sobota, 30 stycznia 2016

Zajączek CXVII - Jestem pewny!


Na dworze było zimno. Mimo to, nie chciałem wracać do środka. Koc, który miałem na ramionach musiał mi całkowicie wystarczyć. Wolałem już marznąć, niż spędzać czas z Reiem. Na moje szczęście on też nie wydawał się zbytnio skory do zajmowania się mną. Przynajmniej nie od dzisiejszego ranka.
W głowie miałem haos. I to zdecydowanie była jego wina. Przez cały dzień nie mogłem przestać myśleć o tym, co powiedział. Że niby pokochałem Tochiego tylko dlatego, że nie miałem prawa go pokochać? Ta... jeszcze czego! Ja... ja ja go przecież... ja przecież... miałem coraz większe wątpliwości, czy to przypadkiem nie jest prawda...
Zawinąłem się mocniej w koc, usilnie starając się zebrać myśli.
Nigdy z nikim nie byłem w związku... ba, wcześniej nie byłem nawet nigdy na randce. Ale... nie, na pewno nie. Przecież nigdy nie chciałem sprzeciwiać się rodzicom. Tylko ten jeden raz, jak się dowiedziałem, że nic dla nich nie znaczę... tego samego dnia, gdy razem z Tochim...
Ale... to nie ma żadnego znaczenia! Nie może mieć znaczenia! Kocham Tochiego! I to nie dlatego, że uratował mi życie... nie dlatego, że wtedy byłem rozdarty i wydawał się wtedy jedyną bliską mi osobą... kochałem go, bo... bo on... on zawsze...
- Zmęczony? - Zignorowałem Reia, który nagle stanął za mną. Siedziałem, wciąż wpatrzony w niebo. - Nie znam się za bardzo, ale wydajesz się rozdarty.
- Wal się... - Prychnąłem.
- Oho, aż tak ci dopiekłem? - Uśmiechnął się, siadając tuż koło mnie. - Czyli wcześniej nawet o tym nie pomyślałeś, co?
- ...nie... - Mruknąłem. - Skąd w ogóle takie idiotyczne przypuszczenia?
- Ale dręczy cię to, co? - Uśmiechnął się z satysfakcją. - Więc myślisz, że możesz go tak naprawdę nie kochać, co?
- Nie! Kocham go! - Powiedziałem stanowczo, odwracając się w jego stronę.
- Na pewno - Na jego twarzy zobaczyłem coś, na wzór rozbawienia. Uwielbiał się nade mną znęcać, dupek. - Powiedz mi, jak to się stało?
- ...nie twoja sprawa... - Ta, jeszcze czego. Już widziałem, jak mąci mi w głowie jeszcze bardziej, gdybym mu powiedział, jak to wyglądało. - Ale na pewno nie chciałem sprzeciwić się przez to rodzicom...
- Ale ciągle masz wątpliwości - Zauważył. Kiedy przez dłuższy czas nie udzielałem mu odpowiedzi, kontynuował - Pozwól, że pomogę ci je rozwiać - Jakby nigdy nic podał mi kawałek ciasta na papierowej tacy. Wahałem się dłuższą chwilę, nim wziąłem go od niego. - Najpierw zadam ci kilka pytań. Pamiętasz swój ślub z Minako?
Kiwnąłem głową, wpatrując się w niebo. Do czegokolwiek zmierzał, już mi się to nie podobało. Tak czy tak, nie miałem specjalnie wyboru. Zresztą, chciałem spróbować chociaż uporządkować moje myśli.
- Dlaczego od razu nie uciekłeś? Na pewno miałeś takie szanse, nawet jeżeli rodzice zmuszali cię do tego.
- ...nie chciałem ośmieszyć mojej rodziny... poza tym, to był mój obowiązek...
- Jasne, obowiązek - Przewrócił oczami. Wpatrywał się we mnie z pewną satysfakcją, gdy częstowałem się ciastkiem, które mi podał. - Gdyby tak było powiedziałbyś wszystko Tochiemu, a nie uciekł do niego tuż przed ołtarzem. Przyznaj, czułeś się świetnie, gdy wychodziłeś z Tochim z kościoła, co?
- N-nawet jeżeli... to chodziło tylko o to, że mi na nim zależy i...
- Nigdy nie byłeś z facetem - Kontynuował. - Ba, nigdy nie byłeś z kimkolwiek. To też ta ekscytacja, że masz faceta, jest ci z nim dobrze i dlatego myślisz, że to miłość.
Zawahałem się chwilę, czym wywołałem kolejny triumfujący uśmieszek na twarzy Reia. Żeby zebrać myśli, ugryzłem kolejny kawałek ciasta.
- Na pewno nie - Pokręciłem w końcu głową. - Tochi po prostu...
- A skąd możesz wiedzieć, że nie? W końcu nigdy z nikim innym nie byłeś. Tochi tak, dlatego z całą pewnością może stwierdzić, że cię kocha. A ty?
- Ja... - Zająkałem się. W rozumowaniu Reia może i byłby sens, ale... ale... - Ja go kocham...
- Mam dla ciebie propozycje - Powiedział nagle. Zerknąłem na niego zimno, wpychając sobie do ust resztki ciastka. - Powiedziałem ci, że to ma być nasz romantyczny weekend. Przejdziemy się po lesie, będę cię częstować ciastkami i budził śniadaniem, zupełnie jak mój kochany braciszek. Daj mi dokończyć - Uśmiechnął się niewinnie, widząc moje chłodne spojrzenie. - Nie zrobię nic więcej ponad to, na co sam się zgodzisz. Będziemy robić to, co i tak byśmy robili, tylko... będziesz mógł sprawdzić, czy na pewno kochasz mojego brata - Błysnął uśmiechem, wstając z ziemi. Wyciągnął rękę w moją stronę, czekając, aż ją złapię. - Może zaczniemy od spaceru nocą?
Wahałem się. Nie chciałem iść z nim na randkę. Nie chciałem mieć wątpliwości, czy kocham Tochiego.
Ale... gdybym tego nie zrobił, z całą pewnością nigdy bym się ich nie pozbył. Chwyciłem jego dłoń, pozwalając mu pomóc mi wstać. Przetrwam to. Chociażby tylko po to, żeby się upewnić, że rzeczywiście kocham Tochiego. A wtedy już nigdy nie będę miał wątpliwości.


- Oglądaliście z moim bratem gwiazdy? - Zagadnął Rei, ciągnąc mnie za rękę po lesie. Nie szedł tak pewnie jak zawsze Tochi, ale wyglądało na to, że doskonale wie, gdzie iść. Czułem się wyjątkowo niekomfortowo, gdy trzymał mnie za rękę, ale postanowiłem to wytrwać.
- Jasne. I to nie raz - Uśmiechnąłem się do siebie, przypominając to wszystko. Szybko jednak mój uśmiech zbladł.
- Hej, nie dołuj się - Spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem, tak bardzo do niego nie podobnym. - Będzie fajnie.
- Zawsze tak się zachowujesz, gdy do kogoś zarywasz? - Zapytałem tak chłodno, jak tylko byłem w stanie. Mimo to, wydawało mi się, że akurat teraz Rei był całkiem w porządku. A może po prostu mi odbijało, bo byłem pewny, że Tochi już mnie nienawidzi? Cholera, gdyby teraz mnie widział to na pewno by się do mnie więcej nie odezwał.
- Cóż, zazwyczaj zgrywanie ,,złego chłopca" działa najlepiej, ale widzę, że ty chcesz kogoś, kto się tobą zaopiekuje.
Prychnąłem, lekko się rumieniąc.
- Nie potrzebuję nikogo, kto mógłby się mną opiekować - Powiedziałem chłodno.
- Oh, daj spokój - Zaśmiał się krótko. Co dziwne w jego śmiechu wcale nie było słychać drwiny, a rzeczywiście rozbawienie.- Widzę, że lubisz, jak ktoś się o ciebie troszczy. Cóż, wcześniej nikt o ciebie nie dbał, więc to właściwie zrozumiałe. Pewnie chciałeś mieć kogoś bliskiego, kto zachowuje się jak służba, a jest kimś bardzo bliskim.
Nie skomentowałem tego, gdy Rei wyciągnął mnie na polanę i zatrzymał się. Gdy zgasił latarkę, niebo rozświetliło się milionem gwiazd. Zamarłem, wpatrując się z fascynacją w górę.
- Piękne, huh? - Zagadnął z uśmiechem, widząc moją reakcję. - Nie tylko ty umiesz docenić piękno przyrody - Usiadł na ziemi, wyciągając rękę w moją stronę. Usiadłem tuż przy nim, nie mogąc się powstrzymać od delikatnego uśmieszku. - Powiedz mi, Usagi. Za co naprawdę kochasz Tochiego? - Zapytał delikatnie. Wahałem się dłuższą chwilę. W głowie miałem istny chaos, a słowa Reia wcale mi nie pomagały go uporządkować.
- Ja... ja myślę... kocham go, bo... - Opuściłem głowę. - Bo zawsze mogę na niego liczyć... b-bo... bo on mnie kocha... - Wiedziałem jak idiotycznie brzmią moje słowa, ale w mojej głowie miałem pustkę. Nie wiedziałem, co innego mógłbym powiedzieć. A przecież... kochałem Tochiego... z całą pewnością go kochałem.
Rei objął mnie ramieniem. W odpowiedzi na moje oburzone spojrzenie, uśmiechnął się delikatnie.
- Uznaj, że to jeden z warunków jakie musisz spełnić, bym był zadowolony. - Powiedział cicho, wpatrując się ze mną w niebo.
Było późno, ale wcale nie czułem się senny. O dziwo, towarzystwo Reia było całkiem przyjemne w sytuacji takiej jak ta. Czułem się jak zdrajca, ale skoro Tochi i tak mnie nienawidził... a ja i tak musiałem tu jeszcze siedzieć...
NIespodziewane popchnięcie wytrąciło mnie z równowagi. Upadłem na plecy, patrząc przerażony na twarz Reia.
- Co ty... - Wyszeptałem. Czułem się tak bezbronny, jak chyba nigdy w jego towarzystwie. Zwłaszcza, gdy patrzył na mnie lekko przymrużonymi oczami, tak podobnymi do oczu Tochiego.
- Ćśś... - Powiedział szeptem. Pochylił się delikatnie nade mną. Chciałem go odepchnąć, ale przysunął się do mojego ucha. - Pamiętasz umowę, prawda? Mogę to zrobić - Jęknąłem, poruszając się niepewnie pod jego ciałem. - Uspokój się, zajączku...
Jego ostatnie słowo było dla mnie jak kubeł zimnej wody. Przed oczami zobaczyłem twarz Tochiego, jego spojrzenie, uśmiech... jak w ogóle mogłem pomyśleć, że są podobni? Jego dotyk, tak wyjątkowy, czuły ciepły...
Na ustach poczułem oddech Reia. Śmierdział papierosami. Otrząsnął się dopiero wtedy, jak otrzymał solidnego liścia w policzek. Odsunął się gwałtownie, patrząc na mnie z prawdziwym zaskoczeniem.
- Trzymaj swoje łapy z dala ode mnie - Powiedziałem lodowato. Od dzisiejszego ranka pierwszy raz wróciłem do swojego normalnego zachowania.
- Trzymaj łapy z dala ty chory perwersie! - Powtórzyłem, odsuwając się od niego. Rei wciąż wpatrywał się we mnie z zaskoczeniem. Po chwili zmarszczył brwi, patrząc na mnie chłodno. Nie dałem mu się jednak odezwać. - Nie będziesz mną manipulował. Wiesz, że jestem zrozpaczony, że Tochi się o wszystkim dowiedział i chcesz to wykorzystać, ale nie dam ci się tak łatwo!
- Miałeś dać mi chociaż szansę - Prychnął chłodno. Wcześniejszy, miły Rei zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Ale ci nie dam! Umawiam się z Tochim! I wiesz co?! Kocham go! I wcale nie dlatego, że nie wolno mi się z nim umawiać!
- Tak? - Rei spojrzał na mnie chłodno. Był widocznie poirytowany, że nie tylko dostał kosza, ale jeszcze został zdzielony po twarzy. - Bo jest dla ciebie dobry?
- Nie - Powiedziałem stanowczo. - Kocham go za wszystko. Za to, jak się uśmiecha, jak przynosi mi śniadanie do łóżka, jak mnie przytula i... - Pewny siebie monolog przerwałem, gdy policzki zapłonęły mi rumieńcem. - I w ogóle... - Nadąłem policzki, odwracając wzrok. - Kocham go za to, jak na mnie patrzy, jak do mnie mówi, kocham go za każdy gest, który skierował w moją stronę. Za każde ohydne danie, które musiałem jeść, za każdą noc, którą spędziłem w jego ramionach - Uniosłem dumnie głowę, zalewając się rumieńcem. - I przede wszystkim - Również wstałem, żeby chociaż trochę się z nim zrównać. - Jestem JEGO zajączkiem, a nie twoim - Uśmiechnąłem się triumfalnie. Jak mogło mi tyle czasu zająć zrozumienie, że Rei aż tak mną manipulował?
- I wiesz co jeszcze? Po pierwsze, nawet jeżeli coś z tego co mówiłeś było prawdą i rzeczywiście go pokochałem tylko dlatego, żeby zrobić na złość rodzinie, to tak czy tak go kocham. A po drugie, po tym tygodniu, jak tylko moja siostra uwolni się od ciebie, pierwszą rzeczą, którą zrobię będzie pójście do niego. I wiesz co jeszcze? Dzięki tobie wreszcie zrozumiałem, że chcę mu powiedzieć ,,tak". - Z tym ostatnim to nieco przesadziłem, ale byłem tak wściekły na Reia, że jak najbardziej chciałem mu dopiec.
Znosiłem pogardliwe spojrzenie Reia przez kilka minut, aż w końcu stanął tuż przede mną.
- A mogliśmy spędzić naprawdę miły weekend - Powiedział chłodno. Jego uśmiech przyprawił mnie o dreszcze. - Teraz... - Uśmiechnął się przerażająco, przeszywając mnie spojrzeniem. - Cieszę się, że wszystko sobie uporządkowałeś, ale w tej chwili czeka cię jeszcze prawie cały tydzień ze mną. I możesz być pewny, że łatwo ci nie będzie.

Przełknąłem ślinę. Przez krótką chwilę zacząłem się zastanawiać, czy na pewno dobrze zrobiłem. Ale wszystko było lepsze niż oddanie mu się dobrowolnie.

niedziela, 24 stycznia 2016

Zajączek CXVI - Wątpliwości

- No dawaj, chyba się nie wstydzisz?
- Pieprz się Rei - Prychnąłem zarumieniony. Rei wyglądał na co najmniej rozbawionego moim zawstydzeniem. On nie miał takich problemów i od kilku minut w samych bokserkach pływał sobie w jeziorze. Sam nie mogłem się przemóc, żeby zdjąć chociażby koszulę, nie mówiąc już o spodniach.
- Daj spokój, trochę popływamy, będzie fajnie. Chyba, że mam cię wciągnąć i rozebrać w wodzie - Uśmiechnął się perwersyjnie, stając tuż przy brzegu stawu. Oparł się o ziemię przyglądając mi się uważnie z dołu.
- Perwers... - Prychnąłem zimno. Ponieważ jednak przez dłuższy czas dalej przeszywał mnie spojrzeniem, w końcu musiałem ulec. - O-odwróć się... - Mruknąłem.
Rei o dziwo spełnił moją prośbę. Nim się odwrócił, na jego twarzy dostrzegłem uśmieszek satysfakcji. Walczyłem ze sobą chwilę, ale w końcu stwierdziłem, że rozebranie przez niego będzie znacznie gorsze. Powoli ściągnąłem z siebie koszulkę i zsunąłem spodnie, niechętnie pozostając w samych, czarnych kąpielówkach, które sięgały mi do kolan kąpielówkach. Specjalnie wybrałem taką ich długość, żeby nie odkrywały tyle, ile mogłyby odkrywać, na co ten pieprzony perwers na pewno liczył.
- No proszę... - Rei aż zachłysnął się powietrzem, gdy zobaczył mnie w takim stanie.
- Dupek... - Prychnałem, cały się czerwieniąc. - Nie gap się na mnie!
- Nie gapię się na ciebie - Przewrócił oczami, uważnie obserwując moje ciało, które usilnie starałem się zasłonić rękoma. - Gapię się na to - Wynurzył się z wody i  przyłożył wskazujący palec do mojej szyi. Spojrzałem na niego pytająco, ale nie mogłem dostrzec na co niby się gapi. - I to i to i to - Mówił, przykładając palec do moich obojczyków, piersi i brzucha. Dopiero kiedy opuściłem spojrzenie dostrzegłem kilka już blednących, ale jednak wciąż dość widocznych malinek. Prychnąłem, odwracając czerwoną twarz. - Widzę, że nieźle się zabawiacie z moim braciszkiem - Uśmiechnął się szeroko, wiercąc mnie spojrzeniem.
- T-to... - Wypaliłem, cały czerwony, spuszczając wzrok. - To wcale nie tak...
- Oh, daj spokój - Przewrócił oczami. - Jestem dużym chłopcem, wiem, co robią ,,dorośli" za zamkniętymi drzwiami - Prychnął rozbawiony, uważnie lustrując moje ciało. - A Tochi też ma jakieś ciekawe ślady? - Zagadnął, z perwersyjnym uśmieszkiem.
- Gh... to nie jest twoja sprawa! - Nie mogłem tego znieść, już nie dość mu było zawstydzania mnie? I tak ta sytuacja była dość żenująca.
- No już, już, chodź ochłoń trochę, nim się spalisz ze wstydu.
Ignorowałem go chwilę, aż całkowicie mi to uniemożliwił, wpychając mnie nagle do jeziora.
- Hej! - Krzyknąłem, nim zachłysnąłem się wodą. Poderwałem się gwałtownie na nogi, a moim ciałem natychmiast wstrząsnął kaszel, gdy próbowałem wykaszleć wodę z płuc. - Idiota! Nie wrzucaj mnie tak nagle do wody!
- Chciałem po dobroci. Nie moja wina, że nie chciałeś się na to zgodzić - Zaśmiał się, wskakując do wody tuż koło mnie.
- Kretyn - Prychnąłem, ochlapując go wodą. Ten tylko zasłonił sobie twarz, uśmiechając się do mnie z perfidnym uśmieszkiem.
- No już, nie irytuj się. Czeka nas bardzo, bardzo przyjemny tydzień - Uśmiechnął się szeroko, obejmując mnie ramieniem. Prychnąłem zimno, odwracając głowę. Miałem naprawdę dość tego tygodnia, chociaż właściwie ledwo co się zaczął.
- Powiedz mi, czym się interesujesz? - Zagadnął nagle, po dość długim droczeniu się ze mną na najróżniejsze sposoby.
- A co cię to obchodzi? - Odpowiedziałem kurtuazyjnie. Rei nie docenił mojej uprzejmości. Jego wzrok stał się zimny, gdy patrzył na mnie beznamiętnie z góry. Sama jego postawa mówiła znacząco, że ma nade mną całkowicie władzę. Westchnąłem więc ciężko, odwracając wzrok.
- Lubię malować... - Powiedziałem cicho. - W domu organizują nam zajęcia i...
- Nie - przerwał mi nagle. - Pytam co ty lubisz robić. Nie to, co inni każą ci robić - Podniosłem wzrok, zerkając na niego pytająco. - Wiem przecież jak działają takie rodziny jak twoja - Przewrócił oczami, rozwalając się wygodnie w wodzie i opierając o ziemię. - ,,Ucz się tego, co chcemy, żebyś się uczył" - Powiedział, przewracając oczami. - ,,bądź dla nas chlubą" i tak dalej i tak dalej. Dlatego nie zapytałem co zwykle robisz w wolnym czasie, tylko co lubisz robić. Oboje wiemy, że to nie to samo. Więc?
Jego pytanie mnie zaskoczyło. Co to za różnica? Jeżeli coś lubiłem, znaczyło, że lubię to robić. Widząc moją konsternacje, Rei zaśmiał się głośno.
- No oczywiście. Sławetne posłuszeństwo rodu Takeda. Przecież wy nigdy nie postępowaliście wbrew rodzinie. Wśród ludzi się o tym nie mówi, ale ludzie na podobnym stanowisku słyszą różne ciekawe historyjki. Na przykład o miłości mojej narzeczonej - Uśmiechnął się, gdy zobaczył moje poirytowanie tym, jak nazywa moją siostrę. - Stąd wielka niesubordynacja Usagiego Takedy wzbudziła głośne rozmowy nie tylko wśród gazet, ale też na wszystkich balach. ,,Och, przecież Takeda zawsze byli tacy zgodni i posłuszni. Co to się stało?" - Złączył dłonie, udając jedną z tych rozhisteryzowanych pań z przyjęć, po czym parsknął śmiechem. - Nie to co my... to co, nigdy nie pomyślałeś, żeby zrobić coś, co lubisz?
Patrzyłem przez chwilę na niego zaskoczony. Mówił dokładnie tak, jakby mnie znał, ale przecież nic o mnie nie wiedział. Dopiero po chwili ochłonąłem na tyle, żeby odpowiedzieć na jego pytanie, a raczej zacząć się zastanawiać nad odpowiedzią. Przyłożyłem zgięty palec wskazujący do ust, zastanawiając się przez chwilę.
- Lubie robić rzeczy, do których mnie namawiali... - Powiedziałem w końcu. - Zarówno projektowanie jak i malowanie uważam za naprawdę fajne.
- Ah, więc to tak... - Pokiwał głową z nieco współczującym uśmieszkiem. - Nigdy nie robiłeś nic innego, co? Nic, czego nie wymagali od ciebie rodzice?
- Dobra, do czego zmierzasz? - Zapytałem chłodno. Nie wiedziałem, do czego zmierza, ale już mi się to nie podobało.
- Że Takeda to idealne dzieci, które zawsze robią to, co im każą, nie ważne, jakim kosztem. Dlatego właśnie wszyscy macie dokładnie takie same hobby. Malowanie, szycie, czytanie książek... nie łączy was ta sama pasja? - Jego uśmiech stał się jeszcze bardziej triumfujący, gdy zobaczył wyraz mojej twarzy, jak powoli zaczęło do mnie docierać, jak schematycznie postępowała cała nasza piątka.
- Gh... no i...
- Tak, tak, jesteście podobni i to bardzo, to widać, nawet jeżeli się różnicie z zachowania i usposobienia - Przerwał mi w pół słowa.
- No dobra, ale...
- Nie ma w tym nic złego - Ponownie się odezwał, ignorując to, że coś mówiłem. - a ja nie twierdzę, że tak. Po prostu uznałem, że to zabawne, że nikt z was tego nie widzi. Chociaż ty się odrobinę wyłamujesz, właśnie przez to, co zrobiłeś. No i właśnie do tego zmierzam. Jak myślisz, dlaczego tak lubisz mojego brata i chodzenie z nim po lesie? - Spojrzałem na niego nieufnie. Co on takiego teraz knuł?
- Bo... Tochi jest dla mnie ważny, a spacerowanie z nim...
- Nie - Rei przerwał mi gwałtownie. Zabawne, bo nim zacząłem mu odpowiadać, nie kwapił się zbytnio, żeby cokolwiek mówić. - Bo nigdy tego nie doznałeś. Bogaty ród Takeda, zapatrzony w swoich idealnych rodziców i wypełniający każde ich polecenie, nawet jeżeli osobiście wydają je raz do roku nigdy nie zdobyłby się na to. Podobno zakazany owoc smakuje najlepiej, kiedy dostajesz go do ręki po latach samego marzenia o nim.
- No dobra, ale do czego zmierzasz? - Zapytałem w końcu. Rei bez przerwy coś kręcił. Nie podobało mi się to i to bardzo. Tego, do czego zmierzał, nie spodziewałbym się jednak nigdy.
- O tym, że nigdy nie zakochałbyś się w moim bracie, gdyby ci na to pozwalali - Zamarłem, słysząc coś takiego. Jak... jak w ogóle śmiał coś takiego insynuować? Przecież... Tochi tyle dla mnie zrobił i... i... - Nigdy nawet nie byłeś tak blisko z facetem, prawda? A jakiś czas temu nagle pojawił się ktoś, kto był zupełnie inny niż reszta. Zbliżył się do ciebie bardziej niż ktokolwiek inny. W dodatku był kimś, w kim nie miałeś prawa się zakochać. Jak mógłbyś nie skorzystać z takiej okazji?
Ręce zaczęły mi delikatnie drżeć. Nie... nawet jeżeli w słowach Reia był jakiś sens, nie mogłem mu pozwolić bawić się moimi myślami.
- Nie próbuj mi mieszać w głowie! - Krzyknąłem, odzyskując świadomość. Chciał po prostu sprawdzić, jak zareaguję na coś takiego, nie mógł sam w to wierzyć.
- Irytujesz się - Przechylił głowę, przyglądając mi się z pewną satysfakcją. - Znaczy, że zaczynasz to dostrzegać.
- Nie, nic nie dostrzegam! Poza tym... na cholerę mi to wszystko mówisz? Masz jakąś chorą satysfakcje z mieszania mi w głowie?
Uśmiechnął się, gdy otwarcie przyznałem, że miesza mi w głowie.
- Powiedzmy, że mam w tym jakiś cel. A jest nim uświadomienie ci, że tak najbardziej nie lubisz ani łazić po lesie, ani nie kochasz Tochiego, a jedynie to, że jest to największa zbrodnia przeciwko twoim rodzicom, jaką mógłbyś popełnić.
Zacisnąłem dłonie w pięści, przyglądając mu się z nienawiścią. Dlaczego aż tak mnie irytowało to, co mówił? Przecież wiedziałem, że to nie prawda. Kochałem Tochiego. Kochałem za to co zawsze dla mnie robił... i... i... i kochałem za to, że zawsze był przy mnie... kiedy ja porzucałem dla niego moją rodzinę... i zawsze tak się starał... dla mnie... jak nikt wcześniej...
Nie! To nie mogło być tak! Rei tylko mieszał mi w głowie! Nie mogłem się w Tochim zakochać tylko dlatego, że tego absolutnie nie wolno mi było tego robić i dlatego, że traktował mnie inaczej! Nie mogłem, nie mogłem!
Bez słowa wyszedłem z wody, kierując się do chatki. Nie miałem ochoty kontynuować tej rozmowy. Bałem się, że jeszcze bardziej zamiesza mi w głowie.

sobota, 16 stycznia 2016

Zajączek CXV - Opuszczony

- Dobra, plan na dzisiaj - Rei położył na stole przede mną kartkę z kilkoma punktami. - Wczoraj miałeś trochę odpoczynku, ale dzisiaj chcę spędzić świetny dzień i masz mi w tym pomóc. Nie ważne, jak bardzo zdołowany jesteś - Westchnąłem ciężko. Naprawdę miałem już dość tego wyjazdu. Na planie Reia było wypisane kilka punktów, między innymi ,,pływanie", ,,gry", ,,filmy" i temu podobne bzdury.
- Serio? - Zapytałem, zerkając na Reia.
- Tak. Jakiś problem? - Spojrzał na mnie z góry wyzywająco. Jako dobry ,,chłopiec do towarzystwa" powinienem się zgadzać ze wszystkim co powiedział, więc wyjątkowo powstrzymałem się od powiedzenia co myślę.
- ...nie... - Mruknąłem, spuszczając wzrok.
- To dobrze. Masz strój kąpielowy, nie? Jest ciepło, pójdziemy dzisiaj popływać.
Patrzyłem przez chwilę beznamiętnie na plan, usilnie starając się zachować spokój. Dawno nie czułem się aż tak rozdarty. Pomiędzy najważniejszymi dla mnie osobami, w sytuacji niemal bez wyjścia. Jednocześnie ból, który czułem przytłaczany był przez coraz bardziej rosnącą wściekłość. W końcu nie wytrzymałem.Uderzyłem obiema rękoma o stół, podnosząc się gwałtownie.
- Nie miałeś prawa tego zrobić! - Krzyknąłem, patrząc wściekły na Reia. Ten uniósł brwi, zerkając na mnie pytająco. Idiota! Jakby nie wiedział o co mi chodzi! - W umowie było, że nie możesz tego zrobić!
Zacisnąłem dłonie w pięści, mordując go spojrzeniem. Rei wydawał się wciąż nie rozumieć o czym mówię. Skrzyżował ręce na piersi, obserwując mnie uważnie, jakby czekając na moje wyjaśnienia. Udawał tępego, chociaż wiedział, co takiego zrobił.
- Nie miałeś prawa powiedzieć o tym Tochiemu! Ten wyjazd miał pozostać między mną a tobą!
- Ah, o to chodzi - Uśmiechnął się szerzej, zerkając na mnie. Pokiwał spokojnie głową, siadając na krześle przede mną. Delektował się moją wściekłością przez kilka chwil, aż pochylił się nad stołem, przysuwając w moją stronę. - Nic mu nie powiedziałem.
- Jak to niby nie?! - Krzyknąłem, ze łzami w oczach. Nie wierzyłem w ani jedno jego słowo. - Jak nie ty to niby kto?!
- To może tak - Uniósł lekko głowę, patrząc na mnie z góry. - Gdybym powiedział o tym Tochiemu, to na pewno zaraz by tu przyjechał. A ja od kiedy tu przyjechaliśmy, bez przerwy siedzę z tobą. Więc Tochi nie mógł się dowiedzieć ode mnie.
- Na napisanie wiadomości znalazłbyś czas - Powiedziałem lodowato. Na pewno on mu powiedział. Nikt inny by tego nie zrobił.
Rei przyglądał mi się uważnie przez chwilę z beznamiętną miną. W tym czasie ja zacząłem odliczać w głowie od jednego do dziesięciu, żeby nie powiedzieć czegoś, czego później mógłbym żałować. Kiedy doliczyłem trzeci raz, Rei bez słowa wyciągnął z kieszeni telefon, rzucając go na stół. Przyglądałem mu się nieufnie, ale tylko chwilę. Wziąłem jego komórkę, włączając historię połączeń. Ostatnie było odebrane od Hany w dniu, w którym wróciłem i dowiedziałem się o ich zaręczynach. Wcześniej nie mógł dzwonić do Tochiego, bo nie wiedział, czy się zgodzę. Wyłączyłem spis połączeń i włączyłem wiadomości. Kilka ostatnich numerów, z którymi pisał należały do różnych dziewczyn, a ostatnie były od dziewczyny odpisanej ,,Ayano". W wiadomościach mówił o tym, że wyjeżdża na kilka dni z ,,kuzynem" i nie będzie miał czasu dla niej. Dziewczyna pisała jeszcze kilka tęsknych wiadomości, które natychmiast wyłączyłem, gdy natknąłem się na jej zdjęcia, bądź co bądź dość nieodpowiednie dla mnie.
Odłożyłem telefon na stół, cały się czerwieniąc po tym, co zobaczyłem. W wiadomościach nie było ani jednego SMSa do Tochiego.
- Co? Pierwszy raz widziałeś nagą dziewczynę? - Zaśmiał się Rei, widząc moją reakcję. Nie odpowiedziałem, wbijając wzrok w ziemię. Pieprzony perwers! Nie dość, że odbierał takie wiadomości, to jeszcze się ze mnie nabijał. - Nie wiesz co tracisz. Chociaż związek z facetem też nie jest taki zły. W sumie... nie wiem jak to jest z twojej perspektywy, ale...
- Wymieniać się takimi zdjęciami, gdy jesteś w związku z moją siostrą... - Przerwałem mu lodowato.
- Właśnie dlatego jesteś tutaj - Zauważył złośliwie, zgarniając ze stołu swój telefon i chowając go do kieszeni. - Żebym nie był już z twoją siostrą. I co? Jak widziałeś nie pisałem do Tochiego.
- Ale... kto niby jak nie ty? - Zapytałem, już bardziej załamany, niż zły. Rei beznamiętnie wzruszył ramionami, niezbyt tym przejęty.
- Informacja o ślubie moim i Hany jeszcze nie została upubliczniona, więc media raczej się nami by nie przejęły. A skoro tak, jedynymi osobami, oprócz nas, które wiedziały była...
- ...moja rodzina... - Dokończyłem oszołomiony. Nawet przez chwilę nie pomyślałem o tym. Przecież  oni by mi tego nie zrobili... na pewno...
- Nie wiedzieli - Podniosłem zaskoczone spojrzenie na Reia. Ten jakby nigdy nic wstał z krzesła i podszedł do okna. Odpalił jednego papierosa, oglądając widok za oknem. Zaciągnął się dymem, pozwalając mi tkwić w niepewności przez kilka chwil. - Skąd mieli wiedzieć, że Tochi nie może o niczym wiedzieć? Oni nie wiedzą, jakie są nasze relacje. Pewnie powiedzieli mu prawdę, jeżeli pytał.
Nim skończył mówić, ja już wybierałem numer do Hany. Pod presją ciekawskiego spojrzenia Reia, nerwowo liczyłem impulsy, czekając na odebranie telefonu.
- Hal...
- Hana? - Zapytałem natychmiast, jak tylko usłyszałem jej głos.
- Usagi? Coś się stało? - Zapytała zaniepokojona. Chwilę się nie odzywałem, usilnie starając się uspokoić. - Usagi?
- Ah, nie przepraszam - Otrząsnąłem się, gdy usłyszałem przerażenie w jej głosie. Nue chciałem aż tak jej wystraszyć. Właściwie wcale nie chciałem jej wystraszyć. - Ja tylko... przepraszam, miałem ważne pytanie i trochę mnie poniosło.
- Co się stało? - Zapytała, już nieco spokojniej, ale jej głos wciąż drżał niepewnie.
- Ja... dzwonił może do was Tochi?
- Dzwonić nie dzwonił... ale przyjechał - Zamarłem, słysząc jej słowa. Cholera... musiałem mieć aż takiego pecha? - Powiedział, że ma dla ciebie jakąś niespodziankę i musiał przyjechać.
- I co? - Zapytałem niepewnie. Dłoń, którą trzymałem telefon zaczęła lekko drżeć, więc musiałem przetrzymać ją drugą ręką. - Znaczy... co się stało? - Usilnie starałem się zachować spokój, co było wyjątkowo trudne.
- Właściwie to nie wiem... - Powiedziała niepewnie. - Przyszedł z bukietem kwiatów i zapytał o ciebie. A kiedy powiedziałam mu, że wyjechałeś z Reiem, natychmiast poszedł - Nigdy, nigdy w życiu nie miałem aż takiej osoby zbluzgać kogokolwiek z mojego rodzeństwa. Tylko zaniepokojony głos Hany mnie powstrzymywał od tego.
- Braciszku, o co chodzi? Pan Tochi i Rei się pokłócili?
- Ja... - Poczułem, że w gardle staje mi wielka gula. Przełknąłem ją, starając się zachować spokój. - Przepraszam, w sumie to nie ważne.
- Braciszku... ja przepra...
- Muszę kończyć - Rzuciłem, natychmiast się rozłączając. Rei spojrzał na mnie pytająco, czekając na moje wyjaśnienia. Otworzyłem usta, gotowy mu powiedzieć, co się stało, ale w tej samej chwili ponownie wybuchłem szlochem.
- Rety... - Westchnął Rei. Niechętnie podszedł do mnie, siadając na sąsiednim krześle. - Znowu będziesz ryczeć? Co to za wyjazd, gdy całe dnie będziesz tylko płakał?
Roztrzęsiony, wściekły, zrozpaczony byłem w stanie wydukać z siebie tylko składnie bezsensownych wyrazów, przeplatanych szlochami i pociągnięciami nosem.
- Nie wierzę, że mi to zrobili... - Jęknąłem. Oczywiście nie mogli mieć pojęcia, ale... jeżeli stracę Tochiego to na pewno ich znienawidzę. A wtedy nie będę miał koło siebie nikogo bliskiego.
Wziąłem od Reia chusteczkę, ponownie starając się ogarnąć. Z dość marnym skutkiem. Wydmuchałem nos, wciąż łkając cicho.
- Zaczynam mieć dość - Przyznał z widoczną niechęcią. - Masz przestać marudzić. Będziesz płakać wieczorem, albo kiedy nie będziesz ze mną - Powiedział bezlitośnie. Musiał być na tyle znudzony pocieszaniem mnie, że nawet już nie czu się źle, gdy patrzył na to, jak bardzo jestem zrozpaczony. - Masz pięć minut, żeby się ogarnąć i idziemy popływać. Czekam na zewnątrz. Pamiętaj, pięć minut.
Powiedział chłodno, nim opuścił domek. Chwilę dyszałem ciężko, łapiąc ciężkie, nierówne oddechy. Wytarłem łzy z oczu, odzyskując na chwilę widzenie, im łzy ponownie mi je przysłoniły. Spojrzałem na mój telefon. Przy imieniu Hany w mojej liście kontaktów widniało jej zdjęcie. To chyba było na jakiejś naszej wspólnej wycieczce. Stała tuż przy plaży w zwiewnej, białej sukience z wstążkami i słomianym kapeluszu. Akurat przy robieniu tego zdjęcia zawiał wiatr, więc sukienka jest widocznie odchylona do tyłu, a jej przednia część przylega jej do ciała. Uśmiecha się szeroko, przytrzymując kapelusz, żeby nie został jej zerwany. Wziąłem jeszcze kilka głębokich wdechów, ściskając w dłoniach telefon.
Kochałem ją... naprawdę kochałem. No i była moją rodziną.
Wziąłem jeszcze jeden wdech, zaciskając powieki. Dobra... cholera, zgoda. Zachowam się jak prawdziwy Takeda. Poświęcę swoje życie i szczęście dla dobra mojej rodziny. A potem... potem najwyżej będę błagał Tochiego, żeby jednak mi wybaczył.

niedziela, 10 stycznia 2016

Zajączek CXIV - Rozpacz


- No proszę... to było niezłe - Rej był widocznie rozbawiony tą sytuacją. Usiadł na ziemi, trąc czerwony od uderzenia policzek policzek. - Możesz mi podać lód, proszę? Usagi? ...Usagi? Hej, Usagi - Podparł się o kanapę, zerkając w moją stronę.
Wciąż siedziałem na krześle, całkowicie sparaliżowany ze smutku, wstydu i złości. Wpatrywałem się w drzwi jak zahipnotyzowany. Nie mogłem się nawet ruszyć, pozwalając by łzy swobodnie spływały po moich policzkach.
- Hej, Usagi... - Zbliżył się do mnie, kładąc mi dłoń na ramieniu. Zadrżałem, otrząsając się na tyle, żeby wytrzeć łzy. - Daj spokój, nie płaczesz na serio, no nie? - W jego głosie usłyszałem prawie troskę.
- Ja... ja... - Jęknąłem żałośnie, zaciskając dłonie na krześle. - Ja... - Nie wytrzymałem. Rei niemal odskoczył, gdy nagle wybuchem głośnym płaczem. Nie próbowałem nawet się wstrzymywać. Miałem wrażenie, jakby moje serce pękło na milion kawałków. Nie dość, że skrzywdziłem Tochiego, to jeszcze właśnie go straciłem.
- Daj spokój, Zaj... Usagi. Przecież on... - Głośny szloch przerwał mu w pół zdania. Skuliłem się na krześle, chowając zapłakaną twarz między kolanami. Tochi... Tochi... przepraszam, oddałbym wszystko, żeby nie musieć być tutaj teraz...  wszystko... oprócz Hany...
- Będziesz teraz ryczeć? No dajże spokój... przecież nic się nie stało...
- On mi nigdy nie wybaczy! - Krzyknąłem, zalewając się dalej łzami. Na ramieniu ponownie poczułem dłoń, co niezbyt mi pomogło się opanować. Chwilowo przestało mi nawet przeszkadzać, jak bardzo w obecnej sytuacji się ośmieszam.
- Na pewno ci wybaczy... - Rei starał się mnie jakoś uspokoić, widocznie zaskoczony moim wybuchem. Jeżeli Tochi mi nie wybaczy, to Rei za to zapłaci.
- Nie widziałeś jego miny! - Krzyknąłem, nieudolnie starając się wytrzeć łzy, które wciąż i wciąż spływały po moich policzkach. - Złamałem mu serce! Nigdy mi tego nie wybaczy! - Przyjąłem od Reia chusteczkę, wycierając nią oczy i dość głośno wydmuchując w nos. Dostrzegłem lekki niesmak na jego twarzy, który szybko udało mu się stonować.
- Od razu złamałeś serce... przecież... - Zawahał się na wystarczająco długo, żebym ponownie wybuchł płaczem. - Przecież nic się nie stało.
- Jak to nie?! - Wybuchłem, patrząc na niego, wściekły. - Złamałem mu serce! Wyjechałem gdzieś w cholerę daleko z jego bratem! Przecież on nie przeżyje tego!
- Przeżyje. W końcu to nie pierwszy raz... - Zamilkł gwałtownie, gdy zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Spojrzałem na niego wielkimi oczami, pełnymi łez. W końcu dotarło do mnie, co własnie zrobiłem. Rei też zdał sobie z tego sprawę. Wyglądał, jakby wściekał się na siebie samego, że to powiedział.
- Ja... ja... - Jęknąłem, patrząc na swoje ręce, co najmniej, jakbym kogoś zabił. - Ja...zrobiłem dokładnie to samo co Kora! - wybuchłem ponownie. - Teraz Tochi na pewno mi nie wybaczy! Założę się, że mnie nienawidzi!
Czajnik zagwizdał, informując o zagotowanej wodzie. Po chwili Rei postawił przede mną kubek z herbatą.
- Na pewno nie nienawidzi... - Usiadł na sąsiednim krześle, gotowy na dalsze pocieszanie mnie, chociaż po jego minie widziałem, że jest już tym zmęczony. - Nie zrobiłeś tego samego co ona. Ona zostawiła Tochiego, żeby się umawiać ze mną. A ty...
- Za plecami Tochiego wyjechałem na tygodniowy wyjazd w góry z jego bratem - Załkałem, pociągając nosem. - Kory nienawidzi do teraz... mnie też na pewno już zaczął! - Krzyknąłem, chowając twarz między ramionami i opierając się na stole.
- To co innego - Znacząco podsunął herbatę w moją stronę. Wziąłem kilka łyków, z trudem przełykając napój przez zaciśnięte gardło. Ponownie wydmuchałem nos, rzucając chusteczkę na stół. - Ona po prostu go rzuciła.
- Ja... - Odłożyłem kubek na stół, wstając gwałtownie z krzesła. - Ja muszę mu wszystko wyjaśnić. Zanim...
- Nic nie będziesz tłumaczył - Powiedział ostro. Z jego wcześniejszej troski nie został ślad. Spojrzałem na niego załzawionymi oczami. - Szkoda mi, że ryczysz i tak dalej, ale tak się składa, że nie zamierzam z niczego rezygnować. Nie po to cię tutaj zaciągnąłem, żebyś uciekł, jak tylko o wszystkim dowie się Tochi - Patrzyłem na niego oszołomiony, pewny, że żartuje. Wszystko jednak wskazywało na to, że mówi serio. - Żeby było jasne, moim zamiarem było spędzić z tobą miło czas, a gdyby Tochi przypadkiem się dowiedział, to tylko dodatkowy plus, bo mogłem go odrobinę podręczyć.
- Ale...- Nasza umowa obowiązuje nadal. Jeżeli pójdziesz tam i się wygadasz, ja i Hana weźmiemy ślub. żeby tego uniknąć, musisz odczekać ten tydzień... i po powrocie nie możesz od razu do niego pojechać.
- C-co...? - Zapytałem, pociągając nosem. Rei uśmiechnął się złośliwie, rozwalając się na krześle.
- Nie możesz mu nic powiedzieć. Przynajmniej dopóki nie wyrażę na to zgody. Wiesz... uwielbiam znęcać się nad moim braciszkiem. Wybacz - Wzruszył ramionami, odwracając głowę w bok. Wyglądał, jakby mimo wszystko przejmował się moją rozpaczą.
- Ale...
- Oczywiście możesz odejść. W końcu twoje szczęście jest ważniejsze niż szczęście Hany, prawda?
- Ale... - Jęknąłem żałośnie, patrząc to na Reia, to na drzwi. Chciałem pobiec do Tochiego, wyjaśnić wszystko i przeprosić. Ale... co jeżeli mi nigdy nie wybaczy? Wtedy stracę i jego i Hanę. A przecież... przecież ona i tak już się wycierpiała. Ja mogłem być z osobą, którą kocham, a ona nigdy. Nie chciałem, żeby była zmuszona być z Reiem. Wtedy będzie nieszczęśliwa do końca swojego życia. A ja... jej szczęście powinno być dla mnie najważniejsze...
Pokonałem kilka chwiejnych kroków, rzucając się na łóżko i chowając twarz w poduszkę, żeby chociaż trochę stłumić głośny płacz.
- Nie martw się. Postaram się, żeby ten tydzień był naprawdę przyjemny.
Tochi... przepraszam. Kocham cię najbardziej na świecie, ale... nie mogę stracić mojej rodziny... proszę, błagam, wybacz mi...

piątek, 1 stycznia 2016

100.000 wejść! Zajączek reverse

Nienawidzę was jak cholera. Nie mogliście wbić tych 100.000 wejść dwa dni temu? Nie musiałabym pisać 2 osobnych postów. No ale cóż, słowo się rzekło. Najwyżej post normalny pojawi się za tydzień.
Oczywiście żartuję, kocham was za to, że przy mnie jesteście. Jeszcze dwa lata temu 200 wejść na dwa dni to było dla mnie coś niemożliwego. A teraz? Bez problemu. Cieszę się, że tak wam się podoba mój blog. No i cudowna podwójna okazja - 100.000 wejść na trzecią rocznicę. Mam nadzieję, że na szóstą będzie nie 200.000 ale 500.000 co najmniej.
Dziękuję wam wszystkim za wsparcie. Wiem, że nie zawsze się wyrabiam i czasami piszę od niechcenia i ten blog nie jest idealny, ale jeżeli wam się podoba to dla mnie jest.
Tymczasem, wedle prośby jednej z moich czytelniczek przedstawiam wam gratisowy post z okazji 100.000 wejść. Zajączek reverse! (Znienawidzicie pierwszy post zajączka czytając go po raz trzeci w innej wersji, ale kij z tym xD)
Jeszcze raz wielkie dzięki i oby było nas więcej!
************************


Samochód podskakujący na wybojach, oraz liny krępujące moje nadgarstki i kostki były pierwszą rzeczą, która pozwoliła mi wybudzić się ze snu. Zamrugałem kilka razy, starając się przyzwyczaić oczy do ciemności. Leżałem w samochodzie, tego byłem pewny. To, co tu robię i dlaczego, stało się dla mnie oczywiste chwilę potem.
Nazywam się Usagi Takeda, mam 16 lat. Moja rodzina ma firmę odzieżową, chyba największą w kraju, więc uchodzimy za swoistą szlachtę jeżeli chodzi o pieniądze. Niestety, razem z przywilejami mamy sporo kłopotów. Oto właśnie jeden z nich.
Przewróciłem się z trudem na drugi bok, żeby mniej więcej rozeznać się w sytuacji. Przewożony byłem prawdopodobnie ciężarówką, bo z jednej strony miałem ogromne, ciężkie drzwi, a z pozostałych trzech stron, ścianę. Kierowcy byli dla mnie niewidoczni. Cóż, przynajmniej miałem jakąś alternatywę ucieczki. Wiłem się przez chwilę na ziemi, wspomagając się turbulencjami samochodu, by podnieść się na kolana. Dotarłem jakoś do drzwi, zdzierając sobie nieznacznie kolana i przewracając się raz za razem przez turbulencje. Mechanizm był dość prosty, więc zacząłem od próby podważenia zamka. Najpierw nosem, potem głową. W końcu ustąpił pod naporem z lekką pomocą wyboi, na które ponownie wjechał samochód. Kolejne turbulencje gwałtownie otworzyły drzwi, niemal wyrzucając mnie z samochodu, na wydeptaną, piaszczystą ścieżkę. Padłem twarzą w ziemię, boleśnie po niej przejeżdżając. Jęknąłem żałośnie,chwilę walcząc z ogarniającym mnie bólem. Gdy ten w końcu ustał, zacząłem wić się po ziemi, starając się jakoś wyswobodzić. Na całe szczęście chyba nikt nie zobaczył mojego braku, bo samochód odjechał, nawet nie zwalniając. Co nie zmieniało faktu, że w sytuacji byłem co by nie mówić beznadziejnej. Wylądowałem w samym środku lasu, związany i zakneblowany. Czy mogło być gorzej?
- W porządku? - Usłyszałem nad sobą troskliwy, nieco zaniepokojony głos. Tuż nade mną kucał wysoki chłopak, przyglądając mi się uważnie głębokimi, zielonymi oczami, na które opadały czarne, lśniące włosy, sięgające niemal ramion. Delikatnie rozwiązał knebel na moich ustach, pozwalając mi mówić. Mimo to, przez dłuższy czas w ogóle nie byłem w stanie się odezwać. Uśmiechnąłem się promiennie, co niezbyt pasowało do mojej obecnej sytuacji. - Um... czy na pewno nic ci nie jest? - Zmarszczył nieco brwi, widząc szeroki uśmiech na mojej twarzy.
- Tak... - wyszeptałem, wciąż lekko oszołomiony. Nigdy nie pociągali mnie co prawda faceci, ale w nim było coś... coś niezwykłego. No dobra, zdażało mi się, żeby podobali mi się faceci, ale... nie aż tak. - Tylko...
- No przecież widzę, nie jestem ślepy. Odwróć się na brzuch, postaram się ciebie rozwiązać - Z lekkim trudem obróciłem się, pozwalając chłopakowi na dostanie się do lin na moich nadgarstkach. Na ramionach poczułem delikatne dreszcze, gdy dotykał moich rąk. - Gh... ciężko to rozwiązać. Kto cię tak załatwił?
W pierwszej chwili chciałem opowiedzieć o sobie, kim jestem i dlaczego zostałem porwany, ale stwierdziłem, że niekoniecznie muszę opowiadać o tym już po chwili znajomości.
- Długa historia - Powiedziałem zamiast tego, poruszając obolałymi z bólu ramionami.
- Skoro tak... w domu mam nożyczki, ale to kawałek stąd - Westchnął ciężko, zerkając w stronę drzew. Powalczył jeszcze chwilę z linami na moich kostkach, nim w końcu odpuścił. - No nic, chyba jedynym wyjściem jest zanieść cię do mnie.
Zagryzłem dolną wargę, żeby przypadkiem się nie uśmiechnąć. Chłopak odwrócił mnie na plecy, łapiąc mnie pod nogami i za ramiona. Spojrzał na mnie pytająco, czekając na moją zgodę. Kiwnąłem tylko głową, pozwalając mu się podnieść. Oparłem głowę na jego piersi. Skoro miałem okazję, pozwoliłem sobie na bliskość.
- Masz jakieś imię? - Zagadnął, wchodząc na boczną wydeptaną ścieżkę, jeszcze węższą niż ta, którą jechałem. Zacisnąłem powieki, jeszcze bardziej się w niego wtulając, żeby nie oberwać ostrymi gałęziami. - Chyba masz jakieś imię, co? Chociaż po kimś, kto ląduje związany w środku lasu, spodziewałbym się dosłownie wszystkiego.
Zawahałem się przez chwilę. Gdyby poznał moje imię, mógłby skojarzyć fakty, co tu robię, dlaczego zostałem porwany, a co za tym idzie, kim dokładnie jestem. A ja nie chciałem, żeby patrzył na mnie przez pryzmat moich pieniędzy. Mógłby poczuć się onieśmielony, a ja nie odczuwałem potrzeby chwalenia się moim nazwiskiem.
- Ściśle tajne - Rzuciłem żartobliwie, uśmiechając się do niego uroczo. Chłopak tylko westchnął, zerkając na mnie przez chwilę, nim ponownie wbił wzrok w drogę przed nami.
- Jakoś muszę się do ciebie zwracać - Powiedział ciężko. - Masz chociaż jakiś pseudonim czy coś w tym rodzaju? A może sam mam ci coś wymyślić?
- Czekam na propozycje - Błysnąłem uśmiechem, podnosząc na niego czarujące spojrzenie. On wydawał się chyba jednak nie doceniać moich usilnych starań w zaimponowaniu mu, bo cały czas patrzył zamyślony przed siebie.
- No dobra... wiem o tobie tyle, że znalazłeś się w środku lasu, wyrzucony przez jakichś bandziorów. Zupełnie jak... - Zatrzymał się gwałtownie, zerkając na mnie. - Zajączek... - Powiedział w zastanowieniu. Zamrugałem kilka razy, zastanawiając się nad tym.
- Podoba mi się - Uśmiechnąłem się, gdy ruszył w dalszą drogę.
- Gh... brzmi to trochę jakbym się z tobą umawiał. No ale cóż, niech już będzie. - Podrzucił mnie nieznacznie, poprawiając mnie sobie na ramionach. - Ja nazywam się Tochi. Jestem tutaj leśniczym.
- Leśniczym? Brzmi pasjonująco.
- I jest. Tylko czasami zdarzają się takie niespodzianki... - Spojrzał na mnie znacząco. Zaczerwieniłem się lekko, uśmiechając się niepewnie.
- Jestem aż tak złą niespodzianką?
Tochi popatrzył na mnie znacząco, wychodząc z lasu na niewielką polanę. Na samym jej środku stał niewielki, drewniany domek, całkiem uroczy, jak na tak skromne mieszkanie, chociaż przywykłem do większych luksusów. W środku był jeden pokój, który był jednocześnie kuchnią, jadalną, salonem, oraz sypialnią. A także najwidoczniej schroniskiem, bo na każdym wolnym kawałku przestrzeni stało, siedziało, oraz leżało jakieś zwierzę. Większość wyglądała na przygarnięte prosto z lasu, a kilka miało nawet bandaże.
Tochi średnio delikatnie położył mnie na dwuosobowym łóżku, przewracając na brzuch. Sam zaś zaczął szukać po szafkach nożyczek. W końcu odnalazł to, czego szukał. Usiadł tuż przy mnie, uwalniając najpierw moje nadgarstki, a potem kostki. Usiadłem na kolanach, rozcierając obdartą skórę.
- Dzięki - Odetchnąłem z ulgą, nareszcie się uwalniając. Uśmiechnąłem się sympatycznie do chłopaka. Ten tylko przewrócił oczami, sięgając do niewielkiej lodówki.
- No dobra, to skąd jesteś? - Zagadnął, wyciągając zimną butelkę wody i rzucając mi ją. Przyjąłem ją z wdzięcznością. Nie wiem ile czasu jechałem, ale odczuwałem silne pragnienie. I przy okazji zrobiłem się głodny. - Rozumiem, że to może być też ściśle tajne, ale jakoś trzeba cię odeskortować do domu, prawda? - I chyba ja muszę się tym zająć, co?
- Byłoby mi bardzo miło - Uśmiechnąłem się promiennie, na co on tylko przewrócił oczami. - Tak właściwie, to dziękuję ci, że się mną zaopiekowałeś. Mało kto nie wykorzystałby okazji.
- Wykorzystać okazje? - Spojrzał na mnie zmarszczonymi brwiami. - Nie jesteś dziewczyną, kto niby miałby cię wykorzystać?
- Heh, słusznie - Zaśmiałem się krótko, siadając wygodniej na łóżku. - Ale to i tak miło, że mi pomogłeś.
- Mogłem jeszcze skazać cię na pewną śmierć na środku drogi. Nie jestem na tyle okrutny - Przewrócił oczami, szperając w szafkach. W końcu znalazł mapę i rzucił ją na ziemię. Kiwnął na mnie głową, niemo każąc podejść do siebie. Po krótkiej analizie zdałem sobie sprawę, że od mojego domu dzieli mnie kilka ładnych godzin drogi.
- Świetnie... - Westchnął Tochi. - Czyli przynajmniej dzisiaj musisz zostać tutaj - Spojrzał chłodno na mój szeroki uśmiech. Nie chciałem się aż tak cieszyć, ale nie mogłem się powstrzymać. Jakoś sama myśl, że mógłbym spędzić z nim więcej czasu, wprawiała mnie w dobry humor. Był trochę oschły, ale nie dość, że miły, że mi pomógł, to jeszcze cholernie czarujący. Jak jeszcze żaden facet w moim życiu.
- No dobra, chodź za mną - Wstał ciężko z ziemi, kierując się do drugiego pokoju, który okazał się niebyt dużą łazienką. Nie dorównywała tym w moim domu, ale miała wszystko, czego potrzebowała łazienka. - Jesteś cały w ziemi, prysznic na pewno cię nie zabije. Tu masz ręcznik, tutaj mydło, żel do kąpieli, odżywkę i szampon. Potrzebujesz czegoś jeszcze? - Zapytał, kładąc wszystko na pralce.
- A może mi pomożesz? - Błysnąłem uroczym uśmiechem, stając tuż przy drzwiach, żeby chłopak nie mógł wyjść. Na moją ewidentną formę flirtu odpowiedział chłodnym spojrzeniem, z lekkim niesmakiem.
- Spróbuj kleić się do kogoś innego. I tak już wiele dla ciebie zrobiłem - Powiedział chłodno, odsuwając mnie na bok. - Zaraz przyniosę ci jakąś piżamę. Masz się nie rozbierać, aż nie wrócę, jasne?
Uśmiechnąłem się czarująco, gdy zniknął za drzwiami. Po chwili wrócił z luźną, białą koszulą i spodenkami.
- Jeżeli spróbujesz czegoś dziwnego, to śpisz na dworze, jasne? - Ponownie odpowiedziałem mu uśmiechem, gdy zniknął, chociaż nie miałbym nic przeciwko, gdyby jednak został. Napuściłem sobie wody do wanny i wziąłem długą, relaksującą kąpiel, myjąc dokładnie całe ciało. Rozkoszowałem się tym długo, aż w końcu zmuszony byłem opuścić ciepłą wodę. Ubrałem się w rzeczy od Tochiego, które nie dość, że bardzo wygodne i wyglądałem w nich całkiem uroczo, to jeszcze przesączone były jego zapachem, który sam w sobie był obłędny. Kiedy skończyłem się nim ekscytować, opuściłem w końcu łazienkę.
- Dzięki. Potrzebowałem tego - Uśmiechnąłem się przyjaźnie, rzucając się na łóżko. - Mogę się poczęstować kanapką? - Zapytałem, widząc, jak chłopak krząta się po kuchni. Bez słowa położył tacę z kanapkami na stole, zajmując jedno z dwóch krzeseł. Usiadłem na drugim, zabierając się za jedzenie. Daleko im było do tego, co dostawałem na co dzień, ale najważniejsze, że dało się to jeść. I nie było jakoś bardzo okropne.
- Pycha - Powiedziałem z szerokim uśmiechem.
- Serio tak myślisz? - Prychnął cicho. - Chciałbym być w stanie gotować lepiej. Sam ledwo jestem w stanie to przełknąć... - Westchnął. - Gdyby nie moja rodzina, nie musiałbym być leśniczym - Powiedział, jakby z lekką niechęcią częstując się swoją kanapką. Na moje pytające spojrzenie, zaczął opowiadać o sobie. - Pochodzę z rodu Chiba, musisz kojarzyć, jeżeli jesteś chociaż trochę obeznany w świecie.
- Chiba? Ah, tak, macie kancelarię prawną, prawda?
- Kancelarię prawną... - Prychnął, z lekką urazą. - największą kancelarię w kraju. To nie byle buda, gdzie porad udzielają studenci na ostatnim roku. Jesteśmy najlepsi w tym, co robimy.
- Więc... czemu nie zostałeś? - Zapytałem, zaciekawiony.
- Długa historia. Moja rodzina jest nieznośna, miałem jej dość, musiałem uciec. Tak w bardzo dużym skrócie. No cóż, lubię zwierzęta i ziemię, więc zdecydowałem się na pracę tutaj. Ale muszę przyznać, że nie mogę znieść mojego jedzenia. Oddałbym wszystko, żeby w pobliżu było coś jadalnego.
- To może w ramach podziękowania, następnym razem ja coś ugotuję? - Zagadnąłem radośnie.
- A umiesz gotować? - Spojrzał na mnie bez specjalnego zainteresowania.
- Nie, ale bardzo chętnie spróbuję - Tochi westchnął ciężko, kończąc swoją część kanapek i popijając szklanką wody. Był na tyle uprzejmy, że zaczekał, aż sam zjem, nim odniósł wszystko do zlewu.
- Zmęczony? - Zagadnął, opierając się spokojnie na blacie.
- Bardzo... - Uśmiechnąłem się do niego czarująco, rozwalając się na krześle.
- Świetnie, rozścielę ci materac. Mam jeden pod...
- Nie przeżyję nocy na materacu - Przerwałem mu gwałtownie, robiąc pokrzywdzoną minę.
- Świetnie - Machnął ręką, wzdychając ciężko. - Ja pójdę spać na materacu.
- Ale... - Zrobiłem wielkie oczy, patrząc na niego błagalnie. - Wtedy będę się bał... nie umiem spać sam w obcym miejscu... - Usiadłem na łóżku, wyciągając ręce w stronę chłopaka. Ten zawahał się chwilę, patrząc zimno na moje błagalne spojrzenie. W końcu przełamał się, siadając tuż przy mnie na łóżku. Wtuliłem się w jego pierś, ciągnąc go za sobą na materac. Wyglądał na lekko zaskoczonego, ale zwalczył chęć odepchnięcia mnie od siebie.
- Nie zaatakują mnie wilki, prawda? - Zapytałem, tuląc się do jego piersi. Chłopak położył dłoń na moich włosach, czochrając je lekko. Wilki jakoś bardzo mi nie przeszkadzało. Lubiłem zwierzęta, ale był to świetny pretekst, żeby móc się do niego kleić.
- Nie martw się, nie ma tutaj wilków - Przez moment dostrzegłem na jego twarzy uśmiech rozczulenie. Objął mnie niepewnie, nie oponując już przed tym, że się do niego przytulałem. Serce nagle zaczęło bić mi znacznie gwałtowniej. Nigdy nie reagowałem aż tak na dotyk faceta. Nie wiedziałem co dokładnie się dzieje, ale byłem pewny, że zrobię wszystko, żeby móc pozostać w tych ramionach do końca życia.