niedziela, 29 marca 2015

Zajączek LXXXVI - Rany

Tak, wiem, wiem. Kasai zły człowiek, który spóźnia się z notami. Sooorki... dopadła mnie wiosenna depresja i niechęć do pisania oraz własnych prac. Miałam nadzieję, że nikt nie zauważy, że się spóźniam, ale cóż xD

************************************


- Ćśś... - Szepnął Tochi, wkładając dwa palce do moich ust. - Chcesz, żeby nas usłyszeli?
Odjęknąłem coś w odpowiedzi, gdy mnie pobudzał. Prawie żałowałem, że wtedy go pocałowałem. Prawie, bo mina tej całej Kory była wtedy bezcenna. Szkoda, że musiałem za to zapłacić oddaniem się w łazience przy pokoju Tochiego.
Uśmiechał się drapieżnie, kiedy jeździł językiem po mojej piersi, pieszcząc moją skórę.
- Tochi... ja... - Zachłysnąłem się powietrzem, gdy usadził mnie na swoich nogach i zaczął wkładać we mnie palce. Zatkał moje usta pocałunkiem i dalej mnie rozciągał, drugą ręką mnie pobudzając. Drżałem z podniecenia, wyginając się w łuk na tyle, na ile pozwalała mi obecna pozycja.
Zagryzłem wargi, gdy z moich ust wydobył się stanowczo zbyt głośny jęk. Kompletnie straciłem panowanie nad swoim ciałem. Jedyne co byłem w stanie zrobić to całkowicie poddać się Tochiemu.
Każdy jego dotyk, każde słowo, każdy pocałunek i oddech doprowadzało moje ciało do spazmów rozkoszy. Nie mogłem nawet myśleć, gdy się we mnie poruszał. Pomimo najszczerszych chęci i prób w pewnym momencie przestałem kontrolować mój głos. Wolałem nawet nie myśleć co pomyśli sobie cały dom. Otępiały mózg całkowicie to zignorował, do reszty poddając się rozkoszy.



- Wyglądasz na zadowolonego - Tochi uśmiechnął się szeroko, wylewając żel pod prysznic na gąbkę.
- Głupek... - prychnąłem tylko, przyciągając kolana do piersi. Tochi najpierw mnie obmył pod prysznicem a potem niemal na siłę wciągnął do wspólnej kąpieli. Teraz miękką gąbką zaczął przejeżdżać mi po twarzy.
- Aleś się ubłocił...
- A jak myślisz, czyja to wina?
- Skąd miałem wiedzieć, że masz tak słabą koordynacje?
- Byłeś pewny, że uda mi się wejść na tą siatkę bez uszczerbku? - Zamknąłem oczy, żeby nie wpadł mi do nich żel do kąpieli.
- Cóóż... sam nie wiem. Miałem taką nadzieję.
Zjechał gąbką na moją szyję, dokładnie przyglądając się mojej skórze. Całe szczęście, że wlał do wody sporą ilość jakichś żelów, więc otaczała nas gruba warstwa piany.
- Wiesz, chyba nie powinniśmy tego robić - Powiedziałem spokojnie, czując jak moje ciało drży, kiedy Tochi pieścił je gąbką.
- Myślisz? - Nawet nie podniósł wzroku. Nie wyglądał na ani trochę przejętego tym co powiedziałem.
- Jesteśmy w domu u twojej rodziny. Co jak nagle ktoś wpadnie?
- To moja prywatna łazienka w moim pokoju. Rei ma lepsze rzeczy do roboty niż prześladowanie mnie. Mei i Su tym bardziej. Nie przejmuj się.
Objął mnie, przesuwając ręce na moje plecy i przejeżdżając po nich gąbką. zagryzłem wargi, żeby przypadkiem nie jęknąć i delikatnie wygiąłem się w łuk.
- Coś nie tak?
- Nie przejeżdżaj po moim kręgosłupie... wiesz, że tego nienawidzę...
- A ja bym powiedział, że wręcz przeciwnie. Nie sądzisz, że to całkiem przyjemne?
- Wcale, że nie... giach... - Jęknąłem, gdy ponownie to zrobił.
- I co? Nie jest przyjemnie? - Uśmiechnął się, gdy spojrzałem na niego lodowato. - Odwróć się, umyję ci plecy.
Zrobiłem to co chciał tylko po to, żeby móc przestać pokładać się na jego piersi.
- Przed nami jeszcze cały dzień... prawie... co będziemy dzisiaj robić?
Wzruszyłem ramionami. Tochi delikatnie zaczął jeździć po moich plecach. Było naprawdę przyjemnie. Rozluźniłem się i odchyliłem nieco do tyłu.
- Przyjemnie, co?
- Zamknij się - Podniósł moją twarz i delikatnie pocałował w usta. Rzeczywiście było przyjemnie. Co prawda nienawidziłem wspólnych kąpieli, bo były niezwykle żenujące, ale nigdzie nie mogłem się tak rozluźnić jak podczas nich.
- Długo jeszcze zamierzacie tutaj siedzieć? - Drzwi otworzyły się z hukiem a ja wzdrygnąłem się gwałtownie. Rei niczym nie speszony wszedł do łazienki i stanął przed wanną. Poczułem jak policzki zalewają mi się rumieńcem. Spiąłem się cały i przyciągnąłem kolana do piersi.
- Rei naprawdę nie masz co robić? - To tylko sen. To musi być sen... to się nie dzieje na prawdę. - W tym domu jest ze sto łazienek, musiałeś przyleźć tutaj?
- Musiałem. Mam coś ważnego.
- Więc po co tu przylazłeś? I cokolwiek to jest nie może poczekać dziesięciu minut?
- Myślisz, że gdyby mogło, to bym tu przychodził?
- Więc się streszczaj...
- Rei, powiedziałeś mu już? - Nie... nie nie nie... tylko nie bliźniaczki. Modliłem się, żeby to był jakiś koszmar. Schowałem głowę między kolana, żeby na nich nie patrzeć.
- Przeszkadzamy?
- Tak trochę... nie możecie przyjść potem?
Umrę.. zaraz umrę... nabrałem ochoty, żeby się utopić, ale umarłbym raz jeszcze, gdyby Tochi siłą wyciągnął mnie z wanny.
- Rodzice wracają jutro.
- Lepiej się zastanów co im powiesz.
- Albo co zrobisz.
- Oni też nie byli zachwyceni waszym przedstawieniem - Zakończyła jedna z bliźniaczek. Druga nic nie dopowiedziała, więc to musiał być koniec ich przemówienia.
- Dobrze wiedzieć. A teraz byłoby miło, gdybyście wyszli.
Mei i Su opuściły pokój bez słowa. Rei postanowił chwilę z tym zwlekać.
- Więc widzisz, musiałem przyjść... - Powiedział spokojnie.
- Wpadłeś tutaj tylko po to, żeby mi powiedzieć, że rodzice jutro wracają?
- Właściwie to tak. Właśnie dzwonili.
- I nie mogło to poczekać dziesięciu minut?
- Mogło. Jednak nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zobaczyć pół nagiego zajączka - Nie sądziłem, że było to możliwe, ale zaczerwieniłem się jeszcze bardziej.
- Rei, masz się wynieść stąd w tej chwili, jeżeli nie chcesz, żebym zrobił ci krzywdę.
- Jasne, jasne... tylko kończcie szybko. Nie wiem jak długo można się pieprzyć. Nawet ja miałbym już dość...
- Rei!
- Niech ci będzie... Widzimy się potem.
Rozbrzmiało trzaśnięcie drzwiami. Mimo to czekałem dłuższy czas, dalej skulony, dalej przyciskając kolana do piersi.
- Um... Zaj...
- Nienawidzę twojego domu.
- Jeszcze tylko kilka dni. Wytrzymasz - Powiedział czule, kładąc ręce na moich ramionach i całując mnie w szyję.
- Nie wierzę, że tak po prostu to wpadli...
- Lepiej się przyzwyczaj. Niestety Mei i Su są tak wyprane z uczuć, że nie przejmują się wstydem a Rei uwielbia wpędzać innych w zakłopotanie.
- To wszystko twoja wina...
- Tak, moja wina. Biorę na siebie całą odpowiedzialność... dobrze, że było dużo piany, prawda?
- Nienawidzę cię.
- Spójrz na to z tej strony... jeszcze dwa-trzy dni i będziemy mogli wrócić do siebie. Albo jak zechcesz to ty wrócisz do siebie - Podniosłem głowę i spojrzałem na niego. Tak spokojnie powiedział to, że za kilka dni będę musiał odjechać. Uśmiechnął się delikatnie i odpowiedział na pytanie, którego nawet nie zdążyłem zadać. - Przecież wiesz, że cię kocham. Doskonale wiem, że będziesz czuł się lepiej u siebie. Twoje rodzeństwo pewnie myśli tak samo. Będę cię odwiedzał co tydzień.
- Tochi...
- Hmm?
- Nie zapraszaj nikogo, kiedy mnie nie będzie.
Uśmiechnął się, gładząc mnie po włosach.
- Zresztą nieważne - Powiedziałem, nim zdążył odpowiedzieć. - Chodźmy już wreszcie. - Odwróciłem się do Tochiego, ale ten nie wykonał żadnego ruchu. Pewnie miał nadzieję, że będzie się mógł na mnie bezczelnie gapić, gdy będę wychodził.
- Jak chcesz możesz wyjść.
- Mówiłem, że cię nienawidzę?
Uśmiechnął się promiennie, pochylając w moją stronę i opierając swoje czoło o moje.
- A co? Coś się stało?
- Przecież dobrze wiesz, że... - Zawiesiłem głos, gdy zobaczyłem czerwoną pręgę na ramieniu Tochiego, prawdopodobnie ciągnącą się aż od pleców. Minęło kilka chwil, zanim zorientował się na co dokładnie patrzę i zakrył ranę dłonią.
- Co ci się stało w plecy?
- Nic takiego - Odchylił się nieco do tyłu, żebym nie mógł się przyjrzeć. - Może rzeczywiście już chodźmy.
Zmrużyłem oczy, ale Tochi nie dał mi się wykłócać. Podał mi ręcznik i uśmiechnął się szeroko. Mimo wszystko wziąłem go od niego. Wolałem nie czekać aż zmieni zdanie i sam będzie chciał mnie wytrzeć.
- Więc co chciałbyś zrobić? - Zapytał, gdy siedzieliśmy już w jego pokoju.
Zastanowiłem się przez chwilę. W zamyśleniu przyłożyłem wskazujący palec do ust i teatralnym chodem zacząłem okrążać Tochiego. Zrobiłem kilka kółek, odczekałem, aż  będzie w wygodnej dla mnie pozycji i pchnąłem go na łóżko, twarzą do dołu. Nim zdążył zareagować siadłem mu na plecach i podciągnąłem jego bluzkę aż pod szyję. Całe jego plecy były poorane czerwonymi pręgami. Kilka wyglądało na dość głębokie. Tochi podniósł się na łokciach i odwrócił twarz w moją stronę. Przynajmniej na tyle, na ile był w stanie w obecnej pozycji.
- Możesz już ze mnie zejść? - Zapytał zdecydowanie rozbawiony.
- Co ci się do cholery stało?
- To nic takiego.
- Nic takiego? Wyglądasz jakbyś przejechał plecami po desce z powbijanymi gwoździami. I to kilka razy. Jak mogłeś się tak załatwić?
- Cóóż...
- Coś cię zaatakowało?
- Chyba można tak powiedzieć...
- Przygarnąłeś jakiegoś niebezpiecznego przybłędę, który rzucił się na ciebie we śnie?
- Nie do końca...
- To co się stało?! - Byłem już mocno zdenerwowany. Nie tylko tym, że tak się załatwił, ale tym, że tak usilnie starał się mi tego nie powiedzieć. W końcu Tochi się odwrócił i podniósł do półsiadu w taki sposób, że teraz siedziałem na jego biodrach.
- Naprawdę nic poważnego. Nie musisz się tym przejmować.
- Jak mam się tym nie przejmować, jak masz całe poorane plecy? Kiedy się tak załatwiłeś?
Tochi uśmiechnął się, jakby lekko zakłopotany. Chciał jeszcze się wykręcać, ale zmierzyłem go lodowatym spojrzeniem, nie znoszącym sprzeciwu.
- Więc... wczoraj...
- Co? Przecież to nie możliwe. Byliśmy razem cały dzień. Co prawda te ślady wyglądają na świeże, ale nie miałeś jak wczoraj...
Zamarłem, gdy dotarło do mnie, jak dokładnie Tochi się ,,załatwił". Opuściłem czerwoną twarz i zszedłem z jego bioder.
- Przepraszam... - Wydukałem.
- Nic się nie stało - Uśmiechnął się promiennie, siadając przy mnie.
- To ty tak twierdzisz. Wiesz, jak okropnie to wygląda? - Opuściłem twarz, ze wszystkich sił usiłując ukryć rumieniec.
- Daj spokój zajączku, przecież to nie twoja wina.
- Powiedziałbym raczej, że moja...
Podciągnąłem nogi pod brodę i przycisnąłem je do piersi, kiedy Tochi przysunął się niebezpiecznie blisko mnie.
- Przesadzasz zajączku. Zdarzało mi się być bardziej poharatanym. A wiesz co? Nawet bym powiedział, że mi to pochlebia.
Zerknąłem na niego kątem oka. Uśmiechał się delikatnie. W końcu się przemogłem i zapytałem:
- A niby dlaczego?
- Bo oznacza to, jak bardzo przyjemnie ci było.
Ponownie zalałem się rumieńcem, zaciskając zęby.
- T-ty... naprawdę musisz mówić tak żenujące rzeczy?
- Tak, bo cię kocham.
Głupi głupek. Dlaczego musi cały czas sprawiać, że czuję się tak zażenowany? Pocałował mnie delikatnie w policzek i przeczesał włosy. Nienawidziłem tego, że serce biło mi szybciej od takich drobnostek.

sobota, 21 marca 2015

Zajączek LXXXV - Kora

Zanim zacznę, chciałam was przeprosić za to, że ostatni rozdział był taki krótki. Mam nadzieję, że dzisiejsza nota poprawi wam humor :3
P.S po raz kolejny zapraszam na mojego fp ---> https://www.facebook.com/HistorieYaoi?fref=ts
Znajdują się tam ogłoszenia o nowych notach a również czasami inne przydatne informacje. Jak na przykład ta, że gdyby pod ostatnim postem uzbierałoby się 10 komentarzy to nowy post byłby już w środę ^ ^
Przypominam jeszcze, że jeżeli chcecie pochwalić się twórczo np. w rysowaniu, wyszywaniu, wycinaniu, cospleyach, wycinaniu w drewnie możecie robić prace związane z tym blogiem i mi wysyłać. Jestem pewna, że sporo osób chętnie zobaczy pracę kogoś bardziej uzdolnionego plastycznie niż ja ^ ^
*********************


Myślałem, że umrę ze wstydu, kiedy przez całą podróż powrotną musiałem znosić spojrzenia rodzeństwa Tochiego, którzy zerkali na mnie ilekroć się kręciłem, żeby usiąść w pozycji, która nie będzie sprawiać mi bólu. Miałem wrażenie, że wręcz czytają z mojej twarzy co się dokładnie działo. Jednocześnie zerkali również na Tochiego, który usilnie próbował nie dotykać plecami do oparcia.
Rei całe szczęście widocznie nie był w humorze, ani żeby mi dokuczać ani żeby się do mnie dobierać. Możliwe, że były to skutki wypitego wczoraj alkoholu.
Nie wiem czy Mei i Su coś piły, ale jeżeli tak to trzymały się znakomicie, jak zawsze. Nawet makijaż im się nie rozmył. Czy ich ciała były zmutowane w taki sposób, że bez względu na okoliczności wyglądały nienagannie?
- Więęc... - Rozpoczęła w którymś momencie któraś z bliźniaczek, strzepując jakieś niewidzialne paprochy z Rubinowej sukienki do kolan, oczywiście falbankowanej. - Jak długo planujecie zostać?
- Nie chcemy was wyganiać, ale miło by było wiedzieć.
Tochi spojrzał na mnie a ja odruchowo sięgnąłem do kieszeni po telefon. Dalej nie dostałem żadnych wiadomości od mojego rodzeństwa, więc odpowiedziałem wzruszeniem ramion.
- Jeszcze nie wiemy. Musimy poczekać...
- Aż cała sprawa nie ucichnie. Czyż nie? - Dokończyła jedna z bliźniaczek.
- A dokładnie aż rodzice Usagiego o was nie zapomną.
- Wtedy będziecie mogli wrócić do... gdziekolwiek aktualnie stacjonujesz.
- Albo do domu Usagiego.
- Może będzie mógł znowu zamieszkać z rodzeństwem.
- Wtedy wszyscy musieliby się wyprowadzić od rodziców.
- A ich najmłodsze rodzeństwo jeszcze nie może mieszkać samodzielnie.
- Usagi jakby nie było też nie może.
- Co nie zmienia faktu, że raczej się tym nie przejmuje.
- Zabawne, że jeszcze nic nie zrobili, żeby go zatrzymać.
- Oprócz zmuszenia go do ślubu.
- A po tym całym przedstawieniu pewnie dali sobie spokój.
- Nawet gdyby nie to nie mogą sądownie ani z pomocą policji zmusić go do wrócenia do domu.
- Na które nie mogli sobie pozwolić.
- Jak każda porządna firma.
- Ciężko by im było się po tym otrząsnąć.
- Podobnie jak nam - Jak na rozkaz przerwały swoją dyskusje i zerknęły na Tochiego, który uśmiechnął się promiennie. Chyba wtedy przypomniały sobie, że my też tu jesteśmy, więc ponownie odwróciły się w naszą stronę.
- Tak więc, Tochi, tym razem nas uprzedzisz, jak będziesz wyjeżdżał?
- Czy tak jak za pierwszym razem, zostawisz kartkę i znikniesz?
- Chciałbym, ale Rei wie gdzie mieszkam. A zdążyłem się już zadomowić.
Dziewczyny powstrzymały się od ostentacyjnego przewrócenia oczami.
Reszta podróży minęła spokojnie. Poza kilkoma nieprzyjemnymi wymianami zdań, oraz kłótnią między Tochim a Reiem.
Gdy tylko dotarliśmy, Mei i Su poszły zdać raport opiekunce a Rei poszedł chyba spać.
- To co? Mamy na dzisiaj jakieś plany? - Zapytałem, gdy szliśmy w stronę jego domu.
- Idziemy na spacer - Oznajmił podejrzanie spokojnym, nawet jak na niego tonem i złapał mnie za ramie. - Jestem ci winny wyjaśnienia, prawda?
- A już myślałem, że będziesz się od tego wymigiwał.
- Obiecałem ci coś. Wystarczająco dużo już przed tobą ukryłem - Ścisnął moją dłoń, uśmiechając się spokojnie. Nie żebym planował mu odpuścić, ale doceniałem to, że nie próbuję się wymigać.
- No proszę, proszę. Nie spodziewałem się od ciebie takich słów.
- Liczę potem na nagrodę za szczerość.
- Chciałbyś...
Uśmiechnął się, prowadząc mnie dróżką do parku za jego domem. Splótł nasze palce i spojrzał przed siebie.
- Ta dziewczyna w barze nazywa się Kora.
- Akurat jej imię najmniej mnie obchodzi. Kim ona jest?
- Kora jest... jest... - Westchnął ciężko, mocniej ściskając moją dłoń.Nawet nie próbował na mnie patrzeć. Pewnie ciężko mu było o tym mówić. - Jest moją pierwszą miłością - Powiedział w końcu, jeszcze mocniej ściskając moją dłoń.
Wzdrygnąłem się, prawie się zatrzymując. Z jakiegoś powodu poczułem bolesne ukłucie w sercu. Przecież doskonale wiedziałem, że miał wcześniej dziewczynę, więc... czemu tak mnie to zabolało?
- Wyglądała na zadowoloną z tego, że cię znowu widzi... - Burknąłem.
- Wiesz... rzuciła mnie dla Reia, bo ja wolałem randki w parkach i pikniki a Rei chętnie płacił za drogie restauracje i ubrania. Widocznie zaraz po tym jak się wyprowadziłem Rei ją rzucił. Wcale mnie to nie dziwi. Możliwe, że potem zrozumiała swój błąd.
- I... co zamierzasz z nią zrobić?
Tochi przystanął na chwilę i odwrócił się w moją stronę. Zrobił jeden krok i pstryknął mnie w nos.
- Ał, to bolało.
- Miało boleć. To za to, że wysnuwasz jakieś dziwne spekulacje.
- Niby jakie spekulacje?
- Nie słyszałeś co jej powiedziałem? To ty jesteś moim chłopakiem i to ciebie kocham. Wszystko co mnie z nią łączyło skończyło się w momencie, w którym mnie zostawiła. Teraz liczysz się dla mnie tylko ty. Rozumiesz mnie?
- Cóż... ja... - Nie dał mi dokończyć, bo pocałował mnie delikatnie w usta. Złapał moją drugą dłoń i ją także mocno ścisnął.
- A teraz? - Opuściłem głowę, patrząc na nasze splecione dłonie. Serce waliło mi jak młot.
- Chyba tak. Ale... jesteś pewny, że nic już do niej nie czujesz?
Tochi westchnął ciężko. Wyglądał na nieco zmęczonego, ale nie mogłem dać mu spokoju. Przynajmniej do czasu, aż sam nie będę pewny.
- Na pewno nie więcej niż ty czujesz do Minako.
Spróbowałem się uśmiechnąć. Z dość marnym skutkiem. Niby powinienem mu już ufać, ale... jakoś ciężko mi było zaakceptować, że miałbym z kimkolwiek konkurować. Za bardzo mi na nim zależało. Czego oczywiście nigdy bym mu nie powiedział.
- Chyba wiem jak rozwiać twoje wątpliwości.
Zerknąłem na niego kątem oka. Uśmiechał się chytrze, co mnie bardziej zaniepokoiło niż uspokoiło. Mocniej ścisnął moje dłonie i... uklęknął.
- Zajączku?
- Przestań się wydurniać. Wstań z ziemi.
- Czy wyjdziesz za mnie? - Uśmiechnął się szeroko a w jego oczach dostrzegłem tak uroczy błysk, że prawie byłem w stanie się na niego nie zirytować.
- Wstań z ziemi.
- Odpowiedz mi na pytanie, bo będę tak klęczeć cały dzień.
- Nie! A teraz przestań się wydurniać.
- Może jednak się namyślisz?
- Nawet gdybym miał zamiar i tak to jest niemożliwe. A teraz wstań z kolan.
- Zmienisz zdanie, jak będę jeszcze tak klęczał?
- Nie, nie zmienię. Skończ już z tym wydurnianiem się.
- Rozwiałem chociaż twoje wątpliwości? Że to z tobą chcę być do końca moich dni?
- Skończ bawić się w poetę i wstań z kolan. Już nie będę zazdrosny, zgoda?
- Więc jednak byłeś zazdrosny - Rozpromienił się nagle, więc wyrwałem mu dłonie i ruszyłem dalej.
- Głupek z ciebie.
Usłyszałem za sobą śmiech i po chwili mnie dogonił.
Spacerowaliśmy przez chwilę w ciszy, trzymając się za ręce. Park przy domu Tochiego był całkiem ładny. Jak można się po nim spodziewać było tutaj sporo kwiatów. Na granicy posesji rósł całkiem spory las, ale dopiero gdy się tam zbliżaliśmy dało się dostrzec ogrodzenie, dokładnie na granicy lasu i idealnie przystrzyżonej posesji Tochiego.
- Idziemy w jakieś konkretne miejsce?
- Pokażę ci kilka miejsc wartych zobaczenia. Spodoba ci się.
- Chcesz mnie zmusić do przeskoczenia przez to ogrodzenie?
- Kiedyś miałem tutaj tajne przejście, ale założę się, że już je odkryli i naprawili.
Zatrzymaliśmy się dokładnie przed linią lasu a co za tym idzie ogrodzenia mniej więcej o głowę większego niż Tochi.
- Jak zamierzasz się przez to przedostać? - Zapytałem, patrząc do góry. Ogrodzenie nie było oczywiście pospolitą działkową siatką, po której dało się wspinać. Niestety. Były to metalowe słupy wysokości prawie dwóch metrów z połączeniami tuż nad ziemią, mniej więcej na wysokości metra i tuż poniżej kolców, którymi się kończyły.
- Ja sobie poradzę. Przeskakiwałem przez to już w wieku dziesięciu lat.
- Jestem prawie pewny, że to niemożliwe.
- Kwestia nastawienia - Uklęknął na kolano i złożył dłonie w koszyk - Wskakuj.
- Chyba nie mówisz poważnie. Nie możemy pójść naokoło?
- Możemy. Ale ta droga jest znacznie ciekawsza. Trudno się do niej dostać z ulicy. A wydeptywałem ją naprawdę wiele lat.
- Nie podoba mi się ta droga.
- Zmienisz zdanie.
- Pójdę na około.
Tochi przekrzywił głowę i spojrzał na mnie z ubolewaniem.
- Nie każ mi przerzucać się na drugą stronę. Wierz mi, że to nie może skończyć się dobrze.
Spojrzałem najpierw na niego, potem na ogrodzenie i oceniłem, jak wielką mam szansę na wyjście z tego bez szwanku. Teoretycznie gdyby udało mi się nie nadziać się na kolce to zejście nie byłoby już takie trudne.
Niepewnie oparłem ręce na ramionach Tochiego i stanąłem na jego złożonych dłoniach. Kiedy mnie podniósł udało mi się stanąć na tej środkowym pręcie, skąd asekurowany przez Tochiego podniosłem się na ten najwyższy.
- Możesz spróbować złapać się gałęzi wyżej i zeskoczyć na ziemie.
- Nie musisz się tak o mnie martwić. Może i nie łaziłem tędy przez całe życie jak ty, ale umiem sobie raaa... - Zachwiałem się, nieudolnie starając się złapać jakiegoś konaru. Uchwyciłem się jakiejś gałązki, która złamała się niemal od razu, pod moim ciężarem.
- Zajączku! - Usłyszałem Tochiego tuż przed tym jak moja twarz boleśnie zderzyła się z ziemią. Mruknąłem coś, nieudolnie tarzając się po ziemi i starając się podnieść. W końcu się poddałem i stwierdziłem, że muszę jeszcze chwilę poleżeć, nim uda mi się wstać. Tochi upadł tuż koło mnie, lądując zgrabnie.
- Nic ci nie jest? - Zapytał, łapiąc mnie za ramię. Podniosłem się powoli na kolana.
- Ostatni raz ci zaufałem... - Mruknąłem, starając się rękawem zetrzeć resztki błota z twarzy.
- To nie moja wina, że jesteś niezdarny.
- Wcale nie jestem niezdarny... nie każdy umie tak dobrze wspinać się po ogrodzeniach.
- Dasz radę wstać?
Podparłem się rękoma i niepewnie stanąłem na nogach.
- Tak. Nic mi nie jest. Ale następnym razem pomyśl nad jakimś lepszym sposobem przedostania się tutaj.
- Pomyślimy - Przetrzepałem spodnie i koszulę, po czym rękawami wytarłem twarz. - Ogarniemy cię jak tylko wrócimy. W lesie nie musisz wyglądać nienagannie.
Posłał mi promienny uśmiech, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął dawno wydeptaną, ale już zarośniętą ścieżką. Po chwili otoczył nas przyjemny zielonkawy cień słońca przedzierającego się przez drzewa. Niedawno musiało tutaj padać, bo nie dało się zrobić kroku, żeby nie wpaść w jakieś błoto.
- Gdzie dokładnie idziemy?
- Zobaczysz - Cały czas uśmiechał się promiennie. Wyglądał na naprawdę zadowolonego, więc nie psułem mu radości. Chociaż w sumie codziennie łaziliśmy po lesie i nie widziałem w tym nic specjalnego.
Szliśmy tak przez dłuższą chwilę. Co jakiś czas jeden z nas rzucał jakiś luźny temat, który ciągnęliśmy chwilę i ponownie zalegała cisza. Mimo to atmosfera była całkiem przyjemna. Nie musieliśmy nawet ze sobą rozmawiać, żeby miło spędzać razem czas. Poniekąd też za to tak bardzo go kochałem.
W pewnym momencie Tochi ścisnął mocniej moją dłoń i uśmiechnął się do siebie.
- Chyba się zbliżamy - Powiedział, stając na chwilę i nasłuchując. - Pokażę ci jedno z najpiękniejszych zjawisk, jakie kiedykolwiek widziałem. No... może drugie najpiękniejsze - Uśmiechnął się w moją stronę szeroko.
- Głupek... jestem facetem.
- A czy ja coś mówiłem o tobie?
Przewróciłem oczami, kiedy pocałował mnie w policzek. Głupi Tochi. Jak to się stało, że wystarczyło kilka słów i jakiś głupi pocałunek, żeby serce waliło mi jak oszalałe? Po chwili wciągnął mnie na polanę z rzeką i niewielkim jeziorkiem, ozdobionym zewsząd kolorowymi kwiatami. Polana była niewielka, więc między drzewami prawie nie było prześwitu, co sprawiało, że cała zalana była zielonym blaskiem.
- Mogę uważać, że chodziło ci o mnie? - Wzdrygnąłem się na dźwięk spokojnego, kobiecego głosu. Na brzegu jeziora jakby nigdy nic siedziała sobie dziewczyna, która poprzedniego dnia stała za barem. Jak jej tam było? Chyba Kora. Zerknąłem na Tochiego. Wyglądał na jeszcze bardziej zaskoczonego niż ja.
- Co ty tu robisz? - Zapytał spokojnie, chociaż dawno nie widziałem, żeby był dla kogoś tak oschły.
- Spodziewałam się, że tu przyjdziesz - Kora wstała z kamienia, a którym siedziała i rozprostowała jasno zieloną sukienkę, którą miała na sobie. Wyglądała zupełnie inaczej niż wczoraj. Zmyła większość makijażu, zostawiając akurat tyle, żeby wyglądać ładnie i naturalnie a zamiast wyzywających ciuchów teraz miała wspomnianą sukienkę, z krótkim rękawem i golfem oraz czarne rajstopy. Podeszła do nas spokojnym krokiem, stając zdecydowanie za blisko Tochiego. Nieświadomie mocniej ścisnąłem jego rękę. Szlak mnie trafiał, jak się do niego przystawiała.
- Przyznaj, stęskniłeś się za mną.
- Niespecjalnie - Uśmiechnął się łagodnie, cofając się o krok i odpowiadając mi ściśnięciem dłoni.
- Daj spokój, nie mogłeś tak łatwo zapomnieć o tym, co nas łączyło.
- Ty jakoś mogłaś.
- I teraz się mścisz umawiając się z jakimś... - ewidentnie chciała mnie obrazić, ale odpuściła sobie, gdy natrafiła na piorunujące spojrzenie Tochiego. - Chłopakiem?
- Nie. To nie jest ani zemsta ani twój zamiennik. Jest to osoba, którą kocham.
- Odpuść Tochi. I tak nie uwierzę, że jesteś gejem.
- Bo nie jestem. Zajączek jest jedyną osobą, którą kocham.
- ,,Zajączek"? Kpisz sobie ze mnie? Chcesz mi zrobić na złość, prawda? Nikt by nie wymyślił aż tak głupiego zdrobnienia.
Zacisnąłem dłoń tak mocno, że byłem pewny, iż lada chwila usłyszę trzask łamanych kości. Ta dziewczyna naprawdę mnie irytowała. Jak można być aż tak chamskim? W końcu puściłem rękę Tochiego i stanąłem przed nim.
- Możesz sobie w końcu odpuścić? Kleisz się do niego od wczoraj. Chyba wszystko jasno ci wyjaśnił, prawda? Cokolwiek was łączyło skończyło się dawno temu.
- Akurat nie z tobą rozmawiam - Oparła dłonie na biodrach i pochyliła się nade mną. Była tylko niewiele niższa od Tochiego, więc znacznie nade mną górowała.
- Ale o mnie. Czuję się więc zobowiązany dołączyć do tej dyskusji.
- Myślisz, że zjawisz się od tak i zabierzesz mi mojego chłopaka?
Całe szczęście, że regularnie na bankietach miałem do czynienia z chamstwem, gdy jeden czy drugi gość się spił, bo gdyby było inaczej i nie umiałbym się kontrolować, z pewnością uderzyłbym ją w twarz. Hana pewnie ostro by mnie zganiła, gdyby się o tym dowiedziała. To ona od pierwszych lat wpajała mi zasady galanterii.
- O ile dobrze wiem to nie jesteście już razem. I to od lat.
- To nie znaczy, że możesz go sobie wziąć.
Wziąłem kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić. Nie wiem czy bardziej mnie zirytowało to, że myślała, że ma jakiekolwiek prawo do Tochiego czy może jej idiotyczne argumenty. Tochi oparł dłoń na moim ramieniu, chyba chcąc mnie uspokoić. Poczułem palenie na mojej twarzy. Wziąłem jeszcze jeden głęboki wdech i psychicznie przygotowałem się na coś niezwykle żenującego.
- Obawiam się, że na to już za późno - Odwróciłem się do niej tyłem i... zrobiłem najbardziej dziecinną rzecz, jaką mogłem. Wiedziałem o tym doskonale, co wcale mi nie przeszkadzało tego zrobić.
Rzuciłem się Tochiemu na szyję i wpiłem w jego usta. Zamknąłem oczy, więc nie widziałem, czy się uśmiecha czy przewraca oczami. Możliwe, że zrobił jedno i drugie. Nie zmieniło to jednak faktu, że objął mnie w pasie i odwzajemnił pocałunek. Wplótł dłoń w moje włosy i zaczął ssać i całować moje wargi i język. Zacisnąłem pięści na jego koszuli, gdy nogi zaczęły mi drżeć.
- Jesteście obrzydliwi. Skończcie już! - Odsunąłem się od Tochiego. Spojrzał na mnie z uśmiechem i pobłażaniem. Może bawiła go moja dziecinność, ale nie zamierzałem pozwolić tej lasce na podrywanie go. W końcu to ja byłem jego chłopakiem a nie ona! ...Jakkolwiek źle to nie brzmi.
- Tochi... ja... chciałam cię przeprosić... to co zrobiłam było złe... i... chciałabym, żebyśmy zaczęli od nowa.
Litości... czy do niej nic nie docierało? Co jeszcze miałem zrobić, żeby zrozumiała, że Tochi był mój?
- Kora... - Tochi westchnął, opuszczając głowę. - Nie możemy spróbować ponownie. To co między nami było już dawno się skończyło. Na dobre. Nie kocham cię.
- A kiedyś mi mówiłeś, że tak. Ile razy podczas wspólnych nocy słyszałam jak mi mówisz, że mnie kochasz?
Kolejne bolesne ukłucie. Niby logiczne, że jak był z nią to mówił jej, że ją kocha, ale... tak niesamowicie mnie to denerwowało.
- Bo kochałem - I znowu... dlaczego to tak bardzo boli? - Ale to już przeszłość.
- I dlatego przyprowadziłeś swojego nowego chłopaka do naszego miejsca?
Ugryzłem się w język, żeby nie zapytać czym dokładnie jest ,,ich miejsce". Wolałem o to zapytać z dala od niej.
- Tak właściwie to moje miejsce. To, że się tu poznaliśmy, nie czyni tego miejsca ,,naszym".
Dziewczyna zadrżała a w jej oczach stanęły łzy. Prawie zrobiło mi się jej szkoda. Tochi chyba poczuł się podobnie, bo jego twarz przybrała mniej surowy wyraz.
- Oby ten twój kochanek nigdy nie był tak samo potraktowany jak ja.
- On nie dałby się okręcić Reiowi wokół palca tylko dla pieniędzy.
- Jeszcze będziesz mnie błagał o to, żebym do ciebie wróciła. A tobie - Zwróciła się do mnie. - Radzę uważać. To zarozumiały egoistyczny typ, który myśli tylko o sobie.
Spojrzała jeszcze krzywo na Tochiego i obróciła się na pięcie.
- Przepraszam zajączku. Nie wiedziałem, że tu będzie.
Z jakiegoś powodu zamiast się zdenerwować uśmiechnąłem się nieśmiało. Chyba byłem szczęśliwy. Teraz przynajmniej miałem pewność, że Tochiemu zależy na mnie a nie na niej.
- Zajączku? - Szybko stonowałem uśmiech i podniosłem głowę.
- Tak... w porządku. Nie mogłeś wiedzieć... - Udałem chłodne oburzenie, odwracając się do niego tyłem. Uśmiechnął się tylko i pocałował mnie w policzek.
- To zagranie było całkiem słodkie - Stwierdził, gdy znalazł się przy moim uchu.
- N-nie wiem o czym mówisz.
- Oczywiście... pocałowałeś mnie bo akurat nabrałeś na to ochotę?
- A nawet jeżeli to co?
- Nic. Cieszy mnie myśl, że aż tak ci na mnie zależy, że jesteś zazdrosny.
- Nie jestem zazdrosny... - Mruknąłem, odwracając głowę. W jednej chwili twardo stałem na ziemi a w drugiej już na ramionach Tochiego byłem całkowicie zdany na jego łaskę.
- Hej... co ty wyprawiasz.
- Wracamy do domu - Odparł stanowczo, zawracając i idąc w drogę powrotną. Nim zdążyłem odpowiedzieć pocałował mnie namiętnie.
- Hej... co ty... - Wydukałem, gdy udało mi się od niego odkleić.
- Najpierw zachowujesz się tak podniecająco a potem mnie odpychasz? Nie ładnie zajączku.
- Chwila... chcesz...
- Tak.
- Chyba sobie żartujesz! Nie możemy tak po prostu tego zrobić w domu twojej rodziny!
- Rodziców i tak nie ma.
- A Rei?! A Mei i Su?! A służba?! Nie ma mowy! Stanowczo odmawiam!
- Wolisz to zrobić tutaj? - Uśmiechnął się niemal drapieżnie a w jego oczach dostrzegłem wilka. Przełknąłem ślinę. Doskonale wiedziałem, że w tym stanie jest zrobić wszystko, więc tymczasowo postanowiłem się z nim nie szarpać.

sobota, 14 marca 2015

Zajączek LXXXIV

- Jak się czujesz? - Zapytał Tochi, wychodząc z łazienki.
- Mhmmm... - Mruknąłem, tuląc do siebie poduszkę. Byłem całkiem wykończony i czułem mrowienie na całym ciele. W dodatku złośliwy rumieniec na moich policzkach od dłuższego czasu nie chciał zniknąć. Czułem, że nie szybko będę w stanie normalnie chodzić. Nie sądziłem, że podczas robienia tego mogę czuć się aż tak dobrze.
- Wyglądasz na zadowolonego - Uśmiechnął się, kładąc na moich plecach.
- Zamknij się...
Objął moją szyję i delikatnie pocałował w policzek.
- Wiesz, że cię kocham?
- Powtarzasz mi to codziennie - Przytuliłem do siebie poduszkę i zamknąłem oczy. Przez chwilę między nami panowała cisza.
- ...jak dotąd nikogo.
- No dobra, co jest grane? - Odwróciłem się w jego uścisku i podniosłem się do półsiadu. - Coś się stało i chcę wiedzieć co.
- Nic, tylko... myślałem o dzisiejszym wieczorze.
Westchnąłem głośno, padając na materac. Znowu wspominał o tym, co się stało między mną a tym dupkiem?
- Przecież wszystko ci wyjaśniłem! To nie była moja wina! To on się do mnie dobierał!
- No tak... wybaczam - Pocałował mnie w usta i przytulił do siebie. Już chciałem zapytać o co tak naprawdę chodzi, ale nie zdążyłem.
- Kończcie się zabawiać! - Drzwi trzasnęły, kiedy do pokoju wparował Rei. - Nie mówcie mi tylko, że jeszcie się sobą nie nacieszyliście. Myślałem, że dałem wam wystarczająco dużo czasu.
Ścisnąłem kołdrę, pod którą leżałem, jakby lada chwila miała mi zostać wyrwana. Całe szczęście, że miałem na sobie przynajmniej koszulę Tochieg.
- Byliśmy pewni, że nie wrócisz na noc - Odpowiedział zimno, odwracając się w jego stronę.
- Ja nie potrzebuję aż tyle czasu, żeby kogoś przelecieć - Odpowiedział z pogardą i złośliwym uśmiechem.
- Dlaczego nie wynająłeś sobie osobnego pokoju?
- Była tylko dwójka i trójka.
- Czemu nie wziąłes pokoju z dziewczynami?
- Pokoju z dziewczynami? Toż to nie wypada. Mimo wszystko są to damy.
- Jeżeli wolno mi się wtrącić... - rzuciłem. - Damy nie powinny się przebierać w samochodzie przy obcych ludziach.
- Nie mów mi, że nie robiliście gorszych rzeczy w samochodzie - Uśmiechnął się złośliwie, dokładnie w tym samym momencie, w którym zalałem się rumieńcem.
- Daj mu spokój Rei.
- Cudowny rycerz w lśniącej zbroi. Twój zajaczek nie umie sam odpowiedzieć?
- Zamknij sie już. Muszę dbać o mojego chłopaka.
Zacisnąłem pięści na pościeli. Nie musiał od razu używać tego swormuowania. Jasne, byliśmy parą, ale nie czułem się komfortowo, gdy to mówił.
- Jesteście tak uroczy, że aż mdli. Prawie ci zazdroszczę, Tochi. Tak bardzo, że aż nie wiem, czy nie spróbuję ci go odebrać.
- Masz się trzymać od niego z daleka, chyba już ci to mówiłem - Tochi objął mnie ramieniem, przyciskając do siebie. Już nawet nie protestowałem. Włączanie się do ich kłótni było męczące i żenujące. Najchętniej bym się już położył.
- A jeżeli nie będę się trzymał od niego z daleka? Tak jak od...
- Zamknij się, Rei.
- Co? Usagi tego też nie wie?
- Obiecałem mu powiedzieć jutro.
- Zabawny zbieg okoliczności, prawda? Że ona...
- Powiedziałem, zamknij się. Wszystko mu wyjaśnię.
- Tak jak z twoim nazwiskiem.
- Planowałem mu wszystko powiedzieć.
- Kiedy?
- Jutro.
Miałem już dość ich kłótni. W dodatku było już późno. Wyrwałem się z uścisku Tochiego i jeszcze szczelniej przykryłem kołdrą.
- Możecie już dać sobie spokój? Nie wierzę, że te sprzeczki was nie męczą.
Obaj spojrzeli na mnie spokojnie. Następnie wymienili się spojrzeniami, ale żaden nic nie powiedział. Rej spokojnie wziął swoje rzeczy i poszedł do łazienki. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że coś mnie ominęło. Może rzeczywiście byli zmęczeni, ale żaden nie chciał pierwszy ustąpić?
Odwróciłem się tyłem do Tochiego i oparłem się plecami o jego bark.
- Czekają cię jutro bardzo nieprzyjeme wyjaśnienie, wiesz o tym?
- Tak, wiem - Objął mnie ramieniem i przygniótł do łóżka swoim ciężarem.
- Tochi, zejdź ze mnie. Jesteś ciężki.
Mruknął coś tylko niewyraźnie. Już zdążył zasnąć? Albo zwyczajnie mnie ignorował. Z drugiej strony, mnie również zaczął morzyć sen. Zamknąłem oczy, rozkoszując się jego bliskością, zapachem i.. przyjemnym ciężarem.

sobota, 7 marca 2015

Zajączek LXXXIII - ,,Przepraszam"

Dość krótką drogę do hotelu a potem z hotelowej recepcji do pokoju przeminęliśmy w ciszy. Recepcjonistka podała nam klucz jak tylko podaliśmy jej nazwisko Tochiego.
Windą udaliśmy się na piąte piętro i do jednego z najlepszych apartamentów. Z okien wielkich na całą ścianę widziałem całą okolicę. Obskórną i śmierdzącą, ale gdy słońce powoli zachodziło za horyzontem a cień przysłaniał je coraz bardziej i bardziej, zaczynała nabierać uroku.
- Ładnie tu - Stwierdziłem, odwracając się do Tochiego. Położył się na łóżku i zaczął patrzeć w sufit, zaplatając dłonie za szyją. Świetnie... był zły.
Zacisnąłem pięści, czując rumieniec na mojej twarzy. Irytowało mnie to, ale nie miałem żadnego innego wyjścia. Musiałem być żenująco uroczy, żeby przestał się na mnie gniewać.
- Jesteś zły - Stwierdziłem, siadając na łóżku, koło niego.
- A ty na moim miejscu byś nie był?
- Nie dałeś mi się nawet wytłumaczyć! To ten gościu się do mnie dobierał! A ja... spanikowałem i... i nie mogłem się ruszyć i... - Tochi wydawał się nie wzruszony moimi wyjaśnieniami. Usiadłem tyłem do niego i wbiłem wzrok w gaśniejące miasto. - Miałem nadzieję, że po mnie przyjdziesz...
Minęła chwila. Tochi nic nie mówił. W końcu usiadł, ale nawet mnie nie dotknął. Odwróciłem się do niego i oparłem czoło na jego piersi.
- To nie jest moja wina... chciałem go spławić, ale ten zaczął się do mnie dobierać i spanikowałem. Nie dość, że nigdy nie byłem w takim miejscu to nie byłem też w takiej sytuacji. MIałem prawo się przestraszyć. Nie wiedziałem jak mam się zachować.
- A gdyby tam mnie nie było?
- To mnie też...
- Od początku wiedziałem, że całe to przyjęcie to zły pomysł.
- Przepraszam... - Wymamrotałem starając się powstrzymać cisnące do oczu łzy.
Tochi westchnął ciężko, kładąc dłoń na moich włosach. Pogłaskał je delikatnie, po czym z pewnym wahaniem mnie przytulił.
- Naprawdę musimy popracować nad twoją asertywnością zajączku... - Westchnął. Poczułem jak wielki kamień spada mi z serca.
- Jestem bardzo asertywny - Mruknąłem. - Tylko... akurat wtedy byłem przerażony...
Tochi podniósł moją twarz. Zamknąłem oczy a wtedy na ustach poczułem słodki smak jego ust. Kiedy mnie puścił, oparł swoje czoło o moje.
- Wiesz zajączku, trochę się będziesz musiał postarać, żebym ci teraz wybaczył - Uśmiechnąłem się mimowolnie, gdy Tochi zrobił to samo. - Nie martw się, nikomu nie pozwoliłbym się do ciebie dobierać. To akurat moja działka.
Już miałem zamiar go ochrzanić, ale nie zdążyłem. Tochi rzucił mnie na materac, pochylając się nade mną.
- Nie powinienem być na ciebie zły. Wiem, że byłeś zbyt przerażony, żeby sie bronić - Oparł czoło na mojej piersi. - Na przyszłość będę lepiej o ciebie dbać. W końcu jesteś moim zajączkiem.
Złożył na moich ustach delikatny pocałunek a mi serce zaczęło walić jak oszalałe. Zamknąłem oczy z rozkoszy, pozwalając mu na wsunięcie dłoni pod moją bluzkę.
- Poczekaj chwilę - Puściłem go i oparłem ręce na jego piersi. Przez chwilę się zastanaiwałem, czy nie pozwolić mu po prostu na wszystko co mu się podoba, ale jedna rzecz nie mogła mi dać spokoju. - Pamiętasz co mi obiecałeś?
Tochi spojrzał na mnie spokojnie. Zerknął w prawo, jakby starał się sobie to przypomnieć. W końcu wzruszył ramionami.
- Właściwie to nie pamiętam. To aż takie ważne?
Podniosłem się do półsiadu, odsuwając lekko. Musiałem zrobić cokolwiek, żeby czuć, że mam chociaż namiastkę kontroli nad tym, co się dzieje.
- Chodzi o tamtą dziewczynę w barze... - Opuściłem głowę, zerkając w stronę okna.
- Aa... o nią. To nikt taki.
- Nie wyglądała, jakby była dla ciebie nikim.
- Jak pewien namolny typek z obitą twarzą dla ciebie.
- Jak długo będziesz mi to jeszcze wypominał? Wyjaśniłem i przeprosiłem.
- Tak długo, aż nauczysz się, żeby nie pozwalać się molestować innym facetom.
- To on do mnie zarywał! - Tak jak tamta blondyna do ciebie.
- Skąd pomysł, że do mnie zarywała?
- Jeszcze nie oślepłem. Gadaj, kim ona jest.
Tochi przewrócił oczami. Spojrzał na mnie spokojnie i ponownie przewrócił na materac. Pomimo tego, że serce waliło mi jak oszalałe nie dałem tego po sobie poznać.
- Jutro.
- Jakie jutro? Obiecałeś, że...
Nie skończyłem. Tochi wpił się w moje usta. Wsunął język do moich ust i zaczął nim zwinnie poruszać, powodując u mnie dreszcze. Nie miałem siły się z nim kłócić ani się wyrywać. To było zbyt przyjemne.
 Zacisnąłem dłonie na pościeli, wyginając się w łuk. Niepewnie zacząłem poruszać językiem. Nie lubiłem tego, to było niesamowicie żenujące, ale też niesamowicie przyjemne.
- Wprawiasz się - Szepnął do mojego ucha, przejeżdżając po nim językiem. - Nigdy więcej nie pozwól nikomu tak się do ciebie zbliżyć.
- N-nikomu na to nie pozwalałem...  to on... ach...
- Na przyszłość zadbam o to, żeby nikt oprócz mnie nie mógł się do ciebie zbliżyć.
Szepnął i ponownie mnie pocałował. Zarzuciłem mu ręce na szyje, wiercąc się na łóżku.
- Nie mów mi, że już się podnieciłeś - Złączyłem uda, kiedy poczułem na moim kroczu dłoń Tochiego. - Stoi ci.
- Z-zamnij się. To twoja wina.
- Moja? - Zaśmiał się, patrząc na mnie z góry. Przewróciłem się na bok, ściskając prześcieradło. Okazało się to niezbyt dobrym pomysłem, gdy ciało Tochiego przykleiło się do moich pleców a jego dłoń wsunęła się do moich spodni. Zacisnąłem zęby, czując jak mój oddech przyśpiesza.
- Jesteś uroczy.
Jęknąłem coś w odpowiedzi, odrzucając głowę w tył. Przeszył mnie niepokojąco przyjemny dreszcz. Niemal w tej samej chwili doszedłem, brudząc pościel.
Przez chwilę oddychałem z trudem, patrząc na jednoosobowe łóżko koło naszego. Wchodząc do pokoju skupiłem się wyłącznie na oknach i Tochim, więc nie zwróciłem na nie uwagi.
Prawie podskoczyłem, wyrywając się z uścisku Tochiego i siadając na łóżku.
- Jakiś problem, zajączku?
- Tochi... powiedz mi proszę... wynająłeś trzyosobowy pokój?
- Ja żadnego nie zamawiałem. Podałem tylko nazwisko i dali mi klucz. Byłeś przecież przy tym. Chociaż to faktycznie dziwne...
- Dziwne? Myślisz, że to przypadek?
- No tak... mogliśmy to lepiej przemyśleć. Więc Rei będzie spał z nami w pokoju... - Westchnął i spojrzał w sufit, opierając się o ścianę. - Beznadziejnie... No to trzeba jak najlepiej wykorzystać czas jaki mamy.
Objął moją twarz i namiętnie pocałował, zanim zdążyłem go odepchnąć.
- Nie ma mowy! Co jak nagle tu wpadnie? - Odepchnąłem go, szybko poprawiając i zapinając spodnie.
- Usłyszymy, jak będzie wchodził. Zresztą, nie sądzę, żeby wrócił wcześnie.
- I co? Ty to będziesz sprzątał? - Poczułem jak się czerwienie. Miałem szczerą nadzieję, że nie będę musiał tłumaczyć Tochiemu o sprzątanie czego mi chodzi.
Nie odpowiedział. Poszedł do łazienki, skąd wziął jakiś ręcznik i starł szybko moją spermę.
- I już. Żaden problem.
- I potem też zamierzasz to sprzątać? - Uśmiechnął się tajemniczo i pochylił nade mną. - Nie zrozumiałeś czegoś? Trzymaj się ode mnie z daleka.
Wsunął język do moich ust i ponownie zaczął nim poruszać. Odepchnąłem go od siebie, odsuwając się pod ścianę.
- Przestań Tochi. Wszystko pobrudzimy.
- Wydaje mi się, że nie - Z tajemniczym uśmiechem wyjął coś z tylnej kieszeni. Wzdrygnąłem się gwałtownie, gdy zobaczyłem co to właściwie jest.
- Ż-żartujesz sobie?
Tochi przekrzywił głowę, patrząc na mnie niewinnie. Wyglądał na lekko zaskoczonego i rozbawionego zarazem. Ciekawe co sobie myślał, kiedy zaczął wymachiwać mi przed twarzą prezerwatywą.
- Urocze. Nie uczyli cię w szkole jak tego używać?
- Nie waż się ze mnie nabijać. I weź to ode mnie...
- Co takiego wstydliwego widzisz w prezerwatywach? - Zębami przytrzymał paczkę i oparł swoje czoło o moje.
- Powiedziałem, weź to ode mnie - Odsunąłem go na odległość rąk i wyrwałem mu z ust prezerwatywę, którą odłożyłem na bok.
- Co widzisz w tym takiego złego? Przecież to normalny środek antykoncepcyjny. No i pozwoli nam spędzić razem noc bez konieczności sprzątania - Odwróciłem twarz, podciągając nogi do piersi. - No dawaj, powiedz.
Przez chwilę się nie odzywałem. Sytuacja wydawała mi się aż nazbyt żenująca bez tłumaczenia, dlaczego nie chcę tego używać. Dopiero po dłuższej chwili udało mi się przemóc. Oparłem wtedy czoło o kolana i prawie wymruczałem
- B-bo... to wszystko zawsze wychodzi spontanicznie a kiedy... kiedy używa się czegoś takiego to... - Nie dokończyłem. Nie wiedziałem jak mam to przekazać Tochiemu, żeby nie umrzeć z zażenowania. Całe szczęście nie musiałem.
- Nie martw się, ja się wszystkim zajmę.
Zadrżałem, gdy pocałował moją szyję i zaczął rozpinać moje spodnie. Zębami otworzył paczkę i wyjął z niej prezerwatywę. Zacisnąłem powieki, czując nieznośne pieczenie na twarzy. Pewnie nikogo by to nie zdziwiło, ale w życiu się nie spodziewałem, że w wieku 16 lat będę już używał prezerwatyw w dodatku przed kontaktem z facetem.
- Słodki jesteś zajączku. Wiesz, nie sądziłem, że po tym wszystkim zakładanie prezerwatyw będzie dla ciebie kompromitujące.
- Zamknij się - Nawet na chwilę nie otworzyłem oczu, kiedy Tochi powoli nasuwał to na mnie. To chyba była jedna z bardziej żenujących rzeczy, jakie robiliśmy.
Tak przynajmniej mi się wydawało, do czasu, aż nie zaczęliśmy ,,tego robić a Tochi nie przypomniał mi, że ostatnio znalazł mój bardzo czuły punkt. Wtedy dotykał mnie tylko palcami, a teraz... kiedy był we mnie...
- Aaach! - Jęczałem niekontrolowanie, gdy Tochi się we mnie wsuwał. Próbowałem chyba na wszystkie sposoby kontrolować mój głos. Bezskutecznie. Przyjemność, którą wtedy odczuwałem była nieporównywalna do czegokolwiek innego. Otępiały przyjemnością mózg tylko mgliście zdawał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie słychać mnie na całym piętrze. Zresztą i tak nie mogłem na to poradzić. Nawet gdy Tochi odwrócił mnie przodem do siebie i wpił się namiętnie w moje usta, wydobywały się z nich głośne jęki. Kiedy nie mogłem już ściskać pościeli, wpijałem palce w plecy Tochiego, przejeżdżając po nich raz po raz. Prawie miałem ochotę wykrzykiwać jego imię, jęcząc. Dobrze, że miałem zatkane usta. Nie wiem czy bym przeżył, gdyby ktokolwiek to usłyszał.