Dzień rozpoczął się znacznie za wcześnie, zalewając domek
porannym światłem. Przewróciłem się na bok, w ciasnym uścisku Tochiego.
Wtuliłem się w niego, rozkoszując się znajomym ciepłem.
Miałem co prawda ogromna ochotę postawić między nami jakiś mur, po tym, jak musiałem się
przejmować jego dziwnym zachowaniem i jak bardzo musiałem się upokożyć, ale nie mogłem pozbawić sam siebie
rozkoszy spania w jego ramionach. Na czole poczułem delikatny, słodki
pocałunek, rozlewający przyjemne ciepłe po całym moim ciele. Podniosłem niechętnie zaspane spojrzenie na jego twarz.
- Dzień dobry zajączku - Szepnął, pochylając się nade mną. Dziwnie mocno tym razem zaakcentował słowo ,,zajączek", co ewidentnie było nawiązaniem do tego, co zrobiłem zeszłej nocy. Prychnąłem tylko, odwracając się
ponownie do niego tyłem.
- ...gdybyś się nie zachowywał jak jakiś zdołowany... jakbyś
miał jakąś depresję, to bym nie musiał robić takich rzeczy... - Skrzyżowałem
ręce na piersi. Oczywiście wiedział o co chodzi, o czym tyko się upewniłem, gdy kątem oka dostrzegłem jego szeroki uśmiech. Przysunął się
do mojej szyi, delikatnie pieszcząc ją swoim nosem.
- Oj, od samego rana się denerwujesz - Zaśmiał się cicho. -
Nie sądziłem, że aż tak będziesz się tym przejmować.
- Oczywiście, że będę! - Usiadłem gwałtownie, odwracając się
w jego stronę. - Skoro już z tobą mieszkam to oczywiście, że dostrzegam, jak
się zachowujesz! Dlatego na przyszłość, zamiast się dołować, powiedz mi co się
dzieje. Zwłaszcza, jak jest to aż tak trywialna rzecz!
- Jak dla mnie nie było to trywialne - Powiedział spokojnie,
również siadając. Włosy miał w nieładzie, a na klacie dostrzegłem kilka
podrapań, których nie było wcześniej. Wiedziałem jednak, że w jego pracy
zahaczanie o gałęzie, czy podrapania od dzikich zwierząt było normalne.
Podniosłem natychmiast spojrzenie, żeby nie gapić się na jego pierś. - Wiesz,
że ten las jest dla mnie bardzo ważny. Przejmuję się, jeżeli coś mu grozi -
Powiedział spokojnie, przeczesując włosy.
- Martwienie, martwieniem się, ale mogłeś mi chociaż powiedzieć,
o co chodzi... - Żachnąłem się, zerkając na godzinę w telefonie. Dopiera była
dziewiąta rano, więc spokojnie mogłem jeszcze pospać.
- Przepraszam... - Uśmiechnął się niewinnie, obejmując mnie
ramieniem i przyciągając do siebie.
- Naprawdę, czasami... - Nie dokończyłem, bo naszą rozmowę
przerwał mój telefon. Spojrzałem na jego wyświetlacz, gdzie pojawiło się imię
mojego brata.
- Już się stęsknił? - Tochi się uśmiechnął, podając mi
komórkę, leżącą na blacie. Przewróciłem oczami, opadając na łóżko.
- Cześć... tak... tak, jasne... w porządku... - Spojrzałem
zimno na Tochiego, który zaczął się pochylać niebezpiecznie nisko nad moją
twarzą. - Mhmm... jasne... - Syknąłem, gdy nagle poczułem na swojej szyi język
Tochiego, przesuwający się coraz wyżej, aż do mojego ucha. - Co? Nie, nic...
walnąłem się w szafkę... - Przytrzymałem telefon przyciśnięty do mojego ucha
ramieniem, usilnie starając się odsunąć od siebie Tochiego. Ten, jak gdyby
nigdy nic oparł dłonie na moich biodrach, składając pocałunki na mojej szyi i
zjeżdżając coraz niżej.
- Poczekaj chwileczkę... - Zerwałem się z łóżka, uwalniając
się od Tochiego i na wszelki wypadek odszedłem kilka kroków, żeby przypadkiem
znowu nie zaczął robić czegoś dziwnego. Poprawił się na łóżku, spokojnie
się na mnie przyglądając i rzucając mi czarujące uśmiechy, gdy tylko zerkałem w
jego stronę. - Tak, kontynuuj. Nie, to... mówię przecież, że nie! -
Zaczerwieniłem się, odwracając wzrok. - Tak, to Tochi... zresztą, jakie to ma
znaczenie! Co? ...możesz powtórzyć? - Oparłem się o blat, żeby utrzymać
równowagę. Tochi spojrzał pytająco, jednak zbyłem go machnięciem ręki. -
...żartujesz sobie? Nie no... no dobra... tak, tak... daj spokój,
zrozumiałem... jutro? Tak... tak, jasne... No nie, pewnie nie będzie miał nic przeciwko. Co? - Ponownie się zalałem rumieńcem, usilnie starając się zachować spokój. - Nie traktuj mnie jak dziecka!
Zrozumiałem za pierwszym razem! Tak... na razie...
Rozłączyłem się, ledwo się powstrzymując, żeby nie rzucić
telefonem o ziemię.
- Coś się stało? - Tochi podniósł się z łóżka, biorąc ode
mnie telefon, nim zdążyłem coś z nim zrobić. - Nie często kłócisz się ze swoim
rodzeństwem. Kawy?
- Kakao... - Usiadłem na krześle, opierając na stole łokcie a
na nich twarz. - Rodzeństwo nas jutro odwiedza... - Westchnąłem ciężko,
czekając już na wybuch Tochiego, albo jakąś zimną uwagę. Nie ważne, jak bardzo
był spokojny, Kashikoi nawet go nie zapytał o zdanie, kiedy się wprosili. Miał
pełne prawo być zirytowany.
- To chyba fajnie, co? - Rzucił spokojnie, nastawiając mleko. Z lodówki zaczął wyjmować składniki na śniadanie. Zmrużyłem oczy,
patrząc na niego pytająco. - No co? Twoje rodzeństwo jest fajne - Powiedział ze
spokojem, gdy tylko zobaczył moje spojrzenie. - Cieszę się, że wpadną,
zwłaszcza, że dawno ich nie widziałem.
- Chyba cię nie rozumiem... - Oparłem się o krzesło,
przyglądając mu się uważnie. - Moja rodzinka od tak po prostu wprasza się do
ciebie bez słowa, a ty nie masz nic przeciwko?
- Jasne, że nie. Rzadko miewam gości, ale twoja rodzina może
wpadać kiedy chce - Rozpromienił się, kładąc jajka, oraz chleb na blat. - Jajka
i kanapki?
- Mogą być... - Wzruszyłem ramionami. - I naprawdę nie
przeszkadza ci to ani trochę?
- Nie. Twoja rodzina jest tu tak samo mile widziana, jak ty.
Znaczy... tak długo, jak nie próbują mnie zabić - Zaśmiał się krótko, wbijając
jajka na patelnię. Zaskoczył mnie fakt, jak bardzo go to bawi. - Ale Kashikoi
powiedział ci coś jeszcze, prawda? Fakt faktem, że pąsowiejesz często, ale skoro tak, to Kashikoi musiał ci powiedzieć coś żenującego. Więc? -
Zerknął na mnie, odrywając na chwilę wzrok od patelni.
Prychnąłem, odwracając wzrok w stronę podłogi, krzyżując
ręce na piersi.
- Powiedział... - zacząłem cicho, ponaglony przeciągającą
się ciszą. - Powiedział, żebyśmy nie robili nic dziwnego, kiedy przyjadą, bo
Hana może się czegoś domyślić... - Powiedziałem cicho, czując nieznośne pieczenie
na policzkach.
- Oh... więc o to chodzi - Rozpromienił się gwałtownie,
wracając do robienia śniadania. - No tak, Kashikoi jeszcze zrozumiał to, co nas
łączy, ale obawiam się, że Hana mogłaby nie być zachwycona, gdyby dowiedziała
się, że dobieram się do jej braciszka - Zaśmiał się krótko, przejeżdżając
drewnianą szpatułką po patelni. Prychnąłem, odwracając od niego wzrok.
- Więc o to się tak zdenerwowałeś?
- ...traktował mnie jak jakieś dziecko. To przecież
oczywiste, że nie chciałbym nawet bardziej niż on, żeby Hana się o wszystkim
dowiedziała... a on mi to powtarzał, jakbym... zresztą, wiesz o co chodzi.
- Wiem... - Zostawił jajecznicę na ogniu i sięgnął po
talerze i kubki, które położył na stole przede mną. - Obiecuję, że na czas
przyjazdu twojego rodzeństwa będę trzymał ręce przy sobie. Może przejdziemy się
dzisiaj do miasta? Kupilibyśmy coś na jutro. Może... co by zjadło twoje
rodzeństwo?
- Najchętniej? Coś porządnego.
Tochi zaśmiał się krótko, nakładając mi na talerz jajecznicę
i nalewając do kubka kakao.
- No tak... ich jeszcze nie zdążyłem przyzwyczaić do
normalnego jedzenia.
- To nazywasz normalnym jedzeniem? - Wziąłem od niego
widelec, zabierając się za jajecznicę. Była mdła, ale wystarczająco znośna,
żebym był w stanie ją zjeść bez wykrzywiania się. Odpowiedział tylko szerokim
uśmiechem, siadając przede mną.
- Czyli rozumiem, że kupujemy gotowe jedzenie w miasteczku, tak? - Kiwnąłem głową.
- Myślę, że tak będzie najlepiej. Oni jeszcze nie są przyzwyczajeni do tak spartańskiego wychowania - Tochi prychnął śmiechem, o mało co nie dławiąc się piciem. Uspokoił się w ostatniej chwili, uśmiechając się, rozbawiony. Ponownie odezwał się dopiero po kilku minutach.
- Zastanawiam się tylko, gdzie ich wszystkich pomieścimy...
- Powiedział w zamyśleniu, rozglądając się po domu. - Mam co prawda materac,
ale...
- Co? - Podniosłem gwałtownie głowę znad kubka z kakaem. -
Od kiedy niby masz materac? - Zmrużyłem oczy, patrząc na niego przenikliwie.
- Od zawsze - Uśmiechnął się, wzruszając ramionami. - Był
tutaj, kiedy tylko dostałem tą pracę.
- I nigdy nie raczyłeś mi tego powiedzieć?
- Nie było takiej okazji - Niewinnie wzruszył ramionami,
biorąc do ust kawałek jajecznicy.
- Oh, naprawdę? A chociażby jak się tutaj pojawiłem? Nie
mogłeś dać mi się przenocować na materacu? Spanie z obcym facetem to naprawdę
była dla mnie wtedy trauma - Prychnąłem, unosząc dumnie głowę i krzyżując ręce
na piersi.
- No mogłem. Ale wtedy miałbym u ciebie mniejsze szanse. A
niestety od początku miałem do ciebie słabość - Uśmiechnął się promiennie,
podnosząc kubek, jakby na znak toastu i wziął kilka łyków.
- Jesteś okropny - Stwierdziłem zimno, również częstując się piciem. Tochi odpowiedział tylko promiennym uśmiechem.
Dokończyliśmy śniadanie w ciszy, każdy skupiony na własnym
jedzeniu. Nie musieliśmy nic mówić, żeby rozkoszować się swoją obecnością.
Kątem oka zerknąłem na spakowany plecak, stojący przy drzwiach. Tochi zawsze
brał go na nasze wycieczki. Znaczy, że miał na dzisiaj jakiś plan. Miałem tylko
nadzieję, że nie będzie próbował się do mnie dobierać na zewnątrz. Oczywiście
bym go odrzucił, ale i tak tego nie znosiłem. Po prostu Tochi nie umiał
zrozumieć, że robienie tego w tak publicznym miejscu było jak dla mnie zbyt
żenujące.
Tochi podążył za moim nienawistnym spojrzeniem, aż do
plecaka. Uśmiechnął się delikatnie, wstając i zbierając brudne naczynia, które
zostawił w zlewie.
- Nie wyglądasz na zachwyconego z planowanej wycieczki -
Powiedział, gwałtownie wyrywając mnie z zamyśleń.
- Hmm... co? Ah, nie... nie...
- Spodoba ci się, zobaczysz. Zrobię przy okazji kanapki na
drogę i pozbieramy owoców, może być?
- No cóż... skoro i tak nie mam nic lepszego do roboty, to
możemy się przejść... - Westchnąłem, oddając mu kubek po kakao. Co prawda
cieszyłem się, że w końcu gdzieś wyjdziemy, ale Tochi nie musiał poznawać
mojego całego entuzjazmu.
Po mniej więcej dwudziestu minutach byliśmy już gotowi do
wyjścia. Tochi spakował drugie śniadanie, pudełka na owoce i koc, jak sam
twierdził, na piknik. Nie ufałem mu na tyle, żeby pozwolić mu wziąć namiot, bo
to by oznaczało, że znowu będzie próbował się do mnie dobierać.
Kiedy wyszliśmy, powoi zbliżało się południe. Ruszyliśmy
jedną z bardziej wydeptanych ścieżek. Po minięciu mniej więcej piętnastu minut,
Tochi bez skrępowania ścisnął moją dłoń, ciągnąc mnie za sobą. Po chwili udało
mi się zwalczyć w sobie chęć wyrwania mu się i posłusznie szedłem, stykając się
z nim ramionami.
- Więc gdzie idziemy? - Zapytałem po chwili spacerowania w
ciszy.
- Najpierw nazbierać jagód, a potem pospacerować po lesie. A
na wieczór mam zaplanowane coś specjalnego - Uśmiechnął się promiennie w moją
stronę.
- Nie podoba mi się ten uśmiech. Jeżeli spróbujesz czegoś
dziwnego to wracam do domu. Nie ważne jak ciemno będzie - Odpowiedziałem zimno.
- Akurat o ciemności nie musisz się martwić - Powiedział z
tajemniczym uśmiechem, zatrzymując się gwałtownie, żeby nazbierać owoców do
pudełka. A ja nie mogłem pozbyć się ciekawości, co takiego tym razem wymyślił