sobota, 26 września 2015

Zajączek CIII - Zaplanowane odwiedziny


Dzień rozpoczął się znacznie za wcześnie, zalewając domek porannym światłem. Przewróciłem się na bok, w ciasnym uścisku Tochiego. Wtuliłem się w niego, rozkoszując się znajomym ciepłem. 
Miałem co prawda ogromna ochotę postawić między nami jakiś mur, po tym, jak musiałem się przejmować jego dziwnym zachowaniem i jak bardzo musiałem się upokożyć, ale nie mogłem pozbawić sam siebie rozkoszy spania w jego ramionach. Na czole poczułem delikatny, słodki pocałunek, rozlewający przyjemne ciepłe po całym moim ciele. Podniosłem niechętnie zaspane spojrzenie na jego twarz.
- Dzień dobry zajączku - Szepnął, pochylając się nade mną. Dziwnie mocno tym razem zaakcentował słowo ,,zajączek", co ewidentnie było nawiązaniem do tego, co zrobiłem zeszłej nocy. Prychnąłem tylko, odwracając się ponownie do niego tyłem.
- ...gdybyś się nie zachowywał jak jakiś zdołowany... jakbyś miał jakąś depresję, to bym nie musiał robić takich rzeczy... - Skrzyżowałem ręce na piersi. Oczywiście wiedział o co chodzi, o czym tyko się upewniłem, gdy kątem oka dostrzegłem jego szeroki uśmiech. Przysunął się do mojej szyi, delikatnie pieszcząc ją swoim nosem.
- Oj, od samego rana się denerwujesz - Zaśmiał się cicho. - Nie sądziłem, że aż tak będziesz się tym przejmować.
- Oczywiście, że będę! - Usiadłem gwałtownie, odwracając się w jego stronę. - Skoro już z tobą mieszkam to oczywiście, że dostrzegam, jak się zachowujesz! Dlatego na przyszłość, zamiast się dołować, powiedz mi co się dzieje. Zwłaszcza, jak jest to aż tak trywialna rzecz!
- Jak dla mnie nie było to trywialne - Powiedział spokojnie, również siadając. Włosy miał w nieładzie, a na klacie dostrzegłem kilka podrapań, których nie było wcześniej. Wiedziałem jednak, że w jego pracy zahaczanie o gałęzie, czy podrapania od dzikich zwierząt było normalne. Podniosłem natychmiast spojrzenie, żeby nie gapić się na jego pierś. - Wiesz, że ten las jest dla mnie bardzo ważny. Przejmuję się, jeżeli coś mu grozi - Powiedział spokojnie, przeczesując włosy.
- Martwienie, martwieniem się, ale mogłeś mi chociaż powiedzieć, o co chodzi... - Żachnąłem się, zerkając na godzinę w telefonie. Dopiera była dziewiąta rano, więc spokojnie mogłem jeszcze pospać.
- Przepraszam... - Uśmiechnął się niewinnie, obejmując mnie ramieniem i przyciągając do siebie.
- Naprawdę, czasami... - Nie dokończyłem, bo naszą rozmowę przerwał mój telefon. Spojrzałem na jego wyświetlacz, gdzie pojawiło się imię mojego brata.
- Już się stęsknił? - Tochi się uśmiechnął, podając mi komórkę, leżącą na blacie. Przewróciłem oczami, opadając na łóżko.
- Cześć... tak... tak, jasne... w porządku... - Spojrzałem zimno na Tochiego, który zaczął się pochylać niebezpiecznie nisko nad moją twarzą. - Mhmm... jasne... - Syknąłem, gdy nagle poczułem na swojej szyi język Tochiego, przesuwający się coraz wyżej, aż do mojego ucha. - Co? Nie, nic... walnąłem się w szafkę... - Przytrzymałem telefon przyciśnięty do mojego ucha ramieniem, usilnie starając się odsunąć od siebie Tochiego. Ten, jak gdyby nigdy nic oparł dłonie na moich biodrach, składając pocałunki na mojej szyi i zjeżdżając coraz niżej.
- Poczekaj chwileczkę... - Zerwałem się z łóżka, uwalniając się od Tochiego i na wszelki wypadek odszedłem kilka kroków, żeby przypadkiem znowu nie zaczął robić czegoś dziwnego. Poprawił się na łóżku, spokojnie się na mnie przyglądając i rzucając mi czarujące uśmiechy, gdy tylko zerkałem w jego stronę. - Tak, kontynuuj. Nie, to... mówię przecież, że nie! - Zaczerwieniłem się, odwracając wzrok. - Tak, to Tochi... zresztą, jakie to ma znaczenie! Co? ...możesz powtórzyć? - Oparłem się o blat, żeby utrzymać równowagę. Tochi spojrzał pytająco, jednak zbyłem go machnięciem ręki. - ...żartujesz sobie? Nie no... no dobra... tak, tak... daj spokój, zrozumiałem... jutro? Tak... tak, jasne... No nie, pewnie nie będzie miał nic przeciwko. Co? - Ponownie się zalałem rumieńcem, usilnie starając się zachować spokój. - Nie traktuj mnie jak dziecka! Zrozumiałem za pierwszym razem! Tak... na razie...
Rozłączyłem się, ledwo się powstrzymując, żeby nie rzucić telefonem o ziemię.
- Coś się stało? - Tochi podniósł się z łóżka, biorąc ode mnie telefon, nim zdążyłem coś z nim zrobić. - Nie często kłócisz się ze swoim rodzeństwem. Kawy?
- Kakao... - Usiadłem na krześle, opierając na stole łokcie a na nich twarz. - Rodzeństwo nas jutro odwiedza... - Westchnąłem ciężko, czekając już na wybuch Tochiego, albo jakąś zimną uwagę. Nie ważne, jak bardzo był spokojny, Kashikoi nawet go nie zapytał o zdanie, kiedy się wprosili. Miał pełne prawo być zirytowany.
- To chyba fajnie, co? - Rzucił spokojnie, nastawiając mleko. Z lodówki zaczął wyjmować składniki na śniadanie. Zmrużyłem oczy, patrząc na niego pytająco. - No co? Twoje rodzeństwo jest fajne - Powiedział ze spokojem, gdy tylko zobaczył moje spojrzenie. - Cieszę się, że wpadną, zwłaszcza, że dawno ich nie widziałem.
- Chyba cię nie rozumiem... - Oparłem się o krzesło, przyglądając mu się uważnie. - Moja rodzinka od tak po prostu wprasza się do ciebie bez słowa, a ty nie masz nic przeciwko?
- Jasne, że nie. Rzadko miewam gości, ale twoja rodzina może wpadać kiedy chce - Rozpromienił się, kładąc jajka, oraz chleb na blat. - Jajka i kanapki?
- Mogą być... - Wzruszyłem ramionami. - I naprawdę nie przeszkadza ci to ani trochę?
- Nie. Twoja rodzina jest tu tak samo mile widziana, jak ty. Znaczy... tak długo, jak nie próbują mnie zabić - Zaśmiał się krótko, wbijając jajka na patelnię. Zaskoczył mnie fakt, jak bardzo go to bawi. - Ale Kashikoi powiedział ci coś jeszcze, prawda? Fakt faktem, że pąsowiejesz często, ale skoro tak, to Kashikoi musiał ci powiedzieć coś żenującego. Więc? - Zerknął na mnie, odrywając na chwilę wzrok od patelni.
Prychnąłem, odwracając wzrok w stronę podłogi, krzyżując ręce na piersi.
- Powiedział... - zacząłem cicho, ponaglony przeciągającą się ciszą. - Powiedział, żebyśmy nie robili nic dziwnego, kiedy przyjadą, bo Hana może się czegoś domyślić... - Powiedziałem cicho, czując nieznośne pieczenie na policzkach.
- Oh... więc o to chodzi - Rozpromienił się gwałtownie, wracając do robienia śniadania. - No tak, Kashikoi jeszcze zrozumiał to, co nas łączy, ale obawiam się, że Hana mogłaby nie być zachwycona, gdyby dowiedziała się, że dobieram się do jej braciszka - Zaśmiał się krótko, przejeżdżając drewnianą szpatułką po patelni. Prychnąłem, odwracając od niego wzrok.
- Więc o to się tak zdenerwowałeś?
- ...traktował mnie jak jakieś dziecko. To przecież oczywiste, że nie chciałbym nawet bardziej niż on, żeby Hana się o wszystkim dowiedziała... a on mi to powtarzał, jakbym... zresztą, wiesz o co chodzi.
- Wiem... - Zostawił jajecznicę na ogniu i sięgnął po talerze i kubki, które położył na stole przede mną. - Obiecuję, że na czas przyjazdu twojego rodzeństwa będę trzymał ręce przy sobie. Może przejdziemy się dzisiaj do miasta? Kupilibyśmy coś na jutro. Może... co by zjadło twoje rodzeństwo?
- Najchętniej? Coś porządnego.
Tochi zaśmiał się krótko, nakładając mi na talerz jajecznicę i nalewając do kubka kakao.
- No tak... ich jeszcze nie zdążyłem przyzwyczaić do normalnego jedzenia.
- To nazywasz normalnym jedzeniem? - Wziąłem od niego widelec, zabierając się za jajecznicę. Była mdła, ale wystarczająco znośna, żebym był w stanie ją zjeść bez wykrzywiania się. Odpowiedział tylko szerokim uśmiechem, siadając przede mną.
- Czyli rozumiem, że kupujemy gotowe jedzenie w miasteczku, tak? - Kiwnąłem głową. 
- Myślę, że tak będzie najlepiej. Oni jeszcze nie są przyzwyczajeni do tak spartańskiego wychowania - Tochi prychnął śmiechem, o mało co nie dławiąc się piciem. Uspokoił się w ostatniej chwili, uśmiechając się, rozbawiony. Ponownie odezwał się dopiero po kilku minutach. 
- Zastanawiam się tylko, gdzie ich wszystkich pomieścimy... - Powiedział w zamyśleniu, rozglądając się po domu. - Mam co prawda materac, ale...
- Co? - Podniosłem gwałtownie głowę znad kubka z kakaem. - Od kiedy niby masz materac? - Zmrużyłem oczy, patrząc na niego przenikliwie.
- Od zawsze - Uśmiechnął się, wzruszając ramionami. - Był tutaj, kiedy tylko dostałem tą pracę.
- I nigdy nie raczyłeś mi tego powiedzieć?
- Nie było takiej okazji - Niewinnie wzruszył ramionami, biorąc do ust kawałek jajecznicy.
- Oh, naprawdę? A chociażby jak się tutaj pojawiłem? Nie mogłeś dać mi się przenocować na materacu? Spanie z obcym facetem to naprawdę była dla mnie wtedy trauma - Prychnąłem, unosząc dumnie głowę i krzyżując ręce na piersi.
- No mogłem. Ale wtedy miałbym u ciebie mniejsze szanse. A niestety od początku miałem do ciebie słabość - Uśmiechnął się promiennie, podnosząc kubek, jakby na znak toastu i wziął kilka łyków.
- Jesteś okropny - Stwierdziłem zimno, również częstując się piciem. Tochi odpowiedział tylko promiennym uśmiechem.
Dokończyliśmy śniadanie w ciszy, każdy skupiony na własnym jedzeniu. Nie musieliśmy nic mówić, żeby rozkoszować się swoją obecnością. Kątem oka zerknąłem na spakowany plecak, stojący przy drzwiach. Tochi zawsze brał go na nasze wycieczki. Znaczy, że miał na dzisiaj jakiś plan. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie próbował się do mnie dobierać na zewnątrz. Oczywiście bym go odrzucił, ale i tak tego nie znosiłem. Po prostu Tochi nie umiał zrozumieć, że robienie tego w tak publicznym miejscu było jak dla mnie zbyt żenujące.
Tochi podążył za moim nienawistnym spojrzeniem, aż do plecaka. Uśmiechnął się delikatnie, wstając i zbierając brudne naczynia, które zostawił w zlewie.
- Nie wyglądasz na zachwyconego z planowanej wycieczki - Powiedział, gwałtownie wyrywając mnie z zamyśleń.
- Hmm... co? Ah, nie... nie...
- Spodoba ci się, zobaczysz. Zrobię przy okazji kanapki na drogę i pozbieramy owoców, może być?
- No cóż... skoro i tak nie mam nic lepszego do roboty, to możemy się przejść... - Westchnąłem, oddając mu kubek po kakao. Co prawda cieszyłem się, że w końcu gdzieś wyjdziemy, ale Tochi nie musiał poznawać mojego całego entuzjazmu.
Po mniej więcej dwudziestu minutach byliśmy już gotowi do wyjścia. Tochi spakował drugie śniadanie, pudełka na owoce i koc, jak sam twierdził, na piknik. Nie ufałem mu na tyle, żeby pozwolić mu wziąć namiot, bo to by oznaczało, że znowu będzie próbował się do mnie dobierać.
Kiedy wyszliśmy, powoi zbliżało się południe. Ruszyliśmy jedną z bardziej wydeptanych ścieżek. Po minięciu mniej więcej piętnastu minut, Tochi bez skrępowania ścisnął moją dłoń, ciągnąc mnie za sobą. Po chwili udało mi się zwalczyć w sobie chęć wyrwania mu się i posłusznie szedłem, stykając się z nim ramionami.
- Więc gdzie idziemy? - Zapytałem po chwili spacerowania w ciszy.
- Najpierw nazbierać jagód, a potem pospacerować po lesie. A na wieczór mam zaplanowane coś specjalnego - Uśmiechnął się promiennie w moją stronę.
- Nie podoba mi się ten uśmiech. Jeżeli spróbujesz czegoś dziwnego to wracam do domu. Nie ważne jak ciemno będzie - Odpowiedziałem zimno.
- Akurat o ciemności nie musisz się martwić - Powiedział z tajemniczym uśmiechem, zatrzymując się gwałtownie, żeby nazbierać owoców do pudełka. A ja nie mogłem pozbyć się ciekawości, co takiego tym razem wymyślił


niedziela, 20 września 2015

Zajączek CII - Gwiazdy

Cóż, laptop odzyskany, wakacje zakończone, wieczory mam względnie wolne, więc powinnam móc już normalnie pisać posty.
Mam tylko jedną prośbę - Rozumiem, jak piszecie, że jest wam przykro, jak nie pojawia się nowy post i w ogóle mi to nie przeszkadza, a nawet motywuje mnie, żebym bardziej się starała wyrabiać z czasem. Jednak proszę, żeby niektórzy oszczędzili sobie najeżdżanie na mnie, tylko dlatego, że nie miałam czasu pisać w wakacje. Też mam własne życie i chociaż robię co mogę, żeby przyjemnie wam się czytało tego bloga, to czasami nie mam fizycznej możliwości nic napisać, a narzekanie, że was olewam i że to okropne, że nic nie dodaję raczej mnie nie zachęci do dalszego pisania.
No dobra, to wszystko. Oczywiście dalej możecie upominać się o rozdziały i narzekać na moją niepunktualność, ale jak wyjaśniam, że nie mam możliwości nic wstawiać, to proszę, żeby niektórzy powstrzymali się od wjeżdżania na mnie.
Miłego czytania ^ ^
******************************

Obudził mnie zbyt głośny dzwonek telefonu. Poruszyłem się niespokojnie, przez chwilę starając się przypomnieć sobie, gdzie jestem. Bolała mnie głowa i czułem się wykończony. Coś zupełnie nowego dla mnie, zwłaszcza w ostatnich dniach. Przetarłem oczy i próbowałem się poruszyć, coś jednak trzymało mnie mocno w swoim uścisku. Podniosłem wzrok na śpiącą twarz Tochiego. Obudziwszy się, mruknął cicho i ścisnął mnie mocniej. Oparłem ręce na jego piersi, nauczony doświadczeniem nie szarpiąc się, tylko delikatnie wyślizgując się z jego uścisku.
Usiadłem na łóżku i rozejrzałem się po hotelowym pokoju. Mój wzrok padł szybko na niewielki stolik. Stała na nim butelka wina i dwa kieliszki. Teraz rozumiałem, skąd ten ból głowy.
Przypomniał mi się cały, wczorajszy dzień. Spacer w deszczu, gorąca czekolada, wieczorem kolacja i wino zamówione do pokoju. Ciekawe tylko, skąd wziął tyle pieniędzy. Naprawdę się starał, żebym w końcu mu wybaczył. Nawet jeżeli miał ku temu powód, było to miłe z jego strony.
Dałem się wczoraj namówić na kilka lampek wina, a gdy kręciło mi się w głowie od wypitych procentów, nie miałem już w ogóle siły, żeby mu się sprzeciwiać. Nie, żebym w jakiejkolwiek innej okoliczności umiał mu się sprzeciwić, ale możliwe, że gdyby nie to wino, mógłbym dalej chociaż udawać, że jestem na niego zły.
Rozejrzałem się po pokoju, szukając moich ubrań. Aktualnie siedziałem w samej koszuli Tochiego, którą, jak mgliście pamiętałem, dostałem pod koniec naszej nocy.
- Że też dałem się namówić na alkohol... - Mruknąłem, masując skronie. Wstałem z łóżka i na drżących nogach podszedłem do lodówki, gdzie na szczęście znajdowała się butelka wody. Wziąłem parę łyków i zostawiłem ją na szafce nocnej, przy Tochim. Telefon znowu zadzwonił, ale nie miałem ani siły, ani ochoty na razie rozmawiać. Rozłączyłem się, wysyłając szybką wiadomość, że nie mogę teraz rozmawiać.
Na drżących nogach poszedłem do łazienki. Ledwo mogłem chodzić, ale musiałem się obmyć.
- Potrzebujesz pomocy? - Usłyszałem głos Tochiego, gdy wchodziłem już do łazienki. Siedział na łóżku, opierając się o ścianę. Odpowiedziałem mu zimnym spojrzeniem, zamykając się w łazience. Potrzebowałem dłuższej chwili, żeby się umyć po ostatniej nocy.
Kiedy już wycierałem się ręcznikiem, ktoś zapukał do drzwi.
- Przyniosłem twoje ubrania. Zostawić je pod drzwiami, czy mogę wejść?
Owinąłem się ręcznikiem w okół pasa i otworzyłem zamek, wychylając tylko głowę i zgarniając moje ubrania. Tochi skorzystał z tego, składając na moim czole delikatny pocałunek.
- Jak się spało? - Zapytał, całkowicie nie speszony faktem, że jestem praktycznie nagi.
- Krótko - Stwierdziłem zimno, jedną ręką biorąc moje ubrania, a drugą poprawiając ręcznik.
- Taak... przepraszam za to - Uśmiechnął się, przeczesując włosy z czarującym uśmiechem. - Trochę mi odbija przy tobie.
- Trochę? - Uniosłem jedną brew. Tochi tylko wzruszył ramionami, przejeżdżając dłonią po mojej twarzy.
- Chciałbyś dzisiaj coś zrobić? Wiem, że spędziliśmy wczoraj cały dzień razem, ale...
- Odpada - Odparłem i przez chwilę z pewną satysfakcją patrzyłem na jego zaskoczony wyraz twarzy. - ...muszę się spakować... - Powiedziałem cicho, niemal natychmiast zatrzaskując drzwi, zanim Tochi zdążył odpowiedzieć. Skoro teraz mieszkałem z rodzeństwem i nie miałem już własnego domu, to spotykać się na dłużej mogliśmy tylko u niego. A ja w sumie chętnie bym sprawdził, czy na pewno Kora nie kręci się gdzieś w pobliżu.
Przebrałem się szybko w czyste ubrania i wyszedłem z łazienki. Gdy tylko zamknąłem do niej drzwi, ponownie zostałem do nich przygwożdżony. Zacisnąłem powieki, gdy Tochi wpił się w moje usta, przyciskając do drzwi łazienki. Kiedy w końcu mnie uwolnił, spojrzał na mnie czule.
- Kocham cię, wiesz?
- No wiem... - Powiedziałem cicho, opuszczając głowę.
Przytulił mnie do siebie, niemal dusząc w swoim uścisku. Poczułem przyjemne ciepło jego ciała. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo mi tego brakowało. Zamknąłem oczy, rozkoszując się jego zapachem.
Miałem ochotę krzyczeć to co czuje, ale rozpływając się w jego objęciach, nie mogłem nawet myśec, a co dopiero mówić.

Rodzeństwo nie było zachwycone moim ponownym wyjazdem, zwłaszcza, ze dopiero co wróciłem. Na moje szczęście nie mogłem zbyt długo się z nimi wykłócać, żeby zdążyć na pociąg.
Wpatrywałem się w sufit, zastanawiając się nad wszystkim, co nas ostatnio spotkało. Tochi i ja naprawdę dużo przeszliśmy w ostatnim czasie. Ba, przeszliśmy naprawdę wiele od czasu naszego pierwszego spotkania. Większość wieloletnich par nie miało okazji tyle znieść, co my dwaj.
Odwróciłem się na bok, patrząc na puste miejsce kolo mnie. Przez okna małej, leśnej chatki przedzierały się promienie księżyca, oświetlając cale łózko. Westchnąłem, siadając na materacu i odrzucając na bok kołdrę. Wieczór był dość chłodny, a drewniane ściany nie zatrzymywały zbyt wiele ciepła, co tym dotkliwiej odczuwałem, nie mając przy sobie Tochiego.
W końcu zdecydowałem się na wstanie i wyjście na zewnątrz. Nocne powietrze bez problemu spowodowało na mojej skórze dreszcze. Lekka piżama bynajmniej nie pozwalała mi się ogrzać.
Tochi odwrócił się w moja stronę, z delikatnym uśmiechem. Siedział na schodkach, z kocem na ramionach, wpatrując się w niebo. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, ze ostatnio jest z nim coś nie tak. Kiedy przyjechaliśmy, wszystko było w porządku, ale zaraz potem nagle zaczął się zamyślać, często wydawał się nieobecny, jego uśmiech był bardziej smutny, a nawet jak na mnie patrzył, miałem wrażenie, ze myśli o czymś innym.
- Co robisz? - Zapytałem, schodząc po schodkach. Trawa była nieprzyjemnie zimna i wyraźnie było czuć na niej kropelki wody.
- Patrze w gwiazdy - Odparł, rozkładając ramiona razem z kocem. Osiadłem na schodku tuz przed nim opierając się plecami o jego tors. Objął mnie delikatnie, opatulając mnie ciepłym kocem. Spojrzałem w niebo. Niemal całkowicie czarne, wyglądało jak posypane złotym pyłem.
- Wszystko w porządku? - Zapytałem, podnosząc głowę i zerkając na niego. Uśmiechnął się, całując mnie w czoło.
- Tak. Ciesze się po prostu, że tu jesteś - Ścisnął mnie mocniej, opierając brodę o moje ramie. - Wiesz, czasami w nocy takie jak ta, mam wrażenie, ze jesteśmy jedynymi ludźmi na ziemi...
Uśmiechnąłem się delikatnie, powstrzymując prychniecie.
- Chciałbyś, żeby tak było?
- Myślę, że byłoby to całkiem fajne. Tylko ja i ty na całym świecie... Nikt by nie mógł się przyczepić do nas, ani przeszkodzić nam w byciu razem na zawsze...
Nosem przejechał po mojej szyi. Poczułem przyjemny dreszcz przebiegający po moim kręgosłupie. Przełknąłem ślinę, żeby powstrzymać jęk i poprawiłem się na schodkach.
- Razem na zawsze? - Zmusiłem się, żeby się odezwać. - Jeszcze ci przecież nie wybaczyłem. Jak na razie masz wybaczenie na tydzień. A potem się zastanowię, czy wybaczać ci dalej.
- Czy się na mnie obrazić do końca życia, co? - Prychnął krotko, wtulając się w moja szyje. - Więc razem do końca życia, podczas którego będę się starał jak mógł, żebyś mi wybaczył.
Przewróciłem oczami, wbijając wzrok w niebo. Gwiazdy lśniły naprawdę pięknie.
- Myślisz, że będę cię znosił tak długo, jeżeli nie zdecyduję się ci wybaczyć?
- Myślę, że nie odpuszczę ci tak łatwo, jeżeli mi nie wybaczysz. Będę cię dręczył do końca życia, niezależnie od tego, co postanowisz - Wyszeptał. Jego oddech przyjemnie pieścił moje ucho, ale w jego głosie wyczuwałem coś dziwnego, co nie dawało mi spokoju. Był dziwnie... spokojny, nawet jak na niego.
- Czyli czego bym nie zrobił i tak jestem na ciebie skazany? No trudno... - Westchnąłem, odwracając głowę, gdy zaczął składać na mojej szyi delikatne pocałunki. Ścisnął mnie mocniej, smyrając językiem moją gołą skórę.
- Wiesz zajączku, gdybym mógł, podarowałbym ci wszystkie gwiazdy...
- I cały czerwony świat, co? - Powiedziałem, przypominając sobie jego słowa, zapisane na książce, którą mi dał.
- Tak... - Szepnął cicho, przykładając usta do mojej szyi. Wydawał się naprawdę dziwny. We wszystkim co robił, dostrzegałem pewnego rodzaju smutek. W dodatku, od czasu wyjazdu, nawet nie próbował się do mnie dobierać.
- Tochi... - Podniósł na mnie spojrzenie, patrząc mi prosto w oczy. - Powiedz mi, coś się stało?
Uśmiechnął się delikatnie, ale to nie był ten sam, szczery uśmiech, który widziałem u niego na co dzień. Dalej martwił się tą sprawą z Korą? Przecież nawet ja już mu wybaczyłem... chwilowo. Nie powinien się tym aż tak przejmować... więc dlaczego się tak tym przejmował?
- Nic się nie stało - Miałem ochotę wykrzyczeć, że przecież widzę, że coś się stało, żeby przestał kłamać i powiedział mi do cholery o co chodzi. Dlaczego jest taki zdołowany i dlaczego nie chce mi nic powiedzieć. Bo nie mogłem być przecież aż tak przewrażliwiony, prawda?
Obróciłem się na bok, opierając głowę na jego piersi. Poczułem delikatny pocałunek, złożony na moich włosach. Wpatrywaliśmy się w gwiazdy w ciszy przez dłuższy czas. Noc o dziwo wydawała się rozjaśniać z każdą chwilą, aż nie zgasła całkowicie, gdy moje ciało otoczyła słodka senność.

Otworzyłem oczy, przez kilka sekund wpatrując się w latający przede mną zwierzyniec. Na jednym z blatów kuchennych wił się Hebi-chan, Ris-chan wesoło skakał sobie z miejsca na miejsce, gdzieś siedział sobie jeż, nie wiem, czy ten sam, którego Tochi przygarnął, czy inny. W każdym razie, Tochi i tak nazywał go Harinezu, ale spodziewałem się, że może tak nazywać każde zwierze.
Rozciągnąłem się na łóżku, rozglądając się po pokoju. Spojrzałem na puste miejsce koło mnie. Było jeszcze ciepłe, więc Tochi pewnie wyszedł niedawno. Wstałem więc, a mój wzrok niemal natychmiast padł na kartkę, leżąca pod jeżem na blacie. Ostrożnie wyciągnąłem wiadomość, siadając na stole.
,,Cześć zajączku.
Przepraszam, że cię nie obudziłem, tak uroczo spałeś, że nie miałem serca tego robić. Poszedłem na obchód lasu. Może mi to trochę zająć, a nie chciałem cię męczyć. Pewnie i tak jesteś wykończony ostatnimi wydarzeniami. W lodówce masz przygotowane śniadanie. Nie wiedziałem, o której wstaniesz, więc zrobiłem ci kanapki. Częstuj się ile chcesz. Wrócę tak szybko, jak tylko będę mógł. Kocham cię
Tochi"
Odłożyłem list, wyciągając z lodówki małą stertę kanapek. Usiadłem przy stole i zacząłem częstować się śniadaniem. Co się z nim stało? Wcześniej nigdy się tak nie zachowywał. Zawsze zabierał mnie ze sobą, czy tego chciałem, czy nie. A ostatnio nawet nie próbował... może rzeczywiście zaczął się zastanawiać, czy nie wolałby się umawiać z dziewczyną? Może uznał, że jednak jestem zbyt kłopotliwy? Westchnąłem ciężko. Naprawdę tego nie rozumiałem. Dlaczego Tochi nie chciał mi powiedzieć prawdy?
Spojrzałem na drzwi od domku. A może... Tochi naprawdę nie chciał już ze mną być? To byłoby naprawdę bezsensu, skoro tak się starał, żeby mnie odzyskać... a może własnie o to chodziło? Może chciał, żebym to teraz ja coś zrobił? A może rzeczywiście uważał, że jestem na niego aż tak zły, że nie będę pozwalał mu się do mnie zbliżać?
Odłożyłem resztki kanapek do lodówki. W głowie miałem mętlik. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Może rzeczywiście chodziło tylko o to, żebym pokazał Tochiemu, co czuję?
Walczyłem chwilę sam ze sobą, nim w końcu wstałem i szybkim krokiem ruszyłem do miasteczka. Nieważne, jak bardzo miała być rzenujaca rzecz, którą zamierzałem zrobić. Skoro miałem odzyskać ,,mojego" Tochiego, byłem w stanie to znieść.

Słońce powoli zaczynało zachodzić, gdy do domku wrócił Tochi.
- Jak było? - Rzuciłem spokojnie, odkładając czytaną książkę na bok.
- Spokojnie - Oznajmił, rzucając się na łóżko koło mnie. Patrzyłem na niego chwilę w ciszy, nim w końcu poprawiłem się na łóżku.
- Zmęczony?
- Troszeczkę. Jakby nie było, trochę mi zajęło spacerowanie po lesie - Uśmiechnął się delikatnie w moją stronę, jednak to nie był ten sam uśmiech, który znałem. Miałem ochotę krzyknąć, co muszę zrobić, żeby w końcu powiedział mi prawdę, ale wiedziałem, że i tak mi nie powie. Przynajmniej nie, dopóki go nie przekonam, że naprawdę to widzę i naprawdę się tym martwię.
Wstałem z łóżka i udałem się na chwilę do łazienki. Tochi odprowadził mnie wzrokiem, co zestresowało mnie jeszcze bardziej. Zamknąłem się w łazience, patrząc nienawistnie na papierową torbę, stojącą na zlewie. Już samo kupowanie tego było dla mnie czymś okropnym. Założenie tego było już całkowicie nie do zniesienia. Ale od czasu tej sytuacji z Korą, nasze relacje były wyjątkowo dziwne. Jeżeli zniszczenie całej mojej dumy było ceną za wrócenie naszych relacji do normalności, to dość niechętnie, ale byłem gotów ją zapłacić.
Przygotowanie się zabrało mi dosłownie kilka sekund. O wiele dłużej zajęła mnie walka z samym sobą, żeby wyjść. W końcu szarpnąłem za klamkę, całkowicie czerwony wchodząc do pokoju. Tochi podniósł się z łóżka, patrząc całkowicie zaskoczony, z szeroko otwartymi oczami i otwartymi ustami. Przez kilka sekund patrzył na opaskę, z futrzanymi uszami na mojej głowie, oraz króliczy ogonek, który zaczepiłem o spodnie.
- B-bo... - Zacząłem, cały czerwony, od razu się tłumacząc. - Od kiedy wróciliśmy, zachowujesz się dziwnie. Jesteś cały czas taki zdołowany i... i nawet nie chcesz mi powiedzieć co się stało! Myślisz, że nie dostrzegam tego, a ja widzę, że się inaczej zachowujesz i się przejmuję jak ostatni kretyn, że... że... uch, po prostu się martwię! Jeżeli chodzi o to, że byłem na ciebie wściekły, to już nie jestem, jasne?! Znaczy, trochę tak, ale jestem skłonny ci to wybaczyć, więc przestań się tak zachowywać!
Prychnąłem, wbijając wzrok w ziemię. Przez chwilę panowała między nami cisza. Nie odważyłem się podnieść spojrzenia, do czasu, aż Tochi nie stanął przede mną. Ścisnął obie moje dłonie, pochylając się nade mną.
- Przepraszam... - Szepnął cicho. Odważyłem się na niego spojrzeć. Uśmiechał się rozczulony w ten typowy dla siebie sposób. Naprawdę cholernie mi brakowało tego uśmiechu. Nie tylko przez te ostatnie dni, ale też przez cały ten czas, gdy już u niego byłem. Poczułem, jak serce gwałtownie mi przyspiesza.
Tochi puścił jedną moją dłoń, delikatnie unosząc moją twarz. Złożył na czubku mojej głowy deliatny pocałunek, wtulając się przez chwilę w plusz uszu, które miałem na sobie, nim zszedł ustami niżej, po chwili wpijając się w moje usta.
- To naprawdę słodkie, że kupiłeś coś takiego - Uśmiechnął się promiennie, patrząc mi w oczy. Poczułem jeszcze większe zażenowanie, ale i tak uśmiechnąłem się delikatnie. Podniosłem głowę jeszcze wyżej, pozwalając mu na wpicie się w moje usta.
- Przepraszam, że sprawiłem ci problem. Nie wiedziałem, że sprawiam ci tym aż tyle kłopotów - Powiedział, gdy już uwolnił moje usta. Zaczesał mi delikatnie kosmyk włosów za ucho, patrząc na mnie czule. - Delikatnie zjechał rękoma do mojej talii, przysuwając mnie do siebie i zanim zdążyłem coś powiedzieć, ponownie wpił się w moje usta.
Całe ciało zaczęło mi drżeć, ponownie czując jego bliskość. Ścisnąłem jego koszulę, pokładając się na jego piersi. Tochi zaczął się cofać, ciągnąc mnie za sobą na łóżko. Po kilku krokach wylądowałem na nim, na łóżku. Podparłem się na jego piersi, pozwalając mu na pogłębienie pocałunku. W głowie mi się kręciło, od jego dotyku, a im więcej mnie dotykał, tym bardziej uświadamiałem sobie, jak bardzo tego potrzebuję. Jego głosu, którym szeptał mi prosto do ucha, gdy ja otępiony rozkoszą nie mogłem nawet myśleć, tej iskry wilka, gdy zaciągał mnie do łóżka, tego, jak na mnie patrzył, jak niemal pożerał wzrokiem całe moje ciało, gorąca, które mnie zalewało, oraz ciężkiego oddechu, którym pieścił moje ciało, czym jeszcze bardziej doprowadzał mnie do spazmów

Leżałem wykończony na brzuchu, oddychając przez otwarte usta. Ciało wciąż mi drżało od niedawnych pieszczot. Na plecach czułem przyjemny ciężac Tochiego, a na szyi jego przyjemny, równy oddech.
- Przyznaj, tęskniłeś za tym - Zaśmiał się krótko, całując mnie w szyję. Prychnąłem, odwracając wzrok w stronę ściany.
- ...chyba naprawdę nie myślisz, że mógłbym tęsknić za czymś takim? - Prychnąłem, czując przyjemny dreszcz, przebiegający mi po plecach. - ...Tęskniłem za tobą... - Dodałem, chowając twarz w poduszce, żeby ukryć rumieniec.
- Przepraszam, że tak cię tym zmartwiłem.
- Powiesz mi w końcu o co chodziło? - Odwróciłem się w stronę Tochiego, poprawiając na sobie jego koszulę
Tochi uśmiechnął się smutno, siadając na łóżku.
- Jest sezon polowań - Powiedział po chwili ciszy. Teraz to ja zamarłem, zaskoczony jego słowami.
- Co takiego? - Zapytałem, nie do końca pewny, czy dobrze usłyszałem. To TYM zadręczałem się przez tyle czasu?
- Jest to sezon, w którym leśniczy mogą legalnie strzelać do zwierząt, oraz ustawiać pułapki, a ja oficjalnie nie mogę nic zrobić. Zawsze się wtedy martwię, bo po lesie biega cała masa rannych zwierząt, których nie zdążyli dobić. Nie chciałem cię tym zadręczać, więc nic nie mówiłem.
Uśmiechnął się niewinnie. Przez chwilę siedziałem osłupiony, nim w końcu zrozumiałem, co takiego Tochi powiedział. Przez cały ten czas martwiłem się, że chce mnie rzucić, a on zwyczajnie martwi się o jakieś zwierzęta?
- Kretyn! - Wybuchłem, rzucając mu w twarz poduszką. - Nie mogłeś mi tego powiedziec wcześniej! Wiesz, jak się martwiłem!
Tochi uśmiechnął się czule, łapiąc mnie za dłoń.
- Przepraszam. Ale powiem ci, że warto było, żeby zobaczyć cię w tych zajęczych uszach - Rozpromienił się, widząc, jak bardzo się czerwienię. Miałem ochotę ponownie walnąć go poduszką, ale skutecznie zatkał mi usta, kolejnym pocałunkiem, a moje szybko mbijące serce momentalnie zagłuszyło wstyd.