sobota, 25 kwietnia 2015

Aki x Kei XXVII - Ostrzeżenie

Cóóż... prosiliście o Akiego i Keia od... kiedy skończyłam go pisać, a ja za każdym razem mówiłam, że być może będę go dodawać w jakieś większe święta. A czy jest większe święto niż urodziny waszego ulubionego pisarza? :D
O kimkolwiek teraz pomyśleliście prawdopodobnie nie chodziło o mnie, więc wyprowadzę was z błędu - tak, to ja mam dzisiaj urodziny :D

Chyba niechcący stworzył mi się całkiem ciekawy wątek, więc myślę, że przy najbliższej okazji dodam kolejną notę o Akim i Keiu.

P.S wielkie dzięki Invicta SWAG za radę jak poprawić łatwe przeglądanie stron na moim blogu. Miałam sporo czasu, żeby to zrobić, ale jestem leniwym człowiekiem i szykowałam się do imprezy urodzinowej, więc jeszcze nawet nie zaczęłam ^ ^
- Nie ma to jak szczerość...
- Dzisiaj nawet ty nie wyprowadzisz mnie z równowagi. A nad blogiem popracuję na dniach :D Słowo, że przynajmniej zacznę :3
***********************

Deszcz cicho dudnił, uderzając w okna. Siedziałem samotnie przy biurku, odtwarzając  na papierze wspomnienia z naszego wspólnego wyjazdu. Narysowałem kilka obrazków, ale przestałem mieć wenę na robienie czegokolwiek. Odłożyłem ołówek i usiadłem przy oknie. Niebo było szare, chyba nadchodziła burza. Patrzyłem w zamyśleniu na deszcz.
Ciekawe gdzie jest Kei. Ostatnio sporo pracował, nawet w dzień...
Zacisnąłem pięści. Dlaczego Keia nie było tutaj ze mną? Dlaczego spędzał czas z innymi kobietami? Wiedziałem, że zarabia pieniądze też na utrzymanie mnie, ale... to tak bardzo bolało. Byłem samolubny, ale nie umiałem inaczej myśleć. Tak bardzo go kochałem...
Na zaparowanej szybie narysowałem serce i nasze inicjały. Wpatrywałem się w to przez chwilę, po czym wstałem. Ten domek był taki pusty bez niego...
Wyciągnąłem z szafki klucze, które zostawił mi Kei. Raczej nie wychodziłem z domu sam, ale czułem się teraz zbyt samotny, żeby siedzieć tutaj. Nie wiedziałem kiedy przyjdzie Kei, więc zostawiłem mu na stole kartkę, że poszedłem na spacer. Deszcz na chwilę przystał, ale czułem, że lada chwila lunie znacznie mocniej. Mimo to, nie chciałem siedzieć przez cały dzień sam.
Nawet Soichiro, Shun i Kazuo się nie pojawiali. Nie wiem co się działo, ale chyba wszyscy byli bardzo zajęci. W takich chwilach żałowałem, że nie mam żadnego zajęcia. Myślałem, że może mógłbym znaleźć pracę, ale nie sądzę, żeby ktokolwiek mnie przyjął. Nie miałem żadnego doświadczenia, ani ukończonej szkoły, poza tym, byłem niepełnoletni. Nie umiałem praktycznie nic poza gotowaniem i rysowaniem. Poza tym, Kei nie byłby zachwycony, że pracuję. On uważa, że powinienem był całe dnie siedzieć w domu i na niego czekać. To całkiem słodkie, że się o mnie martwił, ale nie mogłem siedzieć bezczynnie, zwłaszcza kiedy wiedziałem, że Kei spędza czas w ramionach jakichś dziewczyn.
Przeszedłem ulicą i wszedłem do parku, gdzie Kei zabrał mnie na nasz pierwszy spacer. Usiadłem na tej ławce, gdzie wtedy siedzieliśmy i przez chwilę patrzyłem w ziemię, machając nogami. Pamiętałem doskonale, jak mnie tu zabrał, zaraz po naszym poznaniu. Zaraz po tym, jak mnie uratował i zabrał do siebie... tuż przed tym jak u niego zamieszkałem i...
Westchnąłem ciężko, kręcąc głową. Niby byliśmy parą a jednak... Kei dalej nie zrezygnował ze swojej pracy. Nie miałem mu tego za złe, bo wiedziałem, że zarabia też na mnie, a sam też nie nadawał się do innych prac. Miałem tylko nadzieję, że rzuci tą pracę, jak tylko wystarczająco pewnie stanie na nogi.
- Witaj mały - Usłyszałem za sobą znany głos. Odwróciłem się szybko i aż odskoczyłem. Cofnąłem się kilka kroków, aż nie wpadłem na drzewo. Serce mi waliło jak młot a nogi nagle zrobiły się niepokojąco słabe. Pokręciłem głową, jakby sam sprzeciw miał sprawić, że on zniknie. - Przemyślałeś moją propozycję?
Zerwałem się biegiem w drogę powrotną, ale zatrzymałem się, kiedy z całej siły złapał mój nadgarstek. Szarpałem się, starając mu się wyrwać, ale mnie nie puszczał.
- Nie widzę tutaj twojego chłopaka.
- Zostaw mnie - W oczach stanęły mi łzy. Był zbyt silny, żebym dał radę mu uciec.
- A może już mu się znudziłeś, co?
- Jest w pracy - Jęknąłem, gdy ścisnął moją rękę.
- Aaa... no tak... prostytucja to ciężki zawód. Nie ma w nim świąt - Wykręcił mi rękę i praktycznie przykleił do moich pleców, stając za mną. Prawie czułem jego brzuch przylegający do moich pleców. - Nie czujesz się samotny? Może ci potowarzyszyć w samotnych chwilach?
Zacisnąłem zęby, czując jak do oczu napływają mi łzy bólu.
- Zostaw...
Poczułem jego rękę na moim brzuchu, wślizgującą się pod bluzkę. Spanikowany zacząłem rozglądać się dookoła, ale w parku nikogo nie było, kto mógłby mi pomóc.
- Moja oferta dalej jest aktualna. Przestałbyś sprawiać swojemu Keiowi problemy i byś się ode mnie uwolnił.
Pokręciłem spanikowany głową, starając się wyrwać.
- Nie! - Było to jedyne co byłem w stanie powiedzieć.
- To tylko sprzątanie mieszkania. Pozmywasz podłogi, wypolerujesz srebra... albo wedle mojej wcześniejszej umowy, w której oficjalnie cię kupiłem, złapię cię pewnego dnia i przywiążę do łóżka a potem powspominamy nasze pierwsze spotkanie.
Był obleśny. Wstrętny, obleśny i ohydny. Z trudem przełknąłem łzy.
- Sprzątanie nie brzmi chyba tak źle, co? - Jeszcze raz próbowałem się wyrwać. Bezskutecznie.Widocznie znudziło go proszenie, bo ton jego głosu zmienił się na bardziej surowy. - Pozwól, że ujmę to inaczej - Wzmocnił uścisk, jeszcze boleśniej wykręcając mi rękę. - Zgodzisz się odpracować swój dług, albo zamienię twoje życie w piekło. Będę jak twój cień. A kiedy znudzi mi się śledzenie ciebie to postaram się, żeby twój ukochany Kei skończył jeszcze gorzej niż ty.
Zachłysnąłem się powietrzem, czując lodowaty dreszcz przebiegający po plecach. Nie... nie Kei.
- Pracuje w nieciekawym zawodzie. Gdyby został pobity nie byłoby dowodów, kto to. Zresztą ktoś o moim statusie i majątku nie miałby najmniejszych problemów, żeby posłać kogoś do szpitala... lub na cmentarz.
Serce na chwilę mi zamarło. Nogi zaczęły drżeć i tylko Meiji dalej mnie utrzymywał w pionie.
- Więc? - Wyszeptał do mojego ucha. Rozpaczliwie szukałem kogoś, kto mógłby mnie uratować, ale jak na złość park wydawał się całkowicie pusty. - Jesteś gotów zaryzykować życie swojego chłopaka, żeby ocalić resztki swojej dumy?
Przełknąłem łzy, kręcąc głową. Dopiero teraz Meiji mnie uwolnił. Przetarłem bolący nadgarstek, z trudem utrzymując się na nogach.
- Jutro zgłoś się o 13 na ten adres - Podał mi wizytówkę z triumfującym uśmiechem. - Nie martw się. Dopilnuję, żeby twój Kei miał zajęcie do tej pory - Mrugnął do mnie i zmył się, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Stałem bez słowa, wpatrując się w wizytówkę. W pierwszej chwili chciałem ją podrzeć i wyrzucić, ale pomyślałem wtedy o Keiu. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby przeze mnie coś mu się stało.
Błyskawica rozdarła szarawe niebo, z którego lunął rzęsisty deszcz. Momentalnie się ocknąłem z osłupienia. Schowałem wizytówkę do kieszeni i pobiegłem w stronę domu, starając się zdążyć nim przemoknę całkowicie. Odległość była dość spora, więc już w połowie drogi byłem całkowicie mokry.
Wpadłem do domu zmarznięty, przemoczony i zziajany. Oprócz tego wyjątkowo przerażony.
- Mały? - Kei odwrócił się od czajnika. Wyglądało na to, że ulżyło mu, gdy tylko mnie zobaczył. Odetchnął z ulgą, podchodząc do mnie. - Na pewno zmarzłeś. Nie powinieneś wychodzić przy takiej pogodzie.
- Ta burza mnie zaskoczyła... - Próbowałem się usprawiedliwiać, opuszczając głowę. Nie odważyłem się spojrzeć mu w oczy. Od razu by poznał, że coś jest nie tak, a ja nie chciałem go ani okłamywać, ani martwić. Pokonałem przemożną chęć wtulenia się w niego i wypłakania się w jego pierś. Nie teraz, powtarzałem sobie. Nie mogłem go martwić.
- Znowu będziesz chory - Westchnął, rozglądając się po pokoju. Złapał mnie za rękę i pociągnął do łazienki. Pozwoliłem posadzić się na pralce, kiedy Kei wyciągał z szafki ręcznik.
- Przepraszam...
Uśmiechnął się słabo, kładąc ręcznik koło mnie. Ściągnął ze mnie bluzkę i zaczął mnie wycierać.
- Nie przepraszaj, tylko uważaj na siebie.
- Nudziłem się w domu. Ostatnio dużo pracujesz... - Jego ręce zastygły, kiedy wycierał moje włosy. Westchnął ciężko patrząc mi w oczy.
- Obiecuję, że z tym skończę. Jeszcze jakiś czas i poszukam czegoś innego. Dobrze?
Pokiwałem tylko głową, opuszczając spojrzenie. Kei podniósł moją twarz i pocałował mnie delikatnie. Zamknąłem oczy, rozpływając się pod jego dotykiem. Żałowałem, że nie mogę go mieć tylko dla siebie, ale nie chciałem, żeby przeze mnie musiał sprawiać sobie kłopoty.
Dokładnie mnie wytarł, miękkim ręcznikiem przejeżdżając po całym moim ciele. Patrzył spokojnie na każdy kawałek mojej skóry. To spojrzenie przyprawiało mnie jednocześnie o dreszcze i uderzenia gorąca. Nic dziwnego, że był taki popularny. Sam w sobie był niesamowicie przystojny, a ta jego niewymuszona chłodność lecz także delikatność zapewne powodowała szybsze bicie serca zapewne nie tylko u mnie. Kiedy tylko byłem już suchy przyniósł mi swoją koszulę i krótkie spodenki.
- Następnym razem jak będzie się zapowiadało na deszcz to przynajmniej weź parasol. Albo gdzieś przeczekaj aż przestanie padać.
- Dobrze... - Opuściłem głowę, wymachując delikatnie nogami. Kei westchnął, łapiąc mnie za rękę i opierając swoje czoło o moje. Serce zabiło mi mocniej. Próbowałem jeszcze bardziej opuścić głowę, ale uniósł moją twarz, składając na moich ustach delikatny, jakby nieśmiały pocałunek. - Zrobimy dzisiaj coś razem?
Podniosłem twarz, gdy tylko mnie puścił. Uśmiechnął się delikatnie i otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale wtem drzwi od łazienki otworzyły się z hukiem. Wzdrygnąłem się, gwałtownie, dopóki nie stanął w nich Shun. Tuż za nim, Kazuo walczył z Soichiro, który widocznie bardzo chciał się wyrwać.
- Cześć chłopaki - Rzucił beznamiętnie Shun.
- Macie do mnie jakąś sprawę? - Zapytał Kei, odsuwając się ode mnie na krok.
- Właściwie to dwie.
Cofnął się w drzwiach w ostatnim momencie, żeby nie zostać zmiażdżonym przez swojego brata. Soichiro rzucił się na mnie, przyciskając mnie do siebie.
- Ale się za tobą stęskniłem! - Powiedział, prawie mnie dusząc.
- Widzieliśmy się przecież kilka dni temu - Odparłem spokojnie, dyskretnie starając się wyrwać.
- WIem, ale brakowało mi twojej słodkiej buźki. Rety, gdyby nie Kei...
Przerwał gwałtownie, kiedy Kazuo razem z Keiem odciągnęli mnie od niego.
- O ile nie macie nic ważnego to...
- No właśnie! - Kazuo odsunął od siebie Soichiro a dyskretnie schowałem się za Keiem. - Robimy dzisiaj u ciebie wieczór filmowy. Mamy masę żarcia i kasę na pizze.
Kei spojrzał na mnie pytająco. Uśmiechnąłem się delikatnie i pokiwałem głową. Ostatnio bardzo mało czasu spędzałem z Keiem. A skoro nie miał czasu nawet dla mnie to co dopiero dla swoich przyjaciół. Z pewnością moje zdanie było dla niego ważne, ale nie chciałem, żeby tylko z mojego powodu stracił okazję, żeby z nimi pobyć. Nawet jeżeli tego by mi nie powiedział, na pewno zależało mu na tym wieczorze filmowym.
- To ustalone! Siedzę obok Akiego! - Soichoro uniósł rękę, zwracając na siebie naszą uwagę, po czym zwrócił się do Shuna, ciągnąc go za rękę. - Chodź pomożesz mi rozpakować jedzenie.
- A ta druga sprawa? - Zapytał Kei gdy tamta dwójka zniknęła. Kazuo podał mu kopertę. Nie było tam ani adresu, ani praktycznie żadnych danych. Widniało na niej tylko jedno słowo...
- Kei... - Przeczytałem cicho, patrząc na kopertę. Wcale mi się to nie podobało. Czułem, że za tym kryje się coś złego.
- Podrzucili nam to do agencji. Uznaliśmy, że to świetny pretekst, żeby do ciebie wpaść.
Kei rozpakował list, zupełnie nie okazując zdziwienia. Nigdy nie dostawał listów. Każdy kto chciał się z nim skontaktować przekazywał wiadomość przez agencje.
Zachłysnąłem się powietrzem, kiedy zobaczyłem treść listu.
Większość kartki pochlapana była czymś czerwonym, co dość mocno wchłonęło się w papier. Wyglądało to zupełnie jak... krew. Ledwo się powstrzymałem od pisku.
- Głupi żart - Stwierdził Kei, wrzucając kartkę do kubła na śmieci w łazience. Delikatnie pogładził mnie po włosach, żeby mnie uspokoić
- W ogóle się tym nie przejmujesz? - Zapytał Kazuo.
- Skąd. Wiesz doskonale, że w naszej branży mogliśmy podpaść wielu ludziom. Gdyby coś ode mnie chcieli by mnie dopadli a nie wysyłali liściki. Ktoś zwyczajnie próbuje mnie zastraszyć, nic więcej. Na pewno wysłał to jakiś żartowniś, albo jakiś tchórz, który nie ma wystarczająco odwagi, by stanąc ze mną twarzą w twarz.
Zagryzłem wargi. To nie była tylko czcza groźba. I z pewnością nie do Keia. To było ostrzeżenie do mnie. Pod czerwonymi plamami kryła się wiadomość: ,,Mogę zniszczyć osobę, którą kochasz, uważaj".
- Nie martw się mały, to nie może być nic poważnego.
Uśmiechnąłem się niepewnie. Nie mogłem mu powiedzieć. Jeszcze nie teraz. Obiecałem sobie jednak, ze nie pozwolę, żeby cokolwiek mu się stało. Że tym razem to ja jego uratuję.

sobota, 18 kwietnia 2015

Zajączek LXXXIX - Powrót

A właśnie - pomimo wprowadzenia kilku ,,modernizacji" od czasu istnienia tego bloga dalej się zastanawiam, czy przeglądanie postów jest tak łatwe jak bym chciała. Mnie samą irytuje ten podział na lata i miesiące, ale nie wiem jak mogłabym to zmienić.
Jeżeli się na tym znacie, albo macie jakiś pomysł co zrobić, żeby łatwiej się przeglądało posty to napiszcie w komentarzach, w prywatnej wiadomości na e-mail katsumii.kasai@gmail.com albo (najlepiej) w wiadomości na facebooku na moim fp:
https://www.facebook.com/HistorieYaoi?ref=ts&fref=ts
********************


Dotarliśmy do hotelu wczesnym popołudniem. Na szczęście okazał się naprawdę porządny, nawet jak na moje standardy. Ponieważ nie wziąłem ubrań z domu Tochiego, wszystkie kupiliśmy w mieście.
Cały dzień robiliśmy zakupy, więc do pokoju wróciliśmy dopiero późnym wieczorem.
- Jestem wykończony... - Westchnąłem, kładąc torby na ziemię i rzucając się na łóżko. Oczywiście dwuosobowe. Tochi zapewne nie widział powodów, dla których miałby zamawiać pokój z dwoma osobnymi łóżkami.
- Taak... trochę ostatnio się namęczyliśmy, prawda? Przydałoby nam się trochę odprężenia - Pochylił się nad moją szyją, delikatnie ją całując. Skłamałbym, gdybym powiedział, że się tego nie spodziewałem.
- Tochi... daj mi spokój...
- A może zamówimy coś do pokoju? Jesteś głodny?
Typowe dla niego zagranie. Kochany i troskliwy Tochi przyciągnie bezbronnego zajączka do siebie a potem uwolni wilka. Nie tym razem...
- Nie. Jestem zmęczony.
Uśmiechnął się, pochylając się nad moją szyją i pieszcząc ją nosem. Po chwili poczułem delikatny pocałunek na mojej szyi. Odwróciłem się gwałtownie na plecy, jednak nie zdążyłem powiedzieć ani słowa, kiedy zatkał mi usta pocałunkiem.
- T-toch... - Wyrwanie mu się działało na wyjątkowo krótko. Niemal natychmiast ponownie wpił się w moje usta. Ręce oparł na mojej talii, jednak po chwili wsunął dłonie pod moją bluzkę. Chciałem się szarpnąć, ale wtedy przejechał palcem po moim kręgosłupie. Wygiąłem się w łuk, jęcząc cicho. W jego oczach zauważyłem triumf. Głupek... jeszcze mu się za to oberwie. Jednak teraz... w sumie pierwszy raz od dłuższego czasu mieliśmy noc tylko dla siebie. Dobra, tym razem mu odpuszczę.
Taki miałem zamiar, jednak tylko do czasu, w którym moje dłonie nie zawędrowały na jego plecy. Odepchnąłem go od siebie i natychmiast wstałem z łóżka. Przez chwilę stałem przy oknie, starając się powstrzymać rumieniec.
- Coś się stało? - Zapytał troskliwym tonem.
- Nie... idę do łazienki - Wyminąłem łóżko i ruszyłem w stronę drzwi. Tochi złapał mnie za ramiona i przycisnął do ściany.
- Nie umiesz kłamać zajączku - Powiedział spokojnie, opierając swoje czoło o moje i patrząc mi głęboko w oczy.
- Po prostu... po prostu nie! Daj mi spokój - Odwróciłem głowę, za wszelką cenę starając się uniknąć jego spojrzenia.
Chwile jednak mijały a Tochi ani nie zamierzał mnie puścić ani się odezwać. Dopiero kiedy podniosłem na niego spojrzenie, pochylił się nade mną i odezwał się ponownie.
- Nie próbuj mnie oszukiwać zajączku. Wiem, kiedy mówisz prawdę - Ujął moje dłonie i praktycznie przyszpilił mnie swoim ciałem do ściany. Jednocześnie cały czas patrzył mi w oczy tym beznamiętnym, chłodnym spojrzeniem, od którego uginały się pode mną nogi. - Więc?
Z trudem zmusiłem się do odwrócenia spojrzenia od jego twarzy. Przełknąłem ślinę i praktycznie wyszeptałem odpowiedź.
- Zrobię ci krzywdę...
Odważyłem się podnieść wzrok na Tochiego. Patrzył na mnie tępo, jakby nie rozumiejąc co mówię. Zerknął w bok, jakby starał się poskładać fakty.
- Nie... jednak nie rozumiem - Powiedział w końcu, ponownie na mnie patrząc.
- To przeze mnie masz całe poorane plecy... - Mruknąłem niechętnie. Tochi prychnął, uśmiechając się i kręcąc głową.
- I tylko o to chodzi?
- Tylko? Ty widziałeś jak wyglądasz? N-nie chcę ci zrobić krzywdy.
Tochi tylko się uśmiechnął, delikatnie całując mnie w policzek.
- Jesteś słodki, wiesz? - Nie zdążyłem go ochrzanić, bo pociągnął mnie za ręce i rzucił na łóżko.
- Tochi... powiedziałem przecież, że...
- Nie przejmuj się zajączku. Jestem mężczyzną, te kilka zadrapań nie robi na mnie wrażenia.
- Ale mi robi! Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiał...
- To słodkie... - Powiedział spokojnie, całując mnie w policzek. Odwrócił mnie w swoją stronę i pochylił nad moją twarzą, praktycznie się na mnie pokładając. - Ale naprawdę nie masz się czym przejmować. Kilka zadrapań jeszcze nigdy nie zrobiło mi krzywdy.
- Kilka? Ty chyba nie wiesz co to kilka zadrapań.
- Wierz mi, że wiem. Nie bój się, nic mi nie zrobisz.
- Nie zgadzam się!
Tochi westchnął ciężko, odsuwając się ode mnie. Odwróciłem się na bok, krzyżując ręce na piersi. Może i sam sobą się nie przejmował, ale ktoś z nas dwóch powinien być odpowiedzialny. I w tym wypadku musiałem to być ja. Wiedziałem, że jeżeli stracę nad sobą panowanie to nie będę mógł się powstrzymać i jeszcze bardziej go skrzywdzę. Co z tego, że to był pierwszy raz od wielu dni, kiedy mogliśmy pobyć w spokoju, bez obaw, że ktoś nagle wparuje i nie przyłapie nas na gorącym uczynku. W końcu Tochi złapał mnie za ręce i pociągnął do pozycji siedzącej.
- A jakbym obiecał, że nie ma możliwości, żebyś mi coś zrobił?
- Niby jaką możesz mieć pewność? - Zapytałem sceptycznie. Tochi czekał spokojnie na moją odpowiedź, nie racząc mnie wyjaśnieniem. Westchnąłem, krzyżując ręce na piersi. - Gdybyś nie był aż tak pokaleczony to... może.... - Opuściłem głowę, czując na policzkach nieznośny rumieniec. Zaraz... od kiedy niby się zgadzałem, żeby Tochi robił ze mną co tylko mu się spodoba?
Nie zdążyłem nic dodać, bo chwilę potem ponownie leżałem już na łóżku, tym razem na brzuchu. Podniosłem się na łokciach, odwracając w stronę Tochiego.
- Tak może być? - Zapytał, uśmiechając się promiennie. Już chciałem mu odpowiedzieć, że nie, nie może, ale zanim zdążyłem oparł dłoń na moim policzku, patrząc mi w oczy z czułością. - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że to koniec tych wszystkich afer - Powiedział spokojnie, całując mnie w czoło. Noż cholera... jak mogłem mu w takiej sytuacji odmówić. Zwłaszcza, że serce waliło mi, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Kiedy na mnie spojrzał nie miałem już nawet siły, żeby się z nim wykłócać. Pozwoliłem mu najpierw na delikatny pocałunek, nabierający namiętności z każdą chwilą jego trwania a potem na coraz więcej i więcej...
Ostatecznie skończyło się tak jak zawsze. Tym razem, będąc odwróconym tyłem do niego  nie mogłem nawet spróbować mu cokolwiek zrobić. Całe podniecenie musiałem wyładować na kołdrze i spazmatycznych jękach, wydobywających się z moich ust. Krzyczałem imię Tochiego, wyginając się w łuk, za każdym razem, kiedy przejeżdżał palcem po moim kręgosłupie, W trakcie kilka razy z oczu pociekły mi pojedyncze łzy, ale Tochi ścierał, bądź zlizywał je z mojej twarzy zanim zdążyły spaść.  Miałem tylko nadzieję, że ściany są wystarczająco grube, żeby żaden z naszych sąsiadów nas nie słyszał.
- Kocham cię - Wyszeptał Tochi do mojego ucha, przygryzając nieznacznie jego płatek. Zerknąłem na niego a on z przyjemnością wymalowaną na twarzy przyglądał się moim zapłakanym od rozkoszy oczom. Głupi wilk... miażdżył moją dumę z taką satysfakcją i łatwością jak nikt wcześniej...



Kolejne kilka dni minęło całkiem spokojnie. Za dnia graliśmy w różne gry, oferowane przez hotel, , których zdecydowanie nie brakowało, pływaliśmy w basenie, chodziliśmy na saunę a nawet łaziliśmy po mieście, kiedy było na tyle słonecznym, że nikt nie dziwił się czapce z daszkiem i słonecznym okularom. Od tamtej afery minęło trochę czasu, ale wolałem jednak się jeszcze nie pokazywać w towarzystwie Tochiego.
 Noce zaś... cóż tu dużo mówić, spędzaliśmy namiętnie w naszym pokoju... i zamkniętym już basenie... i zamkniętej saunie... i raz prawie w zaciętej windzie, kiedy o pierwszej w nocy wracaliśmy z basenu. Co prawda za każdym razem próbowałem stawiać słaby opór, ale Tochi zawsze miał nade mną przewagę. Wiedział doskonale, jak przejąć nade mną władzę i za każdym razem to perfidnie wykorzystywał. W konsekwencji śniadanie musieliśmy zamawiać do pokoju, bo przed dwunastą nie byłem w stanie wstać z łóżka. Co prawda miało to też swoje dobre strony. Przynajmniej mieliśmy chwilę odpoczynku od wszystkich problemów. Prawie tak samo, jak kiedy siedzieliśmy u niego w domu.
 Po mniej więcej tygodniu dostałem wreszcie wiadomość. Był ranek, ja starałem się zmusić do wstania a Tochi siedział w łazience.
,,Kochany Usagi, mamy nadzieję, że nie miałeś żadnych problemów, po zniknięciu ze swojego ślubu. Staraliśmy się jak mogliśmy, ale skontaktowanie się z tobą było trudniejsze niż moglibyśmy się spodziewać. Rodzice chyba nigdy tak często nie bywali w domu. Jednak od kilku dni reporterzy przestali okupywać nasz dom, więc nieco się uspokoili. Znowu zaczęli znikać na całe dnie, więc prawdopodobnie już o tobie zapomnieli. Pytaliśmy ich współpracowników i całe dnie spędzają w firmie, więc raczej nie mają już czasu zajmować się tobą. My czujemy się dobrze, twój nieudany ślub nie miał na nas większego wpływu. Raito tylko pyta, kiedy wreszcie wrócisz. Tęsknimy za tobą. Pracujemy też nad tym, żebyś znowu mógł się wprowadzić. Mamy nawet pomysł jak to zrobić. Musimy uniezależnić się finansowo od rodziców i otworzyć własną firmę. Opowiemy ci szczegóły jak będziemy mogli wpaść. Niestety nie możesz wrócić do swojego domku, ale jeszcze z miesiąc i wszystko się unormuje. Na razie możecie zostać u pana Tochiego. Trzymaj się jakoś. Kochamy cię.
~Kashikoi, Hana, Raito i Enma"
- Dobre wieści? - Tochi wszedł do pokoju, wycierając mokre włosy. Wpatrywałem się przez chwilę bez słowa w telefon z podejrzanym uśmiechem. - Chyba nie piszesz z jakimiś obcymi mężczyznami, co?
Usiadł przy moim łóżku, zerkając mi przez ramię.
- Głupek z ciebie - Stwierdziłem, odkładając na bok telefon, odwracając się na plecy i podnosząc się do półsiadu. - Kashikoi napisał. Możemy wracać do ciebie.
- A co z twoim domem? - Tochi sięgnął po moją koszulę i narzucił mi ją na ramiona. Przełożyłem ręce przez rękawy i chciałem się zabrać za zapinanie guzików, ale Tochi już to robił.
- Na razie chyba jestem skazany na ciebie.
- Cieszy mnie to - Rozpromienił się, przeczesując moje włosy i całując w policzek. Potem sięgnął po zegarek. Nadeszła pora naszego wymeldowania się, więc zebraliśmy się i zeszliśmy oddać klucz recepcjonistce. Ponieważ przez te kilka dni skutecznie traciłem możliwość chodzenia musiałem iść wsparty na ramieniu Tochiego. Dobrze, że poza pogardliwymi spojrzeniami sprzątaczki nie powiedziały ani słowa. Wystarczająco upokarzające było to, że musiały po nas sprzątać.
Dzień był słoneczny i ciepły. Chmury leniwie płynęły po niebie. Wiatr wiał delikatnie, powodując przyjemny chłód. Zapowiadał się całkiem ładny dzień... albo raczej południe.
Od kiedy wyjechałem stąd ostatnio miałem wrażenie, że czas biegnie znacznie szybciej. W końcu tyle się wydarzyło od tamtego czasu.
- Trzymasz się jakoś, zajączku? Może chciałbyś, żebym cię poniósł?
Spojrzałem na niego lodowato. Ciekawe przez kogo nie mogłem teraz chodzić. Prychnąłem, puszczając się jego ramienia. Przeszedłem kilka kroków i pozwoliłem mu się objąć za ramię, żeby nie stracić równowagi.
Na przystanek podjechaliśmy taksówką, wcześniej zahaczając o dom Tochiego, na co bardzo nalegałem, żeby mógł się pożegnać i żebyśmy mogli odebrać nasze rzeczy. Co prawda nikt nie był zachwycony z tego, że przyjechał, ale przynajmniej wiedzieli, że już wyjeżdżamy.
Ta jakże krótka wizyta zdążyła Tochiemu całkowicie zepsuć humor.
Rozchmurzył się nieznacznie, dopiero kiedy siedzieliśmy w busie do miasteczka, przy którym mieszkał.
Pojazd był prawie pusty. Tylko garstka osób jechała z nami. W końcu we wsi Tochiego nie znajdowało się nic ciekawego. Po co ktokolwiek miał tam jechać?
- Nareszcie wracamy do domu, co? - Rzuciłem, żeby jakoś rozluźnić atmosferę. Tochi westchnął ciężko i pokręcił głową.
- Ty to czasami masz pomysły, naprawdę...
- Musieliśmy przecież odebrać nasze rzeczy.
- I tak kupiłeś sobie nowe.
- No i? Miałem od tak po prostu je zostawić?
Przewrócił tylko oczami.
- Aż tak bardzo ci zależy na tym, żebym spędzał czas ze swoją rodziną?
- Mógłbyś chociaż spróbować się z nią dogadać. W końcu to twoja rodzina.
- Zajączku, przerabialiśmy już to. Niezbyt się dogadujemy, miałeś okazję się o tym przekonać. I obawiam się, że to nieprędko się zmieni.
Bez słowa spojrzałem przez okno. Żałowałem, że nie umie się dogadać z najbliższymi mu osobami, ale nie była to zdecydowanie jego wina. Zapewne ciężko im było się dogadać z kimkolwiek. Poczułem ciepłą dłoń na mojej a palące ciepło momentalnie przelało się z ciała Tochiego prosto na moje policzki.
- Tochi... - Szepnąłem, odwracając się w jego stronę. Nasze oczy się spotkały a jego czoło przyległo do mojego.
- Tak? - Zapytał z uśmiechem. Oparłem dłonie na jego ramionach i odepchnąłem go od siebie na bezpieczną odległość.
- Jesteśmy w busie. Zachowuj się.
- Jeszcze przecież nic nie robię.
,,Jeszcze"? Jakbym miał mu pozwolić na cokolwiek więcej... już i tak robiliśmy ,,to" w zbyt żenujących miejscach. Odwróciłem twarz w stronę okna i wyrwałem dłoń z jego uścisku. Wolałem, żeby zbytnio się do mnie tutaj nie kleił. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że ostatnio robił to znacznie częściej. W sumie miał do tego dużo więcej okazji, a ja byłem tak roztrzęsiony ostatnimi zdarzeniami, że nawet mu nie odmawiałem. Co jeszcze nie oznaczało, że miałem zamiar teraz robić wszystko co tylko zechce.
- Wyglądasz uroczo, jak się rumienisz - Wyszeptał do mojego ucha, delikatnie pieszcząc je oddechem. Wzdrygnąłem się i odwróciłem gwałtownie w jego stronę. Całe szczęście nikt, kto towarzyszył nam w podróży nie był specjalnie przejęty naszą dwójką.
- Przestań, Tochi. Jesteśmy w busie.
- Chyba zdążyłeś mi to już uświadomić. Ale to prawda, wyglądasz uroczo, kiedy się rumienisz.
- Powtórz to jeszcze raz a na najbliższym przystanku przesiadam się w coś, co odwiezie mnie do domu.
Tochi przewrócił oczami, podnosząc ręce w geście rezygnacji. Rozciągnąłem się i oparłem na krześle, patrząc spokojnie na widoki migające za oknem: drzewa, domy, większe lub mniejsze pola. Oczy zaczęły mi się kleić. W sumie ostatnio marnie się wysypiałem, głównie dzięki Tochiemu, więc krótka drzemka w drodze powinna mi dobrze zrobić. Zamknąłem oczy, pozwalając sobie na odpłynięcie. Zanim mój umysł wyłączył się całkowicie poczułem jak Tochi przyciąga mnie do siebie. Byłem zbyt senny, żeby protestować, więc bez oporów położyłem się na jego ramieniu. Było mi zbyt przyjemnie, żebym mógł się szarpać. Poczułem jak obejmuje mnie ramieniem. Wtuliłem się w niego, całkowicie pogrążając się we śnie.

sobota, 11 kwietnia 2015

Zajączek LXXXVIII - Dziadek

Pozwoliłem pociągnąć się Tochiemu w kompletnie nie znanym mi kierunku. Nawet nie wspominałem o wzięciu samochodu. Wątpiłem, żeby Tochi miał ochotę teraz mnie słuchać. Wyglądał na zdecydowanie zbyt zdenerwowanego. Szliśmy tak przez dłuższą chwilę, aż zatrzymaliśmy się przy jakiejś ławce na poboczu drogi. Tochi usiadł na niej z widoczną ulgą, że wreszcie udało mu się wyrwać od rodzinki. Chwilę mi zajęło przewalczenie swojej niechęci, ale w końcu usiadłem koło niego.
- Jakoś się ułoży... - To była jedyna rzecz, w miarę rozsądna, jaka wpadła mi do głowy.
- No wiem... - Złapał za moją dłoń i oparł głowę na moim ramieniu. Wolałbym uniknąć takiej bliskości w miejscu w sumie publicznym, nawet jeżeli było to tylko prawie nieuczęszczane pobocze drogi, ale w tym wypadku musiałem odpuścić sobie dumę.
- Nie spodziewałbym się czegoś takiego po twoim rodzeństwie - Rzuciłem spokojnie, żeby jakoś zagadać.
- To jest nas dwóch - I tyle z jakiejkolwiek głębszej rozmowy.
Chwilę siedzieliśmy w ciszy. Nie wiedziałem już jak powinienem był zagadać więc po prostu się nie odzywałem. W końcu jednak siedzenie w miejscu, w dodatku na tak wstrętnej ławce zrobiło się nudne.
- Długo jeszcze będziemy tak siedzieć? - Zapytałem w końcu.
- Aż przyjedzie autobus.
- Aha... co?! - Prawie podskoczyłem, jednak głowa Tochiego na moim ramieniu skutecznie mi to uniemożliwiło. - Masz na myśli... publiczny autobus?
- Tak.
- Ale... te autobusy są brudne i ohydne. I aż roi się tam od dresów i...
- Naoglądałeś się za wiele serialów, zajączku. Publiczne autobusy wcale tak bardzo się nie różnią od busów, którymi dojeżdżasz do mnie.
- Mam nieco inne zdanie na ten temat. Autobusów publicznych nikt nie myje. Miejsca nie są zarezerwowane na cały przejazd. Podczas kilku godzin może na jednym miejscu jechać kilkadziesiąt osób. I nie wiadomo kiedy ostatni raz się myli. To ohydne, odrażające i...
- Zawsze możesz zwyczajnie stać - Tochi się uśmiechnął delikatnie, chociaż w jego oczach widziałem, że bardzo chętnie by mnie teraz wyśmiał. - Chyba, że wolisz iść pieszo. Ale uprzedzam, że to spory kawałek.
Mruknąłem coś do siebie niezadowolony. Sięgnąłem po telefon do kieszeni i zerknąłem na jego wyświetlacz. Miałem cichą nadzieję że dostanę wiadomość od Kashikoia albo Enmy. Niestety, nikt nie pisał, nikt nie dzwonił.
- Hej, zajączku? - Odwróciłem się w jego stronę. - Mam fajny pomysł. Jak następnym razem do mnie wpadniesz to przygotuję świetną herbatę. Nie mieliśmy okazji jeszcze się jej napić, a z pewnością ci posmakuje.
- Yaaay... herbata... - Mruknąłem.
Tochi poczochrał moje włosy, przytulając mnie do siebie.
- Mogę jeszcze zapewnić ci kilka miłych chwil w naszej sypialni.
- Głupek - Wyrwałem się z jego uścisku i usiadłem tyłem do niego, z widocznym rumieńcem na twarzy. Akurat do przystanku podjechał autobus. Nogi się pode mną ugięły na widok jego stanu. Tochi zaś, kompletnie tym nie przejęty złapał moją dłoń i wprowadził do środka. Z obrzydzeniem patrzyłem na brudne siedzenia. Obciągnąłem rękawy bluzy, nim odważyłem się dotknąć barierki.
- Chyba naprawdę przesadzasz - Szepnął do mnie Tochi, żeby nie zwrócić uwagi całej reszty pasażerów.
- Wcale nie przesadzam - Odpowiedziałem mu również szeptem. Tochi bez najmniejszych oporów złapał za barierkę i stanął za mną.
- Widzisz? To wcale nie jest takie złe.
- Masz dokładnie umyć ręce, zanim jeszcze kiedykolwiek mnie dotkniesz.
- Skoro tak ci na tym zależy - Zaśmiał się. Jego dłoń drgnęła, ale powstrzymał się przed dotknięciem mnie.
Po kilkunastu minutach wysiedliśmy z autobusu i Tochi poprowadził nas wąską, wydeptaną ścieżką przy ulicy. Dlaczego dziadek Tochiego musiał mieszkać na takim zadupiu? Dobrze, że chociaż dojeżdżały tutaj autobusy. Przez dłuższą chwilę szedłem bezpośrednio za Tochim. Droga była zbyt wąska, żebyśmy mogli iść koło siebie a jakoś wątpiłem, żeby ktokolwiek z przejeżdżających tutaj patrzył na przechodniów.
- Mogliśmy wziąć samochód... - Mruczałem pod nosem za każdym razem, gdy jakiś samochód przejeżdżał koło nas. Miałem wrażenie, że coś zaraz nas potrąci. Po mniej więcej trzech takich moich uwagach Tochi wziął mnie na barana. Nie podobało mi się, że dotykał mnie, zanim nie umył rąk, ale nie chciałem dłużej narzekać.
- Tochi...
- Hmm?
- Myślałeś nad tym, żeby robić w swoim domku mały remont?
- Jeden już miałem. Chcesz coś jeszcze zrobić?
- Jak na mój gust przydałoby się kilka zmian.
Tochi pokręcił głową, poprawiając mnie na swoich plecach. Skręciliśmy w szeroką drogę. Za linią drzew widać było niewielki domek z naprawdę dużą szklarnią. Jednak dopiero jak się zbliżyliśmy, dostrzegliśmy postać, leżącą na rozkładanym leżaku przed domkiem. Postać podniosła się i zaczęła nam machać, gdy tylko nas zobaczyła.
- Tochi... postaw mnie - Szepnąłem do jego ucha, gdy jego dziadek szybko się do nas zbliżał. Tochi dość niechętnie postawił mnie na ziemi i podeszliśmy do starszego człowieka.
- Jak miło cię widzieć, Tochi. Byłem pewien, że nie zobaczę cię jeszcze przez wiele lat - Rzucił na przywitanie.
- Taak... trochę się sprawy pokomplikowały. Chcąc nie chcąc musieliśmy tu wpaść.
- Zrobię nam herbatę i wszystko mi opowiesz. A propo herbaty... - Zerknął znacząca na Tochiego. Ten widocznie się zmieszał, przez co w głowie zapaliła mi się czerwona lampka.
- Jeszcze nie mieliśmy okazji jej spróbować. Zajączek zaraz po naszej ostatniej wizycie wrócił do domu.
- A potem była ta cała afera ze ślubem - Dziadek Tochiego westchnął cicho. Opuściłem głowę z lekkim rumieńcem a Tochi uśmiechnął się, lekko skonsternowany.
- Więc już wiesz?
- Nawet ja czytam gazety.
Niepewnie podążyłem za Tochim i jego dziadkiem. Gdy weszliśmy do szklarni ten poszedł zrobić herbatę a my usiedliśmy przy stole.
- W razie czego ty będziesz wszystko tłumaczył - Mruknąłem zawstydzony, rozglądając się dookoła. Pomimo, że już ją widziałem, szklarnia dalej wywoływała na mnie piorunujące wrażenie. Wyglądało to jak w jakimś mistycznym ogrodzie. Brakowało tylko wróżek.
- Nie sądzę, żeby dziadek robił nam jakiekolwiek problemy.
Po chwili do powrócił dziadek Tochiego, z tacą pełną ciasteczek i kilkoma filiżankami herbaty.
- I jak sobie radzicie?
- Bywało gorzej - Odparłem, kiedy wzrok dziadka Tochiego padł na mnie. - Jakoś dajemy radę.
- Cieszy mnie to niezmiernie - Podał mi tacę z ciastkami. Poczęstowałem się herbatnikiem, kiwając głową w podziękowaniu. - A jak to właściwie było?
Tochi w skrócie opowiedział jak to rodzice kazali mi poślubić Minako, jak się o tym dowiedział i jak mnie wyrwał spod ołtarza. Całe szczęście pominął żenujące dla mnie momenty.
- No tak... mogłem się tego spodziewać. Ale ciesze się, że jakoś się wam układa. Gdzie teraz mieszkacie? Słyszałem, że mój syn i synowa dzisiaj wrócili. Jak sądzę nie przywitali was zbyt miło - Spojrzeliśmy po sobie a potem oboje opuściliśmy głowy. - Wiedziałem... niestety mój syn to skończony kretyn. Jak w sumie większość twojej rodziny. Ale co zrobić... to gdzie dzisiaj nocujecie?
Nagle mnie olśniło. Skoro dziadek Tochiego miał cały dom dla siebie to dlaczego nocowaliśmy u jego rodzeństwa? Zerknąłem na Tochiego, ale ten zaabsorbowany był rozmową ze swoim dziadkiem. Nie przerywałem im. W końcu rzadko mieli okazję rozmawiać. Pomówili o roślinach, o ich życiu, jak nam się wiedzie i tak dalej. Było bardzo miło, dopóki nie poznałem drugiej strony dziadka Tochiego.
- A wy od dawna ze sobą sypiacie? - Rzucił nagle. Aż zakrztusiłem się herbatą. Kaszlałem przez kilka chwil, w których ani Tochi ani jego dziadek się nie odzywali. Kiedy w końcu przestałem się krztusić Tochi położył dłoń na moim ramieniu. Pokiwałem głową, na znak, że nic mi nie jest. Ale co to do cholery było za pytanie? Opuściłem czerwoną ze wstydu twarz i wbiłem wzrok w ziemię. Tochi odchrząknął znacząco, też odrobinę skonsternowany.
- Dziadku...
- No co? Przecież młodość ma swoje prawa. Rozumiem was. No może... nie, w sumie nie do końca rozumiem, ale akceptuje. To jak? Interesuje mnie, jak szybko dzisiejsza młodzież przechodzi już do tych spraw.
Ścisnąłem w dłoniach filiżankę. O bezpośredniości dziadka Tochiego miałem okazję się już przekonać, ale chyba w tym momencie trochę przesadzał. Nie pyta się dwóch facetów jak szybko zaczęli ze sobą sypiać! ...zwłaszcza jeżeli było to w tak niecodziennych okolicznościach jak nasze.
Zerknąłem na Tochiego, ale on również wydawał się zmieszany. Świetnie, jeżeli on czuł się zakłopotany to nie dało się wyjść z tej sytuacji z twarzą.
- Od jakiegoś czasu - Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby Tochi był tak speszony. Chodziło o samo pytanie czy raczej o odpowiedź?
- Ile się wtedy znaliście? - Tochi speszył się jeszcze bardziej. Oczywiście moja twarz wyglądała wtedy jak dojrzały pomidor. Więc jednak chodziło o tą konkretną odpowiedź. Tochi zerknął na mnie, jakbym to ja miał udzielić odpowiedzi, ale tylko pokręciłem głową.
- Kilka... dni... - Wyrzucił z siebie w końcu i oboje opuściliśmy głowy. Nastała krępująca cisza. Poczułem się jak uczniak, postawiony przed swoimi rodzicami, żeby rozmawiać o ,,tych" sprawach.
W dodatku jak to wyglądało z boku? Po kilku dniach iść ze sobą do łóżka?
Sam prawie zapomniałem o tym jak szybko przeszliśmy ,,do rzeczy", bo Tochi wydawał mi się wtedy bardzo bliski, ale... czy naprawdę dałem się rozprawiczyć facetowi, którego znałem kilka dni? Jak mogłem być aż tak żałosny? Nawet jeżeli uratował mi życie to i tak było zawstydzające, żenujące i ogólnie złe.
Dziadek Tochiego przez dłuższą chwilę nie mówił ani słowa a ja nie miałem odwagi na niego spojrzeć. W końcu ryknął gromkim śmiechem tak gwałtownie, że prawie podskoczyłem na krześle.
- Czyli to jednak prawda co mówią o złączeniu serc - Położył dłoń na brzuchu, najpewniej rozbolałym już ze śmiechu. Kiedy już się opamiętał pochylił się nad stołem i spojrzał najpierw na Tochiego a potem na mnie. - Myślę, że jesteście sobie przeznaczeni chłopaki. Dlatego się spotkaliście, dlatego tak szybko się w sobie zakochaliście i dlatego tak szybko to przypieczętowaliście. W takim wypadku wróżę wam świetlaną przyszłość.
Uśmiechnął się promiennie. Z nieznanego mi powodu zrobiłem to samo, chociaż dalej czułem, jak policzki oblewają mi się rumieńcem. W pewnym sensie było to całkiem miłe, chociaż niesamowicie żenujące i w dodatku dziwne...
- Dziadku, jak ty czasami coś powiesz - Tochi rozpromienił się, wracając do swojego normalnego zachowania.
- Ale to prawda. Zobaczysz, minie dziesięć lat a wy wciąż będziecie nastawieni do siebie tak samo.
- Mam taką nadzieję - Tochi znalazł pod stołem moją dłoń i ścisnął ją lekko. To co powiedział było naprawdę miłe. Mógł jednak sobie odpuścić pytanie nas, jak szybko zaczęliśmy ze sobą sypiać.
- No dobrze, to teraz czekacie na znak od rodzeństwa Usagiego, żebyście mogli wrócić, tak?
Kiwnęliśmy na raz głowami. Zmiana tematu zdecydowanie była nam na rękę.
- Przez jakiś czas zatrzymamy się w hotelu.
- Nie potrzebujecie pieniędzy?
- Nie, dzięki. Mei i Su dobrodusznie zapłaciły nam za kilka nocy.
- Naprawdę? Kto by się spodziewał - Prychnął śmiechem. - Żartuję, tak naprawdę to dobre dziewczyny. Tylko starannie to ukrywają.
- Przepraszam... - Wtrąciłem niepewnie. - Ale nie mogliśmy zatrzymać się u pana na kilka dni? Nie chciałbym być nachalny, ale...
Oboje uśmiechnęli się znacząco, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Dziadek wstał i kiwnął głową, że mam iść za nim. Niepewnie podniosłem się z miejsca i poszedłem do jego domu.
Nie powinienem się zbytnio dziwić, ale byłem zdecydowanie zaskoczony, kiedy okazało się, że największy z dwóch pokoi był całkowicie zajęty przez rośliny różnego rodzaju. W drugim, o wiele mniejszym pokoju znajdowało się jedynie dwuosobowe łóżko i szafa.
- Te rośliny nie mogą znajdować się w szklarni. Nie ten klimat, więc użyczyłem im jednego z moich pokoi. Chętnie bym was ugościł, ale widzisz, nie mam specjalnie warunków.
No tak... w końcu Tochi wdał się w swojego dziadka. Jakżeby inaczej można by zagospodarować wolny pokój niż sadząc tam rośliny albo przetrzymując zwierzęta?
- Nie martw się Usagi, podobno hotele są o wiele przyjemniejsze niż siedzenie w jednym pokoju z obcym starcem. Jeżeli wiesz co mam na myśli - Położył rękę na moim ramieniu, po czym odwrócił się o odszedł, zostawiając mnie w całkowitym osłupieniu. Chwilę stałem, starając się pozbyć rumieńców, które zalały całą moją twarz. Wolałem nie wnikać co dokładnie miał na myśli. Usilnie sobie wmawiałem że nie to, co mi się wydawało. Kiedy udało mi się już uspokoić wróciłem do szklarni, gdzie Tochi i jego dziadek wrócili do swoich normalnych rozmów o niczym. Usiadłem przy nich, kończąc napoczętą herbatę. Nie przeszkadzałem im. Pewnie Tochi nie będzie chciał tu szybko wrócić.

sobota, 4 kwietnia 2015

Zajączek LXXXVII - Rodzice


- Tochi? Usagi?
- Jesteście gotowi?
- Rodzice już podjeżdżają.
Mei i Su stanęły w progu. Ubrane były w Białe sukienki, przewiązane kolorowymi wstążkami i swetry w nie wszyte i sięgające im do kolan. Tochi kiwnął głową w ich stronę i odwrócił się w moją stronę.
- Nie podoba mi się to... - Stwierdziłem, gdy poprawiał bluzkę, którą miałem na sobie. - Już wyrobili sobie o mnie opinię. Po co mam się odstawiać?
- Nie odstawiać a wyglądać schludnie. I nie chodzi o pierwsze wrażenie, bo w przypadku moich rodziców jest ono tak samo złe jak moje u twoich. Chodzi tutaj bardziej o przekonanie ich, żebyśmy mogli tu zostać jeszcze przez kilka dni. I chcę tutaj być jeszcze mniej niż ty. Ale...
- Tak, wiem, wiem. Nie musisz tego mówić.
- Jeszcze tylko kilka dni. Wytrzymasz. Kocham cię - Pocałował mnie w policzek i uśmiechnął się promiennie.
- Wiem... - Mruknąłem, odwracając twarz. Nienawidziłem tego, że tak łatwo mówił tak żenujące rzeczy. Drzwi na dole się otworzyły. Jeszcze raz poprawiłem bluzkę i włosy. Bardziej odruchowo, bo Tochi to robił przez ostatnie pięć minut.
- Idziemy?
Kiwnąłem głową, idąc za Tochim. On szedł przodem a ja tuż za nim. Zeszliśmy po schodach i weszliśmy wspólnie do dużego salonu. Byli tam już wszyscy - Bliźniaczki, Rei i rodzice całej czwórki. Ci ostatni wyglądali na wyjątkowo zaskoczonych. Tym bardziej, kiedy wysunąłem się zza pleców Tochiego. Ale wtedy zaskoczenie zamieniło się w połączenie nienawiści i obrzydzenia.
- Dawno się nie widzieliśmy - Powiedział spokojnie Tochi.
- Najpierw znikasz na tyle czasu a potem pojawiasz się w przeciągu miesiąca dwa razy? Nie spodziewaliśmy się tego po tobie.
- Nie miałem specjalnie wyboru - Opuściłem głowę, gdy matka Tochiego przeszyła mnie lodowatym spojrzeniem. Dokładnie takim samym, które ostatnimi czasy widziałem u moich rodziców.
- Wiemy - Powiedział w końcu ojciec Tochiego tonem, który sprawiał, że nogi zaczynały mi drżeć z przerażenia. - Może chciałbyś się z tego wytłumaczyć? - Zerknął na Bliźniaczki i Reia. Zrozumieli aluzję i dyskretnie udali się do wyjścia.
- Nie mam za bardzo z czego. Usagi został zmuszony do ślubu z osobą, którą nie kocha, więc musiałem to przerwać.
- Narażając nas na zniesławienie.
- Wybacz ojcze, ale Usagi jest dla mnie ważniejszy, niż nasza reputacja.
- A jednak przyszedłeś do nas a nie do niego.
- U niego nie możemy zostać.
- Skąd więc pomysł, że będziesz mógł zostać tutaj?
Nastąpiła chwila napiętej ciszy. Byłem prawie pewny, że w ciągu tych kilku sekund moje serce całkowicie przestało bić. Zerknąłem na Tochiego. Wyglądał na wyjątkowo niepewnego, co dokładnie ma powiedzieć. Na jego twarzy malowało się zwątpienie i zdenerwowanie. Jakby, żeby dodać sobie otuchy zaczął szukać mojej dłoni, którą kurczowo ścisnął.
- I tak jestem czarną owcą w naszej rodzinie. Myślę, że mieliście okazję do tego przywyknąć. Za to Usagi zanim mnie nie poznał był wzorowym dzieckiem. Logiczne, że jego rodzice nienawidzą mnie bardziej niż wy.
- Wyjdź proszę - Słowa jego matki były tak lodowate, że byłem prawie pewny, że przebiła mi nimi płuca. Z trudem łapałem oddechy, ale udawało mi się to robić dyskretnie. Tochi pozostał niewzruszony, zupełnie jakby nie dosłyszał. - Zastanowimy się nad tym, czy wybaczyć ci twój ostatni wybryk. Zarówno to, co zrobiłeś przed Fumiko jak i ośmieszenie naszego nazwiska.
Tochi zacisnął moją dłoń mocniej. Widziałem, że jest wściekły. Nic dziwnego w sytuacji, w której się znaleźliśmy.
- ...Nie mamy gdzie się podziać - Powiedział, zaciskając zęby. Jego rodzice nie wyglądali na przejętych. Ani trochę. Minęły całe wieki, gdy w końcu się zdecydowali odezwać.
- Do wieczora damy wam odpowiedź. Ale zanim wyjdziesz trzaskając drzwiami musisz nas wysłuchać do końca. Od tego jak to zniesiesz zależy czy będziesz... będziecie mogli tu zostać.
- No dobra - Tochi usiadł na krześle na przeciwko nich. Zerknął na mnie, więc zrobiłem to samo. Wydawałoby się, że rodzeństwo Tochiego specjalnie je ustawiło.
- Tochi... nie podoba nam się to, że zadajesz się z facetem. Nie mamy nic do rodziny Takeda - gdyby Usagi miał się związać z Mei lub Su nie mielibyśmy nic przeciwko. Gdyby nie był to... chory związek pewnie nawet byśmy go zaakceptowali. Ale to nie jest normalne. Nie mógłbyś znaleźć sobie dziewczyny?
- Nie. Nie mógłbym.
Ojciec zmierzył go lodowatym spojrzeniem, więc Tochi nie odezwał się już ani słowem.
- Na przykład ta Kora. Przecież byliście blisko - Teraz to ja ścisnąłem dłoń Tochiego. Na samo brzmienie tego imienia trafiał mnie szlag. Dlaczego musieli o niej wspominać? Jakbym nie był wystarczająco wściekły, że się z nią zadaje. - Rozumiemy, że Fumiko to była tylko krótka przyjaźń z dzieciństwa, ale z Korą coś cię łączyło, prawda? Nawet dziadek twierdził, że pewnego dnia staniecie razem na ślubnym kobiercu. Nie lubiliśmy jej, ale ona przynajmniej była dziewczyną. Nawet jeżeli ubogą i bez perspektyw. Nie powinniście ze sobą zrywać - Kilka sekund ciszy, które nastąpiło było dla Tochiego sygnałem, że może się odezwać. Choć nie byłem pewny, czy powinien, bo wyglądał na naprawdę wściekłego.
- Pewnie bym z nią był do teraz - Ponowne ukłucie w sercu. - Gdyby nie uznała, że woli chodzić przez kilka dni z Reiem do bogatych restauracji i hoteli niż przez lata ze mną do lasów i na spacery.
- Po jednym błędzie nie skreśla się człowieka. Może powinniście jeszcze raz spróbować?
Myślałem, że zaraz coś mnie trafi. Jak mogli mówić coś takiego w mojej obecności? Nie wiem czy mnie zwyczajnie nienawidzili, czy dodatkowo chcieli upokorzyć.
- Ona nigdy naprawdę mnie nie kochała. Gdyby było inaczej to by tego nie zrobiła. A ja nie zamierzam być z kimś, kto mnie nie kocha. Pomijając fakt, że ja nie kocham jej. I to już od dawna.
- A ten twój cały... Usagi?
- Kocha mnie!
Zacisnąłem wolną pięść na moich spodniach i opuściłem głowę. Jasne, że go kochałem, ale jak mogłem mu to powiedzieć przy jego rodzicach?
- Myślisz, że kiedykolwiek będziesz szczęśliwy w związku z facetem?
- Tak, jestem szczęśliwy. I to bardziej niż byłbym z jakąkolwiek dziewczyną.
- Możesz jeszcze zmienić zdanie i chociaż udawać normalnego.
- Nie potrzebuję być, jak to określiłeś ,,normalny", żeby być szczęśliwy. Jeżeli zależy wam na moim szczęściu chociaż trochę to zrozumiecie, że chcę być z Usagim. NIe ważne ile mnie to będzie kosztować.
Rodzice zmierzyli go lodowatym spojrzeniem. Naprawdę byli wściekli. Tochi nie czekał już więcej. Pociągnął mnie za rękę i wyprowadził z pokoju. Zerknąłem za siebie. Gdyby spojrzenie było w stanie zabijać z pewnością byłbym już martwy.
Przełknąłem ślinę, znowu patrząc przed siebie. Tochi wyciągnął mnie z pokoju a potem nawet nie zwracając uwagi na żadne ze swojego rodzeństwa, wyprowadził na zewnątrz.
- Nie powinieneś chyba zachowywać się w ten sposób.
- Nic mnie to nie obchodzi. Mam ich serdecznie dosyć. Jeszcze kiedy narzekali na mnie byłem w stanie to znieść, ale nie pozwolę, żebyś przez nich cierpiał. Jakbyś nie dość przejmował się tą całą Korą... dlatego miałem dość mieszkania z nimi. Bez przerwy słuchałem jak bardzo jestem beznadziejny. Stawali po stronie każdego, kto tylko nie był mną. Od zawsze starali się udowodnić mi jak bardzo nic nie jestem wart. Nie powinniśmy byli tutaj przyjeżdżać. Było oczywiste, że po tym co zrobiłem będą mnie nienawidzić jeszcze bardziej. Przepraszam, że musiałeś to znosić...
Ścisnąłem mocniej jego dłoń. Wcale nie byłem zły. Znaczy fakt, czułem się okropnie po tym co usłyszałem, ale to przecież nie wina Tochiego.
- Nic takiego się nie stało... - Mruknąłem cicho. - To nie twoja wina... nie powinieneś się tym przejmować.
- Być może, ale to co powiedzieli o Korze było okrutne. Nie pozwolę nikomu cię obrażać.
- Dzięki... - Zrównałem z nim kroku, opierając głowę na jego ramieniu. Zerknął na mnie  góry i westchnął ciężko, po czym puścił moją dłoń i przyciągnął mnie do siebie.
- Nie przejmuj się tym, dobrze zajączku?
- Nie przejmuję... przynajmniej tak długo, jak nie masz kontaktu z tamtą Korą... - Tochi uśmiechnął się delikatnie, przyciągając mnie do siebie i całując w czubek głowy. - Ale skoro już pokłóciłeś się z rodzicami to gdzie zamierzasz nas zadekować?
- Możemy wrócić do mnie. Może twoi rodzice już nam wybaczyli?
- Na pewno... a jak nie?
Minęliśmy bramę wejściową i zatrzymaliśmy się. Przez chwilę staliśmy w ciszy, zastanawiając się jaki kierunek powinniśmy obrać.
- Tochi! - Odwróciliśmy się w stronę właścicieli głosu, którego dźwięk dotarł do nas w akompaniamencie stukania obcasów. - Jest nam przykro, że rodzice tak was potraktowali. - W głosach bliźniaczek w ogóle nie było słychać ani cienia emocji. Jednak z jakiegoś powodu czułem, że mówią prawdę.
- Nic nowego.
- Racja, ale tym razem nawet my uważamy, że przesadzili.
- To jak traktują ciebie to jedno. Jako rodzice mają prawo wymagać od ciebie określonego zachowania oraz je krytykować.
- Ale to, że ośmieszyli zarówno ciebie jak i Usagiego to lekka przesada.
- Co prawda ty też nie zachowałeś się odpowiednio, robiąc to całe zamieszanie i mieli całkowite prawo być na ciebie wściekli
- Ale jako rodzice powinni ci pomóc w sytuacji, w której się znalazłeś.
- Nawet pomimo tego, że ośmieszyłeś całą naszą rodzinę.
- I siebie...
- I rodzinę Usagiego.
- I samego Usagiego.
Wymieniały tak jeszcze przez chwilę, patrząc po sobie.
- Dobrze, zrozumiałem - Tochi widocznie zmęczony w końcu im przerwał. - Miło wiedzieć, że ktokolwiek stoi po mojej stronie.
- Mimo wszystko jesteśmy rodzina. Nie ważne jak bardzo się ośmieszysz musimy stawać za tobą murem.
- Przynajmniej jeżeli sam nie umiesz sobie poradzić.
- Raczej ci nie pomagaliśmy w ważnych sytuacjach, ale teraz widocznie nas potrzebujesz.
- Więc musimy ci pomóc.
- A przynajmniej stanąć jakoś po twojej stronie.
- Co prawda raczej nie przekonamy rodziców, ale chcieliśmy, żebyś wiedział, że możesz na nas liczyć.
Spojrzałem na Tochiego. Wyglądał na nie mniej zaskoczonego niż ja. Nigdy bym się nie spodziewał po jego rodzeństwie czegoś takiego. Raczej myślałem, że się nawzajem nienawidzą. W sumie fakt, że chociaż trochę się wspierają było podbudowujące.
- Dobrze wiedzieć.
- Wiemy, że możesz mieć ku temu wątpliwości, ale wiedz, że naprawdę stoimy po twojej stronie.
- Przynajmniej tak długo, jak jest to konieczne.
Tochi zerknął na bliźniaczki, potem na mnie a potem znowu na nie.
- Wielkie dzięki, ale jakoś sobie poradzimy - Znacząco ścisnąłem jego ramię. Ponownie na mnie spojrzał. Mój wzrok był aż nazbyt wymowny. Westchnął ciężko i ponownie zwrócił się do swoich sióstr. - Może mogłybyście pomóc nam znaleźć nocleg na kilka dni?
Bliźniaczki spojrzały po sobie. Przez chwilę patrzyły na siebie a potem na raz kiwnęły głowami.
- Jasne - Powiedziały jednocześnie. To stwierdzenie było tak nagłe, że nie mogłem w to uwierzyć. Przez chwilę staliśmy w milczeniu, nie wiedząc co powiedzieć.
- W końcu jesteśmy rodziną. Pożyczymy wam pieniądze na hotel.
- N-naprawdę? - Wydukałem. Dziewczyny kiwnęły głowami.
- Na szczęście nas rodzice nie kontrolują jeżeli chodzi o wydatki. Spokojnie możemy wam opłacić kilkudniowy nocleg.
- W zamian za to mógłbyś wpadać wcześniej.
- Wolałbym jednak nie - Dość znacząco nadepnąłem Tochiemu na nogę. Nie na tyle mocno, żeby mogło go to zaboleć, ale wystarczająco, by jasno dać do zrozumienia moje zdanie. - Zgoda.. - Westchnął. - Niech wam będzie. Będę wpadać częściej.
Jedna z bliźniaczek spojrzała na drugą a ta wyciągnęła z kieszeni swetra jakąś wizytówkę.
- Załatwimy wam tam rezerwacje.
- Wpadnijcie tam pod wieczór.
Tochi z pewnym wahaniem wziął wizytówkę i schował ją do kieszeni.
- Dzięki.
Obie kiwnęły głowami. Miało to chyba oznaczać ,,nie ma za co". Na tym rozmowa widocznie się skończyła, bo Tochi wziął mnie za rękę i poprowadził dalej ulicą.

czwartek, 2 kwietnia 2015

Prima aprilis ^ ^"

No cóż... co mogę wam powiedzieć ^ ^" Prima aprilis.
Zasadnicze pytanie - czy jest jeszcze ktoś, kto mnie tutaj nie nienawidzi?
Na wasze szczęście pisanie to chyba jedyna rzecz, która sprawia mi frajdę, więc tak szybko was nie zostawię :D Jednak miło jest raz do roku zmusić was do jakiejś większej aktywności.  Naprawdę miło się czyta jaki to mój blog nie był fantastyczny ^ ^ Nawet jeżeli teraz chcecie mnie zabić ^ ^
R: Wybacz, że cię rozczarowałam, ale pisałam to dzień przed 1 kwietnia i w sumie przyznam szczerze, że niezbyt się starałam. Aha i robię taki ,,kawał" już trzeci a nie drugi raz :D
Jinnie: mam nadzieję, że jednak to nie był twój ostatni komentarz :D Poza tym wielkie dzięki za kilka miłych słów :3
Alice: Cóóóż ^ ^" Jak zawsze miło się czyta twoje komentarze ^ ^ Przypomnę tylko, że jeżeli mnie zabijesz to to będzie definitywny koniec ,,zajączka"
Rei: Gratuluję spostrzegawczości :D
Anonimowy: Jeszcze przez jakiś czas pojawią się tutaj moje opowiadania.

P.S początkowo planowałam wstawić wam tamto opowiadanie i jego zakończenie, które znajduje się ponizej, ale stwierdziłam, że zabawniej będzie zostawić was w niepewności :D
Tak, wiem, zły ze mnie człowiek. Macie prawo mnie nienawidzić.
P.S.S jeżeli w sobotę nie pojawi się nota, znaczy, że nie mam dostępu do internetu. W takim wypadku powinnam ją dodać w poniedziałek lub wtorek. Wesołych świąt :D



- Jak mogłeś mi to zrobić! Dlaczego tak po prostu sobie odszedłeś?! Mówiłeś, że mnie kochasz a w jedną chwilę tak po prostu sobie zniknąłeś! To tak ma wyglądać ta twoja miłość?! Po to próbowałeś mi się oświadczyć?! Żeby przeżyć ze mną kilka tygodni i odejść! Nie tak wygląda miłość, Tochi! ...Nie tak...
 - Patrzyłem na ziemię, zwilgotniałą przez deszcz i łzy.
Niebo zagrzmiało. Miało to w sobie jakiś przerażający wydźwięk. Po chwili ziemia pode mną zaczęła drżeć. Spojrzałem na nią a wtedy spod ziemi wynurzyła się para rąk. Nim zdążyłem zareagować złapały mnie za ramiona i zaczęły mną potrząsać. Krzyczałem, starając się wyrwać i uderzając w nią. Próbowałem się wyrwać, ale ramiona były zbyt silne.
- Zajączku... zajączku...
Nie... nie mów tak do mnie! Nie po tym, jak mnie tak bezczelne zostawiłeś! Nie mów tak do mnie! Nie, kiedy mam już nigdy nie usłyszeć jak mnie tak nazywasz!
- Zajączku! - W końcu otworzyłem oczy. Przed nimi jakby nic znajdował się Tochi. W tym nie wyglądał ani na martwego, ani nawet pochowanego. W dodatku wydawał się znajdować nade mną a nie wychodzić spod ziemi. Wcale też nie było mi zimno. Jakby w ogóle nie padał deszcz.
- Tochi? - Zapytałem, nie mogąc uwierzyć, że rzeczywiście tutaj jest.
- Miałeś jakiś zły sen? - Nie odpowiedziałem. Rzuciłem mu się na szyję, wycierając łzy o jego ramie.
- Tochi... - Objął mnie ramionami, przyciskając do siebie. Drżałem przez chwilę w jego silnym uścisku, będąc w stanie jedynie wymawiać jego imię.
- Już, nie bój się, to był tylko sen. Jestem tu przy tobie...
- Tochi... - Jęknąłem przez łzy. - Byłem pewny, że już cię nie zobaczę...
- Aż tak źle? No już, uspokój się. Co ci się śniło?
- Twój pogrzeb... - Jęknąłem, wtulając się w jego pierś. Tochi położył się koło mnie, mocno mnie przytulając i wplatając palce w moje włosy.
- No już, już. Nie bój się, przecież tu jestem. I nigdy cię nie opuszczę.
- Nie kłam! Nie masz na to wpływu! Skąd mogę wiedzieć, że nie będziesz miał jakiegoś wypadku?!
- Zbyt cię kocham, żeby tak głupio umrzeć. Obiecuję ci, że nie umrę przed tobą. A teraz już się nie bój. Jestem tutaj z tobą. I nigdy cię nie opuszczę.
Na chwilę odkleiłem się od jego piersi i spojrzałem mu w oczy.
- Obiecujesz? - Zapytałem oczami pełnymi łez.
- Obiecuję - oparł swoje czoło o moje i delikatnie mnie pocałował. Jedną ręką dalej mnie obejmował a drugą odnalazł moją dłoń, którą ścisnął delikatnie. Dalej czułem łzy spływające po policzkach. Naprawdę byłem pewny, że już nigdy mnie nie dotknie. Chyba gdyby rzeczywiście tak było to sam bym się zabił.
Kiedy przez dłuższą chwilę nie mogłem się uspokoić, Tochi wstał i zrobił mi herbaty. Długo nie mogłem jednak zasnąć. Przez blisko pół nocy siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Bałem się ponownie zasnąć. Bałem sie, że znowu zobaczę jego pogrzeb. Nie wiem jak mógłbym żyć bez niego...

środa, 1 kwietnia 2015

Zajączek - koniec



Bardzo was przepraszam, ale w związku z moim beznadziejnym nastrojem, który prześladuje mnie już jakiś czas nie jestem w stanie kontynuować tego bloga. Ostatnia nota jest specjalnym pożegnaniem z najbliższymi mi osobami w tym blogu.
********************************


 Dlaczego tak się musiało stać? Przeklinałem sam siebie, że do tego doprowadziłem. Prawdopodobnie nikt by mnie za to nie obwiniał, ale i tak czułem się w części odpowiedzialny za to, co się stało.
 Hana położyła dłoń na moim ramieniu, żeby mnie pocieszyć. Dawało to jednak tyle co nic. Jak niby miało pomóc, kiedy osoba, którą kochałem najbardziej na świecie leżała teraz w drewnianej trumnie?
Na polanie, gdzie staliśmy był całkiem spory tłum. Przyszło nawet rodzeństwo Tochiego. Wbijało smutne spojrzenia w ziemię. Bliźniaczki trzymały się za ręce, ubrane w czarne rękawiczki z aksamitu.
Hana przytuliła mnie do siebie. Czułem jej łzy na moim ramieniu. Cała drżała. Wcale jej się nie dziwiłem. Sam miałem ochotę paść na ziemię i płakać. Starałem się jednak być silny.
 Dlaczego mu na to pozwoliłem? Dlaczego go nie powstrzymałem?! Mogłem mu zakazać tam iść. Ale on się uparł... uparł się, żeby iść do tego przeklętego lasu. A przecież wiedział, że jest teraz ten sezon polowań i ludzie strzelają do wszystkiego co się tylko rusza... gdybym tylko mu zabronił... nie leżałby teraz w trumnie...
- Braciszku... - Powiedziała cicho Hana, przyciskając mnie do siebie. - Wszystko będzie dobrze...
Nie! Nie, nie będzie dobrze! Już nigdy nie będzie! Jak niby do cholery ma być dobrze?!
Przełknąłem łzy, czując jak sam zaczynam drżeć. Hana mnie puściła, wyjęła z kieszeni prostej, czarnej sukienki chusteczkę i zaczęła nią wycierać oczy. Zza drzew wyłoniło się czterech rosłych mężczyzn, trzymających prostą, drewnianą trumnę. Tysiące noży po raz kolejny tego dnia przeszyło mi serce. Ciężko mi było uwierzyć, że tam w środku leżała... miłość mojego życia, bo inaczej nie mogłem go określić.
 Poczułem ciepły dotyk na ramieniu. Jednak to było inne ciepło niż to, które znałem. Spojrzałem na Kashikoia załzawionymi oczami. Nic nie powiedział, tylko delikatnie pogładził mnie po włosach. W ten sposób próbował mnie pocieszyć. Nie odpowiedziałem, starając się pozostać silnym. Tochi nie chciałby widzieć jak płaczę.
 Do wielkiego dołu została spuszczona trumna. Patrzyłem jak zsuwa się w ciemność. Gdybym tylko tam z nim poszedł... nawet śmierć z nim nie byłaby tak straszna jak życie bez niego.
Raito przytulił się do mnie. Oparłem dłoń na jego głowie, przytulając go do siebie. Enma stała trochę dalej. Chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, co tak naprawdę się działo. Albo nie chciała tego okazywać.
Na środek polany, tuż przy rozkopanym dole, w którym opuszczona została trumna stanął dziadek Tochiego. Musiał naprawdę długo jechać, żeby dotrzeć aż tutaj. Ale pochowanie Tochiego gdziekolwiek indziej byłoby dla niego obraza. Kochał ten las najbardziej na świecie...
- Dziękuję, że wszyscy tu przyszliście - Zaczął, pochylając głowę. - Tochi z pewnością by to docenił. A był naprawdę niesamowitym człowiekiem. Zawsze się uśmiechał. Zawsze był radosny. Nawet kiedy cierpiał umiał ukryć swój ból. Może i lubił ukrywać się w cieniu drzew, ale to również sprawiało, że był wyjątkowy. Niestety też przez to niewiele osób miało okazję go poznać. Nawet ja, pomimo, że kochałem go całym sercem to jedyne co wiem to jak bardzo potrafił kochać. Rośliny, zwierzęta i ludzi, jeżeli tylko pozwolił komuś się poznać i dotrzeć do jego wnętrza. A takich osób było naprawdę niewiele. Niestety, ja się do nich nie zaliczam. Dlatego to nie ja powinienem był tu stać i wygłaszać mowę. Za mało go znałem, żeby to zrobić. Dlatego, przepraszam was bardzo, a w szczególności ciebie Usagi, ale to na twoje barki przejdzie to zadanie.
Podniosłem spojrzenie, do tej pory wbite w ziemię. Wszyscy spojrzeli na mnie. Nie spodziewałem się, że będę musiał coś mówić. Zwłaszcza, że od łez, całkowicie zaschło mi w gardle.
- Tochi byłby szczęśliwy, gdybyś to ty teraz mówił.
Niepewnie podszedłem do miejsca, gdzie stał wcześniej dziadek Tochiego i podniosłem wzrok znad trumny Przełknąłem szybko łzy i spojrzałem na zgromadzonych. W głowie miałem pustkę. Nie byłem przygotowany na taką mowę. Wszyscy patrzyli na mnie ze współczuciem, co jeszcze bardziej mnie denerwowało.
- Nawet... nawet nie wiedział, jak bardzo się cieszyłem, że znalazł się w moim życiu. Jak bardzo byłem mu wdzięczny, że tak namolnie starał się do mnie zbliżyć... - Zacząłem, uśmiechając się słabo na wspomnienie naszego pierwszego spotkania. - Potem... potem tyle razy mi pomógł. Sprawił, że moje życie znowu nabrało sensu... był przy mnie zawsze, gdy go potrzebowałem. Wiedziałem, że bez względu na wszystko zawsze mi po... - Przerwałem na chwilę, wycierając łzy i starając się nie popłakać. - Był... był naprawdę niesamowitą osobą. Miał naprawdę dobre serce. Nie tylko dla zwierząt i roślin, ale również ludzi. Nigdy by nikogo nie skrzywdził - Przetarłem jeszcze raz oczy. - I... był najbardziej niesamowitą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem... - Nie byłem w stanie wydusić już ani słowa. Przyłożyłem dłoń do ust, żeby stłumić szloch. Tak wiele dla mnie znaczył... a nigdy nawet mu nie powiedziałem, że go kocham... nawet jeżeli to wiedział, to zasłużył, żeby to ode mnie usłyszeć.
Pokręciłem głową i powróciłem do mojego rodzeństwa. Hana ponownie mnie przytuliła. Ile bym dał, żeby móc jeszcze raz go zobaczyć. Jeszcze raz móc przytulić czy pocałować.
Słyszałem za sobą ziemie sypaną na drewnianą trumnę, ale nie byłem w stanie się odwrócić. To po prostu za bardzo bolało.
Po całej ceremonii wszyscy zaczęli się zbierać. Po co ktokolwiek miałby zostać przy grobie po zakończonym pogrzebie? Sam najchętniej bym stąd teraz odszedł, ale tylko z Tochim. A skoro on tu pozostał to ja nie wiedziałem w jakim celu miałbym wracać?
Nawet nie zauważyłem, kiedy wszyscy znikli i zapadła noc. Siedziałem przy świeżo zakopanym grobie, wpatrując się w drewnianą tabliczkę z imieniem i nazwiskiem Tochiego. Zaczął padać deszcz, więc teraz już nie wstydziłem się płakać. Woda spływała mi po twarzy, skutecznie kamuflując słone krople. W końcu nie wytrzymałem. Padłem ziemię, zmoczoną deszczem. Krzyczałem coś, płakałem i szlochałem. W końcu zacząłem w nią tłuc.
- Jak mogłeś mi to zrobić! Dlaczego tak po prostu sobie odszedłeś?! Mówiłeś, że mnie kochasz a w jedną chwilę tak po prostu sobie zniknąłeś! To tak ma wyglądać ta twoja miłość?! Po to próbowałeś mi się oświadczyć?! Żeby przeżyć ze mną kilka tygodni i odejść! Nie tak wygląda miłość, Tochi! ...Nie tak...