Zamówiona pizza w duszącej ciszy nie smakowała nawet w połowie tak dobrze, jak myślałem. Już nawet wstrętne kanapki Tochiego smakowały lepiej. Siedzieliśmy na tarasie, mogąc podziwiać ocean, ale ten wydawał się mdły i irytujący. Zupełnie nie tak wyobrażałem sobie nasze wakacje.
- Jak smakuje? - Zagadnął w końcu Tochi, ale w jego głosie słyszałem usilnie skrywaną beznamiętność.
- Jest pycha - Spróbowałem się uśmiechnąć, ale mój uśmiech był sztuczny i widocznie udawany. Dlaczego nie umiałem uśmiechnąć się szczerze jak wcześniej?
- Cieszę się - Kiwnął głową. To nie tak miało wyglądać. Mieliśmy wyjść na plażę, popływać, a potem zjeść w lesie, wtuleni w siebie, obserwując iskrzący ocean. A teraz miałem wątpliwości, czy w ogóle damy radę ze sobą rozmawiać.
- Może wybierzemy się na spacer? - Zaproponowałem nagle. - Możemy nakupować truskawek.
- Dzięki zajączku, ale nie wiem, czy to taki dobry pomysł. Jeszcze możemy wpaść na nieciekawe towarzystwo - Uśmiechnął się niepewnie. Rozumiałem, że się obawia, ale... no do cholery, przecież nie mogliśmy się tu kisić przez cały tydzień! W dodatku, gdy Tochi się tak zachowywał! Co mogłem zrobić? Sam czułem się tak samo dziwnie i nie miałem najmniejszego pomysłu jak to zmienić. Powiedziałem mu już, że się nie gniewam, że wszystko w porządku, że jestem mu wdzięczny za pomoc, ale... to nic nie dało.
- Jeszcze coli? - Zapytał Tochi. Kiwnąłem głową, beznamiętnie wpatrując się w napełniającą się szklankę. - Dalej drapie cię w gardle? - I ten niemy wyrzut. Znowu się obwiniał. Obwiniał, że zostawił mnie na pięć minut. Dlaczego musiał się aż tak tym zadręczać? To ja powinienem się za to oburzać. A skoro ja się nie oburzałem, Tochi też nie powinien.
- Już wszystko w porządku - Kiwnąłem głową, ale mój głos wydawał się sztuczny.
- Oczy cię nie pieką? - Pokręciłem głową. - To dobrze... a jak brzuch?
- Dobrze... - Pokiwałem głową. - Nie musisz się martwić.
Spodziewałem się tandetnego tekstu w stylu: ,,Oczywiście, że musiałem, przecież cię kocham", ale Tochi nic nie powiedział. Siedział ze wzrokiem zbitego psa, wpatrując się na resztki pizzy. Tak żałośnie nie wyglądał chyba nigdy. Nawet jeżeli usilnie starał się to ukryć. Co takiego musiałem zrobić, żeby wszystko wróciło do normy?
- Zrobimy coś dzisiaj? - Zagadałem po chwili. Było jeszcze wcześnie, a my nie mieliśmy żadnych planów. Plaża raczej na pewno odpadała, ale wciąż mogliśmy porobić coś wspólnie. ...cokolwiek.
Tochi jakby ocknął się z zamyślenia. Podniósł głowę i spróbował się uśmiechnąć, ale uśmiech ten był pełen poczucia winy.
- Oczywiście, możemy coś porobić. Świetny pomysł - Ciekawy byłem, czy wiedział, jak sztucznie brzmi jego głos. - To może... co chciałbyś porobić?
- Co powiesz na lody? - Rzuciłem pierwsze co wpadło mi do głowy. Nie byłem pewny, czy miałem ochotę iść z Tochim do sklepu, on też chyba niezbyt miał na to ochotę, ale coś musieliśmy porobić. Lody za to wydawały się względnie sensownym wyjściem. O ile tylko trzymalibyśmy się z dala od tego miejsca. Moglibyśmy przejść się wzdłuż ulicy do miasteczka. Nie byłaby to może zbyt urokliwa wycieczka, ale na pewno bezpieczniejsza niż pójście na plażę i znacznie ciekawsza niż siedzenie tutaj cały dzień.
- Brzmi fajnie - To jego ,,fajnie" brzmiało tak okropnie sztucznie, ale wszystko było lepsze niż cisza. - Masz jeszcze miejsce na deser po obiedzie?
- Coś się znajdzie - Ponownie się uśmiechnąłem. Ponownie się czułem, jakbym robił coś wbrew sobie. Chciałem go zapytać co możemy zrobić, żeby powrócić do tego co było wcześniej, ale nie wiedziałem jak. Nawet jeżeli męczyliśmy się swoją obecnością dopiero od kilku godzin. Tochi wstał od stołu, starając się uśmiechnąć, ale wciąż widziałem u niego poczucie winy. Podniosłem się z krzesła i zrobiłem kilka kroków, wtulając się w jego pierś. Objął mnie bez słowa. Trwaliśmy tak chwilę w całkowitej ciszy, zżerani nawzajem poczuciem winy, którego w żaden sposób nie byłem w stanie się pozbyć.
- Lody? - Zapytał po chwili tym spokojnym, niemal wypranym z emocji głosem. Kiwnąłem głową, przez chwilę jeszcze wtulając się w jego pierś. W końcu odstąpiłem krok w tył, bardzo powoli wyswobadzając się z jego ramion. Spodziewałem się, że złapie mnie za rękę i poprowadzi do najbliższej lodziarni, ale on poszedł sam, czekając na mnie tylko przy drzwiach. Poczułem lekkie ukłucie zawodu, ale poszedłem za nim. Tochi zdecydował się tylko na oparcie dłoni na moich plecach i wyprowadził mnie na dwór.
Spojrzałem na ścieżkę, prowadzącą do poziomu morza, ale nie miałem za bardzo ochoty tamtędy teraz schodzić. Nie tylko ja, bo Tochi poprowadził mnie w drugą stronę. Musieliśmy zejść pagórkiem w stronę ulicy, a potem przejść się kawałek wzdłuż niej. Pamiętałem niewyraźnie, że kilka minut od zjazdu do naszego domku, znajdowało się miasteczko. Na pieszo dojście tam musiało zająć dłużej, ale nawet nie bardzo mi to przeszkadzało. Miałem cichą nadzieję, że jakoś uda nam się porozmawiać, ale ja nie miałem najmniejszego pojęcia, jak zacząć rozmowę, a Tochi też niezbyt się kwapił, żeby to zrobić. Szliśmy więc w ciszy obok siebie, Tochi nawet nie próbował chwycić mnie za rękę, czy w jakikolwiek inny sposób mnie dotknąć. Jakby bał się, że jakikolwiek kontakt może znowu ściągnąć na nas kłopoty. Zaczęło mi brakować naszych spacerów po lesie. Tam przynajmniej się nie krępował robić różnych idiotycznych rzeczy.
Dotarliśmy do niewielkiego miasteczka. Wszystkie domki były małe i urocze, otaczały główną ulicę, razem ze sklepikami i restauracjami. Różowo-zielony szyld tuż po wejściu do miasteczka ogłaszał dumnie czarnym napisem ,,ice cream". Wydawał się dość sympatyczny, okrągłe, białe stoliki przed restauracją kusiły swoim wyglądem. Weszliśmy do środka. Pan za ladą uśmiechnął się na nas widok. W środku wyglądało to równie w porządku, więc zerknąłem za szklaną szybę na smaki lodów. Napisy nie były po angielsku, więc musiałem zdać się na kolory. Poznałem wśród nich z całą pewnością truskawkę, czekoladę, mięte, chyba ciastka i jagodę. Reszta mogła być dosłownie wszystkim.
- Can I help you? - Zapytał kasjer z czarującym uśmiechem, sięgając już po gałkę do nakładania lodów.
- Yes, two ice crem.
- We have a great promotion. Cup of ice cream, all flavour that we have. What do you mean?
- Brzmi obiecująco - Zwróciłem się do Tochiego. - Co myślisz?
- Jestem za - I ponownie tak naciągany uśmiech.
- Two cup ice cream please - Ponownie zwróciłem się do kasjera. Ten kiwnął głową z uśmiechem i zabrał się za nakładanie lodów do kubeczka. Sięgnąłem do kieszeni, wyciągając z nich portfel. Tochi widocznie zamierzał zrobić to samo, ale powstrzymałem go ruchem ręki.
- Daj spokój, ja zapłacę - Rzuciłem tylko. Z widoczną niechęcią, ale schował swój portfel, pozwalając mi zapłacić. Kasjer nałożył do dwóch przezroczystych kubków wszystkie smaki, tworząc pysznie wyglądającą tęczę za plastikową zasłonką. Do obu kubeczków włożył po plastikowej szpatułce i podał nam je z szerokim uśmiechem.
- Thanks - Rzuciłem i zawróciłem w stronę wyjścia. Pierwsza warstwa miała niebieski kolor i chyba ta, jak przypuszczałem, jagodowy smak.
- I jak? - Zerknąłem w stronę Tochiego. Kiwnął tylko głową i spojrzał na mnie z delikatnym, niesamowicie sztucznym uśmiechem.
- Są pyszne. To był świetny wybór.
Sam wbiłem wzrok w ziemię, gdy mijaliśmy kolejne domki i kierowaliśmy się w drogę powrotną. Wciąż w tak okropnie nieprzyjemnej ciszy. Zrobiłem krok w stronę Tochiego. Chciałem być chociaż trochę bliżej niego. Z tym większym bólem przyjąłem, gdy odsunął się ode mnie. Naprawdę miałem tego dość. Stanąłem przed Tochim, zmuszając go do zatrzymania się w miejscu.
- O co ci chodzi? - Zapytałem lodowato. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Ale...
- Wiesz co mam na myśli! Ja wiem, że oboje jesteśmy zaskoczeni i w ogóle ta wcześniejsza sytuacja nami wstrząsnęła, ale nie zachowuj się tak! Nie boję się ciebie, przestań się tym zadręczać!
Naprawdę miałem tego dość. Przecież mi pomógł! Dlaczego w żaden sposób nie umieliśmy wrócić do codzienności? Tochi wpatrywał się we mnie z lekkim zaskoczeniem. Pewnie myślał, że skoro mówił, że wszystko jest w porządku, to będę na tyle głupi, żeby naprawdę w to uwierzyć. Nie powiedział nic, zbyt skonsternowany, by to zrobić, więc sam kontynuowałem.
- Przecież wiesz doskonale, że byłem tylko w lekkim szoku! Nie bałem się ciebie, tylko... byłem zaskoczony!
- Zajączku... - Powiedział cicho. Wyglądał jakby był rozbawiony, ale poczucie winy nie pozwalało mu tego okazać. - To akurat wiem.
- To o cholerę ci chodzi?! - Krzyknąłem. Dlaczego on zawsze musiał tak wszystko komplikować? Stałem, oczekując odpowiedzi, ale Tochi tylko spuścił głowę. Nie wydawał się mieć zamiaru odpowiedzieć. - Nie to nie - Powiedziałem lodowato i odwróciłem się, żeby ruszyć żwawym krokiem w dalszą drogę.
- Zajączku, poczekaj - Chwycił mnie za koszulę na ramieniu, ale wyrwałem się z jego uścisku, dumnie idąc dalej do przodu. - Będziesz się teraz obrażał? No daj spokój...
- Nie obrażam się. Po prostu wolę już być na ciebie zły, niż dalej trwać w tej nieznośnej, niekomfortowej ciszy - Prychnąłem. Nawet jeżeli zachowywałem się dziecinnie, Tochi zasłużył sobie na znoszenie mnie teraz po tym, jak ja musiałem go znosić. Za sobą usłyszałem rozbawione prychnięcie, co w pewien sposób sprawiło mi satysfakcje. Przynajmniej przestał się tak dziwnie zachowywać.
- Jesteś uroczy - W jego głosie wyraźnie słyszałem rozbawienie. Dobrze, że chociaż jedna rzecz się nie zmieniła w jego nastroju.
- Jestem facetem, nie jestem uroczy - Stwierdziłem, nawet nie odwracając się w jego stronę. Wziąłem kolejną łyżkę lodów. Przeszedłem na drugą stronę ulicy i wszedłem na ścieżkę prowadzącą do naszego domku.
- Czy jeżeli się poprawię i przepraszę to przestaniesz się oburzać?
Zatrzymałem się w połowie drogi. Powoli odwróciłem się w stronę Tochiego, który teraz stał za mną z delikatnym uśmiechem. Przez chwilę miałem nadzieję, że naprawdę wszystko wróci do normy, ale na jego twarzy ponownie dostrzegłem ten dziwny wyraz zawodu i poczucia winy. Prychnąłem, odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do domu.
- Albo zacznij się tak zachowywać, albo powiedz co takiego cię trapi, żebym mógł coś zrobić - Zwalczyłem usilną chęć trzaśnięcia drzwiami i zmuszenia Tochiego do przesiedzenia całej nocy na dworze, chociaż była ona bardzo kusząca. Z drugiej strony, gdyby wymyślił coś równie głupiego jak ja i na przykład rano nie mógłbym go znaleźć, pewnie poczucie winy kazałoby mi rzucić się z klifu. Zostawiłem więc drzwi otwarte i zatrzymałem się kilka kroków przed nimi, łaskawie czekając, aż Tochi wejdzie.
- Przepraszam? - Usłyszałem za sobą jego głos. Co jeszcze musiałem zrobić, żeby przestał zadręczać mnie tym spojrzeniem? I żebyśmy mogli spędzić ten czas jak wcześniej?
- Na cholerę mi twoje ,,przepraszam"? - Burknąłem, krzyżując ręce na piersi i spuszczając głowę. - Nie zależy mi na tym. Chcę, żebyś znowu zaczął zachowywać się normalnie - Powiedziałem chłodno i wpakowałem sobie do ust kolejną łyżkę. Zignorowałem Tochiego, którzy objął mnie od tyłu i przytulił do siebie. Zimny kubek lodów przyłożył do mojej szyi, powodując u mnie nieprzyjemny dreszcz.
- Tochi, lody... - Powiedziałem, przechylając głowę na bok. Byłem przekonany, że zabierze ode mnie kubek, ale ten tylko bardziej go przysunął.
- A przestaniesz się gniewać?
- Gh... przestań! - Wyrwałem się z jego uścisku, odwróciłem i wycofałem kilka kroków, żeby znowu mnie nie chwycił. - Wiesz, że nie o to mi chodzi! Nie chodzi o jakieś głupie ,,przepraszam"! Zachowujemy się dziwnie i to już od rana! Jakbyśmy już nie umieli normalnie się zachowywać! Próbuję, ale ty przez cały czas wydajesz się przybity! Co mam zrobić, żeby wszystko wróciło do normy?!
- Zajączku... - Patrzyłem na niego i byłem coraz bardziej wściekły. Nawet mimo rozczulenia malującego się na jego twarzy, aż za dobrze widziałem, że dalej czuje się winny. A ja nawet nie wiedziałem czemu.
- Nie nazywaj mnie teraz zajączkiem! Albo nazywaj, ale jak przestaniesz się tak zachowywać! Co jeszcze muszę ci powiedzieć?! Nie martwisz się, że się ciebie boję, to o co ci chodzi?!
- O nic, naprawdę...
- To dlaczego wciąż masz taki wyraz twarzy?! Ciągle wydajesz się smutny i... i wyglądasz jakbyś zrobił coś złego! I... i nie wiem co się dzieje! Albo mi powiedz, albo... albo odpuść sobie!
Tochi wbił wzrok w ziemię. Oczywiście dalej wyglądał, jakby zrobił coś okropnego.
- Pogadamy o tym jutro? - Uśmiechnął się niepewnie. Ponownie rozważyłem wywalenie go z domu, przynajmniej dopóki się nie ogarnie i ponownie stwierdziłem, że gdyby coś mu odwaliło, to umarłbym ze strachu. Stałem chwilę w miejscu, ze skrzyżowanymi rękoma i chłodnym spojrzeniem.
- Śpisz dzisiaj na podłodze - Stwierdziłem lodowato. - I nie gadam z tobą, aż mi nie powiesz co się stało.
- Zajączku... Przechylił głowę w bok, przyglądając mi się z rozbawieniem. Nie wierzył mi... to było dla niego takie typowe... myślał, że po postu się uśmiechnie, przytuli mnie, albo zacznie się do mnie dobierać, a ja wszystko mu wybaczę. Nie tym razem. Nie miałem najmniejszej ochoty znosić go w takim stanie ani dnia dłużej. Ostentacyjnie odwróciłem się tyłem i usiadłem do stołu, kończąc moją porcję lodów. - Daj spokój, przecież nie będziesz się obrażał o coś takiego, prawda? Hej, zajączku - Odtrąciłem jego dłonie, gdy oparł je o moje ramiona. Czy on naprawdę nie widział, że ten związek nie mógł tak funkcjonować? Ten związek... ech, naprawdę byłem zmuszony powiedzieć mu coś tak żenującego? Świetnie...
Zerwałem się z krzesła, odwracając się do Tochiego.
- Tochi - Powiedziałem stanowczo. - Chodzimy ze sobą, tak? - Zapytałem, zalewając się rumieńcem. Uniosłem ramiona i spojrzałem na Tochiego z dołu. Wyglądał na naprawdę zaskoczonego. Wpatrywał się we mnie kilka sekund, nim niepewnie kiwnął głową. - No właśnie. I w tym chorym związku mamy chyba jakieś zasady, prawda? - Ponownie kiwnął głową, wciąż nie mając najmniejszego pojęcia, do czego zmierzam. - No właśnie, ty perfidnie mnie wykorzystujesz i chronisz mnie za każdym razem, jak planuję coś głupiego, a ja płacę i się wściekam na ciebie za każdym razem, gdy robisz coś skrajnie idiotycznego. Ale w umowie żadnego z nas nie ma, że będzie wywoływał poczucie winy u drugiego. Co jeszcze muszę zrobić, żebyś przestał się tak zachowywać? Co muszę zrobić, żebyś mi powiedział, co się stało? Nosz cholera, jestem twoim chłopakiem! Powiedz mi co się dzieje, żebym przestał mieć poczucie winy!
Na twarzy Tochiego całkowite osłupienie mieszało się z rozbawieniem i rozczuleniem. W końcu przeczesał nerwowo włosy, westchnął i usiadł na jednym z krzeseł.
- Czuję się winny - Powiedział wprost, wbijając wzrok w blat stołu. - Winny, bo cię wtedy pocałowałem, a potem zostawiłem, przez co wpadłeś w kłopoty... i gdy zobaczyłem, że zrobili ci krzywdę... czułem się tak okropnie, bo wiedziałem, że to przeze mnie. A ty ciągle mi powtarzałeś, żebym uważał, że mam się do ciebie nie dobierać w miejscu publicznym i... i to wszystko moja wina - Powiedział, jeszcze bardziej zdołowany niż wyglądał wcześniej. Więc... więc cały czas o to chodziło? Ja myślałem, że on się martwi, że się go boję, a on... a ten kretyn po prostu czuł się winny...
- Ty idioto... - Szepnąłem, w końcu się uspokajając. Schowałem twarz w dłoniach i przetarłem oczy. Słusznie się martwił, bo zachował się jak debil, ale i tak... mógł mi powiedzieć. - Tochi... - Powiedziałem cicho i podniosłem na niego spojrzenie. - Jesteśmy parą - Wycedziłem, a wraz z wypowiadaniem słów zaczerwieniłem się ponownie. - Dlatego musisz mi mówić o takich rzeczach. Jest to sto razy lepsze niż udawanie, że nic się nie stało. Zwłaszcza, jeżeli robisz to w naprawdę beznadziejny sposób. No i... przecież gdybyś mi powiedział, to... ja bym ci powiedział, że nic się nie stało, a... ty byś dalej się denerwował i... Nie patrz tak na mnie! - Wybuchłem, gdy Tochi uśmiechnął się rozbawiony. - Na pewno powiedzenie prawdy jest sto razy lepsze niż odgrywanie tych scenek!
- Zajączku, kocham cię, ale nie umiesz pocieszać. Zresztą, ja i tak wiem, że to moja wina, bo...
- Dobra - Powiedziałem chłodno, przerywając mu w pół słowa. Chwyciłem go za rękę i pociągnąłem na zewnątrz. Ten widocznie był zbyt zaskoczony, by chociażby się sprzeciwić. Wyciągnąłem go z domu i przygniotłem do ściany. Gdy wpatrywał się we mnie osłupiały, wpiłem się w jego usta. Całowałem go dłuższą chwilę z zamkniętymi oczami, ze wszystkich sił próbując nie zatracić się w pocałunku. Było to o tyle trudniejsze, że otrząśnięty z pierwszego szoku Tochi, sam zaczął mnie całować. Cholera, dlaczego tak musiałem reagować na pocałunek faceta? .
- Widzisz? - Zapytałem, dysząc ciężko, gdy w końcu odkleiłem się od jego ust. Zamrugał kilka razy. Jego wyraz twarzy wyraźnie mówił, że nie ma pojęcia, co takiego miałby zobaczyć. - Teraz obaj jesteśmy winni. Równie dobrze teraz ktoś mógłby przechodzić i nas zobaczyć. Możemy już uznać, że jesteśmy kwita?
Puściłem jego koszulę i cofnąłem się o krok, jeszcze bardziej zażenowany niż wcześniej. Tochi wpatrywał się we mnie z zaskoczeniem, co wprawiało mnie w jeszcze większe zażenowanie, ale przynajmniej nie widziałem już na jego twarzy tego okropnego wyrazu. Gdy w końcu się otrząsnął, nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu.
- Lepiej? - Zapytałem chłodno. Nie chciałem dłużej patrzeć na ten uśmieszek, więc minąłem próg i wszedłem do domku.
- No nie wiem... dalej uważam, że to, że zrobili ci krzywdę to moja wina.
- Ale mnie uratowałeś! Doczepiliby się pewnie czegokolwiek, żeby mi coś zrobić. A gdyby nie ty, z całą pewnością by to zrobili - Powiedziałem lodowato. Naprawdę miałem już dość tej sytuacji. - Dlatego przestań się już zamartwiać... - Wziąłem głęboki wdech, żeby jakoś przygotować się do wypowiedzenia tych okropnych słów. - ...to nie takiego cię kocham...
Na ramionach poczułem silny uścisk. Tochi odwrócił mnie przodem do siebie i pocałował mnie namiętnie. Dopiero po kilku sekundach mnie uwolnił. Spojrzał mi w oczy, znowu uśmiechając się tym swoim typowym uśmiechem.
- Spróbuję przestać się zamartwiać - Oparł dłonie na moich ramionach i pochylił się tuż nade mną. - Więc proszę nie wściekaj się na mnie, dobrze?
Pocałował mnie krótko. Wystarczyło, że na krótka sekundę przyłożył usta do moich ust, a ja już się rozpływałem.
- Zobaczę - Odwróciłem wzrok i niechętnie znowu dałem się pocałować. Zamknąłem oczy, rozkoszując się dotykiem Tochiego. Byłem na niego zły, że tyle czasu przede mną ukrywał co się dzieje, ale... nie umiałem się na niego gniewać. Zwłaszcza, że tak okropnie go kochałem.