sobota, 31 maja 2014

Zajączek LII - Nazwisko

 
Siedzieliśmy sobie w lesie przez kilka godzin. Panująca tam cisza była wręcz kojąca. Nie chciałem wracać do domu Tochiego. Nie zniósłbym spotkania z jego bratem. Nie po tym, jak przez przypadek się z nim pocałowałem…
- Nie chcesz jeszcze wracać?
Zapytał Tochi, podsuwając mi pod nos garść świeżo zebranych jagód.
- Nie...
- Chodzi o Rei'a, prawda?
Nie odpowiedziałem.
- Spokojnie. Nie powinien ci tego wypominać.
- Jesteś pewny, że nie wspomni o tym, co się stało?
- Ta... nie... wybacz zajączku, ale na pewno o tym wspomni.
Załamałem się. Najchętniej zapadłbym się pod ziemię.
- No już. Nie denerwuj się. Będę tam z tobą.
- O ile mu nic nie zrobisz. Wyglądałeś na nieźle wkurzonego.
- Dobra, przyznaję, Rei potrafi mnie wyprowadzić z równowagi, jako jeden z nielicznych. Poniekąd dlatego wybrałem życie w samotności.
- No właśnie. Nic o tobie nie wiem. Nigdy mi nic o sobie nie mówisz.
- Bo nigdy nie pytasz. Gdybyś chciał wiedzieć, powiedziałbym ci prawdę.
- Ty też nigdy nie pytasz, a znasz całą moją rodzinę. To naprawdę nie jest fair.
- Nie gniewaj się. Wiem, że powinienem był ci powiedzieć, ale obiecuję, że to naprawię. Powiem ci wszystko, co tylko będziesz chciał wiedzieć. Tylko nie teraz.  Zaraz nadejdzie noc, a chyba nie chcesz znowu łazić po zachodzie słońca, prawda?
Wstał z ziemi, wycierając ubrudzone jagodami ręce o bluzkę. Potem wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Idziemy?
Mruknąłem coś tylko, wstając z ziemi.
- Długo tutaj pobędzie?
- Cóóż... - Tochi wyglądał na skołowanego. To był ewidentnie zły znak - Obiecałem mu, że jeżeli przyjedzie, to będzie mógł mnie odwiedzać kiedy zechce.
- Błagam, powiedz, że żartujesz.
Uśmiechnął się niewinnie. Czyli jednak nie żartował. Weszliśmy na polanę, gdzie stał domek Tochiego.
- Jak długo zostajesz, zajączku?
- Z samego rana wyjeżdżam. I tym razem pomówię z rodzicami. Nie pozwolę, żeby...
Zamilkłem. Na policzki ponownie wstąpił mi rumieniec.
- Żeby nas rozdzielili? To chciałeś powiedzieć?
Nie odpowiedziałem. Tochi zaśmiał się krótko, otwierając drzwi do mieszkania. Na łóżku leżał rozwalony Rei, czytając jakąś książkę. Nawet teraz, kiedy wiedziałem kim jest, trudno mi było rozpoznać, który z nich jest Tochim. Byli identyczni. Te same rysy twarzy, fryzury, oczy, włosy... byli identyczni.
- Witaj Tochi... i zajączku. Wygląda na to, że wszystko sobie wyjaśniliście. To uroczo. Jak zgaduję, nie mam już u ciebie szans, co?
- ...Wolałbym, żebyś mnie tak nie nazywał.
- Wybacz, ale Tochi nie zdradził mi twojego imienia, a sam się nie przestawiłeś.
- Jestem Usagi...
Rei uśmiechnął się. Chyba tylko mimiką różnił się od Tochiego. On był bardziej... sam nie wiem... dumny? Od razu było widać, że jest typem, który zarywa do każdej dziewczyny, a może nawet faceta... no... może prawie od razu.
- Rei, byłbym wdzięczny, gdybyś sobie dzisiaj poszedł.
- Aleś ty oziębły, Tochi. Rozumiem, że chcesz spędzić czas ze swoim chłopakiem... mimo wszystko... ale mógłbyś też spędzić trochę czasu z bratem.
- Wiesz, że to się zawsze źle kończy. Od zawsze źle się kończyło.
- Oj przesadzasz... a przecież, gdybym sobie ,,pożyczył" twojego chłopaka to nic by się nie stało.
Tochi zacisnął pięści. Chyba jeszcze nigdy nie wyglądał na tak złego.
- Chwila, że co?! Myślisz, że jestem jakimś przedmiotem, którego można sobie wypożyczać?! Co ty sobie myślisz? - Wybuchłem, zanim zrobił to Tochi. Może i wyglądałem na pierwszy rzut oka na zażenowanego chłopaka, który nie jest w stanie stanąć w swojej obronie, ale do cholery byłem z rodziny Takeda i jakiś kmiot nie miał prawa się tak do mnie odzywać.
- Nie wściekaj się Usagi. Kiedyś często wymienialiśmy się dziewczynami.
- Co takiego?
- Nie przeinaczaj rzeczywistości, Rei. To, że odebrałeś mi kiedyś dziewczynę jeszcze nie dowodzi tego, że wymienialiśmy się partnerami.
- Długo jeszcze będziesz mi to wypominać?
- Gwoli ścisłości, ty o tym wspomniałeś.
- Hej, Usagi, wiedziałeś, że nie jesteś jego pierwszą miłością? Założę się, że nie mówił ci o swojej pierwszej dziewczynie. To była piękna miłość.
- Zamknij się, Rei.
- Ups... czyżby twój kochanek nic nie wiedział o twoim życiu? A to nowość...
- Byłbym wdzięczny, gdybyś się wyniósł.
- Dobrze, dobrze. Nie denerwuj się już braciszku. Jeszcze tutaj wpadnę. A ty mały, możesz przemyśleć zmianę partnera. Jeżeli poleciałeś na jego wygląd, to mam taki sam i całkiem sporo kasy. Umiałbym zapewnić ci znacznie lepsze życie, niż jakiś tam leśniczy.
Czułem, że prawie się gotuje z gniewu. Tochi najwidoczniej nie powiedział mu zbyt wiele o mnie.
- Jeżeli sobie myślisz, że mógłbym zwrócić uwagę na jakiegoś kmiota, tylko dlatego, że ma pieniądze, to się mylisz! I to bardzo!
- Kmiota? - Rei był widocznie poirytowany. Ręce zaczęły mu drżeć a w oku pojawił się tik nerwowy. - Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, gnojku, przed kim stoisz.
- Mógłbym powiedzieć dokładnie to samo. Gdybyś wiedział, wahałbyś się, czy możesz się do mnie odezwać.
- Oczywiście, że tak... zastanawiałbym się, czy rozmowa z tobą nie uwłacza mojej godności.
- Em... zajączku? Rei? - Tochi nieudolnie próbował przerwać naszą kłótnie.
- I kto to mówi. Co, twoja rodzina ma mały sklepik z... roślinkami znany w twojej rodzinnej wsi i myślisz, że możesz mi rozkazywać?! Żałosne.
- Żałosna to jest twoja postawa. Rządzisz się jakbyś był samym królem, a nawet nie wiesz do kogo mówisz. Masz pojęcie, o czym to świadczy? O tym, że mój najdroższy braciszek nie zdradził ci nawet swojego nazwiska.
Otworzyłem usta, żeby odpowiedzieć, ale zamilkłem. Rei miał Racje. Nie wiedziałem o Tochim kompletnie nic, poza tym, co robi w wolnym czasie.
- To nie znaczy, że masz prawo tak się do mnie odzywać!
- Dosyć! Starczy tego! - Tochi wstąpił między naszą dwójkę  - Nie powiedziałem zajączkowi mojego nazwiska, bo to wcale nie było istotne.
- Jaaasne, że tak... przyznaj, że się bałeś, że jak się dowie prawdy, to cię zostawi.
- Bynajmniej... tak się składa, że na nazwisko ma Takeda. Tak, Usami Takeda.
Skrzyżowałem ręce na piersi, patrząc na skołowanego Reia z wyższością.
- Czekaj... chcesz mi powiedzieć... że... że twój zajączek... że chłopak, którego uwiodłeś, należy do rodu Takeda?
- Tak, należy. Więc daj mu już spokój.
- Sypiasz, z chłopakiem, którego rodzice mają najlepiej prosperującą firmę w kraju? Nie dziwię się, że jego rodzice tego nie tolerowali. Ale tak, czy tak, mógłby w końcu poznać twoje nazwisko. Skoro, jak twierdzisz, cię kocha, to chyba nie będzie to dla niego problem.
Przysłuchiwałem się ich rozmowie z coraz to większym zaciekawieniem.
- I tak mi już nie odpuści. Powiem mu całą prawdę.
- Skoro tak twierdzisz... przenocuję się w miasteczku. Miłej nocy.
Uśmiechnął się złośliwie, opuszczając mieszkanie.
- A właśnie... twój nowy chłopak całuje znacznie lepiej niż poprzednia dziewczyna.
Rzucił jeszcze, nim zamknął  drzwi. W ostatniej chwili, bo gdyby zwlekał chociaż chwilę dłużej, Tochi na pewno zrobiłby mu krzywdę. Przez chwilę stał wściekły, z drżącymi dłońmi. Potem wyładował swoje zdenerwowanie na bogu ducha winnym stole, płosząc kilka zwierzaków, które zeskoczyły na podłogę. Usiadłem spokojnie na łóżku, zakładając nogę na nogę i czekając, aż się uspokoi.
- Przepraszam cię zajączku, ale mój brat naprawdę jest nieznośny.
- Zauważyłem...
- I co? Pewnie teraz jestem ci winny wyjaśnienia - Uśmiechnął się delikatnie, siadając koło mnie.
- Na to czekam.
- Ech... no cóż. Moje prawdziwe imię to... Tochi Chiba. Pewnie kojarzysz to nazwisko.
Zastanowiłem się przez chwilę, dlaczego właściwie to nazwisko było takim sekretem. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że to nazwisko nie jest mi całkowicie obce.
- Czekaj... Chiba? Nie masz chyba na myśli jednej z większych firm prawniczych?
- Nie mamy co się porównywać z twoją rodziną, ale też nam się nieźle powodzi.
- Czekaj... cały czas mnie okłamywałeś...
- Nie okłamałem cię.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?! - Wstałem gwałtownie z łózka, stając nad Tochim - Ty o mnie wiesz wszystko a ja nawet nie wiedziałem, że nie jesteś samotnym leśniczym! Nie wiedziałem, że masz rodzinę! W dodatku taką jak rodzina Chiba! Jak mogłeś to przede mną ukrywać?! Nawet nie wiem, czy jesteś tą osobą, za która cię uważałem! Kim ty właściwie jesteś?!
Tochi też wstał. Złapał delikatnie moją rękę. Miał łagodne spojrzenie, mimo, że moja mina jednoznacznie mówiła, że mam wielką ochotę zrobić mu krzywdę.
- Kim jestem? Jestem kimś, kto cię kocha. Jestem gotowy oddać dla ciebie wszystko. Włącznie z własnym szczęściem. Czy moje nazwisko jest aż tak ważne? Kochałem cię i zawsze będę cię kochał. Pokochałeś zwykłego leśniczego. Dlaczego więc miałbyś nie zaakceptować tego, kim naprawdę jestem. Zwłaszcza, że właściwie nic to nie zmienia.
- Oszukałeś mnie! Nie powiedziałeś mi, kim jesteś! Jak mam ci teraz zaufać!
- Wiem, że powinienem ci powiedzieć, ale tak naprawdę nigdy nie uważałem, że to jest ważne. Z moją rodziną nie miałem kontaktu od lat. Nie spodziewałem się, że ty będziesz mógł ją kiedyś poznać, więc po co ci było to wiedzieć? Możesz być teraz na mnie zły, ale przyrzekam, że od teraz będziesz wiedział mnie, co tylko zechcesz.
Uniósł moją twarz, przysuwając się do niej powoli. Szybko odepchnąłem go od siebie, ale nie zdążyłem wykonać nawet dwóch kroków, kiedy złapał za moją koszulę, całując mnie namiętnie. Ponownie go odepchnąłem.
- Wystarczy tego! Co ty sobie myślisz?! Że wystarczy, że mnie pocałujesz, ja ci się podporządkuję i wszystko będzie dobrze?!
- Zajączku, naprawdę cię przepraszam i naprawdę cię kocham. Powiedz, co zmienia moje nazwisko? Że moja rodzina ma pieniądze? Ja ich nie mam. Odciąłem się od nich już dawno temu.
- To tylko gorzej o tobie świadczy. Najpierw okłamałeś mnie, że masz mnie dosyć…
- Zrobiłem to dla ciebie.
- Nie przerywaj mi. Potem doprowadziłeś do tego, że całowałem się z twoim bratem a na koniec okazuje się, że przez ten cały czas mnie okłamywałeś.
- Nigdy nie okłamałem cię odnośnie mojego nazwiska.
- Ale mi o tym nie powiedziałeś!
- Nie pytałeś.
- Przestań odwracać kota ogonem! Jestem wściekły!
- Wiem zajączku. Naprawdę cię przepraszam. Nie miałem pojęcia, że to ma aż takie znaczenie. Zresztą, sam powiedz, jakie znaczenie ma moje nazwisko?
Spojrzałem na niego z ukosa. Nie odpowiedziałem.
- Wiem, że jesteś na mnie wściekły. Mogę więc coś zrobić, żebyś przestał się gniewać.
Milczałem przez chwilę. Tochi miał niesamowicie prosty tok myślenia. Zrobiłem coś złego, więc przeproszę i wszystko będzie już dobrze. Jakby to, że mnie okłamał nic nie znaczyło.
- Chcę… chcę żebyś nigdy więcej nie ważył się czegokolwiek przede mną ukrywać. Dotarło?
- Obiecuję.
Delikatnie objął moją twarz i pocałował.  Nogi mimowolnie zaczęły mi drżeć. Chciałem się od niego odsunąć, ale jego bliskość okradała mnie ze wszystkich sił. Po chwili puścił mnie, pozwalając mi opaść na łóżko.
- H-hej, czekaj! Co ty sobie myślisz?! Naprawdę uważasz, że cokolwiek załatwisz w ten sposób?! Dalej jestem wściekły!
- Wiem zajączku.
- I nie myśl, że załatwisz to tak łatwo! Jeżeli kiedykolwiek jeszcze mnie okłamiesz, albo coś przede mną zataisz, będziesz knuł intrygi albo spróbujesz mnie zostawić to przyrzekam, że nie zobaczysz mnie więcej.
Chciałem, żeby to zabrzmiało bardziej stanowczo, jednak czułem, że spojrzenie Tochiego roztapia moje serce, doszczętnie niszcząc całą złość, która kryła się w moim sercu. Tochi uśmiechnął się delikatnie. Widziałem, że ledwo powstrzymuje śmiech. Oparł głowę na mojej piersi, splatając swoje dłonie z moimi. Byłem beznadziejny, że tak łatwo mu się poddałem. A może to dlatego, że tak dawno go nie widziałem?
- Oczywiście zajączku. I już nigdy nie pozwolę ci odejść. Kocham cię.

poniedziałek, 26 maja 2014

Zajączek LI - Prawda


Minęły dwa dni. Praktycznie nie wychodziłem z pokoju. Jadłem w nim, uczyłem się wyłącznie z książek. Nie chciałem widzieć się nawet z nauczycielami.  Całe szczęście moje rodzeństwo rozumiało moją potrzebę samotności i nie odwiedzali mnie.
   W sobotę wreszcie zdecydowałem zrobić coś więcej poza szlochaniem do poduszki. Dzień był słoneczny. To mógł być dobry znak. Było wcześnie. Pewnie wszyscy jeszcze spali. Zostawiłem na stole karteczkę, że idę się przejść i poszedłem na bus.
  Po kilku godzinach dojechałem na miejsce. U Tochiego było pochmurnie. Wyglądało, jakby zaraz miał spaść deszcz. Kupiłem sobie gorącą czekoladę w barze w miasteczku. Byłem trochę zbyt roztrzęsiony, żeby od razu tam pójść. Długo siedziałem w barze, nim w końcu udało mi się wziąć w garść i ruszyć świetnie znaną mi leśną dróżką.
  Cały drżałem. Wspomnienie bezwzględnego oblicza Tochiego było zbyt wyraźne, żebym był spokojny. Wszedłem na polanę z szybko bijącym sercem. Bałem się, czy spotkam tu tego Tochiego, którego znałem i... kochałem, czy tego, którego spotkałem przed kilkoma dniami. Siedział na schodach przed swoim domkiem. Palił. Wyglądał... inaczej, niż zwykle. Miał zupełnie inne spojrzenie. Nie to samo, które widziałem niedawno, ale… tak bardzo przypominało spojrzenie zwykłych ludzi.
- Tochi?
Zapytałem niepewnie, wchodząc na polanę. Odwrócił się w moją stronę. Nie wyglądał na zaskoczonego. Wciągnął dym z papierosa i wyrzucił go na ziemię.
- Co tutaj robisz?
Powstrzymałem łzy, które prawie wpłynęły mi do oczu.
- Musimy coś wyjaśnić…
- Myślałem, że wyjaśniliśmy.
- Nie. Nic nie wyjaśniliśmy. Nie wierzę, że to co powiedziałeś, było prawdą. Jeżeli moi rodzice ci coś powiedzieli, to...
- Nic mi nie mówili. Zrozum, znudziłeś mi się.
Pokręciłem głową. Nie... to nie mogła być prawda.
- I co? To wszystko było kłamstwem? Cały czas grałeś? To wszystko co mówiłeś... co robiłeś... to była jedna wielka farsa?
Tochi westchnął, wstając z schodków i podchodząc do mnie. Pochylił się nieco nad moją twarzą.
- Tak...
Zacisnąłem wargi. Nie mogłem już powstrzymać łez. Teraz nikt go nie kontrolował. Mógł powiedzieć, jeżeli to był sprytny manewr. Naprawdę nic do mnie nie czuł?
- Nie wierzę ci.
- Ech... co muszę zrobić, żebyś zrozumiał jaka jest prawda?
Nie wiedziałem. Byłem pewny, że to wszystko to jakiś żart. Nie mogłem przyjąć tego do wiadomości. Przecież... kochałem go... kochałem bardziej niż kogokolwiek innego. Obrócił moje spokojne życie o 180 stopni. Bez niego... bez niego moje życie było nic nie warte. Bez niego mógłbym nawet nie żyć. Zrobiłem krok w tył, wyciągając zza pasa krótki nożyk. Nie wiem, co właściwie chciałem osiągnąć. Tochi cofnął się o krok, kiedy przyłożyłem ostrze do żył w mojej lewej ręce.
- Uspokój się zajączku. Odłóż ten nóż.
- Powiedz prawdę. Nie wierzę, że to wszystko było kłamstwem. Nie mogłeś przez cały ten czas udawać. Powiedz prawdę...
- Proszę cię, odłóż ten nóż. Zrobisz sobie krzywdę.
Ręka mi drżała. Tochi wyciągnął ręce, ale pokręciłem tylko głową, ponownie się cofając.
- Powiedz prawdę. Nie wierzę, żebyś nagle przestał mnie kochać.
- I chcesz się zabić z tak błahego powodu?
Nie odpowiedziałem. Nie poruszyłem się nawet. Po moich policzkach spływały łzy. Tochi powoli podszedł do mnie. Jego spojrzenie było znacznie spokojniejsze. Złapał czule moją dłoń i pociągnął mnie do siebie. Zamknąłem oczy chwilę po tym, jak na ustach poczułem delikatny pocałunek. Upuściłem nóż na ziemię, łapiąc Tochiego za przód koszuli. Jego pocałunek był zupełnie inny niż zwykle. Bardziej agresywny i namiętny za to mniej czuły.
   Kiedy odsunął się ode mnie a ja otworzyłem oczy, zobaczyłem, że uśmiecha się delikatnie. Nie był to jego typowy uśmiech. W ogóle nie wyglądał jak jego uśmiech. Tak samo jak jego gesty, spojrzenia i dotyk. Ale jakie to miało znaczenie, że... jest trochę inny? To dalej był Tochi. Tochi, którego kochałem. Chłodne ręce wsunęły się pod moją bluzkę, jadąc w górę po moim kręgosłupie.
- Rei! Co ty wyprawiasz?
Coś, lub ktoś odepchnęło mnie od Tochiego. Siła była na tyle duża, że straciłem równowagę i upadłem na ziemię. Spojrzałem w górę. Czerwone od łez oczy rozszerzyły mi się w niedowierzeniu. Przetarłem oczy, przekonany, że to łzy dwoją mi obraz. Jednak nie. Przede mną stało dwóch Tochich. Jeden, ten z którym dopiero co się całowałem i drugi, który trzymał tego pierwszego za przód koszuli i wyglądał, jakby ledwo się powstrzymywał, żeby go nie pobić. Patrzyłem to na jednego to na drugiego, dalej nie wiedząc co tu się właściwie dzieje.
- Oj, weź wyluzuj. Nic się nie stało  - Powiedział ten pierwszy.
- Nic się nie stało?! Dlaczego się z nim całowałeś?!
- Coś musiałem zrobić. Wyglądał na załamanego.
- To jeszcze nie jest powód!
- Hej, jak masz teraz jakieś wąty, to mogłeś sam to załatwić.
- Wiesz doskonale, że nie mogłem.
- Ja to wiem, ale postaraj się to teraz jemu wytłumaczyć.
Pierwszy Tochi wskazał na mnie głową. Ten drugi puścił go i wyciągnął rękę w moją stronę. Nie uśmiechał się, ale jego spojrzenie było spokojnie. Zdezorientowany skorzystałem z jego pomocy. Gdy tylko stanąłem na nogach przytulił mnie do siebie.
- Tak cię przepraszam, zajączku.
Nie wiedziałem jak mam zareagować. Który z nich był Tochim, którego znałem?
- Chyba należą ci się wyjaśnienia, co?
Zapytał, puszczając mnie z uścisku i przejeżdżając palcem po moim policzku. Pokiwałem głową, zbyt zszokowany, żeby powiedzieć cokolwiek innego.
- Ten tutaj  - Wskazał na chłopaka, z którym się całowałem - To mój brat, Rei.
Otworzyłem usta w niedowierzaniu. Rei uśmiechnął się zalotnie, podnosząc rękę, jakby chciał mi pomachać.
- Możesz nas zostawić? - Zwrócił się do niego Tochi.
- Nie. Ale wy możecie iść.
Tochi westchnął, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc do lasu. Szedłem za nim, bo byłem zbyt skołowany, by stawiać opór i... chciałem się dowiedzieć o co tutaj do cholery chodzi.
- Posłuchaj mnie zajączku. Po pierwsze, musisz wiedzieć, że ja naprawdę cię kocham.
Oparł dłonie na moich ramionach, przysuwając się delikatnie do mojej twarzy. Zrobiłem krok w tył. Jasne, że też się za nim stęskniłem, ale wolałem się dowiedzieć co się tutaj dzieje. Tochi przysiadł na ziemi, klepiąc miejsce koło siebie. Nie poruszyłem się.
- Wiem, masz całkowite prawo być na mnie wściekły i nic mnie nie usprawiedliwia, ale...
- Poczekaj chwilę - Przerwałem mu, wreszcie będąc w stanie się odezwać - Najpierw mi wyjaśnij o co tutaj chodzi. Co to za gościu, czy to on, czy ty byłeś przed moim domem, czy może jeszcze ktoś zupełnie inny. Co się tutaj dzieje?!
Uśmiechnął się delikatnie. Miałem wrażenie, że moje serce zaraz się roztopi. Z trudem powstrzymywałem się przed rzuceniem mu się na szyję.
- Cóż... twoi rodzice złożyli mi ostatnio wizytę. Powiedzieli, że jeżeli ośmielę się kiedykolwiek jeszcze z tobą spotkać, to zarówno ty i ja, stracimy wszystko. Nie chciałem pozbawiać cię twojego rodzeństwa, wiem jak wiele dla ciebie znaczą. Nie chciałem, żebyś wybierał między mną a nimi. Dlatego musiałem z tobą zerwać. Wiem, jak bardzo cię skrzywdziłem, ale nie chciałem, żebyś potem cierpiał, gdyby odebrali ci wszystko oprócz mnie. Sam ledwo to zniosłem. I tak, wtedy to ja byłem przed twoim domem. Miałem wrażenie, że serce mi pęknie. Wiedziałem, że przyjedziesz mnie odwiedzić, więc poprosiłem mojego brata bliźniaka, żeby jakoś cię odesłał do domu. Nie zniósłbym tego, gdybym ponownie miał cię zranić.
- Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? Skąd mam wiedzieć, że nie grasz, tak jak grałeś wcześniej, a to rodzice mieli racje, że chciałeś mnie tylko wykorzystać?
- Skoro naprawdę w to wierzysz, to czemu tutaj przyszedłeś?
- B-bo ja... chciałem poznać prawdę.
- I poznałeś. Przyznaj, że po prostu jesteś na mnie zły i wymyślasz wymówki.
- Tak. Jestem zły.  Jestem cholernie zły! Masz pojęcie jak się czułem?! Jesteś największym idiotą, jakiego kiedykolwiek spotkałem!
Tochi uśmiechnął się, wstając i łapiąc mnie za rękę. Poczułem, jak na policzki wstępuje mi rumieniec. Opuściłem głowę. Niech go szlag. Tak bardzo bałem się, że go stracę, że nie byłem w stanie go odepchnąć.  
- Nie myśl sobie, że odpuszczę co tak łatwo. Powinienem w tej chwili potraktować cię tak samo jak ty mnie. Mógłbym powiedzieć, że to koniec i odejść.
- Zajączku, naprawdę cię przepraszam. Robiłem to też dla ciebie. Ale dobrze, że dowiedziałeś się prawdy. Nie wiem, czy dałbym radę wytrzymać bez ciebie jeszcze kilka dni dłużej.
Byłem słaby. Byłem cholernie słaby. Wiedziałem, że powinienem być na niego zły, ale fakt, że poniekąd robił to dla mnie sprawił, że nie dałem rady dłużej go nienawidzić.
- D-dlaczego nic mi nie powiedziałeś o swojej rodzinie? Ty o mojej wiesz prawie wszystko. Ja nawet nie wiedziałem, że masz brata bliźniaka.
- Cóż... nie dogaduję się najlepiej z moją rodziną. Raczej rzadko się z nimi widuję. W sumie... praktycznie z nimi nie gadałem już od kilku lat. Rei nieźle się zdziwił, kiedy poprosiłem go o pomoc. Całe szczęście się zgodził.
Uśmiechnął się, przysuwając jeszcze bliżej. Oparłem się o konar drzewa za mną, patrząc gdzieś w ziemię. Coraz bardziej traciłem pewność siebie.
- Mogłeś go powstrzymać chwilę wcześniej... - Powiedziałem cicho.
- To akurat nie moja wina. Starałem się nie patrzeć na to, co się dzieje. Dobrze, że chociaż na chwilę spojrzałem.
- Wręcz znakomicie...
Tochi uśmiechnął się, podnosząc mój podbródek.
- Ale teraz musisz przyznać, że tęskniłeś.
- Nic nie muszę! Poza tym, ciągle jestem zły!
- Przepraszam, zajączku.
- Poczekaj chwilę... mówiłeś, że moi rodzice ci zagrozili, tak?
- Tak. Miałem nigdy więcej się z tobą nie spotkać.
- Co chcieli odebrać tobie? Ja miałem zostać odcięty od rodzeństwa, tak? A ty?
Tochi westchnął ciężko. Nie patrzył na mnie.
- Powiedzieli, że spalą ten las.
Otworzyłem usta w niedowierzaniu. Nie spodziewałem się, nawet po moich rodzicach, takiego okrucieństwa. Przecież... przecież żyły tu zwierzęta... Tochi tu żył... mogli chodzić tutaj jacyś ludzie. Spalając las mogli nie tylko zaszkodzić naszej planecie, ale również zabić zwierzęta, a także ludzi. Pokręciłem głową. Nie mogłem uwierzyć, że rzeczywiście by to zrobili.
- Więc co zamierzasz? - Zapytałem w końcu, gdy tylko odzyskałem oddech.
- Kocham cię zajączku. Nie chcę cię stracić, ale boję się... boję się, że za tą cenę obaj utracimy wszystko oprócz siebie. Boję się, że za to możesz mnie znienawidzić.
Czułym gestem przesunął kosmyk włosów za moje ucho. Pochylił się, żeby mnie pocałować. Powstrzymałem go, odsuwając od siebie.
- I dlatego udawałeś, że mnie nienawidzisz?! Nie łatwiej by było po prostu ze mną pogadać?! Dać jakikolwiek znać, że... że po prostu nie mówiłeś na serio?! Wiesz, jak się czułem, kiedy mówiłeś, że po postu chciałeś mnie wykorzystać?! Gdybyś mi wszystko wytłumaczył, na pewno coś byśmy wymyślili!
Uśmiechnął się delikatnie.
- Więc masz jakiś pomysł, zajączku?
- Nie wiem. Na pewno jest jakieś wyjście. Mogę... mogę pogadać z rodzicami. Mimo wszystko znam ich. Może jakoś się z nimi dogadam.
- A jak nie?
- To odejdę. Wyprowadzę się i już nie wrócę.
Z początku Tochi patrzył na mnie zszokowany. Po chwili na jego usta powoli wstępował uśmiech.
- Wyprowadzisz się z domu, dla mnie?
Dopiero wtedy zrozumiałem, o co mu chodzi. Zalałem się rumieńcem, odwracając głowę.
- N... nie... nie to miałem na myśli. Przestań sobie wszystko dopowiadać!
Zacisnąłem powieki.
- Też cię kocham.
Powiew wiatru strącił liście z drzew. Wśród gałęzi popiskiwały leśnie zwierzątka. Nie przeszkadzała mi ich obecność, kiedy wśród spadających liści łączyłem się z Tochim w namiętnym pocałunku. Pocałunku, którego tak mi brakowało.

sobota, 17 maja 2014

Zajączek L - To koniec...

 
- Tochi? Co ty tutaj robisz?
- Musimy pogadać...
Głos Tochiego był zimny i surowy. Chciałem mu powiedzieć, że to nie jest dobra chwila na odwiedziny, że rodzice są w domu, że znowu mogę mieć kłopoty... nie powiedziałem. Wszystko wydawało się sprytnie uknutym planem. Może gdybym powiedział słowo za dużo, rodzice wykorzystaliby to przeciwko mnie.
- To koniec.
Powiedział w końcu Tochi. Spojrzałem na niego. Był całkowicie spokojny. W jego oczach nie dostrzegłem żadnych uczuć. Ani smutku, ani żalu... nic. Pomyślałem, że może grać, ale jadalni, w której byli rodzice nie widać było z przed pokoju. Nie zauważyliby jakiegoś tajnego gestu. A nikogo innego nie było. Przełknąłem ślinę. Wierzyłem w Tochiego. Nie mógłby o tak mnie porzucić. Musiał mieć jakiś plan.
- Rozumiem... - Powiedziałem spokojnie. Mimo moich starań, głos i tak mi drżał.
- Nie, zajączku... nie rozumiesz  - Brzmiał poważnie... bardzo poważnie. Jakby... naprawdę chciał się ze mną rozstać? Nie, to nie było możliwe - Nie chodzi tutaj o ciebie, o twoją rodzinę, problemy, o to, co ci pozwalają a czego zakazują. Po prostu, nie zależy mi na tobie. Nigdy nie zależało. A skoro mam wybór, być z tobą do końca życia, albo cię zostawić, to musze się z tobą pożegnać. Wybacz zajączku, ale nic dla mnie nie znaczyłeś.
Nogi zaczęły się pode mną uginać, a ręce drżeć. On nie mógł mówić na serio. Nie uśmiechał się... nigdy nie widziałem go tak poważnym. Jakby to nie był Tochi. Do oczu napłynęły mi łzy. Pokręciłem głową.
- Nie... nie możesz mówić serio.
- To wszystko było grą, zajączku. Wystarczyło uśmiechać się bez przerwy, dać ci złudzenie opieki i bezpieczeństwa a ty niemal z marszu zgodziłeś się pójść ze mną do łóżka.
- Nie wierzę ci... udajesz, prawda? Powiedz, że to tylko żart.
- Jak długo będziesz się wypierał prawdy? Twoi rodzice od początku mieli racje. Nic dla mnie nie znaczysz i nie znaczyłeś.
Już się odwracał, żeby odejść i zostawić mnie samego, jednak... nie mogłem na to pozwolić.
- Tochi, czekaj!
Złapałem go za ramie, odwracając w moją stronę.
- Jeżeli naprawdę... jeżeli to co powiedziałeś jest prawdą powiedz to, spójrz mi w oczy i powiedz mi, że nigdy mnie nie kochałeś.
Przez chwilę w jego spojrzeniu widziałem wahanie. Szybko jednak znikło. Pochylił się nade mną, patrząc beznamiętnie w moje zapłakane oczy. Jego słowa dotarły do mnie jak przez szybę. Uśmiechnął się bezczelnie i poszedł... tak po prostu... zostawił mnie. Nawet się nie odwrócił. Straciłem władzę w nogach. Opadłem na kolana. Po policzkach spływały mi łzy.
- Wybacz Usagi. Musimy iść do pracy. Dobrze, że wszystko sobie ustaliliście.
Wyminęli mnie i poszli do samochodu. Byli spokojni. Musieli wiedzieć, że Tochi się zjawi. Oni też mnie całkowicie zignorowali. Nie przejąłem się tym. To nie była żadna nowość. Cały czas jednak rozpaczałem nad tym, co powiedział Tochi. Nie wierzyłem, że mógłby kiedykolwiek coś takiego powiedzieć. Przecież twierdził, że mnie kocha... przecież... ja kochałem jego... uratował mnie... jako pierwszy mnie pocałował... z nim miałem swój pierwszy raz... nie mógł teraz twierdzić, że to nic nie znaczyło.
- Usagi? Co ty tutaj robisz?
Kashikoi rano wyszedł na spotkanie. Musiał się zdziwić, kiedy zobaczył, jak klęczę zapłakany na ziemi. Zwłaszcza, jeżeli wcześniej wyminął Tochiego i rodziców.
- Usagi, co się stało?
Wytarłem oczy, starając się opanować drżenie ramion.
- Chodź. Zrobię ci herbaty.
Pokiwałem głową, wstając z ziemi. Kashikoi wziął mnie pod ramie i poprowadził do domu. Podał mi chusteczkę i zaczął szykować herbatę. Trząsłem się na krześle, chlipiąc cicho. Kashikoi podał mi herbatę, siadając koło mnie.
- Co się stało?
Pokręciłem głową. Nie byłem w stanie mu tego powiedzieć. Objął mnie ramieniem, przytulając do siebie. Cieszyłem się, że nie było obecnie służby w domu. Wyglądałem naprawdę żałośnie. Nie chciałem, żeby ktokolwiek mnie widział w takim stanie. Wziąłem łyka gorącego napoju.
- Trochę lepiej?
Pokręciłem głową. W ogóle nie czułem się lepiej.
- Pójdę do pokoju...
Powiedziałem, ścierając łzy z oczu. Kashikoi pogłaskał mnie po włosach. Zabrałem herbatę i poszedłem do pokoju, gdzie rzuciłem się na łóżko i wtuliłem twarz w poduszkę. Poczułem listy, schowane za poszewką. Listy od Tochiego. Najlepszy dowód na to, że musiał mnie kochać. Że to wszystko nie mogło być kłamstwem. Mógł przecież dać mi jakiś znak... jakikolwiek... on przecież na pewno mnie kochał...

sobota, 10 maja 2014

Zajączek XLIX - Musimy pogadać...

 
O dziwo, spędzenie czasu z Tochim i moim rodzeństwem, kiedy wiedzieli co nas łączy było o wiele mniej kompromitujące i nieznośne, niż mógłbym się spodziewać. Dobrze się dogadywali, Tochi nie robił w stosunku do mnie żadnych jednoznacznych gestów... całkiem miło spędziliśmy dzień. W końcu nadszedł czas rozstania.
- Do zobaczenia zajączku.
Powiedział Tochi, stojąc już w progu i uśmiechając się czule.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś mnie tak nie nazywał...
Skrzyżowałem ręce na piersi, odwracając głowę. Nie podobało mi się, że Tochi mnie tak nazywa przy moim rodzeństwie. Było to niesamowicie żenujące. Uśmiechnął się szeroko, pochylając się nade mną. Opuściłem zaczerwienioną twarz na ziemie.
- Może was opuścić, żebyście mogli się pożegnać?
Zapytał Kashikoi, który nagle pojawił się za mną ze złośliwym uśmieszkiem.
- Obejdzie się.
Odpowiedziałem oschle. Chwilę potem poczułem dłoń Tochiego na karku. Nie zdążyłem zareagować, kiedy złożył na moim policzku delikatny pocałunek. Odwróciłem czerwoną twarz od mojego rodzeństwa.
- Miło was było znowu zobaczyć. Do zobaczenia.
Powiedział i poszedł. Całe szczęście, bo nie wiem, czy zniósłbym, gdyby ta żenująca szopka trwała dłużej.
- Wiesz co braciszku, jesteście naprawdę uroczy.
- Mogłabyś tak o mnie nie mówić?
- Moim zdaniem Hana ma racje, nichan. To naprawdę słodkie, że znalazłeś swoją prawdziwą miłość. A pan Tochi jest naprawdę miły.
- I przestań się tak dąsać. To nic złego, że zakochałeś się w facecie. Niby powinienem mieć o tym inne zdanie, ale... w sumie jako pierwszy z rodziny przełożyłeś miłość nad obowiązki rodzinne. To powód do dumy.
- Jak na takiego głupka znalazłeś sobie sympatycznego chłopaka.
Uśmiechnąłem się lekko, wbrew sobie. Cieszyłem się, że wszyscy polubili Tochiego. Wiedziałem przynajmniej, że są po mojej stronie.
- Skoro mamy dzień wolny, to może wybierzemy się na tenisa? Spędzimy trochę czasu razem.
Dzień minął przyjemnie. Najpierw chwilę pograliśmy, poszliśmy do kina a potem do restauracji. Miło było trochę z nimi pobyć. Zwłaszcza teraz, gdy nie musiałem już nic przed nimi ukrywać. Wiedziałem, że mogę im powiedzieć o wszystkim i liczyć na ich wsparcie.
 Wieczorem Minako miała okazję odwiedzać nas w domu. Przyszła na obiad, a potem ,,jakoś tak wyszło", że obejrzała ze mną film i została na noc. Tym razem z pomocą Kashikoia została usadzona w sąsiednim pokoju.
- Usagi... śpisz?
Usłyszałem ją, gdy nad ranem stanęła w moich drzwiach. Podniosłem się na łóżku, przecierając oczy.
- Może nadszedł czas, żebyś i ty mnie odwiedził? Nie miałeś jeszcze okazji mnie odwiedzić i ledwo co znasz mojego ojca. Chyba czas to zmienić, skoro chodzimy ze sobą, prawda?
Zacisnąłem zęby, żeby nie wybuchnąć gniewem. Wkurzało mnie, że musiałem udawać, że z nią chodzę. Kochałem Tochiego i nikogo innego. A na pewno nie Minako.
- Tak, to chyba dobry pomysł.
Powiedziałem spokojnie. Uśmiechnęła się szeroko.
- To jeszcze się umówimy, tak? Na razie muszę wracać do siebie.
- Jasne. Zadzwonię do ciebie.
Podekscytowana opuściła mój pokój. Odetchnąłem. Zawsze, kiedy spędzałem z nią czas byłem spięty, bo bałem się, że może ode mnie wymagać czegoś więcej niż tylko randki. Czegoś, co mogłem dać tylko Tochiemu.  Wtedy do pokoju weszła służąca.
- Witam, panie Usagi. Jak minęła wczorajsza randka?
- W porządku...
- Przepraszam za ciekawość. Za pół godziny ma pan śniadanie. Panicza rodzeństwo już się szykuje. Na śniadanie ma pan przygotowane omlety z serem oraz rogaliki. Potem ma panicz lekcje do południa. Nie ma panicz dzisiaj żadnych dodatkowych zajęć. A… państwo Takeda proszą, żeby panicz się z nimi spotkał około piętnastej.
- Coś jeszcze?
- Nie, to wszystko.
Machnąłem ręką, odprawiając służącą. Co takiego mogli chcieć ode mnie rodzice? Jakoś ciężko mi było uwierzyć, żeby nie miało to związku z Tochim. Przed poznaniem jego widziałem się z nimi raz na rok. Chyba nie zorientowali się, ze znowu się z nim spotykam? Moje rodzeństwo na pewno by mnie nie wydało, więc o co mogło chodzić?
 Dzień minął spokojnie i z ciężko bijącym sercem udałem się na spotkanie z moimi rodzicami. Wyglądało na to, że podczas tej rozmowy odprawiona została cała służba.
- Coś się stało?
Zapytałem, siadając przy stole, przed rodzicami.
- Nie... właściwie nie. Chodzi o tego twojego przyjaciela. Nie utrzymujecie już kontaktu, prawda?
Zapytał spokojnie mój ojciec. Nie wyglądało, jakby miał do mnie pretensje. Może było to zwykłe pytanie?
- Przecież wiecie, że nie. Skąd to pytanie?
- Chcieliśmy się upewnić. Nie wybaczylibyśmy sobie, gdyby ten człowiek cię zranił.
- Dlaczego niby miałby mnie ranić?
- Dobrze, że się rozstaliście.
- Dlaczego miałby mnie zranić?
- On po prostu chciał cię wykorzystać. Tacy ludzie skupiają się wyłącznie na wartościach fizycznych i materialnych. Jemu nigdy na tobie nie zależało.
Matka wzruszyła ramionami. Nawet przez chwilę nie pomyślała, że Tochi był dla mnie kimś ważnym. Mówiła o nim jak o pierwszym lepszym, który tylko szuka okazji.
- Nie prawda... – Powiedziałem, zaciskając zęby.
- Słucham?
- To co mówicie to nie jest prawda. Tochi mnie kochał. Tego akurat jestem pewny.
- Naprawdę sądzisz, że ten marny leśniczy cokolwiek do ciebie czuł?
- Tak. Ja to wiem.
Ojciec westchnął ciężko.
- Tak myśleliśmy. Obawiamy się, że jeżeli będziesz trwać dalej w tym złudzeniu, może pewnego dnia zechcesz do niego wrócić.
- Do tego nie dojdzie. Nie chcę po prostu, żebyście go obrażali.
- Nie przerywaj mi, Usagi. Baliśmy się, że zechcesz do niego wrócić i zaprzepaścić całe swoje szczęście. Złożyliśmy więc mu wizytę. Nie przerywaj mi, mówiłem. Nic mu nie jest. Powiedzieliśmy, że nie chcemy, żeby cię skrzywdził. Cóż... przyznał, że chciał cię tylko wykorzystać. Nie przerywaj mi. To wszystko jest prawdą. Możesz nam nie wierzyć. W sumie spodziewaliśmy się tego. Ten twój Tochi uznał, że skoro i tak nie będzie mógł cię już wykorzystać, to nie musi dłużej udawać zainteresowania tobą.
- Tochi nie zrobiłby czegoś takiego. Jest skromnym leśniczym. Nie potrzebowałby moich pieniędzy.
- Usagi... jesteś niesamowicie naiwny. Jemu chodziło o inne korzyści...
Zalałem się rumieńcem, wbijając wzrok w ziemię. Byłem wściekły. Nie mieli prawa tak mówić o Tochim. Nie sądzę, żeby przy okazji rozgryźli moją grę. Zachowanie, które przedstawiłem byłoby jak najbardziej adekwatne, do sytuacji, nawet gdyby z Tochim nic mnie nie łączyło. Sprzeczkę przerwało pukanie do drzwi. Rodzice nie wyglądali na zdziwionych.
- Otwórz.
Nakazał mój ojciec. Niepewnie wstałem od stołu, idąc w stronę drzwi. Zamarłem, gdy zobaczyłem, kto za nimi stoi.
- Tochi? Co tutaj robisz?
- Musimy pogadać...
 

sobota, 3 maja 2014

Zajączek XLVIII - Rodzeństwo

Ciepła, delikatna dłoń odgarnęła włosy z mojego czoła za ucho. Czułem to wyraźnie, pomimo wciąż ogarniającej mnie senności. Po chwili delikatny pocałunek został złożony na moim policzku. Otworzyłem oczy.
- Witaj zajączku.
Powiedział spokojnie Tochi, pochylając się nade mną.
- Cześć...
Odparłem, odwracając się na drugi bok. Po chwili kołdra, którą się opatulałem, została zrzucona na podłogę.
- Oddaj... zimno...
- Przyniosłem śniadanie.
- Nie chcę jeść.
Wtuliłem twarz w poduszkę. Chciało mi się spać. Nie miałem niestety możliwości leżenia tak chociażby kilka minut. Tochi złapał mnie za przód koszuli, zmuszając do siadu. Przetarłem oczy, rozciągając się przeciągle. Tochi położył na moich kolanach talerz z o dziwo pysznie wyglądającymi tostami. Popatrzyłem najpierw na jedzenie, a potem na niego.
- Spokojnie. Kupiłem w pobliskim barze śniadaniowym. Pewnie ci posmakują.
- Dzięki.
Spróbowałem pierwszego tostu. Nie był dziełem sztuki kulinarnej, ale  była to najsmaczniejsza rzecz, jaką dostałem od Tochiego. Szybko zjadłem śniadanie i odłożyłem talerz na stolik nocny.
- Smakowało?
- Bardziej, niż cokolwiek co przygotowałeś.
Tochi zaśmiał się, czochrając moje włosy. 
- Co cię wprawiło w tak dobry nastrój?
- Twoja obecność zajączku.
Objął mój kark, przysuwając mnie do siebie i namiętnie całując. Oparłem ręce na jego piersi, próbując go odepchnąć.
- D...dlaczego zawsze musisz... to robić?
- Too... czyli to? - Zaczął składać delikatne pocałunki na mojej szyi, a potem obojczykach. - Czy może to? - Podwinął górną część mojej piżamy, pieszcząc moje sutki. - A może...
- Skończysz wreszcie?! O to wszystko!
Tochi mruknął tylko, przysysając się do mojej piersi. Poczułem, jak moje uda zaczynają drżeć. Odrzuciłem głowę w tył, opierając się łokciami o materac.
- Nie wygląda, jakby ci to przeszkadzało.
- Przeszkadza... ach... aaa...
Uśmiechnął się pod nosem, przejeżdżając językiem od moich sutków coraz niżej w dół, aż do podbrzusza. Wygiąłem się w łuk, czując nieznośne łaskotanie w tym miejscu. Odwróciłem głowę i złączyłem nogi, kiedy spodenki od mojej piżamy zaczęły zsuwać się z moich bioder.
- Czek... czekaj... przes...
Tochi zatkał moje usta, wsuwając do nich język i od razu nim poruszając. W jego oczach dostrzegłem wilka, w którego się zamieniał. Zacisnąłem dłonie na prześcieradle i jęknąłem do jego ust, kiedy zaczął mnie pobudzać. Nie sprzeciwiałem mu się, kiedy wręcz zdzierał ze mnie ubrania i rzucał je gdzieś na podłogę. Nie mogłem protestować, ani się wyrywać, kiedy coraz na nowo doprowadzał mnie do wytrysku i poruszał się we mnie szybko i agresywnie. Z trudem łapałem oddech przy każdym kolejnym pchnięciu a moje jęki wydawały się dochodzić do każdego zakamarka w tym domu. I chociaż po każdym dojściu Tochiego we mnie, protestowałem, przed dalszym aktem, dopiero po godzinie mogliśmy zakończyć. Z oczu Tochiego zniknął wilk i w końcu zaczął się ze mnie wysuwać. Cały drżałem, od przyjemności, której mi dostarczył. Po moich udach spływała biała ciecz. Złączyłem nogi, kładąc policzek na poduszce. Tochi czułym gestem okrył moje ramiona kołdrą.
- Nie... nienawidzę... cię...
Powiedziałem z niemałym trudem, łapiąc oddech po każdej sylabie.
- Wiesz... może faktycznie powinienem nauczyć się kontrolować w łóżku...
- Może?!.. Może?!
Podniosłem się gwałtownie, tak, żeby nie usiąść na tyłku. Tochi zarzucił mi na ramiona swoją koszulę.
- No dobrze... przepraszam... znowu.
Obrzuciłem go morderczym spojrzeniem, pozwalając, by zapiął guziki swojej koszuli.
- Może... na przyszłość postaram się kontrolować?
- Już to widzę...
Tochi poczochrał moje włosy, całując mnie w policzek. Zastanawiałem się tylko, dlaczego zawsze muszę nosić na sobie jego koszulę, a nie swoją. Skrzyżowałem ręce na piersi, odwracając się bokiem do niego.
- Dobrze, dobrze... to już się nie powtórzy. Przyrzekam, że jak w przyszłości będziemy uprawiać seks, ograniczę się do pół godziny.
- Naprawdę musisz mówić takie kompromitujące rzeczy?
Opuściłem głowę, cały się czerwieniąc.
- Jak dla mnie nie jest to kompromitujące. A to dlatego, że cię kocham.
- Nie pojmuję twojej logiki.
Tochi uśmiechnął się tylko szeroko, przewracając mnie na łóżko i wplątując palce we włosy.
- Znowu zaczynasz?
- Jeszcze nic nie zacząłem.
- Ale...
- Spokojnie. Nie chcę cię wykończyć. Poróbmy dzisiaj coś razem, co?
- Ciągle razem coś robimy.
- Wiem, ale chciałbym zobaczyć jak tutaj spędza się wolny czas. Pojedźmy gdzieś, gdzie twoja rodzina nas nie zobaczy.
- Nie chodzi tutaj tylko o moją rodzinę. Przyjaciele, koledzy, ludzie, którzy mogą mnie znać... przed nimi wszystkimi nie będziemy się w stanie ukryć.
- Więc obiecuję, że nie będę wykonywał w miejscu publicznym żadnych gestów, które mogłyby nas zdradzić. To jak?
Tochi patrzył mi w oczy z szerokim uśmiechem, nawijając kosmyki moich włosów na palce. Najchętniej bym go odrzucił, ale jego spojrzenie i dotyk wydawały się przeszywać moją duszę.
- Cóóż...
- Braciszku?! Braciszku jesteś tu?!
Spiąłem się gwałtownie, gdy z dołu rozległ się głos Hany.
- O nie... nie nie nie nie nie. Co ona tu robi?
- Pewnie przyszła cię odwiedzić. Nic w tym dziwnego.
- To nie jest zabawne! Skąd wiedziała, że tu jestem?! Złaź ze mnie! Nie mogą cię tutaj zobaczyć!
- Czemu nie?
- Jeszcze nie teraz. Złaź ze mnie.
Złapałem go za ramiona, odsuwając od siebie. Na schodach rozległy się kroki.
- Może się przywitam?
- Błagam cię Tochi, schowaj się gdzieś. Powiem im prawdę, ale jeszcze nie teraz - Kroki robiły się coraz głośniejsze - Błagam...
Tochi westchnął, wstając z łóżka i stając za drzwiami na sekundę przed tym, jak otworzyły się i stanęła w nich Hana i Kashikoi. Całe szczęście zdążyłem się zakryć od pasa w dół kocem.
- Hej Braciszku. Szukaliśmy cię. Nie słyszałeś jak wchodziliśmy?
- Wybaczcie, mocno spałem. Co tu robicie?
- Nie przyszedłeś na noc, więc my przyszliśmy do ciebie, Niichan. Twoi koledzy nie wiedzieli, gdzie jesteś, więc pomyśleliśmy, że mogłeś chcieć pobyć trochę sam.
Świetnie... nie mogło być gorzej... W dodatku Raito i Hana też tu byli.
- To fajnie. Miło będzie znowu spędzić razem czas.
Uśmiechnąłem się. Mam nadzieję, że skutecznie ukryłem zażenowanie.
- Może zrobić ci herbatę? - Zapytała Hana.
- Bardzo chętnie.
- Dobrze. Panie Tochi, pan też chcę?
Przymknęła nieco drzwi, by móc na niego spojrzeć.
- Tak, poproszę.
Uśmiechnął się, odpowiadając. Zaraz potem drzwi zostały zamknięte. Twarz miałem całkowicie czerwoną. Ani Hana ani nikt inny z mojego rodzeństwa nie wyglądał na zdziwionego. Od początku musieli się spodziewać, że dalej się z nim umawiam. Boże, nie mogłem bardziej się skompromitować. Chociaż nie... mogli jeszcze przyłapać nas obu na łóżku w jednoznaczniej sytuacji. Chociaż w sumie prawie na jedno wychodzi. W jednym pokoju, Tochi bez koszuli, którą to ja miałem na sobie. W dodatku pościel na łóżku była kompletnie pognieciona i porozwalana. Nie wspominając o włosach, które sterczały mi na wszystkie kierunki. Mogłem tylko mieć nadzieję, że Enma i Rato się nie domyślili, o co chodzi.
- Rzucę się z okna...
Tochi przysiadł na skraju łóżka, uśmiechając się lekko i obejmując mnie ramieniem.
- Oj przestań, nic się nie stało. Już od dawna wiedzą, że jesteśmy razem. Teraz tylko się upewnili... że nic się nie zmieniło po ostatnim spotkaniu mnie z twoimi rodzicami.
- To zupełnie coś innego!
- No tak... zasłyszenie prawdy od twoich rodziców, a zauważenie nas w takiej sytuacji to dwie różne rzeczy. Ale... mogło być gorzej.
Obrzuciłem go zirytowanym spojrzeniem. Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi.
- Niiiichan! Schodzicie już?! Herbata gotowa!
Wzdrygnąłem się gwałtownie. Po chwili na schodach ponownie rozległy się kroki.
- Może powinieneś się ubrać?
- Wiem o tym!
Wyskoczyłem z łóżka, rozglądając się po podłodze w poszukiwaniu chociażby spodni. Udało mi się na szybko nasunąć dresy, dokładnie w chwili, w której w drzwiach stanął Kashikoi.
- Długo będziecie tutaj siedzieć? Nie, żebym miał zamiar się czepiać, ale czekamy na was.
- Wybaczcie. Już idziemy.
Tochi uśmiechnął się do mojego brata, wstając z łóżka. Złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę drzwi.
- H-hej. Moglibyście poczekać na mnie kilka minut? Przebrałbym się tylko i...
- Czekaliśmy dostatecznie długo  - Kashikoi oparł się na framudze drzwi. Oczywiście nie chodziło tutaj o herbatę. Czekali wystarczająco długo, bym powiedział im prawdę o mnie i Tochim. Ewidentnie teraz zamierzali usłyszeć ode mnie masę kompromitujących wyjaśnień. To miała być swojego rodzaju okrutna kara, za kłamstwa. Tochi na szczęście puścił mnie na schodach, pozwalając zejść samemu. Dosiadłem się do Hany, Enmy i Raito. Chłopcy wkrótce dosiedli się do nas.
- Więęc... Usagi. Czas najwyższy chyba na wyjaśnienia, prawda?
Zaczął mój starszy brat. Opuściłem głowę ze skruchą. Chociaż o wiele bardziej byłem zażenowany niż skruszony.
- Przepraszam, ze was okłamałem. Musiałem to zrobić, żeby rodzice dali mi spokój... planowałem wam powiedzieć prawdę... kiedyś.
- Jesteś idiotą Usagi. Wiesz, że mamy gdzieś z kim i po co się umawiasz, więc tak jakby szanujemy twoje zboczenie...
- Nie mam żadnego zboczenia...
- I tak wiemy, że masz. A skoro nam to nie przeszkadza, mógłbyś chociaż nas nie okłamywać, że jesteś normalny.
- Ale ja jestem normalny...
- Zależy co się uważa za normalne...
- Enma, daj mu spokój. W sumie z bólem serca muszę stwierdzić, że postąpiłeś właściwie. Możliwe, że gdybyśmy znali prawdę, nie udałoby ci się tak zwinnie okłamać rodziców. A nie wybaczyłbym sobie, gdybyś przez nas stracił miłość swojego życia.
Po zakończeniu monologu mojego starszego brata, Tochi przysłonił usta ręką, żeby powstrzymać śmiech, a ja byłem jeszcze bardziej czerwoni niż wcześniej.
- N-nie przesadzasz aby trochę? T-to... to nie jest... Pomógłbyś mi, zamiast się śmiać!
- Wybacz zajączku, ale to twoje rodzeństwo. Wolę się do tego nie wtrącać.
Tak mówił, ale widać było, że najzwyczajniej w świecie się wyśmienicie bawi. Zresztą tak samo jak Kashikoi. Czułem, że w dalszym ciągu się na mnie mści.
- Dobrze... czy możemy uznać, że jesteśmy kwita?
- Powiedzmy, że tak... Jednak muszę jeszcze o coś zapytać.
Przewróciłem oczami, czekając na kolejna żenujące pytanie. Jak się jednak okazało, nie miało być skierowane do mnie.
- Tochi, wybacz, że pytam, ale ponieważ umawiasz się z moim bratem, muszę to wiedzieć. Właściwie co czujesz do Usagiego? Jak wiele dla ciebie znaczy?
Wziąłem łyk herbaty. Byłem przygotowany na to, że Tochi nazwie mnie swoim zajączkiem, lub otwarcie powie, że kocha mnie jak nikogo na świecie. Nie spodziewałem się, że mógłby wymyśleć coś jeszcze bardziej żenującego.
- Cóóż… wczoraj oświadczyłem się zajączkowi, ale chyba dostałem kosza.
Tochi uśmiechnął się szeroko, a ja o mało co nie oplułem całego stołu herbatą.
- Że co proszę?! N-niby kiedy?
- Wczoraj wieczorem. Nie pamiętasz?
- Oww… to takie urocze… chociaż trochę dziwne.
- To teraz Tochi będzie w naszej rodzinie? – Zapytał Raito.
- N-nie! To jedno wielkie nieporozumienie! Tochi, nie opowiadaj takich rzeczy!
- Kiedy to prawda. Chyba nie zaprzeczysz.
Kashikoi przygryzł dolną wargę. Robił tak zawsze, gdy próbował powstrzymać śmiech. Całe szczęście Hana przerwała tą żenującą wymianę zdań.
- A propo ślubu, co zamierzasz zrobić teraz z Minako? – Zapytała Hana.
- Jak to co? Będę wykonywał swoje obowiązki, jako jeden z dziedziców rodu Takeda. Przynajmniej do czasu...
Nikt więcej nic nie powiedział. Nie musieli. Każdy wiedział co miałem na myśli. Miałem znosić Minako tak długo, jak nie zażądają ode mnie czegoś więcej niż randek. Nikt jednak nie wiedział, że stawką w tej okrutnej grze nie jest tylko majątek, który może zostać mi odebrany, ale całe moje rodzeństwo... lub Tochi, w zależności od moich wyborów.