poniedziałek, 30 grudnia 2013

Aki x Kei XXIV

Ohayo!
Ci, co czytają mojego fp wiedzą już, że dzisiaj mija pierwsza rocznica tego bloga. Yay!
Nie będę się rozpisywać, bo większość z tego co chciałam wam powiedzieć znajduje się na fb
https://www.facebook.com/HistorieYaoi/posts/592551527499221?notif_t=like
Wahałam się, czy na pewno dodać gratisowe opowiadanie z serii Aki x Kei bo pomimo moich usilnych chęci wyszło... raczej słabe. Ale skoro już napisałam to wstawię.
Bez przedłużania dzięki wszystkim za ten rok i obyście zostali ze mną jak najdłużej :D
************************************


-Nie jestem pewny, czy powinieneś ze mną iść.
Powiedział Kei, w drodze do baru, w którym zwykle się spotykał z Shunem, Soichiro i Kazuo. Dzisiaj wyjątkowo uparli się, żebym też szedł.
-Daj spokój. Niby czemu miałbym zostać? Wolę iść z tobą. Przynajmniej nie będę się nudził.
-Nie boisz się Soichiro? Pewnego dnia naprawdę może cię udusić.
Odwróciłem głowę w przeciwną stronę niż szedł Kei i wbiłem spojrzenie w ziemie.
-Przy tobie niczego się nie boję...
Powiedziałem ledwie słyszalnym szeptem. Mimo to, Kei chyba mnie usłyszał, bo zaśmiał się krótko i objął mnie ramieniem. Nie było to czułe objęcie, bardziej przyjacielskie. Nie mógł się przecież obnosić na ulicy, że chodzi z facetem. Kiedy dochodziliśmy do baru, zabrał rękę. W środku czekali już na nas Shun, Soichiro, Kazuo i Yuichi. Nie wiedziałem, że Soichiro go przyprowadzi. Cieszyłem się jednak, że przyszedł. Przynajmniej miałem okazję go poznać, a że był w moim wieku mogłem znaleźć z nim wspólny język. Kei zajął miejsce koło Kazuo a ja usiadłem przy nim. Po drugiej stronie stołu siedział Shun i Yuichi wtulony w Soichiro. No tak, przecież prawie nas nie znał. Musiał czuć się bardziej niekomfortowo niż ja.
-Widzimy, że jesteś już zdrowy. Cieszymy się.
Powiedział Shun spokojnym głosem. Nim zdążyłem się wypowiedzieć, wtrącił się Soichiro.
-Nie będziemy chyba gadać bez przegryzki ani picia? Czego się napijecie? Ja stawiam. Kei, Kazuo i Shun pewnie piwo. Aki? Yuichi? To samo?
Nie wiedziałem co powiedzieć, więc pokiwałem po prostu głową. Nie miałem pomysłu co innego mogłem wypić. Nie przepadałem za alkoholem, miałem z nim same złe wspomnienia. Ale chyba jedno piwo nie mogło mi zrobić krzywdy.
-Soichiro, przestań rozpijać nieletnich. Zamów im wodę, albo sok.
Powiedział Kei.
-Hei, Akiemu możesz dyktować co ma pić, ale to chyba moja sprawa czy rozpijam swojego chłopaka czy nie. Zresztą, mógłbyś odpuścić Akiemu. Niech chłopak też się napije, jak chce.
- Nie wpadłeś na to, że może nie chcieć?
- Oj, daj mu się raz w życiu napić. Nie musisz być taki zasadniczy.
- Jaa... - Wtrąciłem się nieśmiało. - Ja chyba jednak napiję się soku.
Kei kiwnął tylko głową z aprobatą.
- Aleś ty sztywny Kei.
- Odwal się Kazuo. Sam powiedział, że nie chce pić alkoholu.
- Bo ty tego od niego chciałeś. - Wtrącił się Soichiro.
- Może pilnuj swojego chłopaka, co? Jeżeli Aki nie chce pić, nie będzie.
- Jeżeli dalej się będziecie kłócić to nic nie wypijemy. - Powiedział spokojnie Shun. - Kazuo, Kei, Soichiro duże piwo, tak? Aki, Yuichi?
- Wystarczy mi sok jabłkowy. - Powiedziałem cicho.
- Yuichi?
Chłopak niepewnie zerknął na Soichiro, jakby pytał, czy może się odezwać, albo miał nadzieję, że ten mu powie, czego mógłby się napić. - Też chcesz piwo?
Zapytał spokojnie Kei, patrząc gdzieś w bok. Yuichi pokiwał gwałtownie głową. Chciałem mu trochę pomóc. Pamiętałem, jak ja na początku czułem się nieswojo w ich towarzystwie. Z tym, że ja miałem Keia, a Yuichi miał... Sochiro. Chwilę po zamówieniu na stół trafiło 5 kufli piwa i jedna szklanka soku. Zatopiłem się w swoim piciu, starając się nie przejmować się wszechogarniającą ciszą. Po krótkiej chwili odezwał się Kazuo:
- Aki, a ty kiedykolwiek próbowałeś alkoholu?
- Nie. Nigdy.
- To może rzeczywiście powinieneś spróbować? Od jednego łyka, nic ci się nie stanie. Spojrzałem na Keia. Westchnął ciężko, podsuwając mi swój kufel. Niepewnie wziąłem go do rąk, biorąc łyka. Było całkiem nienajgorsze nawet biorąc pod uwagę mój uraz do alkoholu. Oddałem Keiowi piwo dokładnie w tej samej chwili, w której kelner postawił kolejny kufel na stół.
- No dawaj, Aki. Bez alkoholu nie ma imprezy.
- Po pierwsze, Soichiro, nie przypominam sobie, żebyśmy urządzali jakąś imprezę, a po drugie zgodziłem się na łyka piwa, a nie cały kufel.
- Przestań zgrywać jego matkę, Kei. Każdy prawdziwy facet powinien się przynajmniej raz w życiu się spić do nieprzytomności.
Powiedział Kazuo, podniósł kufel do góry.
- Ale niekoniecznie w wieku 16 lat.
Siedziałem cicho, nie wtrącając się do rozmowy. Spojrzałem dyskretnie na Yuichiego. Wydawał się ściskać Soichiro jeszcze mocniej niż wcześniej. Wydawał się nieco poirytowany. Na chwilę podniósł na mnie spojrzenie, jednak obaj opuściliśmy je w tym samym czasie. Ja nie lubiłem zbytnio być w centrum uwagi, ale nie dziwiło mnie to, że Yuichi źle się czuje, kiedy jego chłopak go ignoruje, jednocześnie poświęcając uwagę mojej osobie. Dyskusja a propo mojej abstynencji ciągnęła się dalej.
- Ummm... ja... ja mogę to wypić. Chyba... nie powinniście się kłócić w takiej sprawie. W końcu już nie widujecie się tak często, od kiedy Kei się wyprowadził.
- Nie musisz się tym przejmować. - Powiedział Shun, biorąc łyka piwa i przytrzymując Soichiro, który już się szykował, żeby zacząć mnie dusić przez stół. - Nasze spotkania zawsze tak wyglądają. Jeżeli myślisz, że nasze zachowanie zmienia się w jakikolwiek sposób przy tobie, to nawet nie zdajesz sobie sprawy w jakim jesteś błędzie. Zawsze się kłócimy i to się nigdy nie zmieni. Taka cecha naszej przyjaźni.
- Co nie zmienia faktu, że jeżeli wypijesz to piwo, to zmienimy temat rozmowy. ¦
Soichiro uśmiechnął się szeroko, czekając najwidoczniej aż wypiję moje piwo. Spojrzenie całej czwórki padło na mnie. Oczywiście tylko wzrok Keia raczej mi odradzał wypicie tego. W końcu się przemogłem, wypijając cały kufel duszkiem, żeby mieć to już za sobą.
- No brawo, Aki. Od teraz jesteś facetem.
Powiedział Kazuo, pozbywając się swojego piwa. Zauważyłem, że Yuichi delikatnie ciągnie koszulkę Soichiro. Pewnie nie czuł się najlepiej, tak ignorowany przez wszystkich. Soichiro podniósł twarz kochanka, całując go namiętnie. Chciał chyba tym samym pokazać mu, że wcale nie zapomniał o jego obecności. Spuściłem zażenowany głowę. Nie przepadałem za patrzeniem jak ludzie okazują sobie czułość w miejscach publicznych. Yuichi też nie wyglądał na zachwyconego tym faktem, jednak wyglądało jakby mu ulżyło, że Soichiro tak chętnie pokazuje, co do niego czuje. Rozmowa ciągnęła się dalej, raz po raz zmuszając to mnie to Yuichiego do rozmowy. Oczywiście nie obyło się bez sporej dawki alkoholu.
                 *
- Może mi ktoś wyjaśnić, jak to się stało, że Aki jest już prawie nieprzytomny!
Krzyczał Kei, kiedy impreza osiągnęła kulminacyjny moment.
- Jak to ja... jak.. to... jak? - Wymamrotał Kazuo, podnosząc się nad stół i bujając się w przód i tył. - Wypił za duzso.... i...
- Domyślam się, że za dużo wypił, ale kiedy zdążyliście go rozpić?!
- Hmm... myszlę, że... kiedy kłóciłeś się ze mną, to zmuszał go Sochiro... a kiedy kłóciłeś się z Chiso... Soiochi... Sochiro... to rozpiłałem go ja... za to, kiedy dysputowałeś z Shunem... obaj zajmowaliśmy się twoim chłopakiem. Ma słabą głowę.. szybko poszło.
W obecnym momencie Kei był jedyną trzeźwą osobą. Yuichi zakręcił się jeszcze szybciej niż ja, przez ciągle polewającego mu Soichiro, za to reszta się spiła, kiedy zaczęli zamawiać z karty coraz to nowe trunki z coraz to większym procentem. Tylko Kei, który musiał się mną zajmować, wypił tylko kilka piw. Zastanawiało mnie, jak zachowywał się Shun po pijaku. Czy traci nieco ze swej dostojności. Jednak on tylko gapił się nieobecnym wzrokiem w podłogę, popijając alkohol. Wyglądał, jakby rozważał, czy podłoga jest wystarczająco wygodnym miejscem na drzemkę. Soichiro natomiast, korzystając z przełamania barier kochanka, lizał się z nim, bez skrępowania. W końcu zdecydował się odkleić od niego. Złapał chłopaka za rękę, z trudem stając na kanapie, na której wcześniej siedział.
- Uwaga ludzie! Mam dla was ogłoszenie!
- O nie... - Szepnął Kei. Posłałem mu pytające spojrzenie z policzkiem przyciśniętym do stołu. - Soichiro jak się upije uwielbia ogłaszać ludziom miłość. Nie masz pojęcia ile razy złamał tym serca różnym swoim kochankom, którzy byli tylko jednorazową przygodą.
Szepnął do mnie tak, żeby Yuichi tego nie usłyszał. Rzeczywiście po chwili Soichiro ogłosił całemu barowi dozgonną miłość do Yuichiego, po czym obaj opuścili bar. Mruknąłem coś po nosem, wyciągając rękę w stronę kufla z piwem.
- O nie, ty już nie pijesz. - Powiedział Kei, zabierając kufel piwa. - Wracamy do domu. Widzimy się potem. - Rzucił do chłopaków. - Postarajcie się dotrzeć do domu bez poważniejszych obrażeń.
Pokiwali tylko głowami, bez przesadnego przekonania. Nim zdążyłem zaprotestować, Kei postawił mnie na nogi, biorąc na barana. Objąłem jego szyję, opierając głowę na jego ramieniu. Dostrzegłem lekki rumieniec na jego policzkach. Musiał czuć się zażenowany tym, że musiał wynosić innego faceta z baru. Ciekawskie spojrzenia padające na naszą dwójkę bynajmniej nie pomagały.
- Jak mogłeś się tak załatwić.
Westchnął, kiedy wyszliśmy na ulice.
- Oni... są bardzo przekonujący...
Odparłem, mocniej obejmując jego szyję. Poprawił mnie na plecach, umacniając chwyt pod moimi kolanami.
- Taaa... zapłacisz za to jutro... o ile podniesiesz się z łóżka.
- Skutki alkoholu są niesamowite... - Powiedziałem cicho.
- ... widać...
Zostałem postawiony na ziemi, kiedy stanęliśmy pod drzwiami naszego mieszkania. Oparłem się o framugę, gdy Kei przekręcał klucz w zamku.
- Przypomnij mi, żebym nigdy nie pozwolił ci pić beze mnie. Jeszcze skończyłoby się to dla ciebie przymusową nocą z przypadkowym facetem. A tego bym nie przeżył.
Powiedział spokojnie, kładąc dłoń na moim policzku z czułością. Bez namysłu rzuciłem się na jego szyję, całując go delikatnie. Dostrzegłem w jego oczach zdziwienie oraz szok. Jednak nie namyślał się długo, kiedy objął mnie w pasie, przylegając moim ciałem do swojego. Wyraźnie poczułem jego spodnie, wyraźnie napinające się pod naporem. Opierając się o framugę i przyciągając mnie do siebie, wsunął kolano między moje uda, naciskając na rozpalone już krocze. Jęknąłem do jego ust, przyciągając go mocniej do siebie. Dopiero po chwili zamroczony piwem umysł stwierdził, że próg nie jest najlepszym miejscem na podobne ekscesy. Ciągle go całując, wciągnąłem go do środka. Kei, zatrzaskując drzwi za sobą, zaciągnął mnie na łóżko.
- Chyba upicie tego nie było jednak najgorszym z możliwych pomysłów.
Powiedział, ściągając z siebie bluzkę i rzucając ją na ziemię. Objąłem jego szyję, wpijając się w jego usta. Kei oparł się jedną ręką o łóżko a drugą rozpinał mi spodnie. Podniosłem się, popychając go na łóżko i siadając na jego biodrach. Spojrzał na mnie, jakby nie mógł uwierzyć w to, co robię. Samemu ciężko mi było w to uwierzyć, ale procenty w mojej głowie sprawiały, że nie miałem zahamowań. Kei zsunął swoje spodnie, umieszczając mnie nad swoim penisem. Opuściłem biodra, nadziewając się na niego. Nie próbowałem powstrzymywać jęków, kiedy czułem jak porusza się we mnie i wciąż na nowo mnie pobudza. Tej nocy uprawialiśmy seks co najmniej 5 razy. Zasnęliśmy późnym wieczorem. Zmęczeni i całkowicie wykończeni. Kolejnego dnia obudził mnie rwący ból głowy oraz całkowicie wyschnięte usta. Podniosłem się nieco, przecierając oczy. Poczułem dodatkowy ból w dolnych partiach ciała.
- Hej mały. Jak się czujesz?
Usłyszałem głos Keia. Średnio przytomny odwróciłem się w jego stronę. Podał mi szklankę z wodą, siadając na brzegu łóżka.
- Chyba umieram...
Odparłem, wypijając duszkiem wodę. Kei zaśmiał się, czochrając moje włosy.
- Przegiąłeś wczoraj z piwem. Nic dziwnego, że się źle czujesz. Pamiętasz w ogóle cokolwiek z wczoraj?
- Nie wiem... pamiętam jak wczoraj piliśmy... reszta wydaje się być rozmazanym snem. Co się stało?
Uśmiechnął sie tajemniczo, czochrając moje włosy.
- Może lepiej, żebyś nie pamiętał.
- Chyba jednak wolałbym wiedzieć.
Po raz kolejny się uśmiechnął, przysuwając tuż przed moją twarz.
- Zostańmy przy tym, że po alkoholu jesteś naprawdę niesamowity w łóżku.
Poczułem, jak zalewam się rumieńcem. Chyba jednak wolałbym tego nie wiedzieć.
- Oszczędzę ci szczegółów.
- Dzięki...
Objął mnie delikatnie. Oparłem głowę na jego ramieniu. Dziwne... wyglądał na szczęśliwego, cokolwiek zrobiłem w nocy. Skoro miało to go uszczęśliwiać, mógłbym nawet częściej się upijać do nieprzytomności.

niedziela, 22 grudnia 2013

zajączek XX

-Tochi? Jesteś tutaj?
Zdziwił mnie panujący w domu mrok. Ani jedno światło nie było zapalone. Zupełnie jakby nikogo nie było. A przecież Tochi miał tu czekać. Nie odjechałby chyba tak bez pożegnania? Najpierw poszedłem do sypialni, w której ostatnio spaliśmy.
-Tochi? Tochi...
Kiedy zobaczyłem zgaszone światło także w sypialni i puste łóżko poczułem wielki ciężar na sercu. Czy on na serio aż tak uwielbiał wbijać mi gwoździe w serce? Nie wierzę, żeby wyjechał bez pożegnania. Ale jeżeli jednak? Rzuciłem się na łóżko, chowając twarz w poduszkę. W całym domu było ciemno, więc mógł tylko spać. Ale skoro tutaj go nie było to gdzie mógł być?
-Tochi... ty kretynie...
Wtedy poczułem nagły, przygniatający mnie ciężar.
-Chciałeś coś ode mnie?
Powiedział i objął mój brzuch.
-Czemu siedziałeś przy zgaszonym świetle?
Zapytałem, próbując się dyskretnie wyswobodzić z jego uścisku.
-Chciałem ci zrobić niespodziankę. Przestraszyłeś się, prawda zajączku?
-Jasne, że nie. Wszystko mi jedno, czy tu jesteś czy cię nie ma. A teraz puszczaj.
-Nie ma mowy, dopiero jak przyznasz, że bałeś się, że odjechałem. I że się za mną stęskniłeś.
Złapał mnie za ramie i obrócił na plecy, siadając na biodrach i przyciskając ręce do materaca.
-Nie ma mowy. Puszczaj mnie!
Przez chwilę próbowałem się szarpać. Dopiero kiedy zdałem sobie sprawę, że przez dłuższą chwilę, Tochi się nie odzywa, spojrzałem na niego. Patrzył na mnie z jakimś takim... uczuciem. Jego spojrzenie było bardziej krępujące niż zachowanie.
-N...no dobra... puść mnie już...
Przysunął się zdecydowanie zbyt blisko mojej twarzy, uśmiechając się przy tym złośliwie.
-Nie zamierzam. Chyba, że przyznasz, że tęskniłeś.
-Nie zamierzam!
-Więc wygląda na to, że będziemy tak siedzieć do końca życia. Nie, żeby mi to przeszkadzało.
-A mi przeszkadza! Starczy tego!
W odpowiedzi Tochi przysunął się do mojej szyi, liżąc ją delikatnie.
-W takim razie, poproszę cię w inny sposób.
Odwróciłem głowę, zagryzając dolną wargę. Nie... nie mogłem mu się dać tak łatwo.
-Stęskniłeś się za tym. Prawda, zajączku?
-Nie... bynajmniej... prze... przestań...
Złączyłem nogi, kiedy poczułem rękę Tochiego na moich spodniach. Chciałem go odepchnąć, ale nie było to łatwe. Zwłaszcza kiedy przyssał się do moich ust.
-A właśnie. Ślicznie dzisiaj wyglądasz.
Znowu się ode mnie odsunął, zapalając lampkę nocną koło łóżka. Jasne światło przez chwilę raziło mnie w oczy, zanim do niego przywyknąłem.
-Nie zakładałem tego, żeby wyglądać ,,ślicznie"
Prychnąłem z oburzeniem, podnosząc się na łokciach.
-Ale wyglądasz ślicznie. Musisz częściej zakładać garnitur.
-Chciałbyś... masz pojęcie jakie to jest niewygodne?
-Ale jakie praktyczne.
Złapał wtedy koniec mojego krawata i przyciągnął moją twarz do swojej.
-Widzisz?
Zrobiłem się cały czerwony. Czułem się niekomfortowo, kiedy Tochi był tak blisko.
-Mało zabawne... puszczaj...
-Jeżeli powiesz, że tęskniłeś.
-N-nie.. nie mam zamiaru..
-Powiedz.
-nie.
-Powiedz.
-Nie.
-Powiedz.
-Nie! Nie nie nie nie nie! Nigdy tego nie powiem! Odpuść już i mnie puszczaj!
-Nie.
Pociągnął mnie za krawat, łącząc nasze usta. Szarpnąłem się do tyłu, ale tylko pociągnąłem Tochiego ze sobą na łóżko. Wsunął język do moich ust, poruszając nim zwinnie. Zacząłem szarpać się słabo. Najchętniej bym po prostu mu się oddał, ale tym samym zmiażdżyłbym moją dumę, która i tak przez Tochiego była w opłakanym stanie. Odsunął się kawałek od mojej twarzy, ciągle trzymając nasze języki złączone. Podniosłem się na łokciach, kiedy rozpinał moją marynarkę i zsuwał mi ją z ramion. Rozluźnił mój krawat, rozpiął kilka górnych guzików koszuli i przeniósł swój język na moją szyję. Jęknąłem cicho, odrzucając głowę w tył.
-Mam kontynuować?
Zapytał zadziornie, siadając mi na biodrach i patrząc w oczy. Dalej kontynuował rozpinanie mojej koszuli.
-Głupek.
Uśmiechnął się tylko, całując mnie delikatnie w usta i zsuwając koszulę. Pociągnął mnie za krawat, zmuszając do siadu. Wyjąłem ręce z rękawów, zrzucając całkowicie górną część garnituru. Jęknąłem gwałtownie, kiedy Tochi położył rękę na moim kroczu i zaczął je pieścić. Chciałem złączyć nogi, ale znajdowało się między nimi kolano Tochiego.
-Tochi... prze-przestań...
-Nie udawaj zajączku. Wiem, że tego chcesz.
Zagryzłem wargi, jęcząc mimowolnie. Chciałem upaść na materac, ale Tochi trzymający mnie za krawat mi to uniemożliwił.
-Jeżeli ładnie poprosisz to cię puszczę.
Nie chciałem poniżać się jeszcze bardziej, prosząc go, ale nie byłem w stanie wytrzymać siedzenia.
-P-proszę... głupek.
Tochi puścił mój krawat, pozwalając mi opaść na łóżko. Rozpiął moje spodnie i wsunął do nich rękę.
-Ach... Tochi... nie..
Zagryzłem wargi, próbując powstrzymać jęki. Głupi Tochi... tak bardzo nie mogłem się oprzeć jego dotykowi.
-Powiedz mi zajączku, jakie to uczucie? Czujesz się dobrze?
-A-ach... nie... nie pytaj o takie rzeczy... głupek.
Uśmiechnął się tylko bezczelnie i schylił się nad moją piersią, pieszcząc językiem sutki. Odruchowo złapałem jego koszulę. Musiałem na czymś wyładować moje emocje inaczej odniósłbym wrażenie, że we mnie wybuchają. Tochi dalej jeździł ręką po moim penisie, sprawiając mi irytująco wielką przyjemność. Minęło ledwo kilka minut, zanim spuściłem się na pościel. Cholera... naprawdę brakowało mi jego dotyku. Zmusiłem się do półsiadu i objąłem Tochiego za szyję, opierając głowę na jego ramieniu. Nie odpowiedział, tylko wpił się w moją szyję, przygryzając ją lekko. Zagryzłem zęby, kiedy poczułem wsuwający się we mnie palec. Odruchowo zacisnąłem mięśnie.
-Rozluźnij się zajączku.
Wziąłem głęboki oddech, rozluźniając się na tyle, na ile byłem w stanie. Tochi rozciągał mnie dokładnie, pieszcząc stale moje ciało. w końcu wyjął ze mnie palce, rozkładając mi nogi.
-W porządku, zajączku?
Pokiwałem głową, nie otwierając nawet oczu. Poczułem wtedy gwałtowne szarpnięcie za szyję. Tochi patrzył na mnie z góry, trzymając za krawat i uśmiechając się sadystycznie.
- To wcale nie jest śmieszne.
- Wiem. Ale jesteś taki uroczy zajączku.
- Głupek. Nie nazywaj mnie ta-aaa...
Jęknąłem, gdy powoli zaczął się we mnie wsuwać. Położyłem się, podpierając na łokciach i odrzuciłem głowę w tył. Ruchy Tochiego powoli stawały się coraz szybsze. Co gorsza cały czas pochylał się nade mną, wpatrując się w moją czerwoną twarz. Z jakiegoś powodu nawet nie byłem w stanie na niego spojrzeć, a co dopiero się odezwać. Oddychałem tylko ciężko, starając się jęczeć jak najmniej. Kiedy w końcu skończyliśmy, Tochi położył się koło mnie. Byłem wykończony. Rękoma zasłaniałem twarz, ozdobioną wielkimi rumieńcami i oddychałem ciężko.
-W porządku zajączku?
Zapytał, schylając się nade mną. Błyskawicznie unormowałem oddech i usiadłem z trudem, okrywając się kołdrą.
-Tak.
Odwróciłem od Tochiego wzrok. Gdyby nie moja przeklęta duma, powiedziałbym mu co tak naprawdę czuję. Miałem ogromną ochotę przytulić się do niego i powiedzieć wszystko: że tęskniłem, że chciałem, znów być z nim... że go kocham. Ale musiałbym wziąć naprawdę ogromne ilości środków odurzających, żebym miał odwagę to zrobić.
-Chodź tutaj. Przytul się.
Powiedział, wyciągając ręce w moją stronę. Przycisnąłem do siebie kołdrę, robiąc nadąsaną minę i nie patrząc na niego.
-No weeź... nie daj się prosić zajączku. Plosię?
-Twoja infantylność wcale ci nie pomaga. Prędzej umrę niż dam się tak ośmieszyć.
Dalej twarz miałem odwrócona w przeciwny koniec pokoju, więc nie zauważyłem jak wyciąga rękę w moją stronę. Przekonałem się o tym dopiero kiedy złapał mnie za ramie i pociągnął do siebie. Ostatecznie wylądowałem między jego nogami, opierając się plecami o jego klatę. Odruchowo ścisnąłem kołdrę, kiedy Tochi ścisnął mnie mocniej.
-Puszczaj mnie... natychmiast!
Nie odezwał się, tylko oparł twarz na moim ramieniu, całując mnie w szyję. Zadrżałem.
-M-mówię serio.
-Tęskniłem za tobą.
W jego głosie słychać było autentyczny smutek. Jakby teraz, w tym jedynym zdaniu ukrył całą tęsknotę z całego tego czasu. Poczułem ból w sercu, bo doskonale wiedziałem co czuł. W końcu przeżywałem to samo. Odchyliłem głowę do tyłu, opierając ją na ramieniu Tochiego.
-Wiem.
Przez chwilę tak siedzieliśmy. Było mi dobrze...  wiedziałem, że nie próbuje przede mną nikogo grać. No bo po co? I tak nie miał nic do stracenia. Zero znajomych, reputacji, nie potrzebne mu są do życia pieniądze. Jednym słowem, nie miałby powodu się ze mną zadawać, gdyby mnie nie kochał. W końcu jednak znudziło mi się siedzenie w ten sposób i zacząłem się szarpać.
-No dobra... puść mnie. Muszę się iść wykąpać.
Widziałem błysk w oku Tochiego. Uśmiechnął się następnie szeroko. Od razu wiedziałem o co mu chodzi.
-O nie! Na pewno nie! Idę wziąć kąpiel sam!
-Daj spokój zajączku. Przecież ,,tam" się nie umyjesz sam.
-T-to nie twoja sprawa! P-poradzę sobie.
Wyrwałem się z jego uścisku i opatulając się dokładnie kołdrą ruszyłem do łazienki. Gdy prawie dochodziłem do drzwi, czułem na sobie spojrzenie Tochiego.
-Przestań się tak gapić!
-Wybacz zajączku. Ale wyglądasz tak uroczo.
Nie skomentowałem tego tylko ruszyłem do łazienki. Nie miałem ochoty na kąpiel, więc wszedłem pod prysznic. Opłukałem się dokładnie, czując jak sperma Tochiego spływa mi po nogach. Okropne uczucie. Nienawidziłem mieć tego w sobie. Usiadłem na specjalnym wysklepieniu w wannie, rozkładając nogi. Wiedziałem jak należy to robić, ale... to było takie żenujące. Skierowałem prysznic między moje nogi. Zacisnąłem zęby, bo... to było takie przyjemne uczucie. Jednak nie działało to za dobrze. Moje ,,wejście" stało się teraz takie ciasne. Uklęknąłem i włożyłem w siebie palce. Nogi mi zaczęły drżeć. Schowałem głowę między kolana, przez co widziałem białe krople kapiące na brodzik. Dobrze, że zamknąłem na klucz drzwi do łazienki. Powiesiłbym się, gdyby nagle wszedł Tochi. Jęknąłem bezwiednie, dokładając drugi palec. Szlag mnie trafiał, że robiłem sobie dobrze. Nawet jeżeli ja tego nie chciałem. Właściwie to nie miałem wyboru. W końcu cała sperma Tochiego wypłynęła ze mnie. Odetchnąłem z ulgą, że to już koniec. Chyba nie mógłbym zrobić tego po raz kolejny. Kiedy moje nogi przestały się trząść, wstałem, wytarłem się ręcznikiem i założyłem piżamę.
-Poradziłeś sobie, zajączku?
Zapytał Tochi, jak tylko wyszedłem. Nie odpowiedziałem. Usiadłem tylko naburmuszony, po przeciwnej stronie łóżka.
-No już. Przepraszam. Chodź, przytul się na zgodę.
Nim zdążyłem perfidnie odrzucić jego propozycję, objął mnie od tyłu, kładąc się ze mną na materacu. Wtulił się w moją koszulę od piżamy jak dziecko do ulubionego pluszaka w burzową noc. Nawet nic nie powiedział. Wyglądał jakby od razu padł ze zmęczenia. Nie chciało mi się szarpać, więc zamknąłem oczy. Wkrótce i mnie zmorzył sen.

niedziela, 15 grudnia 2013

Zajączek XIX - Bal


 

Był środek nocy. Skrzypienie otwieranych drzwi wybudziło mnie z głębokiego snu. Byłem pewny, że to znowu Raito nie może zasnąć i przyszedł do mnie. Wyciągnąłem rękę w jego stronę, żeby mógł się do mnie przytulić. Jednak zamiast się we mnie wtulić, jakieś ciało, za wielkie, żeby to był Raito położyło się za mną, przytulając do siebie. Odwróciłem się gwałtownie, patrząc prosto na twarz... Tochiego. Wyrwałem się z jego objęć z taką gwałtownością, że o mało nie spadłem z łóżka. Tochi złapał mnie w ostatniej chwili.

-Co ty tu robisz?!

Powiedziałem głośnym szeptem podnosząc się do pozycji siedzącej.

-Nie mogłem zasnąć...

-Wynocha z mojego łóżka!

-Co ci przeszkadza, że tu jestem?

-W każdej chwili może tu ktoś przyjść, a ja nie mam zamiaru się tłumaczyć, dlaczego śpimy w jednym łóżku.

-Zaraz sobie pójdę. Poleż ze mną  jeszcze kilka minut.

Nie czekając na moją odpowiedź, Tochi przytulił mnie i pociągnął za sobą na łóżko.

-Nie. Żadne 5 minut. Puszczaj w tej sekundzie!

-Nichan?

Zamarłem, kiedy usłyszałem głos mojego braciszka. Raito stał w drzwiach, ściskając w rękach pluszowego misia i trąc oczy. Nie mogłem pozwolić, żeby domyślił się, że sypiam z facetem! Gdyby nie panika, która mnie ogarnęła, wściekłbym się na Tochiego.

-A... Raito...

-Czemu śpisz z panem Tochim, Nichan?

-Widzisz... widzisz... to.. to dlatego, że...

Poczułem jak robi mi się słabo a serce bije nienaturalnie szybko. Wtedy Tochi położył dłoń na moim ramieniu.

-Ja mu powiem.

Odwróciłem twarz w jego stronę. Nawet mimo ciemności musiał zauważyć łzy, kręcące się w moich oczach.

-Spokojnie... zaufaj mi...

Szepnął mi do ucha Tochi, zanim wstał i podszedł do Raito. Uklęknął przed nim i pochylił się, ściszając głos.

-Chciałbym ci powiedzieć, ale to tajemnica.

-Ja umiem dotrzymywać tajemnic.

-Wiesz... gdyby to się wydało to mógłbym mieć kłopoty.

-Nic nie powiem... obiecuję.

-Widzisz... bo ja...

*Błagam Tochi, tylko nie mów mu prawdy*

-Nie mogę spać w miejscu, którego nie znam. Potrzebuję czegoś znajomego, żeby zasnąć. A Usagi był tak miły, że się zgodził mi pomóc. Ale nie chcę by ktoś o tym wiedział.

-Ou... nie wiedziałem... obiecuję, że nikomu nie powiem.

-Dziękuję Raito. Ale obawiam się, że nie mam prawa zabierać ci braciszka. Postaram się zasnąć samemu.

-Na pewno? Bo ja... nie muszę spać z Nichanem.

-Nie trzeba. Zasnę u siebie. Dobranoc.

Zanim wyszedł z pokoju odwrócił się do mnie i mrugnął. Uśmiechnąłem się i kiwnąłem głową w podziękowaniu. Całe szczęście, że umiał kłamać. Chociaż nabrał tylko dziecko.

-Pan Tochi zaśnie sam?

Zapytał mnie Raito, włażąc na moje łóżko.

-Myślę, że sobie poradzi. Chodźmy już spać, jutro w końcu wielki dzień.

Raito wtulił się we mnie i zasnął. Mnie również wkrótce zmorzył sen.

 

 

 

-Paniczu Usagi, paniczu Raito. Paniczu Usagi, Paniczu Raito. Czas wstawać.

Otworzyłem oczy. Pokojówka stała nad moim łóżkiem, trzymając w rękach kartkę z planami na obecny dzień. Odsunąłem od siebie Raito, budząc go i usiadłem na łóżku.

-Jakie mam na dzisiaj plany?

-Za pół godziny zostanie podane śniadanie. Proszę się ubrać swobodnie. Po śniadaniu odbędzie się kontrola sali balowej, menu, oraz waszych strojów. Przy kontroli obowiązkowo musicie się zjawić wszyscy. Potem będzie miał panicz przyśpieszone lekcje. O 16 zaczną się ostatnie przygotowania do balu a o 18 rozpocznie się sam bal. Jeżeli chodzi o Panicza Raito to w pokoju panicza czeka już ktoś z panicza listą zadań.

Raito pokiwał głową, zwlókł się z mojego łóżka i udał do siebie. Ja podziękowałem pokojówce i zacząłem się ubierać. Śniadanie szybko minęło i zaczęła się ostateczna inspekcja. Zawsze przed balem wszyscy braliśmy w tym udział. Każdy miał ocenić, czy wszystko jest idealnie. Jak zwykle tylko Enma narzekała, że wszystko jest do bani. Potem udałem się na lekcje. Było to szybkie objaśnienie większości rzeczy, które mnie ominęły gdy byłem u Tochiego. Wiedziałem jakie to jest ważne, więc próbowałem nie rozkojarzać się zbytnio. Później nareszcie zaczęły się ostateczne przygotowania do balu.

-I pamiętajcie. Przynieście dumę naszemu domowi. Bez żadnych wygłupów i bądźcie mili dla gości. Wiecie przecież jakie to ważne.

-Tak. Oczywiście.

Odpowiedzieliśmy chórem. Jasne, że wiedzieliśmy. Powtarzali nam to co roku. Jednak tym razem nie byłem do tego przekonany. Czułem się jak głupia figurka, postawiona tylko po to, by goście mieli się czym zachwycać ,,o rety jak wasze dzieci są pięknie ubrane" ,,cóż za wyrafinowanie. I to w tak młodym wieku" i tak dalej. A to wszystko po to, żeby zachwycić obcych ludzi. No nic. Musiałem to jakoś przeboleć i starać się tak, jak co roku. Przywitałem się grzecznie z wszystkimi gośćmi i zabawiałem towarzystwo ciekawymi anegdotami na różne tematy.

-Usagi, pozwól proszę do nas.

Zawołał mnie mój ojciec, mniej więcej po dwóch godzinach trwania balu. Przeprosiłem grzecznie grupkę starszych, obrzydliwie bogatych pań i podszedłem do moich rodziców. Stali przy szefie korporacji obuwniczej i jego córce. W tym czasie Hana opowiadała jakieś anegdoty synowi firmy produkującej materiały. Nie spodziewałem się po tym niczego dobrego.

-Tak?

Zapytałem grzecznie.

-Usagi, poznaj proszę Minako. To jej pierwsze przyjęcie, więc mógłbyś ją zaznajomić z otoczeniem? Musimy omówić z jej ojcem kilka spraw.

-Ależ oczywiście. To będzie dla mnie zaszczyt.

Uśmiechnąłem się, wyciągając lewą rękę w stronę Minako. Miałem wielką nadzieję, że skończy się na tym, że będę ją niańczył na tym balu. W sumie była całkiem ładna. Miała na sobie różową sukienkę z falbankami, podkreślającą jej błękitne oczy. A łagodne rysy twarzy okalałe czarne, proste, długie włosy.

-Witaj Minako. Nazywam się Usagi. Może chciałabyś się czegoś napić? Kelner podaje świetną lemoniadę.

-Bardzo chętnie.

Powiedziała dźwięcznym głosem. Uśmiechnęła się i poszła za mną. Podałem jej lemoniadę z tacy kelnera i sam wziąłem szklankę. Kątem oka zobaczyłem jak moi rodzice oraz ojciec Minako przy rozmowie zerkają na nas dyskretnie. To zły znak. Uśmiechałem się jednak dalej, starając się zachować spokój i nie myśląc o Tochim.

-To musi być niesamowite być dziedzicem rodu Takeda, prawda?

-Tak... niesamowite do dobre słowo. Ale przecież twój ojciec ma ogromną firmę z wpływami na cały świat. W rzeczywistości nasze rodziny tak bardzo się nie różnią, prawda?

Powiedziałem, siląc się na zwyczajny ton. Nie miałem ochoty na zwierzanie się tej dziewczynie.

-Racja. Te same zasady, ta sama szkoła, tradycje. Tylko, że wy macie większe wpływy.

Taa... w tym społeczeństwie liczyły się tylko zyski. Zacząłem powoli żałować, że ten świat na zawsze będzie moim światem. Przez resztę balu trzymałem się z Minako. Kiedy rozmawiałem z innymi, zgodnie uznali, że tworzylibyśmy wspaniałą parę. Tak, bardzo ciekawe, ale ja już kogoś miałem. Kochałem Tochiego. Krótko po północy oznajmiłem rodzicom, że jestem już zmęczony i grzecznie przeprosiłem gości. Potem dyskretnie wymknąłem się z domu i udałem się do mojej rezydencji.

piątek, 6 grudnia 2013

Zajączek XVII - Przeddzień balu

-Coś się stało? Nie wyglądasz na przejętego. Powinieneś trząść się z niecierpliwości. W końcu to już jutro.
Powiedział Ryu na powitanie, gdy tylko mnie zobaczył.
-Tak, tak. Wszystko w porządku. Po prostu odwiedził mnie mój przyjaciel. Trochę niespodziewanie, więc myślę bardziej o nim, niż o balu. Zastanawiam się jak mu delikatnie powiedzieć, że nie będzie mógł przyjść.
Jasne, że moja odpowiedź była trochę naciągana, ale to najlepsze co mi wpadło do głowy. Jakoś nie chciało mi się opisywać rodzinnych kłótni ani tego, jak Tochi mnie uratował.
-No dobrze. Udowodnij więc, że wszystko w porządku. Jeżeli zatańczysz bezbłędnie, albo chociaż mnie nie podepczesz, to ci uwierzę.
Pokręciłem tylko głową. Ryu wiedział jak zmotywować człowieka. Jakoś przebolałem tę godzinę nauki tańca i wreszcie mogłem pójść do Tochiego.
-Dobra robota. Na balu z pewnością będziesz główną atrakcją.
Rzucił jeszcze na pożegnanie. Kiwnąłem głową w podziękowaniu i ruszyłem w stronę wyjścia.
-I jak taniec Usagi?
Zapytał Kashikoi jak tylko mnie zobaczył.
-Świetnie. Wręcz rewelacyjnie.
-To dobrze. Nie będę już cię zatrzymywał.
Uśmiechnąłem się i pognałem schodami na górę. Wszystkie pokoje sypialne- gościnne oraz nasze, znajdowały się na pierwszym piętrze. Bez pukania wszedłem do pokoju, który został przydzielony Tochiemu. Leżał on rozłożony, na dwuosobowym łóżku, czytając jakąś książkę.
-Już skończyłem...
-Ciii...
Zastanawiałem się co takiego ciekawego czyta, że nawet się nie odwrócił w moją stronę.
-Dziwne... nie wyglądasz na takiego co interesuje się szlachetną sztuką pisania.
Nawet nie odpowiedział, dalej wpatrzony w książkę. Podszedłem do łóżka, nachylając się, żeby zobaczyć o czym jest. Dziwne... była to książka o zarządzaniu, którą studiowaliśmy od jakiegoś czasu. Nie było mowy, żeby Tochiego zainteresowało coś takieg... korzystając z chwili mojej nieuwagi, Tochi przewrócił mnie na łóżko, przysiadając mi na biodrach.
-Hej! hej Tochi... złaź ze mnie. W tej chwili.
W ostatniej chwili ściszyłem głos, żeby nie wydrzeć się na cały dom. Nie mogłem ryzykować, że ktoś mnie usłyszy.
-Stęskniłem się za tobą zajączku. Nie masz pojęcia jak ciężko mi było się powstrzymywać, żeby trzymać się od ciebie z daleka.
-Zejdź ze mnie Tochi. W każdej chwili ktoś może tutaj wejść.
-Na pewno nikt nie wejdzie.
-Mówię serio, zejdź ze mnie.
Tochi w końcu posłuchał się mnie i opuścił moje biodra. Nie wyobrażałem sobie, co by było, gdyby ktoś wcześniej wszedł do pokoju.
-Więc jak przygotowania do balu?
-Nieźle. Właściwie teraz dopinamy wszystko na ostatni guzik. Właśnie skończyłem lekcje tańca...-nagle niespodziewanie przypomniał mi się mój sen. Nie chciałem pytać, ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju.-Tochi... a ty umiesz w ogóle tańczyć?
Przez chwilę widziałem jego zaskoczone spojrzenie. W końcu jednak się odezwał, uśmiechając się przy tym, jak to miał w zwyczaju.
-O takie cuda to mnie nie podejrzewaj zajączku.
Kamień spadł mi z serca, kiedy okazało się, że Tochi z mojego snu przypominał prawdziwego Tochiego tylko wyglądem.
-Właściwie to jak długo zamierzasz tutaj zostać?
Zapytałem, siadając po turecku i opierając łokcie na kolanach.
-Sam nie wiem. Kiedy przyjechałem do ciebie, nie myślałem nad tym. Rozumiem, że macie ten swój bal i nie chcę w nim przeszkadzać, ale chciałbym się móc tobą nacieszyć.
Przez chwilę zastanawiałem się nad możliwymi wariantami. Najlepiej by było gdyby Tochi zniknął przed balem, który zaczynał się o 14. Czyli wyjść musiał najpóźniej o 12. Z tego co pamiętałem najwcześniejsze busy do domu Tochiego wyjeżdżały koło 16. Poza tym, on nie chciał jechać a i ja wolałem, by został na dłużej
-Chyba nie mamy wyboru. Wyjdziesz jutro z domu i powiesz mojej rodzinie, że wracasz do siebie. Tymczasem udasz się do mojego domku. Jest tam telewizja, książki, komputer, coś do rysowania, malowania i pisania, więc raczej nie będziesz się nudził. Przygotuję też zamek elektroniczny, tak żebyś mógł wejść. Myślę, że uda mi się pojawić jakoś w nocy. Nie sądzę, żeby wcześniej mnie puścili.
Tochi przez chwilę patrzył na mnie z niedowierzaniem. Jakby nie rozumiał co mówię. Po chwili jednak rzucił się na mnie, przyduszając mnie do materaca.
-Hej... co ty...
-Kocham cię zajączku...
-Co cię tak nagle wzięło? Złaź ze mnie...
-Cieszę się...
-No dobra... złaź. Nie myśl sobie, że robię to dla ciebie. Jak dla mnie mógłbyś wrócić do tej swojej żałosnej nory. Zgodziłem się zatrzymać cię u mnie tylko dlatego, że... że...
Starałem się jak najszybciej wymyśleć jakiś argument, ale jak na złość nic samolubnego nie przychodziło mi do głowy.
-Wiem zajączku... wiem...
Przytulił mnie mocniej, nie dając mi czasu odpowiedź. Cholerny głupek... gdyby teraz ktoś wszedł byłoby po mnie.
-Tochi... złaź... teraz! W każdej chwili ktoś może wejść!
-Jakoś mało się tym przejmuję. Cieszę się, że mogę być przy tobie.
Przez całe ciało przeszedł mi dreszcz, kiedy język Tochiego zaczął jeździć po mojej szyi.
-Mówię serio... przestań w tej chwili!
Oparłem ręce na jego piersi i odepchnąłem od siebie z całej siły.
-Daj spokój zajączku. Nie widziałem cię tyle czasu. Chciałbym móc się do ciebie przytulić.
-Masz pojęcie jakie mógłbym mieć przez ciebie kłopoty?! Nie zachowuj się tak w moim domu!
Podniosłem się do pozycji siedzącej, odsuwając się jeszcze od Tochiego.
-Przepraszam. Po prostu tak się cieszę, że cię widzę, że nie mogę się oprzeć.
Westchnąłem tylko ciężko, na wszelki wypadek schodząc też z łóżka.
-Nie wiem jak ty, ale ja jutro muszę być wypoczęty. Idę spać.
-A nie możesz zostać ze mną zajączku? Będzie nam wygodniej.
Spojrzałem na niego złowieszczym wzrokiem, dając mu jasno do zrozumienia, że nie ma mowy. Odpowiedział mi tylko szczerym uśmiechem. Ruszyłem do drzwi i już miałem wyjść, kiedy usłyszałem dziwne syczenie z głębi pokoju.
-Nie... nie nie nie nie nie. Nie powiesz mi chyba, że...
Tochi uśmiechnął się niewinnie, lekko zakłopotany. Wtedy z jego torby wysunął się jasnobrązowy wąż, którego miałem już nieszczęście poznać. Przeszedł mnie dreszcz i ledwo powstrzymałem się od krzyku. Właściwie tylko ręka Tochiego na moich ustach mnie od tego powstrzymała. Próbowałem coś powiedzieć, ale z moich ust wydobył się tylko przytłumiony dźwięk.
-Nie krzycz zajączku. Wystraszysz Hebiego-chana.
-mmmmnmmm... nhmm nmmmnn mnnm mmm!
-Jeżeli twoja rodzina go tu zastanie to prawie na pewno wywiozą go do jakiegoś schroniska albo zoo. A Hebi-chan nie zniesie życia w niewoli.
-mnmmm! mmmnnmm nmm mnmmmm mmm!
-Wiem, że nie powinienem go tu przyprowadzać, ale nie mogłem go zostawić. Hebi-chan sam nie jest w stanie znajdować jedzenia. Gdy go znalazłem praktycznie przymierał głodem. Muszę zapewniać mu całodobową opiekę, żeby przeżył.
-Mn mmnm nn mnmmmmnnn!
-Wiem, że za nim nie przepadasz. Przyrzekam, że nie wypuszczę go z pokoju.
-mnnmm nnmmnm mnmmm nnn!
-A Ris zostanie na dworze. Zgoda? Nic nie powiesz rodzinie? Przecież go teraz go nie wyrzucę.
Westchnąłem tylko, czekając aż Tochi mnie uwolni. W końcu mnie puścił a ja spiorunowałem go wzrokiem.
-Pśieplasiam...
Powiedział to głosem małego dziecka, co wyglądało bardziej komicznie niż poruszająco.
-Jeżeli którykolwiek z twoich zwierzaków wejdzie do reszty części mieszkania to przyrzekam, że automatycznie stąd wylecisz.
-Obiecuję, że nic takiego się nie stanie.
Pokręciłem tylko głową i wyszedłem z pokoju. Nareszcie mogłem się położyć. Szybko się przebrałem i położyłem do łóżka. Wspomnienia z ostatnich lat uderzyły we mnie niczym tsunami. Pamiętam jak zawsze w noc przed balem wierciłem się nerwowo w łóżku nie mogąc zasnąć. Teraz chciałem tylko móc wyjść z balu i pójść do Tochiego. Zgasiłem światło i zaciągnąłem kołdrę na twarz. Chciałem jak najszybciej zasnąć.

piątek, 29 listopada 2013

Zajączek XVI - Ponowne spokanie

W końcu nadszedł przeddzień balu. Nie miałem ochoty tam iść. Zacząłem tracić chęć na cokolwiek. Czemu Tochi nie odpowiedział? Pisałem do niego już kilkakrotnie, pytając co u niego i jak się czuje. Nie odpisał ani razu. Całe szczęście wszyscy byli zbyt zajęci balem, żeby się mną przejmować. Nawet rodzice spędzali teraz czas w domu, zajmując się wszystkim. Rzuciłem się na łóżko, czując jak łzy zaczynają cisnąć mi się do oczu. Nie umiałem żyć bez Tochiego. Nagle usłyszałem ciche stukanie w okno. Za nim siedziała ruda wiewiórka, wystukując orzeszkiem rytm na szybie. Kiedy zbliżyłem się do okna tylko spojrzała na mnie, przekręcając głowę. Zabawne... Ris zachowywał się podobnie. Można by pomyśleć, że dzikie zwierzę od razu powinno uciekać od ludzi, ale on zawsze lubił moje towarzystwo. Podszedłem do okna. Wiewiórka nie uciekła. Spojrzałem na bramę od domu. Z daleka zobaczyłem dwie postacie. Jedną z nich na pewno był strażnik, drugiej przez odległość nie byłem w stanie poznać. Wyglądali jakby się kłócili. Wziąłem lornetkę, żeby bliżej się przyjrzeć aferze. Nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Rzuciłem lornetkę na ziemie i pobiegłem na dół. Strażnik nie miał prawa wpuszczać kogokolwiek spoza listy gości. Jeżeli ktoś był na liście przyjaciół rodziny musiał się skontaktować z nami czy może wejść. Jeżeli zaś kogoś widział po raz pierwszy lub drugi a nie był on na liście, po prostu odsyłał go z niczym. Było to oczywiste, że go nie wpuści. Zbiegłem szybko po schodach i wybiegłem na dwór, nie przejmując się czymś tak trywialnym jak zamknięcie drzwi, czy przeproszenie Kashikoiego, za to, że o mało go nie staranowałem. Nie mogłem uwierzyć, że po tak długim czasie, teraz tak po prostu on do mnie przyszedł. Miałem zamiar się na niego złościć, że tak długo mnie ignorował, ale zbyt cieszyłem się na jego widok. Gnałem dróżką przez ogród, która nagle wydała mi się okrutnie długa. Tochi przedarł się przed bramę i starał się dogadać z ochroniarzem, żeby móc wejść. Gdy tylko mnie zobaczył, uśmiechnął się delikatnie. Widziałem jak strażnik patrzy to na mnie, to na niego, najwidoczniej niepewny tego, co powinien zrobić. Kiedy od Tochiego dzieliło mnie tylko kilka metrów, wyciągnął ręce w moją stronę. Rzuciłem się w jego ramiona, zarzucając ręce na jego szyje i wpijając się w usta. Nawet przez chwile się nie zawahał, zanim odwzajemnił mój pocałunek i oparł ręce na moich biodrach. Musiałem stanąć na palcach by bez problemu dosięgnąć jego ust. Nie obchodziło mnie, że moja rodzina może mnie zobaczyć, a ochroniarz stał tuż koło nas. Cieszyłem się, że mam Tochiego przy sobie. Czyli jednak o mnie nie zapomniał... może... może nawet dalej mnie kochał. Przez namiętne pocałunki moje nogi miękły a w oczach pojawiły się łzy. Kiedy odsunąłem się od niego, miałem wrażenie, że zaraz się popłaczę. On naprawdę wrócił... do mnie?
-W porządku?
Kiwnąłem głową i starłem łzy z oczu. Spojrzałem wymownym wzrokiem na ochroniarza, który kiwnął głową i ruszył w kierunku swojego domku. Spojrzałem wtedy na Tochiego. Uspokoiłem się trochę i dotarło do mnie, jak żenująco się zachowałem na jego widok. Puściłem jego szyje, robiąc krok w tył i opuszczając głowę. Tochi nie robił problemu z wypuszczeniem mnie. Poczułem jak na policzki wstępuje mi rumieniec. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
*No dalej! Odezwij się Tochi! Dlaczego się nie odzywasz?!*
-w porządku zajączku?
Podniosłem twarz patrząc w jego oczy. Wyglądał na zmartwionego, jakby się czymś przejmował. Chyba nie przyszedł tutaj tylko po to, żeby mnie zostawić? Na samą myśl po policzkach bezwładnie zaczęły spływać łzy.
-Zajączku... co się stało? Nie.. nie płacz, przecież...
Próbował mnie w ten sposób pocieszyć, ale raczej z marnym skutkiem.
-Jeżeli masz zamiar mnie zostawić, to po prostu to powiedz! Zadałeś sobie tyle trudu, żeby tu przyjechać i powiedzieć mi to w twarz, więc miej odwagę to zrobić!
-Co... zostawić cię?... O czym ty mówisz, zajączku?
-Bo... nie odpisywałeś tyle czasu... a teraz przyjechałeś... ja wiem, że chciałeś mnie zostawić... przewidziałem to... ja... nic dla ciebie nie znaczę!
Ponownie zalałem się łzami, bezskutecznie próbując doprowadzić moje emocje do normalnego stanu. Tochi stał przez chwilę oszołomiony, widocznie nie wiedząc jak ma zareagować. W końcu złapał mnie za ramiona i przyciągnął do siebie, dusząc w mocnym uścisku.
-Nigdy nie chciałem cię zostawiać... kocham cię zajączku. Cokolwiek przewidziałeś, musiało to być sennym koszmarem.
-Więc czemu nie napisałeś przez tyle czasu!?
Krzyknąłem oskarżycielsko, odpychając go od siebie.
-Kiedy dostałem twoją wiadomość pomyślałem, że stało się coś złego, więc postanowiłem zaraz przyjechać. Niestety musiałem poczekać na busa, który jedzie do twojego miasta, co zajęło kilka dni. Nie chciałem rozmawiać z tobą przez smsy, bo bałem się, że to coś poważnego.
-Więc... nie chciałeś mnie opuścić?
-Jasne, że nie. Przecież cię kocham. Ale gdybym wiedział, że tak się zachowasz na mój widok, poczekałbym chwilę dłużej z przyjazdem.
Uśmiechnął się szeroko, tak jak zawsze. Musiałem wstrzymywać się z całych sił, żeby ponownie nie rzucić mu się w ramiona i nie rozpłakać. Jakoś musiałem ocalić resztki mojej dumy. Prychnąłem więc i odwróciłem się do Tochiego.
-Nie myśl sobie nie wiadomo czego. To, że się ucieszyłem na twój widok, jeszcze o niczym nie świadczy.
-Świadczy o tym, że mnie kochasz.
-Wcale, że nie! Mogłeś wcale nie przyjeżdżać!
Czułem jak na moje policzki wstępuje rumieniec. No tak, prawie zapomniałem jak Tochi łatwo umiał mnie zażenować. Chwilę potem poczułem ręce obejmujące mnie od tyłu.
-Tak, wiem. Też cię kocham.
Wtedy do mnie dotarło, że przecież moja rodzina w każdej chwili może nas zobaczyć. Wyrwałem się więc gwałtownie z ramion Tochiego.
-Oszalałeś?! Przecież jesteśmy pod moim domem! Moja rodzina może nas zobaczyć.
-Ochroniarz ci przecież nie przeszkadzał...
-On nic nie powie. Zbyt wiele by stracił gdyby został zwolniony.
-No tak... przepraszam zajączku. Ale stęskniłem się za tobą. Nawet nie wiesz jak pusto jest w domu, bez ciebie.
-Naprawdę? To te wszystkie zwierzaki nie dotrzymują ci towarzystwa?
Tochi uśmiechnął się niewinnie, wzruszając lekko ramionami.
-Właściwie to miałeś masę szczęścia, że cię zauważyłem. Pewnie gdybym się nie zjawił to strażnik w końcu wezwałby policje.
-Wiesz... w sumie szczęście nie miało tutaj za wiele wspólnego.
Uśmiechnął się chytrze, unikając mojego spojrzenia. Coś wtedy zaiskrzyło w moim umyśle.
-Nie... nie nie nie nie nie. Nie mów mi tylko, że przyprowadziłeś tutaj jednego ze swoich futrzaków!
Nie odpowiedział, wciąż unikając mojego spojrzenia. Czyli... ta wiewiórka to jednak był Ris!
-Nie wierzę, że go tu przyprowadziłeś! Mój dom to nie jest schronisko! Coś ty myślał zabierając go tutaj?!
-Przepraszam zajączku... po prostu Ris wydawał mi się smutny po twoim odejściu. Pomyślałem, że poczuje się lepiej gdy cię zobaczy. Poza tym... to byłoby nie fair, gdybym ja mógł cię zobaczyć, a on nie.
-Nie rób z mojego domu legowiska dla pcheł i nie przyprowadzaj tutaj tych futrzaków!
Przez chwilę Tochi patrzył na mnie z tęsknotą i lekkim uśmiechem.
-Co?
-Nic... nawet nie wiesz jak się cieszę, że znowu cie widzę.
Zrobiłem krok w tył, żeby przypadkiem nie zostać znowu opleciony ramionami Tochiego. Nie mogłem ryzykować, że ktoś jeszcze nas zobaczy.
-Ale przyznaj, że Ris świetnie się spisał. Gdyby nie on, zapewne musiałbym się tu przekraść w nocy.
-To raczej nie byłoby możliwe. Nasz dom normalnie jest chroniony dziesięć razy bardziej niż 3/4 banków. A teraz, w przeddzień balu rocznicy założenia firmy nawet mysz się tutaj nie przekradnie.
Uśmiechnąłem się dumnie, zadzierając nosa i krzyżując ręce na piersi.
-A wiewiórka się jakoś przedostała...
-Czysty fart. W przeddzień balu nasza rezydencja jest pilnowana lepiej niż dom prezydenta.
-Już drugi raz wspominasz o tym balu. O co chodzi?
-Co roku organizowany jest przesz naszą rodzinę bal, celebrujący rocznice założenia firmy. To jedno z największych wydarzeń w roku. Bycie na tym balu jest porównywalne do zaproszenia na dwór królowej. Tylko najwybitniejsza śmietanka towarzyska ma prawo się tam zjawić. Nawet moi rodzice spędzają te dni w domu. Cały dom jest wtedy na nogach.
-A ja mogę przyjść zajączku?
Zapytał niewinnym wzrokiem z miną zbitego psa. Westchnąłem tylko, kładąc ręce na biodrach.
-Ech... oczywiście, że nie możesz. Zrozum, to wydarzenie najwyższej klasy. Przychodzą rodziny z firmami, które w godzinę zarabiają więcej, niż ty byś zarobił przez całe życie. Nie mogę od tak po prostu zabrać na przyjęcie takiej klasy byle przybłędy.
-Tak nisko mnie cenisz zajączku?
Zapytał udając ból. Spojrzałem tylko na niego znacząco.
-No dobrze, wiem. Nie przyjdę na ten wasz bal. Jakoś nie wyobrażam sobie, żebym był w stanie znieść chociaż godzinę w garniturze.
Uśmiechnął się przy tym w zamyśleniu. No tak... Tochi z mojego snu był tylko złudzeniem. W sumie całe szczęście.
-Panie Tochi, panie Tochi! Witamy pana z powrotem! Co pan tutaj robi?
Wykrzyknął Raito, biegnąc w naszą stronę.
-Byłem w okolicy i postanowiłem wpaść odwiedzić Usagiego. Przy okazji, miło cię widzieć Raito.
-Pana również miło widzieć, panie Tochi. Może pan wejdzie? Co prawda mamy teraz sporo pracy przy balu, ale myślę, że nie będzie problemu z ugoszczeniem pana.
-O ile nie będę przeszkadzał...
-Ależ oczywiście, że nie! Uratował pan przecież nichana! Zawsze będzie pan u nas honorowym gościem!
-W takim razie, chętnie skorzystam z zaproszenia.
Tochi uśmiechnął się szeroko i ruszył za Raito w kierunku domu.
-Ani mi się waż sprowadzać do mojego domu swojego zwierzyńca, jasne?
Szepnąłem cicho do Tochiego, tak żeby Raito nas nie usłyszał.
-Nie martw się. Osobiście przypilnuję, żeby nie wchodzili do domu. Nie chcę przecież, żeby twoja rodzina mnie znienawidziła.
-O... Tochi... więc to na twój widok Usagi wybiegł z domu jak oparzony.
Powiedział Kashikoi jak tylko zobaczył nas w progu. Byli właściwie w tym samym wieku, więc nie musieli mówić do siebie jakoś specjalnie oficjalnie.
-Nie dziwie się. Pewnie zareagowałbym tak samo, gdyby to Usagi mnie odwiedził. W końcu jest on moim jedynym przyjacielem.
-Co się tutaj dzieje? O... pan Tochi, racja? Przykro nam, ale to nieodpowiednia chwila na wizyty. Organizujemy właśnie prestiżowy bal i bylibyśmy wyjątkowo zobowiązani, gdyby pan nie zawracał nam teraz głowy swoją osobą.
-Mamo! Pan Tochi uratował naszemu braciszkowi życie! Nie powinnaś się tak do niego zwracać!
Skarciła moją mamę Hana. Cieszyłem się, że są po stronie Tochiego.
-Jak dla mnie Usagi mógłby zginąć. To straszny głupek.
Powiedziała Enma, wchodząc do przedpokoju, cała w czekoladzie, prawdopodobnie z tortu. No świetnie! Brakowało tylko jeszcze mojego ojca, żeby było jeszcze weselej.
-Co tu się dzieje! Co to za krzyki?! Co to za przybłęda?! Kto go tu wpuścił?! Mało mamy roboty z balem?! Będziecie się jeszcze zajmować jakimś żebrakiem?! Niech no ja tylko dorwe strażnika.
Chciałem to mam. Nagle nabrałem ochoty zapadnięcia się pod ziemie. Spojrzałem na Tochiego, ale on tylko stał spokojnie, z delikatnym uśmiechem przyglądając się całej sytuacji. Jasne, że nie mogłem po prostu stać i płakać. Musiałem stanąć w jego obronie.
-Tato, przestań! Tochi to mój przyjaciel! Uratował mi życie i...
Mój ojciec wyciągnął rękę, uciszając mnie w niemym geście. Wszyscy zamilkliśmy oczekując na to co powie. Przez chwile stał, najwidoczniej zbierając myśli. Chociaż sekundy wlokły się nieznośnie powoli, nikt nie odważył się odezwać. W końcu westchnął i spokojnym głosem powiedział:
-Ty jesteś Tochi?
Pokiwał głową, widocznie wczuwając się w atmosferę i bojąc się odezwać.
-A więc to ty ocaliłeś Usagiego?
Ponownie kiwnięcie głową.
-W obecnym stanie, jestem zmuszony cię przeprosić. Wiele o tobie słyszałem, ale nie spodziewałem się, że będziesz wyglądał tak zwyczajnie. Dziękuję ci za uratowanie Usagiego. Jednocześnie mam nadzieję, że nie masz urazu za nasze szorstkie zachowanie. Jesteśmy wszyscy trochę poddenerwowani. Niestety ze względu na natłok zadań, możemy ci zaoferować jedynie pokój gościnny, ewentualnie jakąś rozrywkę. Obawiam się jednak, że nie będziesz mógł w ciągu najbliższych dwóch dni spędzić wiele czasu z Usagim.

niedziela, 24 listopada 2013

Zajączek XV - Koszmar

W ogromnej, całkowicie pustej sali balowej, w którem muzyka wydawała się rozbrzmiewać ze ścian stałem tylko ja. Rozglądałem się dookoła, lecz nikogo nie dostrzegłem. Byłem za wcześnie? Może goście jeszcze się nie pojawili. Ale skąd dobiegała ta muzyka? Delikatny walc przelewający się chwilami z żywotnością tanga. Jakby dwie te piosenki grały jednocześnie, ale nie przeszkadzały sobie nawzajem. Podszedłem do drzwi wejściowych. Były zamknięte. Zacząłem się z nimi szarpać, ale trzymały mocno.

-Wychodzisz już? Bal się jeszcze nie zaczął.
Usłyszałem znajomy głos. Odwróciłem się gwałtownie. Na samym środku sali stał Tochi. Był ubrany w elegancki czarny garnitur i wyciągał dłoń w moją stronę w zapraszającym geście.
-Tochi? Co ty tutaj robisz?
-Jak to co? Przyszedłem z tobą zatańczyć. Mogę prosić cię do tańca, zajączku?
Zrobiłem kilka kroków w jego stronę, starając się nie rzucić od razu na jego szyje. Dopiero teraz zauważyłem, że mam na sobie garnitur, który jeszcze wczoraj był na mnie za mały.
-Tochi, a umiesz w ogóle tańczyć?
-Nie wiem. Chodź, zaraz się przekonamy.
Złapałem jego dłoń i przysunąłem się do niego. Pewnym chwytem przytrzymał moją rękę i objął mnie w pasie.
-Zaraz, czemu to ja ma grać dziewczęcą rolę?
-Panna nie ma w zwyczaju zapraszać do tańca. To przecież wbrew etyce. Więc skoro ja cię zaprosiłem, mi jest dane prowadzić.
Dziwne... jego słownictwo było tak niesamowicie wyszukane. Całkowicie nie pasowało do jego statusu społecznego. Muzyka spowalniała. Teraz była ona czystym walcem. Tochi ruszył prawą nogą zaczynając płynny taniec. Nie wiedziałem, że potrafi tak świetnie tańczyć. Miałem wrażenie, że w ramionach Tochiego wręcz unoszę się nad ziemią.
-Naprawdę dobrze tańczysz.
Powiedziałem cicho, patrząc mu w oczy. Uśmiechnął się w odpowiedzi. Chciałem tańczyć z nim choćby przez wieczność.
-Usagi... co ty wyprawiasz?
Zaraz... to nie był głos Tochiego. Dopiero teraz zauważyłem moją rodzinę i znajomych stojących pod ścianą. Jakim cudem pojawili się tutaj tak nagle? Odskoczyłem od Tochiego, który wydawał się nie przejmować nagłym tłumem.
-To... to nie tak... ja tylko...
Zrobiłem jeszcze krok w tył, kiedy potknąłem się o coś, straciłem równowagę i upadłem na ziemie. Spojrzałem na podłogę, by zobaczyć o co się przewróciłem. Poczułem wszechogarniający wstyd, kiedy okazało się, że potknąłem się o... sukienkę, którą miałem na sobie. Dlaczego ją założyłem?
-Nichan, czemu jesteś ubrany jak dziewczyna.
-Jak mogłeś Usagi. A my myśleliśmy, że będziemy mogli być z ciebie dumni.
-Braciszku, wstydzę się ciebie.
-Od początku wiedziałam, że coś z tobą nie tak. Jesteś żałosny.
Głos mojej rodziny przelewały się przez siebie, tworząc szum, który boleśnie kaleczył moje uszy. Ich głosy brzmiały jak tysiące krzyków, docierające wprost do mojej głowy. Jak mogłem na to pozwolić? Jak mogłem być tak żałosny? Marzyłem wtedy, żebym mógł stamtąd uciec.
-W porządku zajączku?
-Nie! Nie jest w porządku! Nie widzisz co się dzieje?!
-Masz racje. Sytuacja jest idiotyczna. Nie umiałbym do tego przywyknąć. Najlepiej będzie jak po prostu się rozstaniemy.
Podniosłem przerażone spojrzenie na Tochiego. On chyba nie chciał mnie zostawić na zawsze? Nie... to nie mógł być Tochi. Patrzył na mnie z wyższością, prawie pogardą. Nie... nie mógł mnie zostawić... nie teraz, gdy straciłem w oczach przyjaciół i rodziny... Chciałem coś powiedzieć, zatrzymać go.. ale Tochi zniknął sprzed moich oczu i pojawił się przy drzwiach. Otworzył drzwi, patrząc na mnie po raz ostatni. Zerwałem się na nogi, ignorując ludzi przyglądających się całej sytuacji. Nagle jednak sukienka stała się kilkakrotnie dłuższa. Nie byłem w stanie chodzić, nie stawając na nią.
-Tochi, poczekaj!
Ale on już znikł... drzwi z hukiem zatrzasnęły się za jedyną osobą, którą szczerze pokochałem.
-Widzisz? I ten twój żałosny chłopak cię porzucił. Zresztą, jesteś jeszcze bardziej żałosny, niż on.
głosy mojej rodziny odbijały się echem po całym pomieszczeniu. Miałem wrażenie, że moja głowa zaraz wybuchnie. Nagle podłoga, pod moimi stopami pękła, a ja zacząłem spadać w czeluść. Ogarnęła mnie ciemność i tylko z dziury w podłodze, przez którą wypadłem sączyło się światło. Wśród mroku pojawiła się twarz Tochiego. Twarz pełna wyższości i pogardy. Poczułem przeszywający ból w sercu. Jak on mógł mnie tak potraktować? Jak mógł mnie opuścić?
-Panie Usagi? Panie Usagi?
Głos... tak obcy głos... nie należał do Tochiego.... to on powinien mnie obudzić... aż tak miał mnie już dosyć?
-Panie Usagi.. proszę się obudzić.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem stojącą nad sobą pokojówkę. Odetchnąłem z ulgą, siadając na łóżku.
-Wszystko w porządku panie Usagi?
Pokiwałem głową. Senny koszmar sprawił, że obudziłem się cały zlany potem. Przez chwilę opanowywałem oddech, nim odezwałem się do pokojówki.
-Masz harmonogram na dzisiaj?
-Tak, oczywiście. Dochodzi 10 więc ma pan pół godziny zanim zostanie podane śniadanie. O 11 przychodzi nauczyciel gry na skrzypcach. O 12 zostaje pan zabrany w teren na naukę malowania na płótnie. Wraca pan o 14. Wtedy też przyjedzie krawiec, uszyć dla pana nowy garnitur. Jeżeli skończy przed 15 będzie miał pan wolny czas. O samej 15 przychodzi instruktor tańca. Później tylko ma pan trening zarządzania firmą i projektowania. Aha, pan Kashikoi kazał przekazać, żeby nie zapomniał pan o odrobieniu lekcji na jutro.
No tak... dzisiaj była niedziela. Przez całą tą sprawę z Tochim całkowicie straciłem poczucie czasu.
-Dziękuję, możesz odejść.
-Na pewno wszystko w porządku?
Dalej byłem w szoku po sennym koszmarze, więc nie dało się nie zauważyć, że coś jest nie tak.
-Wszystko w porządku. Miałem po prostu koszmar.
Pokojówka kiwnęła głową i wyszła. Pierwsze co zrobiłem to sięgnąłem po telefon i wybrałem numer Tochiego.
,,Cześć. Co u ciebie? Jak się czujesz? U mnie w porządku, zastanawiam się tylko jak ty się czujesz."
Może i treść była dosyć idiotyczna, ale musiałem napisać cokolwiek, żeby mieć pewność, że mój sen był tylko koszmarem. Czekając na odpowiedź wstałem z łóżka i poszedłem do mojej prywatnej łazienki, połączonej z moim pokojem. Na toaletce leżały świeże ubrania a w szafce czyste ręczniki. Wziąłem szybki prysznic, żeby zmyć z siebie pot po koszmarnej nocy. Ubrałem się i zszedłem na śniadanie. Raito siedział już przy stole, spokojnie na nas czekając. Pogłaskałem go po głowie w powitaniu i usiadłem na sąsiednim krześle.
-Witaj Raito. Jak się spało?
-Świetnie, nichan. Nie uwierzysz co się stało. Około trzeciej nad ranem do mojego pokoju weszła mama. Wyjaśniła wszystko i powiedziała, że nas kochają. Kashikoi miał racje.
Powiedział  i uśmiechnął się szeroko. Cieszyłem się, że rodzice mu to powiedzieli, żeby się nie martwił.  Starałem nie dać po sobie poznać, jak bardzo wciąż jestem przerażony nocnym koszmarem.