piątek, 28 lutego 2014

Zajączek XL - Odkryta tajemnica

-W porządku, zajączku?
Zapytał Tochi, naciągając dresowe spodnie. Aktualnie leżałem całkowicie nagi na jego łóżku, okryty jedynie kołdrą a ból w dolnych częściach ciała mówił mi, że prawdopodobnie nie będę mógł siedzieć przez kolejny tydzień. Dlaczego musieliśmy to robić za każdym razem jak go odwiedzałem?
-...nie... nie jest dobrze...
-Przepraszam... ale nie mogłem się opanować.
*Opanować się mogłeś nie móc na początku... ale po godzinie mogłeś już sobie darować!*
Pomyślałem, ale zachowałem tą uwagę dla siebie. Byłem obolały, wykończony i brudny... w dodatku niesamowicie zażenowany. Tochi usiadł na skraju łóżka, podając mi kubek z piciem.
-Oranżada... wolałem nie ryzykować, że okaże się, że nie umiem przygotować nawet czegoś do picia.
Podparłem się na łokciach, biorąc od niego kubek.
-Stać cię na takie luksusy jak oranżada?
Zapytałem spokojnie, biorąc łyka.
-Nie przesadzasz zajączku? Może i jestem tylko leśniczym, ale stać mnie na drobne przyjemności takie jak coś do picia.
Przewróciłem oczami, wypijając duszkiem oranżadę.
-Aż tak cię suszy?
Spiorunowałem go spojrzeniem. Zniósł je spokojnie, uśmiechając się szeroko.
-A właśnie, mam coś dla ciebie.
Powiedział po chwili, szperając w jednej z szafek. Wychyliłem się, z ciekawością patrząc na to, co stamtąd wyjmuje.
-Zamknij oczy.
-Daj spokój, nie jestem dzieckiem.
-No zamknij.
Podniosłem się do pół siadu, zamykając oczy. Po chwili poczułem jak przede mną siada Tochi.
-Możesz otworzyć oczy.
To, co dla mnie przyszykował było książką w twardej okładce, na której wykaligrafowanymi literami pisało ,,znaczenie kwiatów". Pod tytułem był ręcznie narysowany kwiat róży. Na każdej stronie był jeden rysunek kwiatu, z nazwą, opisem wyglądu, oraz krótką historią pochodzenia i gdzie można je znaleźć.
-Ty... sam to zrobiłeś?
-Mhmm... to nic wielkiego. Uznałem, że skoro i tak kilka godzin dziennie siedzę wpatrując się w zwierzaki to mogę poświęcić ten czas, żeby zrobić coś dla ciebie. Jeżeli przez to będzie ci łatwiej wyrażać swoje uczucia...
Uśmiechnął się szeroko, przymykając lekko oczy. Przekartkowałem kartki książki i odłożyłem ją na blat.
-Dzięki...
Poczochrał mi włosy, schylając się nieco, żeby mnie pocałować, jednak wymknąłem mu się.
-Idę się umyć.
Powiedziałem, siadając na łóżku i okrywając się kołdrą. Tochi wziął swoją koszulę i zarzucił mi ją na ramiona, powoli zapinając guziki. Dobrze, że jego koszule były takie długie. Nagłe pukanie do drzwi przerwało mój plan pójścia pod prysznic.
-Huh? Spodziewałeś się gości?
-Nie... w sumie jesteś jedyną osobą, która mnie odwiedza. Ciekawe kto to.
Wstał z łóżka, idąc w stronę drzwi.
-Czekaj! Poczekaj chwilę, żebym chociaż się ubrał!
-Spokojnie zajączku. Ktokolwiek to jest, zatrzymam go w progu.
Odsunąłem się w kąt łóżka, z którego byłbym raczej niewidoczny z drzwi. Widziałem jak Tochi otwiera drzwi, jednak nie zobaczyłem kto za nimi stoi. Widziałem jak jego oczy rozszerzają się w zdziwieniu,  jednak szybko powracają do normalnego wyglądu.
-Przykro mi, ale go tutaj nie ma. Wyszedł odetchnąć świeżym powietrzem. Musieliście się minąć. Wyślę go do domu, gdy tylko wróci.
Zaniepokoiły mnie słowa Tochiego. Mógł mówić tylko o mnie. A... to znaczyło... że to musiał być ktoś z mojej rodziny. Ktoś popchnął Tochiego, przez co upadł na ziemię. Wtedy do środka weszli moi rodzice razem z dwójką ochroniarzy w czarnych strojach i okularach przeciwsłonecznych.
-M-mama?! Tata?! Co wy tu robicie?!
Serce zabiło mi mocniej. Czułem jak zaczynam drżeć. Jeszcze to spojrzenie moich rodziców. Przepełnione pogardą i nienawiścią.
-Raczej co ty tutaj robisz. Wyjaśnij nam, co tutaj się dzieje.
Powiedział ojciec. W jego głosie słychać było furię i powściągany gniew.
-J-ja... ja to wyjaśnię! To dlatego... zalałem swoją bluzkę i spodnie oranżadą i Tochi pożyczył mi swoją koszulę na czas prania.
Spojrzenie, którym obdarzył mi ojciec bynajmniej nie świadczyło, że mi wierzy.
-Zajączek, co?... - Zamarłem, kiedy zrozumiałem, że słyszał o czym mówiliśmy. - Ty śmieciu, jak śmiałeś zbliżyć się do mojego syna!
Podszedł do Tochiego. Wyglądał jakby miał zamiar go kopnąć.
-Tato, czekaj! To nie jego wina!
Wstałem gwałtownie z łóżka, jednak szybko przypomniałem sobie, jak bardzo jestem obolały. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa i straciłem równowagę. Zapewne boleśnie upadłbym na podłogę, ale na szczęście, albo nieszczęście przewróciłem się prosto na Tochiego, który mnie złapał, co tylko pogorszyło sytuacje. Ojciec wyglądał tak, jakby miał zaraz wybuchnąć.
-Jesteś zwyczajnym śmieciem Usagi! Jak mogłeś dać się wykorzystać przez faceta?! A co z Minako?!
-To się stało zanim dowiedziałem się o istnieniu Minako! Poza tym, przecież byłem dla niej uprzejmy i chodziłem z nią na randki. Wykonywałem sumiennie swoje obowiązki. Dlaczego nie mogę...
-Zhańbiłeś naszą rodzinę, Usagi. Wracamy do domu. Już.
Wtrąciła moja matka, zanim zdążyłem skończyć zdanie. Tym lepiej dla mnie, bo i tak nie wiedziałem jak mógłbym je dokończyć bez narażania swojej dumy jeszcze bardziej. Odsunąłem się od Tochiego, wbijając wzrok w ziemię. Wtedy on wstał i stanął na przeciwko mojego ojca, bez problemu znosząc jego spojrzenie.
-Panie Takeda, proszę się uspokoić. Usagi nie jest dzieckiem, umie odpowiadać za siebie. W dodatku przecież nie zrobił nic złego.
-Akurat ty masz prawa się wypowiadać w tej kwestii. Nie masz prawa się zbliżać do mojego syna. Omotałeś go i wykorzystałeś. Mógłbym cię teraz zniszczyć, ale nie zasługujesz nawet na to.
Mój ojciec odsunął się trochę, wykonując prawie niewidoczny gest. Wtedy jeden z ochroniarzy podszedł i błyskawicznym ruchem wykonał cios w twarz Tochiego, który upadł na ziemię, trzymając się za nos.
-Tochi! Tochi, nic ci nie jest?!
Podszedłem do niego na czworaka, klękając przy nim. Podniósł się do pół siadu, ciągle trzymając się za nos, z którego kapała krew.
-Nic mi nie jest. Bywało gorzej.
-Czemu to zrobiłeś?!
Wykrzyknąłem do ojca, który spojrzał na mnie z wyższością.
-Nie próbuj mi się sprzeciwiać, Usagi. Masz pięć minut, żeby się ubrać. Wracamy do domu.
-Nigdzie nie idę! Nie miałeś prawa go bić!
Ponownie wykonał znikomy gest i drugi z ochroniarzy podszedł, kopiąc Tochiego w brzuch, zanim zdążyłem zareagować.
-Jeżeli nie chcesz, żeby ten śmieć ucierpiał, ubieraj się i wracamy do domu.
-Lepiej idź zajączku.
Powiedział Tochi, z delikatnym uśmiechem, łapiąc mnie za rękę. Pokiwałem głową, czując, że zaraz łzy zaczną cisnąć mi się do oczu. Wstałem na drżących nogach i zabrawszy swoje rzeczy poszedłem do łazienki. Szybko zacząłem się przebierać. Dodatkowo pośpieszały mnie niepokojące dźwięki dochodzące z pokoju. Kiedy w końcu wyszedłem, na wciąż drżących nogach, Tochi leżał kawałek dalej, praktycznie cały posiniaczony i we krwi a dwóch mężczyzn ubranych na czarno, okładało go pięściami. Odepchnąłem ochroniarzy i ukląkłem przy nim.
-Tochi! W porządku?
Skulił się, łapiąc za brzuch i plując krwią na dywan.
-Tochi! Zadzwonić po karetkę?! Odezwij się, Tochi!
Nie obchodziło mnie, że moi rodzice tutaj byli. Teraz liczył się tylko Tochi.
-Spokojnie... nie martw się Usagi. Nic mi nie jest. Poradzę sobie.
Chyba pierwszy raz nazwał mnie po imieniu i to tylko ze wzgląd na moich rodziców.
-Usagi... idziemy.
Powiedział władczym głosem mój ojciec. Chwilę potem dwóch ochroniarzy zmusiło mnie do wstania, ciągnąc za ramiona i wyciągnęło na dwór.
-Jak znajdziemy się w samochodzie wymienię ci wszystkie kary i szlabany jakie dostaniesz.
Chciałem się wyrwać i pobiec do Tochiego, ale nie miałem szans z dwoma siłaczami. Jednak Tochiemu udało się jakoś wyjść z domku, trzymając się za brzuch. Stanie na nogach wychodziło mu jeszcze gorzej niż mnie, bo już po chwili padł na ziemie.
-Tato... mogę się chociaż z nim pożegnać? Proszę?
-Niech ci będzie. Masz pięć minut, żeby mu wyjaśnić, że nigdy więcej się nie zobaczycie.
Ochroniarze mnie puścili, więc podbiegłem do Tochiego, klęczącego na ziemi.
-Tochi... przepraszam cię za to... nie miałem pojęcia, że ktokolwiek z mojej rodziny tutaj przyjdzie. Gdybym tylko wiedział... - Oczy zaszły mi łzami. To przeze mnie Tochi był w takim stanie.
-No już... nie płacz zajączku. Nie znoszę kiedy płaczesz. Zobaczysz, wszystko się ułoży.
-A...ale...
-No już już... nic się nie stało. Nie przejmuj się tym. Nie pozwolę, żeby nas rozdzielono.
Chciałem odpowiedzieć, ale dwóch ochroniarzy idących w moją stronę, mówiło w oczywisty sposób, że mój czas się skończył. Tochi też to zauważył, bo złapał mnie za koszulę, przyciągając do siebie i całując namiętnie. Nie odepchnąłem go. Zdając sobie sprawę z konsekwencji, rozpłynąłem się pod wpływem jego ust. Pocałunek jednak gwałtownie został przerwany przez jednego z ochroniarzy, odciągających mnie od niego. Drugi jeszcze go kopnął i pociągnęli mnie w stronę rodziców. Widziałem jak Tochi kuli się z bólu, jednak podniósł głowę, patrząc na mnie i uśmiechnął się szeroko. Łzy spłynęły mi po policzkach, kiedy widziałem go w takim stanie. Zanim zniknąłem za krawędzią lasu, kilka zwierzaków podbiegło do Tochiego, patrząc czy wszystko z nim w porządku. W końcu odwróciłem się i szedłem o własnych siłach koło rodziców, wbijając wzrok w ziemię. W końcu wyszliśmy z lasu. Zauważyłem, że przez ciągłe spacery z Tochim zyskałem nieco formy. W końcu dotarliśmy do miasteczka, gdzie czekała już nasza czarna, sportowa limuzyna. Koło niej siedziała na składanym krześle z pobliskiej ,,knajpy" Minako. Wbijała beznamiętny wzrok w ziemię, machając nogami pod rytm piosenki, słuchanej z MP3.
-Minako?! Co ona tutaj robi?!
Krzyknąłem, gdy tylko ją zobaczyłem. Najwidoczniej mnie usłyszała, bo zdjęła słuchawki i spojrzała na mnie z uśmiechem. Jak... jak ona mogła...!?
-Minako... - Zaczęła moja matka. - Poinformowała swoich rodziców o twoim dziwnym zachowaniu. Zaczęliśmy się zastanawiać co może być nie tak, skoro nie interesujesz się taką atrakcyjną dziewczyną. Pytaliśmy nawet twojego rodzeństwa, ale również nic nie wiedzieli, albo postanowili to przed nami ukryć. Kiedy wyjechałeś Minako zadzwoniła do nas prosząc o rozmowę. Wiesz jak ważna dla naszych interesów jest jej rodzina. Powiedziała, że obawia się, że masz kochankę. Szybko ustaliliśmy gdzie się udałeś i kolejnego dnia przyjechaliśmy tutaj. Wystarczyło popytać ludzi, żeby się dowiedzieć gdzie poszedłeś. Byliśmy pewni, że wypożyczasz domek tego Tochiego, żeby spotykać się z jakąś kochanką, ale... nie spodziewaliśmy się po tobie czegoś takiego. Naprawdę nas zawiodłeś.
Nawet na mnie nie spojrzała. Wzrok wbiła w samochód, patrząc na niego bez cienia uczuć.
-Jak mogłaś mi to zrobić?
Zapytałem z powściąganą złością Minako.
-Musiałam...
Odpowiedziała tylko, po czym wsiadła na przód limuzyny co oznaczało, że byłem zmuszony do siedzenia sam na sam z rodzicami przez kolejne kilka godzin. Wsiadłem na tył limuzyny. Odetchnąłem ciężko, kiedy samochód ruszył, oczekując na słowa mojego ojca.
-Zacznijmy od tego, że przyniosłeś wstyd całej swojej rodzinie. Nigdy na nikim się tak nie zawiedliśmy. Twoje rodzeństwo dowie się o wszystkim. Oczywiście masz dożywotni zakaz spotykania się z tym Tochim. Na dłuższy czas masz również zakaz używania telefonu i wszelkich innych komunikatorów. Tymczasowo masz zakaz korzystania z karty kredytowej. Wychodzić poza posesję będziesz mógł tylko po uprzednim ustaleniu tego z nami a każde takie wyjście będzie kontrolowane przez strażników. Masz również szlaban na telewizję a najbliższe dwa dni masz nie wychodzić w ogóle z pokoju. Jeżeli wymyślę jakikolwiek jeszcze szlaban to będziesz go miał.
Z udawaną skruchą wysłuchałem wszystkich nadanych mi zakazów. Wolałem się nie wypowiadać. Tłumaczenie, że nic złego nie zrobiłem i tak było bezcelowe. Nie zrozumieli by mnie i tylko dostałbym dodatkowe kary. Jednak nie przejmowałem się nimi aż tak bardzo. Spodziewałem się ich wszystkich. Jednak najbardziej bolesną rzeczą, jaką powiedział mój ojciec były słowa, że przyniosłem wstyd mojej rodzinie. Coś o co walczyłem całe życie, mimo, że przestało mi ostatnio na tym zależeć, teraz całkowicie legło w gruzach. Bałem się też jak na to wszystko zareaguje Raito. Byłem dla niego zawsze wzorem. Spędzaliśmy cały wolny czas razem. A teraz jego autorytet miał się okazać seksualną zabawką jakiegoś psychola. Nawet jeżeli wyglądało to trochę inaczej, byłem pewny, że rodzice tak to przedstawią.
-Nie masz nam nic do powiedzenia?
Powiedział w końcu, kiedy skończył długi monolog o tym, jak beznadziejnym synem się okazałem.
-Zawsze się starałem, żeby przynosić wam chlubę. Uczyłem się, chodziłem na te wszystkie przyjęcia i byłem miły dla wszystkich biznesmenów. Nawet kiedy się okazało, że jesteśmy dla was tylko uzupełnieniem pięknego obrazu rodziny, dalej się starałem. Zgodziłem się na wszystkie warunki, które mi postawiliście po tym, jak wróciłem do domu po moim porwaniu, ale... nie mogłem porzucić Tochiego. Ja... naprawdę coś do niego czuję.
-Dosyć tego Usagi. Masz całkowicie o nim zapomnieć. Nigdy się już z nim nie spotkasz. Nie miałeś prawa dać się wykorzystać zwykłemu facetowi. Zhańbiłeś tym naszą rodzinę. Oczywiście nikt się nie może dowiedzieć, że jesteś gejem, a gdy sprawa twojego porwania ucichnie całkowicie wyślemy cię do psychiatry. Na pewno da się cię jakoś uleczyć z tej choroby.
-To nie jest choroba. - Powiedziałem cicho, acz stanowczo. - Zauroczyłem się. To nie moja wina. A gdyby nie Tochi prawdopodobnie nigdy bym nie pomyślał, że mogłoby być cokolwiek między mną a jakimś facetem.
-Dosyć Usagi. Masz o nim zapomnieć. Nidy więcej tutaj nie przyjedziesz. Nie mam najmniejszej ochoty przyjeżdżać do tej wioski po raz drugi. Rozumiesz Usagi? Masz nigdy więcej tutaj nie przyjeżdżać, inaczej twój przyjaciel ucierpi. Rozumiesz?
-Rozumiem... - Odrzekłem cicho, nie patrząc na mojego ojca.

środa, 26 lutego 2014

Zajączek XXXIX - Prawda


Ponieważ ja mam ferie a wy o to prosiliście macie tutaj jeszcze jedną notkę. (Tak w prezencie) :D Miłego czytania.
*******************************************

Kolejne dni minęły normalnie. Dom-szkoła-lekcje-randki z Minako-sen. I tak w kółko. W piątek wymyśliłem jakąś denną wymówkę i zakończyłem randkę krótko po północy. Od razu się spakowałem i udałem się na autobus. W sumie mogłem pojechać limuzyną, ale wolałem, żeby nikt nie wiedział gdzie dokładnie jadę. Nawet jeżeli byłby to tylko szofer.

   Kiedy dojechałem na miejsce było koło 3 w nocy. Na chwiejących się nogach wyszedłem z autobusu.  Byłem strasznie senny. Prawie zasypiałem na stojąco. Kupiłem latarkę i udałem się znaną ścieżką do domu Tochiego. Niby pisaliśmy przez ostatni tydzień, ale nie powiedziałem mu, że dzisiaj przyjeżdżam. Miała to być niespodzianka. Na początku szedłem spokojnie leśną dróżką, oświetlając sobie drogę latarką. Kiedy słabo oświetlone miasteczka zginęło wśród drzew, zdałem sobie sprawę że w środku nocy idę wśród ciemnego lasu pełnego dzikich zwierząt. Spiąłem się cały, przyśpieszając kroku. Każdy szmer wśród drzew przerażał mnie coraz bardziej. Po kilku chwilach puściłem się pędem. Miałem wrażenie, że coś za mną kroczy. Albo co gorsza, ktoś. Gnałem przez las, kilkukrotnie wywracając się o wystające korzenie. Po każdym upadku podnosiłem się szybko i biegłem dalej. Oddychałem ciężko, czując jak nogi zaczynają mi mięknąć. Kiedy dobiegłem do domku Tochiego, byłem już ledwo żywy. Wszedłem do domku, prawie mdlejąc. Od razu zamknąłem za sobą drzwi. Dopiero wtedy się uspokoiłem. Przynajmniej byłem oddzielony od tego okropnego lasu. Osunąłem się po drzwiach, oddychając głęboko. Spojrzałem na łóżko. Tochi drzemał cicho, z twarzą zwróconą w stronę ściany. Wokół niego na pościeli leżała cała banda futrzaków. Na poduszce tuż przy jego twarzy leżał zwinięty w kulkę Hebi-chan. Ciarki przeszły mi po plecach. Niesamowite, że pozwalał temu gadowi być tak blisko. Siedziałem przez dłuższy czas, starając się wyrównać oddech. Potem wstałem i podszedłem do Tochiego.

*Nie... nie ma mowy. Nawet gdybym miał spać na ziemi, nie położę się koło tego węża.*

Ledwo się utrzymywałem na nogach, ale nie było możliwości, żebym miał spać z tymi zwierzakami. Podszedłem więc do przeciwległej ściany i położyłem się na podłodze.

*Żałosne, że ktoś mojej pozycji został zdegradowany do spania na podłodze*

Powinienem był obudzić Tochiego, żeby zrzucił tego węża i futrzaki, ale pewnie cały dzień łaził po lesie. Musiał być zmęczony. Ris zeskoczył z łóżka, podbiegając do mnie. Zamrugał kilkukrotnie i skulił się przy moim brzuchu. Zamknąłem oczy. Senność i wycieńczenie fizyczne szybko sprawiły, że zasnąłem.

-Zajączek? Co ty tutaj robisz?

Usłyszałem zza otaczającej mnie ciemności. Nie zareagowałem. Byłem zbyt wykończony, żeby chociażby w minimalnej części kontaktować.

-Rety rety... co ja z tobą mam.

Mruknąłem coś, czując jak Tochi bierze mnie na ręce. Chwilę potem poczułem pod sobą miękkie łóżko. Przytuliłem do siebie poduszkę, chowając w niej twarz. Wygodne i ciepłe łóżko ulżyło mi całej nocy na twardej i zimnej podłodze. Tochi okrył mnie kołdrą, opatulając nią starannie. Pogłaskał mnie po policzku, potem zniknął.

   Kilka godzin potem poczułem jak ktoś delikatnie mną potrząsa. Mruknąłem, przewracając się na drugi bok.

-Zajączku... wstawaj... już późno...

Trząsł mną jeszcze przez jakiś czas. Na początku go ignorowałem, jednak potem zacząłem go odpędzać jak natrętną muchę. Na chwile miałem spokój, jednak potem poczułem jak siada przede mną. Mocno złapał mnie za ramie, pomagając usiąść.

-Daj mi spokój, jeszcze kilka minut...

-Już po dwunastej. Normalnie budziłbym cię już dawno, ale miałeś niewygodną noc, więc dałem ci dłużej pospać. No już, napij się czegoś.

Wcisnął mi do rąk ciepły kubek. Z wciąż zamkniętymi oczami, wziąłem łyka gorącego płynu. Przeszedł mnie dreszcz i mdłości, ale rozbudziłem się nieco. Nie skomentowałem tego, jak bardzo ta kawa jest ohydna. O ile kawą w ogóle dało się tym nazwać.

-Dobre?

Bez słowa odstawiłem kubek na blat, jednoznacznie dając do zrozumienia, co o tym myślę.

-Krytyczny jak zwykle...

Uśmiechnął się lekko, czochrając mnie po włosach. Przetarłem zaspane oczy, rozciągając się na łóżku.

-Głodny?

Pokręciłem głową. Jakoś nie chciało mi się jeść. A może... to przez stres czułem, że nic nie przełknę? Musiałem przecież w końcu wyznać Tochiemu moją tajemnicę.

-Ummm... Tochi? Czy... moglibyśmy pogadać?

-Jasne zajączku. Coś się stało?

Usiadłem na skraju łóżka, koło Tochiego, kładąc nogi na podłogę. Zacząłem nerwowo trzeć ręce, myśląc jak mam to wszystko zacząć

-Chodzi o to... pamiętasz, co mi zawsze powtarzasz?

-Masz na myśli to, że cię kocham?

Zrobiłem się cały czerwony, ale pokiwałem głową, wbijając wzrok w ziemię.

-N-no właśnie. A-ale... czy... czy ty... ech...

Na chwilę zamilkłem, starając się ułożyć w głowie wypowiedź. Tochi cierpliwie czekał aż się wysłowię.

-Wiesz... o mojej sytuacji rodzinnej, prawda? I... i, że jako wysoko postawiona rodzina mamy obowiązek związywania się z wysoko usytuowanymi osobami, prawda? Dlatego... nawiązując do tego... ja... muszę ci coś powiedzieć.

Przełknąłem ślinę, szykując się na powiedzenie prawdy. Jednak wielka gula w gardle utrudniała mi mówienie.

-Zajączku... nie chcesz ze mną zerwać, prawda? Tylko po to, żeby mi to powiedzieć nie przyjeżdżałbyś tutaj w środku nocy.

Serce mi zabiło szybciej. Skąd niby te spekulacje?

-Jasne, że nie! Dałbyś mi przynajmniej skończyć!

Uśmiechnął się z ewidentną ulgą, robiąc gest, jakby zasuwał swoje usta. Odetchnąłem, szykując się do wydobycia prawdy.

-Moi rodzice znaleźli mi narzeczoną. Nie chciałem tego, ale to tradycja mojej rodziny. Nie mogłem od tak z nią zerwać. Gadałem z Kashikoiem. Okazało się, że on też ma narzeczoną, której nawet nie znamy. Domyślił się, że kogoś mam, to ściemniłem, że umawiam się z jakąś dziewczyną. Kashikoi bardzo surowo traktował rodzinne tradycje, ale nie chciał, żebym cierpiał tak jak Hana, kiedy musiała porzucić swojego ukochanego. Nie mógł mi pozwolić zerwać z Minako, ale doradził mi co powinienem zrobić. Uznał, że będzie najlepiej, jeżeli powiem tobie prawdę i zobaczę jak zareagujesz i albo to zaakceptujesz albo mnie znienawidzisz, ale tak czy tak będziesz o tym wiedział i świadomy sytuacji podejmiesz decyzję.

Powiedziałem na jednym oddechu, patrząc gdzieś nad głowę Tochiego. Kiedy skończyłem wziąłem kolejny głęboki wdech, zmuszając się do spojrzenia mu w oczy. Patrzył na mnie zszokowanym spojrzeniem, jakby rozważał to, co powiedziałem.

*Błagam... błagam, błagam, błagam, błagam, błagam, błagam... nie znienawidź mnie. Nie wyrzuć mnie z swojego życia i pamięci. Nie miałem na to wszystko wpływu*

Po kilku nieznośnie długich sekundach, Tochi wciąż siedział jak zamurowany. Zacisnąłem wargi, czując jak łzy napływają mi do oczu. Jego milczenie brzmiało jak odpowiedź na pytanie, które chciałem zadać.

*Czy ciągle mnie kochasz?*

Czułem jak zasycha mi w ustach a gardło zaczyna piec od łez, które spływały mi po policzkach. Ręce, oparte na moich kolanach, zacisnąłem w pięści. Po chwili Tochi odzyskał zdolność komunikacji. Wzdrygnął się gwałtownie, widząc moją kompletnie zapłakaną i zaczerwienioną twarz. Objął ją, ścierając z niej łzy. Czułem się jak dziecko.

-No... już już... nie płacz zajączku...-Twoje milczenie jest aż nazbyt wymowne! Przyznaj po prostu, że tego nie możesz zaakceptować! Nie moja wina, że moja rodzina jest jaka jest! Nie chciałem tego..! To nie moja wina!

Opuściłem głowę, ścierając łzy i zanosząc się szlochem. Tochi zaczął wykonywać nerwowe gesty, nie wiedząc co zrobić. W końcu przytulił mnie do siebie. Odruchowo chwyciłem się jego koszuli, wycierając łzy o jego bluzkę. Chwilę się nie odzywał, najwidoczniej myśląc, co miał powiedzieć.

-Zajączku...

Podniósł moją twarz i delikatnie pocałował w usta. Zamknąłem oczy, rozpływając się pod wpływem jego dotyku. Byłem pewny, że już nigdy tego nie poczuję. Kiedy mnie puścił, uśmiechnął się szeroko. Zacisnąłem mocniej pięści, przymykając oczy, do których znowu napłynęły łzy.

-Nie płacz zajączku. Będę cię kochał bez względu na wszystko. Rozumiem zwyczaje twojej rodziny. Będę cię kochał nawet jeżeli zdecydujesz się ode mnie odejść. Chociaż mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.

Uśmiechnął się szeroko, z lekkim zakłopotaniem. Widziałem, że nie jest pewny jak ma mnie pocieszyć. Po raz kolejny wytarłem łzy z oczu, już bardziej spokojny.

-Czyli... nie nienawidzisz mnie?

Zastanawiałem się, czy wyglądam bardzo żałośnie. Twarz miałem całą czerwoną, ręce mi drżały a oczy szkliły się od łez, które spływały po moich policzkach.

-Jasne, że nie. Kocham cię zajączku. Ale muszę przyznać... wyglądasz teraz wyjątkowo uroczo...

Odgarnął moje włosy za ucho, ścierając ostatki łez.

-Głupek... jestem facetem... nie powinienem wyglądać uroczo.

-Ale wyglądasz. - Pstryknął mnie w nos ze swoim typowym, szerokim uśmiechem.

-Nie jestem ani dzieckiem, ani dziewczyną! Przestań mnie tak traktować!

-Przepraszam. Już nie będę. A teraz chodź się przytulić na przeprosiny.

Rozłożył szeroko ramiona, oczekując, że rzucę mu się na szyję. Nie ruszyłem się, więc skapitulował. Oparł się o ścianę i spojrzał na mnie ciekawskim spojrzeniem.

-Więc... chyba czas, żebyś mi nieco o niej opowiedział.

-S-serio chcesz o tym wiedzieć?

-Muszę się dowiedzieć, jak bardzo jesteś do niej przywiązany. Będę się czuł bezpieczniej.

Westchnąłem, siadając koło niego. Odwróciłem głowę w przeciwnym kierunku, niż siedział Tochi.

-Ona nic dla mnie nie znaczy. W ogóle nie chciałem się z nią wiązać. W dodatku jest... dziwna. Gdyby nie moja rodzina, zapewne nigdy bym nawet na nią nie spojrzał.

-Twoje tłumaczenie się, jest urocze, ale się nie przejmuj. Od początku twoja rodzina wydawała mi się swojego rodzaju arystokracją, ze średniowiecza.

-Łoł... nie spodziewałem się, że znasz takie skomplikowane słowa jak ,,arystokracja".

-Hej... to, że żyję w lesie, nie znaczy, że nigdy się nie uczyłem.

Objął mnie ramieniem, przytulając do siebie. Odetchnąłem z ulgą, że jednak mnie nie znienawidził. Miałem wielką ochotę powiedzieć mu, że też go kocham. Jednak moja duma zwyciężyła. Zamknąłem oczy, wtulając się w jego pierś.

 

sobota, 22 lutego 2014

Zajączek XXXVIII - Rozmowa

Wybaczcie późną godzinę, wstawiana postu, ale i tak to cud, że pojawił się dzisiaj. Aktualnie mam ferie i zwiedzam sobie trochę zabytków za granicą. Dobrze, że wzięłam ze sobą pendrive z ,,zajączkiem" a w hotelu jest wi-fi. (widzicie, jak się dla was staram?)
Skoro mam trochę wolnego pomyślę o wstawieniu jakiejś dodatkowej noty(może w środę) specjalnie dla was :3
************************************************ 

Oczywiście nikt się nie dowiedział, że w weekend widziałem się z Mitą. Myśleli, że po prostu odwiedzałem Tochiego. Nie wiem czemu ani na chwilę nie mogłem przestać myśleć o Tochim. Robiłem co mogłem, żeby skupiać się na lekcjach, ale było to dla mnie nie lada wyzwaniem. Wszędzie widziałem oczy Tochiego, paletę jego uśmiechów i czarne włosy. Jedwab niektórych ubrań był miękki jak jego ręce. Najgorsze jednak były ustawione randki z Minako. Starałem się być dla niej uprzejmy, a ona w zamian nie nalegała, na nasz ślub. Niby nie miałem wpływu na ten związek, ale czułem, że zdradzam tym Tochiego.
-Jak było na randce?
Zapytał Kashikoi, kiedy wieczorem wróciłem do domu.
-Naprawdę muszę na nie chodzić?
Zapytałem, siadając koło niego na kanapie.
-Oboje dobrze wiemy, że musisz. Przepraszam, ale wiesz, że to twój obowiązek.
-Ale to niesprawiedliwe. Jak na razie tylko ja mam narzeczoną. Dlaczego nie zeswatają z kimś kogoś z was? Jesteście starsi.
Kashikoi westchnął, wyjmując z kieszeni portfel. Wyjął z niej zdjęcie jakiejś dziewczyny o prostych, czarnych włosach. Uśmiechała się łagodnie a na jej policzkach zastygł delikatny rumieniec.
-To Seiko. Znamy się od pół roku. Rodzice mnie z nią wyswatali na jednej z biznesowych kolacji. Jej rodzice mają sieć sklepów, różnego rodzaju. Rodzina już myśli o dacie ślubu.
Wziąłem od niego fotografię. Dziewczyna była całkiem ładna. Dostojna i wyrafinowana, jak wszystkie dziewczyny z dobrych rodzin. Dziwiłem się tylko, że nic o niej nie wiedziałem.
-Dlaczego nigdy o niej nie mówiłeś?
-Bo to interes, tak jak każdy inny. Prawdopodobnie poznalibyście ją w dniu, w którym zaprosiłbym ją na kolację, na której bym się jej oświadczył.
-Kochasz ją?
Zapytałem niepewnie, oddając mu zdjęcie.
-Usagi... to trochę inaczej, niż ci się wydaje. Pamiętasz lekcje historii z zakresu średniowiecza? Rodzina Takeda, tak jak wiele innych jest najwyższym poziomem szlachty. Z tym, że rodziny szlachetne nie mogą się wiązać z byle kim. Chodzi tutaj o honor rodziny. Niestety razem z ogromnym majątkiem obarczeni jesteśmy pewnymi obowiązkami. Jednym z nich jest wykonywanie swoich obowiązków. Niestety, przez to musimy dorastać znacznie szybciej. Ślub z dziedzicami bogatych rodzin jest właśnie częścią dorastania. Wiem, że to nie jest łatwe, ale to nasz obowiązek.
-Czemu jeszcze nam jej nie przedstawiłeś?
-Nie jest nikim istotnym w moim życiu. Po prostu kolejna umowa, rozszerzająca horyzonty naszej firmy. Nie ma sensu, żebyście ją poznawali, przed ustaleniem, czy na pewno będzie w naszej rodzinie.
-Jak możesz tak mówić?! To osoba, z którą masz spędzić całe życie?! Chcesz, żeby twoje dzieci były wychowywane tak, jak my?! Kashikoi... ja...?!
-Usagi. Przestań. Jesteś członkiem rodziny Takeda, proszę cię, naucz się wykonywać swoje obowiązki. Wiem, że to ciężkie, ale nie mamy wyboru. Zrozum to i zaakceptuj. Proszę cię, zrób to dla całej rodziny.
Pokiwałem głową. Nie chciałem robić nikomu kłopotu. Kashikoi miał racje, ale ja nie chciałem stać się niewolnikiem swojej rodziny.
-Kashikoi..? - Zacząłem niepewnie, pochylając twarz i wbijając twarz w ziemię. - A co, jeżeli... powiedzmy, miałbyś kogoś, na kim ci zależy, a umawiałbyś się mimo to z Seiko, bo rodzina tego od ciebie oczekuje. I... powiedziałbyś to tej osobie? Wiesz... byłaby dla ciebie ważna, ale wszyscy by ci mówili, że obowiązek rodzinny jest ważniejszy.
Kashikoi spojrzał na mnie ze zdumieniem. Po chwili uśmiechnął się łobuzersko, przykładając pięść do policzka i opierając na niej twarz.
-Zakochałeś się w kimś?
Momentalnie się wyprostowałem, cały sztywniejąc. Odwróciłem wzrok w przeciwnym kierunku.. Nerwowo zacząłem przeczesywać swoje włosy.
-Eeeh... widzisz... to...to nie tak. Tylko... tylko pytałem... tak... teoretycznie... nie, nie... nie mam nikogo.
-Kompletnie nie umiesz kłamać. A dosyć to by ci się przydało. Zobaczysz za kilka lat. Więęęc... kim ona jest?
-Przecież ci mówię, że nikogo nie mam.
-Daj spokój. Możesz mi powiedzieć. Mogę tego nie popierać, ale nie zabronię ci się z nią spotykać. Tylko nie mów o tym rodzicom. Wściekną się.
-Wiem o tym...
-No dalej, kto to?
Nie mogłem mu powiedzieć prawdy. Tu nie chodziło już o to, czy to poprze, czy nie, ale o mój osobisty honor. Nie mogłem mu powiedzieć, że zakochałem się w facecie!
-T-To... nie sądzę, żebyś ją znał. Zwykła, pospolita... właściwie jest najzwyklejszym człowiekiem. Może tylko trochę dziwnym... ma dziwne marzenia... umie żyć jak wielu nawet biednych ludzi nie potrafiłby żyć. Prawie zawsze się uśmiecha, a wachlarz jej uśmiechów wydaje się nie wyczerpany. A... jej zielone oczy potrafią przedrzeć się do mojego serca i wyczytać nawet najgłębiej skrywane emocje.
Nawet nie zauważyłem kiedy całkowicie rozmarzyłem się o Tochim. Na szczęście zachowałem na tyle trzeźwy umysł, żeby mówić o nim w formie żeńskiej.
-Widzę, że to coś poważnego... nie sądziłem, że kiedyś będę ciebie widział w takim stanie. Wyglądasz na zakochanego na zabój.
-Emmm... t-to nie tak... Zdecydowanie, nie aż tak...
-Wiesz co ja bym zrobił?
Spojrzałem na niego z nadzieją
-Jeżeli i ona cię kocha, powinna zrozumieć twoją sytuacje. Nie możesz odrzucić swojego przeznaczenia, ale może nie mieć ono wpływu na twoje życie miłosne. Powiedz jej o tym, przeproś i wyjaśnij, że kochasz tylko ją, ale twoja rodzina nie działa tak, jak każda inna.
-Daj spokój, znienawidzi mnie. Nikt, dosłownie nikt nie zniósłby grania drugich skrzypiec.
-Co ona do ciebie czuje?
-Mówi, że mnie kocha...
-Więc powinna zrozumieć twoje przeznaczenie. Traktuj Minako jako pracę. Trochę na tym to polega. Jeżeli twoja wybranka naprawdę cię kocha nie powinna cię zostawiać, tylko dlatego, że masz pewne obowiązki. Nawet jeżeli są one dosyć dziwne.
-Ale... nie jest to niesprawiedliwe? Bo... na przykład Hana nie mogła być ze swoją miłością...
-Ona nie mogłaby grać przed kimś miłości. Jest zbyt delikatna, żeby kogoś skrzywdzić. Postanowiła zapomnieć o swojej pierwszej miłości, żeby móc spróbować pokochać chłopaka, którego wybiorą jej rodzice. Jasne, że to nie jest sprawiedliwe, ale życie takie nie jest. Usagi, nie każę ci zapomnieć o ukochanej, bo nie chcę, żebyś cierpiał jak Hana, ale nie możesz zapomnieć o swoich obowiązkach. Możesz więc zrobić tylko dwie rzeczy, nie zrywając ze swoją ukochaną. Możesz albo powiedzieć jej prawdę i czekać jak na to zareaguje, albo być z nią i starać się ukrywać swój związek do końca życia.

Wzruszył ramionami, biorąc jakieś papiery do ręki i przeglądając je skrupulatnie. Był to dla niego koniec rozmowy. Kontemplowałem wszystkie rozwiązania i chyba rzeczywiście powiedzenie prawdy było najlepszym wyjściem. Miałem nadzieję, że Tochi dobrze to przyjmie.

sobota, 15 lutego 2014

Zajączek XXXVII - Ferezja czerwona

Po raz kolejny spóźniona i niestety po raz kolejny z dość krótką notą. Na bieżąco czytam wasze komentarze(poprawiają mi humor w smutne, samotne dni) i wiem, że bardzo wam zależy na częstszym czytaniu postów, zwłaszcza, kiedy noty mają jedną-dwie strony. Niestety, jeżeli będę wstawiać więcej postów w tygodniu (o ile jakimś cudem znajdę na to czas) to historia zaraz się skończy. A pewnie nie chcecie tak szybko się z nimi rozstawać, prawda? Co prawda mam w zanadrzu jeszcze kilka innych opowiadań, które już mają spokojnie po kilkadziesiąt części (chyba nie powinnam się do tego przyznawać) ale myślę, że polubiliście to opowiadanie i nie chcecie aż tak szybko go kończyć. Może raz na jakiś czas wrzucę np. dodatkową notę w tygodniu(jak bardzo będzie mi się nudzić, ew. będę miała dużo wolnego czasu)
To tyle na razie. Zapraszam do czytania kolejnej części :3
 
-Pobudka zajączku. Czas wstawać.
Mruknąłem coś, przewracając się na drugi bok i zakrywając się kołdrą. Nie chciałem jeszcze wstawać. Zwłaszcza, że spałem tak krótko.
-Jeżeli nie wstaniesz, spóźnisz się na autobus. Będą się o ciebie martwić, a Mita będzie musiał jechać sam.
Otworzyłem gwałtownie oczy. Leżałem na boku, twarzą do ściany, a nade mną pochylał się Tochi. Specjalnie wspomniał o Micie. Wiedział, że nie chciałbym, żeby zobaczył jakieś jednoznaczne sytuacje, nawet jeżeli i tak wiedział, co nas łączy. Podniosłem się z łóżka, zanim Tochi zdążył spróbować mnie pocałować.
-Dobra, wstaję.
Uśmiechnął się tylko. Przetarłem oczy, wstając niechętnie. O dziwo Mity nie było w pokoju.
-Siedzi w łazience.
Odpowiedział Tochi na pytanie, którego nie zadałem. Na stoliku leżały już trzy talerze z wyłożonymi na nich kanapkami z szynką, świeżymi jagodami i mętnym kakao. Nie czekając na Mitę, zacząłem jeść kanapki. Były takie sobie, ale przynajmniej to tylko kanapki. Nie dało się tego tak łatwo zniszczyć. Nawet z umiejętnościami kulinarnymi Tochiego. Co prawda mógł użyć produktów lepszej jakości, ale nie oczekiwałem więcej niż podał. Co do jagód, były słodkie i soczyste. Była to zdecydowanie najlepsza rzecz, jaką był w stanie podać. Kakao za to było tak samo wstrętne jak zawsze. Kiedy już skończyłem, Mita akurat opuścił łazienkę. Bez słowa wziąłem plecak, gdzie trzymałem ubrania i zająłem jego miejsce. Opłukałem się szybko z brudu, nagromadzonego wczoraj, ubrałem się i wyszedłem. Mita był już po śniadaniu i czekał tylko na mnie, żeby wyjść.
-I jak? Wyspałeś się?
Zapytał beztrosko, przerywając dyskusje z Tochim. Zignorowałem go, rozczesując włosy i biorąc plecak.
-Jeżeli macie zamiar zdążyć na autobus powinniście już wychodzić.
Powiedział spokojnie Tochi, wrzucając do szczelnego pojemnika świeżo zebrane jagody.
-Wiem, wiem.
Odparłem spokojnie, chowając szczotkę do plecaka. Mita wziął jakąś sporą walizkę, prawdopodobnie ze szkicami oraz drobną torbę.
-To jak? Idziemy?
Zapytał, zwracając się do mnie. Pokiwałem głową, idąc do drzwi. Tochi nas odprowadził pod wejście do lasu.
-To do zobaczenia zajączku.
-Taa... do zobaczenia.
Odwróciłem głowę, w przeciwną stronę, niż stał Tochi. Jasne, że chciałem się z nim pożegnać jak należy, ale nie miałem zamiaru robić tego przy Micie. Tochi uśmiechnął się, czochrając mi włosy. Dobrze, że nie zdecydował się na nic więcej, bo musiałbym go zabić. Potem poszliśmy z Mitą w stronę lasu. Chociaż jakoś tak... dziwnie się czułem z myślą, że przez co najmniej tydzień nie zobaczę Tochiego a tak naprawdę się z nim się pożegnałem. Odeszliśmy już za pierwszy zakręt, kiedy coś mnie tknęło.
-M-Mita... poczekaj chwilę! M-muszę coś jeszcze zrobić. Albo wiesz co... możesz iść, dogonię cię.
-Nie martw się. Tylko się pośpiesz.
Kiwnąłem głową i zawróciłem, pędząc z powrotem na polanę. Tochi jeszcze nie wszedł do domku. Kiedy mnie zobaczył, zatrzymał się, podchodząc kilka kroków w moją stronę. Zatrzymałem się tuż przed nim, kładąc dłonie na kolanach, żeby złapać oddech.
-T-Tochi...  z-zapomniałem... ci... coś przekazać.
Wydyszałem, oddychając ciężko. Tochi cierpliwie czekał, aż odzyskam oddech i powiem, co mam zamiar powiedzieć. W końcu odzyskałem oddech i byłem w stanie się wyprostować. Spojrzałem mu w oczy ze stanowczością, jednak jego spokojne spojrzenie i delikatny uśmiech odebrało mi całą pewność siebie. Poczułem się dokładnie jak wtedy, gdy po raz pierwszy miałem się z nim rozstać. Nerwowo zacząłem trzeć ręce, starając się sformułować jakieś sensowne zdanie. Co prawda miałem już przygotowaną mowę i wiedziałem, co chciałem powiedzieć, ale... jakoś nie chciało mi to przejść przez gardło. Przełknąłem ślinę, starając się wypowiedzieć chociaż słowo, ale przeszywające spojrzenie Tochiego zaciskało sznur na moim gardle. Westchnąłem więc w końcu, opuszczając głowę. Nie... nie mogłem tego powiedzieć. Po prostu nie umiałem. Wbijając wzrok ziemię wyjąłem z kieszeni kwiatek, zebrany ostatniej nocy.
-T-to... to ferezja czerwona.
Powiedziałem cicho. Mało inteligentne wyznanie, przyznaję, ale nic innego nie byłem w stanie wypowiedzieć. Nie podniosłem wzroku, czekając na reakcję. Poczułem jak bierze kwiat z mojej dłoni. Chyba przyglądał mu się przez chwilę. Potem przykucnął przy mnie, patrząc mi w twarz. Uśmiechał się szeroko. Zacisnąłem usta, czerwieniąc się jeszcze bardziej.
-Dziękuję.
Powiedział, łapiąc mnie za rękę i ściskając ją delikatnie. Zacisnąłem usta jeszcze mocniej, starając się pohamować emocje.
-W-wstałbyś już. Wyglądasz idiotycznie.
-Jeżeli przestaniesz próbować ignorować moje spojrzenie.
Kiwnąłem głową w odpowiedzi. Wtedy nareszcie wstał. Z trudem poniosłem głowę, patrząc mu w oczy. Pociągnął mnie za koszulę, łącząc nasze usta. Zadrżałem, czując jak miękną mi nogi.
*Nie... o nie nie nie nie nie. Nie tym razem!*
Krzyczałem w swoim umyśle, ale ciało jakoś nie chciało się do tego respektować. Po chwili Tochi puścił mnie, patrząc mi czule w oczy. Odwróciłem twarz, nie mogąc tego znieść.
-Też cię kocham zajączku.
Serce mi zabiło mocniej. Czemu on zawsze musiał być taki... taki... pewny w słowach, które mówił.
-Nawet nie wiesz jak wiele to dla mnie znaczy.
Powiedział z uśmiechem. Oparłem ręce na jego piesi, odpychając się od niego.
-Jasne... domyślam się. Ale muszę już iść.
Objął moją twarz i po raz kolejny namiętnie mnie pocałował. Przewróciłem oczami, pozwalając sobie na rozkoszowanie się jego pocałunkiem. W końcu miałem go nie widzieć przez najbliższy tydzień. Puścił mnie w końcu, patrząc mi w oczy. Zbyt wyraźnie widziałem stróżkę śliny, która łączyła nasze usta. Odwróciłem wzrok, wycierając usta.
-Będę za tobą tęsknił.
Powiedział, czochrając moje włosy z uśmiechem. Przewróciłem oczami, odtrącając jego rękę i poprawiając włosy.
-No, leć już. Nie chciałbym, żebyś się spóźnił.
-Jasne. To... do zobaczenia.
-Widzimy się za tydzień.
Jeszcze raz poczochrał mnie po włosach. Odwróciłem się i znowu poszedłem w stronę lasu. Na jego skraju obróciłem się jeszcze, machając Tochiemu. Następnie pobiegłem drogą, żeby dogonić Mitę. Po pierwszym zakręcie, wpadłem wprost na niego, o mało co nas nie wywracając.
-Co ty tutaj robisz?
Zapytałem, cofając się o krok i odzyskując równowagę.
-Czekam na ciebie.
-Mówiłem, że możesz iść.
-Wiesz... chciałem. Ale nie mogłem się oprzeć możliwości zobaczenia twojego nastawienia do niego.
Poczułem jak zalewam się rumieńcem. Spiorunowałem Mitę morderczym spojrzeniem. Ile on w ogóle widział?!
-Nie przejmuj się Usagi. Mnie tu w ogóle nie było. Nic nie widziałem. Moja ciekawość została zaspokojona. Chodźmy na pociąg.
Nie odezwałem się. Byłem wściekły, że mój sekret się wydał, ale przynajmniej poznał go ktoś, kto zachowa go dla siebie.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Zajączek XXVI - Powrót


Tak, tak wiem. Mam niesamowite opóźnienie. Bardzo was przepraszam, ale w weekend nie miałam prawie ani chwili, żeby wstawić notę. Od soboty rano miałam zajęcia, potem spotkałam się ze znajomymi, którzy u mnie nocowali i właściwie dopiero teraz mogłam dodać notę. Jeszcze raz przepraszam i mam nadzieję, że nie ucierpieliście tak bardzo.
P.S do dodania noty jeszcze w tym tygodniu zdopingowały mnie głównie komentarze, jakie przeczytałam pod poprzednim postem. Naprawdę dzięki, że wyrażacie swoje opinie. Zawsze jak czytam wasze komentarze od razy poprawia mi się humor :D
************************************************* 
Czułem się źle. Chyba usnąłem. Kiedy otworzyłem oczy, Tochi niósł mnie na plecach. Byłem pewny, że przez większość nocy dzielnie maszerowałem.
-Tochi... dawno zasnąłem?
-Tak na dobre? Jakieś dziesięć minut temu. Naprawdę długo wytrzymałeś. Nie spodziewałem się tego.
Oparłem czoło o jego ramię. Normalnie upierałbym się, żeby Tochi mnie postawił, ale byłem zbyt zmęczony. Nagle zdałem sobie sprawę, że zrobiło się jakoś jaśniej.
-Wstaje dzień?
-Jest trochę przed czwartą. Muszę przyznać, że jesteś dzielny.
-A ty... w ogóle nie spałeś? Może powinieneś się zdrzemnąć?
-Nie trzeba. Obiecałem w końcu, że zabiorę cię na noc do domu.
-Dziękuję ci Tochi...
Objąłem go za szyję. Byłem zbyt senny, żeby rozsądnie myśleć. Jednak starałem się nie usypiać Tochi wytrzymał całą noc. Nie chciałem być gorszy.
-Ile jeszcze będziemy szli?
Zapytałem sennie, chcąc przełamać ciszę.
-Uprzedzałem, że będziemy szli całą noc. Równie dobrze mogliśmy z każdą chwilą się oddalać od domu. Ale się uparłeś.
-Mmhmm.. i tym razem też podjąłbym taką decyzję. Nie przeżyłbym nocy na zimnej ziemi.
Pokręcił tylko głową, unosząc wzrok do góry. Widziałem to, mimo prawie całkowicie zamkniętych powiek.
-Masz szczęście, że jakimś cudem szliśmy prawie prostą drogą do domu. Powinniśmy dotrzeć do domu za jakieś pół godziny.
-Mhmm... wytrzymam...
-Na pewno.
Poprawiłem się na jego plecach, ściskając mocniej jego szyję. Tak bardzo chciałem spać. Ale Tochiemu udało się wytrzymać całą noc, ciągnąc mnie za sobą i jeszcze mnie niosąc. Chciałem chociaż być w stanie wytrzymać z otwartymi oczami. Albo na wpół otwartymi.
-Jak ci się udało nie zasnąć?
Zapytałem niemrawo. Wysilanie mózgu pomagało utrzymać jasność umysłu i nie zasypiać.
-Jakoś nie czułem się senny. Zdarzało mi się czasami nie spać całe noce, więc przy odpowiednio silnej woli nie stanowi to dla mnie problemu. Poza tym, ktoś musiał się tobą zaopiekować.
Uśmiechnął się, odwracając twarz na bok, żeby mógł na mnie spojrzeć. Podniosłem głowę z jego ramienia, niechcący trącając nosem jego policzek. Trzymanie oczu otwartych wymagało ode mnie niesamowitego wysiłku. Jednak całą pozostałą drogę udało mi się nie zasnąć. Po mniej więcej 40-45 minutach wyszliśmy na polanę, gdzie stał domek Tochiego.
-Jesteśmy na miejscu.
Powiedział, szturchając mnie lekko ramieniem.
-Mhmm... przecież widzę.
Odparłem, zsuwając się z jego pleców i stając na ziemi. Powłócząc nogami ruszyłem w stronę domku. Dawno nie byłem tak wykończony. Tochi poszedł przede mną, otwierając mi drzwi. Na krześle przy biurku siedział Mita, bazgroląc coś na kartce A3.
-No, jesteście nareszcie. Już się zacząłem zastanawiać, czy nie wzywać policji.
-Zgubiliśmy się w lesie.
Odparłem sucho. Otaczała mnie mroczna aura. Nie miałem najmniejszej ochoty na rozmowę, co było od razu po mnie widać. Rzuciłem się na łóżko, przytulając się do poduszki.
-Wyglądasz na zmęczonego.
-Nie spałem całą noc. Jestem wykończony.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza, co trochę mnie zdziwiło. Pomimo zmęczenia, otworzyłem jedno oko, patrząc na nich. Mita patrzył na mnie ze skrytym uśmieszkiem, a Tochi opierał się o blat kuchenny i z nieukrywanym uśmiechem patrzył na mnie. Przez chwilę się zastanawiałem co takiego ich rozbawiło. Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, jak Mita mógł zinterpretować to, co powiedziałem.
-T-to nie to co myślisz! - Krzyknąłem, podnosząc się gwałtownie i zalewając się czerwienią. - Zgubiliśmy się w lesie i szliśmy przez całą noc!
-Oczywiście. Twój ubiór mówi o tym jednoznacznie.
Spojrzałem na swoje ubrania. Koszula była pognieciona i pobrudzona liśćmi i patykami. Jej tył był powycierany trawą, po tym, jak Tochi próbował się do mnie w nocy dobierać. Przeczesałem ręką włosy. Całe były potargane a wśród nich plątały się liście i gałęzie. Niech to szlag. Wyglądało to tak cholernie jednoznacznie! Zwłaszcza ta trawa na bluzce. Jakbyśmy naprawdę...
-Mówiłem przecież, że... że to... tylko łaziliśmy po lesie!
- Wybacz, Usagi, ale raczej ciężko mi w to uwierzyć.
- Ale to prawda! Tochi, wytłumacz mu to!
- Zajączek mówi prawdę. Akurat tej nocy do niczego między nami do niczego nie doszło. Z jakiegoś powodu upiera się, żeby robić to tylko w domu.
- Tochi!
Mita zaśmiał się krótko, zasłaniając usta ręką.
- To wcale nie jest zabawne.
- Tak, wiem. Przepraszam. Tylko… dalej nie mogę uwierzyć, że ktoś taki jak ty, może tak się podporządkowywać się facetowi.
Nie odpowiedziałem. Nie miałem najmniejszego zamiaru dłużej tego ciągnąć. Pomijając fakt, że ta dyskusja donikąd nie prowadziła, to jeszcze byłem wykończony. Rzuciłem się na poduszkę, zamykając oczy. Odetchnąłem z ulgą, że wreszcie mogę zasnąć. Szybko mi się to udało.
 

niedziela, 2 lutego 2014

Zajączek XXV - Spacer po lesie

 
 
-Tochi! Pomocy!
Krzyknąłem słabo, kuląc się na ziemi. Czułem jak do oczu cisnął mi się łzy. Byłem pewny, że to mój koniec. Drżałem przerażony, czekając aż kły i pazury jakiegoś dzikiego zwierzęcia dorwą mi się do gardła. O dziwo zamiast rozrywającego bólu, poczułem delikatną dłoń na moich włosach. Podniosłem głowę. Nie jestem w stanie opisać co czułem, kiedy zobaczyłem przed sobą Tochiego. Zacisnąłem usta, z trudem utrzymując spojrzenie na Tochim. Uklęknął przede mną, obejmując moją twarz i rękawem ścierając łzy z moich oczu.
-Już dobrze. Nic ci nie jest?
Pokręciłem głową.
-Tochi... tak się bałem...
Na szczęście nie był na mnie zły. Objął mnie delikatnie, przytulając do siebie. Chwyciłem się kurczowo jego koszuli, przyciągając do siebie. Byłem pewny, że znienawidził mnie po tym co powiedziałem.
-Już dobrze... nie bój się. Jestem tutaj. Nie pozwolę by coś ci się stało.
Uścisnął mnie mocniej, delikatnie gładząc moje włosy. Próbowałem się uspokoić, ale jak na złość łzy nie chciały przestać płynąć. Trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę, która wydawała się mgnieniem oka. Potem mnie puścił, znowu obejmując twarz. Przysunąłem się delikatnie do niego, zamykając oczy. Zaraz potem poczułem na ustach słodki pocałunek. Następnie dłonie, oparte na mojej piersi popchnęły mnie na trawę. Nie sprzeciwiałem się. Za bardzo się cieszyłem z jego obecności i zbytnio paraliżował mnie strach, że znowu odejdzie. Na całe szczęście Tochi nie posunął się dalej. Obejmował mnie, leżąc koło mnie na ziemi.
- Czujesz się już lepiej?
-Trochę... jest mi tylko zimno.
Bez słowa zdjął z siebie bluzę i zarzucił mi ją na ramiona, kiedy usiadłem. Pod spodem miał tylko krótki rękaw.
-Nie będzie ci zimno?
Zapytałem, zapinając suwak. Bluza była sporo za duża, ale przynajmniej była ciepła. Tochi uśmiechnął się delikatnie.
- Nie przejmuj się tym. Jestem bardziej odporny na zimno, niż ty. No już, nie płacz. Kocham twoją wieczną pyskatość, stanowczość, przeklętą dumę i przeciwstawianie się wszystkiemu. Zdecydowanie ci z tym do twarzy.
Starłem łzy, które uporczywie spływały po moich policzkach. Nie moja wina, że tak bardzo chciało mi się płakać.
-Tochi... ja...
-Nie przepraszaj zajączku. Nic się nie stało.
Objąłem ramionami kolana, patrząc w ziemię. Mimo wszystko, czułem wyrzuty sumienia, przez to, co powiedziałem. Czułem się teraz głupio poprosić Tochiego, żebyśmy wrócili do domu. To w końcu był jego dom...
-Chcesz wracać, zajączku?
Pokiwałem głową, nie patrząc na niego. Poczułem dłoń, mierzwiącą moje włosy.
-Obawiam się, że to niemożliwe.
Podniosłem głowę. Chyba nie chciał mnie tu zostawić?
-D-dlaczego?
-Nie mam pojęcia jak wrócić. Przed wschodem słońca nie znajdę drogi powrotnej.
Powiedział z niewiarygodnie szerokim uśmiechem.
-Co?! Jak mogłeś się zgubić w lesie, w którym spędziłeś praktycznie całe życie?!
-Nie moja wina. - Jego uśmiech jeszcze się poszerzył. Najwidoczniej na widok mojej wracającej pewności siebie. - Nie ja gnałem jak opętany przez las. Gdybym miał czas chociaż się rozejrzeć, którędy szedłem, trafiłbym z zamkniętymi oczami. Ale teraz jest za ciemno, żebym znalazł drogę.
-O nie! Nie ma mowy, żebym spał pod gołym niebem, bez chociażby śpiwora!
Wstałem gwałtownie, patrząc na niego z góry.
-Nie przejmuj się. Jeżeli cię przytulę i okryjemy się obaj moją bluzą, to nie zmarzniesz. - Odpowiedział, wzruszając ramionami, dalej siedząc po turecku na ziemi.
-Właśnie o to chodzi! Znam twoje ukryte zamiary! Wracam do domu, chociażbym miał maszerować całą noc!
Odwróciłem się na pięcie, ruszając powolnym, ale zdecydowanym marszem w głąb lasu. Jasne, że czekałem tylko na to, aż mnie zawoła, ale nie chciałem dawać tego po sobie poznać. Ten las bez Tochiego był jeszcze bardziej przerażający.
-Zająąączku...
Odwróciłem głowę, na zawołanie Tochiego. Stał, nonszalancko oparty o drzewo z prześmiewczym uśmieszkiem.
-Przyszliśmy z drugiej strony. - Wskazał kciukiem w przeciwną stronę, niż szedłem. - Z twoją orientacją w terenie, marnie widzę twój powrót.
-Więc ty prowadź.
Odrzekłem zdenerwowany, podchodząc przed niego z założonymi na piersi rękoma.
-Mówiłem ci już, że nie ma mowy, żebym trafił. Gdybyś chociaż nie skręcał co i rusz tylko biegł prosto to byśmy mogli wrócić.
-Więc będę szedł na oślep. Nie zamierzam tutaj spać.
-Daj spokój zajączku...
Spiorunowałem go spojrzeniem. Po dłuższym mierzeniu się wzrokiem, w końcu Tochi skapitulował.
-Niech ci będzie. Ale nie sądzę, żebyśmy i tak trafili do domu przed świtem.
-Wszystko, bylebym nie musiał spać na tej ziemi.
Tochi pokręcił tylko głową. Nie jestem pewny, czy przewrócił oczami, bo w ciemności wydziałem tylko kontury.
-Jeżeli ci tak bardzo na tym zależy... ale nie oczekuj, że trafimy do domu przed wschodem słońca.
Nie mówiąc nic więcej, złapał mnie za rękę pociągnął w las.
-H-Hej! Dlaczego trzymasz mnie za rękę!
- Żebyś się nie zgubił. Wolę mieć cię na bezpieczną odległość. Jeszcze byś zrobił sobie krzywdę, a tego bym nie przeżył.
Zacisnąłem wolną dłoń w pięść, potulnie dając się kierować. Byłem zły i zażenowany, ale wolałem zdać się na Tochiego, niż ponownie się zgubić albo spędzić noc w lesie. Cały czas wytężałem wzrok, żeby widzieć wszystkie korzenie i ewentualne przeszkody na drodze. Miałem o tyle szczęścia, że noc była jasna i po dłuższej chwili przywykłem mniej więcej do ciemności. Ostatecznie jedyną rzeczą, która mi przeszkadzała, był wstyd, spowodowany tym, że Tochi nieustannie trzyma mnie za rękę. Czułem się prawie... jakbyśmy byli na randce. Z tym, że byliśmy w środku lasu a nie w eleganckiej restauracji albo parku. Był środek nocy i nie wiedziałem czy w ogóle pójdę dzisiaj spać. Oczywiście co jakiś czas robiliśmy przerwy. Jakimś cudem Tochi umiał znaleźć w ciemnościach jadalną żywność.
-Umiesz odnaleźć jedzenie wielkości małej kulki i rozróżnić, czy jest jadalne, a masz problem ze znalezieniem drogi?
- Wystarczy być uważnym, żeby znaleźć jagody. Wyobraź sobie szukanie malowideł w labiryncie. Rysunki po prostu widzisz, a jeżeli chodzi o drogę, jest to trochę trudniejsze. Rozumiesz?
Pokiwałem głową. To rzeczywiście miało sens.
- Poza tym, z tobą mógłbym spacerować nawet całą wieczność.
Dodał z uśmiechem, ujmując moją dłoń i całując jej wierzch. Miałem wrażenie, że nawet w ciemnościach widział jak cały się czerwienię. Wyrwałem swoją dłoń, patrząc w ziemię.
- Jesteś strasznie irytujący.
Odparłem, nie patrząc nawet na niego. Podniósł wtedy mój podbródek, przysuwając się do mojej twarzy.
- Wiem...
Szepnął na chwilę przed tym, jak połączył nasze usta. Oparłem się o ziemię, czując, że tracę grunt pod nogami. Tochi objął mnie w tali, przysuwając do siebie. W głowie mi szumiało. Praktycznie odpływałem po zwykłym pocałunku. Jego druga ręka powędrowała od mojego brzucha w górę, zatrzymując się dopiero na sutkach.
-T-Tochi... przestań.
Wyszeptałem, oddychając ciężko i z trudem łapiąc oddech. Nie przestał. Pieścił moje sutki, odrywając się od moich ust i liżąc szyję. Zajęczałem cicho, odrzucając głowę w tył. Tochi puścił mój brzuch, pozwalając mi upaść na ziemię. Teraz jego obie ręce zakreślały linię na mojej tali. Oparłem ręce na jego piersi. Chciałem go odepchnąć, ale utraciłem praktycznie całą siłę. W końcu skapitulowałem, tylko przytrzymując się jego koszuli. Tochi zsunął jedną rękę do moich spodni, rozpinając je powoli.
-N...nie... przestań... proszę...
Powiedziałem z trudem, jęcząc cicho. Wiedziałem, że to nic nie da, ale nie chciałem mu się oddawać tak łatwo. Potrzebowałem czegoś na ochłonięcie, żeby się otrząsnąć. Najlepiej kubła zimnej wody. Nie chciałem ,,tego" robić pod gołym niebem, nawet jeżeli Tochiemu na tym zależało. Zacisnąłem dłonie w pięści, odwracając twarz na bok, kiedy zaczął zsuwać mi spodnie z bioder. W jego oczach zaiskrzyła już jego osobowość wilka.
-Tochi... proszę... przestań.
- Wczoraj nie skończyliśmy, bo byłeś zmęczony. Dzisiaj mamy okazję to nadrobić.
Powiedział, zaczynając mnie pobudzać. Zagryzłem zęby, starając się stłumić jęki. Bezskutecznie. Cichy pisk rozległ się tuż przy mojej twarzy. Przeszedł mnie dreszcz. Spojrzałem na trawę, na której na tylnych łapach stał jakiś gryzoń, wpatrując się we mnie. Krzyknąłem, wyrywając się Tochiemu, stając na równe nogi i odsuwając się jak najdalej.
- Coś się stało?
Zapytał jakby nigdy nic.
- Jasne, że tak! Tutaj aż roi się od ohydnych stworzeń! Nie pozwolę, żeby łaziły po mnie jakieś gryzonie, jak ten!
Wskazałem na potwora, który o mało co mnie nie zaatakował. Tochi spojrzał na niego a potem znowu na mnie, ze swoim zwyczajowym uśmiechem.
-Nie mów mi, że boisz się takiego malutkiego żyjątka.
Odparł, wyciągając rękę w stronę gryzonia, który powąchał jego dłoń i zwiał gdzieś w krzaki.
- Widzisz? On boi się znacznie bardziej, niż ty.
- I tak jest okropną kreaturą! Poza tym, mówiłem, że nie będę spał w lesie! A ty miałeś mi pomóc, choćbyśmy mieli iść całą noc!
- Racja. Przepraszam, ale nie mogłem ci się oprzeć. Wiesz, że cię kocham.
- Skończ już z tym! Wiesz, jakie to irytujące?! I jeszcze...
Nie zdążyłem skończyć, bo Tochi zatkał mi usta dłonią.
-Ciii... Mówiłem ci już zajączku, że możesz wystraszyć swoich braci, jeżeli będziesz tak krzyczał.
-Mhmmnnmmm...!
-Uspokój się, a wtedy cię puszczę. Przepraszam cię. Chciałbym uprawiać z tobą seks na łonie natury, ale jeżeli tak bardzo ci zależy, żeby wracać do domu, to wrócimy.
Zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony. Jak mógł mówić takie rzeczy?! Spiorunowałem go wciekłym wzrokiem, co w połączeniu z załzawionymi oczami i rumieńcem na całą twarz musiało wyglądać nieco żałośnie. Na szczęście Tochi tego nie skomentował.
- No dobrze, chodźmy już.
Nie odpowiedziałem. Stałem w miejscu zażenowany i wściekły. Wtedy Tochi złapał mnie za rękę i znowu pociągnął w dalszą drogę. Czasem jego huśtawka nastrojów była niesamowicie szokująca. Przed kilkoma chwilami był bliski zgwałcenia mnie, a teraz zachowywał się jakby nigdy nic. Dalej skupiałem się na drodze i ewentualnych przeszkodach. Po dłuższej wędrówce poczułem jak zaczynam słabnąć. Nogi mi miękły, kolana się pode mną uginały, oczy się kleiły a głowa robiła się ciężka. Cały ciężar ciała zacząłem opierać na Tochim. Prawie usypiałem na stojąco.
-Zajączku, chcesz iść spać?
Pokręciłem głową, opierając ją na torsie Tochiego.
-Nie chcę... muszę wrócić do domu. Nie będę spał w lesie...
-To może zrobimy sobie przerwę?
-Nie... jeżeli zrobimy przerwę, to znowu będziesz chciał to zrobić.
-Obiecuję, że nie. Kilka minut i na pewno będziesz w pełni sił.
-Nie... jeżeli zasnę, to potem nie wstanę. Będę szedł, choćby przez całą noc.
-Nie możesz się przemęczać. Zaraz padniesz, jeżeli się nie zdrzemniesz.
-Nmm... nie... mówiłem, że będę szedł całą noc i taki mam zamiar. Chociażbym miał paść.
Zachwiałem się, praktycznie z zamkniętymi oczami. Utrzymałem się w pionie tylko dzięki Tochiemu. Byłem wykończony, ale miałem zamiaru iść spać.
-To może zrobimy tak, zrobisz sobie przerwę, a za pięć minut cię obudzę i pójdziemy dalej. I obiecuję, że pójdziemy dalej, nawet gdybym miał cię postawić na nogi siłą. Zgoda?
Pokiwałem głową. Nie byłem pewny, czy docierały do mnie jego słowa, ale wydawały się brzmieć rozsądnie. Usiadłem ciężko, opierając się o drzewo. W mgnieniu oka usnąłem.
- Zajączku. Wybacz, że cię budzę, ale musimy iść dalej.
Usłyszałem z czeluści nocnej otchłani. Jednocześnie poczułem, jak ktoś mną targa. Nie miałem siły otworzyć oczu. Co prawda te pięć minut pomogły mi odrobinę odsapnąć, ale ciągle miałem niedobór snu. Tochi złapał mnie za rękę, ciągnąc do góry. Wbrew sobie wstałem, opierając się od razu na nim. Usłyszałem wtedy jego serce. Biło mocno i szybko. Dziwne... nie przypominałem sobie, żeby to był jego zwyczajowy puls. Szybkie bicie serca mogło być spowodowane stresem, strachem, adrenaliną bądź przedawkowaniem kofeiny. Ciekawe skąd mógłby wziąć kawę. Poczułem ciepłą dłoń Tochiego, ciągnącą mnie przed siebie. O mało co się nie wywróciłem, ale udało mi się utrzymać równowagę. Ruszyłem chwiejnym krokiem, potykając się o korzenie i rośliny. Nie miałem już siły, żeby trzymać podniesione powieki. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy Tochi odrobinę zwolnił, zdałem sobie sprawę, jakim szybkim tempem maszerowaliśmy.
- Coś się stało?
Zapytałem, praktycznie przez sen.
- Nic takiego. Wydawało mi się, że coś słyszę i wolałem przyśpieszyć.
Odmruknąłem coś, co miało mniej więcej znaczyć ,,aha" i ruszyłem dalej, opierając się na Tochim. Nie obchodziły mnie nawet patyki i liście, zahaczające o moje włosy i ubrania. Byłem zbyt wykończony, by się tym przejąć.