piątek, 22 maja 2015

Zajączek XCII - Niechciany gość

Sorki za tygodniową obsuwę, ale wiecie jak to bywa pod koniec roku ze szkołą ^ ^
Dzisiejszy post dodaję dzień wcześniej, żebyście nie musieli siedzieć całą sobotę przed komputerami czekając na to, co było dalej. Jutro wybieram się na cosplay walk, więc byłabym dopiero pod wieczór. A nie chcę wam kazać tyle czekać... znowu :3
***********************

- Co ty tutaj robisz? - Tochi wyglądał na zdecydowanie niezadowolonego niespodziewaną wizytą. Prawie tak bardzo jak ja. Zacisnąłem pięści, oparte o blat kuchenny, żebym mógł utrzymać równowagę. Spojrzałem w stronę otwartych drzwi i powoli zacząłem przesuwać się w ich stronę. Na tyle spokojnie, żeby przypadkiem się nie przewrócić, ale dość szybko, żeby zaraz znaleźć się przy Tochim.
- Myślałam, że się ucieszysz, że mnie widzisz - Powiedziała Kora, z wyrzutem. Doszedłem do Tochiego, opierając się o jego ramię. Jego eks spojrzała na mnie nieprzyjemnie i odwróciła głowę w stronę Tochiego. Ubrana była w długą, zwiewną sukienkę w kwiaty a na to czarny sweter. Na głowie miała słomiany kapelusz, przepasany jasno-żółtą wstążką a na twarzy delikatny makijaż. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że wybrała ten strój tylko dla Tochiego.
- Prosiłem cię, żebyś sobie odpuściła.
- No wieesz... - Rzuciła niepewnie, pochylając się nieznacznie do przodu. Dekolt jej sukienki zsunął się się nieznacznie, odsłaniając jasno-różowy stanik, który miała pod spodem. Odwróciłem głowę, żeby nie musieć na to patrzeć. Tochi zaś ani na chwilę nie przerwał kontaktu wzrokowego. - Chciałam cię zobaczyć. No i jestem po całej ten podróży taaaka zmęczona... - Wyprostowała się i oparła o framugę drzwi, przysłaniając wierzchem dłoni czoło w teatralnym geście.
- Skąd masz mój adres? - Zapytał zimno, nie zwracając uwagi na jej grę.
- Rei był taki uprzejmy - Uśmiechnęła się ukazując rząd białych zębów. Nie znosiłem jej. Zachowywała się tak, jakby byli z Tochim co najmniej przyjaciółmi. Miałem ochotę zatrzasnąć jej drzwi przed nosem, ale nie chciałem zachowywać się jak dziecko, albo zazdrosna dziewczyna. Nawet jeżeli miałem do tego pełne prawo...
- Zabije go... - Wyszeptał, odwracając głowę na bok.
- No więc... - Kontynuowała, poruszając ramieniem, aż zsunęło się z niego ramiączko sukienki. Czy naprawdę ona nie dostrzegała mojej obecności? - Mam za sobą długą podróż i byłoby świetnie, gdybyś mógł mnie przenocować - Zatrzepotała rzęsami, posyłając mu powłóczyste spojrzenie. Teraz naprawdę miałem ochotę zatrzasnąć jej drzwi przed nosem. Jeżeli Tochi się zgodzi to...
- W mieście na pewno są jakieś wolne hotele - Odparł niemal od razu. Jej uśmiech nieco przygasł, ale nie przerywała swojej gry.
- No wiesz... trochę kiepsko u mnie z pieniędzmi... - Podniosła wzrok, patrząc na niego z nadzieją.
- Tym bardziej nie powinnaś tu przyjeżdżać - Pokiwałem ochoczo głową, opierając się o jego ramię. Jak mogła być aż tak bezczelna? Nie widziała, że nikt jej tutaj nie chce?
- No wiem... ale tak bardzo się za tobą stęskniłam - Zatrzepotała rzęsami, uśmiechając się ponownie. Zacząłem się zastanawiać, czy nie ma problemów ze wzrokiem, albo pamięcią. Albo z jednym i drugim, bo albo nie pamiętała, że teraz to ja chodzę z Tochim, albo zwyczajnie mnie nie widziała. Tak czy tak nie miałem zamiaru dłużej się przyglądać jak mnie ignoruje.
- Bardzo mi przykro - Powiedziałem w końcu, robiąc krok do przodu. Nogi mi zadrżały, jednak na szczęście Tochi złapał mnie za ramiona, zanim straciłem równowagę. - Ale niestety będziesz zmuszona znaleźć inny nocleg.
Spojrzała na mnie z nieukrywaną pogardą, jakbym to ja nagle tutaj wparował i próbował uwieść jej chłopaka a nie na odwrót.
- Nie przypominam sobie, żebym ciebie o cokolwiek pytała. Gadam z Tochim.
- Zajączek ma rację - Całe szczęście, że nie zdążyłem sam zareagować, bo czułem, że Hana nie byłaby zachwycona, gdyby usłyszała, co właściwie chciałem jej odpowiedzieć. - Będzie znacznie lepiej, jeżeli już pójdziesz.
- Zajączek? - Pochyliła się nieznacznie w jego stronę. - Naprawdę dalej zamierzasz ciągnąć ten cyrk? Tak cię naprawdę nazywa? - Zwróciła się tym razem do mnie. - I pewnie czujesz się wyjątkowo, co? Nazywa cię tak, jak nikt wcześniej cię nie nazywał i w ogóle jest troskliwy i czuły. A z pewnością zapomni o tobie, kiedy tylko...
- Kora, daj już spokój. Wiesz doskonale jak to było. Gdybyś nie zostawiła mnie dla Reia z pewnością potoczyłoby się to zupełnie inaczej.
- Jasne. Bylibyśmy teraz razem. A ty nie umawiałbyś się teraz z nim.
- Bardzo możliwe - O dziwo to stwierdzenie sprawiło, że coś ostrego wbiło się w moje serce. Niby to wiedziałem, ale... zwyczajnie ten fakt był bolesny. - Ale to ty zdecydowałaś, że to koniec. Już dawno nic nas nie łączy, a ja kocham jego - Jeszcze mocniej ścisnął moje ramiona, jakby chciał upewnić mnie w tym, że rzeczywiście tak jest. - Więc proszę, odpuść już sobie. Mówiłem chyba dobitnie, że z nami koniec.
- Ale...
- Kora - Jego głos był tak lodowaty, że przeszył mnie dreszczem. - To koniec.
Jej oczy zrobiły się szklane, ale nie straciła ani trochę pewności siebie. Podniosła głowę, zadzierając dumnie nos.
- Teraz to Kora, co? Kiedyś inaczej mnie nazywałeś...
- To stare dzieje. Zapomnij o tym i zostaw nas w spokoju.
- Ciebie i tego twojego zajączka, co? Ciekawe ile minie czasu zanim jego też zaczniesz nazywać po imieniu. Kiedyś byłam twoim kwiatkiem a teraz zwyczajnie nazywasz mnie Korą. Nie sądzisz, że to niesprawiedliwe?
Kolejne ukłucie bólu. Nienawidziłem samego siebie za to, że tak mnie to rusza. Przecież skoro ze sobą chodzili to oczywiste, że mógł mówić na nią zdrobniale. Co nie zmieniało faktu, że irytował mnie fakt, że kogokolwiek innego kiedykolwiek wcześniej kochał. Wziąłem głęboki oddech, żeby się uspokoić i zacisnąłem dłoń na drzwiach.
- Myślę, że powinnaś już iść. Ciebie i Tochiego nic już nie łączy. To co między wami było skończyło się dawno temu. Nie wiem, dlaczego nie możesz tego zrozumieć.
Profilaktycznie zrobiła krok do tyłu, więc bez przeszkód mogłem zatrzasnąć drzwi.
- To się tak nie skończy, Tochi - Dotarło do nas zza drzwi. - Będę o ciebie walczyć! Ten twój nowy chłopak nie może dać ci tego, czego ja. Możesz sobie wmawiać, że go kochasz, ale żaden facet nie da ci tego co dziewczyna. Jakkolwiek byś tego nie chciał, nie będzie was łączyć nigdy nic więcej niż związek - Kiedy przez dłuższą chwilę nie odpowiadaliśmy, w końcu sobie poszła. I całe szczęście, bo nie wiem, czy zniósłbym jeszcze więcej bólu. Niby mówiła oczywiste rzeczy i o tym doskonale wiedziałem, ale uświadomienie mi tego było okrutne.
- Zajączku? - Podniosłem głowę, żeby spojrzeć na Tochiego. Dopiero teraz poczułem, że z oczu cieknął mi łzy. Wcześniej w ogóle tego nie zauważyłem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że jestem aż tak smutny, żeby płakać.
Szybko je starłem, żeby Tochi nie musiał się o mnie martwić. Czy ona to widziała? Czy to jej ostatnie słowa doprowadziły mnie do takiego stanu?
Przecież nigdy nie chciałem czegoś więcej niż związku. W zupełności mi wystarczało chodzenie z Tochim, więc dlaczego tak się przejąłem, że nigdy nie połączy nas nic więcej? A może to chodziło tylko o to, że podświadomie bałem się, że mimo wszystko Tochi woli kobiety?
Poczułem oplatające mnie ramiona i delikatny pocałunek w czubek głowy.
- Przepraszam... - Wyszeptał, a ja tylko pokręciłem głową, starając się uspokoić. Nie tylko zacząłem płakać, ale w moim gardle pojawiła się wielka gula, która za nic nie chciała zniknąć. Otworzyłem usta, żeby powiedzieć, że nic się nie stało, że w ogóle się nie przejąłem... ale z moich ust wydobył się tylko krótki szloch.
Co się ze mną działo? Nawet się nią nie przejąłem, nie miałem dlaczego płakać. A mimo to zachowywałem się jak małe dziecko.
- No już, nie przejmuj się - Pokręciłem głową, chcąc mu przekazać, że naprawdę się nie przejmuję, ale słowa uparcie nie chciały wydobyć się z moich ust. W końcu odwróciłem się przodem do Tochiego i pozwoliłem mu się przytulić. Miałem nadzieję, że to mnie uspokoi, ale jeszcze bardziej zachciało mi się płakać.
- Wiesz, że kocham tylko ciebie, prawda? - Pokiwałem głową, wtulony w jego koszulę. - I wiesz, że to, co powiedziała Kora nie ma dla mnie żadnego znaczenia? - Ponownie pokiwałem głową. Chyba wtedy Tochi zrozumiał, że nic nie mogę poradzić na to, jak reaguje moje ciało, bo tylko ścisnął mnie mocniej, wplatając palce w moje włosy.
Wtuliłem się w jego koszulę, rozkoszując się jego ciepłem. Całe szczęście nic więcej nie powiedział, tylko pociągnął mnie w stronę łóżka, kładąc się przy mnie. Pocałował mnie tylko delikatnie w czoło, dalej przytulając do siebie.
- Kocham cię - Wyszeptał, a ja odpowiedziałem kiwnięciem głowy. Miało to znaczyć mniej więcej tyle, że o tym wiem, ale nie umiałem tego powiedzieć.
Przecież doskonale wiedziałem, że mnie kocha. Wiedziałem, że Kora to dawne dzieje, że już jej na niej nie zależy. Nie ma się co dziwić, po tym, co zrobiła. Ciężko byłoby komukolwiek to wybaczyć. Mimo to, moje serce dalej wydawało się krwawić. Dlaczego nie mogłem być pierwszą osobą, którą pokochał? Mielibyśmy wtedy o ten jeden problem mniej.
W końcu złośliwe łzy przestały spływać po moich policzkach. Uspokoiłem się i podniosłem do siadu, wyrywając z uścisku Tochiego.
- Sorki... - Rzuciłem niepewnie, wycierając twarz.
- Nie masz za co przepraszać - Powiedział, siadając za mną i przytulając mnie do siebie. - Przecież nic się nie stało. Zwłaszcza, że to wszystko to moja wina. Mogłem powiedzieć Reiowi, żeby nie podawał jej mojego adresu.
Odwróciłem się na bok, opierając głowę na jego piersi. Czułem się głupio, że dałem się tak ponieść emocjom.
- To... to nie tak... jakoś tak samo mi pociekło...
- Nie ma w tym nic złego, Zajączku - Pocałował mnie w policzek, ściskając mocniej moją szyję. - Czasami tak już po prostu jest. A teraz uspokój się i ładnie się do mnie uśmiechnij, dobrze? Kocham twój uśmiech.
Zmusiłem się do lekkiego uśmiechu, zerkając na niego. Odpowiedział mi również uśmiechem, całując mnie w czoło.
- Już dobrze?
- Chyba... - Wstałem z łóżka, żeby nieco odsunąć się od Tochiego. - Jeszcze raz sorki za moje zachowanie. Nie wiem co się ze mną stało.
- Nie masz kompletnie czym się martwić. No chodź tutaj - Przytulił mnie ponownie, a ja nie miałem siły, żeby go odepchnąć. Uspokoiłem się jednak na tyle, żeby przekonać samego siebie do przewrotu oczami.
- Skoro już ci lepiej, możemy spokojnie dokończyć śniadanie a potem porobić coś razem - Oparł czoło na moim ramieniu, oddychając w nie delikatnie. - Musimy pozbyć się wszelkich wątpliwości jakie czujesz, prawda?
Delikatnie wsunął dłoń pod moją bluzkę. Odsunąłem się od niego gwałtownie, odwracając się do niego przodem.
- Nie mam żadnych wątpliwości - Odparłem natychmiast. Wolałem nie ryzykować kolejnego maratonu, pokrzepionego specjalną herbatą dziadka Tochiego. - Słowo, zero wątpliwości.
- Na pewno? - Pochylił się nade mną, jakby ostrzegawczo. Pokiwałem gwałtownie głową, opierając się o stół za mną. - Cieszę się.
Kiedy odsunął się na bezpieczną odległość, zmusiłem się do delikatnego uśmiechu. Miło było widzieć, jak bardzo Tochi się stara, żeby poprawił mi się humor.
- Tochi... naprawdę ci na niej tak zależało? - Zapytałem, siadając na krześle i przyglądając mu się uważnie.
- Tak, zależało - Jego stwierdzenie mnie zabolało, chociaż tego się spodziewałem. - Tym bardziej zabolała mi jej zdrada. Ale ona przekreśliła wszystko, co kiedykolwiek nas łączyło. Więcej więc się nią nie przejmuj, dobrze?
- Ale... wiesz... - Odwróciłem twarz, lekko się czerwieniąc. - Ona jest dziewczyną... - Zagryzłem dolną wargę, za wszelką cenę unikając jego spojrzenia, oraz ironicznego uśmiechu.
- No i? - Zapytał spokojnie, biorąc krzesło i siadając koło mnie. Głupek. Doskonale wiedział, że nie jestem w stanie powiedzieć tego wprost. Na całe szczęście nie zmuszał mnie do tego. Wziął mnie za rękę i delikatnie ścisnął. - Nie przejmuj się tym. Kocham cię za to kim jesteś i nic tego nie zmieni. I wiesz co? - Wstał i pochylił się nad moim uchem, opierając ręce na oparciu mojego krzesła. - Nawet nie chciałbym, żebyś był dziewczyną.
Odchyliłem głowę do tyłu, zerkając w jego oczy. Uśmiechnął się, zamykając oczy oczy.
- Jeszcze trochę i zacznę się zastanawiać nad twoją orientacją.
- Nie musisz. Zależy mi wyłącznie na tobie - Uśmiechnął się szeroko, ponownie mnie całując.
Miałem nadzieję, że było to prawdą. Przez cały ten czas zdałem sobie sprawę, że wpadłem po uszy. Nie umiałem już bez niego żyć. Całkowicie mnie zniewolił.

sobota, 9 maja 2015

Zajaczek XCI - Odwiedziny

Czesc. Kilka slow wstepu. Przede wszystkim musze was przeprosic za brak polskich znakow mniej wiecej od polowy posta. Zlosliwy internet przestal mi dzialac. Musialam uzyc innego laptopa, na ktorym internet dziala, ale nie dzialaja ani polskie znaki, ani nawet sprawdzanie pisowni, wiec przy okazji sorki, jezeli popelnie jakies straszne bledy.
Sprawa druga - Dzieki rzetelnym wyjasnieniom Invicty nareszcie zabralam sie za robienie spisu tresci. Na razie zrobilam zajaczka i Akiego x Keia. Jak znajde jeszcze chwile to dodam wszystkie gratisowe posty. W sumie nie bylo to takie meczace jak sie spodziewalam. Mialam troche czasu o 2 nad ranem przed pierwszym dniem szkoly po maturach xD
Ostatnia sprawa dotyczy mieszkancow warszawy, ktorzy w dniu jutrzejszym wybieraja sie na Hanami. Jezeli bardzo bedzie komus zalezalo, zeby mnie zjechac dlaczego posty sa takie krotkie/nic sie nie dzieje(dzisiejszy post) albo, ze sie spozniam to macie okazje. Niestety, nie bede miala zadnego cosplayu, wiec niczym nie bede sie zbytnio wyrozniac. Bede ubrana na czarno i prawdopodobnie bede w towarzystwie Hatsune Miku. Jakbyscie chcieli podejsc i zagadac to pytanie o Kasai Katsumi a nie ,,czy to ty piszesz tego gejowskiego bloga,, Raczej sie tym nie chwale moim znajomym ^ ^
A teraz bez przedluzania, zapraszam do kolejnej czesci ,,zajaczka,,.
**********************8



Obudziłem się wczesnym południe.. Całe moje ciało wydawało się jednocześnie mrowić i płonąć. Jęknąłem, przewracając się na plecy.
- Dzień dobry - Nade mną pochylał się Tochi. Wydawał się być w świetnym humorze. - Śniadanko?
Pokiwałem głową, naciągając kołdrę do piersi. Byłem tak obolały, że najchętniej resztę dnia spędziłbym w łóżku. Co mi się stało ostatniej nocy? Kompletnie tego nie rozumiałem.
- Kupiłem rogaliki, dżem i czekoladę. Mam też herbatę. Napijesz się? - Zapytał, krojąc rogaliki. Już miałem coś odpowiedzieć, ale wtedy coś mnie tknęło. Podniosłem się do półsiadu, pozwalając by kołdra opadła na moje biodra.
- Czekaj... - Zmierzyłem go przenikliwym spojrzeniem. Tochi nawet na mnie nie zerkał, całkowicie skupiony na robieniu śniadania. Jak moglem wczesniej o tym nie pomyslec? Przeciez to bylo wrecz oczywiste. - Naszprycowałeś mnie czymś?!
- Ja? - Zapytał spokojnie, smarując połówkę rogala dżemem. - Skąd...
- Co mi podałeś? - Zapytałem lodowato, ściskając w rękach poduszkę. - To ta herbata, tak?
Uśmiechnął się tylko niewinnie. Złapałem poduszkę i rzuciłem w jego stronę.
- Dupek! Nie wierzę, że mi to zrobiłeś! Co to była za herbata?!
- Z afrodyzjakiem. Środek silny, ale całkowicie bezpieczny. Nie przejmuj się - Usiadł na krańcu łóżka, uśmiechająć się serdecznie. Złapałem drugą z poduszek, ciskając w niego z całej siły. Potulnie przyjął uderzenie, nie tracąc dobrego humoru. Nic nigdy nie brał na poważnie, ale teraz całkowicie wyprowadził mnie z równowagi. W tym przypadku naprawde przegial.
- Kretyn! Dupek! Nienawidze cię! Jak mogłeś zrobić mi coś takiego?!
Odsunął się nieznacznie, jakby zaskoczony moim wybuchem. Jego uśmiech nieco przygasł i wyglądał na lekko zakłopotanego.
- Wiesz... to... - Zaczął trzeć nerwowo szyję, zerkając na mnie zakłopotany. - Pomyślałem, że skoro mamy chwilę dla siebie... - Zaczął, jednak widząc jak bardzo jestem wściekły, westchnął i odwrócił wzrok w stronę ziemi. - Dostałem ją od dziadka.
Zamrugałem kilkukrotnie, starając się zrozumieć to, co do mnie powiedział. To TO dziadek Tochiemu mu przekazał? Co sobie wtedy myślał? Że będzie zabawnie jak... jak...
- Co to za różnica! Nie miałeś prawa mnie czymś takim faszerować! Zawsze musi być tak jak ty chcesz?! Już nie mam prawa nawet powiedzieć nie?! - Zacisnąłem pięści na pościeli, patrząc na niego zimno. Tochi opuścił głowę i podniósł oczy, patrząc na mnie minął zbitego psa.
- Przepraszam? - Jak zawsze... robił sobie ze mną co tylko chciał a potem był pewny, że wystarczy tylko przeprosić, żebym wszystko mu wybaczył. Naprawdę rzadko miał mnie okazję tak mnie zirytować, ale teraz naprawdę przegiął. W końcu byłem jego chłopakiem a nie cholerną zabawką.
- Dalej jestem zły - Burknąłem, odwracając się na bok i przykrywając się kocem.
- Naprawdę przepraszam... - Pochylił się nade mną, ale tylko mocniej się okryłem. - To więcej się nie powtórzy. Po prostu chciałem jakoś uczcić nasz powrót...
- Po prostu wyjdź - Powiedziałem lodowato. Tochi tylko przez chwilę jeszcze siedział na łóżku, ale zaraz potem wstał. Potem dotarło do mnie tylko trzaśnięcie drzwiami. Odwróciłem się, ale dom był całkowicie pusty. Tochi naprawdę sobie poszedł? Może tylko stał za drzwiami i czekał, aż go zawołam? Jego niedoczekanie. Tym razem to nie była przesada. Tak po prostu mnie naszprycował czymś, żeby móc mnie wykorzystać, bo jasno dałem mu do zrozumienia, że nie chcę tego robić. Perwersyjny dupek!
Odczekałem chwilę, ale Tochi widocznie nie zamierzał tutaj nagle wpaść. Moze postanowil naprawde dac mi chwile?
Po chwili podniosłem się z łóżka, przecierając oczy i rozciągając się. Cały byłem obolały a w dolnych partiach ciała czułem mrowienie. To wszystko przez tą głupią herbatę...
Spuściłem nogi na podłogę i z trudem się na nie dźwignąłem. Dopiero kiedy koc zsunął się z moich bioder uświadomiłem sobie, że jestem kompletnie nagi. Padłem ponownie na łóżko, zasłaniając się kocem. Zwłaszcza, że nogi dalej mi drżały. Z trudem wstałem i obwiązany w biodrach kocem udałem się do łazienki. Zamknąłem drzwi na klucz i udałem się pod prysznic, spod którego nie wychodziłem przez dobre pół godziny. Musiałem być pewny, że wszystkie wstrętne rzeczy ze mnie wypłynęły, nim ubrałem się i praktycznie na czworakach dotarłem do pokoju.
O dziwo w nim dalej było pusto. Tochi jeszcze nie wrócił? W ogóle to gdzie poszedł? Mógł albo chcieć dać mi trochę czasu, żebym mu wybaczył, albo nawet, żebym zaczął się martwić. To by było bardzo w jego stylu.
Wciągnąłem się na łóżko i ponownie rzuciłem na posłanie. Przewróciłem się na plecy i przez chwilę patrzyłem w sufit. Oczy powoli zaczynały mi się kleić. Teoretycznie spałem do późna, ale nie mam pojęcia o której się położyłem. I to wszystko przez Tochiego... naprawde bede musial sie postarac, nim przestane byc na niego zly.

Kiedy ponownie otworzyłem oczy, czułem się zaspany i bolała mnie głowa. Chyba jednak za długo spałem. Odwróciłem się w drugą stronę, podnosząc na łokciach.
- Dzień dobry ponownie - Zerknąłem na Tochiego, który akualnie zajęty był krojeniem jabłek. - Jak się spało?
- Dalej jestem zły - Odparłem, zakrywając się kocem.
- Wcale ci się nie dziwię. Przyznaję, zachowałem się wstrętnie - Tochi usiadł na brzegu łóżka. Byłem tak zaskoczony tym wyznaniem, że zerknąłem na niego spod koca. - Troszeczkę przegiąłem. To przez to, że podczas naszego wspólnego wyjazdu byłeś taki... um... uległy? Mogłem się przez to troche rozpuścić.
- Kretyn... - Prychnąłem, podnosząc się do półsiadu. - Będę pamiętać, żeby nigdy więcej nie pozwolić ci się do mnie zbliżyć.
- Wcale nie będę miał ci tego za złe - Odłożył jabłko i wziął z blatu całą tacę, którą zaraz potem położył na moich nogach. - Przeprosinowe śniadanie.
Spojrzałem na jedzenie, które dla mnie przygotował. Musiał bardzo się postarać, żeby mi zasmakowało, bo nie przygotował nic na smak czego mógłby wpłynąć.
Podał mi truskawki, kawałki bananów oraz obrane i pokrojone jabłka, wszystkie starannie oblane czekoladą. Z boku ustawiona była puszka bitej śmietany. Oczywiscie do tego rogaliki z dzemem i czekolada.
- I jak? - Zapytał, gdy przyglądałem się śniadaniu. Chociaz o tej godzinie był to już raczej obiad. W odpowiedzi wziąłem jedną truskawkę i spróbowałem jej koniec.
- Dobre - Pokiwałem głową, z beznamiętnym wyrazem twarzy. Nawet nie podniosłem na niego spojrzenia. - Ale dalej jestem na ciebie zły.
- Ranisz mnie, zajączku. Wiesz ile wysiłku włożyłem, żeby przygotować to zanim się obudzisz? - Uśmiechnął się delikatnie, przechylając głowę. - Mógłbym chociaż usłyszeć jakieś ,,dziękuję".
- Dziękuję... - Mruknąłem niechętnie. - Ale nie myśl sobie. Dalej jestem zły.
- I ja to rozumiem. Chociaż wiesz co... ekspedientka w sklepie jakoś dziwnie się do mnie uśmiechała, kiedy kupowałem truskawki, bitą śmietanę i czekoladę... - Spojrzał, jakby w zamyśleniu w sufit. Zerknąłem na moje śniadanie, starając się zrozumieć przyczynę tego ,,dziwnego uśmiechu", ale nie mogłem jej zrozumieć.
- A to dlaczego? - Zapytałem w końcu, oblewając jabłko bitą śmietaną. Tochi spojrzał na mnie, jakby zaskoczony, że nie rozumiem. Potem uśmiechnął się delikatnie.
- Pewnego dnia ci wyjaśnię, słowo - Pogładził mnie po włosach a ja się zastanawiałem, czy to bardziej obietnica, czy groźba.
Dokończyłem śniadanie, po czym oddałem Tochiemu tacę.
- Wybaczone? - Zapytał z łagodnym uśmiechem.
- Zastanowię się nad tym. Na razie masz na to szanse.
- WIęc co jeszcze muszę zrobić? - Usiadł przede mną, biorąc jedną truskawkę i wkładając ją sobie do ust.
- Może nauczyłbyś się jakichś komend? - Uśmiechnąłem się z wyższością. Ku mojemu zaskoczeniu Tochi również to zrobił a w jego oczach dostrzegłem złośliwy błys.
- Komendy, tak? - Wziął delikatnie ode mnie tacę i odłożył ją na stół. - Ale wiesz, że wyuczenie takich trochę zajmuje? - Pochylił się nade mną, uśmiechając się drapieżnie. Potem, jakby nigdy nic rzucił się na mnie, łaskocząc mnie w brzuch.
Zacząłem śmiać się i wić, ale Tochi dalej mnie łaskotał.
- Przestań, przestań, przestań! - Krzyczałem, dalej się szarpiąc.
- Sam mówiłeś, że powinienem nauczyć się komend. A to nie jest takie łatwe.
- Dobrze, dobrze, odwołuje!
- Teraz za późno. Chyba, że mi wybaczysz - Kiedy przewróciłem się na brzuch, Tochi usiadł na moich biodrach, łaskocząc mnie w boki. W tej pozycji walka z nim była jeszcze trudniejsza. O ile było coś trudniejszego od niemożliwego.
- Wybaczam, ale puść mnie już! - Opadłem ciężko na poduszkę, kiedy w końcu mnie puścił. Brzuch mnie bolał, jakby ktoś wbijał w niego szpilki. Nienawidziłem tego uczucia.
Skuliłem się, podciągając kolana do piersi. Spojrzałem lodowato na Tochiego, który uśmiechał się jak kretyn.
- Nienawidzę cię...
- Też cię kocham - Rozpromienił się jeszcze bardziej. - Będę musiał podziękować Kashikoiowi za tą cenną informację o tobie.
- No dobra... jego też oficjalnie nie nawidzę.
- Widzę, że łatwo cię do kogoś zrazić.
- Nie masz nawet pojęcia...
Podniosłem się dumnie, opierając o materac.
- To co? Miałbyś ochotę na mały spacer po lesie?
Przewróciłem oczami. No tak... na śmierć zapomniałem jak bardzo jest tutaj nudno. Oprocz chodzenia do lasu wlasciwie nie robilismy nic. Nastepnym razem bede musial zabrac tu jakies gry planszowe, albo ksiazki. Juz mialem zamiar sie podniesc i pelen ubolewania pojsc z nim do lasu, ale wtedy przypomnialem sobie, jak bardzo nie moge aktualnie chodzic. Jakby na przypomnienie moje nogi zaczely jeszcze mocniej sie trzasc.
- Wiesz co... ja jednak podziekuje. Nie mam ochoty lazic po tym twoim glupim lesie - Odwrocilem dumnie twarz. Balem sie, ze jezeli na mnie spojrzy, Tochi od razu bedzie wiedzial, dlaczego nie chce isc.
- W porzadku... - Rzucil tylko, co tak mnie zaskoczylo, ze od razu odwrocilem sie w jego strone. Usmiechal sie lagodnie, patrzac mi w oczy. Potem rozpromienil sie gwaltownie. - Moge cie poniesc. Tak jak przy naszym poznaniu.
Zacisnalem piesci, czujac delikatny rumieniec. Jasne, jeszcze tylko tego brakowalo, zeby mial mnie nosic.
- NIe ma mowy.
- Daj spokoj, bedzie fajnie.
- Nie znaczy nie.
- Ladnie prosze? - Pochylil sie nade mna, rece kladac na poduszke po obu stronach poduszki, na ktorej lezalem. Byl zdecydowanie za blisko, zebym mogl w jakikolwiek sposob zareagowac.
Juz otworzylem usta, zeby cos odpowiedziec, ale wtedy rozleglo sie pukanie do drzwi. Spojrzelismy w ta strone a potem na siebie.
- Spodziewales sie gosci?
- Pytasz, jakbym kiedykolwiek ich mial - Z powodu przebytych doswiadczen wiedzialem, ze pukanie do drzwi nigdy nie konczylo sie dobrze. Mialem tylko nadzieje, ze to nie sa moi rodzice.
- Moze nie otwieraj? - Zapytalem niepewnie. Odpowiedzial mi lagodnym usmiechem i wstal z lozka.
Nie wazne,jak bardzo bylo to dziecinne. Bylem calkowicie pewny, ze nie przyszedl nikt, kogo chcialem tutaj widziec. W kazdym razie jeszcze nigdy nikt taki nie przyszedl.
Kiedy Tochi otwieral drzwi, ja staralem sie wstac i byc w stanie normalnie ustac. I oczywiscie znowu musialem miec racje...
- Huh? Co TY tutaj robisz?

sobota, 2 maja 2015

Zajączek XC - Co się ze mną dzieje?

- Zajączku... - Wyszeptał Tochi, do mojego ucha. Otworzyłem oczy, odwracając się w jego stronę. Uśmiechnął się. - Pora wstawać.
Staliśmy na stacji, przy miasteczku Tochiego. Bus był już praktycznie pusty. Tylko kierowca niecierpliwie patrzył na nas, czekając aż wyjdziemy. Przetarłem oczy, żeby nieco się rozbudzić i wyszedłem za Tochim. Dalej byłem ospały, więc z pocztąku nawet nie przejąłem się tym, że ciągnie mnie za rękę. Wyjął z luku bagażowego moją torbę i swój plecak i pociągnął mnie w stronę domku.
- A właśnie, musimy się zatrzymać - Rzucił, ciągnąc mnie z powrotem, w stronę baru przy stacji.
Od razu poznałem kelnera. To on próbował udzielać mi rad, kiedy pokłóciłem się z Tochim. Rozpromienił się, kiedy nas zobaczył.
- Witam serdecznie. A już się bałem, że nie wrócicie.
- Przepraszam za kłopot - Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że dla Tochiego ten gościu jest prawie obcy. Żył tutaj kilka lat a bardzo prawdopodobne, że nigdy nie rozmawiał z nikim z tej wioski.
- Jak udała się wycieczka? - Spojrzał przy tym na mnie. Zapewne miał ze mną lepsze stosunki niż z Tochim, chociaż rozmawialiśmy tylko jeden raz.
- Jakoś... - Odpowiedziałem zimno.
- Chciałem ci bardzo podziękować za opiekę nad zwierzętami - Powiedział Tochi z łagodnym uśmiechem. Kelner odpowiedział tym samym, ale widziałem, że przechodzi go dreszcz.
- Żaden problem... ale na przyszłość gdybyś czegoś potrzebował uprzedź najpierw, jakimi dokładnie zwierzakami mam się zajmować. Wiesz, lubię zwierzaki, ale akurat do węży mam pewną awersję.
- Hebi-chan jest niegroźny. Nic nie widzi, nie poradziłby sobie sam - Wyjaśnił spokojnie a jego twarz jeszcze bardziej się rozpromieniła, jakby na samą myśl o swoich zwierzakach.
- Miło, że tak się troszczysz o zwierzęta, ale mimo wszystko... na wypadek, gdyby ktoś nie przepadał za wężami... informuj o takich szczegółach.
- Postaram się więcej was nie zadręczać takimi drobnostkami. Dziękuję bardzo.
Kelner odpowiedział uśmiechem i oddał mu część pieniędzy, która mu została.
- Wpadajcie częściej - Rzucił na odchodne. Odwróciłem się w jego stronę w drzwiach a on... mrugnął do mnie... naprawdę do mnie mrugnął... miałem nadzieje, że chciał przez to powiedzieć ,,dbaj o niego" a nie coś bardziej w klimatach ,,zadowalaj go". Cholera... na samą myśl poczułem jak zaczynam się rumienić. Odwróciłem głowę, żeby przypadkiem tego nie zauważył. Zaraz by było, że rumienię się jak tylko facet do mnie mrugnie. Wziąłem od Tochiego moją torbę i ruszyliśmy w stronę domu. Dziwne, ale nawet się cieszyłem, że wracamy do tej małej, ciasnej, wstrętnej... klaustrofobicznej wręcz chatki... taaa... przynajmniej nie było tam ani Reia, ani bliźniaczek, ani rodziców moich czy Tochiego. No i Kora nie miała najmniejszych szans, żeby tam się znaleźć. Więc możliwe, że nigdy już nie będę zmuszony jej oglądać. Na samą tą myśl poprawił mi się humor.
- Jednak nie ma jak w domu, co? - Rzucił Tochi, kiedy stanęliśmy już przed drzwiami chatki. Rzuciłem torbę na ziemię  i zacząłem rozmasowywać ramie. Dlaczego droga od miasta do domu Tochiego musiała być aż taka długa?
Tochi zamaszystym gestem otworzył drzwi. Kilkadziesiąt par zwierzęcych oczu odwróciło się w naszą stronę. Nie, żeby którekolwiek w jakikolwiek sposób miało zamiar zamanifestować swoją radość. W sumie to z całego tego zwierzyńca tylko Hebi-czan wyglądał na przejętego powrotem swojego obrońcy. Chociaż nie wiem, czy nie była to tylko kwestia jego kalectwa.
Wtem coś rudego mignęło po podłodze, a potem pomknęło po mnie, osiadając w końcu na czubku mojej głowy.
- No proszę, chyba Ris cię polubił.
Wydałem z siebie dźwięk, przypominający pisk i zacząłem się rzucać. Dopiero Kiedy Tochi zabrał wiewiórkę z mojej głowy udało mi się uspokoić.
- Trzymaj to paskudne stworzenie z dala ode mnie.
- To nie było zbyt miłe, zajączku. Przez ciebie będzie mu smutno.
- Jakoś średnio mnie obchodzi co myśli o mnie jakaś wiewiórka. Poza tym, nie chcę żeby łaziło po mnie jakieś wstrętne, brudne zwierze.
Ris odskoczył na półkę i zaczął rzucać się po pokoju. No tak... nie ma to jak to małe zoo, które Tochi przygarnął. Prawie zdążyłem już o nim zapomnieć.
Nim zdążyłem złapać oddech, po całej podróży, Tochi złapał mnie w talii i pocałował delikatnie. Przechyliłem głowę, kiedy wpijał się w moje usta. Przeszedł mnie dreszcz, kiedy wsunął dłonie pod moją bluzkę. Oparłem dłonie na jego piersi i odsunąłem od siebie.
- Coś nie tak? - Zapytał, uśmiechając się niewinnie.
- Oczywiście, że coś jest nie tak - Prychnąłem, robiąc krok w tył. Tochi przechylił głowę, czekając na moje wyjaśnienia co dokładnie jest nie tak. Czasami naprawdę go nienawidziłem. Doskonale wiedział, że nie będę w stanie powiedzieć czegoś tak żenującego. - P-po prostu nie... - Stwierdziłem cały czerwony, odwracając się do niego tyłem i robiąc kilka kroków przed siebie.
- Mam wrażenie, że wcześniej byłeś nieco bardziej potulny.
- T-to tylko zważywszy na to, że byliśmy w naprawdę słabej sytuacji i... i byłem zmęczony i ogólnie...
- Napijesz się herbaty? - Rzucił naglę, a ja odetchnąłem z ulgą, że zmienia temat. - Dostałem ją od dziadka.
- Tak, poproszę - Powiedziałem cicho. Po chwili na stole wylądowały dwa kubki parującej herbaty. Wziąłem jeden z nich i upiłem łyk. Od razu uderzył mnie słodkawy aromat i delikatna owocowa nuta. Napawałem się nią kilka chwil i upiłem kolejne parę łyków.
- Smakuje? - Usłyszałem za sobą głos Tochiego. Po całym moim kręgosłupie przeszedł lodowaty dreszcz. Czy jego głos zawsze był tak głęboki? Dlaczego teraz przyprawiał mnie o dreszcze? Kiwnąłem tylko głową, odwracając spojrzenie. Co się ze mną do cholery działo?
Prawie jęknąłem, kiedy Tochi położył mi dłonie na ramionach i przysunął się do mojej szyi. Sam jego oddech przyprawiał mnie o ciarki. Byłem właściwie pewny, że specjalnie chucha na moją szyję.
Szybko naciągnąłem bluzkę na napięte spodnie. Cały zalałem się rumieńcem. Cholera, co się ze mną stało, że tak łatwo się podnieciłem.
- Zajączku..? - Tochi podniósł moją twarz i spojrzał mi prosto w oczy a ja rozpływałem się pod jego dotykiem. Otworzyłem usta, ale nie byłem w stanie powiedzieć ani słowa. Zamknąłem je więc ponownie, będąc prawie na granicy płaczu. - Wszystko w porządku? Masz gorączkę? - Przyłożył dłoń do mojego policzka. Była naprawdę zimna. Do tego stopnia, że po całym moim ciele przebiegł dreszcz. Jednak w jego oczach nie widziałem typowej dla niego troski. Był podejrzanie spokojny. Ale jak miałem  tym myśleć, kiedy całe moje ciało wydawało się reagować wbrew mojej woli?
- Dziwne... nie masz gorączki. Ale jednak wydajesz się rozpalony... to pewnie ze zmęczenia. Chcesz się położyć? - Pokręciłem głową, bo nie byłem w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. - Hmmm... skoro nie to...
- Przestań - Powiedziałem w końcu. Starałem się zabrzmieć stanowczo, ale mój głos był słaby. - Nie wiem co się ze mną dzieje... - Zagryzłem wargi, kiedy prawie wydobył się z nich jęk.
- Przywołuje to wspomnienia, co?
Przysunął się do mojej szyi i dmuchnął w nią lekko. Wygiąłem się w łuk a z moich ust wydobył się jęk. Co się ze mną dzieje, do cholery? Zacisnąłem powieki, jakby to miało sprawić, żebym przestał się tak czuć. Tochi wziął mnie na ręce. Nie szarpałem się. Czułem się zbyt osłabiony, żeby jakkolwiek zareagować. Objąłem jego szyję i oparłem się o niego, oddychając ciężko.
Delikatnie położył mnie na łóżku.
- Co chcesz, żebym zrobił? - Zapytał spokojnie, pochylając się nade mnie. Otworzyłem usta, ale nie byłem w stanie nic powiedzieć.
- Nienawidzę cię... - Rzuciłem, zarzucając ręce na jego szyi i wpijając się w usta. Uśmiechnął się, obejmując moje biodra i przyciskając do siebie. Jęknąłem w jego usta, wijąc się pod jego ciałem. Objąłem nogami jego brzuch, wplatając palce w jego włosy.
Powoli odsunął się ode mnie, dalej trzymając złączone nasze języki.
- Tochi... - Wyszeptałem, czując jak moje uda zaczynają drżeć. Uśmiechnął się tylko, całując moją szyję i zjeżdżając coraz niżej. Ucałował mój brzuch i zabrał się za rozpinanie spodni. Jęknąłem słabo, kiedy ściągał ze mnie jeansy a potem bokserki. Zakryłem twarz poduszką, żeby jakoś ukryć rumieńce i stłumić jęki.
- T-tochi... ach! N-nie... - Zacząłem jęczeć, kiedy wziął mojego penisa do ust. Ścisnąłem pościel, wijąc się na łóżku. Z oczu spływały mi łzy rozkoszy a z ust wyrywały się spazmatyczne jęki. Zacisnąłem powieki, kiedy chwilę potem doszedłem z imieniem Tochiego na ustach.
Żaden z nas się nie odezwał. Tochi zabrał się za przygotowywanie mnie a ja... nie mogłem robić nic poza drżeniem pod nim.
- Zajączku... w porządku? - Zapytał, wyjmując ze mnie palce i pochylając się nade mną. Rozchyliłem uda, kiedy między nimi pojawił się tors Tochiego. Pokręciłem tylko głową, podnosząc się nieznacznie, żeby móc dosięgnąć jego ust. Pomógł mi nieco, uśmiechając się i łącząc nasze usta. Podniósł moje uda i powoli zaczął we mnie wchodzić. Zarzuciłem mu ręce na szyję, przyciskając się do niego z głośnym jękiem. Poruszał się najpierw delikatnie i powoli, z każdą chwilą przyspieszając ruchów. Złapał mnie za biodra i coraz mocniej i szybciej mnie posuwał.
Wykrzykiwałem jego imię, raz za razem, wijąc się w spazmach rozkoszy. Otępiały mózg nie był nawet w stanie myśleć. Każdy jego dotyk wydawał się palić. Każdy pocałunek sprawiał mrowienie w całym moim ciele. Każdy ruch powodował u mnie kolejne jeki rozkoszy. Oplotłem go nogami, całkowicie dając się ponieść emocjom. Co się ze mną działo? Chyba jeszcze nigdy nie czułem się aż tak napalony.
Co ze mną było nie tak?