niedziela, 26 czerwca 2016

Zajączek CXXXI - Wyjawione żale

Jedliśmy w ciszy. Ciężki nastrój unosił się między nami jak gęsta mgła. W mojej głowie wciąż pojawiał się ten lodowaty, przerażający wzrok Tochiego, gdy rozwalał tym chłopakom twarz i miażdżył kości. Nie bałem się go, tego byłem pewny, ale... ten wzrok przyprawiał mnie o dreszcze ilekroć sobie o nim przypomniałem. Oczekiwałem, że wspomnienia tego wydarzenia przeminął i wrócimy do normy, ale jakoś nie byliśmy w stanie. Wiedziałem, że Tochi ciągle się martwi tym, że się go boję, że mnie zostawił i nie przyszedł na czas. Moje zapewnienia nie zdały się na wiele. Ostatecznie żaden z nas nie umiał udawać, że się nic nie stało.
Zamówiona pizza w duszącej ciszy nie smakowała nawet w połowie tak dobrze, jak myślałem. Już nawet wstrętne kanapki Tochiego smakowały lepiej. Siedzieliśmy na tarasie, mogąc podziwiać ocean, ale ten wydawał się mdły i irytujący. Zupełnie nie tak wyobrażałem sobie nasze wakacje.
- Jak smakuje? - Zagadnął w końcu Tochi, ale w jego głosie słyszałem usilnie skrywaną beznamiętność.
- Jest pycha - Spróbowałem się uśmiechnąć, ale mój uśmiech był sztuczny i widocznie udawany. Dlaczego nie umiałem uśmiechnąć się szczerze jak wcześniej?
- Cieszę się - Kiwnął głową. To nie tak miało wyglądać. Mieliśmy wyjść na plażę, popływać, a potem zjeść w lesie, wtuleni w siebie, obserwując iskrzący ocean. A teraz miałem wątpliwości, czy w ogóle damy radę ze sobą rozmawiać.
- Może wybierzemy się na spacer? - Zaproponowałem nagle. - Możemy nakupować truskawek.
- Dzięki zajączku, ale nie wiem, czy to taki dobry pomysł. Jeszcze możemy wpaść na nieciekawe towarzystwo - Uśmiechnął się niepewnie. Rozumiałem, że się obawia, ale... no do cholery, przecież nie mogliśmy się tu kisić przez cały tydzień! W dodatku, gdy Tochi się tak zachowywał! Co mogłem zrobić? Sam czułem się tak samo dziwnie i nie miałem najmniejszego pomysłu jak to zmienić. Powiedziałem mu już, że się nie gniewam, że wszystko w porządku, że jestem mu wdzięczny za pomoc, ale... to nic nie dało.
- Jeszcze coli? - Zapytał Tochi. Kiwnąłem głową, beznamiętnie wpatrując się w napełniającą się szklankę. - Dalej drapie cię w gardle? - I ten niemy wyrzut. Znowu się obwiniał. Obwiniał, że zostawił mnie na pięć minut. Dlaczego musiał się aż tak tym zadręczać? To ja powinienem się za to oburzać. A skoro ja się nie oburzałem, Tochi też nie powinien.
- Już wszystko w porządku - Kiwnąłem głową, ale mój głos wydawał się sztuczny.
- Oczy cię nie pieką? - Pokręciłem głową. - To dobrze... a jak brzuch?
- Dobrze... - Pokiwałem głową. - Nie musisz się martwić.
Spodziewałem się tandetnego tekstu w stylu: ,,Oczywiście, że musiałem, przecież cię kocham", ale Tochi nic nie powiedział. Siedział ze wzrokiem zbitego psa, wpatrując się na resztki pizzy. Tak żałośnie nie wyglądał chyba nigdy. Nawet jeżeli usilnie starał się to ukryć. Co takiego musiałem zrobić, żeby wszystko wróciło do normy?
- Zrobimy coś dzisiaj? - Zagadałem po chwili. Było jeszcze wcześnie, a my nie mieliśmy żadnych planów. Plaża raczej na pewno odpadała, ale wciąż mogliśmy porobić coś wspólnie. ...cokolwiek.
Tochi jakby ocknął się z zamyślenia. Podniósł głowę i spróbował się uśmiechnąć, ale uśmiech ten był pełen poczucia winy.
- Oczywiście, możemy coś porobić. Świetny pomysł - Ciekawy byłem, czy wiedział, jak sztucznie brzmi jego głos. - To może... co chciałbyś porobić?
- Co powiesz na lody? - Rzuciłem pierwsze co wpadło mi do głowy. Nie byłem pewny, czy miałem ochotę iść z Tochim do sklepu, on też chyba niezbyt miał na to ochotę, ale coś musieliśmy porobić. Lody za to wydawały się względnie sensownym wyjściem. O ile tylko trzymalibyśmy się z dala od tego miejsca. Moglibyśmy przejść się wzdłuż ulicy do miasteczka. Nie byłaby to może zbyt urokliwa wycieczka, ale na pewno bezpieczniejsza niż pójście na plażę i znacznie ciekawsza niż siedzenie tutaj cały dzień.
- Brzmi fajnie - To jego ,,fajnie" brzmiało tak okropnie sztucznie, ale wszystko było lepsze niż cisza. - Masz jeszcze miejsce na deser po obiedzie?
- Coś się znajdzie - Ponownie się uśmiechnąłem. Ponownie się czułem, jakbym robił coś wbrew sobie. Chciałem go zapytać co możemy zrobić, żeby powrócić do tego co było wcześniej, ale nie wiedziałem jak. Nawet jeżeli męczyliśmy się swoją obecnością dopiero od kilku godzin. Tochi wstał od stołu, starając się uśmiechnąć, ale wciąż widziałem u niego poczucie winy. Podniosłem się z krzesła i zrobiłem kilka kroków, wtulając się w jego pierś. Objął mnie bez słowa. Trwaliśmy tak chwilę w całkowitej ciszy, zżerani nawzajem poczuciem winy, którego w żaden sposób nie byłem w stanie się pozbyć.
- Lody? - Zapytał po chwili tym spokojnym, niemal wypranym z emocji głosem. Kiwnąłem głową, przez chwilę jeszcze wtulając się w jego pierś. W końcu odstąpiłem krok w tył, bardzo powoli wyswobadzając się z jego ramion. Spodziewałem się, że złapie mnie za rękę i poprowadzi do najbliższej lodziarni, ale on poszedł sam, czekając na mnie tylko przy drzwiach. Poczułem lekkie ukłucie zawodu, ale poszedłem za nim. Tochi zdecydował się tylko na oparcie dłoni na moich plecach i wyprowadził mnie na dwór.
Spojrzałem na ścieżkę, prowadzącą do poziomu morza, ale nie miałem za bardzo ochoty tamtędy teraz schodzić. Nie tylko ja, bo Tochi poprowadził mnie w drugą stronę. Musieliśmy zejść pagórkiem w stronę ulicy, a potem przejść się kawałek wzdłuż niej. Pamiętałem niewyraźnie, że kilka minut od zjazdu do naszego domku, znajdowało się miasteczko. Na pieszo dojście tam musiało zająć dłużej, ale nawet nie bardzo mi to przeszkadzało. Miałem cichą nadzieję, że jakoś uda nam się porozmawiać, ale ja nie miałem najmniejszego pojęcia, jak zacząć rozmowę, a Tochi też niezbyt się kwapił, żeby to zrobić. Szliśmy więc w ciszy obok siebie, Tochi nawet nie próbował chwycić mnie za rękę, czy w jakikolwiek inny sposób mnie dotknąć. Jakby bał się, że jakikolwiek kontakt może znowu ściągnąć na nas kłopoty. Zaczęło mi brakować naszych spacerów po lesie. Tam przynajmniej się nie krępował robić różnych idiotycznych rzeczy.
Dotarliśmy do niewielkiego miasteczka. Wszystkie domki były małe i urocze, otaczały główną ulicę, razem ze sklepikami i restauracjami. Różowo-zielony szyld tuż po wejściu do miasteczka ogłaszał dumnie czarnym napisem ,,ice cream". Wydawał się dość sympatyczny, okrągłe, białe stoliki przed restauracją kusiły swoim wyglądem. Weszliśmy do środka. Pan za ladą uśmiechnął się na nas widok. W środku wyglądało to równie w porządku, więc zerknąłem za szklaną szybę na smaki lodów. Napisy nie były po angielsku, więc musiałem zdać się na kolory. Poznałem wśród nich z całą pewnością truskawkę, czekoladę, mięte, chyba ciastka i jagodę. Reszta mogła być dosłownie wszystkim.
- Can I help you? - Zapytał kasjer z czarującym uśmiechem, sięgając już po  gałkę do nakładania lodów.
- Yes, two ice crem.
- We have a great promotion. Cup of ice cream, all flavour that we have. What do you mean?
- Brzmi obiecująco - Zwróciłem się do Tochiego. - Co myślisz?
- Jestem za - I ponownie tak naciągany uśmiech.
- Two cup ice cream please - Ponownie zwróciłem się do kasjera. Ten kiwnął głową z uśmiechem i zabrał się za nakładanie lodów do kubeczka. Sięgnąłem do kieszeni, wyciągając z nich portfel. Tochi widocznie zamierzał zrobić to samo, ale powstrzymałem go ruchem ręki.
- Daj spokój, ja zapłacę - Rzuciłem tylko. Z widoczną niechęcią, ale schował swój portfel, pozwalając mi zapłacić. Kasjer nałożył do dwóch przezroczystych kubków wszystkie smaki, tworząc pysznie wyglądającą tęczę za plastikową zasłonką. Do obu kubeczków włożył po plastikowej szpatułce i podał nam je z szerokim uśmiechem.
- Thanks - Rzuciłem i zawróciłem w stronę wyjścia. Pierwsza warstwa miała niebieski kolor i chyba ta, jak przypuszczałem, jagodowy smak.
- I jak? - Zerknąłem w stronę Tochiego. Kiwnął tylko głową i spojrzał na mnie z delikatnym, niesamowicie sztucznym uśmiechem.
- Są pyszne. To był świetny wybór.
Sam wbiłem wzrok w ziemię, gdy mijaliśmy kolejne domki i kierowaliśmy się w drogę powrotną. Wciąż w tak okropnie nieprzyjemnej ciszy. Zrobiłem krok w stronę Tochiego. Chciałem być chociaż trochę bliżej niego. Z tym większym bólem przyjąłem, gdy odsunął się ode mnie. Naprawdę miałem tego dość. Stanąłem przed Tochim, zmuszając go do zatrzymania się w miejscu.
- O co ci chodzi? - Zapytałem lodowato. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Ale...
- Wiesz co mam na myśli! Ja wiem, że oboje jesteśmy zaskoczeni i w ogóle ta wcześniejsza sytuacja nami wstrząsnęła, ale nie zachowuj się tak! Nie boję się ciebie, przestań się tym zadręczać!
Naprawdę miałem tego dość. Przecież mi pomógł! Dlaczego w żaden sposób nie umieliśmy wrócić do codzienności? Tochi wpatrywał się we mnie z lekkim zaskoczeniem. Pewnie myślał, że skoro mówił, że wszystko jest w porządku, to będę na tyle głupi, żeby naprawdę w to uwierzyć. Nie powiedział nic, zbyt skonsternowany, by to zrobić, więc sam kontynuowałem.
- Przecież wiesz doskonale, że byłem tylko w lekkim szoku! Nie bałem się ciebie, tylko... byłem zaskoczony!
- Zajączku... - Powiedział cicho. Wyglądał jakby był rozbawiony, ale poczucie winy nie pozwalało mu tego okazać. - To akurat wiem.
- To o cholerę ci chodzi?! - Krzyknąłem. Dlaczego on zawsze musiał tak wszystko komplikować? Stałem, oczekując odpowiedzi, ale Tochi tylko spuścił głowę. Nie wydawał się mieć zamiaru odpowiedzieć. - Nie to nie - Powiedziałem lodowato i odwróciłem się, żeby ruszyć żwawym krokiem w dalszą drogę.
- Zajączku, poczekaj - Chwycił mnie za koszulę na ramieniu, ale wyrwałem się z jego uścisku, dumnie idąc dalej do przodu. - Będziesz się teraz obrażał? No daj spokój...
- Nie obrażam się. Po prostu wolę już być na ciebie zły, niż dalej trwać w tej nieznośnej, niekomfortowej ciszy - Prychnąłem. Nawet jeżeli zachowywałem się dziecinnie, Tochi zasłużył sobie na znoszenie mnie teraz po tym, jak ja musiałem go znosić. Za sobą usłyszałem rozbawione prychnięcie, co w pewien sposób sprawiło mi satysfakcje. Przynajmniej przestał się tak dziwnie zachowywać.
- Jesteś uroczy - W jego głosie wyraźnie słyszałem rozbawienie. Dobrze, że chociaż jedna rzecz się nie zmieniła w jego nastroju.
- Jestem facetem, nie jestem uroczy - Stwierdziłem, nawet nie odwracając się w jego stronę. Wziąłem kolejną łyżkę lodów. Przeszedłem na drugą stronę ulicy i wszedłem na ścieżkę prowadzącą do naszego domku.
- Czy jeżeli się poprawię i przepraszę to przestaniesz się oburzać?
Zatrzymałem się w połowie drogi. Powoli odwróciłem się w stronę Tochiego, który teraz stał za mną z delikatnym uśmiechem. Przez chwilę miałem nadzieję, że naprawdę wszystko wróci do normy, ale na jego twarzy ponownie dostrzegłem ten dziwny wyraz zawodu i poczucia winy. Prychnąłem, odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do domu.
- Albo zacznij się tak zachowywać, albo powiedz co takiego cię trapi, żebym mógł coś zrobić - Zwalczyłem usilną chęć trzaśnięcia drzwiami i zmuszenia Tochiego do przesiedzenia całej nocy na dworze, chociaż była ona bardzo kusząca. Z drugiej strony, gdyby wymyślił coś równie głupiego jak ja i na przykład rano nie mógłbym go znaleźć, pewnie poczucie winy kazałoby mi rzucić się z klifu. Zostawiłem więc drzwi otwarte i zatrzymałem się kilka kroków przed nimi, łaskawie czekając, aż Tochi wejdzie.
- Przepraszam? - Usłyszałem za sobą jego głos. Co jeszcze musiałem zrobić, żeby przestał zadręczać mnie tym spojrzeniem? I żebyśmy mogli spędzić ten czas jak wcześniej?
- Na cholerę mi twoje ,,przepraszam"? - Burknąłem, krzyżując ręce na piersi i spuszczając głowę. - Nie zależy mi na tym. Chcę, żebyś znowu zaczął zachowywać się normalnie - Powiedziałem chłodno i wpakowałem sobie do ust kolejną łyżkę. Zignorowałem Tochiego, którzy objął mnie od tyłu i przytulił do siebie. Zimny kubek lodów przyłożył do mojej szyi, powodując u mnie nieprzyjemny dreszcz.
- Tochi, lody... - Powiedziałem, przechylając głowę na bok. Byłem przekonany, że zabierze ode mnie kubek, ale ten tylko bardziej go przysunął.
- A przestaniesz się gniewać?
- Gh... przestań! - Wyrwałem się z jego uścisku, odwróciłem i wycofałem kilka kroków, żeby znowu mnie nie chwycił. - Wiesz, że nie o to mi chodzi! Nie chodzi o jakieś głupie ,,przepraszam"! Zachowujemy się dziwnie i to już od rana! Jakbyśmy już nie umieli normalnie się zachowywać! Próbuję, ale ty przez cały czas wydajesz się przybity! Co mam zrobić, żeby wszystko wróciło do normy?!
- Zajączku... - Patrzyłem na niego i byłem coraz bardziej wściekły. Nawet mimo rozczulenia malującego się na jego twarzy, aż za dobrze widziałem, że dalej czuje się winny. A ja nawet nie wiedziałem czemu.
- Nie nazywaj mnie teraz zajączkiem! Albo nazywaj, ale jak przestaniesz się tak zachowywać! Co jeszcze muszę ci powiedzieć?! Nie martwisz się, że się ciebie boję, to o co ci chodzi?!
- O nic, naprawdę...
- To dlaczego wciąż masz taki wyraz twarzy?! Ciągle wydajesz się smutny i... i wyglądasz jakbyś zrobił coś złego! I... i nie wiem co się dzieje! Albo mi powiedz, albo... albo odpuść sobie!
Tochi wbił wzrok w ziemię. Oczywiście dalej wyglądał, jakby zrobił coś okropnego.
- Pogadamy o tym jutro? - Uśmiechnął się niepewnie. Ponownie rozważyłem wywalenie go z domu, przynajmniej dopóki się nie ogarnie i ponownie stwierdziłem, że gdyby coś mu odwaliło, to umarłbym ze strachu. Stałem chwilę w miejscu, ze skrzyżowanymi rękoma i chłodnym spojrzeniem.
- Śpisz dzisiaj na podłodze - Stwierdziłem lodowato. - I nie gadam z tobą, aż mi nie powiesz co się stało.
- Zajączku... Przechylił głowę w bok, przyglądając mi się z rozbawieniem. Nie wierzył mi... to było dla niego takie typowe... myślał, że po postu się uśmiechnie, przytuli mnie, albo zacznie się do mnie dobierać, a ja wszystko mu wybaczę. Nie tym razem. Nie miałem najmniejszej ochoty znosić go w takim stanie ani dnia dłużej. Ostentacyjnie odwróciłem się tyłem i usiadłem do stołu, kończąc moją porcję lodów. - Daj spokój, przecież nie będziesz się obrażał o coś takiego, prawda? Hej, zajączku - Odtrąciłem jego dłonie, gdy oparł je o moje ramiona. Czy on naprawdę nie widział, że ten związek nie mógł tak funkcjonować? Ten związek... ech, naprawdę byłem zmuszony powiedzieć mu coś tak żenującego? Świetnie...
Zerwałem się z krzesła, odwracając się do Tochiego.
- Tochi - Powiedziałem stanowczo. - Chodzimy ze sobą, tak? - Zapytałem, zalewając się rumieńcem. Uniosłem ramiona i spojrzałem na Tochiego z dołu. Wyglądał na naprawdę zaskoczonego. Wpatrywał się we mnie kilka sekund, nim niepewnie kiwnął głową. - No właśnie. I w tym chorym związku mamy chyba jakieś zasady, prawda? - Ponownie kiwnął głową, wciąż nie mając najmniejszego pojęcia, do czego zmierzam. - No właśnie, ty perfidnie mnie wykorzystujesz i chronisz mnie za każdym razem, jak planuję coś głupiego, a ja płacę i się wściekam na ciebie za każdym razem, gdy robisz coś skrajnie idiotycznego. Ale w umowie żadnego z nas nie ma, że będzie wywoływał poczucie winy u drugiego. Co jeszcze muszę zrobić, żebyś przestał się tak zachowywać? Co muszę zrobić, żebyś mi powiedział, co się stało? Nosz cholera, jestem twoim chłopakiem! Powiedz mi co się dzieje, żebym przestał mieć poczucie winy!
Na twarzy Tochiego całkowite osłupienie mieszało się z rozbawieniem i rozczuleniem. W końcu przeczesał nerwowo włosy, westchnął i usiadł na jednym z krzeseł.
- Czuję się winny - Powiedział wprost, wbijając wzrok w blat stołu. - Winny, bo cię wtedy pocałowałem, a potem zostawiłem, przez co wpadłeś w kłopoty... i gdy zobaczyłem, że zrobili ci krzywdę... czułem się tak okropnie, bo wiedziałem, że to przeze mnie. A ty ciągle mi powtarzałeś, żebym uważał, że mam się do ciebie nie dobierać w miejscu publicznym i... i to wszystko moja wina - Powiedział, jeszcze bardziej zdołowany niż wyglądał wcześniej. Więc... więc cały czas o to chodziło? Ja myślałem, że on się martwi, że się go boję, a on... a ten kretyn po prostu czuł się winny...
- Ty idioto... - Szepnąłem, w końcu się uspokajając. Schowałem twarz w dłoniach i przetarłem oczy. Słusznie się martwił, bo zachował się jak debil, ale i tak... mógł mi powiedzieć. - Tochi... - Powiedziałem cicho i podniosłem na niego spojrzenie. - Jesteśmy parą - Wycedziłem, a wraz z wypowiadaniem słów zaczerwieniłem się ponownie. - Dlatego musisz mi mówić o takich rzeczach. Jest to sto razy lepsze niż udawanie, że nic się nie stało. Zwłaszcza, jeżeli robisz to w naprawdę beznadziejny sposób. No i... przecież gdybyś mi powiedział, to... ja bym ci powiedział, że nic się nie stało, a... ty byś dalej się denerwował i... Nie patrz tak na mnie! - Wybuchłem, gdy Tochi uśmiechnął się rozbawiony. - Na pewno powiedzenie prawdy jest sto razy lepsze niż odgrywanie tych scenek!
- Zajączku, kocham cię, ale nie umiesz pocieszać. Zresztą, ja i tak wiem, że to moja wina, bo...
- Dobra - Powiedziałem chłodno, przerywając mu w pół słowa. Chwyciłem go za rękę i pociągnąłem  na zewnątrz. Ten widocznie był zbyt zaskoczony, by chociażby się sprzeciwić. Wyciągnąłem go z domu i przygniotłem do ściany. Gdy wpatrywał się we mnie osłupiały, wpiłem się w jego usta. Całowałem go dłuższą chwilę z zamkniętymi oczami, ze wszystkich sił próbując nie zatracić się w pocałunku. Było to o tyle trudniejsze, że otrząśnięty z pierwszego szoku Tochi, sam zaczął mnie całować. Cholera, dlaczego tak musiałem reagować na pocałunek faceta? .
- Widzisz? - Zapytałem, dysząc ciężko, gdy w końcu odkleiłem się od jego ust. Zamrugał kilka razy. Jego wyraz twarzy wyraźnie mówił, że nie ma pojęcia, co takiego miałby zobaczyć. - Teraz obaj jesteśmy winni. Równie dobrze teraz ktoś mógłby przechodzić i nas zobaczyć. Możemy już uznać, że jesteśmy kwita?
Puściłem jego koszulę i cofnąłem się o krok, jeszcze bardziej zażenowany niż wcześniej. Tochi wpatrywał się we mnie z zaskoczeniem, co wprawiało mnie w jeszcze większe zażenowanie, ale przynajmniej nie widziałem już na jego twarzy tego okropnego wyrazu. Gdy w końcu się otrząsnął, nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu.
- Lepiej? - Zapytałem chłodno. Nie chciałem dłużej patrzeć na ten uśmieszek, więc minąłem próg i wszedłem do domku.
- No nie wiem... dalej uważam, że to, że zrobili ci krzywdę to moja wina.
- Ale mnie uratowałeś! Doczepiliby się pewnie czegokolwiek, żeby mi coś zrobić. A gdyby nie ty, z całą pewnością by to zrobili - Powiedziałem lodowato. Naprawdę miałem już dość tej sytuacji. - Dlatego przestań się już zamartwiać... - Wziąłem głęboki wdech, żeby jakoś przygotować się do wypowiedzenia tych okropnych słów. - ...to nie takiego cię kocham...
Na ramionach poczułem silny uścisk. Tochi odwrócił mnie przodem do siebie i pocałował mnie namiętnie. Dopiero po kilku sekundach mnie uwolnił. Spojrzał mi w oczy, znowu uśmiechając się tym swoim typowym uśmiechem.
- Spróbuję przestać się zamartwiać - Oparł dłonie na moich ramionach i pochylił się tuż nade mną. - Więc proszę nie wściekaj się na mnie, dobrze?
Pocałował mnie krótko. Wystarczyło, że na krótka sekundę przyłożył usta do moich ust, a ja już się rozpływałem.
- Zobaczę - Odwróciłem wzrok i niechętnie znowu dałem się pocałować. Zamknąłem oczy, rozkoszując się dotykiem Tochiego. Byłem na niego zły, że tyle czasu przede mną ukrywał co się dzieje, ale... nie umiałem się na niego gniewać. Zwłaszcza, że tak okropnie go kochałem.

niedziela, 19 czerwca 2016

Zajączek CXXX - Strach

- Na pewno nie chciałbyś trochę powiosłować?
Odwróciłem głowę w stronę Tochiego. Moje spojrzenie aż nazbyt dobitnie wyrażało moje zdanie o jakiejkolwiek fizycznej pracy w tej chwili. Tochi tylko uśmiechnął się delikatnie, niespecjalnie się tym przejmując. Po chwili wiosłowania, zatrzymaliśmy się w miejscu, skąd wypłynęliśmy. Tochi wyszedł z łódki i przywiązał ją do jednego z drzew. Wyciągnął rękę w moją stronę, szarmanckim gestem deklarując swoją pomoc. Podniosłem się sam na nogi, które całe szczęście przestały mi się już trząść. W przeciwieństwie do łódki, która chybotała się niebezpiecznie gdy wstałem. Zrobiłem krok w stronę brzegu, gdy większa fala zarzuciła łódką. Zachwiałem się, zrobiłem jeszcze jeden chwiejny krok i wpadłem prosto w ramiona Tochiego, który złapał mnie mocno, pomagając mi stanąć na brzegu.
- Lepiej? - Zastanawiałem się, czy mówi o moich nogach, czy o wcześniejszej rozmowie. Na wszelki wypadek po prostu kiwnąłem głową.
- Jest lepiej. No dobra, mogę chodzić, co takiego wymyśliłeś?
Tochi uśmiechnął się, ściskając moją dłoń.
- Możemy się przejść po mieście, pójść na plaże, połazić po górach... no dobrze, bez gór - Zaśmiał się, widząc moją minę. - Może jakiś aqua park, albo spacer po sklepach.
- To może plaża? Teraz weekend, pewnie w aqua parku będą tłumy. Ewentualnie pójdziemy tam w tygodniu.
- Czyli plaża. Brzmi obiecująco. A potem weźmiemy coś na wynos i zjemy w tym lasku dobra?
Zgodziłem się. I tak musieliśmy przejść przez las, żeby dotrzeć do ścieżki prowadzącej do naszego domku. Równie dobrze mogliśmy usiąść przy brzegu i tam zjeść.
- To może pizza? Mam wrażenie, że od wieków jej nie jadłem - Rozpromieniłem się nagle, ruszając z Tochim w stronę plaży.
- Naprawdę lubisz takie rzeczy? - Wyglądał na zaskoczonego.
- Jasne. Chyba nie ma na świecie osoby, która nie lubiłaby dobrej pizzy. Ale żebyś przypadkiem nie pomyślał, że zacząłem lubować się w jedzeniu plebsu, jutro pójdziemy do jakiejś eleganckiej restauracji - Powiedziałem, unosząc głowę.
- A więc pizza, zgoda - Kiwnął głową, chwytając moją dłoń. Dopóki nie znaleźliśmy się w miejscu publicznym, mogłem mu na to pozwolić, więc nie próbowałem wyszarpać się z uścisku. - Mam nadzieję, że na plaży nie będzie zbyt tłoczno.
Wyszliśmy z kawałka lasu, który od razu przechodził w piaszczystą plażę. Ludzi tam było niewiele, ale i tak za dużo. Miałem pewne obawy, że Tochi zrobi coś głupiego i zaraz nas zlinczują.
- Tochi... - Szepnąłem, wyrywając rękę z jego uścisku. - Nie zrób przypadkiem czegoś głupiego, dobrze? - Zapytałem, ściszając głos.
- Ojej, nie ufasz mi? - Uniosłem brwi, podnosząc na niego spojrzenie. - No dobrze, obiecuję, że nic nie zrobię. Swoją drogą, nie masz przypadkiem ze sobą portfela, co?
Cholera... nawet nie pomyślałem, żeby wziąć cokolwiek ze sobą. Tochi wziął tylko trochę pieniędzy na śniadanie, ale nie spodziewaliśmy się, że od razu potem pójdziemy na plażę. Odwróciłem się za siebie, patrząc na domek na klifie. Teraz wydawał się jeszcze bardziej odległy. Przeniosłem wzrok na Tochiego, patrząc na niego błagalnie.
- No dobrze, dobrze - Uśmiechnął się rozbawiony. - Skoczę po pieniądze. Coś ci jeszcze przynieść?
- Tylko ręcznik. Bokserki do pływania mam.
- Portfel i ręcznik, super. Poczekaj tutaj na mnie - Chwycił mnie za ramiona, odwrócił tyłem do plaży, i przycisnął do jednego z drzew, które zasłoniło nas przed ludźmi. Wpił się w moje usta i całował delikatnie przez kilka sekund, nim w końcu uwolnił moje ramiona. Zakończył pocałunek, delikatnie przygryzając moją dolną wargę.
- Uważaj na siebie - Szepnął, zostawiając mnie zawstydzonego i speszonego. Miałem wrażenie, że uwielbiał to robić. Prychnąłem tylko, obserwując jego oddalającą się szybko sylwetkę.
Dopiero gdy udało mi się ochłonąć, wróciłem na plażę. Słońce przyjemnie grzało od samego rana, stąd przyjemnie gorący piasek. Zalewające go fale były co prawda chłodne, ale przyjemnie w tak gorący dzień. Usiadłem na plaży, czekając na powrót Tochiego.
- Hey guy! - Miałem dziwne wrażenie, że krzyk skierowany jest do mnie. Odwróciłem się przez ramię. Kawałek dalej stała grupka trzech chłopaków. Wyglądali jakby byli w wieku Tochiego, ale nie miałem co do tego pewności. Co gorsza byli od niego wyżsi i nie wyglądali przyjaźnie. Kilka tatuaży i mięśnie eksponowane dzięki krótkim rękawkom tylko potęgowały ten efekt.
- Yes, you! - Niepokojąco szybkim krokiem zbliżyli się w moim kierunku. Przejechałem wzrokiem po plaży, ale ludzie jakby celowo zaczęli się oddalać. Wstałem z piasku, żeby w razie czego mieć szansę ucieczki, chociaż nie byłem pewny, czy chociażby to będzie możliwe.
- Yes, can I help you? - Zapytałem, starając się powstrzymać drżenie głosu. Ród Takeda nie okazywał przerażenia z byle jakiego powodu... a przynajmniej nie powinien.
- We have one question - Powiedział jeden z nich, najwyższy i najbardziej napakowany. Na ramieniu miał wytatuowaną trupią czaszkę, co samo w sobie budziło we mnie niepokój. - This gay, black hair, tall, he was whith you five minut ago.
- Yes... - Mówiłem coraz mniej pewnym siebie głosem. Nie wiedziałem czego powinienem się spodziewać, ale ich ton raczej nie świadczył o tym, żeby chcieli zapytać, czy Tochi dobrze się czuje.
- He kiss you - Przełknąłem ślinę. Czułem, jak zaczynam blednąć. Cholera, czyli jednak widzieli... W sposób niekontrolowany zacząłem drżeć. Chciałem uciekać, ale trzech chłopaków otoczyło mnie, zostawiając mi drogę ucieczki tylko w stronę wody.
- N-no... - Nie zdążyłem nic powiedzieć. Pchnięcie w pierś odebrało mi równowagę, przewracając na ziemię. Podniosłem przerażony spojrzenie na chłopaków. Z dołu wyglądali jeszcze bardziej przerażająco. - T-this is... is mistake... - Wydukałem przerażony, nerwowo zaciskając dłonie w pięści na piasku.
- I tell you something... - Chłopak z czaszką przyciszył głos, kucając przy mnie. - We hate gay - Mówił niskim tonem, powoli i cicho, powodując u mnie coraz większe dreszcze. Pary homoseksualne nie były tolerowane prawie nigdzie, zwłaszcza przez ludzi ich pokroju. Słyszałem aż za wiele historii o tym, jak próbowano ,,naprostować" gejów. Panicznie zacząłem rozglądać się za opcją ucieczki, ale było to trudne, gdy byłem tak przerażony.
- B-but... - Wydukałem. W tej chwili nawet angielski, który znałem całkiem nieźle, sprawiał mi problemy. - I... we... - Przełknąłem nerwowo ślinę.
- You are disgusting. Look at me! - Szarpnął mnie za włosy, zmuszając, żebym na niego spojrzał. Jęknąłem żałośnie, gdy do oczu napłynęły mi łzy.
- What's a loser! - Zaśmiał się inny z chłopaków, widząc moje łzy. Miał włosy krótko ostrzyżone, całe ręce w tatuażach. Byłem tak przerażony, że nawet nie miałem odwagi się poruszyć. Jedyne co byłem w stanie robić, to błagać, żeby w końcu pojawił się Tochi. Nie miałem za dużych złudzeń biorąc pod uwagę fakt, że dopiero co poszedł.
Chłopak szarpnął mną, rzucając na piach. Skuliłem się przerażony, drżąc na ziemi. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem nad sobą surową, przerażającą twarz. Wpatrywał się we mnie z chłodem i pogardą. Nie miałem wątpliwości, że byłby w stanie w tej chwili mnie pobić bez mrugnięcia okiem.
Straciłem na kilka chwil oddech, gdy wepchnął moją twarz w piach. Rzucałem się, usilnie starając się wydostać, gdy piach dostawał się do mojego nosa, ust i oczu. Dopiero po kilku chwilach łaskawie zostałem uwolniony. Poderwałem głowę, krztusząc się piachem i łapiąc oddechy.
- Fucking gay... - Usłyszałem nad sobą. Po chwili ponownie wepchnięto moją głowę w ziemię, tym razem na nieco dłużej. Po kilku nieznośnych chwilach znowu panicznie łapałem oddechy, nie wiedząc, kiedy znowu zostaną mi odebrane. Oczy mnie piekły nieznośnie. Teraz już nawet nie próbowałem wstrzymywać łez, które pomagały mi odzyskać zdolność widzenia. Byłem przerażony. Nie miałem pojęcia jak teraz powinienem tego uniknąć. Wiedziałem, że samymi pieniędzmi ich nie przekupię. To nie był ten typ ludzi. Otworzyłem oczy. Mimo łez i pasku widziałem ledwo kilka metrów dalej kawałek lasu. Gdybym tam dobiegł...
Zacisnąłem dłonie w pięści, ściskając garść piasku.
- I... i... - Wydukałem przerażony. Chłopak pochylił się, żeby wyraźnie słyszeć z trudem wypowiedziane słowa. Wziąłem jeszcze jeden wdech, starając się przygotować fizycznie i psychicznie.
- Fuck! - Krzyknął chłopak, oślepiony garścią piasku i odskoczył do tyłu, trąc oczy. Korzystając z okazji rzuciłem się do biegu, wpadając na drugiego z chłopaków, tego z tatuażami na całych rękach. Na szczęście widocznie był zbyt zaskoczony, żeby mnie łapać. Dopiero po kilkunastu krokach usłyszałem za sobą wściekłe okrzyki.
Biegłem ile sił w nogach, potykając się o piasek. Niewyraźny przez zasłonę z łez las zbliżał się powoli, zbyt powoli, a kroki za mną z każdą chwilą były coraz głośniejsze.
Jeszcze tylko pięć kroków... jeszcze tylko dwa...
Gdy wbiegłem na twardą ścieżkę poczułem się odrobinę pewniej, ale wciąż byłem na przegranej pozycji. Widziałem coraz gorzej, wpadając co i rusz na drzewa. A kroki za mną stawały się coraz głośniejsze. Chociaż nie byłem pewny, czy to nie moje szybko bijące serce.
Między drzewami widziałem już ścieżkę. Gdybym na nią trafił, może zauważyłbym Tochiego... może zbiegłby i mi pomógł... jakkolwiek.
Na chwilę straciłem oddech, gdy szarpnięta koszula przydusiła moją krtań. Nim udało mi się chociażby wydusić z siebie dźwięk, dwie pary silnych rąk przycisnęły mnie do drzewa. Trzeci z chłopaków - ten z tatuażem czaszki, stanął przede mną. Oczy miał czerwone od piachu i był widocznie wściekły. Jego nozdrza poruszały się szybko, a na szyi wyskoczyło kilka żył.
- Fucking gay... - Wyszeptał, uderzając pięścią o otwartą dłoń. Otworzyłem usta, żeby błagać o wybaczenie, błagać o cokolwiek, ale wydusiłem z siebie tylko przeciągły jęk, gdy mój brzuch przeszył ból. Skuliłem się, łapiąc ciężkie oddechy. - Oh, it hurts? - Zapytał z udawanym przejęciem. - What's a pity.
Zacisnąłem oczy, gdy zamachnął się, szykując do kolejnego ciosu.
- Sorry - Spokojny, znajomy głos odwrócił naszą uwagę. Zmusiłem się, żeby otworzyć oczy, żeby się upewnić, czy mogę odetchnąć z ulgą. Mogłem. Tochi stał kilka metrów od nas. Na jedno ramię zarzucony miał plecak i uśmiechał się łagodnie.
- Tochi... - Szepnąłem przerażony. Gdybym dalej nie był trzymany, rzuciłbym mu się na szyję.
- Get the fuck out - Powiedział chłodno jeden z przytrzymujących mnie chłopaków.
- Yes, of course - Podszedł kilka kroków do chłopaka z czaszką. Dalej był uśmiechnięty, jakby nic się nie działo. - But first, can you leave my boyfriend?
Przerażony najpierw nie mogłem wydusić z siebie słowa. On naprawdę nie wiedział, że skazuje nas obu na śmierć? Pokręciłem głową, ale Tochi nawet na mnie nie patrzył. Ciągle wbijał wzrok w osłupiałego dresa. Widocznie żaden z ich trójki nie spodziewał się tak otwartego wyznania.
- Oh... so it's you... - Na twarzy chłopaka pojawił się już cień uśmiechu, który zniknął chwilę potem, gdy oberwał z pięści prosto w nos. Krzyknął krótko i padł na ziemię, trzymając się za twarz. Patrzyłem otępiały, jak z pomiędzy jego palców sączyła się krew. Dopiero potem podniosłem wzrok na Tochiego.
Zadrżałem, gdy zobaczyłem go w takim stanie. Spojrzenie miał zimne i surowe, jak nie on. Odwrócił wzrok na przytrzymujących mnie chłopaków, a chociaż to spojrzenie nie było skierowane do mnie, przeszedł mnie lodowaty dreszcz.
Zostałem w końcu uwolniony, ale nie miałem odwagi nawet się poruszyć. Obu chłopaków ruszyło na Tochiego. Gdyby nie to, jak bardzo byłem przerażony, rzuciłbym mu się z pomocą, ale w tej chwili nie miałem nawet siły, żeby krzyknąć, żeby uważał.
Pierwszy z chłopaków chwycił Tochiego za koszulę. Chciał go przytrzymać, żeby jego kumpel mógł go pobić. Zaraz potem okolicę przeszył przerażający krzyk. Sam prawie poczułem fizyczny ból, gdy widziałem jak kolano chłopaka wygina się w drugą stronę pod wpływem kopnięcia. Spojrzenie Tochiego padło na ostatniego z chłopaków. Nawet on wydawał się zadrżeć pod wpływem tego lodowatego spojrzenia. Spróbował podnieść gardę, ale nim zdążył się namyśleć co robić, został złapany za nadgarstek i pociągnięty do przodu. W kolejnej chwili Tochi chwycił jego głowę i walną nią o drzewo.
Bolesny chrzęst rozbrzmiał mi w głowie, gdy patrzyłem jak chłopak osuwa się bezwiednie na ziemię. Stałem dokładnie  w tym samym miejscu, przerażony, roztrzęsiony i cały we łzach, zbyt sparaliżowany, żeby chociażby się poruszyć.
W końcu Tochi spojrzał w moją stronę. Gdy złapałem jego spojrzenie, spokojne, łagodne, nawet z poczuciem winy, nie mogłem uwierzyć, że ta osoba właśnie zmasakrowała trójkę chłopaków. Nie byłem nawet pewny, czy powinienem rzucić się mu na szyję, czy się go bać.
- W porządku? - Jego głos był łagodny i zaniepokojony. Zacisnąłem usta, starając się nie wybuchnąć płaczem. Zagryzłem wargę i pokiwałem głową. Tochi powoli ruszył w moją stronę. Chciałem rzucić się w jego stronę, ale nie mogłem w ogóle się poruszyć.
- Bitch... - Jęknął chłopak z tatuażem, jedną ręką wciąż ściskając się za nos. Dwaj pozostali dalej kulili się z bólu na ziemi. Serce ponownie mi zamarło, gdy zobaczyłem w jego dłoni nóż. Otworzyłem usta, ale kleszcze przerażenia zacisnęły się na moim gardle, niczym piach, który jeszcze chwilę temu uniemożliwiał mi oddychanie.
Ostrze uniosło się nad głowę chłopaka, lśniąc w promieniach słońca. Wzrok Tochiego padł na niego i wróciło to lodowate, nienawistne spojrzenie. Zamachnął się, kopiąc chłopaka w twarz. Ten krzyknął, gdy jego głowę odrzuciło na bok. Chyba zemdlał, bo przestał się poruszać. Miałem przynajmniej taką nadzieję. Wolałem nie myśleć nawet, co by się stało, gdyby stało się coś gorszego.
Wpatrywałem się w nieruchome ciało, gdy Tochi chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę ścieżki. Odrętwiałe nogi ledwo były w stanie się poruszać, a serce waliło mi jak oszalałe. Raz po raz zerkałem na okaleczonych chłopaków, aż nie zasłoniły ich drzewa. Ponownie spojrzałem wtedy na Tochiego. Ciągnął mnie za sobą, nawet nie odwracając się za siebie. Nie wiedziałem, czy to przez adrenalinę, czy przez złość, ale ściskał moją rękę trochę zbyt mocno. Sprawiał mi tym lekki ból, ale byłem zbyt przerażony, żeby się mu sprzeciwić. Raz po raz wycierałem łzy, podążając za Tochim.
Zatrzymał się dopiero przed domkiem, wyciągając z kieszeni klucz. Ruchy miał nerwowe i jakby niecierpliwe, jakby obawiał się, że jeszcze jesteśmy w niebezpieczeństwie. Przekręcił klucz w zamku i wciągnął mnie do środka, a ja dalej nie miałem odwagi zaprotestować. Wszedłem posłusznie, jeszcze sparaliżowany strachem. Patrzyłem otępiały na Tochiego, gdy zamykał drzwi w pośpiechu i powoli odwraca się w moją stronę.
Gdy zobaczyłem jego twarzy, odniosłem wrażenie, że też się boi. Nie w taki sam sposób jak ja, ale zdecydowanie się bał. Widziałem to w jego oczach. Strach przed... odrzuceniem mieszał się z bolesnym niemal poczuciem winy. Nagle to zrozumiałem. Nie bał się teraz tamtych chłopaków. Nawet nie bał się teraz o mnie. Bał się tego, że teraz go znienawidzę. Że zobaczę, że nie jest wiecznie spokojnym i opanowanym Tochim, że jak poznam jego drugą stronę, nie będę w stanie patrzeć na niego normalnie. Bał się tego tak samo, jak ja się bałem, że po mnie nie przyjdzie.
- W porządku? - Zapytał łagodnym, lekko drżącym głosem. Otworzyłem usta, ale nie umiałem odpowiedzieć. Nie umiałem powiedzieć, czy jest w porządku. Tochi właśnie skatował trzech chłopaków, a zrobił to... żeby mnie uratować.
Ledwo byłem w stanie się poruszyć. Zmusiłem się, żeby zrobić jeden krok w jego stronę. Gdy tylko udało mi się poruszyć, dosłownie rzuciłem się na Tochiego. Pamiętałem zbyt dobrze, jak jeszcze kilka minut temu błagałem, żeby się pojawił. Otoczony nagle jego ramionami, wybuchłem głośnym płaczem.
- Przepraszam za to... - Powiedział, gładząc mnie delikatnie. - Nie powinienem był...
Pokręciłem głową, wycierając łzy o jego koszulkę.
- Dziękuję - Jęknąłem, ściskając jego koszulę. - Oni chcieli mi zrobić krzywdęęę... - Płakałem, zupełnie jak małe dziecko, coraz bardziej i bardziej pokładając się na piersi Tochiego. - Gdyby... gdyby... - Łapałem ciężkie oddechy. W ustach ciągle czułem smak piachu. - Gdyby nie ty...
- No już, już... - Wplótł dłoń w moje włosy, bawiąc się nimi czule. - Jesteś już bezpieczny - Pokiwałem głową. Tochi ostrożnie odsunął mnie od siebie i podniósł moją twarz, zmuszając mnie, żeby na niego spojrzeć. - Przepraszam, że cię pytam, ale... wyglądałeś wtedy na przerażonego. Nie boisz się mnie, prawda? - Wiedziałem, że to było więcej niż pytanie. To było jak błaganie. Błaganie o to, żebym się go nie bał. A ja przestałem się już bać. Przestałem się bać czegokolwiek, gdy tylko mnie przytulił.
- Jesteś głupi... - Powiedziałem ze łzami w oczach, z trudem wypowiadając słowa. - Jak mógłbym się ciebie bać?
- Nie bałeś się mnie?
Spuściłem wzrok na ziemię. Bałem się go... nie teraz, ale przez kilka chwil panicznie bałem się... jego spojrzenia, jego determinacji, tego jak omal nie zabił tych chłopaków...
- Przez chwilę się bałem... - Przyznałem. - Ale... ale wiem, że zrobiłeś to wszystko dla mnie... i... nie wiem co by się stało, gdyby cię tam nie było - Jęknąłem, ponownie zalewając się łzami.
- No już, już, nie płacz. Byłem tam w końcu, prawda? - Załzawionymi oczami spojrzałem na Tochiego. Uśmiechał się z widoczną ulgą, ale na jego twarzy niemal wypisane było poczucie winy. - Szkoda, że nie przez cały czas. Nie powinienem cię zostawiać...
- Nie chrzań! Mam siedemnaście lat, mogę zostać sam na pięć minut! - Wybuchłem nagle. Nie wiedziałem, czemu jestem zły, ale nie miałem najmniejszej ochoty słuchać żalenia się Tochiego. - Nie musisz cały czas być przy mnie! Umiem o siebie zadbać! Jestem prawie dorosły! - Krzyczałem, tupiąc zirytowany w podłogę. - Nie mów tak, jakbyś był winny! Nie jesteś! Uratowałeś mnie ty cholerny kretynie, więc nie mów tak, jakbyś tego nie zrobił! - Krzyczałem i płakałem, coraz bardziej sam siebie nakręcając. Tochi w końcu ponownie wziął mnie w ramiona. Nic nie mówił, pozwalając mi się uspokoić. Rzucałem się przez chwilę, tupiąc nogami i płacząc, ale w końcu musiałem się uspokoić. Coraz potulniej stałem wtulony w Tochiego, aż w końcu tylko pochlipywałem w jego koszulę.
- Tochi... - Szepnąłem, posłusznie dając się głaskać i przytulać. - Wcale się ciebie nie boję... - Miałem wrażenie, że tego Tochi się boi najbardziej. To słowo unosiło się między nami powodując ciężką atmosferę. Chciałem mu powiedzieć, że go kocham, że mnie uratował, że nie ma znaczenia, że pobił tych chłopaków, bo robił to dla mnie, że zachował się jak bohater, że... nie umiałem powiedzieć nic.

niedziela, 12 czerwca 2016

Zajączek CXXIX - Śniadanie pod klifem

Było mi tak przyjemnie... tak błogo... w głowie lekko mi szumiało, ale to pewnie efekt wypitego alkoholu. Opatuliłem się kocem, wtulając w źródło ciepła.
- Panowie, proszę Panów... - Głos stewardessy z trudem przedzierał się przez ciemność.
- Hmm... tak, przepraszam? - Dotarł do mnie niewyraźny głos Tochiego.
- Zaraz lądujemy i... muszą panowie ustawić fotele w pozycji pionowej i zapiąć pasy.
- Dobrze, już go budzę - Mruknąłem coś niezadowolony, wtulając się w coś przede mną. Chwilę potem to zniknęło, pojawił się za to delikatny dotyk, smyrający mnie po policzku. - Zajączku... wstawaj...
Otworzyłem niechętnie oczy. Przed sobą miałem twarz Tochiego, leżącego tuż przy mnie. Leżeliśmy na rozłożonych krzesłach, przypominających w tej chwili łóżka. W głowie lekko mi się kręciło od wypitego wcześniej szampana i mdliło mnie od samolotowego jedzenia. Miałem nadzieję, że się od tego nie pochoruję.
Chciałem go zignorować i dalej spać, kiedy dotarło coś do mnie. Poderwałem się gwałtownie. Leżeliśmy tak koło siebie przez większość lotu? Znaczy... cholera, jeżeli ktoś nas tak zobaczył to na pewno wydedukował, co jest między nami!
- Spokojnie, powiedziałem wcześniej stewardessie, że jesteś moim bratem - Powiedział Tochi z delikatnym uśmiechem, kiedy zobaczył mój niepokój. - Nie wiem czy to dobrze o mnie świadczy, ale chyba lepiej w tej sytuacji skłamać.
- To wcale nie jest śmieszne - Prychnąłem, prostując siedzenie fotela. Na kolanach miałem koc, który rozdawała obsługa w trakcie lotu.
- Przepraszam, mogę prosić o colę? - Zagadnąłem przechodzącą stewardessę. Ta uśmiechnęła się promiennie i po chwili przyniosła mi puszkę coli. - Uch... ale mnie boli głowa...
- Chyba rzeczywiście nie powinienem cię rozpijać - Powiedział rozbawiony Tochi.
- Myślisz? - Zapytałem chłodno, popijając zimny napój, żeby się rozbudzić i pozbyć się nieprzyjemnego kręcenia. W tym czasie obsługa zaczęła zbierać rozdane wcześniej koce i poduszki. Nad nami zapaliła się lampka nakazująca wszystkim zapiąć pasy. Zerknąłem przez okno. Pod nami, na lśniącej od odbicia światła wodzie unosiła się cudna, tropikalna wyspa. Nie pamiętałem jej zbyt dokładnie, właściwie wyglądała jak wszystkie tropikalne wyspy z lotu ptaka, ale byłem przekonany, że poznam domek, do którego przyjedziemy.
Lądowanie przebiegło bez przeszkód. Odetchnąłem z ulgą. Nawet jeżeli większość podróży przespałem naprawdę miałem dość latania. No i w końcu mogliśmy zacząć nasz wyjazd. Tylko my dwaj... sam na sam... przez cały tydzień... na samą myśl miałem wrażenie, że moje ciało zaczyna płonąć, za co serdecznie siebie nienawidziłem. I przy okazji Tochiego też, że doprowadził moje ciało do takiego stanu.
Zabraliśmy swoje bagaże i ruszyliśmy do wyjścia. Od razu przy schodach uderzyło w nas gorące, duszące powietrze i przyjemny powiew bryzy. Wziąłem głęboki wdech, co pomogło mi nieco ochłonąć i ruszyłem w stronę autobusu. Musieliśmy przejechać nim kilkanaście metrów, nim znowu weszliśmy na lotnisko. Zabraliśmy nasze walizki z taśmy bagażowej i poszliśmy na postój taksówek.
- Jeszcze tylko krótka przejażdżka i będziemy na miejscu - Tochi wyglądał na jeszcze bardziej podekscytowanego niż ja. Pewnie od wieków nie był na wakacjach. Nawet nie wiem, czy opuszczał las, poza wychodzeniem do miasta. Nieskromnie mogłem też stwierdzić, że ja sam też jestem trochę powodem jego radości.
Udaliśmy się na postój taksówek, gdzie Tochi ponownie mnie zaskoczył, mówiąc do kierowcy płynną angielszczyzną. Byłem pod wielkim wrażeniem. Pewnie powinienem się spodziewać, że jego też zmuszali do nauki angielskiego, ale nigdy o tym nie pomyślałem. Mimo wszystko, nie mogłem przestać widzieć w nim tego wiecznie radosnego, uśmiechniętego leśniczego, dla którego las i zwierzęta są najważniejsze na świecie.
Przejechaliśmy z kierowcą ulicami wzdłuż wybrzeża, dzięki czemu mogliśmy podziwiać cudowne widoki, miasteczka u stóp coraz to kolejnych klifów, cudne plaże, i przede wszystkim mieniący się w słońcu ocean. W końcu skręciliśmy w jakąś boczną, piaskową ścieżkę. Kierowca przejechał kilka metrów, nim zatrzymał się przed dość stromym podjazdem na szczyt klifu.
- You must go alone, sorry guys - Powiedział bez specjalnego przejęcia.
- No problem, thanks - Tochi podał mu wyliczone pieniądze i wyszliśmy z samochodu. Kierowca nawet się nie wysilił, żeby podać nam nasze bagaże, ale miałem wrażenie, że to typowe dla ludzi stąd. Sami zabraliśmy nasze rzeczy i ruszyliśmy ścieżką do góry, do małego domku, jedynego znajdującego się na klifie. Wchodząc odwróciłem się jeszcze w stronę wyspy. Chyba było to najwyżej położone miejsce na niej, a z całą pewnością najwyżej postawiony dom. Już stąd mogłem podziwiać prawie wszystkie miasta, jakie tu były. Kiedy znowu spojrzałem na majaczący w oddali domek, wspomnienie z dzieciństwa uderzyło we mnie z taką siłą, że o mało co nie straciłem równowagi.
Stałem wtedy przed tym pagórkiem, trzymając jedną ręką Hanę, a drugą Kashikoia. Rodzice stali obok i wyglądali naprawdę na szczęśliwych. Przynajmniej w moich, dziecięcych oczach. W końcu kto mógłby się nie cieszyć na myśl o wakacjach. Szedłem dzielnie w górę, chociaż ścieżka była stroma i męcząca. Gdyby była trochę dłuższa, z całą pewnością bym się wtedy rozpłakał. Z tego co pamiętałem, to niewiele brakowało.
- Idziemy? - Obraz przeszłości rozmył się, wraz z moją rodziną, a przed sobą zobaczyłem uśmiechniętego Tochiego. Kiwnąłem głową, wyciągając rękę w jego stronę.
- Idziemy - Tochi wyglądał na zaskoczonego, ale chwycił moją dłoń i poprowadził mnie do góry.
- Przywraca to wspomnienia?
- Nawet nie masz pojęcia jak bardzo - Kiwnąłem głową, wpatrując się w zbliżający się powoli domek. - Pamiętam, że kiedy wchodziliśmy tu z moją rodziną, to o mało co się nie popłakałem, bo nie podobało mi się, że muszę pokonywać całą tą trasę. Myślałem, że padnę wchodząc na tą górkę.
- A teraz dasz radę? - Uśmiechnął się w moją stronę.
- Bardzo zabawne - Prychnąłem. - Oczywiście, że tak. Po pierwsze nie jestem już dzieckiem, a po drugie mam znacznie lepszą kondycje niż kiedyś. Opowiadałem ci przecież o pikniku - Przypomniałem, unosząc dumnie głowę.
- No jasne, mogę być z ciebie dumny - Zaśmiał się i zmierzwił mi włosy. - Cieszę się, że trochę cię zahartowałem.
Przewróciłem tylko oczami. Postanowiłem udowodnić Tochiemu, że teraz nie tak łatwo mnie złamać i nawet całkiem nieźle mi to wychodziło. Byłem z siebie bardzo dumny... przez prawie całe dwie minuty, aż wchodzenie nie sprawiało mi problemu, górka wydawała się nagle znacznie bardziej stroma, a ja nie miałem już kompletnie siły. Dodatkowo plecak, który dźwigałem i torba, którą taszczyłem za sobą były takie ciężkie...
- Więc co mówiłeś o tej kondycji? - Zapytał rozbawiony Tochi, wnosząc mnie na szczyt na plecach. Swój plecak musiał położyć na walizkę, żeby też go ciągnąć. Tak samo jak moją walizkę, którą trzymał drugą rękę.
- ...umrzyj... - Mruknąłem, opierając głowę na jego ramieniu .
- Przepraszam cię za to, nie mogłem się oprzeć - Zatrzymał się przed drzwiami domku. Z tej strony rozciągał się widok prawie na całą wyspę, ale w tej chwili bardziej interesował mnie widok na ocean. Wyraźnie pamiętałem, że po drugiej stronie domku jest taras, na którym często jedliśmy, podziwiając wodę.
Zsunąłem się z pleców Tochiego i już chciałem wejść, kiedy przysłonił mi oczy dłońmi.
- Poczekaj chwilę - Przysłonił mi widok na cokolwiek jedną ręką, a drugą, jak się domyśliłem po szczęknięciu zamka, otworzył drzwi. Ostrożnie poprowadził mnie do przodu. Stawiałem niepewne kroki, z wyciągniętymi rękoma, żeby przypadkiem na nic nie wpaść, dając się ślepo prowadzić Tochiemu.
Poczułem na twarzy chłodną, morską bryzę, nim Tochi mnie zatrzymał. Przed wyciągniętymi rękami poczułem pionową, drewnianą barierkę. Chwyciłem się jej i podszedłem kilka kroków. Dopiero wtedy Tochi zdjął dłoń z moich oczu. Powoli je otworzyłem. Zamarłem na kilka sekund, gdy zobaczyłem rozciągający się przede mną widok.
Zachodzące powoli słońce odbijało się od lśniącego tafli wody, razem z kolorowym niebem. Cały krajobraz przypominał scenę jak z jakiegoś filmu fantastycznego. Wszystko było w kolorach błękitu, czerwieni, żółtego, różowego, fioletu... praktycznie wszystkie możliwe kolory rozlewały się przed nami.
- Łał - Udało mi się tylko z siebie wydusić, gdy wpatrywałem się w widok. Tochi objął mnie za brzuch, przyklejając się do moich pleców.
- I co? Jest tak pięknie jak zapamiętałeś? - Szepnął do mojego ucha.
Zamknąłem oczy, rozkoszując się szumem oceanu i fal, uderzających o klif. W końcu otworzyłem oczy na świat przede mną.
- Nie - Powiedziałem zdecydowanym, chociaż nieco rozmarzonym głosem. - Jest znacznie lepiej.
Tochi zaśmiał się, opierając brodę na moim ramieniu. Wpatrywaliśmy się w ocean bez słowa, rozkoszując się swoją obecnością. Jego ciepło przyjemnie kontrastowało z chłodną bryzą, przynoszącą ulgę w tym gorącym klimacie.
Słońce powoli zachodziło, rozlewając swoje barwy na cały krajobraz. Gdy zaszło całkowicie, wpatrzyłem się w granatowe niebo, zasnute gwiazdami. Przez te kilka chwil byłem całkowicie przekonany, że nie potrzebuję niczego więcej.
- Pięknie, co? - Zagadnął nagle Tochi.
- Mhmm... cieszę się że mnie tu zabrałeś.
Wzmocnił tylko uścisk, kładąc jedną dłoń na mojej dłoni. Nagle odwrócił mnie do siebie i wziął na ręce.
- C-co ty...
- Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłem - Błysnął uśmiechem, ściskając moje ramiona i kolana.
- Domyślam się, ale musisz mnie brać na ręce?
- Tak, muszę - Od razu przeszły mnie dreszcze. Spodziewałem się, do czego to zmierza. - Najwyższy czas, żebyśmy nadrobili zaległości z ostatniego miesiąca.
- Jak zwykle, co? - Zapytałem chłodno, zalewając się rumieńcem. - Nie możesz sobie chociaż raz odpuścić?
- Może kiedyś - Zaśmiał się krótko. - Ale wiesz, za bardzo za tobą tęskniłem, żeby teraz tego nie nadrobić.
Nieudolnie starałem się wyrwać, ale Tochi trzymał mnie w silnym uścisku, nie dając mi możliwości ucieczki. Rzucił mnie na łóżko, zaraz całkowicie mnie obezwładniając. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo moje ciało za nim tęskniło, dopóki sam Tochi mi tego nie udowodnił. Wystarczyło, że przylgnął ustami do mojej szyi, dysząc w nią lekko, by całe moje ciało przeszły dreszcze. Wystarczyło, że przejeżdżał palcami po mojej skórze, żebym wił się w spazmach rozkoszy i żeby całe moje ciało zaczęło płonąć. Im bardziej próbowałem się wyrwać, tym bardziej podlegałem jego woli. W końcu musiałem się poddać i pozwolić mu robić ze mną co tylko chce.
Przez prawie całą noc jęczałem w sposób niekontrolowany, wijąc się pod Tochim i pozwalając mu bawić się moim ciałem. Głupi, wredny, pozbawiający mnie całkowicie zmysłów wilk.
***
- Możesz chodzić? - Zapytał kolejnego dnia Tochi, całkowicie spokojny.
- Nie - Odpowiedziałem tak lodowatym tonem, na jaki tylko było mnie stać. Byłem wykończony i zmęczony. Tochi torturował mnie przez pół nocy, nim pozwolił mi iść spać.
- Przepraszam? - Błysnął czarującym uśmieszkiem.
- Co mi po twoich przeprosinach! Jestem cholernie obolały, wykończony nie mogę ustać, a ty myślisz, że wszystko załatwisz jednym ,,przepraszam"?!
Wściekły kilka razy kopnąłem w materac, chowając twarz w poduszkę. Tochi prychnął cicho, ale nie skomentował mojego dziecinnego zachowania. Ciche skrzypnięcie łóżka świadczyło o tym, że siada przy mnie, ale nawet nie podniosłem głowy z poduszki. Nawet wtedy, gdy Tochi delikatnie zmierzwił mi włosy.
- To co powiesz na to. Zniosę cię z klifu, jest tam przywiązana łódka, weźmiemy ją i popłyniemy do miasta. Wezmę śniadanie na wynos dla nas dwóch i przepłyniemy się trochę. Jak będziesz mógł chodzić to zobaczymy jeszcze kilka rzeczy, a jak nie to zatrzymamy się na plaży i tam posiedzimy. Może być?
Niechętnie podniosłem na niego spojrzenie. Błysnął uśmiechem, kładąc dłoń na moje plecy. Zastanawiałem się chwile. Miałem ochotę się obrażać dalej, ale z drugiej strony... nie po to tu przyjechałem, żeby spędzić cały tydzień, obrażając się na łóżku. To mogłem robić i w domu.
- Nie wysiedzę na łódce... - Mruknąłem, kładąc głowę na boku, twarzą do ściany.
- Załatwię ci poduszki. To jak?
Milczałem dłuższą chwilę. Dopiero po niej, odwróciłem się do Tochiego. Nic nie powiedziałem, ale wyciągnąłem ręce w jego stronę. Uśmiechnął się szeroko, biorąc mnie na ręce. Skrzyżowałem ręce na piersi, usilnie starając się na niego nie patrzeć. Tochi wyglądał na naprawdę zadowolonego, gdy wyprowadzał mnie z domu. Przeprowadzenie przez próg naprawdę źle mi się kojarzyło. Prawie jakbym był jakąś przewrotną panną młodą.
Zeszliśmy stromym zejściem, wydeptaną, piaskową ścieżką, powoli zbliżając się do poziomu morza. Od naszego domku droga prowadziła do samego oceanu. Kończyła się ona kawałkiem ziemi z gwałtownym spadkiem do wody. Kawałek dalej znajdowała się piaszczysta plaża. Do jednego z drzew przywiązana była dwuosobowa, drewniana łódka, w środku której leżała para wioseł. Tochi dość ostrożnie posadził mnie na łódkę. Nogi mi lekko drżały, więc potrzebowałem jego wsparcia, żeby bezpiecznie usiąść.
- A moja poduszka? - Zapytałem, siadając przy dziobie statku. Oparłem się o burtę plecami, żeby nie cierpieć, siadając.
- Następnym razem - Uśmiechnął się, dosiadając do łódki. Wziął wiosła i zaczął powoli posuwać nas w stronę miasta. - Jak chcesz możesz się jakoś położyć na brzuchu.
- Żebyś mógł perfidnie się na mnie gapić? Twoje niedoczekanie - Prychnąłem, na co Tochi tylko błysnął uśmieszkiem. Wiedziałem doskonale, że chodziło o to, by mógł gapić się na mój tyłek. W dodatku nie wyobrażałem sobie, jak miałbym się położyć na tej łódce. Chyba tylko wtedy, gdybym ukląkł i oparł się tułowiem na ławkę, ale Tochi chyba by zszedł z satysfakcji.
Zamknąłem oczy, wsłuchując się w cichy chlupot wioseł. Słońce przyjemnie grzało, padając na moje ramiona i twarz. Otworzyłem jedno oko, zerkając na Tochiego. Jego twarz lśniła od potu w promieniach słońca. Mięśnie mu się naprężały i rozluźniały, gdy wiosłował. Nie mogłem zaprzeczyć, że wyglądał naprawdę przystojnie. Aż dziwne, że nigdy się nie zdecydował na związek z dziewczyną. Musiał być naprawdę popularny wśród dziewcząt.
Pokręciłem głową. Nie powinienem o tym myśleć. Tochi mnie kochał, a to, że tu byliśmy to był tego najlepszy dowód. Nie mówiąc o bólu, który odczuwałem poniżej pleców. Tylko... dlaczego nagle zacząłem o tym myśleć? Próbowałem pozbyć się tych myśli przez całą drogę do miasta, ale ilekroć patrzyłem na skórę Tochiego, zroszoną potem i słoną wodą, widziałem otaczający go wianuszek dziewczyn. Nawet gdy zostawił mnie w łodzi i sam poszedł po śniadanie, nie mogłem pozbyć się tych okropnych myśli. Siedziałem w tej łodzi, ze skrzyżowanymi rękoma, tak cholernie zły. Byłem wściekły na siebie, że po tym wszystkim, nie umiem przestać być zazdrosny. Pewnie byłoby to znacznie łatwiejsze, gdyby Tochi wyglądał jak podczas naszego pierwszego spotkania. Ubrudzony ziemią, z patykami i liśćmi we włosach, brudnych ciuchach i z tym cholernym uśmieszkiem... szlak, nawet jak sobie wyobrażałem go w takim stanie, serce biło mi szybciej.
- Coś nie tak? - Usłyszałem nad sobą głos Tochiego. Podał mi dwie papierowe torby i wrócił na łódkę, do wioseł.
- Nie... - Mruknąłem, opuszczając spojrzenie na deski. Jedzenie położyłem na kolanach. Spodziewałem się, że będzie przyjemnie ciepłe, ale z torby nie czułem nic.
- Nie wyglądasz jakbyś dalej się złościł o wczoraj, więc o co chodzi?  - Odwrócił łódź, wracając pod ,,nasz" klif. Gdy się do niego zbliżyliśmy, po krótkiej podróży w całkowitej ciszy, odłożył wiosła i pochylił się w moją stronę. - Więc? - Usilnie wbijałem wzrok w ziemię. Nie chciałem mu o tym mówić. Brzmiało to okropnie nawet w mojej głowie, a co dopiero gdybym miał to powiedzieć na głos. - Hej, zajączku - Tochi wskazującym palcem podniósł moją głowę. Zmusiłem się, żeby na niego spojrzeć, chociaż niechętnie. Czułem się okropnie, co było zdecydowanie widać po mojej twarzy.
- Nic... - Przechylił głowę z delikatnym uśmieszkiem. Oboje wiedzieliśmy, że kłamię. Westchnąłem ciężko. - Tochi... dlaczego nigdy nie miałeś dziewczyny poza Korą?
Wyglądał na nieco zaskoczonego. Na tyle, że przez kilka chwil nawet nie zabrał ręki, podpierającej mój podbródek.
- Teraz to to jest problemem? - Zaśmiał się niepewnie. Nie bardzo widocznie wiedział jak odpowiedzieć.
- No bo... jestem przekonany, że było ich więcej. Mówiłeś mi tylko o Korze, ale na pewno były jakieś dziewczyny, którym się podobałeś i...
- Zajączku - Tochi na szczęście mi przerwał, bo nie wiedziałem, czy będę miał odwagę kontynuować. - Czy ty jesteś zazdrosny? - Błysnął uśmieszkiem, ponownie wprawiając mnie w konsternacje.
- N-niby o co miałbym być zazdrosny? - Prychnąłem. - Przecież na każdym kroku mi udowadniasz, że nie mam o co.
- Więc..?
- Po prostu... - Westchnąłem. - Po prostu chciałbym wiedzieć, dlaczego nie związałeś się z żadną dziewczyną po Korze... - Skoro byliśmy parą, mogłem pytać o takie rzeczy, Nawet jeżeli było to wyjątkowo żenujące.
- Naprawdę chcesz o tym słuchać? - Niepewnie kiwnąłem głową. Chciałem wiedzieć. Chciałem wiedzieć o nim wszystko, co tylko mogłem. I może wtedy przestałbym być aż tak niepewny.
- Kora była pierwszą dziewczyną, z którą się związałem i jak wiesz, ostatnią. Ale gdy wyjechałem z domu do miejsca, gdzie mieszkam teraz, byłem raczej popularny. Wiesz, nowy, tajemniczy chłopak, dziewczyny od razu kręciły się wokół mnie. Przez długi czas mnie odwiedzały, przynosiły ciasta, próbowały ze mną flirtować... - Powinienem czuć się okropnie, gdy słyszałem, że miał powodzenie, ale z jakiegoś powodu tak nie było. Słuchałem ze spokojem, a nawet lekką satysfakcją, że mimo tego, jak bardzo był popularny, związał się ze mną. - Ale jakoś do żadnego nie umiałem się przekonać. Były ładne, miłe i sympatyczne, ale z żadną z nich nie miałem nawet ochoty się zadawać. Nawet jeżeli nie wiedziały, kim jestem, to ciągle miałem wrażenie, że są takie jak Kora. No i żadna z nich nie wzbudziła mojego nawet minimalnego zainteresowania. W końcu przestały próbować, a ja oddałem się pracy - Podpłynęliśmy pod klif. Woda nie była tam zbyt głęboka, dzięki czemu ktoś wbił tam pal, wystający około metr ponad wodę. Pewnie podczas sztormów, albo gorszej pogody, chował się całkowicie. Tochi na chwilę przerwał historię. Podpłynął do pala i zarzucił na niego linę, która przyczepiona była do dzioba naszej łodzi. Fale odrzucały naszą łódź w stronę klifu, ale teraz mogliśmy tu siedzieć bez obawy, że wszyscy umrzemy.
- Aż do czasu, gdy spotkałem ciebie - Wziął ode mnie jedną z toreb i wyjął z niej plastikowe pudełko, w które zapakowane była sałatka i kanapki. Miały uroczy kształt trójkątów i wyglądały dość smacznie. Na pewno lepiej niż te, które robił Tochi, chociaż wydaje mi się, że trochę się wprawił, od kiedy go spotkałem. Ja miałem identyczny zestaw. - Myślałem już, że zostanę sam i nawet nie za bardzo mi to przeszkadzało. Podobało mi się takie życie. A wtedy na leśnej ścieżce zobaczyłem ciebie, związanego, zakneblowanego i tak niewinnego jak małe zwierzątko. Nazwij mnie sadystą, ale od razu serce zabiło mi szybciej - Uśmiechnął się promiennie, wyjmując z małego pudełeczka plastikowy widelczyk i zabierając się za sałatkę. - A potem byłeś tak uroczo bezczelny, chociaż nieporadny. Byłeś zagubiony, a tak bezczelnie pewny siebie. Zupełnie inaczej niż ktokolwiek kogo znam. No i traktowałeś mnie jak normalnego człowieka. To było tak słodkie. Tym bardziej miałem ochotę troszeczkę cię zawstydzać. No i nim się obejrzałem, zdałem sobie sprawę, że jestem po uszy zakochany - Błysnął szerokim uśmiechem. Próbowałem nie okazać tego, ale im dłużej mówił, tym bardziej szczęśliwy byłem. Lekki rumieniec wykwitł na mojej twarzy, więc wbiłem wzrok w deski pokładu, zabierając się za swoje śniadanie.
- Rozwiałem twoje wątpliwości? - Zapytał Tochi, z widocznym rozbawieniem.
- Tak... - Powiedziałem cicho, jeszcze bardziej zażenowany.
- Naprawdę nie masz się o co martwić. Nikt nie zawrócił mi w głowie jak ty.
- Wcale się nie martwię - Prychnąłem, odwracając dumnie głowę. - Chciałem tylko wiedzieć.
- No to teraz już wiesz. Żadna dziewczyna nie wywarła na mnie takiego wrażenia, jak ty. Dlatego cię kocham - Powiedział z uśmiechem. - Dlatego też pewnego dnia zamierzam cię poślubić
Prychnąłem, ostentacyjnie, podnosząc na niego wzrok.
- Serio myślisz, że kiedykolwiek się na to zgodzę? Nawet gdybym zamierzał, a nie zamierzam, to faceci nie mogą wziąć ślubu.
- Jeszcze cię przekonam. I zawsze możemy wyjechać za granice. Może Las Vegas?
- Twoje niedoczekanie - Powiedziałem stanowczo, sięgając po kanapkę. Tochi tylko uśmiechnął się szeroko. Ten uśmiech mówił znacznie więcej niż mogłyby jakiekolwiek słowa. I tak w końcu mnie przekona. Zajmie to może pięć może piętnaście lat, ale pewnego dnia zaciągnie mnie przed ołtarz.
Spojrzałem na ocean. Fale lśniły cudnie w świetle wczesno południowego słońca. Jedliśmy w całkowitej ciszy, wpatrzeni w ocean, a ja coraz bardziej byłem przekonany, że nie potrzebuję niczego więcej niż chłopak siedzący po drugiej stronie łodzi.

niedziela, 5 czerwca 2016

Zajączek CXXVIII - Podróż poślubna


Nie sądziłem, że kilka tygodni aż tak może się dłużyć. Wedle moich obaw, nie miałem ani chwili, żeby pojechać do Tochiego. Zresztą, ledwo miałem czas, żeby z nim pisać. Całe dnie nadrabiałem zaległości, albo pomagałem rodzinie przy projektach, albo umierałem, wykończony wszystkim co musiałem robić. Wieczorem padałem wykończony na łóżko, zmuszając się tylko, by odpisać Tochiemu krótko na wiadomość i błyskawicznie zasypiałem. Marzyłem o tym, żeby móc w końcu odpocząć, ale czas wlókł się naprawdę wolno, a jednocześnie niesamowicie szybko. Ciężko było się nudzić, gdy niemal każda minuta mojego dnia była z góry zaplanowana.
Kolację jadłem całkowicie wykończony, ledwo miałem siłę, by podnosić widelec. Dłubałem w jedzeniu, podpierając się o stół.
- Wykończysz się braciszku - Powiedziała troskliwie Hana, patrząc na to, jak bardzo jestem zmęczony. - Od kilku tygodni pracujesz dzień i noc.
- Sam sobie na to zapracowałem - Westchnąłem ciężko. Sam nie byłem tym zachwycony, ale gdybym nie poświęcał się tak Tochiemu, nie miałbym teraz problemów z nauką i firmą.
- Wiesz co? Może połóż się dzisiaj wcześniej - Uśmiechnęła się czule. W jej uśmiechu dostrzegłem coś... dziwnego. Była zbyt radosna jak na fakt, że właśnie mówiła, że umieram z wykończenia.
- To dobry pomysł - Kiwnąłem głową. - Przeproszę was w takim razie.
- Nie przepraszaj, tylko idź się połóż - Powiedział Kashikoi. Odsunąłem od siebie talerz i włócząc nogami, poszedłem do mojego pokoju. Nawet nie miałem siły zerknąć na telefon. Rzuciłem się na łóżko i w chwilę zasnąłem.

- Nichan! - Zerwałem się gwałtownie z łóżka, gdy obudził mnie krzyk Raito. Zerknąłem spanikowany na zegarek. Jedenasta... jak mogłem zaspać? Wiedziałem, że już sobota, ale dzisiaj też musiałem pracować, nie mogłem sobie pozwolić na spanie do późna.
Raito wskoczył na łóżko, rzucając mi się na szyję.
- Cześć Raito. Przepraszam, ale muszę się zbierać.
Ten spojrzał na mnie lekko zaskoczony, a po chwili z jakiegoś powodu uśmiechnął się szeroko.
- Mamy dla ciebie niespodziankę - Oświadczył z promiennym uśmiechem. Chwycił mnie za rękę, niemal siłą ściągnął z łóżka i pociągnął w stronę drzwi.
- Ale Raito... dopiero wstałem, daj mi się chociaż ubrać...
Nie zważając na moje protesty, Raito pociągnął mnie w stronę drzwi i ściągnął na dół. Siedziała tam już reszta mojego rodzeństwa. Wszyscy uśmiechnęli się na mój widok.
- Witaj braciszku, wyspałeś się?
- Nawet... dlaczego nikt mnie nie obudził?
- Byłeś wykończony, zasłużyłeś sobie na trochę odpoczynku.
- Dzięki, ale na razie nie mogę sobie pozwolić na odpoczynek. Muszę nadrobić wszystkie zaległości, zanim...
- Zanim? - Odwróciłem się gwałtownie w stronę drzwi wejściowych. Stał tam Tochi, trzymając w dłoniach bukiet kwiatów. Tuż za nim stała spora walizka, na której położył niewielki plecak. Wpatrywałem się w niego z niedowierzaniem przez kilka chwil, nim dotarło do mnie, co się właściwie dzieje. Mój wzrok powędrował z jego postaci na kalendarz. Nie wierzyłem, że minęły już trzy tygodnie, od kiedy ostatni raz go widziałem. - Wyglądasz na zaskoczonego - Tochi podszedł do mnie, wciąż uśmiechając się szeroko. - Musiałeś ciężko pracować, co?
- Umm... tak... - Wydukałem, wciąż zaskoczony i zawstydzony, że zapomniałem o naszym wyjeździe. - Przepraszam, ja...
- Daj spokój, nie przepraszaj. Słyszałem już, że pracujesz dzień i noc. Pewnie nawet nie pamiętasz jaki mamy dzień. A to dla ciebie - Uśmiechnął się promiennie, podając mi bukiet. Zalałem się rumieńcem, zerkając w stronę mojego rodzeństwa. Na szczęście oni kulturalnie udawali, że nic nie widzą, wbijając wzrok w telewizor, na którym leciały wiadomości, a Raito i Enma bawili się na podłodze. Spojrzałem na bukiet, który wręczył mi Tochi. Wśród kwiatów wyraźnie rozpoznałem różę, niezapominajkę i ferezję czerwoną. Podniosłem na Tochiego lekko zawstydzone spojrzenie.
- Dzięki...
- A teraz musisz zacząć się zbierać. Mamy jeszcze czas, ale lepiej jak będziemy trochę wcześniej.
- No właśnie. Nie jestem spakowany, zebrany, ani... - Zacząłem stresować się coraz bardziej, nie tylko przez to, że zapomniałem o tym wyjeździe, ani nawet w najmniejszym stopniu się do niego nie przygotowałem.
- Nie denerwuj się Zajączku, mamy czas. Chodź, pomogę ci się spakować.
Kiwnąłem głową, zerkając w stronę mojego rodzeństwa. Nie wydawali się nami zainteresowani, więc poszedłem na górę, prowadząc Tochiego ze sobą. Gdy przekroczył próg mojego pokoju, zamknąłem za nim drzwi i nim zdążył cokolwiek powiedzieć, niemal rzuciłem mu się na szyję. Wydawał się zaskoczony, ale oddał pocałunek, obejmując mnie w  pasie. Przymknąłem oczy, rozkoszując się pocałunkiem. Nie miałem czasu za nim tęsknić, więc dopiero teraz dotarło do mnie, jak bardzo za nim tęskniłem.
Dopiero po dłuższym czasie udało mi się od niego odkleić. Chwilę stałem wpatrzony w niego, ciągle mając ręce zaplecione za jego szyją.
- Tęskniłem - Powiedział w końcu, z czułym uśmiechem.
- Wiem - Odpowiedziałem, również się uśmiechając. Sięgnąłem do jego włosów, ściągając z nich jeden czerwony płatek, który spadł z bukietu, gdy rzuciłem się Tochiemu na szyję.
- Jesteś pewnie zmęczony, co? Zdążyłem zamienić kilka słów z twoim rodzeństwem. Podobno naprawdę ciężko pracowałeś, żeby to wszystko nadrobić.
- Wiesz, ostatnio trochę zaniedbałem swoje obowiązki i... nadszedł czas za to zapłacić - Uśmiechnąłem się i wzruszyłem ramionami. - Ale nie było aż tak ciężko, więc nie musisz się o mnie martwić.
Rozejrzałem się po pokoju, ale wedle moich oczekiwań, nie znalazłem tam żadnego wazonu. Ostatecznie kwiaty położyłem na biurko i zacząłem szukać plecaka, do którego mogłem się spakować. Tochi w tym czasie zabrał się za przeszukiwanie mojej szafy. Nawet się przy tym nie krępował. To było na swój sposób miłe, że czuł się tutaj tak komfortowo. Chociaż znając go, pewnie pierwszego dnia naszej znajomości byłby w stanie przetrząsnąć moją szafę z bielizną.
- To naprawdę odpowiedzialne z twojej strony, wiesz? - Zagadnął, wybierając z mojej szafy ubrania okolicznościowe na każdą pogodę.
- Co w tym takiego odpowiedzialnego? To moje obowiązki, muszę się uczyć i pomagać rodzinie w firmie. To dla mnie coś oczywistego - Wzruszyłem ramionami, kładąc przy Tochim walizkę na ubrania, do której zaczął mnie pakować.
- I właśnie dlatego uważam, że jesteś odpowiedzialny - Uśmiechnął się w moją stronę. - Gdzie masz bokserki do pływania?
- Tam gdzie bieliznę, ale w siatce. I wcale tak nie sądzę - Wziąłem plecak i zacząłem rozglądać się za rzeczami, które mogłem ze sobą wziąć.
- Pewnego dnia będziesz wspaniałym mężem - Zatrzymałem się gwałtownie i odwróciłem w stronę Tochiego, lekko zszokowany. Ten spojrzał na mnie z szerokim, rozbawionym uśmiechem.
- Co to niby miało znaczyć? - Zapytałem zaskoczony.
- Nic szczególnego. Tak sobie tylko myślę, że byłbyś naprawdę wspaniałym mężem.
- Nie zaczynaj znowu tych bzdur. Nigdy za ciebie nie wyjdę - Powiedziałem chłodno, lekko się rumieniąc.
- Masz jeszcze czas, żeby zmienić zdanie - Błysnął złośliwym uśmieszkiem, składając ubrania w kostkę i pakując je do walizki.
- A jak nie zmienię?
- Mamy przed sobą całe życie, zajączku. Zobacz, czy czegoś nie zapomniałem i jedziemy.
- Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego - Prychnąłem, rzucając plecak na łóżko i podszedłem do walizki. Przejrzałem wszystkie rzeczy, dorzuciłem kila koszulek i zapiąłem torbę. - Chyba mam wszystko. W razie czego dokupimy coś na miejscu.
- Świetnie, ruszajmy. Im szybciej dotrzemy na lotnisko tym lepiej - Tochi chwycił moją walizkę i ruszył z nią na dół, pozwalając mi wziąć tylko plecak.
- Mówiłeś, że mamy jeszcze czas - Zauważyłem, schodząc na nim na dół.
- Wcale nie tak dużo jak myślałem. Ale nie chciałem cię denerwować - Uśmiechnął się przez ramię.
Na dole czekała już na mnie rodzina, gotowa się ze mną pożegnać. No tak, oni musieli pamiętać o tym, że dzisiaj wyjeżdżam, stąd to dziwne zachowanie Hany i Raito.
- Cóż, ładnie pracowałeś, więc teraz możesz odpocząć - Kashkoi uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. - Bawcie się dobrze - Korzystając z tego, że nikt oprócz naszej dwójki nie widział wyrazu jego twarzy, mrugnął do nas znacząco. Tochi tylko się uśmiechnął, gdy ja za wszelką cenę próbowałem nie zalać się rumieńcem.
- Mam nadzieję, że odpoczniesz nieco braciszku - Powiedziała Hana, podchodząc do mnie i mnie przytulając. Szybko pożegnałem się jeszcze z Enmą i Raito i przyspieszonym krokiem ruszyliśmy do samochodu.
- Nie mogę się już doczekać podróży - Powiedziałem, gdy wyszliśmy przed bramę wjazdową na naszą posesję, gdzie już czekał nasz kierowca.
- Tak, będzie fantastycznie. Już wszystko zaplanowałem.
- Serio? No proszę, nie spodziewałbym się po tobie takiego zorganizowania - Zaśmiałem się, podając kierowcy moją torbę i walizkę, żeby spakował je do bagażnika. Z pełnym profesjonalizmu chłodem udawał, że nie ma pojęcia co między nami jest, chociaż zdecydowanie to wiedział. Tochi sam włożył swoje bagaże do samochodu, nie frasując tym kierowcy. Wsiedliśmy na tylne siedzenia, obleczone czerwoną skórą, które odgrodzone były od kierowcy ciemną szybą, dając nam sporo prywatności, co już niejednokrotnie się przydało.
- Przekonasz się, jak bardzo potrafię być zorganizowany - Zaśmiał się Tochi, obejmując mnie za szyję i pocałował mnie w policzek. Przejechał nosem po mojej szyi, powodując u mnie przyjemne dreszcze.
- Czemu mam wrażenie, że nie spodoba mi się twój plan? - Zapytałem, zerkając na niego kątem oka.
- Cóż, może dlatego, że ci się nie spodoba? - Błysnął wilczym uśmieszkiem. - Mam plan doprowadzać cię na skraj wytrzymałości fizycznej przynajmniej raz dziennie - Powiedział, zniżając głos.
- C-co? - Momentalnie zalałem się rumieńcem. Tym bardziej, jak zobaczyłem na ustach Tochiego ten perwersyjny uśmieszek. Co on sobie w ogóle wyobrażał? Że każdej nocy będzie robił ze mną co tylko zechce? Niedoczekanie! - N-nie myśl sobie nie wiadomo czego - Prychnąłem, odsuwając się od niego ostentacyjnie. - N-nie będziesz sobie robił ze mną co tylko zechcesz. Myślisz, że przeżyję ten wyjazd jeżeli codziennie... - Zawahałem się, zbyt zażenowany, żeby powiedzieć to na głos.
- Codziennie? - Tochi oparł łokieć o fotel i położył głowę na dłoni. Wpatrywał się we mnie w takiej pozycji, uśmiechając się z wyższością.
- Będziemy... ,,to" robić... - Wydusiłem z siebie, odwracając głowę w stronę okna.
- Wiesz co Zajączku? - Poczułem jak obejmuje mnie ramieniem, ale nic nie powiedziałem. Nawet gdy Tochi pochylił się nad moim uchem tak, że wyraźnie czułem każdy jego oddech, nie podniosłem nawet wzroku. - Miałem na myśli atrakcje, jakie daje to miejsce. Ale podoba mi się twoje rozumowanie.
Poderwałem głowę, zerkając na Tochiego. Oczywiście uśmiechał się szeroko z tą typową dla siebie perwersją. Wpatrywał się z satysfakcją w to, jak coraz bardziej zalewam się rumieńcem. Ostatecznie po prostu prychnąłem, odwracając głowę znowu w stronę okna.
- N-nie myśl sobie nie wiadomo czego... to wszystko twoja wina, bo... bo na każdym kroku mnie przekonujesz, że myślisz tylko o jednym.
Usłyszałem za sobą rozbawione prychnięcie, ale na szczęście Tochi powstrzymał się od dodatkowych komentarzy, tylko objął mnie mocniej, wtulając twarz w moje włosy.

Podróż minęła na szczęście szybko i bez problemów. Wyjątkowo Tochi powstrzymał się od molestowania mnie. Pewnie głównie dlatego, że przed nami był cały tydzień na tropikalnej wyspie, bez obowiązków, gdzie mogliśmy się skupić tylko na sobie.
Dotarliśmy na lotnisko dość późno, ale wystarczająco wcześnie, żeby na spokojnie wszystko załatwić.
- Umm... Tochi? - Zapytałem niepewnie, gdy oddaliśmy już nasze walizki i czekaliśmy w kolejce do kontroli paszportowej. - Mam pytanie... której klasy bilety kupiłeś?
Ten spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem. Wyglądał, jakby spodziewał się tego pytania.
- Domyślam się, czego oczekujesz, ale niestety, z moich finansów mogłem sobie pozwolić najwyżej na drugą klasę - Jęknąłem niezadowolony. Nie pamiętałem dokładnie gdzie się znajduje miejsce, do którego zabierał mnie Tochi, ale doskonale pamiętałem, że czeka nas naprawdę długa droga... przesiedziana w ciasnych miejscach dla drugiej klasy. Westchnąłem ciężko.
- Oh, daj spokój, nie będzie tak źle - Nie byłem specjalnie przekonany, ale w tej chwili i tak niespecjalnie mogłem cokolwiek zrobić. Podałem obsłudze paszport, która po sprawdzeniu wszystkiego przepuściła nas dalej, do punktu kontroli bagażu, gdzie znowu czekało nas stanie w kolejce. Jak ja nienawidziłem odpraw... dlatego z rodziną nie lataliśmy publicznymi samolotami. Nie dość, że było tu tyle ludzi, to jeszcze nie miałem pewności, czy ktoś nie wysadzi samolotu. I te wszystkie kolejki...
- Następnym razem ja kupuję bilety - Powiedziałem do Tochiego, kładąc swoją torbę, żeby ją zeskanowali. Do osobnych pudeł spakowałem jeszcze telefon i pasek i przeszedłem przez bramki. Te nie zapiszczały, więc wziąłem swoje rzeczy i razem z Tochim poszedłem dalej.
Zaraz dotarliśmy do bramek. Te były już otwarte do naszego lotu, więc niemal od razu weszliśmy. Przeszliśmy tunelem, który od razu wprowadziła nas do samolotu. Z bólem serca minąłem pustą pierwszą klasę i doszedłem do drugiej. Fotele były od siebie oddalone na tyle, żeby można było ledwo rozprostować nogi i ogólnie było klaustrofobicznie mało miejsca. Chociaż i tak było lepiej dzięki temu, że czekał nas naprawdę długi lot. Żeby jakoś zabawić pasażerów z tyłu fotelów były ekraniki, na których można było grać, oglądać filmy czy słuchać muzyki. Mimo to, naprawdę nie było to miejsce, w którym chciałbym spędzić cały lot.
Tochi usiadł przy oknie, a ja tuż obok niego. Wystarczyło, że usiadłem i już miałem dosyć tej podróży. Siedziałem tak chwilę, nim w końcu wstałem i ruszyłem w stronę przodu samolotu, nic nie wyjaśniając nawet Tochiemu.
Przeszedłem do pierwszej klasy, rozglądając się za stewardessą. Zaraz mieliśmy ruszać, więc ta zjawiła się błyskawicznie.
- Przepraszam, ale musi pan usiąść na swoim miejscu. Zaraz startujemy.
- Dzień dobry, przepraszam, ale czy miejsca w pierwszej klasie są wykupione?
- Um.. właściwie to nie, wszystkie są wolne. Tylko że kupować bilety trzeba wcześniej, a na ostatnią chwilę...
- Ja wiem, ja wiem, ale przyjaciel kupował, nie miał pieniędzy, a ja pokryję różnicę.
Stewardessa chwilę się zastanawiała, czy może sobie na coś takiego pozwolić. Zniknęła na chwilę, chyba, żeby się upewnić, czy jest taka możliwość, nim do mnie wróciła.
- Kupienie biletu na pierwszą klasę nie jest teraz możliwe, ale są wolne miejsca i jeżeli panowie zdecydują się coś kupić w naszym sklepie to... w drodze wyjątku mogą się panowie przesiąść - Uśmiechnęła się przyjaźnie. Odetchnąłem z ulgą, podziękowałem i zawróciłem do drugiej klasy.
- Gdzie byłeś? - Zapytał Tochi, gdy tylko do niego wróciłem.
- Kupowałem nam bilety do pierwszej klasy - Tochi wyglądał na nieco zaskoczonego, ale nic nie powiedział. Wstał, wziął nasze rzeczy z luku bagażowego i poszedł za mną do pierwszej klasy.
- Na prawdę nie mogłeś odpuścić, co? - Zapytał, nawet lekko rozbawiony. - Aż tak ci przeszkadzały miejsca, które kupiłem, że musiałeś dopłacać?
- Spokojnie, nie kupiłem tych biletów. Stewardessa powiedziała, że możemy się przesiąść, o ile coś kupimy. Nie mówiłem tego wcześniej, żeby nie bulwersować innych pasażerów. I wiesz... nie chciałem, żebyś musiał się męczyć - Tochi tylko przewrócił oczami. Oczywiście, że nie chodziło o niego... trochę tak, ale głównie chodziło o mnie.
Pierwsza klasa to jednak było coś. Było tam tylko kilka miejsc, fotele były duże i wygodne, do tego dało się je rozłożyć na tyle, żeby móc normalnie się położyć, prawie jak łóżka. Tak, to zdecydowanie bardziej były moje klimaty.
- Jesteś naprawdę niepoprawny zajączku.
- To takie dziwne, że nie chcę siedzieć z motłochem? - Powiedziałem z rozbawieniem siadając na jednym z foteli. Tochi usiadł na siedzeniu obok. Było ono na tyle blisko, żebyśmy mogli cieszyć się swoim towarzystwem, ale na tyle daleko, żebyśmy czuli się komfortowo. Kawałek przed nami znajdował się stolik. Był rozkładany, więc siedząc na fotelu nawet go nie dotykałem a dopiero po rozłożeniu mogłem do niego sięgnąć.
- Uważasz ludzi, których nie stać na pierwszą klasę za motłoch? - Zapytał, opierając się o podłokietnik między nami.
- Oczywiście, że tak. Z tobą włącznie - Uśmiechnąłem się złośliwie, dumnie unosząc głowę. Tochi zaśmiał się krótko, opierając głowę na dłoni.
- Ale ja cię cholernie kocham...
- Proszę Państwa o uwagę, zaraz nasze stewardessy objaśnią państwu zasady bezpieczeństwa.
Westchnąłem ciężko. Czekała nas dłuższa chwila słuchania obsługi samolotu. Przesiedziałem to lekko znudzony, z ulgą przyjmując moment, gdy w końcu wystartowaliśmy.
- Czeka nas naprawdę długi lot, co? - Zagadnął Tochi, zerkając przez okno, przy którym siedziałem. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że w jego słowach jest ukryta perwersja. Zmierzyłem go nieufnym spojrzeniem, na co tylko błysnął szerokim uśmiechem. - Oh nie patrz tak na mnie. To, że mam ochotę cię zaciągnąć do tutejszej łazienki i nadrobić zaległości z ostatniego miesiąca nie znaczy, że od razu jestem zboczeńcem - Uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył moje pełne oburzenia spojrzenie. - A może jednak?
- Zboczeniec... - Prychnąłem, odwracając się w stronę okna.
- Nie prawda, po prostu - Pochylił się w moją stronę - Ja naprawdę bardzo lubię patrzeć jak wijesz się w spazmach rozkoszy, gdy nie możesz już znieść przytłaczającej cię przyjemności, gdy...
- Przepraszam - Rozbrzmiał melodyjny głos stewardessy. W najgorszym możliwym momencie, bo Tochi mówił niemal przyklejony do mojego ucha, a ja cały byłem zalany rumieńcem. Całe szczęście pani nawet nie próbowała tego komentować. - Może mają panowie ochotę na coś do picia? W tej chwili możemy zaoferować wodę, herbatę, albo colę. Mogą też panowie coś kupić, jakieś przekąski, frytki, szampana, albo...
- Ja na razie poproszę tylko colę - Przerwałem pani monolog. - Tochi? Ja stawiam.
- Ja na razie też colę - Pani kiwnęła głową i zniknęła. - Może potem weźmiemy sobie szampana, co?
- Rozpijanie nieletnich chyba nie jest legalne.
- Oj tam, jak ty stawiasz to to nie będzie bardzo nielegalne - Uśmiechnął się szeroko, mierzwiąc mi włosy. - Czeka nas baardzo długa podróż, co? Już nie mogę się doczekać, aż dotrzemy.
- Taaak... sam też nie przepadam za lataniem. No i nie mogę się doczekać naszych wakacji.
Tochi przysunął się do mojego ucha, szepcząc do niego cicho.
- To prawie jak podróż poślubna - Szepnął. Znowu zalałem się rumieńcem. Głupi głupek! Myślał, że skoro go kochałem, to wszystko mu wolno!
Spojrzałem na niego z oburzeniem, ale on tylko pocałował mnie krótko, nic sobie z tego nie robiąc. Miał cholerne szczęście, że nikt nas nie widział, bo naprawdę wypchnąłbym go z tego cholernego samolotu.