Sensei ruszył pierwszy, cały czas trzymając mnie za rękę. Jak na dorosłego mężczyznę, poruszał się z gracją i pewnością siebie, chociaż cały czas ciągnął mnie za sobą. Nawet nie wyglądał przy tym w żaden sposób dziwnie, w co ciężko było mi uwierzyć. Próbowałem nadążyć za nim, ale każdy mój krok był dziwnie nieporadny. Próbując jechać do przodu cofałem się, a kroki stawiałem niepewne i ciągle traciłem równowagę. Nie przejechaliśmy nawet ćwierć toru, gdy wieszałem się już na ramieniu senseia. W żaden inny sposób nie mogłem utrzymać równowagi. Mimo to i tak praktycznie bez przerwy dreptałem w miejscu, posuwając się nieznacznie do przodu tylko dzięki temu, że sensei ciągnął mnie za sobą.
- Może spróbujesz pojeździć chwilę sam? To naprawdę nie jest trud...
- Nie mam zamiaru - Powiedziałem stanowczo i jeszcze mocniej ścisnąłem jego ramię. - Jeszcze mi życie miłe.
- Ale w ten sposób się nie nauczysz. Chodź, będę się asekurował - Zatrzymał się z zaskakującą gracją, powstrzymując i mnie od dalszej jazdy. Mimo mojego sprzeciwu, uwolnił rękę z uścisku. - Jestem tuż za tobą, postaraj się pojechać sam.
To było szaleństwo. Nie umiałem jeździć na niczym w tym rodzaju i miałem dziwne wrażenie, że jak spróbuję, to umrę. Zacząłem sunąć do przodu pokracznymi krokami, co chwilę traciłem równowagę, ale po chwilowym stepowaniu, udało mi się ją odzyskać. Świadomość tego, że sensei w razie czego jest za mną odrobinę mi pomagała, ale jakoś nie mogłem się całkowicie rozluźnić. Zwłaszcza kiedy widziałem śmigające obok mnie osoby. Poruszały się z taką pewnością i gracją, że aż było mi wstyd, że ja sobie z tym nie radzę. Chociaż z każdą chwilą szło mi odrobinę lepiej. Sensei przez większość czasu jeździł koło mnie, czasami mnie wyprzedzał i jeździł tyłem, uważnie mnie obserwując, czasami dawał mi rady, a gdy udawało mi się przez dłuższy czas utrzymać równowagę, głośno mnie chwalił. Nabrałem dziwnej ochoty, żeby chwalił mnie dalej, więc tym usilniej próbowałem jeździć jak najlepiej, zwłaszcza, kiedy sensei zniknął na chwilę, żeby samemu pojeździć. Kilka razy odważyłem się oderwać wzrok od wrotek, żeby zobaczyć jak jeździ. Było to zaskakujące, jak płynnie się poruszał, przeplatał nogi na zakrętach, zwinnie omijał wolniej jadące osoby, a mimo wszystko, wyglądał przy tym nadzwyczajnie męsko. Kompletnie nie mogłem tego pojąć. Raz zapatrzyłem się w niego aż tak, że całkowicie straciłem równowagę i gdyby nie podpora, wylądowałbym na kolanach.
- Nic ci nie jest? - Sensei zatrzymał się tuż przy mnie.
- T-tak. Troszeczkę się zamyśliłem, ale już jest w porządku - Pytanie, dlaczego zamyśliłem się, patrząc na faceta na wrotkach? Puściłem się bandy i chciałem ruszyć do przodu, przy okazji skupiłem się na tyle, żeby się nie ośmieszyć. Podjechałem kawałek do przodu i momentalnie straciłem równowagę. Zachwiałem się i próbowałem jeszcze rozpaczliwie chwycić się senseia, ale ostatecznie, mimo moich i jego starań, wylądowałem na obu kolanach, dokładnie przed nim. Chwilę trwałem w tej pozycji, gdy nagle podniosłem wzrok i zobaczyłem w jak okropnie żenującej pozycji się znajduję. W ten sposób, klęcząc przed senseiem, praktycznie z twarzą na wysokości jego krocza... jakbym miał...
W jednej chwili zalałem się cały rumieńcem. Próbowałem się podnieść, ale im paniczniej to robiłem, tym gorzej mi szło i raz za razem lądowałem na kolanach. Udało mi się uspokoić dopiero kiedy sensei odjechał nieco i stanął obok mnie.
- Potrzebujesz pomocy? - Pochylił się w moją stronę - Chyba nie miałeś jakichś zbereźnych myśli, co? - Zapytał znacznie ciszej, ale na tyle głośno, żeby jego głos przedarł się przez muzykę z głośników. Oczywiście ani na chwilę nie tracił dobrego humoru.
- W-wcale, że nie... - Wydusiłem z siebie, robiąc się coraz bardziej i bardziej czerwony. - Tylko... tylko...
- No już, już. Nie tłumacz się, tylko wstawaj. Może zrobisz kółko i odpoczniesz? Wydajesz się już nieco zmęczony. Chodź, pomogę ci.
Podniosłem głowę. Twarz senseia, rozświetlona przez kolorowe światła wydawała się jeszcze przystojniejsza, niż... chwila, co? NIE! ON WCALE NIE BYŁ PRZYSTOJNY!
Mimo początkowego wahania, skorzystałem z pomocy i bardzo niepewnie znowu stanąłem na nogach.
- Dzięki... tak, zrobię sobie przerwę.
- Ale najpierw przejedź kółko, żeby się nie zniechęcić po pierwszym upadku, dobra? - Pokiwałem głową. - Super, to ja cię zostawiam.
Puścił mnie i sam wrócił na tor. Niespeszony jego wzrokiem, ruszyłem nieco pewniej już do przodu. Zrobiłem kółko, znacznie uważniej i spocząłem na pufach rozłożonych w kącie. Rozejrzałem się po torze w poszukiwaniu senseia, który zaraz znalazł się przy mnie, z butelką coli w ręce.
- Żeby uczcić pierwszy upadek i pierwszą randkę - Uśmiechnął się, podając mi butelkę. Nie wiem ile już jeździliśmy, ale byłem kompletnie wykończony. Wypiłem prawie połowę na raz.
Mimo zmęczenia, bawiłem się nad wyraz dobrze. Do końca nie udało mi się dobrze opanować jazdy, ale jakoś udawało mi się utrzymać w pionie. Chociaż stanięcie normalnie na nogach, już po pozbyciu się wrotek, stanowiło dla mnie nie lada problem, byłem nad wyraz zadowolony.
- I jak? Nie było tak źle, co? - Zapytał sensei, gdy odniósł nasze wrotki i ochraniacze.
- Nie było...
- No dobra, tylko będziemy musieli jakoś nadrobić zaległości z angielskim. Za tydzień pozostaniesz dłużej, może być?
- Mogę... - Sensei pomachał sprzedawcy i poszliśmy w stronę jego samochodu. - To... dwa razy tyle ile normalnie? - Pytające spojrzenie senseia naprawdę mnie zaskoczyło. Skoro mieliśmy dodatkowe lekcje z... tych wszystkich spraw to wydawało mi się oczywiste, że za to też będę musiał mu płacić. - Bo... udziela mi pan dodatkowych lekcji...
- Wiesz co? Porozmawiamy jeszcze o tym. Ma razie będziesz mi płacił jak za normalne zajęcia językowe, a nasze dodatkowe lekcje będziemy prowadzić tymczasowo bezpłatnie, co? - Otworzył samochód i już chciał podejść otworzyć drzwi z mojej strony, ale w ostatniej chwili się zatrzymał. Nie skomentowałem tego, chociaż w duchu całkiem doceniłem ten gest, a raczej jego brak.
- Ummm... dziękuję za dzisiaj - powiedziałem, gdy sensei wygrał ze swoim samochodem i ruszyliśmy w drogę powrotną. - Znaczy za randkę... znaczy za lekcję... nie spodziewałem się, że będę się tak dobrze bawić.
- Nie ma problemu. Cieszę się, że dobrze się bawiłeś. Następnym razem pójdziemy gdzieś indziej. Chyba, że będziesz chciał to powtórzyć.
- Jasne, bardzo chętnie - Mimo starań nie mogłem powstrzymać delikatnego uśmiechu, który pojawił się na moich ustach. Jechaliśmy dłuższy czas, aż dotarliśmy pod mój dom.
- Tylko nie mów rodzicom, że nie mieliśmy angielskiego. Wiesz... myślę, że nie będą zachwyceni, jeżeli się dowiedzą o naszych dodatkowych lekcjach.
- Oczywiście... sam nie miałbym ochoty za bardzo im o tym mówić.
- To świetnie - Zaparkował przy chodniku i uśmiechnął się w moja stronę. - Ostatnia lekcja na dzisiaj. Czym kończymy randkę?
Wzdrygnąłem się. Nie miałem pojęcia czym można kończyć randkę. Otworzyłem usta, by wydukać jakąś odpowiedź, lecz nim zdążyłem, sensei położył dłoń na moim karku i przysunął mnie do siebie. Poczułem jego usta na moich ustach i niemal się rozpłynąłem. Serce gwałtownie mi przyspieszyło, całe ciało zalało przyjemne ciepło. Zamknąłem oczy. W głowie mi się kręciło i nawet świadomość tego, że jesteśmy przed moim domem, kompletnie mi nie przeszkadzała. W końcu sensei przerwał pocałunek i spojrzał na mnie łagodnie.
- Tak na przyszłość. A teraz zmykaj do domu. Widzimy się za tydzień.
Z trudem się zmusiłem, żeby wyjść z samochodu, zamroczony wcześniejszym pocałunkiem. Gdy sensei odjechał, z jakiegoś powodu, kompletnie nie mogłem oderwać wzroku od odjeżdżającego samochodu. Kiedy zniknął w końcu za zakrętem, pozwoliłem sobie nawet na delikatny uśmiech, nim ruszyłem do domu.
Do środka wszedłem dziwnie rozmarzony. Jakoś tak było mi ciepło na sercu. Możliwe, że to podekscytowanie, bo własnie miałem za sobą lekcję pierwszej randki, a to oznacza, że to prawie tak, jakbym był na randce i... nie miałem pojęcia czemu, ale dawno nie byłem tak szczęśliwy. Wszedłem do domu i niemal jak na skrzydłach pobiegłem na górę. Na piętrze zobaczyłem Pai, dalej wściekłą na mnie, co wnioskowałem po jej minie, ale wyminąłem ją dumnie i wszedłem do pokoju. Czułem na sobie jej uważne, nieco nieufne spojrzenie, ale całkowicie je zignorowałem. Dlaczego miałoby mnie obchodzić to, że jest na mnie zła i mnie nienawidzi, a teraz się zastanawia co wprawiło mnie w tak dobry humor?
Zamknąłem się w pokoju i natychmiast usiadłem do laptopa. Chciałem następnym razem jakoś podziękować senseiowi za te lekcje, przynajmniej dopóki mu za nie nie płaciłem. Zacząłem szukać rad, jak sprawić przyjemność facecie. Nieco się zawiodłem, gdy większość rad głosiła, że najlepiej się z nim przespać, albo robić inne zboczone rzeczy, czego oczywiście nie mogłem zrobić... przynajmniej dopóki sam niczego nie zainicjował... wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby sensei był dziewczyną... dziewczynom daje się kwiaty, albo czekoladę, a sensei... co miałem mu kupić? Mógłbym dać mu jakieś słodycze, jakieś ciastka, czy coś w tym rodzaju, ale to wydawało mi się zbyt formalne... a może obiad? Nie umiałem kompletnie gotować, ale mógłbym coś dla nas kupić... może nawet by się ucieszył? Jedzenie w domu to chyba też była forma spędzania czasu przez pary... więc moglibyśmy mieć kolejną lekcję, tym razem o kolacjach... no i podobno przejmowanie inicjatywy też pomagało. Tylko na najbliższej lekcji musielibyśmy znowu mieć lekcje... chyba lekcja związku to była dobra nazwa. Chociaż w sumie... sensei jak na razie nie powiedział nic o związku, nawet jeżeli się całowaliśmy i byliśmy na randce. A może to było też dopiero później? Musiałem go o to zapytać, jak będę miał okazję. Czyli nie, lekcja związku to nie jest dobra nazwa... zwłaszcza, że też doradza mi w sprawach nie - związkowych. To może... nie, jakoś żadna nazwa nie chciała wpaść mi do głowy. Chwyciłem jakąś kartkę na biurku i zanotowałem sobie na niej, żeby wymyślić jakąś nazwę, albo przynajmniej się nad nią zastanowić.
W notatniku zapisałem jakie lekcje już przerobiliśmy, co przerobiliśmy i uwagi, jakich mi udzielił sensei. Wszystko to wrzuciłem do ukrytego folderu. Chyba nigdy nie zdarzyło mi się, żeby rodzice, albo chociażby siostra zerkali do mojego laptopa, ale wolałem nie ryzykować, że chociaż raz to zmienią i zobaczą co takiego wypisuje... nawet gdyby mieli nic nie zrozumieć ze skrótów, jakimi zapisałem lekcje.
Uwagę moją odwrócił sygnał wiadomości. Spojrzałem na okienko chatu i mój dobry humor prysnął momentalnie. Pisał do mnie Mike. W małym okienku wyświetlił się początek wiadomości:
,,No cześć. I jak z tym..."
Kusiło mnie, żeby nacisnąć krzyżyk, zamknąć rozmowę i zapomnieć o nich. Zwłaszcza, ze jeszcze nie tak dawno cała grupka moich ,,przyjaciół" potraktowało mnie jak najgorszego śmiecia, który ma im jedynie załatwić fajny wyjazd. Nie miałem ochoty z nimi rozmawiać i najchętniej odwołałbym ten wyjazd... ale głupio mi było wycofywać się teraz. Nawet jeżeli czułem, że ten wyjazd będzie beznadziejny. A może też powinienem dać im szansę?
Nieco zrezygnowany, odpaliłem wiadomość.
,,No cześć. I jak w końcu z tym wyjazdem? Kupujesz bilety, a my ci oddajemy kasę?"
Spokojnie wpatrywałem się w wiadomość i nabrałem ochoty, żeby wywalić laptop przez okno. Jeszcze niedawno słyszałem od nich, że jestem beznadziejny i okropny, bo oczekuję od nich jakiegokolwiek zaangażowania, a teraz udawali, że kompletnie nic się nie stało? A ja czułem, że powinienem im wybaczyć. Bo niby... czy miałem prawo się na nich obrażać? Znaczy... zachowali się okropnie, ale... gh, byłem żałosny. Nie umiałem ani ich znienawidzić, ani im wybaczyć. Ostatecznie pewnie i tak pojadę z nimi i będę się męczyć, bo nie będę mógł ani im wybaczyć, ani otwarcie nienawidzić. Ale... chciałem mieć kogoś bliskiego... kogokolwiek bliskiego.
Zerknąłem na kartkę, gdzie miałem notatkę, żeby wymyślić nazwę dla naszych lekcji z senseiem. No tak... miałem przecież jego.
Raz jeszcze spojrzałem na laptop. Powinienem milczeć? Zapomnieć? Udawać, że zapomniałem? To byłoby bardzo w moim stylu... Nie wiedziałem tylko, czy wtedy jakkolwiek będę się dobrze bawił. Ale... ech, chyba byłem zbyt słaby, żeby pozbyć się jedynych osób, na których mi zależało... zresztą... czy naprawdę miałem rację? Bo może... może po prostu to ja przesadzałem? Właściwie... nie zachowali się aż tak tragicznie...
,,Dobra" - Napisałem w końcu i jednocześnie czułem ulgę, oraz nienawiść do samego siebie przez pisanie tych słów, ale czułem, że nie mam wyboru. Znaczy... byłem zły, ale przez jedną akcję chyba nie powinienem przerywać wyjazdu. - ,,Wyjazd aktualny. Ale ja nie organizuję biletów, a jedyne co zrobię, to domek. Ustalcie, czy każdy z was załatwia sobie bilety, czy ktoś kupuje dla wszystkich"
,,Co? Chyba nie wystawisz nas w takiej chwili"
,,Nie będę zakładał za bilety dla wszystkich, zresztą nie mam ochoty organizować tego i ryzykować, że na koniec wszyscy się obrażą, a ja pozostanę z biletami dla wszystkich..."
,,Wiesz co? Jak na razie to ty robisz problemy. Ale spoko, zachowamy się dorośle i zamówimy te bilety. Tylko proszę, przestań robić więcej problemy.
,,Akurat ja staram się nie robić problemów. Próbowałem zorganizować nam fajny wyjazd, a nie mogłem doprosić się nawet o podstawowe informacje. Uważasz, że naprawdę to ja robię problem?"
,,Sashi, proszę cię, przestań robić problemy. Ja kończę i napiszę do ludzi. Bo akurat wbrew tego, co o nas myślisz, umiemy sobie poradzić z podstawowymi rzeczami. I nie zamierzam się więcej z tobą kłócić" - Nim zdążyłem odpowiedzieć, wyświetliła mi się wiadomość, że jest on nieaktywny. Tak po prostu wyłączył chat, pozostawiając mnie w okropnym uczuciu niezrozumienia i niepewności. Może rzeczywiście powinienem odwołać ten wyjazd? Bo jak na razie zapowiadał się naprawdę okropnie. Jednak byłem zbyt żałosny, żeby to po prostu odwołać... nawet jeżeli jedyne co słuchałem to wyrzuty, jak bardzo jestem okropny...
No i mój dobry humor całkowicie się zepsuł... świetnie. Znowu odniosłem wrażenie, że tak naprawdę była tylko jedna osoba, której na mnie zależało... albo raczej jedna osoba, która chociaż udawała, ze tak jest. Bo z drugiej strony... prowadził te lekcje jako pedagog, więc... nawet niekoniecznie musiało mu na mnie zależeć. No cóż, ale przynajmniej miałem wrażenie, że mam kogokolwiek bliskiego...
Spojrzałem na kalendarz. Wyjazd mieliśmy planowany za dwa tygodnie, co chyba było głównym powodem, dla którego jeszcze chciałem w to brnąć. Gdybyśmy jeszcze nie zaczęli tego ogarniać to... odwołałbym wyjazd bez mrugnięcia okiem, ale teraz, gdy wszystko było już ustalone, głupio mi było zrobić coś takiego... pomimo tego, co oni zrobili mi.
Sięgnąłem po zeszyt i zabrałem się za odrabianie pracy domowej. Nie chciałem jeszcze rozczarować rodziców, którzy z całą pewnością zdołowaliby mnie jeszcze bardziej, gdybym śmiał nie odrobić lekcji...
Siedziałem tak przez dobrą godzinę, gdy rozproszył mnie dźwięk smsa. Zerknąłem na wyświetlacz, gdzie pojawił się obcy numer. Odblokowałem telefon i zerknąłem na wiadomość.
,,Cześć Sashi, z tej strony Tetsui. Poprosiłem o twój numer rodziców, że niby trzeba coś umówić. Powinienem co prawda zapytać o to ciebie, zwykle tak to wygląda, ale na potrzebę lekcji możemy złamać tę zasadę ;) Jakbyś coś chciał, to pisz do mnie. Będziemy mogli się umówić na kolejne lekcje".
Serce momentalnie mi zabiło szybciej. Nie spodziewałem się, że dostanę jego numer... w głowie od razu pojawiła mi się scena jak z romantyków, gdzie dziewczyna i chłopak wymieniają się dniami i nocami SMSami. Co prawda ja nie byłem dziewczyną, sensei nie był moim chłopakiem, a taka wizja nawet mi wydawała się dziecinna i idiotyczna, a jednak nie mogłem powstrzymać podekscytowania na myśl, że mogę napisać do senseia o każdej porze dnia i nocy. Kliknąłem: ,,Odpowiedz" i chwilę dumałem nad pustym polem do wiadomości. Co miałem mu napisać? W głowie miałem setki myśli, ale żadna z nich nie brzmiała sensownie.
,,Cześć Sensei. Wielkie dzięki, że do mnie napisałeś. Teraz będę mógł.."
Nie, to brzmiało naprawdę beznadziejnie. Co miałem mu napisać? Cieszyłem się, że miałem jego numer, ale nie wiedziałem za bardzo, jak mam mu to napisać. Wszystko co wpadało mi do głowy brzmiało beznadziejnie, okropnie i wstyd mi było to napisać, a co dopiero wysłać.
,,Wielkie dzięki, że dałeś mi ten numer. Na pewno się przyda. Będę pisał" - Patrzyłem na wiadomość i skrzywiałem się coraz bardziej im więcej razy czytałem to co napisałem. Zamknąłem oczy i nim zdążyłem się rozmyślić, nacisnąłem guzik ,,wyślij". Trwałem tak kilka sekund, z zamkniętymi oczami i wstrzymanym oddechem, nim otworzyłem jedno oko. W oknie wiadomości wysłanych świeciła się moja wiadomość, na którą najchętniej w ogóle bym nie patrzył. Odłożyłem telefon i nim odwróciłem wzrok, usłyszałem dźwięk wiadomości. Zadrżałem i niepewnie sięgnąłem po niego, przerażony zerkając na wyświetlacz. Serce waliło mi jak oszalałe, nie mogłem się uspokoić, jakbym co najmniej czekał na wyznanie miłosne. Nim zerknąłem w wiadomości, wyświetlił mi się na górze tekst krótkiej wiadomości:
,,WIem, że będziesz ;)"
Naprawdę sensei był niesamowity. Bez najmniejszego problemu pisał takie rzeczy, na jakie ja bym się zdecydował po dniach zastanawiania się. Cóż był dorosły, nic dziwnego, że był znacznie bardziej doświadczony. Ale jednak... troszeczkę byłem zły, że mnie nie było stać nawet na najmniejszą choćby pewność siebie. Spojrzałem na laptop. Może powinienem mu powiedzieć o wyjeździe? Znaczy... nie byłem pewny, czy chciałem mu o tym mówić, było mi też odrobinę wstyd z tego powodu, że sam sobie nie radzę i teraz, zaraz po tym jak od niego wyszedłem, znowu do niego pisałem. W końcu zrezygnowałem. Nie, pogadam z nim o tym osobiście... jeżeli się na to zdecyduję. Dlaczego w ogóle zgodziłem się na ten wyjazd? No tak... bo wtedy jeszcze oni byli normalni... mogłem z nimi porozmawiać na wszystkie tematy, a ja nie słyszałem od nich ani jednego okropnego słowa... nie wiem czy kiedykolwiek usłyszałem od nich tyle okropnych rzeczy co w ostatnim czasie. Z jakiegoś powodu poczułem, jak po policzkach spływają mi łzy. Jakby nadmiar uczuć, połączenie zażenowania, nienawiści i gniewu zmieszany z niesamowitą radością, kompletnie wykańczał mi psychicznie. Przez te wahania emocji, między niesamowitą radością i nienawiścią, byłem całkowicie rozdarty. A przez to nie mogłem chociaż próbować się cieszyć...
Starłem szybko łzy, ale jakoś nie mogłem się opanować. Zwłaszcza, że z każdym dniem uświadamiałem sobie, że najbliższą mi osobą jest facet, który jest dla mnie miły, bo właściwie mu płacę...
Zerknąłem na nóż. Nie powinienem tego robić... wiedziałem, że nie powinienem. To było złe, jeżeli to wyjdzie na jaw to trafię jeszcze do psychiatry... ale jakoś nie mogłem pozbyć się chęci zrobienia tego. Drzwi skrzypnęły cicho, gdy ja podchodziłem do noża. Ten błysnął jakby się ze mną witał, a ja nie mogłem pozbyć się wrażenia, że już nie umiem inaczej.
Kiedy ramię pulsowało mi nieznośnym bólem, a kropelki krwi spływały swobodnie po całej ręce, zostawiając na nich krwawe ślady, nie mogłem pozbyć się jednej myśli, dziwnej, niepokojącej myśli, że tak naprawdę robię to, żeby ukarać innych. To ich wina, robią mi krzywdę, nie tylko psychiczne, ale fizyczne. Nie bezpośrednio, ale rany cięte na moim ramieniu były ich winą. Skuliłem się, objąłem ramionami kolana i schowałem w nich twarz. Zamknąłem oczy. Miałem ochoty stąd zniknąć, chyba wszyscy mieli tu mnie za nic. Czy komukolwiek jeszcze na mnie zależało? Poza senseiem oczywiście, któremu i tak płaciłem za lekcje? Coraz bardziej miałem wrażenie, że nie.
_________________________________________________________
fp - https://www.facebook.com/HistorieYaoi/?fref=ts
ask - http://ask.fm/Historieyaoi