz za bukietem, który delikatnie tłumił moje słowa, co odrobinę mnie ośmielało. - Bo nie umiem żyć bez ciebie. Ja... ja zrobię wszystko, żebym ponownie mógł być twoim zajączkiem... - Zakończyłem, całkowicie ukryty za kwiatami. Ich czerwień niemal zlewała się z kolorem mojej twarzy.
- Jesteś niemożliwy... - Westchnął, a ja wciąż nie miałem odwagi na niego spojrzeć. Usłyszałem jak wstaje z krzesła, ale nie miałem odwagi się nawet poruszyć. Z pomiędzy kwiatów dostrzegłem tylko, że staje przede mną. - Oczekujesz, że zapomnę?
- Chcę tylko znowu być twoim zajączkiem... - Szepnąłem, ściskając mocniej kwiaty. - I byś znowu mnie kochał...
Usłyszałem głośne westchnienie i poczułem jak jego dłonie zaciskają się na moich.
- Usagi... - Zadrżałem, ponownie słysząc moje imię. - A czy kiedykolwiek przestałem? - Podniosłem na niego spojrzenie. Uśmiechał się delikatnie, patrząc na mnie z tym czułym spojrzenie, które tak dobrze znałem. - Powiedzmy, że na razie ci wybaczam...
Nie dałem rady powstrzymać szerokiego uśmiechu, chociaż i tak w oczach poczułem łzy. Tochi delikatnie zaczesał kosmyk włosów za moje ucho, pochylając się w moją stronę. Serce zaczęło bić mi znacznie szybciej. Rozchyliłem usta, ale nie dałem rady nic powiedzieć. Zamknąłem tylko oczy, wydając z siebie tylko krótki, cichy jęk, gdy połączył nasze usta.
Tochi... gdybym umiał ci przekazać, jak okropnie cię kocham i jak nieludzko szczęśliwy jestem w tej chwili...

sobota, 5 marca 2016

Zajączek CXXI - Krok drugi

Obudziłem się na wyjątkowo niewygodnym łóżku, przykryty starą, tanią kołdrą. Czując ogarniające mnie ciepło, przez chwilę czułem się niezwykle spokojny, pewny, że właśnie leżę, przytulony do Tochiego. Dopiero gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem, że nie tylko jestem sam na łóżku, ale również w całym domku.
Wstałem, uważnie się rozglądając. Na stole leżała taca z kanapkami, a obok niej na szybko nabazgrana wiadomość:
,,Wyszedłem do lasu. Masz tutaj kanapki, jakbyś był głodny"
I tyle. Nic, czy wciąż się gniewa, gdzie mogę go znaleźć, o której wróci, albo chociażby, czy wciąż mogę tu zostać. Ale... skoro nie kazał mi się wynosić, chyba mogłem to odebrać jako zgodę... prawda? A skoro zgodził się, żebym tu został... powinienem się postarać o miłe przyjęcie do niego... chociaż będzie to niesamowicie żenujące i trudne.
Sięgnąłem po telefon i wybrałem numer Kashikoia.
- Cześć Usagi - Jego głos był łagodny i trochę niepewny. Zupełnie jakby oczekiwał, że zaraz znowu się rozpłaczę.
- Potrzebuję pomocy - Powiedziałem natychmiast. Nie wiedziałem, ile mam czasu, aż Tochi nie wróci, więc wszystko chciałem załatwić jak najszybciej. Trzymając telefon ramieniem przy uchu zacząłem przeszukiwać moją torbę. Z nienawiścią spojrzałem na królicze uszy i ogonek, które kupiłem już jakiś czas temu. Na razie zostawiłem je na łóżku.
- I jak się sprawy mają?
- Jest trochę trudno, ale nie daję za wygraną.
- Moja krew. To czego potrzebujesz?
- Przepisu - W ciszy, która zapadła, wyraźnie usłyszałem zaskoczenie Kashikoia.
- Czy mógłbyś powtórzyć?
- Muszę coś ugotować - Nie zdziwiło mnie to, jak bardzo jest zaskoczony. Chyba nikt z nas nie był nigdy zainteresowany gotowaniem. - Dla Tochiego.
- Ummm... doobra... - Zawahał się przez chwilę, starając się przeanalizować to, co powiedziałem. - Zaraz coś ci podeślę.
- Coś prostego na obiad. A może... bardzo prostego. Ale dobrego.
- Coś się znajdzie. Zaraz wyślę ci jakiś przepis. Tylko... nie zabij się przypadkiem - Nie widziałem go, ale mógłbym przysiąc, że uśmiecha się rozczulony.
- Postaram się - Kiwnąłem głową i zaraz się rozłączyłem. Liczyła się każda chwila, a ja koniecznie dzisiaj musiałem odzyskać chociaż trochę zaufania Tochiego. Na tyle, by pozwolił mi tu zostać na kolejną noc. A najlepiej, żeby natychmiast mi wybaczył.
Zacząłem od przeszukania szafek. Musiałem wiedzieć, co takiego jest tu do jedzenia, żeby przygotować obiad. O ile Kashikoi prześle mi jakiś w miarę przystępny przepis.
Zacząłem jednak od zjedzenia śniadania, które przyrządził Tochi. I tak musiałem czekać na przepis, a nie chciałem zgłodnieć w międzyczasie. Jedzenie smakowało obrzydliwie jak zawsze, ale naprawdę brakowało mi tej ohydy. Gdybym jeszcze mógł zjeść w miłym towarzystwie...
Dźwięk smsa rozbrzmiał akurat kiedy kończyłem śniadanie. Zerknąłem na mój telefon. Kashkoi napisał mi bardzo szczegółowo jak przyrządzić tosty z serem, jajka sadzone, jajecznicę, oraz kakao. Ponoć nie znalazł nic prostszego, co na pewno dałoby się przyrządzić z tego, co Tochi ma u siebie. Brzmiało wystarczająco prosto, żebym dał radę to zrobić. Może nawet do powrotu Tochiego.
Zacząłem od pokrojenia chleba, który znalazłem w szafkach. Wychodziło mi to dość koślawo, z jednej strony kromki były cholernie grube, a z drugiej... cóż, już w połowie nóż ześlizgiwał mi się z chleba. W rezultacie czego zamiast czterech kromek wyszły mi cztery połówki, wyglądające naprawdę okropnie.
Zrezygnowany zabrałem się ponownie do krojenia. Najwyżej złącze je w jakiś sposób, gdy będę je przerabiać na tosty. Tym razem, żeby pokroić chleb nieco równiej, ustawiłem go pionowo i zacząłem ciąć od lewej do prawej.
- Ts... - Syknąłem, upuszczając lekko zakrwawiony nóż, który zaraz upadł na ziemię. Spojrzałem na swoją rękę. Nie sądziłem, że tak łatwo nóż się przesunie, przez co na wewnętrznej części dłoni miałem długą, krwawiącą smugę. Przekląłem pod nosem i podszedłem do zlewu. Pobieżnie opłukałem ranę i zakleiłem ją znalezionym w szafce plastrem. Ten jednak zaraz zaczął przesiąkać krwią, przez co klei nie wytrzymał długo.
Udałem się szybko do łazienki, by papierem chociaż trochę zatamować krwawienie i wróciłem do przeszukiwania szafki. Znalazłem tam bandaż samoprzylepny. Musiałem owinąć nim rękę kilka razy, ale przynajmniej nie zakrwawiałem już wszystkiego, do czego tylko podszedłem.
Dokończyłem krojenie, tym razem znacznie uważniej niż wcześniej, dzięki czemu udało mi się uniknąć większych obrażeń.
Gotowanie to raczej nie był mój żywioł, co raczej nie trudno było zauważyć, patrząc na moje żałosne starania. Najgorsze było rozbicie jajek na jajecznicę. Walczyłem z tym przez całe wieki i zmarnowałem dwa jajka, nim udało mi się w końcu trafić nimi do patelni. Co prawda wpadło mi tam też trochę skorupek, ale chyba to było normalne. Nie wyobrażałem sobie, żeby udało się wbić to cholerstwo nich. To wydawało się fizycznie niemożliwe. Pewnie i tak się rozpuszczały, albo coś takiego. Tym razem nieopatrznie oparłem się o patelnię i poparzyłem sobie dla odmiany drugą rękę. Musiałem dłuższą chwilę trzymać ją pod zimną wodą, nim przestała piec. Na wszelki wypadek ją również zabandażowałem.
Kiedy w końcu skończyłem, jajka były dość mocno przypalone i nie pachniały zbyt ładnie. Oprócz tego, bardziej wyglądały jak omlet, niż jajecznica. Chwilę też walczyłem, żeby odkleić je od patelni, ale w końcu wrzuciłem... to na talerz. Cóż, sam bym się nie zdecydował by to zjeść... chyba, że przymierałbym głodem, ale Tochi na pewno jadł już gorsze rzeczy.
Odłożyłem talerz na stół. Wiewiórka, która tutaj mieszkała - Ris, wskoczył na stół, ale zeskoczył z niego, nim zdążyłem go przegonić. Usiłowałem sobie wmówić, że to wcale nie zapach mojego jedzenia go zniechęcił, ale z marnym dość skutkiem.
Przetarłem czoło. Możliwe, że zostało mi na nim resztki masła na tosty, albo jajek, bo na twarzy poczułem coś mokrego. Ręce i tak miałem całe brudne, więc na razie nie zamierzałem tego przecierać. Zwłaszcza, że jeszcze przed zrobieniem jajecznicy wstawiłem tosty i nie wiedziałem, czy nie powinienem ich już wyjąć.
Zerknąłem w stronę piekarnika. Zaczął niepokojąco śmierdzieć, bardzo możliwe, co odrobinę mnie zaniepokoiło. Otworzyłem go natychmiast. Dym buchnął mi w twarz, nim zdążyłem się odsunąć. Podbiegłem do okna, otwierając je na oścież. Świeże powietrze pozwoliło mi złapać oddech i uspokoić kaszel, który mną wstrząsnął. Musiałem otworzyć jeszcze drzwi, by dom chociaż trochę wywietrzyć mieszkanie i pozbyć się z niego smrodu spalenizny.
Ostrożnie, przez ścierkę, żeby jeszcze bardziej się nie poparzyć, wyciągnąłem przypalone tosty i położyłem je na osobnym talerzu, tuż obok... ,,jajecznicy".
Zostało kakao. Garnek wypełniłem po brzegi mlekiem, żeby na pewno wystarczyło i wsypałem tam kakao. Troszeczkę zbyt gwałtownie przechyliłem puszkę, przez co wsypałem je nie tylko do garnka, ale też blat, trochę podłogi, moje bandaże i koszulkę. Gdy odgarnąłem grzywkę z czoła, dodatkowo pobrudziłem nim sobie twarz.
Zostawiłem garnek i zabrałem się za sprzątanie tego, co pobrudziłem. Tym razem postanowiłem sobie, że akurat tego nie przypale.
Po dłuższym czasie na wierzchu mleka zaczęły pojawiać się i piętrzyć bąbelki, więc pewnie było gotowe. Co prawda znacząco podniosły poziom mleka i spłynęły po jego ściankach, sycząc w kontakcie z metalem, ale możliwe, że tak miało być. Wyłączyłem kuchenkę, dzięki czemu mleko znowu opadło, ale w tej chwili było go trochę mniej niż wcześniej. Przez ścierkę podniosłem garnek. Gotowe, parujące kakao przelałem do kubka. Nie wyglądało najlepiej, ale... to tylko kakao. Nie mogłem tego zepsuć.
Wszystko położyłem na stole. Nie wyglądało specjalnie ładnie, więc koło nich położyłem kupiony wczoraj bukiet kwiatów.
Kiedy wszystko już było gotowe, zerknąłem ciężko na łóżko. Oby Tochi docenił to, co dla niego robiłem. Dość niechętnie założyłem królicze uszy, a ogonek przyczepiłem sobie do spodni. Poprawiłem przy okazji koszulkę. Dopiero teraz dostrzegłem, jak bardzo jestem usyfiony. Resztkami jajek, masłem, a najbardziej kakaem. Musiałem się szybko umyć i przebrać, zanim...
Trzaśnięcie drzwiami zwróciło moją uwagę. Podniosłem wzrok na Tochiego, stojącego w progu. Patrzył się na mnie lekko zaskoczony, przenosząc spojrzenie z kuchni na stół i ponownie na mnie. Uśmiechnąłem się niepewnie, nerwowo poprawiając włosy.
- Niespodzianka... - Nie wiem czemu, ale nagle cholernie zacząłem się denerwować. Dłonie mi drżały, a serce zaczęło cholernie szybko bić. Królicze uszy i ogon, które miałem na sobie wcale nie pomagały mi się uspokoić.
Czekałem w nerwowym napięciu na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Przez moment na jego twarzy zobaczyłem czuły uśmiech, który jednak szybko stonował.
- Wiem, że jesteś wściekły i masz prawo mnie nienawidzić - Zacząłem, gdy cisza zaczęła być niemal dusząca. - ale... przysięgam, że zrobię wszystko, żebyś w końcu mi wybaczył. Nie ważne, jak długo to zajmie, nie ważne, jak bardzo będziesz miał mnie dosyć, ja... - Jego spokojne, przeszywające spojrzenie na chwilę odebrało mi mowę. - Ja... ja... - Usiłowałem wydusić z siebie chociaż słowo, ale... zwyczajnie nie mogłem. Przełknąłem ślinę, w końcu zażenowany opuszczając głowę.
- Ty? - W jego głosie usłyszałem delikatny nacisk. Zacisnąłem dłonie w pięści. Nie chciałem tego mówić. Wstydziłem się. Ale skoro to miało pomóc mi odzyskać jego miłość, byłem gotowy na wszystko. - Ja cię kocham... - Wyszeptałem. - Więc proszę... pokochaj mnie ponownie...
Czekałem. Cisza która zapadła wcale nie wróżyła nic dobrego. Tym bardziej ciche westchnienie ze strony Tochiego. Zacisnąłem powieki, gdy stanął tuż przy mnie.
- Co ci się stało w ręce? - Zapytał spokojnym, ale wciąż dość chłodnym głosem. Niepewnie spojrzałem na brudne już bandaże, przesiąknięte dość mocno krwią. Gdy Tochi ścisnął moje dłonie, zadrżałem lekko.
- Pokaleczyłem się... - Powiedziałem cicho. - Wiesz... nie jestem zbyt dobrym kucharzem... - Drgnąłem, walcząc całym sobą, by nie ścisnąć jego dłoni. W końcu pociągnął mnie w stronę łazienki. Tam pod zlewem dokładnie obmył moje bandaże.
- Jeżeli będą brudne to może wdać się zakażenie. Bardzo się poraniłeś?
- Nie bardzo... przeciąłem sobie rękę, jak kroiłem chleb i dotknąłem rozgrzanej patelni... nic poważnego.
Bez słowa zaczął odklejać bandaż, zdejmując go bardzo uważnie w miejscu, gdzie stykał się z moją skórą. Rozcięcie już się skleiło i tylko widoczny ślad, oraz zaschnięta krew pokazywała jak bardzo źle to wyglądało.
Powoli obmył moją ranę i zabrał się za drugą dłoń. Przez cały ten czas nic nie mówił. Musiał czuć się sfrustrowany, że jest zmuszony mi pomagać, chociaż jest na mnie obrażony. Chciałem zapytać, czy jest na mnie zły, ale oczywiście, że był. I to nie tylko dlatego, że się pokaleczyłem.
- Nie nadajesz się do gotowania, wiesz? - Zapytał, gdy kończył opatrywać moje dłonie i ostrożnie wytarł je ręcznikiem.
- Wiem - Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, gdy zdecydował się do mnie odezwać.
- Ale... dzięki. To było miłe - Tym razem cała moja twarz dosłownie rozpromieniła się uśmiechem. Tochi musiał to zauważyć, bo zaraz wyszedł z łazienki. Możliwe, że bał się, że jeżeli zobaczy mnie w takim stanie, jeszcze w tym żałosnym stroju, to pęknie i mi wybaczy. Usiadł więc przy stole, zerkając na przygotowane przeze mnie jedzenie. Stanąłem tuż obok, żeby zobaczyć, czy mu zasmakuje.
- Wiesz... pomyślałem, że będziesz głodny i... i... - Wstrzymałem oddech, gdy Tochi spróbował tostów. Dość głośno chrupały, co oznaczało chyba, że się nadają do jedzenia. Co prawda mina Tochiego nie wskazywała na nic, ale nic nie mówił. To chyba dobrze, prawda?
Jadł powoli, dokładnie przeżuwając każdy kawałek. Dokładnie tak samo, jak delektuje się jakieś pyszne jedzenie. Czyli jednak mu smakowało! Całe szczęście!
Po tostach zabrał się za jajecznicę. Ją jadł jeszcze dłużej, co jakiś czas przełykając coś ciężko. Przez myśl mi przeszło, że może jednak skorupek nie powinno być w jajecznicy... omlecie... cokolwiek to ostatecznie było. Tochi jednak nie narzekał, więc albo mu jednak smakowało, albo kochał mnie na tyle, by mi nie mówić, jeżeli było inaczej. Jednak, gdy skończył na jego twarzy malowała się jakaś dziwna ulga.
- Dzięki... - Powiedział w końcu, podnosząc na mnie spojrzenie. Uśmiechnąłem się promiennie w odpowiedzi. Przez jego twarz przemknął uśmiech rozczulenia.
- Tochi... naprawdę mi przykro przez to, co się stało...  - Powiedziałem, opuszczając spojrzenie. - Więc jeżeli mógłbyś chociaż odrobinę... odrobinę mniej być na mnie zły to... to... ja...
Wahał się dłuższą chwilę z odpowiedzią, nim ponownie na mnie spojrzał.
- Pomyślę nad tym. Wiesz... jesteś naprawdę uparty Usagi - Uśmiechnął się delikatnie, co usilnie starał się ukryć. I chociaż bolało mnie to, że na te kilka dni nie byłem już jego ,,zajączkiem", to cieszyłem się, że krok po kroku mi wybacza.
- Uczę się od najlepszych... mogę tutaj zostać na jedną noc?
- Wciąż jestem zły - Powiedział powoli, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią. - I nie jestem w stanie ci całkowicie zaufać. Ale... mogę się zgodzić na jeszcze jedną noc.
Prawie podskoczyłem z radości. Więc jednak! Byłem już coraz bliżej i bliżej tego, by mi wybaczył. Jednak nie był w stanie beze mnie żyć tak samo, jak ja nie byłem w stanie żyć bez niego! Teraz potrzebowałem tylko trochę cierpliwości...