wtorek, 19 lipca 2016

Zajączek CXXXIV - Epilog

- No dobrze, a w tym miejscu postawimy pokój Usagiego i Tochiego - W szóstkę staliśmy nad nowym planem, zrobionym przez Mitę. Wyjątkowo skromnym, jak na nasze potrzeby, ale niestety, takie a nie inne otoczenie sprawiło, że nie mogliśmy dużo bardziej się rozbudować. - Wszystkim pasuje?
- Jak dla mnie wygląda świetnie - Pokiwałem głową. Jak zawsze Mita się postarał. Biorąc pod uwagę to, że domek znajdował się na klifie i musiał przestrzegać całą masę różnych przepisów BHP, wyglądał świetnie. Odwróciłem na chwilę od niego wzrok i zerknąłem na ścianę. Wisiało tam nasze wspólne zdjęcie sprzed kilku dni. Identyczne wisiało kiedyś w biurze rodziców. No dobra... zupełnie inne. Na tamtym wszyscy byliśmy galowo ubrani i robione było w specjalnym studiu. Za to na tym wiszącym w naszej salo obrad nie było tam rodziców, a oprócz naszej piątki był tam też Tochi i Mita. W końcu też byli częścią naszej rodziny. Nawet jeżeli jeden z nich nie był jeszcze co do tego całkowicie przekonany. No i robione było spontanicznie, w parku, gdy wspólnie się tam wybraliśmy. A wyszło na tyle dobrze, że zawisło tutaj.
- Kupować domek letniskowy na jakieś tropikalnej wyspie zaraz po wypuszczeniu pierwszej partii ubrań - Mita pokręcił głową z rozbawionym uśmieszkiem. - Ale co nazwisko to nazwisko. Jak tam idzie sprzedaż eco-ubrań? - Zagadnął nagle, na chwilę odrywając wzrok od planu.
- To był strzał w dziesiątkę - Hana uśmiechnęła się promiennie. Miałem dziwne wrażenie, że od kilku dni rozkwitała. Nie chciała nam powiedzieć co się dokładnie dzieje, ale czułem, że to jest kwestia dni, aż nam o tym powie. Z tego co wiedziałem, razem z Kashikoiem ucięli sobie poważną pogawędkę z rodzicami, gdy tylko się okazało, że nasza pierwsza partia ubrań odnosi sukces. - Jak się okazało, połączenie naszych wspólnych koncepcji idealnie wpasowało się w to, czego oczekują ludzie. Wpasowaliśmy się idealnie do potrzeb każdej grupie wiekowej. Kto by pomyślał - Zaśmiała się krótko i uroczo, dodatkowo się rumieniąc. Miałem dziwne wrażenie, podparte podsłuchiwaniem pod drzwiami, że oboje powiedzieli rodzicom, że nie chcą umawiać się z ludźmi wybranymi przez nich. A przynajmniej z całą pewnością chcieli im to powiedzieć, co dokładnie ustalali za niby zamkniętymi drzwiami. Gdyby nie towarzystwo Enmy i Raito, którzy podsłuchiwali pod drzwiami razem ze mną, sam nie mógłbym w to uwierzyć, ale chyba tak było. Wydawało mi się, że Hana kogoś poznała i stąd ten jej wspaniały nastrój. Kashikoi nam też zdradził, że zerwał ze swoją dziewczyną, o której notabene wiedziałem tylko ja. Wszyscy byli zaskoczeni, że w ogóle miał dziewczynę, ale najważniejsze, że teraz był szczęśliwy bez niej. Rozmowa z rodzicami na nim nie zrobiła najmniejszego wrażenia i zachowywał się całkowicie normalnie. To było dla niego typowe, tym bardziej byłem ciekawy, czy przypadkiem kogoś przed nami nie ukrywa.
- Spodziewałem się tego po was. Jesteście wszyscy niesamowici - Zaśmiał się krótko Mita. - Swoją drogą Hana, wydaje mi się, czy jest coś o czym nie wiem? Cała promieniejesz.
Hana typowym dla naszej rodziny zwyczajem zalała się rumieńcem i usilnie starała się ukryć wcześniejszy uśmiech. Było to niesamowicie uwłaczające, ale widziałem w jej zachowaniu coś bardzo bliskiego do mnie.
- Nie, wydaje ci się... - Powiedziała, nerwowo okręcając kosmyk włosów na palec i zagryzła dolną wargę, by nie uśmiechnąć się ponownie. Wyglądała przy tym naprawdę ślicznie. I dawno nie widziałem jej tak radosnej. Byłem ciekaw czy miało to związek z tym, że ostatnio dziwnie często chodzi do sklepu. Przypadkiem tego samego, w którym poznała swoją pierwszą, niespełnioną miłość. Cóż, miałem tylko nadzieję, że on, kimkolwiek nie jest, doceni to, jaki skarb mu się trafił. A gdyby było inaczej... pewnie skończy naprawdę marnie. My już tego dopilnujemy.
- Hej Usagi - Poderwałem gwałtowne głowę, gdy usłyszałem swoje imię. Wszyscy wpatrywali się we mnie. Kashikoi uśmiechnął się delikatnie, widząc moje zaskoczenie. - Nie zasypiaj. Już tydzień temu wróciłeś ze swojego wyjazdu, a ciągle bujasz w obłokach.
- Przepraszam - Uśmiechnąłem się niepewnie. - Ja po prostu...
- Nie tłumacz się, pewnie wyobrażasz sobie, jak ten domek będzie wyglądał teraz, co? - Mita uśmiechnął się delikatnie, z pewną dumą, zerkając na plan.
- Tak, jasne - Pokiwałem energicznie głową. - Teraz to właściwie jeden pokój. Jak się tym zajmiemy, będzie o wiele lepiej. Przy okazji będziemy musieli zrobić coś z tą łódką co tam jest. Teoretycznie należy do właściciela tego domku, ale korzystają z niej wszyscy. A może zrobić tam jakiś hangar dla łodzi? - Rozmarzyłem się. Pływanie po oceanie jakąś porządną łodzią, całymi dniami, opalając się w blasku słońca, a potem wspólnie oglądać zachody słońca... cholera, znowu się rozmarzyłem.
- Brzmi całkiem obiecująco - Rzucił Kashikoi. - Swoją drogą ładna biżuteria - Ponownie wbił wzrok w szkic Mity, a ja sam przez chwilę nie wiedziałem o co chodzi. Dopiero potem chłodny dotyk złota dał o sobie znać. Momentalnie zalałem się rumieńcem, gdy spojrzenia wszystkich padły na moją dłoń.
- To... to nie tak, jak się wydaje... - Wydukałem, coraz bardziej zarumieniony.
- Powinienem wam pogratulować? - Zaśmiał się krótko Mita.
- Nie! To nie jest w żadnym wypadku to, na co się wydaje! To po prostu... taki tam prezent... - Nadąłem policzki, spoglądając na gładki, złoty pierścionek.
- Ale chyba powiesz nam coś więcej? - Hana wydawała się niezdrowo podekscytowana tym jednym, głupim prezentem. Zupełnie jakbym naprawdę miał wziąć ślub z Tochim... - Albo nie, powiesz nam dzisiaj na kolacji - Położyła dłoń na mojej dłoni. - Mita, ty też będziesz, prawda? - Zwróciła się gwałtownie w jego stronę.
- Mita, a gdzie twój pokój? - Zapytał nagle Raito, który przez kilka ostatnich minut intensywnie przyglądał się rozpisce naszego przyszłego domku letniskowego. - Wszyscy mamy, a ty nie...
- Wiesz, nie jestem członkiem waszej rodziny i...
- Jasne, że jesteś - Powiedzieliśmy niemal równocześnie z Kashikoiem. Mita wyglądał na lekko zaskoczonego, ale uśmiechnął się delikatnie. Mimo to, wciąż nie wyglądał na przekonanego.
- Mita - Kashikoi oparł dłoń na jego ramieniu i lekko je ścisnął. - Znamy cię prawie od zawsze, spędzasz z nami święta, przyjeżdżasz na urodziny... dlaczego miałbyś nie jeździć z nami na wakacje?
- Kashikoi ma racje i tak znosimy cię prawie na co dzień - Powiedziała Enma, unosząc dumnie głowę. - I jak na członka naszej rodziny jesteś całkiem znośny.
- Uznam to za komplement - Zaśmiał się krótko. - Ale serio nie mogę...
- Daj mi ten ołówek - Kashikoi wyrwał mu z ręki ołówek i przedzielił jeden z pokoi na pół. - Proszę, już masz miejsce.
- Łał, dzięki - Mita zaśmiał się krótko, nim udało mu się opanować. - Ale jeżeli chcesz dzielić jakiś pokój, nie pogardziłbym takim, który... - Ponownie odebrał swoją własność i jego końcem wskazał na kwadrat, który Kashikoi przedzielił na pół. - No wiesz, nie jest łazienką.
Kashikoi spojrzał na plan i zaśmiał się krótko, podobnie jak my wszyscy.
- Dobra, mój błąd. Sam wybierz sobie pokój, a my go podzielimy. Projektowanie zostawię tobie, a ja zajmę się firmą.
- Czyli ustalone - Hana aż przyklasnęła. - ty znajdujesz miejsce na pokój dla siebie, a wieczorem idziemy wspólnie na kolacje.
- Umm... - Uniosłem dłoń, zwracając na siebie uwagę. - Tylko ja nie wiem czy będę dzisiaj dyspozycyjny, bo...
- Mamy rezerwacje na siedem osób, możesz wziąć Tochiego - Powiedział z chłodną beznamiętnością Kashikoi, a reszta rodzeństwa tylko uśmiechnęła się delikatnie.
- Nie powiedziałem, że...
- Tochi nas uprzedził, że cię dzisiaj porwie, więc spokojnie. Ale nim się zwolnisz, musimy obgadać jeszcze nową serię ubrań. Wspominałeś jakiś czas temu o motywach kwiatowych, tak? Masz jakieś konkretne pomysły? Ah, Mita, dodasz swój pokój do naszego domku i o osiemnastej u nas. Możesz zmniejszyć nasze pokoje, ale salon postaraj się utrzymać tej samej wielkości. Dasz radę? -=
- Da się załatwić - Kiwnął głową, bawiąc się ołówkiem i przygryzając dolną wargę. Znałem ten wyraz twarzy. Właśnie tworzył milion kombinacji w głowie i szukał najlepszej dla nas wszystkich. Kashikoi podsunął mu kilka kartek, na których spokojnie mógł szkicować. Mita chyba sam nie zauważył, jak zaczął pracować nad swoim projektem. Wpadł w szał twórczy, więc mu nie przeszkadzaliśmy.
- No dobra, to co z tymi motywami kwiatowymi? - Kashikoi ponownie zwrócił się do mnie.
- Ah, tak, mam trochę projektów. Pomyślałem, że moglibyśmy robić ubrania przypominające różne kwiaty. Będzie to wyglądać świetnie na sukienkach, ale będziemy musieli pomyśleć jak sprytnie przekształcić to w modę męską, żeby nie wyglądało to zbyt żałośnie.
- Mam pomysł - Wyrwał się Raito. - A co gdyby zrobić rękawy wzorowane na kielichach kwiatów?
- Moglibyśmy zrobić połączenie kilku rodzajów kwiatów - Rzuciła Enma.
- Podoba mi się ten pomysł - Wtrąciła Hana. - Kwiatowy pokaz mody byłby naprawdę cudny.
- Moglibyśmy zrobić serię ubrań kwiatowych na każdą porę roku, w jesień wzorować się na liściach, a na zimę płatkami śniegu.
- Jeżeli firma będzie dobrze funkcjonować możemy zrobić ekskluzywną kolekcję na zimę - Wtrącił Kashikoi. - Kilkaset sukienek, każda inna, jak płatki śniegu.
- I kolekcja niebieskich, męskich garniturów. To będzie nieco trudniejsze, ale możliwe - Dodałem.
- No dobrze, ale na razie skupmy się na obecnej kolekcji. Przede wszystkim musimy wybrać kwiaty, dopasować do nich krój i...
Kashikoi przerwał nagle, gdy drzwi do naszej sali narad otworzyły się z hukiem. Odwróciliśmy się wszyscy w tę stronę i nawet Mita podniósł wzrok znad swoich szkiców. W progu znajdował się ogromny bukiet kwiatów z przeważającą ilością czerwieni. Dopiero po chwili, zza kwiatów dostrzegłem uśmiechniętego szeroko Tochiego. Momentalnie wzrok wszystkich przeniósł się na mnie.
- Przeszkadzam? - Wszedł do pokoju, niespecjalnie się przejmując tym, że rzeczywiście może przeszkadzać. Zacisnąłem dłonie w pięści, nieznacznie się rumieniąc. Z szerokim uśmiechem podszedł do Hany i jakby nigdy nic wręczył jej małą gałązkę, niemal całkowicie obsypaną różowymi kwiatkami. Ona lekko się zaczerwieniła, ale odpowiedziała mu łagodnym uśmiechem. Poczułbym się zazdrosny, gdyby nie to, że bez słowa identyczne kwiaty wręczył Raito i Enmie, którzy byli podobnie zaskoczeni, ale wyglądali na zadowolonych.
- Wy też byście dostali, ale uznałem, że to nie byłoby odpowiednie - Zwrócił się do chłopaków z uśmiechem. Obaj wykonali niemal identyczny gest - podnieśli jedną dłoń na znak, że wszystko w porządku. Jakoś nie wyglądali na specjalnie przejętych tym, że nie dostali kwiatów.
Tochi stanął przede mną, wciskając mi w ręce ogromny bukiet. Zaczerwieniłem się jeszcze bardziej, gdy spojrzenia wszystkich padły na naszą dwójkę.
- Tochiii... - Wycedziłem przez zęby. - Mówiłem ci, że teraz pracuję - Odepchnąłem od siebie kwiaty i zacząłem popychać Tochiego w stronę drzwi. Naprawdę nie miałem pojęcia jak inaczej poradzić sobie w tak kompromitującej sytuacji. - Mamy zebranie, nie wyjdę od tak po prostu, a ty nam przeszkadzasz.
- Przepraszam, akurat dojechałem i...
- Nic mnie to nie obchodzi, przeszkadzasz nam.
- Możesz iść - Odwróciliśmy się gwałtownie w stronę Kashikoia, gdy prawie udało mi się wypchnąć Tochiego za drzwi. - Omówimy jeszcze twój pomysł, a szczegółami zajmiemy się kiedy indziej. Powiedzmy, że na razie masz wolne. Dobrze cię widzieć Tochi.
- I nawzajem - Błysnął jeszcze tym swoim uroczym uśmieszkiem, a nim zdążyłem się sprzeciwić, chwycił mnie za rękę i wyciągnął z pokoju, od razu prowadząc do drzwi.
- Naprawdę musisz mnie upokarzać za każdym razem, gdy przyjeżdżasz? - Zapytałem chłodno, zalewając się rumieńcem. - I co to za kwiaty, które dałeś Hanie, Raito i Enmie?
- Wybacz, nie mogłem dłużej wytrzymać. Po prostu nie mogę bez ciebie żyć - Uśmiechnął się czule, wyciągając mnie na zewnątrz. - I nie musisz być zazdrosny. Akacja różowa oznacza miłość. platoniczną. Idealny prezent dla mojej nowej rodziny.
- Wcale nie jestem zazdrosny i... poczekaj, gdzie mnie ciągniesz? - Udało mi się tylko w biegu złapać buty, nim wyciągnięty zostałem na kamienną ścieżkę przed naszym domem.
- Na randkę oczywiście. Miesiąc miodowy odpuszczę ci, do czasu, aż nie będziesz trochę mniej zajęty.
Przewróciłem oczami. Tochi był naprawdę niemożliwy. Wyrwałem się z jego uścisku, żeby chociaż założyć buty, nim zdecydował się mnie wyciągnąć boso na ulicę.
- Może wypadałoby najpierw mnie zapytać? Zresztą, czemu aż tak się spieszysz?
- Jak to czemu? Wieczorem mamy kolacje u ciebie, prawda? Kashikoi mi powiedział. W ogóle to jestem z ciebie okropnie dumny za tę kolekcję. Świetnie się spisaliście - Powiedział z tak szerokim uśmiechem, że serce gwałtownie mi przyspieszyło. Prychnąłem, ponownie się rumieniąc.
- Możesz przyjść, ale nie waż się mówić niczego dziwnego. Przypominam, że nie jesteśmy zaręczeni, a jeżeli powiesz coś takiego, to cię zabiję. Tak samo, jak założysz to na kolacje - Powiedziałem chłodno i rzuciłem w jego stronę małe, granatowe pudełeczko, które złapał w locie. Spojrzał na nie z zaskoczeniem, a potem na mnie. Gdy je otworzył, przez chwilę wpatrywał się w nie z niedowierzaniem, nim podniósł na mnie spojrzenie z tym swoim szerokim, uroczym uśmiechem, który dosłownie roztapiał mi serce.
- Nie myśl sobie, że tylko ja będę nosił coś takiego - Powiedziałem chłodno. Otworzyłem już usta, żeby coś dodać, ale Tochi natychmiast zatkał je pocałunkiem, obejmując mnie ciasno w pasie jedną ręką.
- Ale ja cię cholernie kocham, wiesz? - Zapytał z szerokim uśmiechem. Zagryzłem dolną wargę, ale nie udało mi się powstrzymać szerokiego uśmiechu i delikatnego rumieńca.
- Wiem - Kiwnąłem głową. - Też cię kocham... - Dodałem ciszej, nim znowu mnie pocałował. Kątem oka zerknąłem na trzymane w jego dłoni pudełko. Martwiłem się, czy wszystko wyjdzie dobrze, ale pierścionek całe szczęście nie odwrócił się w pudełku i od razu było widać dwa napisy, jeden na zewnętrznej, a drugi zewnętrznej stronie pierścionka.
,,Kocham Cię" i ,,Zajączek¦♥"
♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥



Cóż, co by nie było to już ostatnia część z tej serii. Nie powiem, serce mi się krajało, gdy pisałam ten rozdział i nawet chciało mi się płakać xD W pewnym momencie miałam ochotę olać to, że nie mam pomysłu na fabułę, że głosowaliście na coś innego i po prostu dalej tworzyć ,,Zajączka". Nie sądziłam, że będzie mi tak ciężko rozstać się z Usagim i Tochim. W każdym razie z całą pewnością wrócę jeszcze kiedyś do nich np. podczas jakichś specjalnych okazji.
Swoją drogą, z góry uprzedziłam, że dzisiejszy post nie pojawi się tak jak inne - w sobotę, tylko akurat we wtorek. Dlaczego? Otóż, dzisiaj dokładnie mijają 3 lata od kiedy piszę ,,Zajączka"! Aż ciężko mi uwierzyć, że ciągnęłam tą serię dokładnie 3 lata. Zwłaszcza, że teraz jak nad tym myślę to jej początek wydaje mi się zaskakująco bliski. Smutno mi, bo ta historia była ze mną przez większość czasu trwania tego bloga i między innymi na niej naprawdę wielu rzeczy się nauczyłam, jeżeli chodzi o pisanie. Boję się trochę, że żadna z kolejnych serii nie będzie aż tak fajna, ani tak długa jak ta i że na tle ,,Zajączka" wszystko co teraz napiszę będzie was zawodzić. A zawiedzenie was to ostatnia rzecz, jaką chciałabym zrobić, bo gdyby nie wy, gdyby nie każdy z was, ta seria nigdy by nie powstała. Nie dokończyłabym pewnie ,,AkixKei", nie miała tego bloga, albo opuściła go, gdyby nikt go nie czytał i nie mogłabym się spełniać pisarsko. Dlatego w imieniu swoim, a także Usagiego i Tochiego, dziękuję wam wszystkim za te trzy cudowne, wspaniałe lata. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną przy innych seriach, będziecie wspierać mnie dalej, a do dwójki moich kochanych bohaterów, będziecie wracać równie chętnie jak ja.

sobota, 9 lipca 2016

Zajączek CXXXIII - ,,Tak"

- To jaki jest teraz plan? - Zapytałem, siedząc na murku i zajadając się lodami. Dziewczyna, na którą wcześniej wpadliśmy, na całe szczęście nie dręczyła nas więcej. Co innego Tochi, który nie mógł przestać się chamsko uśmiechać.
- Kocham cię...
- Nie o to pytałem! - Kilku ludzi odwróciło się w naszą stronę, więc ponownie spojrzałem w ziemię. - Nie o to pytałem... - Powtórzyłem ciszej, nadymając niezadowolony policzki.
- Zjedz, zaraz pójdziemy dalej. Ale muszę przyznać...
- Nic mnie to nie obchodzi.
- Ale...
- Nie.
- Ale...
- Nie! - Zignorowałem kolejne ciekawskie spojrzenia. Dobrze, że ludzie i tak nie rozumieli, co mówiłem. - Nie chcę o tym słyszeć, ani słowa.
- To było słodkie - Powiedział na tyle szybko, że nawet nie zdążyłem mu przerwać. Prychnąłem, odwracając od niego spojrzenie. - I wyglądasz słodko, jak jesteś zazdrosny, wiesz o tym?
- Zamknij się... - Powiedziałem cicho. Wiedziałem sam, że byłem cholernie zazdrosny. Gdy zobaczyłem, jak tamta dziewczyna się zbliża, to miałem ochotę ją rozszarpać na strzępy. Jakim prawem kleiła się do MOJEGO Tochiego? Ja wiem, że wyglądał cholernie przystojnie, zwłaszcza w nowych ubraniach, ale... przecież kupiłem je, by był atrakcyjniejszy dla mnie, a nie dla każdego, kto akurat przejdzie. - I więcej nie uśmiechaj się tak do obcych osób... - Dodałem niemal szeptem, wbijając wzrok w prawie pusty już wafelek po lodzie.
- Zajączku...
- Po prostu... po prostu przestań - Powiedziałem chłodno, ale z pewnym bólem.
- Obiecuję - Odważyłem się na niego spojrzeć. Uśmiechał się delikatnie, z pewnym rozczuleniem. Odwróciłem wzrok i dokończyłem mojego loda. - To co? Czas kontynuować naszą randkę, tak? - Wyciągnął rękę w moją stronę. Ze względu na sytuacje, musiałem zignorować jego pomoc i sam wstałem, by pójść dalej. Tochi poprowadził mnie dalej uliczką, między kolejnymi sklepami, stoiskami i innymi atrakcjami. Minęliśmy róg jakiegoś baru i stanąłem zaskoczony. Otoczone metalowym ogrodzeniem stało przed nami... wesołe miasteczko. Nie wierzyłem, że Tochi tutaj chciał mnie zabrać, ale jego uśmiech nie pozostawiał mi wątpliwości. Co prawda kilka atrakcji i wielkie koło młyńskie było widoczne z daleka, ale to było ostatnie miejsce, które bym obstawiał, że tu przyjdziemy.
- Wesołe miasteczko? - Zapytałem jakby dla upewnienia.
- Wesołe miasteczko - Błysnął uśmiechem. - Będzie super, zaufaj mi. Najpierw się przejedziemy samochodzikami, potem kolejka górska, może jakieś konkursy, wata cukrowa, a na koniec koło młyńskie.
- Widzę, że wszystko dokładnie sobie zaplanowałeś, co? - Uśmiechnąłem się delikatnie. Pomysł wesołego miasteczka był... dziwny, ale całkiem ciekawy.
- A potem restauracja. Będę miał pierwszą okazje, żeby założyć ten garnitur od ciebie. I jeżeli już raz na jakiś czas zabieram cię na randkę to chcę, żebyś bawił się jak najlepiej.
Położył dłoń na moich plecach i poprowadził mnie do miasteczka. Przy kasach kupił nam po karnecie na wszystkie atrakcje.
Udaliśmy się najpierw na samochodziki. Kusiło mnie, żeby zaproponować Tochiemu kolejny zakład, ale jeżeli miał prawo jazdy, możliwe, że i w tym był lepszy. A jego kolejnego głupiego zadania z pewnością bym nie wytrzymał. Zwłaszcza, że nie wiedziałem, co wymyśli za zwycięstwo w salonie gier.
Właściciel toru z samochodzikami wskazał mi żółty samochodzik, a Tochiemu czerwony. Oprócz tego na torze było kilka osób, nerwowo czekających na rozpoczęcie kolejki.
- Powodzenia - Rzucił jeszcze Tochi, nim się rozdzieliliśmy. Czułem się jak dzieciak, ale w samochodzikach siedziało sporo osób starszych ode mnie, co trochę mnie uspokoiło. A Tochi wydawał się naprawdę zadowolony, więc nie narzekałem. Po chwili mężczyzna odpalił urządzenie i samochodziki mogły ruszyć. Nim się poruszyłem, jakiś gościu uderzył mnie od tyłu, przez co o mało co nie uderzyłem w kierownice. Zaraz zawróciłem i podjechałem do Tochiego. Próbował wyminąć właśnie jakieś zderzone samochodziki, więc nawet nie zauważył, gdy uderzyłem go w bok.
Sam byłem zaskoczony, ale bawiłem się świetnie na tej dziecinnej zabawie. Poczułem się znowu jak dzieciak, jak wtedy, gdy byłem tu z rodzeństwem te kilka lat temu. Mgliście pamiętałem, że tylko Kashikoi ze mną jeździł, bo Hana była zbyt delikatna i rodzice stwierdzili, że ,,damie nie wypada". Ta idiotyczna przejażdżka sprawiła, że naprawdę poczułem się jak dziecko. Do tego stopnia, że gdy w końcu nasza rundka się skończyła, od razu pociągnąłem Tochiego na kolejkę górską. Wyglądał na zaskoczonego, ale chętnie poszedł ze mną. Najpierw na kolejkę górską, a potem kilka innych atrakcji, kolejek i znowu na kolejkę górską. Gdy skończyły nam się rzeczy, na których mogliśmy jeździć, byłem okropnie zmęczony i niesamowicie podekscytowany. No i po tych wszystkich atrakcjach trochę mnie mdliło.
- A wydawałeś się sceptycznie nastawiony do tego - Zaśmiał się Tochi, siadając przy mnie. - A dawno nie widziałem, żebyś był aż tak podekscytowany.
- Trochę mnie poniosło... - Przyznałem, lekko się rumieniąc, ale wciąż z szerokim uśmiechem. - To przez te samochodziki. Poczułem się jak dzieciak.
- Jesteś dzieciak.
- Jesteś niewiele starszy ode mnie - Oburzyłem się. - Poza tym, jeżeli ja jestem dzieckiem, to ty jesteś pedofilem.
- Może i tak - Wzruszył ramionami. Opuścił mnie na chwilę bez słowa i wrócił z wielką, niebieską watą cukrową. - Uznałem, że lepiej będzie jak przekąsimy już po wszystkim. Wolałbym, żebyś przedwcześnie tego nie zwrócił - Wyciągnął watę w moją stronę. Szczerze mówiąc wolałbym coś mniej słodkiego, ale watą też nie zamierzałem pogardzić. - To co? Diabelski młyn?
Zerknąłem na niebo. Słońce już zbliżało się do horyzontu, powoli barwiąc niebo na  czerwono. Wydawała się to genialna pora na ostatnią z atrakcji. Kiwnąłem głową i poszliśmy we wskazanym kierunku, częstując się kupioną przez Tochiego watą.
Usiedliśmy w jednym z siodełek, zwróconych kierunkiem w stronę oceanu i zachodzącego słońca. Koło ruszyło powoli, unosząc nas coraz wyżej i odsłaniając coraz piękniejsze widoki, gdy niebo zalewało się różem, fioletem i odcieniami czerwieni.
- Wiesz co? - Rzucił Tochi. Wziął ode mnie pusty patyczek po wacie cukrowej i odłożył ją na bok. - Kocham las, ale muszę ci tutaj przyznać rację. Taka randka to jednak jest coś.
- Trochę klasy raz na jakiś czas nikomu nie zaszkodzi - Uniosłem dumnie głowę. Starałem się zachowywać chłodno, żeby się uspokoić po moim wcześniejszym wybuchu radości. Wpatrywałem się w coraz piękniejszy widok przed nami, a serce coraz bardziej mi przyspieszało. Koło młyńskie, ocean, zachód słońca, nasza dwójka... musiałem mocno się starać, żeby sam nie rzucić się Tochemu na szyję, bo nie wiem, czy umiałbym to przerwać.
- Unikasz mojego spojrzenia - Stwierdził nagle. Wbiłem usilnie wzrok w ziemię. - I się rumienisz.
- Nie prawda...
Obok usłyszałem krótkie, rozbawione prychnięcie. Tochi przysunął się, przylegając swoim ramieniem do mojego. Ścisnął delikatnie moją dłoń, boleśnie przyspieszając bicie mojego serca.
- Zajączku... - Szepnął. Zacisnąłem powieki, żeby na niego nie patrzeć. Zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony. Dlaczego tak reagowałem na jego dotyk? To nie mogło być spowodowane tylko tym, że byłem podekscytowany. Jęknąłem krótko, gdy jednym palcem uniósł moją twarz. Otworzyłem niepewnie oczy, pesząc się jeszcze bardziej, gdy zobaczyłem, jak wbija we mnie to głębokie spojrzenie, od którego niemal dostawałem dreszczy. Usta zaczęły mi mrowić, gdy Tochi przysunął się niebezpiecznie blisko. Szepnąłem jego imię, niemal ocierając ustami o jego usta. Zamknąłem oczy i cicho jęknąłem, gdy mnie pocałował. Dzień był w miarę chłodny, ale i tak miałem wrażenie, że płonę.
Zaczął mnie całować coraz goręcej i coraz namiętnej. Jego dłoń spoczęła na moim karku, przyciągając mnie mocniej do siebie. W głowie mi szumiało, jakbym wypił za dużo alkoholu, a całe moje ciało było przerażająco słabe. Przysunąłem się jeszcze bliżej, tylko pogłębiając pocałunek. Jęknąłem tylko, gdy Tochi wsunął język do moich ust. Żeby chociaż mieć złudzenie, że uda mi się nie stracić równowagi, chwyciłem jego koszulę. Wiedziałem, że dalej jesteśmy w miejscu publicznym, że ludzie mogą nas zobaczyć, ale byłem przekonany, że jeżeli Tochi spróbowałby czegoś więcej, nawet nie mógłbym mu odmówić.
Otworzyłem niepewnie oczy. Koło zwolniło, gdy dotarliśmy niemal na jego szczyt. Tochi bardzo powoli odsunął się ode mnie, wysuwając język z moich ust. Przez chwilę łączyła je cienka stróżka śliny, nim zerwała się, przyklejając się do naszych ust.
- W porządku? - Zapytał Tochi. Był spokojny, ale on też ciężko oddychał. Pokiwałem tylko głową, usilnie starając się wyrównać oddech. Tochi złożył jeszcze krótki pocałunek na moim czole i przytulił mnie do siebie. Oparłem głowę na jego piersi i wbiłem wzrok w widok przed nami.
- Kocham cię.
- Wiem - Wtuliłem się w niego. Słońce cudnie odbijało się od oceanu, barwiąc zarówno niebo, jak i wodę na setkę kolorów. Nie mogłem oderwać od tego wzroku i teraz, wtulony w Tochiego, patrząc na ten cudny widok, w końcu poczułem, że naprawdę nie potrzebuję niczego więcej.
***
Z bólem zniosłem, gdy zaczęliśmy zbliżać się do ziemi i Tochi musiał mnie puścić. Mógłbym tak siedzieć przez resztę wieczoru. Z drugiej strony, nasza randka jeszcze się nie skończyła. Znając Tochiego pewnie jeszcze planował siedzieć ze mną pół wieczora na balkonie, wpatrując się w ocean.
- To teraz kolacja? - Zagadnął, gdy wyszliśmy z karuzeli. Szedł blisko, na wypadek gdyby nagle drżące nogi całkowicie odmówiły mi posłuszeństwa, co było bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę mój stan.
- Jasne... ja stawiam - Przetarłem czerwone policzki, próbując się uspokoić po tym, co stało się wcześniej. Cholera, mały włos, a sam zaciągnąłbym go do toalety... - masz na mnie okropny wpływ.
- A co, już masz jakieś zbereźne myśli? - Zaśmiał się krótko, ponownie wprawiając mnie w zażenowanie.
- Debil...
- Perwersyjny zajączek.
- Jeszcze słowo, a sam będziesz jadł kolacje - Podniosłem na niego spojrzenie. Z lekkim uśmiechem przesunął kciukiem i palcem wskazującym po ustach, jakby zapinał na nich niewidzialny zamek.
Poszliśmy w drogę powrotną, mijając lodziarnię i galerie, aż doszliśmy do eleganckiej restauracji. Tochi po drodze przebrał się w galerii w białą koszulę i swoją marynarkę. Sam był zaskoczony, ale wyglądał w niej rewelacyjnie. Dobrze, że po drodze nikt nas nie zaczepił, bo chyba bym utopił dziewczynę, która próbowałaby się do niego dobrać.
Dotarliśmy do restauracji. Przy wejściu stał szef sali, który zaraz poprowadził nas do środka. Restauracja naprawdę wyglądała elegancko. Podłoga wyłożona była czerwoną wykładziną, ściany były w ciemnych kolorach z lśniącego materiału, a na suficie, pomalowanym na czarno jasne światełka miały zapewne przypominać gwiazdy.
- This table is okay for you? - Zapytał szef sali, zatrzymując się przy samym oknie. Znajdowało się niemal na całej wielkości ściany, dając nam cudny widok na ocean, w tej chwili prawie całkowicie czarny, gdy zaszło już słońce i oświetlony wyłącznie przez księżyc i tysiące gwiazd.
- Is great - Odpowiedział Tochi, niby mimochodem odsuwając mi krzesło, chociaż wiedziałem, że zrobił to celowo.
- Ty jeszcze pamiętasz, że jestem facetem, co? - Rzuciłem, gdy zajmował swoje miejsce na przeciwko. Po chwili kelner podał nam dwie karty dań.
- Przepraszam, ale naprawdę uwielbiam cię rozpieszczać.
- Wcale nie musisz. Jestem facetem, umiem sam sobie radzić.
- No dobrze, będę nad tym pracować - Uśmiechnął się delikatnie i wbił spojrzenie w kartę dań. Sam wybrałem dla siebie jakiegoś smacznie brzmiącego kurczaka i do tego colę, a po chwili obaj złożyliśmy zamówienie. Czekając na podane dań nie rozmawialiśmy. Siedzieliśmy w ciszy, wsłuchując się w przyjemny szum restauracji, wymieszany z oceanem i patrzyliśmy w fale, które uderzały o brzeg dosłownie metr od naszej restauracji. Gwiazdy migały wesoło na niemal bezchmurnym niebie, a dzięki odbiciu w wodzie, gdy patrzyłem w okno miałem wrażenie, że oboje jesteśmy gdzieś sami w całym kosmosie.
- Piękne co? - Zapytał cicho Tochi. Wiedziałem, że najchętniej by złapał mnie za rękę, ale nie mógł tego zrobić. Zamiast tego poczułem, jak lekko tyka moją nogę. Naprawdę czułem się z tym dziwnie, więc niby mimochodem położyłem rękę na stole, od strony okna. Tochi zrozumiał moje przesłanie i chwycił moją dłoń, ściskając ją delikatnie. - Jak patrzę na to, mam wrażenie, że jesteśmy na tym świecie tylko my dwaj... oprócz tej całej restauracji.
Zaśmiałem się krótko, kręcąc głową.
- Głupi jesteś...
- Aż żałuję, że nie wzięliśmy jedzenia na wynos. Zjadłbym na tarasie, wpatrując się w wodę.
- Wiesz... - Delikatnie wyrwałem dłoń z jego uścisku. Zwłaszcza, że kelner zaczął się zbliżać z colą dla mnie i Tochiego. - Możemy kupić lody i zjeść na tarasie. Noc jeszcze młoda.
- Brzmi obiecująco - Uśmiechnął się promiennie. Nie wiem czy to przez nastrój, czy te wszystkie gwiazdy, czy garnitur, czy to wszystko, serce nagle zabiło mi znacznie mocniej. Musiałem wziąć łyka coli, żeby ochłonąć chociaż trochę.
Zjedliśmy w przyjemnej atmosferze, rozmawiając o wszystkim i o niczym i rozkoszując się widokami za oknem. Bliskość musieliśmy zmniejszyć do minimum, żeby przypadkiem nie wyrzucili nas z restauracji za deprawowanie ludzi, czy coś w ten deseń. Gdy skończyliśmy i zapłaciłem za jedzenie, mimo sprzeciwów Tochiego, ruszyliśmy w drogę powrotną. Wieczór był wietrzny i chłodny, ale dość przyjemny, biorąc pod uwagę temperaturę, jaka panowała w dzień. Tochi bez słowa położył marynarkę na moich ramionach, żebym nie zmarzł za bardzo. Nim zdążyłem mu podziękować, gdy po prostu chwycił mnie za rękę. Zamiast cokolwiek powiedzieć, odwzajemniłem uścisk i przysunąłem się do niego, przylegając ramieniem do jego ramienia. Szliśmy tak wtuleni w siebie wzdłuż plaży. Po drodze zaszliśmy jeszcze do całonocnego sklepu i kupiliśmy duże pudełko lodów, za które Tochi z wielką satysfakcją zapłacił. To było słodkie, że pomimo tego, że miał znacznie mniej pieniędzy niż ja, tak się starał. Zastanawiałem się, czy kiedyś się pogodzi, że w tym związku to ja zarabiam. Z drugiej strony... jak spędzam czas u niego, może mi kupować wszystko... chyba rozumiałem, dlaczego tak uwielbia ciągać mnie do tego lasu.
Chwilę później siedzieliśmy przy stole na tarasie naszego domku, wpatrując się w widok przed nami i rozkoszując się wielkimi porcjami lodów miętowych z czekoladą.
- Wygląda jak kosmos, co? - Zapytał Tochi. Teraz bez żadnych oporów mógł chwycić mnie za dłoń. Spojrzałem na niebo. Światełka odbijały się od wody trochę jak miliard świetlików.
- Muszę ci przyznać rację, że tak - Powiedziałem, znowu zerkając na Tochiego. Miałem wrażenie, że w jego oczach odbija się więcej gwiazd niż w całym oceanie.
- Jakbyśmy byli tutaj tylko we dwóch, co? - Uśmiechnął się, a mi serce nagle zaczęło bić mocniej. Może to przez ten świetny dzień, albo przez to, że w tej koszuli wyglądał tak świetnie, ale nagle odniosłem wrażenie, że wieczór zrobił się nagle bardziej gorący. - Tylko my dwaj w całym kosmosie. Nie byłoby to takie złe, co?
- Pf... głupi jesteś - Prychnąłem, lekko się rumieniąc i odwróciłem głowę w bok. - Naprawdę chciałbyś przez resztę życia byś skazany tylko na mnie?
- Oczywiście, że tak - Znowu uśmiechnął się promiennie, a ja miałem wrażenie, że moje serce się roztapia. Wbiłem wzrok w miskę lodów, bawiąc się nimi, aż zamieniły się w zielonkawą papkę.
- Dziwny jesteś... - Niechętnie poniosłem wzrok, gdy Tochi podniósł się i pochylił nade mną. Zamknąłem tylko oczy, gdy na ustach poczułem delikatny, czuły pocałunek. Gdy odważyłem się otworzyć oczy, zrobiło mi się jeszcze goręcej. Niebo lśniące nad Tochim i odbijające się w jego oczach sprawiło, że momentalnie się zatraciłem. Jęknąłem krótko, gdy pogłębiał pocałunek coraz bardziej i bardziej. Musiałem chwycić się jego koszuli, żeby przypadkiem nie przewrócić się na ziemię. Poczułem się dokładnie jak na diabelskim młynie, tylko teraz Tochi nie musiał w żaden sposób się powstrzymywać. Puścił mnie na sekundę, żeby obejść stół i ponownie wpił się w moje usta, wsuwając do nich język. Zimno lodów kontrastowało się z gorącem, które czułem z taką siłą, że z trudem się powstrzymywałem, żeby nie paść na ziemię i oddać się całkowicie Tochiemu.
Całował mnie kilka minut i już byłem przygotowany na to, że zajdzie dalej, ale wtedy odsunął się ode mnie, puszczając moje usta.
- Kocham cię - Szepnął, ściskając moje dłonie. Przewróciłem tylko oczami.
- Wiem, powtarzasz mi to codziennie.
- I chciałbym powtarzać do końca życia - Nim zrozumiałem co ma na myśli, uklęknął przede mną, wciąż ściskając moje dłonie. - Zajączku...
- Nie! - Zerwałem się z krzesła, nim zdążył dokończyć. - Tochi mówiłem ci już, że nie wyjdę za ciebie. Nie i kropka - Uniosłem głowę i skrzyżowałem ręce na piersi. Byłem pewny, że Tochi będzie chociaż udawał zawód, ale on uśmiechnął się delikatnie, co bardzo mi się nie spodobało. - Co ty planujesz?
Nawet nie podniósł się z kolan. Dalej z szerokim uśmieszkiem klękał, a ja za wszelką cenę nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że wygląda teraz naprawdę przystojnie.
- Mogę dokończyć? - Zapytał spokojnie. Niechętnie kiwnąłem głową. Wiedziałem, że prawie na pewno mi się to nie spodoba, ale byłem ciekawy, co takiego wymyślił tym razem. - Zajączku, nigdy nie chciałem umawiać się z facetem, nigdy nawet o tym nie myślałem. A jednak, gdy zobaczyłem cię związanego w lesie, serce zabiło mi jak nigdy wcześniej, a z każdą spędzoną z tobą chwilą coraz bardziej i bardziej byłem przekonany, że zakochuję się w tobie po uszy. I dalej z każdym dniem kocham cię coraz bardziej - Byłem zły. Nienawidziłem, gdy mi się oświadczał. A jednak, gdy zaczął mówić to... cokolwiek to miało być w końcu, robiłem się coraz bardziej rozczulony. Jednocześnie coraz bardziej sceptyczny, bo nie miąłem pojęcia, do czego on zmierza. - Dlatego chciałbym cię zapytać, czy zechcesz przyjeżdżać tutaj ze mną rok w rok, dokładnie w to miejsce, żebym mógł ci się oświadczać, aż w końcu przyjmiesz moje oświadczyny, albo śmierć nas nie rozłączy? - Uśmiechnął się czule, a ja przez kilka sekund nawet nie byłem w stanie wykrztusić z siebie słowa.
- Co? - Zapytałem w końcu. Byłem tak zaskoczony, że tylko to zechciało wydostać się z moich ust. Pytanie, czy wyznanie Tochiego było tak chaotyczne chore i bezsensu, że potrzebowałem chwili, żeby zrozumieć, o co właściwie mnie pyta. To był najbardziej idiotyczny sposób na zaręczyny o jakim kiedykolwiek słyszałem. Nawet gdybyśmy się z jakiegoś powodu rozstali, ciążyłaby na nas obietnica powrotu tutaj. To było dużo gorsze od zaręczyn.
- Chciałbym przyjeżdżać tutaj z tobą i co rok próbować ci się oświadczać, aż się nie zgodzisz. A to na przypieczętowanie obietnicy - Byłem zaskoczony jeszcze bardziej, gdy z kieszeni wyjął... małe pudełeczko. Wpatrywałem się w niego z jeszcze większym zaskoczeniem, gdy je otworzył, a w środku znajdował się... pierścionek. Myślałem, że już nie zaskoczy mnie bardziej. Pierścień był prosty i gładki, bez jakiegokolwiek kamienia, czy dodatku, na całe szczęście. Dopiero gdy się przyjrzałem, na złocie dostrzegłem ledwo widoczny wygrawerowany napis ,,Tochi ♥". Z zaskoczenia dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak bardzo jestem czerwony.
- Pytasz naprawdę? - Zapytałem w końcu. - Wiesz, że jeżeli kiedykolwiek zerwiemy i tak będziemy musieli tu przyjeżdżać?
- To będzie genialna okazja, żebyśmy do siebie wrócili. A ja jestem przekonany, że chcę być z tobą do końca życia. A nawet jeżeli miałoby to być te kilka dni w roku, będę najszczęśliwszą osobą na świecie.
Westchnąłem ciężko. Ten kretyn... naprawdę myślał, że zgodzę się na coś tak absurdalnego i głupiego? Przecież to było dokładnie to samo co zaręczyny, tylko... bez zaręczyn.
- Tochi... jesteś najbardziej irytującą, nieznośną i perwersyjną osobą, jaką znam... bez przerwy mnie molestujesz i co chwila mi się oświadczasz, chociaż znamy się naprawdę krótko. Naprawdę myślisz, że... - Zamilkłem. Jak film przed oczami przetoczyły mi się wszystkie wspomnienia. Znalezienie w lesie, potem pierwszą noc u niego, jak uratował mnie przed samobójstwem, wspólną noc, te wszystkie chwile, gdy mogłem liczyć tylko na niego, każdą spędzoną noc, każdy pocałunek... wszystkie uczucia jakie czułem przez cały nasz związek, uderzyły we mnie jak fala. Wiedziałem, że go cholernie kocham i że chcę być z nim do końca życia, ale... ale...
- Zajączku? - Tochi gwałtownie przestał się uśmiechać, a na jego twarzy pojawiło się lekkie zaniepokojenie, gdy w moich oczach zaczęły kręcić się łzy. - Coś się...
- Tak... - Niemal jęknąłem, przerywając mu w pół słowa.
- Co? - Teraz to on wydawał się kompletnie nie rozumieć.
- Tak, ty cholerny idioto! - Krzyknąłem przez łzy. - Kocham cię i własnie powiedziałem ci ,,tak"! Czego jeszcze ode mnie oczekujesz?!
Nie mam pojęcia co się ze mną działo, ale nie mogłem przestać płakać. Po prostu stałem tam, na tym cholernym tarasie, a miliardy gwiazd wokół mnie wydawały się mnie wręcz przytłaczać. Dokładnie tak jak świadomość, że przede mną klęczy osoba, którą kocham nad życie i nawet jeżeli nie jestem w stanie jeszcze stanąć z nim przed ołtarzem, chcę być z nim. Chcę, żeby był mój i nikogo innego. Wytarłem szybko oczy, ale łzy dalej spływały po moich policzkach. Ciepłe ramiona, które nagle mnie objęły, bynajmniej mi nie pomogły się uspokoić. Dopiero namiętny pocałunek złożony na moich ustach pomógł mi powstrzymać łzy. Tochi ścisnął moją dłoń, a chwilę potem na serdecznym palcu poczułem przyjemny chłód złota.
- Kocham cię - Szepnął, w końcu uwalniając moje usta. Uśmiechał się delikatnie, czym jeszcze bardziej niszczył mój spokój. - Najbardziej na świecie.
Zamknąłem oczy, gdy ponownie mnie pocałował. Oplotłem ramionami jego szyję, oddając pocałunek. Wciąż miałem na policzkach ślady łez, ale już udało mi się uspokoić. Ostrożnie odsunąłem się od Tochiego, uwalniając się od jego pocałunku. Wytarł resztki łez z mojej twarzy i przytulił mnie do siebie.
- Nie mów mi tylko, że to to dzisiaj kupowałeś... - Zapytałem, korzystając z okazji, żeby chociaż trochę się uspokoić. Tochi tylko mocniej mnie przytulił.
- Nie, kupiłem pierścionek już jakiś czas temu z myślą o naszym wyjeździe.
- Jesteś niereformowalny... - Uśmiechnąłem się mimowolnie, mojego stanu.
- Wiem, ale to przez to, że cię kocham - Puścił mnie w końcu i uśmiechnął się czule. Patrzyłem na niego, wciąż roztrzęsiony, wciąż się trzęsąc i uśmiechając się jak debil i widziałem faceta, którego kocham. Przytulił mnie raz jeszcze i posadził na krześle. Czułem się okropnie. Okropnie i wspaniale jednocześnie. Nie spodziewałem się, że moje zaręczyny... nawet jeżeli nie będą zaręczynami, będą wyglądać w ten sposób. Na filmach wyglądało to o wiele lepiej. Nawet nie wiedziałem jak się teraz zachować... mimowolnie spojrzałem na złoty pierścionek na moim palcu. To było szalone...
Nagle Tochi wcisnął mi w ręce małą torebkę, którą wyciągnął z plecaka.
- Chciałbym, żebyś to założył - Powiedział z lekkim uśmiechem i położył obie dłonie na moich ramionach. Byłem tak zaskoczony kolejną już tego dnia niespodzianką, że niemal natychmiast zerknąłem do torebki. kolejny tego dnia przeżyłem szok. Bardzo powoli wyciągnąłem czarne, lateksowe i niesamowicie kuse spodenki, przez chwilę przyglądając się im z całkowitym niedowierzaniem. Drugą czarną, lśniącą rzecz zignorowałem. Nawet nie wiem, czy bym zniósł kolejną niespodziankę.
- Chyba kpisz - Powiedziałem lodowato, wstałem z krzesła i wcisnąłem torebkę Tochiemu, który w przeciwieństwie do mnie wydawał się rozbawiony. - Nie ma najmniejszej szansy, żebym założył coś takiego. Nie masz nawet co śnić.
- Nawet na naszą noc poślubną? - Zapytał z szerokim uśmiechem. Myślałem, że on chociaż trochę przejmie się nastrojem, ale nie miałem za bardzo na co liczyć.
- Nie nazywaj tego nocą poślubną! - Wybuchłem, jeszcze bardziej się rumieniąc. - To nie jest noc poślubna! I nie założę tego!
- A nie zakładaliśmy się dzisiaj o coś? - Uśmiechnął się promiennie, przechylając nieco głowę i przymykając oczy. Otworzyłem usta, żeby już zaprotestować, ale gdy zdałem sobie sprawę, że ma całkowitą rację, zamarłem całkowicie.
- Agh... al... ale... - Wydukałem, zalewając się rumieńcem. Tochi tylko ponownie wręczył mi reklamówkę z przeuroczym uśmiechem. - To nie fair.
- Umowa była jasna, sam się na to zgodziłeś.
- Ale... kazać mi nosić coś takiego... - Wydukałem niezadowolony. Spodziewałem się, że Tochi wymyśli coś okropnego, ale... nie aż tak.
- W końcu to nasza podróż poślubna...
- N-nie nazywaj tak tego! - Spojrzałem z nienawiścią na reklamówkę. Naprawdę nie chciałem tego nosić. Co mnie podkusiło, żeby się zgadzać na ten poroniony zakład? - Gh... nie chcę tego robić...
- Obietnica to obietnica - Powiedział z widoczną satysfakcją. Miałem ochotę wepchnąć mu tą torbę do gardła, najlepiej razem z pierścionkiem.
- Jak ja cholernie cię nienawidzę... - Powiedziałem niechętnie. Tochi tylko ponownie się uśmiechnął i odprowadził mnie wzrokiem, gdy ruszyłem niechętnie do łazienki, ściskając w dłoniach torebkę. By okazać niezadowolenie, trzasnąłem jeszcze drzwiami, co z pewnością nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia. Nałożenie tego to było jedno z traumatyczniejszych przeżyć w moim życiu. Spodenki, które miałem nosić właściwie przypominały bardziej lateksowe majtki, ledwo zasłaniające moje pośladki. Nie dość, że były okropne i niewygodne, to jeszcze miały z boku jakiś dziwny zamek, ewidentnie tylko po to, żeby łatwiej było je ze mnie zrzucić. Z trudem zmusiłem się, by sięgnąć znowu do torby. Drugą ,,niespodzianką" był jakiś top czy coś w tym rodzaju, również z lateksu. Właściwie był to lateksowy pasek, zapinany prawdopodobnie na wysokości piersi. Miałem dziwne wrażenie, że akurat to powinny nosić kobiety, ale skoro już założyłem coś tak okropnego, to chyba bez różnicy, dla kogo było skierowane.
Stanąłem przy drzwiach, praktycznie nagi, wyłącznie w tym dziwnym stroju. Nie mogłem się przemóc, żeby wyjść. Zarzuciłem koszulę na ramiona, żeby się przemóc, ale nie pomogło mi to ani trochę. W końcu drzwi same się otworzyły, a w nich stanął Tochi. Spuściłem wzrok, żeby nie widzieć jego uśmiechu... ani tego, jak na mnie patrzy.
- Ostatni raz się z tobą zakładam... - Mruknąłem niezadowolony. Tochi przez chwilę milczał, co naprawdę bardzo mi się nie podobało.
- Cholera, ale ty jesteś śliczny - Powiedział w końcu. Dalej nie podniosłem głowy, dlatego nie wiedziałem czym była opaska, którą włożył na moją głowę.
- Nie nazywaj mnie tak... - Mruknąłem niezadowolony. Tochi przez chwilę milczał, dokładnie mi się przyglądając, aż w końcu znowu mnie pocałował. Zamknąłem oczy.
Gwałtownie szarpnięcie wytrąciło mnie z równowagi, a po chwili leżałem już na dwuosobowym łóżku, na którym spaliśmy. Podniosłem się na łokciach i odruchowo sięgnąłem do opaski na głowie. Nie mogłem uwierzyć, gdy pod palcami poczułem miękki, puchowy materiał.
- Żartujesz... - Wydukałem. - Nie mów, że założyłeś mi królicze uszy...
- A co w tym złego? - Tochi uśmiechnął się, uklęknął na łóżku i pochylił się nade mną. Utrzymywał się tuż przed moją twarzą, dlatego musiałem zwalczyć chęć całkowitego położenia się na łóżku, byleby się od niego odsunąć. - Jesteś moim kochanym zajączkiem. A królicze uszy idealnie dopełniają twój strój. Teraz doskonale odzwierciedlają twój charakter - Błysnął szerokim uśmiechem.
- Haaa... niby w jakim stopniu ten idiotyczny strój odwzorowuje mój charakter?! To w ogóle nie odwzorowuje mojego charakteru!
- Jak to nie? Jesteś uroczy i słodki, od razu przykuwasz wzrok, ale jak się ciebie lepiej pozna... - Oparł dłonie na moich ramionach, zsuwając z nich koszulę i pozostawiając mnie prawie wyłącznie w tym okropnym stroju. Zsunął dłonie powoli w dół, po mojej gołej skórze. Wzdrygnąłem się, czując na niej przyjemne dreszcze. - Jesteś agresywny, stanowczy i pyskaty... stąd ten gorący strój - Szepnął do mojego ucha i lekko je przygryzł. Jęknąłem krótko. Nagle zrobiło mi się znacznie goręcej. Ręce coraz bardziej mi drżały, gdy Tochi zaczął całować i lizać moją szyję. Próbowałem się utrzymać, ale w końcu niemal całkowicie straciłem w nich władzę i padłem ciężko na materac. Nad sobą usłyszałem rozbawione prychnięcie, nim zaczął znowu pieścić moją skórę. Jęknąłem i odchyliłem odchyliłem głowę, pozwalając mu na bawienie się moim ciałem.
- Wyglądasz teraz tak seksownie... - Szepnął cicho, a ja miałem wrażenie, że moje ciało coraz bardziej i bardziej odmawia mi posłuszeństwa. Jęknąłem, gdy zaczął zjeżdżać ustami coraz niżej i niżej. Nagle miałem wrażenie, że lateksowa opaska bardzo nieprzyjemnie mnie drażni. jak zresztą spodenki, które w tej chwili były dużo za małe.
- Tochi... - Szepnąłem, poruszając się niepewnie pod jego ciałem. Ścisnąłem prześcieradło, gdy  zaczął dotykać mojego penisa przez materiał. Cholera, czy tutaj od początku było tak gorąco, czy to jego wina?
Ściągnął niewygodny lateksowy pasek i przyssał się do moich sutków, jednocześnie kolanem drażniąc materiał między moimi nogami i pobudzając mnie jeszcze bardziej. Jęknąłem jego imię, w tej chwili niemal płonąc z pożądania, które potęgowało się jeszcze bardziej im dłużej Tochi się mną bawił. Odważyłem się spojrzeć na niego. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, dostrzegłem w jego oczach tą wilczą żądzę. Nawet gdybym miał jeszcze jakąkolwiek szansę na asertywność, nie miałbym za bardzo szansy mu się przeciwstawić. Otworzyłem usta, ale szybko zostały mi zatkane namiętnym pocałunkiem. Jedną ręką zaczął rozpinać swoją koszulę, by zaraz potem dobrać się do moich bokserek. Odrzucił je gdzieś na bok, wpijając się w moje usta. Jęknąłem niezadowolony, gdy leżałem pod nim całkowicie nagi. Chciałem się zakryć koszulą, ale Tochi chwycił moje dłonie i przygniótł je do materaca, całując mnie coraz namiętniej. W końcu uwolnił jedną moją rękę, za chwilę wylewając zimną maź między moje nogi. Jęknąłem, gdy zaczął wsuwać we mnie palce, ostrożnie mnie rozciągając. Jęczałem coraz głośniej, wijąc się na łóżku i ściskając prześcieradło.
- Powiedz to... - Szepnął Tochi, poruszając we mnie palcami i przygryzł moje ucho, zaraz zjeżdżając językiem do mojej szyi.
- C-co...
- Wiesz co - Wyciągnął ze mnie palce i rozchylił kolana, by mógł usiąść wygodnie między nimi. Na wewnętrznej części ud czułem jego gorącą skórę. Nagle pierścionek na moim palcu zaczął nieznośnie palić. Tochi wydawał się to poczuć, bo chwycił moją dłoń i delikatnie pocałował jej wnętrze. Językiem przejechał po moim palcu w pewien perwersyjny sposób. - Powiedz to.
Zaczął delikatnie na mnie napierać, ale nie wchodził we mnie, drażniąc się ze mną. Byłem tak rozpalony, że nie mogłem tego znieść dłużej.
- Kocham cię... - Szepnąłem, poruszając się niepewnie. Tochi uśmiechnął się tym swoim wilczym uśmiechem i wszedł we mnie delikatnie. Jęknąłem, odrzuciłem głowę do tyłu i jeszcze mocniej ścisnąłem prześcieradło wolną ręką. Tochi splótł swoją dłoń z moją, poruszając się we mnie miarowo, coraz szybciej i szybciej.
- Tochi... - Jęknąłem, poruszając się w górę i w dół na łóżku. - Tochi...
- Kocham cię - Szepnął, przygniatając moją rękę z pierścionkiem do łóżka. Nigdy wcześniej nie zdałem sobie sprawy z tego, z jaką pewnością za każdym razem wypowiadał te słowa. Jakby niczego na świecie nie był tak pewien jak tych dwóch, pięknych słów. - Kocham nad życie, mój kochany, cudny, jedyny, wspaniały zajączku...
- Kocham cię... - Jęknąłem, czerwieniąc się jeszcze bardziej od powiedzenia tych słów.
- Wiem... już na zawsze będziesz mój... - Szepnął, a ja już byłem przekonany, że to prawda.
- Tak...

niedziela, 3 lipca 2016

Zajączek CXXXII - Randka

Mała uwaga - jak pewnie zauważyliście, ponownie zmieniło się tło na blogu. Poprosiłam Trill, która robiła poprzednie tło na bloga o pomoc, bo zrobiła wtedy cudny obrazek na tło, który z jakiegoś powodu się usunął. Ustawiła mi świetne tło, ale oczywiście coś musiałam pozmieniać i popsuć, dlatego to co widzicie dookoła, to, można powiedzieć, nasz wspólny efekt pracy.
Jeszcze raz sorki Trill za popsucie i dzięki za pomoc ^ ^
****************

- Zajączku... zajączku... - Mruknąłem coś niezadowolony, gdy głos nade mną usilnie próbował wyrwać mnie ze snu. Nakryłem głowę kołdrą, chowając się jeszcze bardziej. - Kochanie?
Ostatnie słowo zaskoczyło mnie na tyle, żebym wysunął się z mojego schronu i spojrzał na Tochiego.
- Co? - Zapytałem sennym głosem. Tochi tylko uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył, że już wstałem.
- Wiedziałem, że to cię obudzi. A teraz wstawaj, zrobiłem nam śniadanie.
- Mogę wiedzieć kiedy pozwoliłem ci się tak spoufalać? - Niechętnie podniosłem się z łóżka i przetarłem zaspane oczy.
- Mhmm... czyli mogę z tobą sypiać, zabierać się na randki bawić się twoim ciałem i doprowadzać cię do spazmów kiedy chcę, ale już nazywanie cię ,,kochanie" to za dużo?
- Mniej więcej... - Mruknąłem, lekko się rumieniąc, gdy zaczął wymieniać wszystkie rzeczy, które ze mną robi. - I skąd ci się nagle wzięło to ,,kochanie"?
- Jesteśmy na naszej podróży poślubnej, możemy wejść na kolejny poziom naszego związku - Powiedział z uśmiechem.
- Niby jaka podróż poślubna? - Zapytałem chłodno, podnosząc się z łóżka. Na stole leżał talerz ze starannie poustawianymi najróżniejszymi owocami. - To nie jest podróż poślubna.
- To dlaczego idziemy dzisiaj na randkę?
- Idziemy na randkę? - Zapytałem zaskoczony, siadając przy stole. Tochi z szerokim uśmiechem zajął miejsce po drugiej stronie. - A ja o tym wiem?
- Teraz tak. I uwierz mi, będzie fantastycznie. Mam już cały plan.
Jednocześnie bardzo mi się podobał i bardzo mi się nie podobał ten pomysł. Znając Tochiego pewnie miał zaplanowany już cały dzień, ale... jeżeli tak się wysilił, pewnie planował na wieczór coś, co mnie wykończy, albo mi się nie spodoba. Albo od razu jedno i drugie.
- A kiedy go ułożyłeś? Bo aż jestem ciekaw.
- Przy okazji - Wzruszył ramionami. - Dam ci najwspanialszy dzień twojego życia - Powiedział z tym swoim szerokim uśmiechem, którego tak mi brakowało poprzedniego dnia. Chyba wszystko wróciło do normy...
- Nie wiem dlaczego, ale mam dziwne wrażenie, że masz jakiś podstępny plan.
- A mam. Spodoba ci się, zobaczysz.
Przewróciłem oczami i sięgnąłem po jeden z owoców. Nie wszystkie znałem, ale wszystkie były soczyste i pyszne. Śniadanie zjedliśmy już w ciszy, aż taca z owocami całkowicie opustoszała.
- Na dzisiaj zrobię nam jeszcze kanapki, chyba, że wolisz kupić coś na mieście.
- Kupimy coś na mieście - Powiedziałem stanowczo. Jeżeli miałem okazję wolałem zjeść coś porządnego, niż męczyć się z kanapkami Tochiego. Poprawił się w gotowaniu, ale i tak jego jedzenie było mocno średnie. - A gdzie idziemy?
- Wieczorem możemy pójść do jakiejś restauracji, albo wziąć jedzenie na wynos i zjeść na tarasie.
- A wcześniej?
- Niespodzianka - Uśmiechnął się delikatnie. Cokolwiek planował, na pewno było to coś dziwnego. Nie byłby sobą, gdyby nie było. - Ale w planie mam na pewno centrum handlowe, na sam początek. Pewnie będziesz chciał coś sobie kupić, a z tego co słyszałem mają tutaj rewelacyjne sklepy - Dobrze, że zaczął właśnie zbierać talerze, bo nie zobaczył błysku, jaki pojawił się w moich oczach. Chyba bym nie zniósł kolejnego uśmieszku pełnego satysfakcji. Chociaż faktycznie, galeria handlowa wydawała się świetnym pomysłem. Może w końcu kupiłbym coś Tochiemu. Przestałby chodzić w tych powyciąganych, podartych ciuchach. Nawet jeżeli miało to jakiś tam swój urok, odrobina klasy by mu nie zaszkodziła. Ale stwierdziłem, że nie muszę mu tego mówić. Dowie się we właściwym czasie.
- Możemy się tam przepłynąć łódką, albo pójść na spacer... tylko raczej naokoło. Nie chcę za bardzo wpaść na jakieś niemiłe towarzystwo.
- Możemy zaparkować łódź przy miasteczku?
- A kto nam zabroni? Przecież jej nie odholują. A nawet jeżeli, z tego co wiem, to własność publiczna. Jest tutaj przywiązana od wieków. Oficjalnie należy do właściciela tego domku, ale korzystają z niej wszyscy, o ile tego potrzebują. Nie pakuję nam kanapek w takim razie, kupimy coś na mieście.
- Jasne - Kiwnąłem głową, wstając od stołu.
Wziąłem przed wyjściem jeszcze szybki prysznic i spakowałem do plecaka portfel i telefon. Zostawiłem sporo miejsca, żeby mieć na zakupy. Nie wiedziałem też co dalej planuje Tochi, ale spodziewałem się, że dodatkowy balast mi się nie przyda. Wyszliśmy z mieszkania i ruszyliśmy drogą w dół, do naszej łodzi. Widziałem po Tochim, że jest niespokojny, zresztą ja też się denerwowałem. Widocznie żaden z nas nie mógł jeszcze całkowicie zapomnieć o tym, co ostatnio się tutaj stało.
Szliśmy w ciszy, wbijając wzrok w ziemię, nim w końcu się przemogłem. Niepewnie chwyciłem Tochiego za dłoń, nawet na niego nie spoglądając. Chciałem mu pokazać, że nie tylko on w tym związku robi idiotyczne i nieodpowiedzialne rzeczy. W pierwszym odruchu próbował wyrwać dłoń, ale zaraz się uspokoił. Opuściłem czerwoną twarz w stronę ziemi, gdy prawie zostałem odrzucony. Tym bardziej, gdy usłyszałem nad sobą rozbawione prychnięcie, a zaraz potem poczułem delikatny pocałunek na włosach.
- Kocham cię - Szepnął.
- Wiem... - Powiedziałem cicho. Chciałem jak najszybciej zejść i zakończyć tą żenującą sytuacje. Próbowałem przyspieszyć, ale Tochi delikatnie mnie wstrzymał, ściskając mocniej moją dłoń. Jemu się nie spieszyło, mógł ciągnąć tą sytuacje całymi godzinami.
W końcu dotarliśmy do łodzi i zostałem uwolniony z uścisku. Ostrożnie usiadłem w środku, a Tochi odwiązał łódź, wskoczył zwinnie do środka, powodując lekkie chybotanie łodzi i chwycił za wiosła. Zaraz rozbrzmiał cichy, miarowy plusk wody, gdy sunęliśmy przez roziskrzony ocean. Usilnie starałem się patrzeć na wodę, ale mój wzrok zaraz znowu padał na Tochiego. Jego skórę, skrzącą się od potu i kropel wody, mięśnie napinające się i rozluźniające się, oczy, lekko zmrużone, żeby nie raziło go słońce i koszulkę przylegającą do jego ciała. Cholera, naprawdę był przystojny. Ostatnio gdy byliśmy w takiej sytuacji, zacząłem być zazdrosny o wszystkie dziewczyny, jakie mogły się w nim zauroczyć, a teraz przez głowę przeszła mi myśl, że chyba bym zabił, gdyby ktokolwiek mi go odebrał.
Tochi przerwał wiosłować, gdy podpłynęliśmy do plaży przy miasteczku. Pływało tam trochę ludzi, też dzieci, na szczęście większość na samej plaży, a na pomoście kawałek dalej, nieco podstarzałym i trochę rozwalonym, były prawie pustki. Tochi przywiązał naszą łódkę do jednego ze słupków i zwinnie wyskoczył na deski. Potem wyciągnął rękę w moją stronę i pomógł mi wyjść z łódki. Trzymał moją dłoń przez kilka sekund, nim mnie puścił i poszedł dalej. Poszedłem za nim. Minęliśmy plażę i weszliśmy do miasteczka. Znajdowały się tutaj sklepiki, lodziarnie, pizzerie, salony gier, stoiska z pamiątkami i wszystko, co było konieczne dla turystów. Moją uwagę przykuła spora galeria, znacznie większa niż jakikolwiek inny budynek. Przez przezroczyste okna widzieliśmy wnętrza sklepów, w większości odzieżowych, ale niektóre zasłonięte było banerami reklamującymi sklepy i inne usługi.
- Jak chcesz to możemy też tutaj coś zjeść - Rzucił Tochi, gdy wchodziliśmy do klimatyzowanej galerii.
- Ogólnie to uwielbiam fast foody w podejrzanych miejscach nastawionych tylko na sprzedaż swojego jedzenia, przygotowywanego w ciągu kilku chwil na głębokim tłuszczu i z tonami soli, ale...
- No dobrze, dobrze, zrozumiałem - Zaśmiał się krótko. - Słuchaj, jest jeden sklep, do którego chciałem zajść. Możemy na razie się rozdzielić, a zobaczymy się potem?
Mówił całkowicie spokojnie, bez podejrzanych uśmiechów, więc byłem w stanie mu uwierzyć, że nie planuje niczego dla mnie.
- No dobra, umówmy się może... - Przeleciałem wzrokiem po sklepach i znakach, szukając jakiejś znanej mi marki. - Dobra, w tamtym sklepie - Wskazałem na jeden ze sklepów, który wyglądał względnie w porządku. Mogłem tam znaleźć dla Tochiego coś sensownego.
- W porządku. Powinienem dotrzeć za jakieś dziesięć minut. Poczekaj tam na mnie, dobrze?
- Dobra, ale się pospiesz. Aż jestem ciekawy, co wymyśliłeś dalej - Błysnął do mnie uśmiechem i zniknął zaraz na ruchomych schodach. Ja sam udałem się do wypatrzonego sklepu. Okazał się on strzałem w dziesiątkę. Był tam szeroki przekrój porządnych, modnych ciuchów. Mogłem skompletować Tochiemu strój na każdą okazję... szkoda, że pewnie by się to zmarnowało w tym jego lesie. Pewnie i tak będzie chodził w tych swoich okropnych ciuchach, ale tak będzie miał coś, żeby zakładać na moje odwiedziny, albo kiedy będzie mnie odwiedzał. Może i nie wyglądał aż tak źle, kiedy uprał swoje rzeczy, ale nie był to szyk, jakiego oczekiwałem po kimś, z kim chodziło. No dobra, te jego powyciągany ciuchy miały swój urok i idealnie pasowały do tego jego szerokiego uśmiechu... no dobra, w tym swoim lesie mógł się ubierać jak chciał, ale jak przyjeżdżał do mnie, miał ubierać się jak człowiek.
Wypatrzyłem dla Tochiego kilka rzeczy, a sam sobie znalazłem kilka koszuli zapinanych na guziki, z podwiniętymi i podszytymi rękawami. Nie miałem za dużo koszul zapinanych na guziki, a były całkiem wygodne. Nie żebym potrzebował czegoś, co łatwo zdjąć... na samą myśl, że mógłbym to kupić po to, żeby Tochi się do mnie dobierał, zalałem się rumieńcem. Pokręciłem głową, by odegnać te żenujące myśli i znowu skupiłem się na ubraniach.
Za trzy koszule, które sobie wybrałem - czarną, niebieską i w czarno-czerwoną kratkę, a także czarną i czerwoną kamizelkę zapłaciłem od razu, zakładając koszulę w kratkę. Ogólnie nie gustowałem w tego typu rzeczach, ale miałem wrażenie, że Tochiemu bardziej się spodoba, niż gustowny, modny styl... cholera, znowu myślałem tylko o Tochim...
Ten właśnie w tej chwili wszedł do sklepu, rozglądając się za mną. Gdy jego wzrok padł na mnie, uśmiechnął się szeroko.
- Wyglądasz uroczo - Powiedział natychmiast, gdy tylko przy mnie stanął. Natychmiast zalałem się rumieńcem.
- Głupku, jesteśmy w miejscu publicznym... - Prychnąłem, odwracając głowę.
- Nie przejmuj się i tak nikt nas tutaj nie rozumie. To bardziej twoje rumieńce mogą nas zdradzić - Uśmiechnął się delikatnie. - Ale naprawdę, ten strój pasuje do ciebie. Wyglądasz... po prostu uroczo. Dlaczego nie nosisz koszul w kratkę na co dzień?
- ...bo wyglądam jak nerd... - Mruknąłem niechętnie, czym wywołałem u Tochiego kolejny, uroczy uśmiech.
- Słodki nerd nerd - Prychnąłem niezadowolony, więc na całe szczęście Tochi nie ciągnął tematu.
- Swoją drogą, musisz przymierzyć kilka rzeczy - Powiedziałem, starając się jak mogłem, żeby przestać się rumienić.
- Co?
- Słyszałeś. Ubierasz się okropnie. Przyda ci się trochę porządnych cuchów. I nie chcę słyszeć ,,nie". Mam dość twoich powyciąganych T-shirtów. Chcę, żebyś chociaż jak przyjeżdżał do mnie, to się porządnie ubierał.
Nim zdążył zaprotestować, minąłem go i podszedłem do półek, gdzie widziałem rzeczy dla Tochiego. Wziąłem kilka par markowych spodni i rzuciłem w jego kierunku. Potem zabrałem się za koszule. Wziąłem kilka podobnych do moich - białą, czarną, w czarno-czerwoną kratkę i jasno niebieską, ale z rękawami zapinanymi, a nie zszytymi, żeby mógł nosić je podwinięte w normalny dzień, oraz je wyprostować, gdyby chciał dodać którąś do garnituru. Tochi nie miał ani jednego, a mógł się przydać, chociażby, gdybyśmy mieli iść do jakiejś restauracji. Wybrałem też kamizelki bez zapięć, pasujące do koszul, oraz trochę modnych T-shirtów, których nie wstyd było nosić, żeby Tochi jednak nie wyglądał zbyt sztywno. Wszystko mu podałem i poszedłem dalej, do garniturów. Wybrałem czarny zestaw ze spodniami i granatowy krawat. Odwróciłem się do Tochiego i przyłożyłem strój do jego ciała. Wyglądał na dobry, więc to też wcisnąłem mu w i tak pełne ręce.
- Dobra, idź przymierz. Pamiętaj, do koszul możesz zakładać kamizelki, ale niech pasują kolorystycznie. Do tej w kratkę nie dodawaj żadnej, bo będziesz wyglądał okropnie. Tak samo nie dodawaj jej do garnituru. I ani mi się waż zakładać czegokolwiek do T-shirtów. Aha, nie ubieraj się tak jak ja, bo wszyscy będą myśleć, że jesteśmy homo.
Tochi słuchał uważnie moich rad, a po chwili uśmiechnął się delikatnie.
- A nie jesteśmy? - błysnął szerokim uśmiechem. Zalałem się rumieńcem, przez chwilę nawet nie mogąc odpowiedzieć.
- Ty już lepiej idź to przymierzyć. Skończ na czarnej koszuli, bez kamizelki. Skoro masz już nowe ciuchy, nie będę się z tobą pokazywał, gdy jesteś ubrany... tak.
Tochi przewrócił oczami, ale nic nie powiedział. Przez dłuższy czas przymierzał wybrane przeze mnie rzeczy i mi się prezentował. Jego wyczucie stylu było okropne, ale jak ubrał się jak człowiek był całkiem do rzeczy. W końcu, gdy wybraliśmy mu już wszystko, kilka rzeczy musiałem wymienić na większe, albo mniejsze, ale Tochi ostatecznie przebrał się, tak jak prosiłem w czarną koszulę. Załamał mnie, bo nawet rękawy musiałem mu podwinąć, żeby wyglądał jak człowiek. Chociaż gdy widziałem jego uśmieszek, byłem niemal pewny, że zrobił to celowo.
- Zajączku... naprawdę zamierzasz kupić te wszystkie rzeczy?
- Oczywiście, że tak - Gestem zawołałem jedną z pracujących tu dziewczyn, która niemal doskoczyła do nas, wzięła ode mnie rzeczy i pognała do kas. - U siebie w lesie ubieraj się jak chcesz, ale skoro wreszcie miałem czas, żeby coś ci znaleźć to będziesz się ubierał porządnie.
- Nawet nie chcę wiedzieć ile za to zapłacisz.
- Proszę cię, akurat pieniądze to nie problem - Machnąłem ręką i podszedłem do kasy. Zapłaciłem kartą kredytową, gdy kasjerka pakowała wszystkie rzeczy do markowych toreb, które podałem Tochiemu. Całe szczęście zachował na tyle taktu, by spakować je do plecaka, dopiero gdy wyjdziemy ze sklepu.
- A ty co kupiłeś? - Zapytałem, gdy spakowałem część rzeczy do siebie i ruszyłem z Tochim do wyjścia. W porządnych ciuchach wyglądał naprawdę atrakcyjnie. Jakbym patrzył na zupełnie nowego człowieka. Wydawał się jeszcze bardziej męski i jeszcze bardziej przystojny.
- A wiesz, trochę rzeczy. Mam na dnie plecaka, to pokażę ci jak wrócimy, dobra?
- Jasne - Kiwnąłem głową. Ponownie uderzyła w nas fala gorąca, gdy wyszliśmy na zewnątrz. - To co teraz mamy w planie?
- Coś mniej finezyjnego niż ekskluzywna restauracja, ale chyba ci się spodoba - Uśmiechnął się szeroko, prowadząc mnie do jednego z namiotów. Otoczony był przez gruby materiał, więc w środku panował przyjemny półmrok. Dopiero gdy wszedłem do środka zauważyłem, że jest to...
- Salon gier? - Zapytałem zaskoczony. - Naprawdę?
- A co w tym złego? Pogramy trochę w cymbergaja, potem postrzelamy, może porobimy zakłady?
Podniosłem wzrok, gdy moje oczy lekko zalśniły.
- Zakład? A o co?
W uśmiechu Tochiego zauważyłem, że jemu też podoba się pomysł grania o coś.
- Proponuję zagranie trzech rund. Cymbergaj, strzelanki i... - rozejrzał się po pomieszczeniu - W to - Wskazał na stół stojący nieopodal. Przy dwóch jego końcach znajdowały się kolorowe guziki, podświetlające się w różnej kolejności. Po jednej stronie były niebieskie, a drugiej czerwone. Jak się domyślałem, chodziło o to, by nacisnąć podświetlające się kolory, a ten, kto zdobędzie więcej punktów, wygrywa. - Zwycięzca przynajmniej dwóch rund ma jedno życzenie do przegranego. Stoi? - Ze zwycięskim uśmieszkiem wyciągnął rękę w moją stronę. Uścisnąłem go, już pewny swojego zwycięstwa.
- Stoi.
Podeszliśmy do stołu do cymbergaja. Tochi rozmienił wcześniej pieniądze, więc to on stawiał. Wrzucił do automatu piątkę, co pozwoliło nam na trzy gry.
Spodziewałem się, że gra z Tochim będzie wyzwaniem, ale nie radził sobie zbyt dobrze. Wystarczyło, że odbiłem krążek, żeby odbił się od ściany, a Tochi nie był już w stanie go zatrzymać. Po dwóch minutach zdobyłem dziewięć punktów i wygrałem pierwszą rundę. W drugiej już nie szło mi tak dobrze. Tochi się rozkręcił i wynik był bardzo wyrównany. W ostatnich sekundach udało mi się wbić mu krążek do bramki i zdobyć zwycięski punkt.
- Pierwsza runda moja - Powiedziałem z szerokim uśmiechem. - Jeszcze jedna i będę mógł poprosić cię o cokolwiek - Uśmiechnąłem się rozmarzony. Mogłem poprosić Tochiego o wszystko. Mogłem się w końcu zemścić za to, że ciągle mnie ośmieszał. Może będę mu kazał trzymać się ode mnie z daleka przez cały tydzień? To była obietnica, nie mógłby jej złamać. A ja... z wielką przyjemnością bym to wykorzystał.
- No dobrze, ale została nam jeszcze jedna gra. Szkoda by było ją zmarnować, prawda? - Uśmiechnął się, unosząc krążek. Szeroki uśmieszek, jaki pojawił się na moich ustach, zgasł po chwili, gdy okazało się, że Tochi gra świetnie. Nieważne jak strzelałem, Tochi i tak odbijał krążek, korzystając z jego rozpędu, by wpakować mi gola. Po minucie wynik dziewięć - zero migał okrutnie na tablicy nad nami.
- Dawałeś mi fory - Powiedziałem oburzony, odsuwając się od stołu. - Nie wolno tak.
- Przepraszam Zajączku, ale tak uroczo się uśmiechasz, kiedy wygrywasz. Nie mogłem się oprzeć - Wzruszył ramionami, uśmiechając się niewinnie.
- ...to mogłeś już udawać do końca... ej, chwila, to nic nie znaczy. Runda i tak jest moja.
- No dobrze, dobrze - Zaśmiał się i czule zmierzwił mi włosy. Nienawidziłem go... - Teraz strzelanka? Kto pierwszy padnie, przegrywa.
- Stoi. Teraz wystarczy, że cię w tym pokonam i wygram.
- Powodzenia - Przez chwilę miałem wrażenie, że mnie przytuli, albo pocałuje, ale na całe szczęście nie zrobił tego. Całe szczęście, bo chyba bym go wtedy zabił. W salonie gier nie było za dużo ludzi, a nikt z nich nie zwracał na nas zbytniej uwagi, ale to by się z całą pewnością zmieniło, gdyby Tochi tak nagle by mnie pocałował. Zamiast tego tylko kiwnął głową w stronę automatu z przyczepionego do niego karabinami. Była to typowa strzelanka, w której zabijało się wrogów, będąc w jakiejś bazie. Najprostszy schemat, jaki mógł być.
Tochi wrzucił monety i ekran podzielił się na dwa. Pod nogami mieliśmy specjalne pedały, które musieliśmy naciskać, żeby się wychylić, a broń przeładowywało się, przechylając ją na bok. Nic trudnego. Na pierwszej arenie szło mi świetnie. Zabijałem przeciwników, chowałem się i przeładowywałem broń na czas. Byłem z siebie bardzo dumny, dopóki mojej połowy ekranu nie zalała krew, na której pojawił się czarny napis ,,game over".
- Ale... jak to... - Wymamrotałem zaskoczony. - To nie fair, nie miałem żadnego licznika życia - Mruknąłem niezadowolony, odkładając karabin. Na twarzy Tochiego zobaczyłem triumfujący uśmieszek, gdy zabiał coraz to kolejne osoby. No nie, on nie mógł być idealny. Z ogromnym niezadowoleniem patrzyłem, jak Tochi pokonuje pierwszą planszę, nie odrywając wzroku od ekranu. A wzrok miał uważny, spokojny i skupiony. Gdy patrzyłem mu w oczy, znowu robiło mi się gorąco. Lekko zmrużone oczy patrzyły z determinacją i chłodem w ekran. Nowo kupione ubrania tak idealnie pasowały do tego jego wyrazu twarzy, że nie mogłem oderwać od niego wzroku. Do tego stopnia, że nie zauważyłem, gdy po kilku minutach i on przegrał i odłożył broń. Dopiero gdy na mnie spojrzał, udało mi się oderwać.
- Co? - Wypaliłem, starając się ukryć fakt, że się na niego gapiłem.
- Nie napal się za bardzo, dopiero wczesne popołudnie - Powiedział delikatnym uśmieszkiem, który jeszcze się powiększył, gdy zobaczył moje speszenie. Uwielbiał się ze mnie nabijać...
- Dupek...
- No dawaj, czas na rozstrzygającą rundę - Uśmiechnął się i poprowadził mnie do stołu z kolorowymi guzikami. - Jedna runda, wygrany wygrywa wszystko.
- Jasne... - Zaczynałem mieć wątpliwości, czy to był dobry pomysł. Tochi już mógłby mnie zniszczyć, gdyby chciał. Ale to było wciskanie guzików, musiałem z nim wygrać.
Tochi wrzucił monetę i guziki zaczęły się zapalać. Naciskałem je obiema rękoma, wkładając w tą grę całe skupienie. Nawet nie patrzyłem jak radzi sobie Tochi, chociaż z tego co słyszałem, klikał wolniej niż ja. To dodawało mi trochę otuchy. Wolałem nawet nie myśleć o tym, co będzie mi kazał robić, jeżeli wygra.
- Z ciekawości... - Zaczął, nie przestając klikać. - Jaka będzie moja kara, jeżeli przegram? Bo domyślam się, że nie będzie to nic seksownego, ani uroczego.
- Chciałbyś - Prychnąłem. - Pewnie wymyślę coś w stylu całkowitej abstynencji przez jakiś czas.
Tochi wydusił z siebie ciche ,,mhmm" i wrócił do klikania. Byłem całkowicie skupiony na swojej grze, ale i tak miałem wrażenie, że nagle zaczął się bardziej starać. Może nie powinienem mu mówić co zamierzałem zrobić?
Odliczanie się ńkonczyło i wszystkie guziczki zgasły. Z pewną satysfakcją spojrzałem na mój wynik - 186 kliknięć. Byłem z siebie naprawdę dumny... dopóki nie spojrzałem na wynik Tochiego - 225 kliknięć. Z trudem powstrzymałem jęk niezadowolenia.
- Oh nie rób takiej miny, nie będę bardzo okrutny - Uśmiechnął się i po raz kolejny zmierzwił mi włosy. - Na pocieszenie zapraszam cię na lody. Co ty na to?
- Nie chce... - Burknąłem i odwróciłem głowę, krzyżując ręce na piersi. Byłem zły, że przegrałem i już nienawidziłem kary, jaką zamierzał mi wymyślić. Znając jego będzie to coś okropnego.
- W takim razie... - Oparł ręce na moich ramionach i pochylił się nad moim uchem, ale tak, żeby nie wyglądało to zbyt podejrzanie. - Może wrócimy do domu i w ramach twojej kary zaproponuję ci inne ,,lody"?
Wyprostowałem się gwałtownie, zalewając się rumieńcem. Niemal boleśnie zacisnąłem dłonie w pięści na ramionach, pesząc się tylko bardziej i bardziej im bardziej starałem się uspokoić.
- Dobra... - Prychnąłem niechętnie. - Możemy zjeść te cholerne lody...
Tochi tylko się zaśmiał, idąc w stronę wyjścia z salonu gier. Dalej z rumieńcem na całą twarz, podążyłem za nim, za chwilę oświetlając ją również promieniami słońca. Tochi szedł uśmiechnięty, niemal dumny, idąc w stronę jednej z lodziarni. Na szczęście nie zamierzał mnie pytać jakie bym wybrał, bo po jego oczywistej insynuacji, raczej nie byłbym w stanie mu odpowiedzieć. Zamówił więc dla mnie i dla siebie małego świderka o mieszanym smaku i z polewą karmelową dla mnie i z czekoladową dla siebie.
- No już, nie denerwuj się - Podał mi loda z uśmieszkiem. - Nie będę bardzo okrutny.
- I'm sorry - Koło nas stanęła jakaś dziewczyna. Była prawie wzrostu Tochiego, ale delikatna i filigranowa. Zwiewna, biała sukienka tylko potęgowała ten efekt. Po drugiej stronie ulicy stały jeszcze dwie dziewczyny, szeptały coś do siebie i patrzyły w naszym kierunku, co pozwoliło mi uważać, że to ich koleżanka. - Do you speak english? - Na jej twarzy wykwitł delikatny rumieniec. Tylko w przeciwieństwie do mnie, wyglądał on bardziej uroczo niż żałośnie, co jeszcze bardziej mnie wkurzyło. Tym bardziej, że patrzyła na Tochiego takimi maślanymi oczami.
- Yas, can I help You? - Zapytał łagodnie. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie uśmiechnął się do niej delikatnie, powodując, że zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- But... I'm sorry, Can I speak with you brother? - Zapytała, zwracając się do mnie. Dobrze, że byłem cały czerwony, bo inaczej zauważyłaby, jak cały się niemal gotuję.
- This is my boyfrend - Wypaliłem, nim ta zdążyła coś sobie wyobrazić. Zaskoczona chwilę stała z otwartymi ustami, rumieniąc się coraz bardziej. Tochi wyglądał na tylko trochę mniej zaskoczonego, wpatrując się we mnie szeroko otwartymi oczami, jakby nie wierzył, że powiedziałem coś takiego.
Uniosłem dumnie głowę i chwyciłem go za nadgarstek, ciągnąc go dalej w kierunku, w którym szliśmy, zostawiając osłupiałą dziewczynę w tyle.
- Zajączku...
- Zamknij się.
- Kocham cię, wiesz? - Wydawał się jednocześnie rozczulony i rozbawiony. Nie patrzyłem na niego, ale i tak wiedziałem jaki teraz ma wyraz twarzy.
- Wiem... - Mruknąłem cicho.