niedziela, 27 listopada 2016

Lekcja życia XIII - Wahania życia

- No dobrze, teraz ostrożnie za mną - Sensei odjechał nieznacznie do tyłu, żeby się ode mnie uwolnić, bo od paru chwil pokładałem się na jego piersi. Ścisnął mocno moją dłoń i zaczął sunąć w stronę toru. Ruszyłem za nim, ale w moim wypadku nie była to za bardzo jazda, bardziej chodzenie na tych dziwnych kółkach. - Tylną nogę stawiaj pod kątem, tak będzie ci się łatwiej poruszać. Właściwie to próbuj stawiać nogi na skos.
Sensei ruszył pierwszy, cały czas trzymając mnie za rękę. Jak na dorosłego mężczyznę, poruszał się z gracją i pewnością siebie, chociaż cały czas ciągnął mnie za sobą. Nawet nie wyglądał przy tym w żaden sposób dziwnie, w co ciężko było mi uwierzyć. Próbowałem nadążyć za nim, ale każdy mój krok był dziwnie nieporadny. Próbując jechać do przodu cofałem się, a kroki stawiałem niepewne i ciągle traciłem równowagę. Nie przejechaliśmy nawet ćwierć toru, gdy wieszałem się już na ramieniu senseia. W żaden inny sposób nie mogłem utrzymać równowagi. Mimo to i tak praktycznie bez przerwy dreptałem w miejscu, posuwając się nieznacznie do przodu tylko dzięki temu, że sensei ciągnął mnie za sobą.
- Może spróbujesz pojeździć chwilę sam? To naprawdę nie jest trud...
- Nie mam zamiaru - Powiedziałem stanowczo i jeszcze mocniej ścisnąłem jego ramię. - Jeszcze mi życie miłe.
- Ale w ten sposób się nie nauczysz. Chodź, będę się asekurował - Zatrzymał się z zaskakującą gracją, powstrzymując i mnie od dalszej jazdy. Mimo mojego sprzeciwu, uwolnił rękę z uścisku. - Jestem tuż za tobą, postaraj się pojechać sam.
To było szaleństwo. Nie umiałem jeździć na niczym w tym rodzaju i miałem dziwne wrażenie, że jak spróbuję, to umrę. Zacząłem sunąć do przodu pokracznymi krokami, co chwilę traciłem równowagę, ale po chwilowym stepowaniu, udało mi się ją odzyskać. Świadomość tego, że sensei w razie czego jest za mną odrobinę mi pomagała, ale jakoś nie mogłem się całkowicie rozluźnić. Zwłaszcza kiedy widziałem śmigające obok mnie osoby. Poruszały się z taką pewnością i gracją, że aż było mi wstyd, że ja sobie z tym nie radzę. Chociaż z każdą chwilą szło mi odrobinę lepiej. Sensei przez większość czasu jeździł koło mnie, czasami mnie wyprzedzał i jeździł tyłem, uważnie mnie obserwując, czasami dawał mi rady, a gdy udawało mi się przez dłuższy czas utrzymać równowagę, głośno mnie chwalił. Nabrałem dziwnej ochoty, żeby chwalił mnie dalej, więc tym usilniej próbowałem jeździć jak najlepiej, zwłaszcza, kiedy sensei zniknął na chwilę, żeby samemu pojeździć. Kilka razy odważyłem się oderwać wzrok od wrotek, żeby zobaczyć jak jeździ. Było to zaskakujące, jak płynnie się poruszał, przeplatał nogi na zakrętach, zwinnie omijał wolniej jadące osoby, a mimo wszystko, wyglądał przy tym nadzwyczajnie męsko. Kompletnie nie mogłem tego pojąć. Raz zapatrzyłem się w niego aż tak, że całkowicie straciłem równowagę i gdyby nie podpora, wylądowałbym na kolanach.
- Nic ci nie jest? - Sensei zatrzymał się tuż przy mnie.
- T-tak. Troszeczkę się zamyśliłem, ale już jest w porządku - Pytanie, dlaczego zamyśliłem się, patrząc na faceta na wrotkach? Puściłem się bandy i chciałem ruszyć do przodu, przy okazji skupiłem się na tyle, żeby się nie ośmieszyć. Podjechałem kawałek do przodu i momentalnie straciłem równowagę. Zachwiałem się i próbowałem jeszcze rozpaczliwie chwycić się senseia, ale ostatecznie, mimo moich i jego starań, wylądowałem na obu kolanach, dokładnie przed nim. Chwilę trwałem w tej pozycji, gdy nagle podniosłem wzrok i zobaczyłem w jak okropnie żenującej pozycji się znajduję. W ten sposób, klęcząc przed senseiem, praktycznie z twarzą na wysokości jego krocza... jakbym miał...
W jednej chwili zalałem się cały rumieńcem. Próbowałem się podnieść, ale im paniczniej to robiłem, tym gorzej mi szło i raz za razem lądowałem na kolanach. Udało mi się uspokoić dopiero kiedy sensei odjechał nieco i stanął obok mnie.
- Potrzebujesz pomocy? - Pochylił się w moją stronę - Chyba nie miałeś jakichś zbereźnych myśli, co? - Zapytał znacznie ciszej, ale na tyle głośno, żeby jego głos przedarł się przez muzykę z głośników. Oczywiście ani na chwilę nie tracił dobrego humoru.
- W-wcale, że nie... - Wydusiłem z siebie, robiąc się coraz bardziej i bardziej czerwony. - Tylko... tylko...
- No już, już. Nie tłumacz się, tylko wstawaj. Może zrobisz kółko i odpoczniesz? Wydajesz się już nieco zmęczony. Chodź, pomogę ci.
Podniosłem głowę. Twarz senseia, rozświetlona przez kolorowe światła wydawała się jeszcze przystojniejsza, niż... chwila, co? NIE! ON WCALE NIE BYŁ PRZYSTOJNY!
Mimo początkowego wahania, skorzystałem z pomocy i bardzo niepewnie znowu stanąłem na nogach.
- Dzięki... tak, zrobię sobie przerwę.
- Ale najpierw przejedź kółko, żeby się nie zniechęcić po pierwszym upadku, dobra? - Pokiwałem głową. - Super, to ja cię zostawiam.
Puścił mnie i sam wrócił na tor. Niespeszony jego wzrokiem, ruszyłem nieco pewniej już do przodu. Zrobiłem kółko, znacznie uważniej i spocząłem na pufach rozłożonych w kącie. Rozejrzałem się po torze w poszukiwaniu senseia, który zaraz znalazł się przy mnie, z butelką coli w ręce.
- Żeby uczcić pierwszy upadek i pierwszą randkę - Uśmiechnął się, podając mi butelkę. Nie wiem ile już jeździliśmy, ale byłem kompletnie wykończony. Wypiłem prawie połowę na raz.
Mimo zmęczenia, bawiłem się nad wyraz dobrze. Do końca nie udało mi się dobrze opanować jazdy, ale jakoś udawało mi się utrzymać w pionie. Chociaż stanięcie normalnie na nogach, już po pozbyciu się wrotek, stanowiło dla mnie nie lada problem, byłem nad wyraz zadowolony.
- I jak? Nie było tak źle, co? - Zapytał sensei, gdy odniósł nasze wrotki i ochraniacze.
- Nie było...
- No dobra, tylko będziemy musieli jakoś nadrobić zaległości z angielskim. Za tydzień pozostaniesz dłużej, może być?
- Mogę... - Sensei pomachał sprzedawcy i poszliśmy w stronę jego samochodu. - To... dwa razy tyle ile normalnie? - Pytające spojrzenie senseia naprawdę mnie zaskoczyło. Skoro mieliśmy dodatkowe lekcje z... tych wszystkich spraw to wydawało mi się oczywiste, że za to też będę musiał mu płacić. - Bo... udziela mi pan dodatkowych lekcji...
- Wiesz co? Porozmawiamy jeszcze o tym. Ma razie będziesz mi płacił jak za normalne zajęcia językowe, a nasze dodatkowe lekcje będziemy prowadzić tymczasowo bezpłatnie, co? - Otworzył samochód i już chciał podejść otworzyć drzwi z mojej strony, ale w ostatniej chwili się zatrzymał. Nie skomentowałem tego, chociaż w duchu całkiem doceniłem ten gest, a raczej jego brak.
- Ummm... dziękuję za dzisiaj - powiedziałem, gdy sensei wygrał ze swoim samochodem i ruszyliśmy w drogę powrotną. - Znaczy za randkę... znaczy za lekcję... nie spodziewałem się, że będę się tak dobrze bawić.
- Nie ma problemu. Cieszę się, że dobrze się bawiłeś. Następnym razem pójdziemy gdzieś indziej. Chyba, że będziesz chciał to powtórzyć.
- Jasne, bardzo chętnie - Mimo starań nie mogłem powstrzymać delikatnego uśmiechu, który pojawił się na moich ustach. Jechaliśmy dłuższy czas, aż dotarliśmy pod mój dom.
- Tylko nie mów rodzicom, że nie mieliśmy angielskiego. Wiesz... myślę, że nie będą zachwyceni, jeżeli się dowiedzą o naszych dodatkowych lekcjach.
- Oczywiście... sam nie miałbym ochoty za bardzo im o tym mówić.
- To świetnie - Zaparkował przy chodniku i uśmiechnął się w moja stronę. - Ostatnia lekcja na dzisiaj. Czym kończymy randkę?
Wzdrygnąłem się. Nie miałem pojęcia czym można kończyć randkę. Otworzyłem usta, by wydukać jakąś odpowiedź, lecz nim zdążyłem, sensei położył dłoń na moim karku i przysunął mnie do siebie. Poczułem jego usta na moich ustach i niemal się rozpłynąłem. Serce gwałtownie mi przyspieszyło, całe ciało zalało przyjemne ciepło. Zamknąłem oczy. W głowie mi się kręciło i nawet świadomość tego, że jesteśmy przed moim domem, kompletnie mi nie przeszkadzała. W końcu sensei przerwał pocałunek i spojrzał na mnie łagodnie.
- Tak na przyszłość. A teraz zmykaj do domu. Widzimy się za tydzień.
Z trudem się zmusiłem, żeby wyjść z samochodu, zamroczony wcześniejszym pocałunkiem. Gdy sensei odjechał, z jakiegoś powodu, kompletnie nie mogłem oderwać wzroku od odjeżdżającego samochodu. Kiedy zniknął w końcu za zakrętem, pozwoliłem sobie nawet na delikatny uśmiech, nim ruszyłem do domu.

Do środka wszedłem dziwnie rozmarzony. Jakoś tak było mi ciepło na sercu. Możliwe, że to podekscytowanie, bo własnie miałem za sobą lekcję pierwszej randki, a to oznacza, że to prawie tak, jakbym był na randce i... nie miałem pojęcia czemu, ale dawno nie byłem tak szczęśliwy. Wszedłem do domu i niemal jak na skrzydłach pobiegłem na górę. Na piętrze zobaczyłem Pai, dalej wściekłą na mnie, co wnioskowałem po jej minie, ale wyminąłem ją dumnie i wszedłem do pokoju. Czułem na sobie jej uważne, nieco nieufne spojrzenie, ale całkowicie je zignorowałem. Dlaczego miałoby mnie obchodzić to, że jest na mnie zła i mnie nienawidzi, a teraz się zastanawia co wprawiło mnie w tak dobry humor?
 Zamknąłem się w pokoju i natychmiast usiadłem do laptopa. Chciałem następnym razem jakoś podziękować senseiowi za te lekcje, przynajmniej dopóki mu za nie nie płaciłem. Zacząłem szukać rad, jak sprawić przyjemność facecie. Nieco się zawiodłem, gdy większość rad głosiła, że najlepiej się z nim przespać, albo robić inne zboczone rzeczy, czego oczywiście nie mogłem zrobić... przynajmniej dopóki sam niczego nie zainicjował... wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby sensei był dziewczyną... dziewczynom daje się kwiaty, albo czekoladę, a sensei... co miałem mu kupić? Mógłbym dać mu jakieś słodycze, jakieś ciastka, czy coś w tym rodzaju, ale to wydawało mi się zbyt formalne... a może obiad? Nie umiałem kompletnie gotować, ale mógłbym coś dla nas kupić... może nawet by się ucieszył? Jedzenie w domu to chyba też była forma spędzania czasu przez pary... więc moglibyśmy mieć kolejną lekcję, tym razem o kolacjach... no i podobno przejmowanie inicjatywy też pomagało. Tylko na najbliższej lekcji musielibyśmy znowu mieć lekcje... chyba lekcja związku to była dobra nazwa.  Chociaż w sumie... sensei jak na razie nie powiedział nic o związku, nawet jeżeli się całowaliśmy i byliśmy na randce. A może to było też dopiero później? Musiałem go o to zapytać, jak będę miał okazję. Czyli nie, lekcja związku to nie jest dobra nazwa... zwłaszcza, że też doradza mi w sprawach nie - związkowych. To może... nie, jakoś żadna nazwa nie chciała wpaść mi do głowy. Chwyciłem jakąś kartkę na biurku i zanotowałem sobie na niej, żeby wymyślić jakąś nazwę, albo przynajmniej się nad nią zastanowić.
W notatniku zapisałem jakie lekcje już przerobiliśmy, co przerobiliśmy i uwagi, jakich mi udzielił sensei. Wszystko to wrzuciłem do ukrytego folderu. Chyba nigdy nie zdarzyło mi się, żeby rodzice, albo chociażby siostra zerkali do mojego laptopa, ale wolałem nie ryzykować, że chociaż raz to zmienią i zobaczą co takiego wypisuje... nawet gdyby mieli nic nie zrozumieć ze skrótów, jakimi zapisałem lekcje.
Uwagę moją odwrócił sygnał wiadomości. Spojrzałem na okienko chatu i mój dobry humor prysnął momentalnie. Pisał do mnie Mike. W małym okienku wyświetlił się początek wiadomości:
,,No cześć. I jak z tym..."
Kusiło mnie, żeby nacisnąć krzyżyk, zamknąć rozmowę i zapomnieć o nich. Zwłaszcza, ze jeszcze nie tak dawno cała grupka moich ,,przyjaciół" potraktowało mnie jak najgorszego śmiecia, który ma im jedynie załatwić fajny wyjazd. Nie miałem ochoty z nimi rozmawiać i najchętniej odwołałbym ten wyjazd... ale głupio mi było wycofywać się teraz. Nawet jeżeli czułem, że ten wyjazd będzie beznadziejny. A może też powinienem dać im szansę?
Nieco zrezygnowany, odpaliłem wiadomość.
,,No cześć. I jak w końcu z tym wyjazdem? Kupujesz bilety, a my ci oddajemy kasę?"
Spokojnie wpatrywałem się w wiadomość i nabrałem ochoty, żeby wywalić laptop przez okno. Jeszcze niedawno słyszałem od nich, że jestem beznadziejny i okropny, bo oczekuję od nich jakiegokolwiek zaangażowania, a teraz udawali, że kompletnie nic się nie stało? A ja czułem, że powinienem im wybaczyć. Bo niby... czy miałem prawo się na nich obrażać? Znaczy... zachowali się okropnie, ale... gh, byłem żałosny. Nie umiałem ani ich znienawidzić, ani im wybaczyć. Ostatecznie pewnie i tak pojadę z nimi i będę się męczyć, bo nie będę mógł ani im wybaczyć, ani otwarcie nienawidzić. Ale... chciałem mieć kogoś bliskiego... kogokolwiek bliskiego.
Zerknąłem na kartkę, gdzie miałem notatkę, żeby wymyślić nazwę dla naszych lekcji z senseiem. No tak... miałem przecież jego.
Raz jeszcze spojrzałem na laptop. Powinienem milczeć? Zapomnieć? Udawać, że zapomniałem? To byłoby bardzo w moim stylu... Nie wiedziałem tylko, czy wtedy jakkolwiek będę się dobrze bawił. Ale... ech, chyba byłem zbyt słaby, żeby pozbyć się jedynych osób, na których mi zależało... zresztą... czy naprawdę miałem rację? Bo może... może po prostu to ja przesadzałem? Właściwie... nie zachowali się aż tak tragicznie...
,,Dobra" - Napisałem w końcu i jednocześnie czułem ulgę, oraz nienawiść do samego siebie przez pisanie tych słów, ale czułem, że nie mam wyboru. Znaczy... byłem zły, ale przez jedną akcję chyba nie powinienem przerywać wyjazdu. - ,,Wyjazd aktualny. Ale ja nie organizuję biletów, a jedyne co zrobię, to domek. Ustalcie, czy każdy z was załatwia sobie bilety, czy ktoś kupuje dla wszystkich"
,,Co? Chyba nie wystawisz nas w takiej chwili"
,,Nie będę zakładał za bilety dla wszystkich, zresztą nie mam ochoty organizować tego i ryzykować, że na koniec wszyscy się obrażą, a ja pozostanę z biletami dla wszystkich..."
,,Wiesz co? Jak na razie to ty robisz problemy. Ale spoko, zachowamy się dorośle i zamówimy te bilety. Tylko proszę, przestań robić więcej problemy.
,,Akurat ja staram się nie robić problemów. Próbowałem zorganizować nam fajny wyjazd, a nie mogłem doprosić się nawet o podstawowe informacje. Uważasz, że naprawdę to ja robię problem?"
,,Sashi, proszę cię, przestań robić problemy. Ja kończę i napiszę do ludzi. Bo akurat wbrew tego, co o nas myślisz, umiemy sobie poradzić z podstawowymi rzeczami. I nie zamierzam się więcej z tobą kłócić" - Nim zdążyłem odpowiedzieć, wyświetliła mi się wiadomość, że jest on nieaktywny. Tak po prostu wyłączył chat, pozostawiając mnie w okropnym uczuciu niezrozumienia i niepewności. Może rzeczywiście powinienem odwołać ten wyjazd? Bo jak na razie zapowiadał się naprawdę okropnie. Jednak byłem zbyt żałosny, żeby to po prostu odwołać... nawet jeżeli jedyne co słuchałem to wyrzuty, jak bardzo jestem okropny...
No i mój dobry humor całkowicie się zepsuł... świetnie. Znowu odniosłem wrażenie, że tak naprawdę była tylko jedna osoba, której na mnie zależało... albo raczej jedna osoba, która chociaż udawała, ze tak jest. Bo z drugiej strony... prowadził te lekcje jako pedagog, więc... nawet niekoniecznie musiało mu na mnie zależeć. No cóż, ale przynajmniej miałem wrażenie, że mam kogokolwiek bliskiego...
Spojrzałem na kalendarz. Wyjazd mieliśmy planowany za dwa tygodnie, co chyba było głównym powodem, dla którego jeszcze chciałem w to brnąć. Gdybyśmy jeszcze nie zaczęli tego ogarniać to... odwołałbym wyjazd bez mrugnięcia okiem, ale teraz, gdy wszystko było już ustalone, głupio mi było zrobić coś takiego... pomimo tego, co oni zrobili mi.
Sięgnąłem po zeszyt i zabrałem się za odrabianie pracy domowej. Nie chciałem jeszcze rozczarować rodziców, którzy z całą pewnością zdołowaliby mnie jeszcze bardziej, gdybym śmiał nie odrobić lekcji...
 Siedziałem tak przez dobrą godzinę, gdy rozproszył mnie dźwięk smsa. Zerknąłem na wyświetlacz, gdzie pojawił się obcy numer. Odblokowałem telefon i zerknąłem na wiadomość.
,,Cześć Sashi, z tej strony Tetsui. Poprosiłem o twój numer rodziców, że niby trzeba coś umówić. Powinienem co prawda zapytać o to ciebie, zwykle tak to wygląda, ale na potrzebę lekcji możemy złamać tę zasadę ;) Jakbyś coś chciał, to pisz do mnie. Będziemy mogli się umówić na kolejne lekcje".
Serce momentalnie mi zabiło szybciej. Nie spodziewałem się, że dostanę jego numer... w głowie od razu pojawiła mi się scena jak z romantyków, gdzie dziewczyna i chłopak wymieniają się dniami i nocami SMSami. Co prawda ja nie byłem dziewczyną, sensei nie był moim chłopakiem, a taka wizja nawet mi wydawała się dziecinna i idiotyczna, a jednak nie mogłem powstrzymać podekscytowania na myśl, że mogę napisać do senseia o każdej porze dnia i nocy. Kliknąłem: ,,Odpowiedz" i chwilę dumałem nad pustym polem do wiadomości. Co miałem mu napisać? W głowie miałem setki myśli, ale żadna z nich nie brzmiała sensownie.
,,Cześć Sensei. Wielkie dzięki, że do mnie napisałeś. Teraz będę mógł.."
Nie, to brzmiało naprawdę beznadziejnie. Co miałem mu napisać? Cieszyłem się, że miałem jego numer, ale nie wiedziałem za bardzo, jak mam mu to napisać. Wszystko co wpadało mi do głowy brzmiało beznadziejnie, okropnie i wstyd mi było to napisać, a co dopiero wysłać.
,,Wielkie dzięki, że dałeś mi ten numer. Na pewno się przyda. Będę pisał" - Patrzyłem na wiadomość i skrzywiałem się coraz bardziej im więcej razy czytałem to co napisałem. Zamknąłem oczy i nim zdążyłem się rozmyślić, nacisnąłem guzik ,,wyślij". Trwałem tak kilka sekund, z zamkniętymi oczami i wstrzymanym oddechem, nim otworzyłem jedno oko. W oknie wiadomości wysłanych świeciła się moja wiadomość, na którą najchętniej w ogóle bym nie patrzył. Odłożyłem telefon i nim odwróciłem wzrok, usłyszałem dźwięk wiadomości. Zadrżałem i niepewnie sięgnąłem po niego, przerażony zerkając na wyświetlacz. Serce waliło mi jak oszalałe, nie mogłem się uspokoić, jakbym co najmniej czekał na wyznanie miłosne. Nim zerknąłem w wiadomości, wyświetlił mi się na górze tekst krótkiej wiadomości:
,,WIem, że będziesz ;)"
Naprawdę sensei był niesamowity. Bez najmniejszego problemu pisał takie rzeczy, na jakie ja bym się zdecydował po dniach zastanawiania się. Cóż był dorosły, nic dziwnego, że był znacznie bardziej doświadczony. Ale jednak... troszeczkę byłem zły, że mnie nie było stać nawet na najmniejszą choćby pewność siebie. Spojrzałem na laptop. Może powinienem mu powiedzieć o wyjeździe? Znaczy... nie byłem pewny, czy chciałem mu o tym mówić, było mi też odrobinę wstyd z tego powodu, że sam sobie nie radzę i teraz, zaraz po tym jak od niego wyszedłem, znowu do niego pisałem. W końcu zrezygnowałem. Nie, pogadam z nim o tym osobiście... jeżeli się na to zdecyduję. Dlaczego w ogóle zgodziłem się na ten wyjazd? No tak... bo wtedy jeszcze oni byli normalni... mogłem z nimi porozmawiać na wszystkie tematy, a ja nie słyszałem od nich ani jednego okropnego słowa... nie wiem czy kiedykolwiek usłyszałem od nich tyle okropnych rzeczy co w ostatnim czasie. Z jakiegoś powodu poczułem, jak po policzkach spływają mi łzy. Jakby nadmiar uczuć, połączenie zażenowania, nienawiści i gniewu zmieszany z niesamowitą radością, kompletnie wykańczał mi psychicznie. Przez te wahania emocji, między niesamowitą radością i nienawiścią, byłem całkowicie rozdarty. A przez to nie mogłem chociaż próbować się cieszyć...
Starłem szybko łzy, ale jakoś nie mogłem się opanować. Zwłaszcza, że z każdym dniem uświadamiałem sobie, że najbliższą mi osobą jest facet, który jest dla mnie miły, bo właściwie mu płacę...
 Zerknąłem na nóż. Nie powinienem tego robić... wiedziałem, że nie powinienem. To było złe, jeżeli to wyjdzie na jaw to trafię jeszcze do psychiatry... ale jakoś nie mogłem pozbyć się chęci zrobienia tego. Drzwi skrzypnęły cicho, gdy ja podchodziłem do noża. Ten błysnął jakby się ze mną witał, a ja nie mogłem pozbyć się wrażenia, że już nie umiem inaczej.
Kiedy ramię pulsowało mi nieznośnym bólem, a kropelki krwi spływały swobodnie po całej ręce, zostawiając na nich krwawe ślady, nie mogłem pozbyć się jednej myśli, dziwnej, niepokojącej myśli, że tak naprawdę robię to, żeby ukarać innych. To ich wina, robią mi krzywdę, nie tylko psychiczne, ale fizyczne. Nie bezpośrednio, ale rany cięte na moim ramieniu były ich winą. Skuliłem się, objąłem ramionami kolana i schowałem w nich twarz. Zamknąłem oczy. Miałem ochoty stąd zniknąć, chyba wszyscy mieli tu mnie za nic. Czy komukolwiek jeszcze na mnie zależało? Poza senseiem oczywiście, któremu i tak płaciłem za lekcje? Coraz bardziej miałem wrażenie, że nie.

_________________________________________________________
fp - https://www.facebook.com/HistorieYaoi/?fref=ts
ask - http://ask.fm/Historieyaoi

wtorek, 22 listopada 2016

Lekcja życia XII - Randka

Cześć, wybaczcie, że w ten weekend nie było postu i wstawiam go dopiero teraz. Troszeczkę miałam spraw na głowie, wszystko mi się waliło, nie miałam na nic chęci i ogólnie czułam się beznadziejnie.
Dopiero dzisiaj stwierdziłam, że najwyższy czas wziąć się w garść i wstawić zaległy post.
P.S jeżeli ktoś czekał na wydanie przeze mnie książki, o której wspominałam w jednej części ,,Zajączka" to wygląda na to, że jeszcze będzie musiał poczekać. Wybaczcie.
******************

Pod blok senseia podjechałem z pięciominutowym spóźnieniem. Zeskoczyłem ze skutera i pobiegłem do klatki. Wyminąłem się z jakimś chłopakiem w drzwiach i pobiegłem na górę schodami. Na właściwie piętro dotarłem całkowicie zdyszany. Już miałem zapukać, kiedy drzwi same się otworzyły.
- Przepraszam za spóźnienie... - Wydyszałem z trudem. Sensei nie wyglądał na złego. Właściwie to wyglądał tak jak zawsze. Uśmiechnął się przyjaźnie gdy mnie zobaczył i odsunął się, żeby mnie wpuścić.
- Już myślałem, że się przestraszyłeś i odwołasz nasze lekcje - Zaśmiał się, zamykając za mną drzwi. - Tych językowych i tych drugich. No dobra, to chodź do salo...
- Czekaj - Powiedziałem stanowczo, prostując się nagle. W moim głosie wciąż było słychać wyraźne zmęczenie, ale musiałem powiedzieć, co myślę o tych lekcjach. - W sprawie tych... drugich lekcji...
Kiedy sensei spojrzał na mnie pytająco, straciłem pewność siebie. Panicznie zacząłem przetrząsać kieszenie. W końcu, w lewej tylnej kieszeni znalazłem napisaną wcześniej karteczkę. Otworzyłem ją i chciałem przeczytać to co napisałem, ale nagle głos ugrzązł mi w gardle. Tetsui patrzył na mnie coraz bardziej zaskoczony, ale również coraz bardziej rozbawiony. W końcu, na granicy paniki i łez, po prostu wepchnąłem mu kartkę w ręce. Przerażony wbiłem wzrok w ziemię i czekałem, aż ją przeczyta. Gdy usłyszałem nad sobą rozbawione prychnięcie, przez chwilę byłem pewny, że się popłaczę. Pewnie też bym to zrobił, gdyby nagle nie objęły mnie ramiona senseia.
- To naprawdę urocze - Usłyszałem nad sobą jego głos. Łagodnie zaczął gładzić moje plecy, a potem czułym gestem zmierzwił włosy. Potem oparł dłonie na moich ramionach i odsunął mnie od siebie. - Czyli zdajesz się na mnie, tak? - Pokiwałem głową. - No dobrze, coś wymyślę. Swoją drogą. Spóźniłeś się, bo pisałeś ten list?
- N-nie... - Wymamrotałem, dalej wbijając wzrok w ziemię. Cały byłem czerwony, a przyznawanie się do tego, co właściwie robiłem, wcale mi nie pomagało. - Ja... tak jakby... się uczyłem...
- Angielskiego? Przecież zawsze wszystko odrabiasz z wyprzedzeniem i...
- NIe... ja... uczyłem się... o związkach i... i ogólnie... -Wymamrotałem coraz bardziej przerażony i coraz bardziej zażenowany. Nad sobą usłyszałem pełne zrozumienia: ,,ahaaaa".
- I co, dowiedziałeś się czegoś ciekawego? - Zapytał z pewnym rozbawieniem - Chodź, rozłożysz się w kuchni i zaraz zabierzemy się za lekcję.
Minął mnie i udał się do sąsiedniego pokoju, a ja zażenowany podreptałem za nim. Usiadłem na moim typowym miejscu, kiedy sensei szukał czegoś w lodówce i po szafkach.
- N-no... różnych... różnych rzeczy...
- Na przykład? Skoro się tego uczyłeś, to chyba powinieneś wiedzieć, co? - Zapatrzony w blat usłyszałem tylko rozbawione prychnięcie. - No dawaj, sprawdzenie pracy domowej przed lekcją to niejako mój obowiązek.
- N-nie nabijaj się ze mnie... - Wymamrotałem zażenowany, powoli wyciągając swoje książki.
- Przepraszam, nie sądziłem, że weźmiesz tą pracę domową tak na poważnie. Ale skoro tak, to jestem bardzo ciekawy, czego właściwie się nauczyłeś.
- N-no... r-różnych... różnych sposobów... m-między innymi j-jakieś słodycze i... Nie! Nie będę o tym rozmawiać! - Wybuchłem w końcu, gdy nie mogłem wytrzymać zażenowania. Gwałtownie pokręciłem głową, starając się pozbyć z niej wszystkiego, co dzisiaj przeczytałem. Nie było absolutnie żadnej mowy, żebym opowiedział senseiowi o jakich paskudzwach czytałem. Że niby miałem mu powiedzieć, jak to czytałem, jak mógł robić sobie ze mnie stół i jak mnie brać? JEGO NIEDOCZEKANIE!
Rozbawione prychnięcie odwróciło na chwilę moją uwagę od zażenowania, jakie odczuwałem. Podniosłem głowę. Sensei uśmiechał się delikatnie, stawiając przede mną kubek z herbatą.
- Po twojej reakcji mogę stwierdzić, że czytałeś głównie o jakichś świństwach, co? - Nie odpowiedziałem, rumieniąc się jeszcze bardziej i znowu wbijając wzrok w blat stołu. - Nic nie mów, widzę to po twoim spojrzeniu. To naprawdę urocze z twojej strony, ale... wiesz, że seks to nie jedyna rzecz, którą można robić z drugą osobą, co?
- O-oczywiście, że wiem... - Prychnąłem zażenowany. - Ale... nie powiedziałeś na czym mają polegać lekcje z tobą, więc...
- No proszę, chyba nie myślałeś, że tylko dlatego, że interesuję się chłopcami, to natychmiast zaciągnę cię do łóżka? - Jego ton jak zwykle był przyjazny, ale usłyszałem w nim pewien wyrzut. Skuliłem się w sobie, jeszcze bardziej zażenowany. Nie miałem pojęcia czego powinienem się spodziewać po tych lekcjach i... raczej się spodziewałem, że w końcu do tego dojdzie. - Chyba powinienem się obrazić. No ale cóż, chyba między innymi tego miałem cię nauczyć, co? - Westchnął ciężko, ale nawet w tym westchnieniu było coś na wzór rozbawienia, niepewności, albo raczej... złośliwości, której brzmienie miałem poznać dopiero za chwilę. - No dobra, pieprzyć angielski, zaczniemy od innej lekcji - Wyprostował się gwałtownie i spojrzałem na senseia. Dalej stał w tej samej, dumnej pozycji, ale teraz uśmiechał się z pewnością siebie. Otworzyłem już usta, żeby zapytać, w takim razie jaką lekcję chce poprowadzić, ale nawet nie miałem na to czasu.
- Idziemy na randkę - Stwierdził to tak pewnym siebie tonem i tak spokojnie, że już całkowicie mnie zatkało i nie wiedziałem co powiedzieć.
- Co? - Udało mi się wymamrotać przez ledwo kontaktujący umysł. Nigdy nie nadążałem za senseiem. Przed chwilą był wściekły, a teraz mi oświadczał, że zabiera mnie na randkę.
- Słyszałeś. Zostaw plecak i zakładaj buty. W zeszycie napisz temat lekcji: ,,Jak zacząć związek - randki".
W tej chwili byłem tak oszołomiony, że o mały włos rzeczywiście nie zacząłem szukać zeszytu, co z pewnością bym zrobił, gdyby sensei nie zaciągnął mnie nagle do przedpopokoju.
- Naprawdę ci się wydaje, że w relacjach międzyludzkich chodzi tylko o seks? - Wcisnął mi w ręce moje buty, a sam zaczął zakładać własne. - Nie powiem, jest to ważne, ale to zostawmy na zupełnie inną lekcje. Zaczniemy od lekcji normalnego, młodzieńczego związku. Ach, aż poczułem się jak nastolatek. Zbieraj się, znam świetne miejsce na randkę.
- Ale... tak od razu...
- No co, chciałeś się uczyć, nie? No to pierwsza lekcja. Gdzie chodzimy na randki i co na nich robimy. Chodź.
Ledwo założyłem buty, ciepła dłoń senseia zacisnęła się na mojej dłoni, aż poczułem przyjemne ciepło w sercu i na policzkach. Nie sądziłem, że dotyk innej osoby, coś tak błahego jak trzymanie za ręce może być aż tak... kojące.
Sensei wyciągnął mnie na klatkę schodową, a potem poprowadził na dół. Pozwalałem mu trzymać się za rękę przez jakiś czas, jednak już piętro niżej nabrałem dziwnego wrażenia, że powinienem jakoś odwzajemnić uścisk, czy zrobić cokolwiek... byłoby to dla mnie o wiele łatwiejsze, gdyby sensei przerobił ze mną tę lekcję. Niepewnie ścisnąłem jego rękę w delikatnym uścisku. Nie skomentował tego w żaden sposób, więc stwierdziłem, że nie robię tego jakoś bardzo źle.
Wyszedłem za nim na zewnątrz, jednak wstyd, że w ogóle idę z facetem na randkę szybko przyćmił wstręt, gdy zdałem sobie sprawę, że idziemy w stronę parkingu. Naprawdę brzydziła mnie sama myśl, że znowu będę musiał wejść do tego samochodu, ale ze względu na ,,randkę" jaka mnie czekała, postanowiłem to jak najlepiej ukrywać.
- No dobrze, lekcja pierwsza. Randki - Zaczął sensei, zaskakująco profesjonalnym tonem, jakby prowadził ze mną normalną lekcje... mimo, że wiedziałem, że właściwie to jest lekcja, to... poczułem się trochę dziwnie. - Jest to spotkanie, w którym dwie osoby postanawiają spróbować zacieśnić swoje relacje. Zazwyczaj przed randką wypada zapytać: ,,hej, pójdziesz ze mną na randkę?", ale biorąc pod uwagę to, że jest to lekcja, to to sobie odpuścimy. Następnym razem, jak będziesz chciał ze mną wyjść, to musisz to powiedzieć, jasne?
Dalej ciągnąc mnie za sobą, odwrócił się przez ramię i uśmiechnął się szeroko, a mnie nagle zalało dziwne uczucie ciepła.
- W-w ramach lekcji? - Zapytałem niepewnie. Ku mojemu zaskoczeniu, serce gwałtownie mi przyspieszyło, a sam zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony. Tłumaczyłem sobie, że to przecież tylko lekcje, a nie prawdziwa randka, a jednak nie mogłem się pozbyć zdenerwowania, jakbym naprawdę miał iść na pierwszą w życiu randkę.
- Oczywiście, że tak. Chociaż jeżeli kiedyś zapragniesz iść ze mną na prawdziwą randkę, to może nawet się zgodzę - Zaśmiał się krótko i... puścił mi oczko, a ja nie mogłem pozbyć się myśli, czy był to żart, czy przypadkiem nie mówił na serio. Stwierdziłem, że nie zamierzam tego analizować, bo całkowicie stracę pewność siebie.
Zatrzymaliśmy się przed samochodem senseia. Dalej wyglądał obleśnie i nie chciałem do niego wsiadać, ale odpuściłem sobie mówienie tego na głos. Uśmiechnąłem się tylko, gdy Tetsui szarmancko otworzył przede mną drzwi od strony pasażera, chociaż miałem wrażenie, ze to trochę uwłaczające, traktować w ten sposób faceta.
- Umm... sensei? Tak sobie myślę, że chyba nie powinieneś przede mną otwierać drzwi, bo...
- A co w tym złego? - Silnik zarzęził niezadowolony, że ktokolwiek każe mu działać. Po kilku próbach w końcu odpalił i powoli potoczyliśmy się w kierunku wyjazdu z parkingu. - Co prawda w związkach homoseksualnych raczej nie ma podziału na mężczyznę i kobietę, ale to nie znaczy, że nie mogę traktować cię z takim szacunkiem, z jakim traktowałbym kobietę. Ale jeżeli ci to przeszkadza, to lekcja druga, mów o tym.
- T-to... wolałbym, żebyś nie otwierał przede mną drzwi... - Powiedziałem niepewnie.
- Zanotowane. Przychodzi co coś jeszcze do głowy, czego nie chciałbyś, żebym robił?
- N-no... na razie nie... właściwie to gdzie jedziemy? - Wyjechaliśmy na drogę. Kierował się najpierw w stronę mojego mieszkania, ale na skrzyżowaniu zamiast skręcić, pojechał dalej prosto.
- Tajemnica. Niespodzianki to podstawa dobrego związku. A ta mam nadzieję, że ci się spodoba. Nie ma żadnej rzeczy, której nie możesz robić ze względu na choroby, czy coś?
- M-myślę, że nie... chociaż... nie mam najlepszej kondycji, więc raczej nie przepadam za sportami...
- Zapamiętam sobie. Ale przygotuj się na coś naprawdę fajnego.
Pokiwałem głową i wbiłem wzrok za okno. Poznawałem okolicę, przynajmniej do czasu, aż nie wyjechaliśmy z mojej dzielnicy. Potem sensei jeździł mniejszymi uliczkami, wjechał na drogę szybkiego ruchu, a w końcu znaleźliśmy się na prostej drodze. Dookoła były jakieś większe sklepy, ale wszystkie w znacznej odległości od siebie, więc było raczej pusto. W końcu skręcił na nieduży parking. Otaczało go kilka przylegających do siebie budynków. Na kilku był podpisy typu: ,,opony", wulkanizacja", ,,myjnia", ale nic, co by się nadawało na lekcję o randce.
- Jesteś pewny, że to tutaj?
- Absolutnie - Stwierdził pewny siebie i opuścił samochód. Nie byłem całkowicie przekonany, ale też wyszedłem. Może najpierw chciał coś kupić, a dopiero potem...
Spojrzałem na otaczające nas budynki, potem na samochód senseia i na samego senseia. Teraz rzeczywistość w końcu do mnie dotarła. Przecież nie chodziło o lekcje, ani tym bardziej randki... więc jednak chciał mnie tylko wykorzystać, jak wszyscy? Teraz tłumacząc mi, że to jednak randka, każe mi odremontować swój samochód? Jak mogłem być tak głupi, żeby uwierzyć, że on jest inn...
- Hej, Sashi - Odwróciłem głowę w stronę senseia, już całkowicie pozbawiony wcześniejszego dobrego humoru. Trzymanie za ręce, gadanie o randce, to wszystko... - Idziesz? - Podążył za moim wzrokiem do banerów reklamujących usługi samochodowe i uśmiechnął się z widocznym rozbawieniem. - Nie wiedziałem, że interesuje cię motoryzacja. Następnym razem pójdziemy na wyścigi, albo gokarty - Zaśmiał się krótko, co całkowicie zbiło mnie z tropu. Skazałem go już całkowicie na straty i nie spodziewałem się, że jeszcze mnie zaskoczy.
- T-to nie tu? - Zapytałem naprawdę zaskoczony. Sensei zresztą też, gdy zobaczył moją konsternacje. Po chwili, gdy intensywnie wpatrywaliśmy się w siebie, po prostu wybuchł śmiechem. - Chyba nie myślałeś, że będziemy podziwiać warsztaty samochodowe?
Wyciągnął rękę w moją stronę, a ja z oszołomieniem malującym się na twarzy, niemal nieprzytomnie go złapałem. Pociągnął mnie za sobą w stronę jednego z budynków, który wyjątkowo nie był w żaden sposób podpisany. Musieliśmy go obejść dookoła, bo wejście było umieszczone z tyłu. Dotarliśmy do szarych, całkowicie niepozornych drzwi. Wyglądało jak wejście na zaplecze do jakiegoś sklepu, ale na pewno nie jak miejsce, do którego udałbym się na randkę.
- Jesteś pewny?
W odpowiedzi dostałem tylko delikatny uśmiech i sensei otworzył przede mną drzwi. Rozbrzmiała głośna muzyka, a ja mogłem zobaczyć pokój wewnątrz. Było tam niemal całkowicie ciemno, a głównym źródłem światła były kolorowe lampki, które latały po całym... dopiero jak przywykłem mniej więcej do ciemności, zdałem sobie sprawę, że jest to rodzaj toru...
Wszedłem do środka i rozejrzałem się mocno zaskoczony. Gdy moje oczy przywykły do ciemnego pomieszczenia, mogłem dostrzec szczegóły. Większość pomieszczenia zajmował kwadratowy tor, po którym jeździło kilka osób. Nawet ściany były czarne, aczkolwiek przyklejone na nich było kilka fototapet, które nieco rozświetlały pomieszczenie. W kilku miejscach pojawiały się plakaty, również czarne, na których wyróżniał się czerwony napis: ,,I ♥ wrotki".
- Wrotki? - Zapytałem z niedowierzaniem, odwracając się w stronę senseia, który przyglądał się mojej reakcji z zaciekawieniem, a nawet lekkim rozbawieniem.
- Jeździłeś już kiedyś?
- N-no próbowałem rolek i łyżew, ale... raczej z marnym skutkiem. Jakoś nigdy mi to nie wychodziło...
- No to czas cię przekonać do wrotek. Są o tyle fajne, że łatwo się na nich stoi. Nie jak na rolkach czy łyżwach - Błysnął szerokim uśmiechem i skierował się do kasy, która bardziej przypominała mi sklepik szkolny, wbudowany w ścianę, niż kasę. Obok stała lodówka z zimnymi napojami, a zaraz za plecami chłopaka od wydawania biletów, znajdowały się całe rzędy półek z rolkami i ochraniaczami.
- No cześć - Chłopak podniósł głowę na senseia i aż uśmiechnął się, gdy zobaczył jego pogodną twarz.
- Tetsui, dawno cię tu nie było. Chyba nagle nie stwierdziłeś, że jesteś na to za stary? - Kiedy wstał z krzesła, mogłem zobaczyć, że jest trochę niższy od senseia. Mógł mieć około 20 lat, ale równie dobrze mógł po prostu wyglądać młodziej, bo był widocznie wysportowany. Miał czarną koszulkę z logo wrotkarni i krótko ostrzyżone włosy. - Ten sam numer co zawsze?
- Jeszcze się to nie zmieniło - Powiedział z uśmiechem. - I druga para dla mojego przyjaciela - Dopiero teraz chłopak zwrócił na mnie uwagę. Niski, chuderlawy, speszony i zarumieniony raczej nie byłem zbyt godny uwagi. kiwnąłem głową i wyszeptałem ciche: ,,dzień dobry".
- Nie wiedziałem, że masz dzieci - Sprzedawca wyglądał na naprawdę zaskoczonego, gdy sensei oparł dłoń na moich plecach i podprowadził do kasy.
- No proszę, jeszcze aż tak stary nie jestem - Zaśmiał się krótko, ale w tym rozbawieniu było pewne speszenie. Nawet nie chodziło o jego wiek. Miałem wrażenie, że bardziej przejmuje się mną, w czym jeszcze bardziej przekonał mnie fakt, że zerknął przy tym w moją stronę. Byliśmy w końcu na takiej - jakby - randce, sprzedawca wziął mnie za jego syna... było to trochę upokarzające. - To mój uczeń. Zabrałem go tutaj, żeby się trochę rozerwał - Powiedział bez najmniejszego speszenia, chociaż chłopak spojrzał na niego z nieukrywanym zaskoczeniem.
- No wiesz... dobra, nie moja sprawa, jak traktujesz uczniów, ale to jest trochę chore. Ile ty masz w ogóle lat? Rodzice wiedzą, że tu jesteś?
Zarumieniłem się jeszcze bardziej. Świetnie, tego jeszcze brakowało, żeby sensei został oskarżony o pedofilię.
- Szesnaście... - Wymamrotałem, spuszczając wzrok.
- Daj spokój, nie jest dzieckiem. Chociaż... do ilu lat jest zniżka dla nieletnich? - Uśmiechnął się promiennie. Na ramionach poczułem jego dłonie i delikatny uśmiech.
- Też jest za stary. Dwa normalne plus wrotki, tak? Jaki nosisz rozmiar, młody? - Wyjrzał nieco z swojego okienka i zerknął na moje stopy. - No dobra, już wiem, dajcie mi chwile.
Rzucił i zniknął gdzieś między półkami. Czułem się w tym miejscu coraz dziwniej i dziwniej, a najgorsze czekało mnie z chwilą, gdy całkowicie stracę stabilny grunt pod nogami.
- Dwie wejściówki i dwie pary wrotek z ochraniaczami, to razem będzie czterdzieści - Odruchowo sięgnąłem już po portfel, ale powstrzymał mnie jeden gest. Dłoń nakryła moją dłoń, w której już trzymałem portfel. Gdy podniosłem głowę, zobaczyłem zaskoczony, że i tym razem sensei planuje za mnie zapłacić. Położył banknoty na ladzie, a mężczyzna po drugiej stronie podał każdemu z nas wrotki, oraz całą tonę ochraniaczy, które z trudem było mi nawet utrzymać. Sensei poszedł przodem na ławkę, gdzie odłożył zostawił cały ekwipunek.
- No dobrze, teraz będzie najciekawiej. Najpierw zakładasz ochraniacze na kolana, potem wrotki, potem ochraniacze na łokcie i nadgarstki na koniec. Zawiąż porządnie sznurówki, bo jak wplączą ci się w koła to nie będzie fajnie.
- Sensei... dlaczego za mnie płacisz? - Zapytałem niepewnie. Nie chciałem na niego patrzeć, na współczucie w jego oczach, ani rozbawiony uśmiech, gdyby mówił coś w stylu: ,,jak to dlaczego? Przecież jestem dorosły, a ty jesteś dzieckiem, muszę za ciebie płacić". Co najdziwniejsze, nawet nie wiedziałem, dlaczego taka odpowiedź by mnie zabolała. W jego oczach z całą pewnością byłem dzieckiem. Buszowałem po ochraniaczach, starając się je jakoś sensownie podzielić na te na kolana, łokcie i nadgarstki. Ostatnie łatwo było znaleźć, ale cała reszta to była jakaś pieprzona zagadka. - Przecież mam pieniądze...
- Jak to dlaczego? - Rozbawiony głos tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że moje obawy są słuszne. Gdy próbowałem rozgryźć, do czego są ochraniacze, które właśnie trzymałem, sensei delikatnie zabrał mi z ręki jeden z nich i wcisnął drugi, niemal identycznie wyglądający, tylko trochę większy. - Te są na kolana. I wiesz, takie są zasady, że osoba zapraszająca powinna płacić. I to nie tylko podczas randek, ale ogólnie tak się przyjęło. Jak kiedyś mnie zaprosisz, używając zwrotu, którego cię nauczyłem, to ty zapłacisz - Wciąż z szerokim uśmiechem zmierzwił moje włosy w przyjacielskim geście.
- A... czemu wrotki? - Wciąż starałem się unikać jego spojrzenia, gdy próbowałem nałożyć poprawnie ochraniacze. Sensei nie skrytykował sposobu, w jaki to robiłem, więc uznałem, że nie mogę robić tego źle. Gdy uporałem się już z kolanami, nałożyłem wrotki. Nie musiałem nawet wstawać, by czuć jak okropnie niekomfortowo się na tym chociażby stoi. Jakoś nie wyobrażałem sobie, żeby ktoś w wieku i postury senseia mógł się na tym swobodnie poruszać. W ogóle dziwnie byłoby patrzeć na faceta, który jeździ na wrotkach.
- Bo to jest fajne - Przyznał rozbawiony. - To jak sport, tylko znacznie zabawniejszy. Poczekaj, pomogę ci z ochraniaczami na nadgarstki - Chwycił moją dłoń, którą z marnym skutkiem próbowałem włożyć w ochraniacz. Miałem wrażenie, że pod wpływem jego dotyku zaczynam drżeć, co on sam pewnie też zauważył. Wziął drugi z ochraniaczy, odwrócił go i wsunął na moją dłoń. Mogłem sam je zapiąć, ale w tym też mnie wyręczył. Zresztą tak samo jak z drugim ochraniaczem. - Spodoba ci się, gwarantuję. Też kiedyś byłem w stosunku do tego sceptycznie nastawiony, ale osobiście się w tym zakochałem.
Spojrzałem niepewnie na moje stopy, które wydawały się dziwnie oderwane od ziemi, co naprawdę mi się nie podobało.
Sensei pierwszy wstał z ławki i z zaskakującą zwinnością przesunął się przede mnie, z wyciągniętymi rękoma w moją stronę. Gdyby nie ten jego uśmiech, tak szczery i pewny siebie, pewnie bym się nie odważył nawet wstać, ale jakaś dziwna siła coraz bardziej i bardziej ciągnęła mnie do niego. Chwyciłem ciepłe dłonie, które oplotły tak dokładnie moje, że byłem przekonany, że cokolwiek by się mnie stało, mnie nie puszczą. Ostrożnie się podniosłem, czym sprowokowałem kółka do posunięcia się do przodu. Jęknąłem przerażony i zachwiałem się do tyłu, ale zostałem utrzymany w pionie, nie mam nawet pojęcia jak.
- Brawo, najgorsze za nami - Usłyszałem dosłownie nad głową głos senseia. Nie chciałem znaleźć się w takiej pozycji jak teraz, z twarzą praktycznie wtuloną w jego pierś, ale wrotki widocznie lepiej ode mnie wiedziały, czego chcę. - Teraz ostrożnie wjedziemy na tor i zrobimy kilka kółek. Będę cały czas cię trzymał za rękę, więc nie masz się czego bać, jasne? W razie czego chwycisz się mnie jeszcze mocniej, dobrze?
Otworzyłem usta, ale nie wydobył się w nich kompletnie żaden dźwięk, jakby ciepło bijące od senseia i spokojny, cichy dźwięk jego serca całkowicie odbierały mi głos. Miałem pojęcia czemu, w końcu... on był facetem. To było całkowicie nienaturalne, a jednak... lubiłem, gdy był przy mnie, lubiłem, gdy mnie przytulał i trzymał za rękę... czasami miewałem nawet chwilę, krótkie, niepewne przebłyski świadomości, która podsuwała mi ostrożnie myśl. Krótką, drżącą, jakby przerażoną samą w sobie i jednocześnie przerażającą, że może wcale nie chcę tych lekcji, tylko... czegoś innego. Jednak jeżeli w głowie nawet pojawiały mi się takie myśli to na krótko, zaraz znikały, a i tak były niewyraźne, że bywało, że zastanawiałem się, czy to na pewno była moja myśl, a nie tylko złudzenie umysłu.
_________________________________________________________
fp - https://www.facebook.com/HistorieYaoi/?fref=ts
ask - http://ask.fm/Historieyaoi

sobota, 12 listopada 2016

Lekcja życia XI - Teoria

W szkole kompletnie nie mogłem się skupić. Miałem coraz większe wrażenie, że po prostu tu nie pasuję. Nie była to typowa szkoła dla bogatych dzieciaków. Rodzice co prawda za wszelką cenę chcieli mnie do takiej wysłać, ale oczywiście nie mogłem się na to zgodzić. Nie chciałem trafić do typowej szkoły dla snobów. Trochę nie chciałem się z nimi zadawać, a trochę się bałem, że przez to stanę się dokładnie taki, jak wszystkie dzieciaki tego pokroju. Sprzeczaliśmy się długo nad wyborem mojego liceum, ale ostatecznie poszliśmy na kompromis - pójdę do prywatnej szkoły, ale pod warunkiem, że będzie to jednak szkoła gorszego sortu, żebym mógł zaprzyjaźnić się z normalnymi dzieciakami. Zwykle do tego typu szkół chodziły albo dzieciaki z ledwo bogatych rodzin, które chciały zapewnić swoim pociechom jak najlepszy start, albo tych średnich, ale bardzo pracowitych, które ledwo zbierały na tego typu szkołę. Początkowo byłem zachwycony... początkowo.
Otaczali mnie zawsze jacyś ludzie, ale chociaż na początku było to całkiem miłe, to w tej chwili naprawdę miałem tego dość. Tego typu osoby były jeszcze gorsze niż ludzie, z którymi zadawałem się do tej pory. Z wysokim mniemaniem osobie i potrzebami, na które nie było je stać... bogaty kumpel to praktycznie szczebel wyżej w hierarchii.
Słuchałem średniego nauczyciela, który za wszelką cenę próbował wytłumaczyć klasie jakieś pojęcie z matematyki. Nikt się tym nie przejmował i większość osób zajęta była rozmowami o najnowszych gadżetach, telefonach i swoich wycieczkach. Właściwie żaden z dzieciaków tutaj nie pochodził z bogatych rodzin. Zamożnych - owszem, ale tylko na tyle, by było stać ich na tę szkołę, okazjonalnie mogących sobie pozwolić na jakieś nowinki techniczne i czasami wakacje. Może gdyby było inaczej, wszyscy tak by nie nalegali na moje towarzystwo? Ale wtedy musiałbym zaprzyjaźnić się z bogatymi snobami, a jakakolwiek oznaka tego, że nie jestem tak bogaty jak oni, kończyłaby się złośliwymi uwagami.
- Sashi? - Niechętnie podniosłem wzrok na nauczyciela. Wyglądał na co najmniej zmęczonego nauczaniem tutaj. Dzieciaki, które się tu znalazły w większości uważały, że za kasę też uda im się zdać, więc nie przejmowały się czymś takim jak nauka. - Mógłbyś? - Wskazał na tablicę, gdzie rozpisał jakieś proste zadanie. Właściwie to lubiłem profesora Hasjiego. Był miły, chociaż jeszcze niedoświadczony i starał się jak mógł. Wstałem z ławki i podszedłem do tablicy. Przykład był dość prosty, bo właśnie zaczęliśmy nowy temat i w tej chwili dopiero uczyliśmy się jak to działa. Oczywiście z moim korepetytorem musiałem przerobić już cały dział, więc nie stanowiło to dla mnie większego problemu. Zrobiłem szybko zadanie i wróciłem do ławki.
- Bardzo dobrze Sashi. Jak zwykle - Uśmiechnął się uprzejmie w moją stronę. Ktoś prychnął ciche ,,kujon", ale całkowicie go zignorowałem. Wróciłem do ławki i zacząłem się dalej zastanawiać nad kolejną lekcją z senseiem. Jakkolwiek nie było to żenujące, był to znacznie ciekawszy temat niż szkoła i ludzie w niej. Rozmyślałem, rozpisując kolejne zadanie w zeszycie.
 Nie wiedziałem czego się spodziewać, ani właściwie o co prosić. Dlaczego to ja miałem się nad tym zastanawiać? To on był nauczycielem! Miałem ochotę powiedzieć mu to w twarz, ale... jeszcze nie wiedziałem dokładnie jak ubrać to w słowa... Miałem kilka przygotowanych kartek, ale wszystko to brzmiało naprawdę słabo. A przynajmniej nie aż tak dobrze, jak powinno to brzmieć.
- Hej, Sashi - Usłyszałem za sobą szept. Odwróciłem się przez ramię. Siedziała za mną Ada - dziewczyna z mojej klasy. Z tego co słyszałem, była z dość niskiej klasy. Jej ojciec był mechanikiem, a matka zajmowała się bodajże księgowością. Nie mogli pozwolić sobie na wiele, ale większość pieniędzy i tak przeznaczali na jedyną córkę. Oprócz prywatnej szkoły, miała ona też markowe ciuchy i w sumie na wiele więcej nie było ich stać. Chyba nigdy z nią nie gadałem, więc nie mogłem ocenić jej jako osoby, ale wydaje mi się, że skupiała się jedynie na dobrych ubraniach. W tej chwili miała na sobie różową koszulkę na ramiączkach, przez którą nie dość, że widać było jej czerwony stanik, to jeszcze coś więcej, a oprócz tego krótkie, czarne spodenki. Bardziej wyglądała, jakby wybierała się na plażę, niż do szkoły. - Kurcze, dobrze ci idzie w matematyce, co? - Zapytała z uśmiechem, który całkiem trafnie podkreślał różowy błyszczyk i zatrzepotała rzęsami z toną tuszu. - Może mógłbyś mnie pouczyć co? Co robisz po szkole?
- Mam dzisiaj korepetycje - Powiedziałem spokojnie. Nie chciałem być niemiły, więc mówiłem dość łagodnie. Zresztą, jej mowa ciała mówiła zdecydowanie, że oczekuje ode mnie czegoś więcej niż korepetycji, a ja nie miałem za bardzo ochoty na randki. Pamiętałem aż zbyt dobrze, że to przez brak dziewczyny sensei po raz pierwszy zapytał, czy jestem gejem, ale nie chciałem się umawiać z nikim, dopóki mu nie zaufam. Już dawno zdecydowałem, że najpierw będzie przyjaźń, a dopiero potem coś więcej, ale dziewczyny zwykle znacznie częściej okazywały swoją prawdziwą stronę, więc jakiekolwiek znajomości kończyły się dość szybko.
- Too... co robisz jutro? Może wybierzemy się gdzieś razem?
Nawet nie była raczej w moim guście, ale z drugiej strony, nie chciałem nikogo skreślać na samym początku. Postanowiłem dać jej namiastkę szansy. Nie na coś więcej, ale chociaż pozwolić sobie ją poznać.
- Też mam zajęcia, ale na godzinę czy dwie możemy gdzieś pójść. A gdzie byś chciała się wybrać?
Dziewczyna widocznie się rozpromieniła. Pochyliła się jeszcze bardziej, by odsłonić całe swoje ,,wdzięki". Tym usilniej patrzyłem jej prosto w oczy. Mimo pewnego siebie uśmiechu, lekko się zarumieniła, co pozwoliło mi stwierdzić, że raczej mało kto patrzył jej w oczy. Jeżeli zawsze ubierała i zachowywała się w tej sposób, to nawet nie byłem zdziwiony.
- Zaproponowałabym kino, ale skoro masz mało czasu, to może coś szybszego? Jakaś schadzka? - W pierwszej chwili byłem w całkowitym szoku. Nie spodziewałem się czegoś takiego. Nawet poczułem przez chwilę wyrzuty sumienia, że źle ją oceniłem i maleńką nadzieję, że może rzeczywiście jest sympatyczna i miła. Dopiero kolejne zdanie sprawiło, że moje nadzieje legły w gruzach. - Po centrum handlowym czy coś - Zatrzepotała uroczo rzęsami, a ja już miałem całkowitą pewność, że nie mam ochoty zawierać z nią jakiejkolwiek znajomości.
- Przepraszam cię, ale nie przepadam za sklepami - Powiedziałem spokojnie.
- Oh, to nie szkodzi - Uśmiechnęła się promiennie i przysunęła bliżej mnie. - Dasz mi swój numer, ja będę w sklepie, ty pochodzisz po galerii, do kina, na obiad, a potem zadzwonię, jak skończę i pójdziemy razem do mnie - Szczupła, blada dłoń spoczęła na moim ramieniu. Długie na jakieś dziesięć centymetrów tipsy przyprawiały mnie o dreszcze. Przed oczami zobaczyłem nieprzyjemną wizję przypadkowego wydłubywania mi oczu tymi tipsami.
- Dzięki, ale robienie za kartę kredytową też niezbyt mi pasuje - Powiedziałem wprost. Dziewczyna najpierw otworzyła zaskoczona usta i uniosła brwi, a gdy już pierwszy szok przeszedł, wyglądała, jakby najchętniej mnie zamordowała. Odwróciłem głowę w stronę tablicy, nim Ada zdecydowała się rzeczywiście na mnie rzucić i pozbawić mnie wzroku.
- Sashi - Usłyszałem szept tuż nad uchem. - Mi się nie daje kosza... - Wyszeptała głosem tak przepełnionym jadem, że niemal czułem, jak jej oddech spływa po mojej skórze.
Wyzwolił mnie dzwonek na lekcje. Profesor Hasji też wyglądał, jakby ktoś go ocalił. Wstałem z miejsca i udałem się na kolejną lekcję. Nie przejmowałem się za bardzo groźbą dziewczyny. Każda jej typu zareagowałaby w podobny sposób. Po prostu poczuła się źle, że dostała kosza. Jeszcze od kogoś takiego jak ja? Właściwie oprócz pieniędzy nie miałem nic, co mogłoby zaimponować dziewczynom. Nie byłem ani wysportowany, ani szczególnie przystojny. Od taki po prostu chłopaczek, o zniewieściałej urodzie. Nie byłem też wysoki, dziewczyny nie piszczały na mój widok, a gdy słyszałem ich przytłumione szepty na korytarzu, dotyczyły mnie tylko wtedy, gdy chodziło o kasę. Cóż, zaakceptowałem już to i naiwnie wierzyłem, że jakakolwiek dziewczyna zwróci kiedyś uwagę na mnie ze względu na mój charakter, albo jakimś dziwnym sposobem spodobam jej się z wyglądu, ale z całą pewnością nie ze względu na moje pieniądze.


Kolejne lekcje minęły spokojnie. Ada już mnie nie niepokoiła, zajmując się swoimi koleżankami i bardziej atrakcyjnymi chłopakami. W końcu wytrzymałem do końca lekcji i wróciłem do domu. Przed angielskim postanowiłem zrobić sobie lekcję przygotowawczą. Oczywiście nie na lekcje języka, ale... te drugie zajęcia z senseiem. Na spokojnie napisałem sobie tekst, który chciałem mu powiedzieć:
,,Sensei, w sprawie tych lekcji. Nie zgadzam się na to, żebym sam miał sobie wybierać zakres materiału. Ty jesteś moim korepetytorem i to ty powinieneś ułożyć mi plan lekcji. Nie będę sam tego wymyślał, bo to twój obowiązek."
Brzmiało to dość idiotycznie, ale chyba najlepiej ze wszystkich moich wypowiedzi. No i miałem nadzieję, że jak będę to mówił, to jakoś lepiej przejdzie mi to przez gardło.
Spojrzałem na zegarek. Miałem jeszcze chwilę, więc mimo wszystko chciałem się czegoś dowiedzieć, czego mógłbym się spodziewać. W domu była tylko Pai i od ostatniej afery nie zamieniliśmy ani słowa, więc raczej by nie weszła do mojego pokoju, ale wolałem nie ryzykować. Zamknąłem drzwi i przekręciłem zamek. Jego szczęk spowodował u mnie nieprzyjemne dreszcze, a mój wzrok mimowolnie padł na szafkę z nożami. Pokręciłem gwałtownie głową, żeby odgonić niemiłe myśli i usiadłem do komputera. W przeglądarce wpisałem ,,Co robić w gejowskim związku" i przejrzałem kilka pierwszych linków. Co prawda nie byłem gejem i nie byłem w związku, ale warto było wiedzieć cokolwiek w tym temacie. Niestety nie znalazłem nic co mogłoby mi pomóc. Tylko jakieś informacje o gejach i jak wygląda ich życie. Nic co mogłoby mi pomóc. Zrezygnowany zacząłem szukać podobnych rad dla par hetero - to było nieco bardziej przydatne. Co prawda część rad była bardziej dla małżeństw ze stażem - zostawiaj miłe karteczki, wysyłaj wiadomości typu ,,kocham cię", podróżujcie wspólnie, rób masaże drugiej osobie i tak dalej. Ale były też bardziej przydatne porady: ,,chodźcie na randki, rozmawiajcie dużo, starajcie się utrzymywać kontakt cielesny no i oczywiście uprawiajcie seks!" - Mówiła jedna z nich. Na samą myśl się zarumieniłem i zrobiło mi się gorąco. Zamknąłem szybko kartę, żeby nie zacząć sobie tego wyobrażać. Byłem niemal pewny, że prędzej czy później sensei do tego doprowadzi... skoro był gejem to pewnie nawet prędzej niż później...
Ręce mi drżały, gdy zacząłem szukać informacji o gejowskim współżyciu. Na pierwszej stronie, na której trafiłem większość miejsca zajmowały gejowskie gify, wiec natychmiast ją wyłączyłem. Niedobrze mi się zrobiło, gdy na to patrzyłem. Nagle wyświetliła mi się reklama jakiejś strony internetowej: ,,sprawdź jak urozmaicić wasze życie łóżkowe" - Bez namysłu kliknąłem. Na szczęście tym razem były to wyłącznie porady. Zainteresowany poszukałem innych tego typu stron. Znalazłem całą masę porad o sprawach łóżkowych. Dowiedziałem się między innymi, że powinienem kupować jakąś erotyczną bieliznę, pozwalać jeść ze swojego ciała jakieś słodkie rzeczy, próbować ,,nowych pozycji", chociaż nie chciałem wiedzieć co dokładnie osoba pisząca tę radę miała na myśli, pisać jakieś erotyczne liściki i zabawy... ostatnia rada zaskoczyła mnie na tyle, że włączyłem inny link, gdzie opisane były różne seksualne zabawy. Spodziewałem się czegoś naprawdę chorego, ale nie było to nawet bardzo okropne. Jakkolwiek związywanie rąk było nieco dziwne, to propozycje rozbieranych gierek, seks w ciemnościach, czy w hotelu wcale nie było aż tak przerażające, jak się bałem. Zastanawiałem się, czy sensei będzie mnie uczył tego typu rzeczy.
Spojrzałem na zegarek i niemal podskoczyłem w miejscu. Cholera, byłem już prawie spóźniony! Złapałem torbę i wybiegłem czym prędzej w pokoju.
_________________________________________________________
fp - https://www.facebook.com/HistorieYaoi/?fref=ts
ask - http://ask.fm/Historieyaoi

niedziela, 6 listopada 2016

Lekcja życia X - Lekcja niesprawiedliwości

Wzrok miałem wbity w widok za oknem, gdy mijaliśmy coraz to kolejne budynki. Cały byłem czerwony i nie miałem odwagi nawet spojrzeć na siedzącego obok mnie senseia. Przed chwilą ustaliliśmy, że będzie mi udzielał dość nietypowych ,,lekcji", na których ma mi ogólnie pokazywać jak wygląda związek. Szczerze mówiąc to nawet przez chwilę się nie spodziewałem, że się zgodzi. Znaczy... nie miałem odwagi nawet mieć takiej nadziei, więc nawet nie wyobrażałem sobie, co będzie, kiedy się zgodzi. Na szczęście wszystko potoczyło się względnie... dobrze...
***
- Niech będzie. Dam ci małą lekcję życia - Jego głos, tak pewny siebie, wciąż rozbrzmiewał mi w uszach. Jakby sam się nad tym wcześniej zastanawiał... nie, bardziej, jakby tego ode mnie oczekiwał. Przynajmniej od momentu, w którym zrozumiał, o co właściwie mi chodzi. A wtedy byłem tak zaskoczony, że nawet nie wiedziałem, co powiedzieć, więc po prostu stałem otumaniony, zawstydzony i ze wzrokiem wbitym w ziemię.
- Wiesz, jeżeli na razie się boisz, to nie ma pośpiechu. Odwiozę cię do domu, a do kolejnej naszej... lekcji języka, zastanów się dokładnie, co chciałbyś najpierw przerobić, dobrze?
***
Do tej pory dostawałem dreszcze, gdy pomyślałem sobie o tym, jak się wtedy uśmiechnął. Poczułem się jednocześnie jak małe dziecko pod pieczą jakiegoś dorosłego, ale też jak... w jakiś dziwny, pokrętny sposób jako dorosła osoba. Gdy patrzyłem na niego, ten jego uśmiech, w jakiś dziwny sposób czułem się szczęśliwy. Nawet jeżeli był obrzydliwym gejem i... i sypiał z facetami... nawet to przestało mi przeszkadzać. W końcu miał mnie uczyć życia...
- Jesteśmy - Powiedział nagle sensei, parkując pod domem. Na pierwszy rzut oka wyglądał całkiem porządnie, co trochę mnie uspokoiło. Przynajmniej nie spowodowali żadnych trwałych szkód. Chciałem już wysiąść, ale powstrzymał mnie delikatny uścisk ręki, która spoczęła na moim kolanie. Odwróciłem się i natknąłem się na wzrok senseia. Patrzył na mnie łagodnie, z lekkim uśmiechem i czułością, jakiej nie widziałem chyba w niczyim innym spojrzeniu. - Słuchaj Sashi, jeżeli coś się stanie, to pamiętaj, że możesz na mnie liczyć. Pomogę ci jak tylko będę mógł, więc nawet się nie wahaj, dobrze?
Uśmiechnął się przy tym tak czule, że nie mogłem odpowiedzieć inaczej, jak tylko uśmiechem i delikatnym kiwnięciem głowy.
- Jasne... dziękuję sensei.
- A na przyszłe zajęcia, zastanów się, jak chciałbyś poprowadzić nasze... - Zawahał się przez chwilę, jakby nie wiedział dokładnie, jak powinien to nazwać. - Lekcje.
- Oczywiście.
Przyjąłęm ostatni uśmiech senseia i z pewnym bólem wysiadłem z samochodu. Nie chciałem się z nim rozstawać, ale jeszcze bardziej nie chciałem wracać do domu. Wiedziałem jak to jest zaraz po imprezach Pai i najchętniej przesiedziałbym u senseia cały tydzień. Z tym, że nie miałem odwagi nawet go o to pytać.
Wszedłem za furtkę i bardzo powoli ruszyłem do domu. Dopiero gdy minąłem furtkę miałem okazję zobaczyć jak wygląda ogródek. A jego stan świadczył o tym, że impreza była sroga. Stolik cały zawalony petami, z których tylko część leżało w popielniczce, a reszta albo na samym stoliku, albo na ścieżce, a nawet trawniku. Na tym samym trawniku, na którym porozwalane były puste butelki, jakieś opakowania po słodyczach i chipsach, a nawet puste pudełka po pizzy. Z pewnym wahaniem wszedłem do mieszkania. Mijając próg o mały włos nie wdepnąłem w roztrzaskaną butelkę. Musiałem sięgnąć do szafki na buty po kapcie, żeby w ogóle dostać się do domu. Gdy minąłem przedpokój, ściągnąłem buty i wszedłem już do bezpieczniejszej części domu. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie wydawało się, żeby więcej rzeczy było tu potłuczonych. CO dziwne, bo szklane butelki leżały prawie co krok. Tak samo jak w ogródku, wszędzie porozrzucane były jakieś śmieci. Przynajmniej na ziemi nie leżeli skacowani ludzie. Była już szesnasta, ale znając przyjaciół siostry, mogli jeszcze spokojnie spać.
- Zamknij się, kurwa! - Dotarł mnie wściekły krzyk z góry. W niskim krzyku dałem radę wyczytać, że siostra ma naprawdę potężnego kaca, jest wściekła i najchętniej by mnie zamordowała, gdybym ośmielił się hałasować. Zresztą, miałem wątpliwości, czy przypadkiem oddychanie nie jest wystarczającym hałasem. Rozejrzałem się dookoła po tym całym burdelu. Nawet się zastanawiałem, czy tego nie zacząć chociaż trochę ogarniać. Rodzice mogli wrócić w każdej chwili, a ja nie chciałem dostać ochrzanu za siostrę. Z drugiej strony... albo oboje oberwiemy, albo żadne z nas. Nie miałem za bardzo ochoty, żeby się napracować dla satysfakcji Pai. Zwłaszcza po tym, co zrobiła wczoraj...
Zostawiłem więc cały ten syf i poszedłem do kuchni. Blat, podłoga, a nawet szafki kleiły się od rozlanego alkoholu. Przynajmniej w miejscach, w których nie były zawalone pustymi butelkami i innymi śmieciami. Zerknąłem do lodówki, ale bez żadnej większej nadziei. Słusznie zresztą, bo jedyne co się tam ostało to słaba żarówka i lekki powiew chłodu. Dobrze chociaż, że zjadłem u senseia. Przynajmniej nie byłem narażony teraz na głodowanie.
Spuściłem zażenowany głowę, na samą myśl o senseiu. W co ja właściwie się wpakowałem? Znaczy... sam prosiłem o te lekcje i chciałem tego, ale... nie mogłem uwierzyć, że to działo się naprawdę. Jakkolwiek dziwne by to nie było, naprawdę chciałem, żeby uczył mnie takich dziwnych rzeczy. No bo... nigdy nie miałem dziewczyny, a sama myśl o związkach homo przyprawiała mnie o dreszcze, a teraz nagle chciałem mieć jakieś dziwne lekcje z nim... właśnie...
Zatrzymałem się w połowie drogi do schodów. Zaraz... skoro to normalna lekcja... to czy powinienem mu zapłacić? Nie rozmawiałem z nim o tym, ale... chyba powinienem. Chyba, że cenę mieliśmy ustalić, gdy sensei opracuje... nasz plan zajęć... jakkolwiek by to nie nazwać. No i czekało mnie najgorsze zadanie, na kolejnej lekcji musiałem mu powiedzieć, co dokładnia chcialbym... żebyśmy robili. Cholera, naprawdę go o to poprosiłem?! Co ze mną było nie tak?!
Zamek w drzwiach szczęknął, gdy już prawie dotarłem do schodów. Odwróciłem się przez ramię na wchodzących rodziców. Już w progu wyglądali na wkurzonych, a gdy o mało co nie weszli w rozrzucone szkło i zobaczyli, że to co widzieli w ogródku to tylko przedsmak tego, co ich czekało, wyglądali na jeszcze bardziej wściekłych.
- Sashi?! Co się tutaj dzieje?! - Zadrżałem, gdy usłyszałem surowy głos ojca. Stanąłem tuż przed schodami, zbyt sparaliżowany, żeby się poruszyć. - Co to za syf?! Nie możemy nawet wyjść na jeden wieczór? Jest szesnasta, a ty nawet się nie ubrałeś?
- Ale... to nie ja, to Pai...
- Nic mnie nie obchodzi, które z was zrobiło tę imprezę. PAI! Na dół! W tej chwili!
Chwilę panowała cisza, nim drzwi na górze nie trzasnęły głośno, a na schodach nie rozbrzmiał głośny tupot.
- No czego?! - Krzyknęła. Wyglądała okropnie. Oczy miała podkrążone, była niesamowicie blada i właściwie przypominała bardziej śmierć, niż człowieka.
- Nie tym tonem. Co się tutaj dzieje? - Najchętniej odsunąłbym się teraz gdzieś na bok, albo najlepiej schował, bo ojciec teraz mnie przerażał. Nie krzyczał już co prawda, ale jego lodowaty, nienawistny ton mówił więcej niż jakikowiek krzyk. Jego ręce drżały ze wściekłości, jakby chciał nas uderzyć, a wzrokiem badał to Pai to mnie.
- No co? Sashi zrobił przyjęcie i się wymknęło spod kontroli - Wzruszyła obojętnie ramionami. - Ja nie mam z tym nic wspólnego.
- Co?! - Wybuchłem gwałtownie. Nie dość, że niemal oblali mnie wodą, wyrzucili to jeszcze wina miała spaść na mnie?  - To nie była moja impreza! Nawet mnie na niej nie było! Zrobiliście tu przyjęcie i jeszcze wywaliliście mnie z domu!
Pai syknęła z bólu i przyłożyła dłonie do skroni, które zapewne teraz promieniowały bólem.
- Gnojek... - Wyszeptała. - Podnieś głos jeszcze raz i...
- Skoro twierdzisz, że to moja impreza, to dlaczego to ty umierasz mając kaca, a ja jestem całkowicie trzeźwy?
- Ja przynajmniej nie jestem w samej piżamie - Odpowiedziała lodowato. Fakt, ona była w sukience z zeszłego wieczoru, właściwie pogniecionej i także zalanej alkoholem, ale żadne z nas nie wyglądało zbyt wiarygodnie.
- Dość tego, spokój - Zagrzmiał ojciec. Dobrze, że matki nie dopuścił do głosu, bo ta już cała była czerwona ze wściekłości i aż się trzęsła. - Nic mnie to nie obchodzi. Sashi, jeżeli nawet nie zrobiłeś tego przyjęcia i nie miałeś z tym nic wspólnego, miałeś obowiązek albo nas o tym poinformować, albo przerwać to przyjęcie.
- Ale ona...
- Nic mnie to nie interesuje. Winni jesteście oboje. My idziemy do swojego pokoju, a wy macie tu posprzątać.
- Ale ja nie...
- Dość - Wybuchł surowym, głębokim głosem, od którego aż przeszły mnie dreszcze. - Oboje jesteście winni, a my na pewno nie zatrudnimy sprzątaczki, żeby po was posprzątała. Ani słowa Sashi, też jesteś winny. Trzeba było pilnować siostry. Jesteście prawie dorośli, przestańcie się zachowywać w końcu jak dzieci! Naprawdę nas zawiedliście. A o karze jeszcze porozmawiamy - Pożegnał nas surowym spojrzeniem i udał się na górę. Matka była zbyt wściekła, żeby z nami rozmawiać, więc po prostu nas minęła. Pozostawili mnie z niedopowiedzianym zdaniem na ustach: ,,ale wyrzucili mnie z domu".
- Świetnie, doskonała robota - Warknęła wściekła Pai. - Teraz jeszcze muszę tu sprzątać. Trzeba było przyjść wcześniej.
- Co? - Byłem już naprawdę na granicy. Miałem już naprawdę wszystkiego dość. Zostałem wyrzucony z domu, niemal oblany wodą, musiałem spędzić noc u obcego mężczyzny, a teraz jeszcze połowa winy spadała na mnie. - Chyba sobie żartujesz. Trzeba było nie robić tej imprezy. To nie jest absolutnie moja wina.
- No i? I tak do niczego się nie nadajesz. Chociaż raz mógłbyś zrobić cokolwiek poza uprzykrzaniem wszystkim życia.
Pchnęła mnie jeszcze w pierś i niechętnie odeszła sprzątać. Pod nosem jeszcze mruczała coś o ,,pieprzonym dzieciaku, który nic nie potrafi". Miałem wrażenie, jakby ktoś wbił mi nóż w sercę... znowu. Po raz kolejny boleśnie się przekonałem, jak przeraźliwie mało znaczę dla nich wszystkich. Dla rodziców na pewno, a dla siostry to w ogóle byłem śmieciem. Boleśnie zagryzłem dolną wargę, walcząc sam ze sobą, żeby nie wybuchnąć płaczem.
- Mamo! Tato! Mówiliście, że Sashi ma mi pomóc! - Krzyknęła Pai, gdy nie ruszałem się przez chwilę.
- Sashi! Jeżeli będę musiał którekolwiek z was upominać, to przysięgam, że przez miesiąc będziesz siedział w pokoju, ale najpierw, zabierzemy ci stamtąd wszystko, jasne?!
Byłem teraz wściekły. Wściekły na rodziców, a najbardziej na siostrę. Jednak najgorsze było upokorzenie, kiedy ze łzami lejącymi się po policzkach, musiałem zbierać butelki, myć blaty i jeszcze wysłuchiwać uwag mamrotanych przez moją siostrę, na tyle głośnych, żebym usłyszał każde słowo, w którym mówiła, jak jestem okropny, żałosny, beznadziejny i ogólnie nie nadaję się do niczego. Wytrzymywałem wybuch płaczu do ostatnich chwil, gdy upokorzony musiałem ogarniać nie mój burdel. W końcu było na tyle czysto i na tyle późno, że mogłem udać się do swojego pokoju. Gdy drzwy zatrzasnęły się za mną, w końcu mogłem sobie pozwolić na wybuch płaczu. Zalewając się łzami, osunąłem się na ziemię. Objąłem rękoma kolana i schowałem w nim twarz. Szlochałem cicho, bo nie chciałem, żeby ktokolwiek mnie usłyszał. Jeszcze bym pewnie usłyszał, że nie mam co płakać, że przecież nic mi się nie stało, że raz w życiu posprzątałem i ogólnie, że przesadzam. Nikt by nie zrozumiał, że nie o to chodziło. NIe chodziło o sprzątanie, ani o pomoc. Nie chodziło nawet o uwagę ojca. Jedyne co, to czułem, że naprawdę tu nic nie znaczę. Musiałem szukać noclegu u obcego faceta, bo wyrzucili mnie z domu, a dzisiaj jeszcze za to mi się oberwało...
Gdy to sobie uświadomiłem, z gardła wydobył mi się cichy, żałosny jęk. Zagryzłem szybko dłoń, żeby nie dać się bardziej ośmieszyć. Mój wzrok mimowolnie powędrował na noże za gablotą. Wstrzymałem oddech by żaden, nawet najmniejszy szloch nie wydostał się poza ten pokój. Ręką powędrowałem do zamka, który szczęknął cicho, jakby z pewną boleścią. Miałem wrażenie, że już przywyknął do tego, że gdy jest używany, oznacza to, że coś tutaj zostanie splamione krwią.
Dotarłem do półki, gdzie leżały ustawione liczne noże. Wziąłem składany, który mimo, że stary, był jeszcze bardzo dobry i ostry. Lubiłem raz na jakiś czas go ostrzyć. Wziąłem go w ręce i przejechałem kciukiem po ostrzu, żeby sprawdzić, czy jest jeszcze dobre. Oparłem się o łóżko. Dłonie mi drżały, gdy podciągałem rękaw bluzki. Na bladej skórze były jeszcze świeże, czarne ślady po zaschniętej krwi.
Przez łzy ledwo widziałem, jak zmieniają się kolory na moim ramieniu. Blade ramię przecinał metal, a z początkowo białych ran zaraz zaczynała się sączyć krew. Czułem nieprzyjemne pieczenie na skórze, ale to ani trochę nie koiło bólu psychicznego. Miałem nawet wrażenie, że z każdą raną drżę coraz bardziej, oddycham coraz szybciej, do oczu napływa mi coraz więcej łez i z coraz większym trudem się powstrzymałem, żeby nie wybuchnąć płaczem. W zakamarkach umysłu pojawiła się idiotyczna myśl, że gdyby rodzice to zauważyli, poczuliby się winni. Z niezrozumiałego dla mnie powodu, ta myśl odrobinę poprawiła mi humor. Wiedzialem, że nigdy tego nie zobaczą. Nigdy nie pozwolę im tego zobaczyć, ale jednak ta świadomość, że poczuliby się winni, że to ich wina, naprawdę sprawiła, że ból fizyczny był trochę mniejszy. Patrzyłem jak krew ścieka mi po skórze i nie mogłem odwrócić od tego wzroku.
Pukanie do drzwi gwałtownie odwróciło moją uwagę. Siedziałem w ciszy, chciałem udawać, że mnie tu nie ma, ale pukanie rozległo się ponownie, trochę bardziej niecierpliwe. Szybko zakryłem ramię rękawem, które momentalnie przesiąknęło krwią i nieprzyjemnie przykleiło się do mojej skóry. Wrzuciłem nóż do jednej z szafek, gdy pukanie robiło się coraz bardziej niecierpliwe.
- Sashi, otwórz - Powiedział stanowczy głos zza drzwi, ale tym razem nie był to głos ojca. Ten był znacznie bardziej niecierpliwy, a jego właściciel, a raczej właścicielka brzmiała tak, jakby przyszła tylko po to, żeby mi udowodnić, jak bardzo nic przy niej nie znaczę. Końcówką koszuli wytarłem łzy, przekręciłem zamek w drzwiach i uchyliłem je lekko. Matka stała za nimi ze srogim spojrzeniem i skrzyżowanymi ramionami. Gdy zobaczyła moje łzy, westchnęła ciężko.
- Naprawdę? - Zapytała chłodno, a sam jej głos sprawił, że poczułem się winny, że ośmieliłem się płakać. Dłonie zacisnąłęm na klamce, żeby opacznie jedną z nich nie położyć na pociętym ramieniu. - Będziesz płakał, bo musiałeś posprzątać kilka butelek? Naprawdę to było takie straszne?
Nie. NIe było to straszne. Samo sprzątanie nie było złe, w niczym mi to nie przeszkadzało. Przeszkadzało mi to, że żeby zrobić ten burdel, siostra wyrzuciła mnie z domu, że Pai świetnie się bawiła, a to na mnie spadała za to odpowiedzialność i że absolutnie nikt nie liczył się z moim zdaniem. I bolało mnie to, że matka wszystko tak uproszczała, żebym wyszedł na skończonego frajera.
- Nie mam ochoty o tym rozmawiać - Powiedziałem łamiącym się głosem. I tak by mnie nie słuchali, więc nawet nie zamierzałem próbować.
- Chciałabym, żebyście oboje przestali nas traktować jak wrogów. Czasami moglibyście spojrzeć na siebie samych, a nie bez przerwy obwiniać nas za wszystko - Jeszcze mocniej zacisnąłem dłonie w pięści. W oczach zakręciły mi się łzy i z najwyższym trudem je powstrzymałem. - Radzę ci się nad tym zastanowić. I naprawdę nie przesadzaj, nie stała ci się krzywda - Zakończyła surowym tonem i odeszła. Z największym trudem się powstrzymałem, żeby nie trzasnąć teraz drzwiami. Zamknąłem je tylko i znowu osunąłem się na ziemię. Miałem ochotę krzyczeć, walić w ziemię i płakać, ale jedyne na co mogłem sobie pozwolić to cichy szloch. Zresztą, gdyby ktokolwiek go usłyszał, sam pewnie bym się też przekonał, że i tego mi nie wolno. Dotarłem do łóżka, na którym się skuliłem i schowałem twarz w poduszce. Starałem się stłumić płacz i krzyk i przynajmniej zasnąć. Zasnąć i na jakiś czas o wszystkim zapomnieć. A najlepiej nie wychodzić spod koca przez cały weekend, tydzień, życie... czasami się zastanawiałem po co tutaj byłem, skoro dla wszystkich byłem albo kłopotem, albo obiektem do chwalenia się przed sąsiadami... byłem przekonany, że gdybym teraz wziął ten stary nóż, jeszcze ze śladami krwi i podciął sobie żyły, musiałbym umierać w ciszy, żeby ostatnią rzeczą jaką usłyszę, nie był ochrzan, jak mogłem być taki głupi. Na pogrzebie rodzice zalewaliby się łzami, a tak naprawdę myśleliby jakie to żałosne, że wychowali samobójcę. Że ponieśli klęskę wychowawczą. Nikt by za mną nie tęsknił.
Wytarłem łzy i wtuliłem w siebie jedną z poduszek. Jakkolwiek było to dziecinne, nabrałem nagle ochoty, by znowu znaleźć się w domu, pokoju, łóżku senseia, w jego ramionach... żeby mnie objął, przytulił do siebie i zaczął cicho uspokajać. Przyłożyłem dłoń do ust, które niespodziewanie zaczęły mrowić. Chciałem być przy senseiu... nawet jeżeli wszystko, co dla mnie zrobił było tylko grą, chciał mnie namówić na kolejne lekcje... nikt nie był dla mnie aż tak miły. Oddałbym wszystko, żeby móc zamienić moją rodzinę na niego. Może... może pierwszy raz w życiu poczułbym, że komuś naprawdę na mnie zależy...
____________________________________________
fp - https://www.facebook.com/HistorieYaoi/?fref=ts
ask - http://ask.fm/Historieyaoi