niedziela, 28 czerwca 2015

Zajączek XCVII - Złamane serca

Nie wierzę... nie zrobiłby mi tego... Tochi nie całował się z tą dziewczyną! A jednak wiem co widziałem! Jak on mógł mi to zrobić?!
Biegłem przed siebie, nawet nie zwracając uwagi na krzyki Tochiego. Obraz zamazywał mi się przed oczami, kiedy stanęły mi w nich łzy. Kilka razy się potknąłem, jednak udało mi się utrzymać równowagę i biec dalej przed siebie.
Coś szarpnęło za mój nadgarstek, zmuszając mnie, żebym się zatrzymał. Tochi złapał mnie za rękę i odwrócił w swoją stronę.
- Zostaw mnie! - Krzyknąłem ze łzami w oczach, starając mu się wyszarpać.
- Proszę, wysłuchaj mnie - Powiedział niemal błagalnym głosem. Nawet na niego nie spojrzałem, próbując się od niego uwolnić.  - Ja to wyjaśnię.
- Nic nie musisz mi wyjaśniać! - Przeklinałem fakt, że tak szybko biegał. Gdyby nie to, mógłbym mu uciec i nie musieć więcej na niego patrzeć, ani wysłuchiwać jego tłumaczeń. - Puszczaj mnie! Nie będę z tobą rozmawiał!
- To nie tak jak myślisz, obiecuję. To coś zupełnie innego.
- Akurat! Zostaw mnie! Wiedziałem, że tak to się skończy!
- Naprawdę źle to zrozumiałeś. Przysięgam ci to. Nic mnie z nią nie łączy.
- Tak jasne! Wiem co widziałem! Mogłem się tego spodziewać, że jednak będziesz ją wolał!
- Przysięgam ci zajączku, że to nie tak.
- Nie nazywaj mnie tak! I zostaw mnie! Nie chcę cię słuchać!
Szarpałem się, ale trzymał mnie zbyt mocno. Drugą ręką złapał moje ramie, stawiając przodem do siebie. Odwróciłem twarz i zacisnąłem powieki, spod których spłynęły łzy. Nie miałem nawet ochoty na niego patrzeć.
- Uwierz mi, ja naprawdę cię kocham. Ciebie i tylko ciebie - Ścisnął mój nadgarstek i ramię, jakby to miało spowodować, żebym mu uwierzył.
- Przestań kłamać! Gdybyś mnie kochał nie zrobiłbyś mi czegoś takiego!
- Przysięgam, że to nie tak.
- Więc co?! Może zrobiłeś to dla mnie?!
- Wiem, że ciężko ci to zrozumieć, ale tak, naprawdę tak było. Po prostu pozwól mi...
Nie miałem zamiaru więcej z nim rozmawiać. Nie miałem ochoty słuchać jego kłamstw. Zwłaszcza, jeżeli miały być tak idiotyczne, jak się zapowiadały. Zamachnąłem się i uderzyłem go otwartą dłonią w policzek. Zaskoczony rozluźnił uścisk.
- Nie chcę mieć z tobą nic do czynienia... - Powiedziałem zimno, wyszarpując się z jego uścisku. - Nienawidzę cię! Nigdy ci tego nie wybaczę! Trzymaj się ode mnie z daleka! To koniec!
Nim wybuchłem ponownie płaczem, odwróciłem się i pobiegłem przed siebie, starając się nie przewrócić o wystające z ziemi korzenie.
Nigdy jeszcze chyba nie czułem się tak okropnie. Nawet wtedy, gdy wylądowałem zupełnie sam, w środku lasu, nawet wtedy, gdy dowiedziałem się, że nasi rodzice mają nas za nic. Nawet, kiedy próbowałem się zabić, nie byłem aż tak zrozpaczony jak teraz.
Kochałem go! Chyba bardziej niż kogokolwiek na świecie! Był pierwszą osobą, którą pokochałem. Pierwszą, z którą się całowałem... cholera, zmieniłem drastycznie moje życie, żeby być z nim! A on... on zdecydował, że woli być ze swoją byłą... i jeszcze bezczelnie twierdzi, że to nie tak... jak on śmie to mówić w takiej sytuacji!
Wybiegłem do miasta, jednak nie zatrzymałem się ani na chwilę. Potrzebowałem miejsca, gdzie mógłbym spokojnie usiąść i się wypłakać.
Pierwsze miejsce jakie wpadło mi do głowy to bar, tuż przy ulicy. I tak zawsze były tam pustki a kelner znał mnie na tyle dobrze, żeby nie dopytywać, co mi się stało.
Wpadłem do środka, włosami starając się zasłonić zapłakaną twarz.
- Jest tu łazienka? - Zapytałem, podchodząc do baru i opuszczając głowę, by kelner nie mógł na mnie spojrzeć. Wydawał się nieco zaskoczony, ale wskazał mi drzwi na prawo od wejścia. Udałem się tam szybkim krokiem, po chwili zamykając się w kabinie
Zamknąłem się w kabinie i usiadłem na opuszczonej desce. Podciągnąłem kolana do piersi i schowałem w nich twarz. Płakałem dłuższy czas. Miałem wrażenie, że moje serce łamie się na miliard kawałków. Gdybym nie był w miejscu publicznym pewnie bym się skulił i płakał przez kilka godzin.
Wyciągnąłem telefon i wystukałem SMSa do firmy taksówkarskiej. Po chwili dostałem odpowiedź, że niedługo po mnie przyjadą i dowiozą do najbliższego miasta, skąd będę mógł złapać busa. Wolałem od razu podjechać pod dom, ale chyba taksówkarze nie chcieli jechać przez pół miasta i wracać całkowicie za darmo.
Kuliłem się w kabinie przez dłuższy czas, aż nie dostałem wiadomości od firmy taksówkarskiej:
,,Czekamy przed barem"
Wydmuchałem nos w ohydny papier toaletowy i wyrzuciłem go do toalety, nim zarzuciłem plecak na ramię i szybkim krokiem wyszedłem na zewnątrz.
- Hej... - Kelner próbował złapać mnie za ramię, ale wyrwałem się i wybiegłem z baru. Łzy zasłaniały nieco mi widok, ale bez trudu zauważyłem taksówkę stojącą na ulicy.
Nawet się nie rozglądałem, kiedy do niej podbiegałem. Rzuciłem torbę na tylne siedzenie i usiadłem koło niej.
- Wszystko w porządku? - Zapytał taksówkarz, zerkając na mnie w lusterku.
- Niech pan już jedzie... - Powiedziałem, wycierając łzy. Taksówkarz spojrzał na mnie z czymś w rodzaju politowania i ruszył przed siebie.
- Nie uciekasz z domu, prawda? Nie chciałbym mieć na sumieniu nerwów twoich rodziców.
- Zacisnąłem pięści, podciągając kolana do piersi. Oparłem na nich twarz, łkając cicho przez kilka chwil. W końcu pokręciłem głowa.
- NIe... nie uciekam od rodziny. Właśnie chcę do niej wrócić.
- Przepraszam, nie chciałem...
Ponownie pokręciłem głową, wbijając wzrok za okno. Taksówkarz nic już nie powiedział, powoli jadąc w stronę mojego domu.
Telefon w mojej kieszeni za wibrował kilka razy, jednak zignorowałem go.
- Posłuchał, młody - Odezwał się taksówkarz. - Szef mówił, że jeżeli będziesz mógł, to mam cię odwieźć pod sam dom, ale nie chciałbym z ciebie za dużo zdzierać. Może odwiozę cię po prostu do najbliższego miasta, skąd mógłbyś złapać autobus? Wyjdzie znacznie taniej, a ja nie musiałbym zawracać.
- Może być... - Oparłem się o okno wyciągając telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się imię ,,Tochi". Odrzuciłem połączenie i wyłączyłem dźwięk. Oparłem się o szybę, starając się powstrzymać płacz.
Serce mi się krajało, a przed oczami ciągle widziałem jak trzymał ją w ramionach, jak ją całował, jak na nią patrzył...
Załkałem, chowając twarz w kolanach.

Po mniej więcej godzinie taksówka się zatrzymała.
- Tutaj masz postój autobusów. Dzwoniłem do znajomego, który prowadzi jeden z nich. Za jakąś godzinę odjeżdża do twojego domu. Wyjdzie znacznie taniej.
Kiwnąłem tylko głową, wyciągając z torby portfel.
- Dziękuję... - Rzuciłem mu pieniądze i wyszedłem.
- Hej, chłopcze, zapłaciłeś za dużo. Nie chcesz reszty?
Zawołał za mną taksówkarz, jednak całkowicie go zignorowałem. Poprawiłem plecak i skierowałem się w stronę postoju busów. Jeden z nich jechał do mojej miejscowości. Na razie był całkowicie pusty a kierowca siedział sobie przy schodach, pijąc herbatę z termosu.
- Dzień dobry - Rzuciłem słabo, stając przed mężczyzną. Podniósł na mnie spojrzenie, zakręcając termos.
- W czym mogę pomóc, chłopcze?
- Chcę bilet - Oświadczyłem, próbując pohamować emocje.
- Odjeżdżam za godzinę. Masz tyle czasu?
- Mam...
Kierowca wyjął z kieszeni paczkę fajek i zapalił jedną. Dopiero potem ponownie na mnie spojrzał. Wydawał się zmęczony moim towarzystwem.
- Zaczynam sprzedawać bilety pół godziny przed wyjazdem. Wcześniej nie opłaca mi się odpalać maszyny. Tam masz jakieś bary i restauracje. Przesiedzisz tam tą godzinkę, co?
Kiwnąłem tylko głową, odwracając się na pięcie i idąc w stronę sieci restauracji. Wszystkie były obskurne, ale w tej chwili jakoś nie miałem najmniejszej ochoty, żeby się tym zamartwiać. Gdybym miał taką możliwość po prostu bym usiadł i płakał.
Wszedłem do pierwszej lepszej pizzeri. Przez duże okna wpadało światło, oświetlając drewniane ściany. W całym pomieszczeniu unosił się przyjemny zapach drzewa sosnowego, oraz świeżej pizzy. Lokal był prawie pusty, pomijając kilku klientów, siedzących przy barze i pijących alkohol. Z pewnością stałych bywalców, skoro siedzieli tutaj tak wcześnie.
Usiadłem na czarnej, skórzanej kanapie przy okrągłym stole.
Plecak położyłem koło mnie, opierając go o stół.
- Mogę w czymś pomóc? - Zapytał wysoki kelner, stając przy mnie. Nie chodziło mu bynajmniej o zamówienie. Na jego smukłej twarzy malowała się troska. Każdy by się przejął młodym chłopakiem, który praktycznie płacze. Pokręciłem tylko głową, wbijając wzrok w stolik.
- Poproszę coś do picia - Powiedziałem tylko, nie podnosząc wzroku na kelnera, ani nie odpowiadając na jego ukryte pytanie.
- Woda, cola, sok? - Wymienił, prawie beznamiętnie, jednak czułem w jego głosie troskę.
- Macie alkohol? - Spojrzałem na niego z nadzieją. Pierwszy raz w życiu naprawdę chciałem się upić. Możliwe, że w tej chwili była to jedyna rzecz, która mogłaby sprawić, żebym się uspokoił. Kelner jednak pokręcił głową. Wyglądał przy tym prawie tak, jakby tego żałował.
- Alkohol sprzedajemy tylko osobom pełnoletnim. Przykro mi.
- Więc poproszę colę z lodem. Dużą.
Kelner coś zanotował i odwrócił się, po chwili znikając za podwójnymi drzwiami do kuchni.
Wyciągnąłem telefon. Miałem kilkadziesiąt nieodebranych połączeń i kilkanaście SMSów. Nawet nie spojrzałem na żadne z nich. Schowałem telefon ponownie do kieszeni. Nie miałem najmniejszej ochoty słuchać jego wyjaśnień. Co niby by mi mógł powiedzieć? ,,To nie tak jak myślisz?" ,,To był tylko jeden pocałunek?" Jak mógłbym to zaakceptować?
- Jedna cola z lodem - Oznajmił kelner, kładąc przede mną pełną szklankę. Stał chwilę nade mną. Wyglądał, jakby walczył sam ze sobą.
- Może mógłbym jakoś pomóc? - Zapytał, starając się mimo wszystko utrzymać formalny ton. Nie rozumiałem tylko, dlaczego wszyscy na świecie uważali, że są w stanie mi pomóc.
- Nie może pan... - Kiwnął tylko głową i wrócił do swoich zajęć.
Przez pół godziny w spokoju popijałem colę i zwalczałem chęć przeczytania SMSów od Tochiego.
W końcu mogłem pójść do busa.
Kierowca spojrzał na mnie niechętnie, potem na zegarek i westchnął ciężko, że już musi mnie obsłużyć. Włączył kasę i wydał mi bilet.
Wszedłem po schodkach na górę piętrowego busa, zajmując miejsce na ostatnich dwuosobowych miejscach, przy oknie. Plecak rzuciłem pod nogi i oparłem się o szybę.
Wyjąłem telefon, zerkając na wyświetlacz. Walczyłem chwilę ze sobą, nim włączyłem pierwszą wiadomość, ostatnią, którą Tochi do mnie wysłał. Mniej więcej jakieś dziesięć minut temu.
,,Zajączku, proszę cię, odbierz telefon. Obiecuję, że to nie tak jak myślisz. Wyjaśnię ci wszystko, tylko daj mi szansę. Naprawdę cię kocham. Udowodnię to. Mogę ci to udowadniać codziennie przez resztę mojego życia, tylko pozwól mi to zrobić."
Ścisnąłem telefon w ręce, powstrzymując się, żeby go nie wyrzucić. Jak on śmiał wmawiać mi takie rzeczy? Przecież widziałem co widziałem. I jeszcze śmiał mi mówić, że zrobił to dla mnie!
Przetarłem oczy, pociągając nosem. Oparłem się o szybę, czując, że zaraz ponownie się rozpłaczę. Moim ciałem wstrząsnął szloch. Po całej wieczności, bus w końcu zadrżał i ruszył przed siebie. Jego drżenie szybko pozwoliło mi usnąć.

niedziela, 21 czerwca 2015

Zajączek XCVI - Zdrada

- No dobrze, skoro to jest rodzinna firma, wszystko będziemy ustalali wspólnie. Dlatego kiedy nie będzie Usagiego, każdy z nas będzie pracował indywidualnie, a kiedy będzie wracał wspólnie będziemy zatwierdzać projekty. Wy już to wiecie, ale Usagi... Usagi? - Podniosłem gwałtownie głowę. Do tej pory patrzyłem nieobecnym wzrokiem w projekt, który dostałem od Kashikoia. Starałem sobie przypomnieć jego ostatnie słowa, żeby nie dać po sobie poznać, że byłem skupiony na czymś zupełnie innym.
- Tak, wielkie dzięki. Wszystko zrozumiałem. Jestem gotowy do pracy.
Westchnął ciężko, kręcąc głową.
- Posłuchaj mnie uważnie - Jego wzrok był surowy. Rozmawialiśmy teraz o ważnych rzeczach, nie powinienem się rozkojarzać. Wiedziałem o tym doskonale, ale nie mogłem jakoś odejść myślami od Tochiego. A to, że Kashikoi siedział bezpośrednio przede mną, wyjątkowo mi utrudniało udawanie, że go słucham. - Rozumiemy, że możesz być rozkojarzony. Przekładaliśmy to spotkanie, żebyś mógł względnie ogarnąć lekcje i przywyknąć ponownie do normalnego życia. Ale to już trzy dni, od kiedy przyjechałeś. Najwyższa pora, żebyś zaczął skupiać się na firmie. Chcemy, żebyś brał w ten udział, więc proszę, skup się.
Pokiwałem głowę, wbijając spojrzenie w blat.
- Przepraszam...
- Cieszę się, że to rozumiesz. Jakieś pytania?
Pokręciłem głową. Hana, Enma i Raito zrobili to samo. Miałem pewne wątpliwości, czy to dobry pomysł, żeby bliźniaki pracowały z nami. Byli młodzi. Pewnie woleli się bawić, niż brać udział w tych nudnych zebraniach, ale Hana i Kashikoi jednoznacznie stwierdzili, że wdrążenie ich w ten świat z pewnością im nie przeszkodzi. Zresztą Raito i Enma też stwierdzili, że chcą brać w tym udział.
Czułem się trochę głupio, że oni biorą to bardziej na poważnie niż ja, ale od kilku dni nie widziałem Tochiego i ani na chwilę nie mogłem przestać o nim myśleć. Ta cała Kora też nie dawała mi spokoju.
- No dobra, mamy już kilka wstępnych szkiców, ale na sam początek przydałoby się zorganizować jakąś określoną linię odzieżową. Coś charakterystycznego, żebyśmy mogli już na początek przykuć uwagę ludzi. jakieś pomysły?
Nastąpiła chwilowa cisza. Każdy z nas teraz rozmyślał, co takiego mogłoby się spodobać. Ja myślałem o czymś w gotyckim stylu, ale nie byłby to chyba najlepszy pomysł, na zaczęcie interesu.
- Proponuję coś fajnego, z trupimi czachami i czerwonymi ozdobami - Odezwała się Enma. Wszyscy spojrzeliśmy na nią, ale nikt się nie odezwał. Chyba każdy myślał o czymś podobnym, ale w tej chwili zastanawialiśmy się raczej, dlaczego takie ubrania nie będą dobre przy rozkręcaniu firmy.
- A może zrobimy jakąś tęczową kolekcję, z całą masą kolorów? - Zaproponował Raito. - Zrobilibyśmy po kilka strojów dla obu płci i każdego wieku. A każdy strój byłby innego koloru - Uśmiechnął się, coraz bardziej gestykulując i coraz bardziej się nakręcając. Uśmiechnąłem się, widząc jego zaangażowanie. Kashikoi już się szykował, żeby wyrazić swoją opinię ale Enma zrobiła to szybciej.
- Odbiło ci? - Fuknęła. - Przecież tęcza to symbol gejów - Powiedziała z ewidentną pogardą. Skąd ona w ogóle wiedziała takie rzeczy? Wzrok wszystkich padł na mnie, nim po mojej minie zrozumieli, jak bardzo to było nietaktowne i ponownie spojrzeli na Enmę.
- To nie było zbyt eleganckie - Powiedziała Hana, lekko zdezorientowana jej odpowiedzią.
- No co, taka jest prawda. Usagi powinien nosić takie ubrania, ale żaden normalny facet by tego nie założył - Wyciągnęła rękę w moją stronę, wskazując mnie palcem. Ponownie wszyscy na mnie spojrzeli, jednak widząc jak bardzo byłem zawstydzony, odwrócili spojrzenie.
- Enma tęcza to nie jest tylko znak gejów - Powiedział spokojnie Kashikoi
- Taaak? - To dlaczego akurat Raito wpadł na ten pomysł? - Zadarła nos, ściskając usta. - To przez to, że tyle czasu spędza z Usagim. Czymś się zaraził i teraz myśli o takich rzeczach.
- Haa? - Oczy Raito się zaszkliły, gdy odwrócił się w stronę bliźniaczki. - Ja wcalę nie myślę o takich rzeczach!
Z Haną i Kashikoiem spojrzeliśmy po sobie. Zastanawiałem się co dokładnie oni rozumieją przez ,,takie rzeczy".
- Oczywiście, że tak. To dlatego, że jesteś taki sam jak Usagi.
Raito przez chwilę nic nie mówił. Dopiero potem odwrócił wzrok w moją stronę.
- Jestem? - Zapytał z wielkimi oczami pełnymi nadziei. Nie za bardzo wiedziałem jak odpowiedzieć, więc pokiwałem głową. Raito rozpromienił się jeszcze bardziej a jego oczy zalśniły.
Co się tutaj do cholery działo?
- Może wróćmy już do głównego tematu - Odezwała się w końcu Hana. Energicznie pokiwałem głową, przyznając jej rację. Rozmowa ta szła zdecydowanie w złym kierunku.
- Dokładnie. To nie czas na kłótnie. Zwłaszcza na takie tematy. Enma, jeżeli dalej będziesz się tak zachowywać będziemy pracować bez ciebie. Zachowuj się odpowiednio - Powiedział Kashikoi.
- A Usagi to może cię ignorować bez konsekwencji?! Pewnie myślał o swoim chłopaku!
- Usagi też zostanie wykluczony o ile się nie skupi, ale każdy z was powinien się zachowywać odpowiednio. Jasne? - Powiedział surowo. Nikt nie próbował z nim dyskutować. Jako najstarszy w rodzinie budził respekt, nawet u Enmy.
- No dobrze - przetarł oczy, starając się zebrać myśli. - Co do twojego pomysłu, Raito, niestety Enma może mieć trochę racji. Ostatnio było trochę akcji, które mogły powodować plotki, więc coś tak kontrowersyjnego może nie być dobrym pomysłem jak na początek. Twój pomysł jest jak najbardziej dobry, ale nie najlepszy na start.
Raito pokiwał głową, potulnie przyjmując to do wiadomości. Enma uśmiechnęła się z wyższością.
Ponownie wszyscy pogrążyliśmy się w rozmyślaniach.
W głowie znowu zamajaczył mi uśmiech Tochiego. Starałem się skupić na zadaniu, ale było to trudne, kiedy się rozpływałem pod jego spojrzeniem. Uśmiechnąłem się rozmarzony, wbijając wzrok w kartkę.
- Usagi? - Podniosłem gwałtownie wzrok, wyrwany z zamyśleń. Wzrok Kashikoia był surowy. - Mam nadzieję, że ten uśmiech jest spowodowany tym, że wpadłeś na jakiś pomysł.
Wszyscy spojrzeli na mnie. Poczułem palący rumieniec na policzkach. To nie była moja wina, że nie mogłem przestać myśleć o Tochim, ale to mnie nie usprawiedliwiało. Nie chciałem zostać wyrzucony, więc szybko zacząłem myśleć.
Nastała chwila napiętej ciszy, podczas której myślałem nad jakąś sensowną odpowiedzią.
W głowie jednak widziałem niemal tylko Tochiego. Jego uśmiech, jego spojrzenie, dotyk, to, jak chodziliśmy wspólnie do lasu...
- Skoro nie możesz się nawet na chwilę skupić...
- Ekologiczna odzież - Wypaliłem bez namysłu. Nastąpiła chwila ciszy, podczas której wszyscy czekali, aż rozwinę moją wypowiedź. Wziąłem głęboki oddech, starając się zebrać myśli. - Ekologiczne ubrania są ostatnio bardzo popularne, zaczynając naszą firmę w ten sposób możemy od razu zdobyć zaufanie ludzi. Możemy ozdobić te ubrania motywami kwiatów. Na lato będą się nadawać idealnie.
Nastąpiła chwila ciszy. Każdy się zastanawiał nad moją wypowiedzią, ale po kilku chwilach nie padły żadne złe opinie, więc było dobrze.
Kashikoi spojrzał po kolei na wszystkich, którzy rozmyślali nad moim pomysłem. W końcu się odezwał.
- To świetny pomysł - Uśmiechnął się. - Możemy zrobić firmę całkowicie ekologiczną.
- Ludziom to się spodoba - Odparła Hana.
Odetchnąłem z ulgą. Kto by pomyślał, że to Tochi pomoże mi wpaść na ten pomysł. Teraz jeszcze bardziej chciałem go zobaczyć.
Zaczęliśmy omawiać szczegóły. Ustaliliśmy kilka istotnych faktów i że każdy z nas zrobi swój własny projekt, który potem wspólnie omówimy. Chwilę mówiliśmy jeszcze o firmie, nim zakończyliśmy nasze pierwsze spotkanie.
- A właśnie, Usagi - Odezwał się Kashikoi, gdy już się zbieraliśmy do wyjścia - W piątek wieczorem chciałeś jechać już to Tochiego, prawda?
- No tak... - Odparłem po chwili ciszy.
Kashikoi odczekał kilka sekund, uśmiechnął się delikatnie.
- Możesz pojechać w czwartek. Dobrze się spisałeś, a zajęcia i tak dobrze ci idą. Zrobisz sobie dłuższy weekend i może przestaniesz chodzić z głową w chmurach.
- Naprawdę? - Teraz to ja się rozpromieniłem, a moje oczy zalśniły. Kashikoi kiwnął głową. Miałem ochotę rzucić mu się na szyję. Zobaczę Tochiego... na reszcie! Przez ostatnie kilka dni jedyne o czym myślałem, to o nim. Czy sobie radzi, czy za mną tęskni i co najważniejsze, czy trzyma się z daleka od Kory.
Miałem ochotę zadzwonić do Tochiego i mu o tym powiedzieć, ale się powstrzymałem. Przez cały ten czas nie napisałem do niego ani jednego SMSa, bo bałem się, że o razu będę chciał się z nim zobaczyć.
Miałem ochotę płakać ze szczęścia. Zobaczę go już jutro...


Przez całą drogę siedziałem jak na szpilkach. Zastanawiałem się jaką miną zrobi Tochi, gdy mnie zobaczy. Spodziewał się mnie zapewne dopiero jutro. Pewnie będzie zaskoczony.
Co się ze mną działo? Nie widziałem go kilka dni a zachowywałem się, jakbym nie widział go od miesięcy.
Wziąłem z luku bagażowego mój plecak i pobiegłem w stronę jego domku. Myślałem, czy by nie kupić mu jakichś kwiatów, ale to byłoby chyba głupie.
Może ciasto? Na pewno by się ucieszył, ale w tej chwili byłem w połowie drogi do Tochiego i nie miałem ochoty wracać.
Dotarłem na skraj lasu i zatrzymałem się gwałtownie. Serce mi się zatrzymało a do oczu napłynęły łzy.
Tochi... stał na schodkach do swojego mieszkania i... całował ją... tą... tą...
Zagryzłem dolną wargę, żeby powstrzymać płacz. Jak on mógł...
Puścił jej twarz i spojrzał na nią. Nigdy nie widziałem u niego takiego spojrzenia. Było spokojnie, ale jakoś tak... za bardzo...
- Pamiętaj tylko, że Zajączek o niczym nie może się dowiedzieć... - Zerknął kątem oka w moją stronę. Kiedy tylko mnie zobaczył, odwrócił głowę w moją stronę i osunął od siebie Korę.
Zacisnąłem pięść, starając się uspokoić. Przełknąłem ślinę, ale moje serce i tak wydawało się łamać na setki części.
Tochi otworzył usta, ale nie dałem mu powiedzieć ani słowa, gdy odwróciłem się na pięcie i ze łzami w oczach pobiegłem przed siebie.

niedziela, 14 czerwca 2015

Zajączek XCV - Rodzinny dom

Pół godziny później byliśmy już przed naszą wspólną rezydencją. Rodzice wybudowali ją, żebyśmy mieli gdzie spędzać czas, kiedy oni będą mieli ważnych gości. Taka przynajmniej była oficjalna wersja, ale mi się bardziej wydawało, że chcieli, żebyśmy jak najmniej bywali w domu, kiedy oni w nim bywali. Gdyby wiedzieli, że właśnie w tym domku będę się ukrywał, gdy wyrzucą mnie z domu za zszarganie naszego nazwiska, pewnie nigdy by się nie zdecydowali na wybudowanie go.
Domek był niewielki w porównaniu do naszego wspólnego domu, ale dało się tutaj żyć. Każdy z nas miał własny pokój, znalazł się też pokój gościnny i kilka udogodnień.
Kashikoi nacisnął guzik na pilocie przy kluczach i brama zaczęła się odsuwać na bok. Gdy ją minęliśmy nacisnął inny guzik, zamykając ją za sobą. Podjechał jeszcze z dziesięć metrów i zatrzymał się przed dwuskrzydłowymi drzwiami, wykonanymi z drewna, ze starannie wyrzeźbionymi wzorami.
Wyszliśmy z samochodu i ruszyliśmy w stronę drzwi.
- Poczekaj chwilę - Zatrzymał mnie Kashikoi, odwracając mnie w swoją stronę. Przez chwilę poprawiał golf, żeby na pewno nie było widać malinek. Uśmiechnąłem się, starając się ukryć zakłopotanie. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby Hana je zobaczyła. A Tochi jak na złość zrobił tą malinkę w dość widocznym miejscu, żeby przypadkiem nie było zbyt łatwo jej ukryć. - Jest dobrze.
Kiwnąłem głową w geście podziękowania i nacisnąłem klamkę, wchodząc do środka.
- Już jestem! - Krzyknąłem, mijając przedpokój i wchodząc do głównego salonu. Był to największy pokój w całym domu. Znajdowały się tutaj fotele i kanapy, ustawione przed telewizorem, między którymi znajdował się drewniany stolik do kawy. Oprócz tego były tutaj typowe rzeczy, które praktycznie każdy ma w salonie. Barek z napojami, półki na książki no i oczywiście różnego rodzaju dekoracje, obrazy, artystyczne zdjęcia naszej rodziny, firanki w oknach. Cały był w jasnych kolorach, więc czarny, wełniany dywan rozciągnięty na całej jego długości idealnie się wkomponowywał.
- Braciszku? - Ze swojego pokoju wyszła Hana. Ubrana była w zwiewną, letnią sukienkę w jasnych odcieniach fioletu. Podbiegła do mnie i przytuliła mnie do siebie. - Ale się za tobą stęskniłam. Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
Spojrzała na mnie czule, po czym ponownie mnie przytuliła.
- Też tęskniłem. Wszystko w porządku. Nic mi nie jest - Odpowiedziałem po kolei, przytulając ją do siebie. Uśmiechnąłem się szeroko, ledwo powstrzymując łzy radości. Chyba za długo byłem z dala od nich. Nawet jeżeli byłem z inną, ważną dla mnie osoba to i tak niesamowicie mi ich brakowało. Cieszyłem się, że nie musiałem wybierać między nimi a Tochim, bo chyba wtedy moje serce zostałoby rozdarte.
- Hej, głupku! - Usłyszałem z dołu głos Enmy. Stała przy mojej nodze, całkowicie oburzona. Byłem tak szczęśliwy, że ani trochę się nie przejąłem jej zachowaniem. Uklęknąłem i przytuliłem ją do siebie. Byłem przygotowany na szarpaninę i serię obelg, ale takie nie nastały. Enma stała grzecznie, pozwalając mi się przytulać. Kiedy ją puściłem, podniosła spojrzenie, patrząc na mnie beznamiętnie.
- Tylko sobie nie myśl, że nagle będziesz mógł mnie dotykać. Pozwoliłam ci na to tylko dlatego, że pewnie się stęskniłeś.
- Tak, wiem - Uśmiechnąłem się do niej, na co ona odpowiedziała wzruszeniem ramion i ruszyła w stronę kuchni.
Kashikoi położył rękę na moim ramieniu, rzucając mi przyjazne spojrzenie.
- Pewnie jesteś głodny - Usłyszałem Hanę, za moimi plecami. - Co powiecie na wspólne wyjście? A może coś zamówimy?
- Zamówmy coś - Zdecydowanie wolałem spędzić z nimi trochę czasu sam na sam. Dopiero co udało mi się wrócić, nie chciałem mijać się z obcymi ludźmi. Zwłaszcza, że nie wiedziałem jak głośna w tych stronach pozostała ostatnia afera ze mną i Tochim.




- No dobrze, to opowiedz, jak sobie radzisz? - Zapytała Hana, kiwając dziękująco w stronę szefa kuchni. Był to niewysoki koreańczyk, w sumie nie wyróżniający się ze swojej grupy etnicznej niczym konkretnym.
Jednak wbrew jakimkolwiek prawom był prawdziwym mistrzem sushi. Lepszym niż jacykolwiek znani mi Japończycy.
Ukłonił się i delikatnie zaczął pakować swoje noże do fuerału. Półmiski z sushi położył na stole i bez słowa podszedł do Kashikoia. Przyjeżdżał już do nas wiele razy, ale jeszcze chyba nigdy nie słyszałem, jak wypowiada chociażby słowo. Na nasze pytania odpowiadał kiwnięciem głową, kręceniem głową, ewentualnie wzruszeniem ramion. Nie wiem, czy był niemową, czy zwyczajnie nie lubił rozmawiać.
Kashikoi wręczył mu kilka banknotów a ten ponownie się ukłonił i wyszedł, nie mówiąc ani słowa.
- Jakoś leci - Odparłem z uśmiechem, biorąc do dłoni pałeczki. Kashikoi usiadł przy Hanie, trąc szyję. Po chwili, dyskretnie popukał palcami w swoją szyję, tuż nad obojczykiem. - Co prawda brakuje mi porządnego jedzenia, ale nie narzekam - Rozpromieniłem się niewinnie, udając, że pocieram ramie i poprawiając dyskretnie golf swojej bluzki. Chyba Hana nic nie zauważyła, bo zajmowała się teraz popijaniem kawałków ośmiornicy wodą. Raito siedział po stronie, gdzie miałem malinkę, więc dyskretnie kiwnął w moją stronę, dając mi znać, że wszystko już jest dobrze. Enma, siedziała po mojej drugiej stronie. Nauczeni doświadczeniem raczej nie sadzaliśmy ją tuż przy Raito. Chyba coś zauważyła, bo zmierzyła mnie i chłopaków uważnym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała, wkładając sobie do ust sushi.
- Pan Tochi nie umie gotować? - Zapytała spokojnie Hana, wycierając usta serwetką. Odłożyła ją z gracją na bok i ponownie wzięła pałeczki. Zawsze podziwiałem sposób, w jaki się poruszała. Ona wydawała się tego nawet nie dostrzegać, ale każdy jej ruch był pełen gracji i wydawał się idealnie wyuczony tak, żeby był całkowicie perfekcyjny.
- Średnio... - Odparłem, wzruszając ramionami. - Stara się, ale to nie to samo co tutaj.
- Cieszę się, że sobie radzisz - Uśmiechnęła się, odsłaniając nieskazitelnie białe zęby. Była naprawdę piękna. Założę się, że gdyby chciała znalazłaby sobie naprawdę wspaniałego faceta. Postanowiłem, że przy okazji z nią o tym porozmawiam. Nie powinna pozwalać rodzicom wybierać jej kogoś, z kim będzie nieszczęśliwa.
- A jak tam spędzacie wolny czas? Pewnie trochę się wynudziłeś?
Kashikoi kaszlnął w pięść, odwracając głowę. Na szczęście zrobił to na tyle naturalnie, że Hana niczego nie zauważyła. Uśmiechnąłem się niewinnie, mając nadzieję, że się nie rumienię.
- No wiesz... nie było źle. Tochi bardzo się starał, żeby dostarczyć nam rozrywki - Kashikoi zagryzł wargi, żeby powstrzymać uśmiech. Nerwowo przeczesałem włosy, starając się ukryć zawstydzenie. - Chodziliśmy do lasu, uczył mnie o roślinach, trochę się uczyłem... specjalnie ciekawie tam nie było, ale mimo to miło spędzaliśmy czas.
- A tak właściwie to jak wam się układa? - Zapytał Kashikoi, uśmiechając się delikatnie. Nie wiedziałem, czy chciał mnie w ten sposób wkopać, czy jakoś pozwolić się wytłumaczyć, zanim zacznie coś podejrzewać. Prawdopodobnie to drugie, ale jakoś nie mogłem pozbyć się wrażenia, że się dobrze bawi. - Tochi nie miał nic przeciwko temu, że wyjeżdżasz?
- Właściwie to popierał ten pomysł. Wie, jak bardzo jestem z wami związany. Zresztą, myślę, że chciał trochę ode mnie odpocząć - Zaśmiałem się krótko. W rzeczywistości sam nie miałem pewności, czy Tochi rzeczywiście nie miał nic przeciwko, ale mówienie komukolwiek o tym raczej nie rozwieje moich wątpliwości.
- Pan Tochi naprawdę musi cię kochać - Powiedziała Hana, rozmarzonym głosem. Odwróciłem głowę, czując jak się rumienię.
- Chyba tak... - Odpowiedziałem w końcu, bardzo cicho, unikając spojrzeń któregokolwiek z nich. Dlaczego zawsze musieliśmy schodzić na takie żenujące tematy? Nie miałem ochoty opowiadać o tym, czy i jak bardzo Tochi mnie kocha... ani o tym, że ja go kocham.
- To naprawdę świetnie, że udało ci się znaleźć szczęście - Powiedziała spokojnie, biorąc łyka wody. Pomimo delikatnie umalowanych ust, na kieliszku nie pozostał ani ślad szminki. - Nie powiem, wolałabym jednak, żeby była to dziewczyna, ale najważniejsze, że znalazłeś szczęście.
Kashikoi potwierdził to, kiwając lekko głową.
- Cieszę się, że znalazłeś sobie kogoś takiego - Powiedziała z szerokim uśmiechem. Nie odpowiedziałem, ale byłem dokładnie takiego samego zdania.
Rozmawialiśmy jeszcze dłuższy czas o tym, jak ja spędzałem czas i o tym, co oni robili. Byłoby naprawdę miło, gdybym co chwila nie zastanawiał się, czy teraz w domku Tochiego nie siedzi Kora, starając się go uwieść. A im bardziej starałem się o tym nie myśleć, tym bardziej się bałem, że tak naprawdę jest.

niedziela, 7 czerwca 2015

Zajączek XCIV - Obietnica

Na sercu czułem wielki kamień, który boleśnie na nim ciążył, kiedy razem z Tochim szliśmy w stronę miasteczka. Od dawna nie rozdzielaliśmy się na dłuższy czas. Ostatnio kiedy się to zdażyło o mało co nie wziąłem ślubu. Co mogło się stać teraz? Rodzice mnie zwiążą i zakopią gdzieś w lesie? To by dopiero była ironia losu...
Spojrzałem na niebo, częściowo zasłonięte przez drzewa. Tochi wziął mnie za rękę, splatając nasze palce razem. Ścisnąłem jego dłoń, patrząc na jakiegoś ptaka, przeskakującego z gałęzi na gałąź.
Spacerowaliśmy w ciszy, ale żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Lubiliśmy swoje towarzystwo, nawet jeżeli spędzaliśmy czas bez słowa.
- Mogę wpaść za tydzień? - Zapytałem w końcu. Wolałem, żeby mimo wszystko Tochi jakiś czas nie pokazywał się u nas. Nie mogłem mieć pewności, czy rodzice nie zechcą nas odwiedzić. Zresztą, pewnie teraz byłem zmuszony na mieszkanie z rodzeństwem, a mój domek z pewnością albo był wyburzany, albo zamknięty dla mnie. Nie mielibyśmy w ogóle czasu dla siebie a ja wolałem nie przekonywać się przy jak zniosę pierwsze długie rozstanie z Tochim przy moim rodzeństwie.
- Oczywiście, że tak - Uśmiechnął się, jakby to była oczywista oczywistość. Widząc jednak mój rumieniec, przygryzł jednak dolną wargę, uśmiechając się ze zrozumieniem. - Będę miał jeszcze okazję spotkać się z twoim rodzeństwem.
Spiorunowałem go spojrzeniem. Delikatnie pocałował mnie w policzek, jeszcze mocniej ściskając moją rękę.
- I jeszcze jedno... - Rzuciłem, opuszczając wzrok na ziemię. - Nie wpuszczaj tej Kory do mieszkania. Najlepiej to w ogóle się z nią nie spotykaj...
Odwróciłem głowę, kiedy usłyszałem stłumione prychnięcie od strony Tochiego. Czułem się głupio, że mimo wszystko byłem zazdrosny, ale to było silniejsze ode mnie. Nie dość, że była jego pierwszą miłością, to jeszcze była dziewczyną. Jakie miałbym z nią szansę w normalnych okolicznościach? Zwłaszcza, że Tochiemu zależało na ślubie i normalnym życiu. Pewnie chciałby pewnego dnia się z kimś związać obietnicą na śmierć i życie.
- Wiesz co? To całkiem słodkie, że jesteś zazdrosny - Powiedział, wyrywając mnie z zamyśleń. Prychnąłem, nie patrząc na niego. - Ale wiesz przecież, że tylko ciebie kocham. I obiecuję, że nie wpuszczę jej za próg mojego domu. Oraz dołożę wszelkich starań, żeby już nas nie nękała, dobrze?
Pokiwałem głową, niezbyt tym przekonany. Nie ufałem Korze i jakoś nie mogłem uwierzyć, że da nam spokój. Dobrze chociaż, że ufałem Tochiemu, bo pewnie nie mógłbym się uspokoić ani na chwilę.
Kiedy dotarliśmy do miasteczka dyskretnie chciałem puścić jego rękę, ale Tochi tylko wzmocnił uścisk, ciągnąc mnie za sobą, pewny siebie.
- Tochi... może lepiej mnie puść. Mogą zacząć się plotki, jak zobaczą...
- Przesadzasz. Ty tu w końcu nie mieszkasz. Zresztą i tak całe miasteczko już wie prawdę... albo przynajmniej jej część.
- Mimo to, wolałbym, żebyś mnie puścił - Dość niechętnie, ale Tochi poluzował uścisk, a ja wyswobodziłem rękę z jego dłoni. Odprowadził mnie pod przystanek dla busów i wrzucił moją torbę do luku bagażowego.
- Uważaj na siebie, dobrze? - Odezwał się do mnie, kładąc obie ręce na moich ramionach.
- Obiecuję - Kiwnąłem głową, delikatnie się uśmiechając. Serce mi się krajało na myśl, że będę musiał się z nim rozstać, ale przecież to nie pierwszy raz, wmawiałem sobie. Poza tym, to tylko tydzień. Damy radę.
- Uważaj na zajęciach, trochę masz do nadrobienia. I dbaj o waszą nową firmę. I pozdrów ode mnie swoje rodzeństwo. Nie daj się zastraszyć rodzicom i dbaj o siebie - Wymieniał, cały czas patrząc mi w oczy.
- Obiecuję - Przewróciłem oczami. Tochi był zdecydowanie zbyt przewrażliwiony. Mimo to, było to całkiem miłe. - Wrócę w sobotę.
Pokiwał głową, przesuwając kosmyk moich włosów za ucho. Miasteczko wydawało się puste, ale czułem na sobie spojrzenia ludzi z okien ich domów.
Tochi widocznie czuł się tak samo, bo chwilę się zawahał, ale i tak pochylił się nade mną i pocałował mnie krótko.
- Będę czekał - Wyszeptał, ściskając moją rękę. Odpowiedziałem mu uśmiechem i odwróciłem się w stronę wejścia. Miałem wrażenie, że serce za chwilę mi pęknie. Dlaczego tak bardzo się przejmowałem tym krótkim rozstaniem? Przecież bywało, że nie widzieliśmy się znacznie dłużej niż tydzień.
Usiadłem przy oknie, patrząc na Tochiego przez okno. Stał tam cały czas, uśmiechając się do mnie. Kiedy bus odpalił, powodując drżenie siedzeń, Tochi odsunął się o krok. Przyłożył dłonie do ust i coś krzyknął, ale przez zamknięte okna nic nie zrozumiałem. Pokazałem mu to na migi. Krzyknął jeszcze raz, ale zrozumiałem tylko jakiś niezrozumiały szum. Spojrzałem na okno nade mną i rozsunąłem je, wpuszczając do środka trochę powietrza.
- Co? - Zapytałem, gdy bus już powoli ruszał. Tochi uśmiechnął się delikatnie, dalej przykładając dłonie do ust i krzyknął ponownie, a jego głos chyba był słyszany w całym mieście.
- Kocham cię! - Zacisnąłem pięści na podparciu okna, czując rumieniec, który zalał całą moją twarz. Dobrze, że nie musiałem mu odpowiadać, bo wjechaliśmy na ulicę. Co za kretyn. Zawsze musiał się tak zachowywać?
Kiedy usiadłem ponownie na siedzeniu, miałem wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą. Kilka dziewczyn wyglądało prawie tak, jakby mi zazdrościło, ale znaczna większość patrzyła na mnie z odrazą, albo zaskoczeniem.
Wbiłem wzrok w okno, starając się unikać ich spojrzenia. Mijając las mimowolnie się uśmiechnąłem. Cieszyłem się, że nareszcie spotkam się z rodziną.


Podróż była długa i nudna. Miałem wrażenie, że ciągnie się ona w nieskończoność. Nie mogłem nawet zasnąć a czytać nie miałem ochoty. Odetchnąłem z ulgą, gdy w końcu mogłem wyjść z busa.
- Niiichan! - Gdy tylko stanąłem na chodniku usłyszałem znajomy głos. Odwróciłem się w stronę Raito, który rzucił mi się na szyję. Przytuliłem go do siebie, a moje serce urosło kilka razy. Byłem naprawdę szczęśliwy, że go widzę. Tak bardzo za nim tęskniłem... ostatni raz miałem okazję go widzieć na moim nieudanym ślubie. A wtedy nawet porządnie się nie pożegnałem.
- Tak się cieszę, że cię widzę - Odparłem, puszczając go i opuszczając na ziemię. - Jak się tu znalazłeś? Chyba nie przyjechałeś sam?
Raito pokręcił głową, uśmiechając się szeroko. W kącikach oczu zakręciły mu się łzy, więc starłem je ręką i ponownie go przytuliłem.
- Też za tobą tęskniłem.
- Usagi! - Kolejny krzyk sprawił, że moje serce urosło jeszcze bardziej. Uniosłem spojrzenie. W moją stronę biegł Kashikoi. Puściłem mojego braciszka i się z nim przywitałem.
- A Hana i Enma? - Zapytałem, przytulając Raito do mojego boku.
- Pozostały w domu. Uparłem się, żebym mógł po ciebie przyjechać a Raito stwierdził, że jedzie ze mną.
- Miło z twojej strony, ale... dlaczego one nie przyjechały?
Kashikoi westchnął ciężko, nerwowo trąc szyję. Po chwili bez słowa wziął moją torbę i ruszył w stronę samochodu. Spojrzałem pytająco na Raito, ale ten tylko wzruszył ramionami i poszliśmy za nim.
W samochodzie Kashikoi wyjął jakąś bluzkę z mojej torby.
- Naprawdę, powinniście trochę uważać - Westchnął. - Przecież nie mogę cię kryć zawsze.
Spojrzałem na niego pytająco, siadając na przednim siedzeniu. W odpowiedzi Kashikoi odwrócił w moją stronę lusterko. Zalałem się rumieńcem, kiedy zauważyłem czerwona ślad na mojej szyi. Momentalnie zasłoniłem szyję, chociaż wiedziałem, że jest to idiotyczne. Kashioi bez słowa podał mi bluzkę z golfem.
- Sorki... - Rzuciłem, zrzucając z siebie koszulkę i zamieniając ją na bluzkę od Kashikoia.
- Nie masz za co mnie przepraszać. Ale radzę ci uważać. Hana może nie być aż tak wyrozumiała. Wyobrażasz sobie, jak to się skończy?
Westchnąłem ciężko, zapinając pasy. Niestety, Hana była urocza, kochana i ogólnie cudowna. Jej imię naprawdę do niej pasowało, ale jeżeli chodziło o jej rodzinę potrafiła być naprawdę przerażająca. Gdyby dowiedziała się, co takiego Tochi ze mną robił to z pewnością nie skończyłoby się dobrze. Pewnie zgarnęłaby nas obu na stronę i zaczęła ,,poważną" rozmowę. Całe szczęście, że Kashikoi był nieco bardziej spokojny.
- Nichan, a dlaczego? - Zapytał Raito, wychylając się zza tylnego siedzenia. Zalałem się rumieńcem i spojrzałem z nadzieją na starszego brata. To on był najstarszy i to on powinien rozmawiać o ,,tych" sprawach. On za to jakby nigdy nic powiedział chyba najbardziej oczywistą formułkę, którą mógł powiedzieć.
- Powiem ci, jak będziesz starszy.
- Ale dlaczego?
Kashikoi spojrzał na mnie, ale znacząco pokręciłem głową, dając do zrozumienia, że ja nie mam zamiaru o tym mówić. W końcu westchnął i odwrócił się w stronę Raito.
- Bo Usagi i Tochi robili rzeczy, których nie powinni robić. Więc zostaje to między naszą trójką, zgoda?
Raito otworzył szerzej oczy, kiwając głową. Pewnie się teraz zastanawiał co takiego robiliśmy, ale nie dopytywał. Rozpromienił się za to, wyciągając dłoń, jej wierzchem do góry.
- Obiecuję - Spojrzałem na Kashikoia i przykryłem dłoń Raito moją dłonią. On zrobił to samo.
- Umowa stoi - Powiedziałem.
- Stoi - Skwitował Kashikoi, pierwszy zabierając rękę i odpalając samochód. Raito usiadł z tyłu, zapinając pasy. Widocznie był dumny z siebie, że zrozumiał tak istotną sprawę. Całe szczęscie, że nie oczekiwał dokładniejszych wyjaśnień, bo nie miałem ochoty mu tego tłumaczyć, a Kashkoi chyba nie czuł się do tego zobowiązany. Jako najstarszy brat powinien rozmawiać z nami o antykoncepcji i doradzać w kwestiach damsko-męskich a nie kryć mnie i mojego chłopaka przed naszą siostrą. Rozciągnąłem się i wbiłem wzrok przed siebie, na drogę. Naprawdę się cieszyłem, że wróciłem. Mogłem pomóc mojej rodzinie i dopilnować, żeby rodzice nie skrzywdzili już żadnego z nich przymusowym ślubem albo brakiem czułości. Nareszcie mogliśmy uniezależnić się od rodziców i żyć jak prawdziwa rodzina... prawie.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Zajączek XCIII - Pożegnanie

Musicie mi wybaczyć, że dzisiaj bez gratisowego posta, ale niestety, przeczytałam wasz pomysł o jeden dzień za późno (czyt. dzisiaj) więc nijak nie dałam rady się wyrobić. A ponieważ w weekend nie dodałam żadnego posta i planowo miał się on pojawić dzisiaj to w sumie to możecie uznać za prezent na dzień dziecka :D.
 Jeżeli czekaliście z niecierpliwością przez cały weekend to na usprawiedliwienie powiem, że pisałam o tym na moim fp, na którego przy okazji ponownie was zapraszam, bo zawsze się tam pojawiają informacje o nowych postach/ewentualnych opóźnieniach/gratisowych notach
https://www.facebook.com/HistorieYaoi?fref=ts


Kolejne dni mijały spokojnie. Na szczęście Kora nie próbowała nas gnębić. Dni spędzaliśmy standardowo na łażeniu po lesie, opiekowaniu się zwierzakami i nauce o kwiatach. Oczywiście Tochi nie byłby sobą, gdyby nie próbował mnie szprycować specjalną herbatką jego dziadka. Sporadycznie udawało mi się tego uniknąć, ale kilka razy udało mu się przekonać mnie do wypicia tego, co kończyło się tym, że przez prawie cały kolejny dzień byłem niedysponowany. Ledwo trzymałem się na nogach, o chodzeniu nie wspominając. Co rzecz jasna nie przeszkadzało Tochiemu w zabieraniu mnie do lasu.
Po mniej więcej dwóch tygodniach dostałem wreszcie smsa od Kashikoia. Przyjąłem tą wiadomość z ulgą, bo nie wiedziałem, ile jeszcze minie czasu, nim przez Tochiego całkowicie stracę zdolność chodzenia. Tochi krzątał się wtedy w kuchni, a ja w samych bokserkach starałem się odzyskać czucie w nogach. Sięgnąłem po telefon, przykrywając się kocem.
,,Cześć Usagi.
Jak wam idzie? Radzicie sobie jakoś? U nas wszystko idzie świetnie. Wyprowadziliśmy się już od rodziców i aktualnie wszyscy mieszkamy w naszym wspólnym domku. Kojarzysz? Tym, w którym spędzaliśmy wolne weekendy, gdy byliśmy dziećmi.
Raito i Enma też mieszkają z nami. Pomagają nam rozkręcić firmę. Mita szykuje projekt naszego przedsiębiorstwa a my z Haną zaczynamy nasze pierwsze projekty, chociaż przyznam, że trochę twojego talentu by się nam przydało. Oczywiście wszystko zależy od ciebie, ale jeżeli tylko chcesz wrócić to czekamy na ciebie. Daj znać jak najszybciej.
Kochamy cię
~Kashikoi, Hana, Raito, Enma."
Uśmiechnąłem się do siebie, czytając wiadomość. Byłem naprawdę szczęśliwy, że nareszcie zaczynają radzić sobie sami. I potrzebowali mojej pomocy. W takiej sytuacji nie mogłem im odmówić.
- Dobre wieści? - Zapytał Tochi, siadając na łóżku koło mnie. Pokiwałem głową, uśmiechając się do niego i pokazałem mu SMSa. - Brzmi super. Czyli wracasz do domu?
Kiwnąłem niepewnie głową. O dziwo Tochi wcale się nie zmartwił. Objął mnie ramieniem i pocałował w policzek.
- Cieszę się, że nareszcie jakoś wam się układa. Jestem pewny, że lada dzień stworzycie rewelacyjną markę odzieżową. Będę trzymał za was kciuki.
Uśmiechnąłem się mimowolnie, kiedy mnie przytulił. Tylko jedna rzecz sprawiała, że miałem wątpliwości. Nie powiedziałem tego jednak na głos. Całe szczęście nie musiałem.
- To co powiesz na taki układ jak na początku? W jeden weekend ty będziesz przyjeżdżał do mnie a w drugi ja do ciebie. Co ty na to?
Uśmiechnąłem się tylko, podnosząc na niego wzrok.
- Czytasz mi w myślach, czy jak?
Obdarzył mnie promiennym uśmiechem, wstając z łóżka.
- Wiem w jaki sposób myślisz. Znam cię zbyt dobrze zajączku - Wrzucił do miski kilka truskawek i oblał je czekoladą i bitą śmietaną. Zabawne, ale Tochi rozpieszczał mnie znacznie bardziej niż ktokolwiek w całym moim życiu. I nie mówiłem tutaj tylko o moim rodzeństwie, ale także służbie, której w sumie płaciliśmy.
- Wiesz co, w sumie się cieszę, że wracam.
- Oczywiście, że tak. Zające muszą być przy osobach, które kochają.
Uśmiechnął się chytrze, siadając na skraju łóżka. A więc teraz chciał wyciągnąć ze mnie wyznanie miłości? Oczekiwał, że powiem coś w stylu ,,przecież jestem z osobą, którą kocham"? Jego niedoczekanie. Nie było mowy, żebym powiedział coś tak zawstydzającego.
- Naprawdę? - Zapytałem, sięgając po jedną z truskawek. Tochi uniósł miskę, żebym nie mógł do niej dosięgnąć.
- A co za to dostanę? - Uśmiechnął się szeroko, sam zabierając jedną truskawkę.
- Wcale nie muszę jeść - Odparłem spokojnie. Nie było mowy, żebym zrobił coś zawstydzającego za truskawkę.
W końcu westchnął ciężko, biorąc jeszcze jeden owoc, tym razem jednak mi go podając.
- Chyba za bardzo cię rozpuściłem... następnym razem będę musiał uważać.
Wziąłem truskawkę do ust i uśmiechnąłem się z wyższością. Miło było nad nim górować, chociaż ten jeden raz.
- Skąd ja to znam... - Przewróciłem oczami, rozkoszując się owocem, czekoladą i bitą śmietaną. Była prawie tak dobra jak inne owoce, które przynosił mi Tochi. Zabawne, ale miałem wrażenie, że sam zrobiłem z nim coś podobnego.
- Chyba będziesz wpadał tutaj na wakacje, co?
- Wakacje... wakacje to ja będę miał u mojej rodziny - Spojrzałem na niego znacząco, podnosząc się do półsiadu. Spędzanie czasu z Tochim było bardziej męczące niż jakakolwiek praca. Zwłaszcza, że nigdy nie wiedziałem, co mnie przy nim czeka. Co w sumie w jakiś sposób mnie intrygowało. Tochi wziął jedną truskawkę i przyłożył ją do moich ust. Kiedy nie zareagowałem, położył mi ją na nosie. Zaraz spadła na łóżko, ale pozostawiła na moim nosie ślad z bitej śmietany. Podniosłem dłoń, żeby je zetrzeć, ale Tochi złapał moją rękę w nadgarstku.
Spojrzałem na niego pytająco, jednak on zamiast mi odpowiedzieć, zaczął wsysać się w moją szyje. Nie zdążyłem nawet cicho wypowiedzieć jego imienia, kiedy jego język przesunął się do góry, po mojej szyi, policzku i zatrzymując się na nosie, z którego zlizał bitą śmietanę. Byłem tak zaskoczony, że nie protestowałem, gdy podniósł truskawkę i wsunął mi ją do ust.
- Przyznaj, że lubisz jak cię rozpieszczam - Rzucił nagle, pochylając się nade mną. Zachowałem zimną krew, chociaż miałem wielką ochotę odsunąć się poza zasięg Tochiego. Jego bliskość jeszcze bardziej wzmacniała uczucie drżenia w dolnych partiach ciała.
- Jasne... uwielbiam te spalone dania, które przygotowujesz - Powiedziałem w końcu, kiedy ochłonąłem.
- Dalej gardzisz moim jedzeniem? - Uśmiechnął się z wyższością. - Więc następnym razem będziesz mi pomagał.
Prychnąłem tylko, opierając się o ścianę i podciągając kolana do piersi.
- Chyba nie myślisz, że uda mi się cokolwiek ugotować?
- Myślę, że ci pomogę. To będzie wyjątkowo romantyczne, nie sądzisz?
- Nie, nie sądzę. Nie nadaję się do gotowania. Już wolę jeść te twoja paskudztwa.
Spojrzał na mnie z chytrym uśmieszkiem, unosząc jedną brew. Po chwili ponownie się rozpromienił.
- W takim razie od twojego kolejnego przyjazdu nie będziesz dostawał do jedzenia nic, w przygotowywaniu czego nie będziesz uczestniczył.
- Co? - Nastała chwila ciszy, podczas której zastanawiałem się, czy Tochi żartuje. - Nie mówisz tego poważnie...
- Ależ mówię. Najwyższa pora dorosnąć zajączku. Prawdziwy mężczyzna musi nauczyć się dbać o siebie.
- Daj spokój... ktoś o mojej pozycji nie musi umieć gotować.
- Ależ owszem, musi. Co jeżeli pewnego dnia będziecie mieli problemy z pieniędzmi? Nigdy nie wiadomo kiedy może ci się to przydać.
- Aż tak bardzo chcesz głodować? - Prychnąłem, sięgając po moją koszulę, leżącą na ziemi. Dobrze chociaż, że tym razem rzucił ją w jakieś widoczne miejsce, a nie gdzieś za łóżko, albo pod ścianę.
- Od ciebie zjem wszystko. Na pewno będzie pyszne - Pocałował mnie delikatnie w policzek. Korzystając z tego, że był przy moim uchu, wyszeptał cicho, z perwersyjnym uśmieszkiem. - Założę się, że miałem w ustach gorsze rzeczy.
Wzdrygnąłem się, czując nieznośny rumieniec. Chciałem go już ochrzanić za takie teksty, ale skutecznie uciszył mnie pocałunkiem.
- Zbieraj się. Pewnie twoje rodzeństwo nie może się doczekać, żeby cię zobaczyć.