-W porządku, zajączku?
Zapytał Tochi, naciągając dresowe spodnie. Aktualnie leżałem
całkowicie nagi na jego łóżku, okryty jedynie kołdrą a ból w dolnych częściach
ciała mówił mi, że prawdopodobnie nie będę mógł siedzieć przez kolejny tydzień.
Dlaczego musieliśmy to robić za każdym razem jak go odwiedzałem?
-...nie... nie jest dobrze...
-Przepraszam... ale nie mogłem się opanować.
*Opanować się mogłeś nie móc na początku... ale po godzinie
mogłeś już sobie darować!*
Pomyślałem, ale zachowałem tą uwagę dla siebie. Byłem
obolały, wykończony i brudny... w dodatku niesamowicie zażenowany. Tochi usiadł
na skraju łóżka, podając mi kubek z piciem.
-Oranżada... wolałem nie ryzykować, że okaże się, że nie
umiem przygotować nawet czegoś do picia.
Podparłem się na łokciach, biorąc od niego kubek.
-Stać cię na takie luksusy jak oranżada?
Zapytałem spokojnie, biorąc łyka.
-Nie przesadzasz zajączku? Może i jestem tylko leśniczym,
ale stać mnie na drobne przyjemności takie jak coś do picia.
Przewróciłem oczami, wypijając duszkiem oranżadę.
-Aż tak cię suszy?
Spiorunowałem go spojrzeniem. Zniósł je spokojnie,
uśmiechając się szeroko.
-A właśnie, mam coś dla ciebie.
Powiedział po chwili, szperając w jednej z szafek.
Wychyliłem się, z ciekawością patrząc na to, co stamtąd wyjmuje.
-Zamknij oczy.
-Daj spokój, nie jestem dzieckiem.
-No zamknij.
Podniosłem się do pół siadu, zamykając oczy. Po chwili
poczułem jak przede mną siada Tochi.
-Możesz otworzyć oczy.
To, co dla mnie przyszykował było książką w twardej okładce,
na której wykaligrafowanymi literami pisało ,,znaczenie kwiatów". Pod
tytułem był ręcznie narysowany kwiat róży. Na każdej stronie był jeden rysunek
kwiatu, z nazwą, opisem wyglądu, oraz krótką historią pochodzenia i gdzie można
je znaleźć.
-Ty... sam to zrobiłeś?
-Mhmm... to nic wielkiego. Uznałem, że skoro i tak kilka
godzin dziennie siedzę wpatrując się w zwierzaki to mogę poświęcić ten czas,
żeby zrobić coś dla ciebie. Jeżeli przez to będzie ci łatwiej wyrażać swoje
uczucia...
Uśmiechnął się szeroko, przymykając lekko oczy.
Przekartkowałem kartki książki i odłożyłem ją na blat.
-Dzięki...
Poczochrał mi włosy, schylając się nieco, żeby mnie
pocałować, jednak wymknąłem mu się.
-Idę się umyć.
Powiedziałem, siadając na łóżku i okrywając się kołdrą.
Tochi wziął swoją koszulę i zarzucił mi ją na ramiona, powoli zapinając guziki.
Dobrze, że jego koszule były takie długie. Nagłe pukanie do drzwi przerwało mój
plan pójścia pod prysznic.
-Huh? Spodziewałeś się gości?
-Nie... w sumie jesteś jedyną osobą, która mnie odwiedza.
Ciekawe kto to.
Wstał z łóżka, idąc w stronę drzwi.
-Czekaj! Poczekaj chwilę, żebym chociaż się ubrał!
-Spokojnie zajączku. Ktokolwiek to jest, zatrzymam go w
progu.
Odsunąłem się w kąt łóżka, z którego byłbym raczej
niewidoczny z drzwi. Widziałem jak Tochi otwiera drzwi, jednak nie zobaczyłem
kto za nimi stoi. Widziałem jak jego oczy rozszerzają się w zdziwieniu, jednak szybko powracają do normalnego wyglądu.
-Przykro mi, ale go tutaj nie ma. Wyszedł odetchnąć świeżym
powietrzem. Musieliście się minąć. Wyślę go do domu, gdy tylko wróci.
Zaniepokoiły mnie słowa Tochiego. Mógł mówić tylko o mnie.
A... to znaczyło... że to musiał być ktoś z mojej rodziny. Ktoś popchnął
Tochiego, przez co upadł na ziemię. Wtedy do środka weszli moi rodzice razem z
dwójką ochroniarzy w czarnych strojach i okularach przeciwsłonecznych.
-M-mama?! Tata?! Co wy tu robicie?!
Serce zabiło mi mocniej. Czułem jak zaczynam drżeć. Jeszcze
to spojrzenie moich rodziców. Przepełnione pogardą i nienawiścią.
-Raczej co ty tutaj robisz. Wyjaśnij nam, co tutaj się
dzieje.
Powiedział ojciec. W jego głosie słychać było furię i powściągany
gniew.
-J-ja... ja to wyjaśnię! To dlatego... zalałem swoją bluzkę
i spodnie oranżadą i Tochi pożyczył mi swoją koszulę na czas prania.
Spojrzenie, którym obdarzył mi ojciec bynajmniej nie
świadczyło, że mi wierzy.
-Zajączek, co?... - Zamarłem, kiedy zrozumiałem, że słyszał
o czym mówiliśmy. - Ty śmieciu, jak śmiałeś zbliżyć się do mojego syna!
Podszedł do Tochiego. Wyglądał jakby miał zamiar go kopnąć.
-Tato, czekaj! To nie jego wina!
Wstałem gwałtownie z łóżka, jednak szybko przypomniałem
sobie, jak bardzo jestem obolały. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i straciłem
równowagę. Zapewne boleśnie upadłbym na podłogę, ale na szczęście, albo
nieszczęście przewróciłem się prosto na Tochiego, który mnie złapał, co tylko
pogorszyło sytuacje. Ojciec wyglądał tak, jakby miał zaraz wybuchnąć.
-Jesteś zwyczajnym śmieciem Usagi! Jak mogłeś dać się
wykorzystać przez faceta?! A co z Minako?!
-To się stało zanim dowiedziałem się o istnieniu Minako!
Poza tym, przecież byłem dla niej uprzejmy i chodziłem z nią na randki.
Wykonywałem sumiennie swoje obowiązki. Dlaczego nie mogę...
-Zhańbiłeś naszą rodzinę, Usagi. Wracamy do domu. Już.
Wtrąciła moja matka, zanim zdążyłem skończyć zdanie. Tym
lepiej dla mnie, bo i tak nie wiedziałem jak mógłbym je dokończyć bez narażania
swojej dumy jeszcze bardziej. Odsunąłem się od Tochiego, wbijając wzrok w
ziemię. Wtedy on wstał i stanął na przeciwko mojego ojca, bez problemu znosząc
jego spojrzenie.
-Panie Takeda, proszę się uspokoić. Usagi nie jest
dzieckiem, umie odpowiadać za siebie. W dodatku przecież nie zrobił nic złego.
-Akurat ty masz prawa się wypowiadać w tej kwestii. Nie masz
prawa się zbliżać do mojego syna. Omotałeś go i wykorzystałeś. Mógłbym cię
teraz zniszczyć, ale nie zasługujesz nawet na to.
Mój ojciec odsunął się trochę, wykonując prawie niewidoczny
gest. Wtedy jeden z ochroniarzy podszedł i błyskawicznym ruchem wykonał cios w
twarz Tochiego, który upadł na ziemię, trzymając się za nos.
-Tochi! Tochi, nic ci nie jest?!
Podszedłem do niego na czworaka, klękając przy nim. Podniósł
się do pół siadu, ciągle trzymając się za nos, z którego kapała krew.
-Nic mi nie jest. Bywało gorzej.
-Czemu to zrobiłeś?!
Wykrzyknąłem do ojca, który spojrzał na mnie z wyższością.
-Nie próbuj mi się sprzeciwiać, Usagi. Masz pięć minut, żeby
się ubrać. Wracamy do domu.
-Nigdzie nie idę! Nie miałeś prawa go bić!
Ponownie wykonał znikomy gest i drugi z ochroniarzy
podszedł, kopiąc Tochiego w brzuch, zanim zdążyłem zareagować.
-Jeżeli nie chcesz, żeby ten śmieć ucierpiał, ubieraj się i
wracamy do domu.
-Lepiej idź zajączku.
Powiedział Tochi, z delikatnym uśmiechem, łapiąc mnie za
rękę. Pokiwałem głową, czując, że zaraz łzy zaczną cisnąć mi się do oczu.
Wstałem na drżących nogach i zabrawszy swoje rzeczy poszedłem do łazienki.
Szybko zacząłem się przebierać. Dodatkowo pośpieszały mnie niepokojące dźwięki
dochodzące z pokoju. Kiedy w końcu wyszedłem, na wciąż drżących nogach, Tochi
leżał kawałek dalej, praktycznie cały posiniaczony i we krwi a dwóch mężczyzn
ubranych na czarno, okładało go pięściami. Odepchnąłem ochroniarzy i ukląkłem
przy nim.
-Tochi! W porządku?
Skulił się, łapiąc za brzuch i plując krwią na dywan.
-Tochi! Zadzwonić po karetkę?! Odezwij się, Tochi!
Nie obchodziło mnie, że moi rodzice tutaj byli. Teraz liczył
się tylko Tochi.
-Spokojnie... nie martw się Usagi. Nic mi nie jest. Poradzę
sobie.
Chyba pierwszy raz nazwał mnie po imieniu i to tylko ze
wzgląd na moich rodziców.
-Usagi... idziemy.
Powiedział władczym głosem mój ojciec. Chwilę potem dwóch
ochroniarzy zmusiło mnie do wstania, ciągnąc za ramiona i wyciągnęło na dwór.
-Jak znajdziemy się w samochodzie wymienię ci wszystkie kary
i szlabany jakie dostaniesz.
Chciałem się wyrwać i pobiec do Tochiego, ale nie miałem
szans z dwoma siłaczami. Jednak Tochiemu udało się jakoś wyjść z domku,
trzymając się za brzuch. Stanie na nogach wychodziło mu jeszcze gorzej niż
mnie, bo już po chwili padł na ziemie.
-Tato... mogę się chociaż z nim pożegnać? Proszę?
-Niech ci będzie. Masz pięć minut, żeby mu wyjaśnić, że
nigdy więcej się nie zobaczycie.
Ochroniarze mnie puścili, więc podbiegłem do Tochiego,
klęczącego na ziemi.
-Tochi... przepraszam cię za to... nie miałem pojęcia, że
ktokolwiek z mojej rodziny tutaj przyjdzie. Gdybym tylko wiedział... - Oczy
zaszły mi łzami. To przeze mnie Tochi był w takim stanie.
-No już... nie płacz zajączku. Nie znoszę kiedy płaczesz.
Zobaczysz, wszystko się ułoży.
-A...ale...
-No już już... nic się nie stało. Nie przejmuj się tym. Nie
pozwolę, żeby nas rozdzielono.
Chciałem odpowiedzieć, ale dwóch ochroniarzy idących w moją
stronę, mówiło w oczywisty sposób, że mój czas się skończył. Tochi też to
zauważył, bo złapał mnie za koszulę, przyciągając do siebie i całując
namiętnie. Nie odepchnąłem go. Zdając sobie sprawę z konsekwencji, rozpłynąłem
się pod wpływem jego ust. Pocałunek jednak gwałtownie został przerwany przez
jednego z ochroniarzy, odciągających mnie od niego. Drugi jeszcze go kopnął i
pociągnęli mnie w stronę rodziców. Widziałem jak Tochi kuli się z bólu, jednak
podniósł głowę, patrząc na mnie i uśmiechnął się szeroko. Łzy spłynęły mi po
policzkach, kiedy widziałem go w takim stanie. Zanim zniknąłem za krawędzią
lasu, kilka zwierzaków podbiegło do Tochiego, patrząc czy wszystko z nim w
porządku. W końcu odwróciłem się i szedłem o własnych siłach koło rodziców,
wbijając wzrok w ziemię. W końcu wyszliśmy z lasu. Zauważyłem, że przez ciągłe
spacery z Tochim zyskałem nieco formy. W końcu dotarliśmy do miasteczka, gdzie
czekała już nasza czarna, sportowa limuzyna. Koło niej siedziała na składanym
krześle z pobliskiej ,,knajpy" Minako. Wbijała beznamiętny wzrok w ziemię,
machając nogami pod rytm piosenki, słuchanej z MP3.
-Minako?! Co ona tutaj robi?!
Krzyknąłem, gdy tylko ją zobaczyłem. Najwidoczniej mnie
usłyszała, bo zdjęła słuchawki i spojrzała na mnie z uśmiechem. Jak... jak ona
mogła...!?
-Minako... - Zaczęła moja matka. - Poinformowała swoich
rodziców o twoim dziwnym zachowaniu. Zaczęliśmy się zastanawiać co może być nie
tak, skoro nie interesujesz się taką atrakcyjną dziewczyną. Pytaliśmy nawet
twojego rodzeństwa, ale również nic nie wiedzieli, albo postanowili to przed
nami ukryć. Kiedy wyjechałeś Minako zadzwoniła do nas prosząc o rozmowę. Wiesz
jak ważna dla naszych interesów jest jej rodzina. Powiedziała, że obawia się,
że masz kochankę. Szybko ustaliliśmy gdzie się udałeś i kolejnego dnia
przyjechaliśmy tutaj. Wystarczyło popytać ludzi, żeby się dowiedzieć gdzie
poszedłeś. Byliśmy pewni, że wypożyczasz domek tego Tochiego, żeby spotykać się
z jakąś kochanką, ale... nie spodziewaliśmy się po tobie czegoś takiego. Naprawdę
nas zawiodłeś.
Nawet na mnie nie spojrzała. Wzrok wbiła w samochód, patrząc
na niego bez cienia uczuć.
-Jak mogłaś mi to zrobić?
Zapytałem z powściąganą złością Minako.
-Musiałam...
Odpowiedziała tylko, po czym wsiadła na przód limuzyny co
oznaczało, że byłem zmuszony do siedzenia sam na sam z rodzicami przez kolejne
kilka godzin. Wsiadłem na tył limuzyny. Odetchnąłem ciężko, kiedy samochód
ruszył, oczekując na słowa mojego ojca.
-Zacznijmy od tego, że przyniosłeś wstyd całej swojej
rodzinie. Nigdy na nikim się tak nie zawiedliśmy. Twoje rodzeństwo dowie się o
wszystkim. Oczywiście masz dożywotni zakaz spotykania się z tym Tochim. Na
dłuższy czas masz również zakaz używania telefonu i wszelkich innych
komunikatorów. Tymczasowo masz zakaz korzystania z karty kredytowej. Wychodzić
poza posesję będziesz mógł tylko po uprzednim ustaleniu tego z nami a każde
takie wyjście będzie kontrolowane przez strażników. Masz również szlaban na
telewizję a najbliższe dwa dni masz nie wychodzić w ogóle z pokoju. Jeżeli
wymyślę jakikolwiek jeszcze szlaban to będziesz go miał.
Z udawaną skruchą wysłuchałem wszystkich nadanych mi
zakazów. Wolałem się nie wypowiadać. Tłumaczenie, że nic złego nie zrobiłem i
tak było bezcelowe. Nie zrozumieli by mnie i tylko dostałbym dodatkowe kary.
Jednak nie przejmowałem się nimi aż tak bardzo. Spodziewałem się ich
wszystkich. Jednak najbardziej bolesną rzeczą, jaką powiedział mój ojciec były
słowa, że przyniosłem wstyd mojej rodzinie. Coś o co walczyłem całe życie,
mimo, że przestało mi ostatnio na tym zależeć, teraz całkowicie legło w
gruzach. Bałem się też jak na to wszystko zareaguje Raito. Byłem dla niego
zawsze wzorem. Spędzaliśmy cały wolny czas razem. A teraz jego autorytet miał
się okazać seksualną zabawką jakiegoś psychola. Nawet jeżeli wyglądało to
trochę inaczej, byłem pewny, że rodzice tak to przedstawią.
-Nie masz nam nic do powiedzenia?
Powiedział w końcu, kiedy skończył długi monolog o tym, jak
beznadziejnym synem się okazałem.
-Zawsze się starałem, żeby przynosić wam chlubę. Uczyłem
się, chodziłem na te wszystkie przyjęcia i byłem miły dla wszystkich
biznesmenów. Nawet kiedy się okazało, że jesteśmy dla was tylko uzupełnieniem
pięknego obrazu rodziny, dalej się starałem. Zgodziłem się na wszystkie
warunki, które mi postawiliście po tym, jak wróciłem do domu po moim porwaniu,
ale... nie mogłem porzucić Tochiego. Ja... naprawdę coś do niego czuję.
-Dosyć tego Usagi. Masz całkowicie o nim zapomnieć. Nigdy
się już z nim nie spotkasz. Nie miałeś prawa dać się wykorzystać zwykłemu
facetowi. Zhańbiłeś tym naszą rodzinę. Oczywiście nikt się nie może dowiedzieć,
że jesteś gejem, a gdy sprawa twojego porwania ucichnie całkowicie wyślemy cię
do psychiatry. Na pewno da się cię jakoś uleczyć z tej choroby.
-To nie jest choroba. - Powiedziałem cicho, acz stanowczo. -
Zauroczyłem się. To nie moja wina. A gdyby nie Tochi prawdopodobnie nigdy bym
nie pomyślał, że mogłoby być cokolwiek między mną a jakimś facetem.
-Dosyć Usagi. Masz o nim zapomnieć. Nidy więcej tutaj nie
przyjedziesz. Nie mam najmniejszej ochoty przyjeżdżać do tej wioski po raz
drugi. Rozumiesz Usagi? Masz nigdy więcej tutaj nie przyjeżdżać, inaczej twój
przyjaciel ucierpi. Rozumiesz?
-Rozumiem... - Odrzekłem cicho, nie patrząc na mojego ojca.