************************************
- Ćśś... - Szepnął Tochi, wkładając dwa palce do moich ust. - Chcesz, żeby nas usłyszeli?
Odjęknąłem coś w odpowiedzi, gdy mnie pobudzał. Prawie żałowałem, że wtedy go pocałowałem. Prawie, bo mina tej całej Kory była wtedy bezcenna. Szkoda, że musiałem za to zapłacić oddaniem się w łazience przy pokoju Tochiego.
Uśmiechał się drapieżnie, kiedy jeździł językiem po mojej piersi, pieszcząc moją skórę.
- Tochi... ja... - Zachłysnąłem się powietrzem, gdy usadził mnie na swoich nogach i zaczął wkładać we mnie palce. Zatkał moje usta pocałunkiem i dalej mnie rozciągał, drugą ręką mnie pobudzając. Drżałem z podniecenia, wyginając się w łuk na tyle, na ile pozwalała mi obecna pozycja.
Zagryzłem wargi, gdy z moich ust wydobył się stanowczo zbyt głośny jęk. Kompletnie straciłem panowanie nad swoim ciałem. Jedyne co byłem w stanie zrobić to całkowicie poddać się Tochiemu.
Każdy jego dotyk, każde słowo, każdy pocałunek i oddech doprowadzało moje ciało do spazmów rozkoszy. Nie mogłem nawet myśleć, gdy się we mnie poruszał. Pomimo najszczerszych chęci i prób w pewnym momencie przestałem kontrolować mój głos. Wolałem nawet nie myśleć co pomyśli sobie cały dom. Otępiały mózg całkowicie to zignorował, do reszty poddając się rozkoszy.
- Wyglądasz na zadowolonego - Tochi uśmiechnął się szeroko, wylewając żel pod prysznic na gąbkę.
- Głupek... - prychnąłem tylko, przyciągając kolana do piersi. Tochi najpierw mnie obmył pod prysznicem a potem niemal na siłę wciągnął do wspólnej kąpieli. Teraz miękką gąbką zaczął przejeżdżać mi po twarzy.
- Aleś się ubłocił...
- A jak myślisz, czyja to wina?
- Skąd miałem wiedzieć, że masz tak słabą koordynacje?
- Byłeś pewny, że uda mi się wejść na tą siatkę bez uszczerbku? - Zamknąłem oczy, żeby nie wpadł mi do nich żel do kąpieli.
- Cóóż... sam nie wiem. Miałem taką nadzieję.
Zjechał gąbką na moją szyję, dokładnie przyglądając się mojej skórze. Całe szczęście, że wlał do wody sporą ilość jakichś żelów, więc otaczała nas gruba warstwa piany.
- Wiesz, chyba nie powinniśmy tego robić - Powiedziałem spokojnie, czując jak moje ciało drży, kiedy Tochi pieścił je gąbką.
- Myślisz? - Nawet nie podniósł wzroku. Nie wyglądał na ani trochę przejętego tym co powiedziałem.
- Jesteśmy w domu u twojej rodziny. Co jak nagle ktoś wpadnie?
- To moja prywatna łazienka w moim pokoju. Rei ma lepsze rzeczy do roboty niż prześladowanie mnie. Mei i Su tym bardziej. Nie przejmuj się.
Objął mnie, przesuwając ręce na moje plecy i przejeżdżając po nich gąbką. zagryzłem wargi, żeby przypadkiem nie jęknąć i delikatnie wygiąłem się w łuk.
- Coś nie tak?
- Nie przejeżdżaj po moim kręgosłupie... wiesz, że tego nienawidzę...
- A ja bym powiedział, że wręcz przeciwnie. Nie sądzisz, że to całkiem przyjemne?
- Wcale, że nie... giach... - Jęknąłem, gdy ponownie to zrobił.
- I co? Nie jest przyjemnie? - Uśmiechnął się, gdy spojrzałem na niego lodowato. - Odwróć się, umyję ci plecy.
Zrobiłem to co chciał tylko po to, żeby móc przestać pokładać się na jego piersi.
- Przed nami jeszcze cały dzień... prawie... co będziemy dzisiaj robić?
Wzruszyłem ramionami. Tochi delikatnie zaczął jeździć po moich plecach. Było naprawdę przyjemnie. Rozluźniłem się i odchyliłem nieco do tyłu.
- Przyjemnie, co?
- Zamknij się - Podniósł moją twarz i delikatnie pocałował w usta. Rzeczywiście było przyjemnie. Co prawda nienawidziłem wspólnych kąpieli, bo były niezwykle żenujące, ale nigdzie nie mogłem się tak rozluźnić jak podczas nich.
- Długo jeszcze zamierzacie tutaj siedzieć? - Drzwi otworzyły się z hukiem a ja wzdrygnąłem się gwałtownie. Rei niczym nie speszony wszedł do łazienki i stanął przed wanną. Poczułem jak policzki zalewają mi się rumieńcem. Spiąłem się cały i przyciągnąłem kolana do piersi.
- Rei naprawdę nie masz co robić? - To tylko sen. To musi być sen... to się nie dzieje na prawdę. - W tym domu jest ze sto łazienek, musiałeś przyleźć tutaj?
- Musiałem. Mam coś ważnego.
- Więc po co tu przylazłeś? I cokolwiek to jest nie może poczekać dziesięciu minut?
- Myślisz, że gdyby mogło, to bym tu przychodził?
- Więc się streszczaj...
- Rei, powiedziałeś mu już? - Nie... nie nie nie... tylko nie bliźniaczki. Modliłem się, żeby to był jakiś koszmar. Schowałem głowę między kolana, żeby na nich nie patrzeć.
- Przeszkadzamy?
- Tak trochę... nie możecie przyjść potem?
Umrę.. zaraz umrę... nabrałem ochoty, żeby się utopić, ale umarłbym raz jeszcze, gdyby Tochi siłą wyciągnął mnie z wanny.
- Rodzice wracają jutro.
- Lepiej się zastanów co im powiesz.
- Albo co zrobisz.
- Oni też nie byli zachwyceni waszym przedstawieniem - Zakończyła jedna z bliźniaczek. Druga nic nie dopowiedziała, więc to musiał być koniec ich przemówienia.
- Dobrze wiedzieć. A teraz byłoby miło, gdybyście wyszli.
Mei i Su opuściły pokój bez słowa. Rei postanowił chwilę z tym zwlekać.
- Więc widzisz, musiałem przyjść... - Powiedział spokojnie.
- Wpadłeś tutaj tylko po to, żeby mi powiedzieć, że rodzice jutro wracają?
- Właściwie to tak. Właśnie dzwonili.
- I nie mogło to poczekać dziesięciu minut?
- Mogło. Jednak nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zobaczyć pół nagiego zajączka - Nie sądziłem, że było to możliwe, ale zaczerwieniłem się jeszcze bardziej.
- Rei, masz się wynieść stąd w tej chwili, jeżeli nie chcesz, żebym zrobił ci krzywdę.
- Jasne, jasne... tylko kończcie szybko. Nie wiem jak długo można się pieprzyć. Nawet ja miałbym już dość...
- Rei!
- Niech ci będzie... Widzimy się potem.
Rozbrzmiało trzaśnięcie drzwiami. Mimo to czekałem dłuższy czas, dalej skulony, dalej przyciskając kolana do piersi.
- Um... Zaj...
- Nienawidzę twojego domu.
- Jeszcze tylko kilka dni. Wytrzymasz - Powiedział czule, kładąc ręce na moich ramionach i całując mnie w szyję.
- Nie wierzę, że tak po prostu to wpadli...
- Lepiej się przyzwyczaj. Niestety Mei i Su są tak wyprane z uczuć, że nie przejmują się wstydem a Rei uwielbia wpędzać innych w zakłopotanie.
- To wszystko twoja wina...
- Tak, moja wina. Biorę na siebie całą odpowiedzialność... dobrze, że było dużo piany, prawda?
- Nienawidzę cię.
- Spójrz na to z tej strony... jeszcze dwa-trzy dni i będziemy mogli wrócić do siebie. Albo jak zechcesz to ty wrócisz do siebie - Podniosłem głowę i spojrzałem na niego. Tak spokojnie powiedział to, że za kilka dni będę musiał odjechać. Uśmiechnął się delikatnie i odpowiedział na pytanie, którego nawet nie zdążyłem zadać. - Przecież wiesz, że cię kocham. Doskonale wiem, że będziesz czuł się lepiej u siebie. Twoje rodzeństwo pewnie myśli tak samo. Będę cię odwiedzał co tydzień.
- Tochi...
- Hmm?
- Nie zapraszaj nikogo, kiedy mnie nie będzie.
Uśmiechnął się, gładząc mnie po włosach.
- Zresztą nieważne - Powiedziałem, nim zdążył odpowiedzieć. - Chodźmy już wreszcie. - Odwróciłem się do Tochiego, ale ten nie wykonał żadnego ruchu. Pewnie miał nadzieję, że będzie się mógł na mnie bezczelnie gapić, gdy będę wychodził.
- Jak chcesz możesz wyjść.
- Mówiłem, że cię nienawidzę?
Uśmiechnął się promiennie, pochylając w moją stronę i opierając swoje czoło o moje.
- A co? Coś się stało?
- Przecież dobrze wiesz, że... - Zawiesiłem głos, gdy zobaczyłem czerwoną pręgę na ramieniu Tochiego, prawdopodobnie ciągnącą się aż od pleców. Minęło kilka chwil, zanim zorientował się na co dokładnie patrzę i zakrył ranę dłonią.
- Co ci się stało w plecy?
- Nic takiego - Odchylił się nieco do tyłu, żebym nie mógł się przyjrzeć. - Może rzeczywiście już chodźmy.
Zmrużyłem oczy, ale Tochi nie dał mi się wykłócać. Podał mi ręcznik i uśmiechnął się szeroko. Mimo wszystko wziąłem go od niego. Wolałem nie czekać aż zmieni zdanie i sam będzie chciał mnie wytrzeć.
- Więc co chciałbyś zrobić? - Zapytał, gdy siedzieliśmy już w jego pokoju.
Zastanowiłem się przez chwilę. W zamyśleniu przyłożyłem wskazujący palec do ust i teatralnym chodem zacząłem okrążać Tochiego. Zrobiłem kilka kółek, odczekałem, aż będzie w wygodnej dla mnie pozycji i pchnąłem go na łóżko, twarzą do dołu. Nim zdążył zareagować siadłem mu na plecach i podciągnąłem jego bluzkę aż pod szyję. Całe jego plecy były poorane czerwonymi pręgami. Kilka wyglądało na dość głębokie. Tochi podniósł się na łokciach i odwrócił twarz w moją stronę. Przynajmniej na tyle, na ile był w stanie w obecnej pozycji.
- Możesz już ze mnie zejść? - Zapytał zdecydowanie rozbawiony.
- Co ci się do cholery stało?
- To nic takiego.
- Nic takiego? Wyglądasz jakbyś przejechał plecami po desce z powbijanymi gwoździami. I to kilka razy. Jak mogłeś się tak załatwić?
- Cóóż...
- Coś cię zaatakowało?
- Chyba można tak powiedzieć...
- Przygarnąłeś jakiegoś niebezpiecznego przybłędę, który rzucił się na ciebie we śnie?
- Nie do końca...
- To co się stało?! - Byłem już mocno zdenerwowany. Nie tylko tym, że tak się załatwił, ale tym, że tak usilnie starał się mi tego nie powiedzieć. W końcu Tochi się odwrócił i podniósł do półsiadu w taki sposób, że teraz siedziałem na jego biodrach.
- Naprawdę nic poważnego. Nie musisz się tym przejmować.
- Jak mam się tym nie przejmować, jak masz całe poorane plecy? Kiedy się tak załatwiłeś?
Tochi uśmiechnął się, jakby lekko zakłopotany. Chciał jeszcze się wykręcać, ale zmierzyłem go lodowatym spojrzeniem, nie znoszącym sprzeciwu.
- Więc... wczoraj...
- Co? Przecież to nie możliwe. Byliśmy razem cały dzień. Co prawda te ślady wyglądają na świeże, ale nie miałeś jak wczoraj...
Zamarłem, gdy dotarło do mnie, jak dokładnie Tochi się ,,załatwił". Opuściłem czerwoną twarz i zszedłem z jego bioder.
- Przepraszam... - Wydukałem.
- Nic się nie stało - Uśmiechnął się promiennie, siadając przy mnie.
- To ty tak twierdzisz. Wiesz, jak okropnie to wygląda? - Opuściłem twarz, ze wszystkich sił usiłując ukryć rumieniec.
- Daj spokój zajączku, przecież to nie twoja wina.
- Powiedziałbym raczej, że moja...
Podciągnąłem nogi pod brodę i przycisnąłem je do piersi, kiedy Tochi przysunął się niebezpiecznie blisko mnie.
- Przesadzasz zajączku. Zdarzało mi się być bardziej poharatanym. A wiesz co? Nawet bym powiedział, że mi to pochlebia.
Zerknąłem na niego kątem oka. Uśmiechał się delikatnie. W końcu się przemogłem i zapytałem:
- A niby dlaczego?
- Bo oznacza to, jak bardzo przyjemnie ci było.
Ponownie zalałem się rumieńcem, zaciskając zęby.
- T-ty... naprawdę musisz mówić tak żenujące rzeczy?
- Tak, bo cię kocham.
Głupi głupek. Dlaczego musi cały czas sprawiać, że czuję się tak zażenowany? Pocałował mnie delikatnie w policzek i przeczesał włosy. Nienawidziłem tego, że serce biło mi szybciej od takich drobnostek.