piątek, 28 listopada 2014

Zajączek LXXII - Wątpliwość

Tak, wiem, że kolejny krótki rozdział, ale jakoś tak wyszło mi przy pisaniu. Gdybym zrobiła go dłuższego zająłby nie 4 a 10 stron, a wtedy nie mogłabym się bezczelnie lenić tylko dużo więcej pisać ^ ^
Tak czy tak przypominam o konkursie, w którym jak znam życie i tak nikt nie weźmie udziału. 
Jeżeli jednak tak to naprawdę będę bardzo bardzo bardzo szczęśliwa. 


**********************

- Usaaaagi! Tooochi!
Niechętnie rozchyliłem powieki, zbudzony czyimś krzykiem. Dopiero po chwili zaczęło do mnie docierać gdzie jestem i co się właściwie dzieje. Chciałem przetrzeć oczy, ale okazało się, że moje ramiona są w silnym uścisku Tochiego. Łóżko było dwuosobowe a i tak byliśmy ścieśnieni na małym jego skrawku. Starałem się wyszarpnąć, ale Tochi tylko wzmocnił uścisk. Znieruchomiałem momentalnie i uścisk zelżał. Odetchnąłem z ulgą. Nie znosiłem, gdy zachowywał się jak jakiś wąż. Zresztą nie znosiłem wszystkich jego ,,zwierzęcych” form.
- Tochi obudź się – Powiedziałem spokojnie, żeby przypadkiem niechcący nie zwołać tutaj Mity. Nie wiem jak bym zareagował, gdyby wpadł i zobaczył nas w takiej sytuacji.
Oczywiście Tochi ogóle nie reagował na próby obudzenia go. Dobrze, że zazwyczaj wstawał pierwszy. Nie wiem czy dałbym radę codziennie przez to przechodzić.
Delikatnie się od niego odsunąłem, żeby zdobyć trochę luzu. Poczułem jak jego ramiona się napinają, więc jak najdelikatniej i jak najszybciej wyślizgnąłem się z jego uścisku. Wstałem z łóżka, akurat wtedy, gdy do pokoju wpadł Mita.
- Dobry. Chcesz śniadanie?
- Cześć. Tak, chętnie. Dzięki, że nas ugościłeś.
- Żaden problem. A tak przy okazji... przynieść ci jakieś ubranie?
Dopiero po chwili zacząłem pojmować o co właściwie mu chodzi. Spojrzałem na siebie. Dopiero wtedy zauważyłem, że byłem w samych bokserkach.
 Poczułem jak zalewam się rumieńcem. Chciałem zasłonić się kołdrą, ale w ten sposób wyglądałbym jeszcze bardziej żałośnie. Całe szczęście nie zdążyłem się namyśleć co zrobić, żeby zachować dumę, bo Mita sam zamknął drzwi, pewnie szukać jakichś pasujących na mnie ubrań.
- Tochi, obudź się.
Zacząłem szarpać za jego koszulę, starając się go dobudzić. Przez chwilę w ogóle nie reagował, więc uklęknąłem na łóżku koło niego i zacząłem nim trząść. Mruknął coś tylko przez sen, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął do siebie, ponownie więżąc w uścisku.
- Tochi, puść mnie. Mita zaraz tutaj przyjdzie.
- Jeszcze pięć minut...
- Żadne pięć minut. Puszczaj mnie natychmiast. I wyjaśnij mi, dlaczego właściwie spałem w samych bokserkach.
- Usnąłeś w samochodzie. A spałeś tak uroczo, że nie miałem serca cię budzić.
- To dalej nie jest odpowiedź, dlaczego spałem w samych bokserkach.
- Nie spałbyś przecież w garniturze. Pogniótłbyś go i byłoby ci niewygodnie.
- Dobrze, dobrze, a teraz mnie puszczaj!
Niezdecydowanie i powoli uścisk zelżał. Odsunąłem się na bezpieczną odległość, przykrywając się kocem.
- Coś mnie ominęło, gdy usnąłem?
- Niespecjalnie. Położyłem cię spać i z Mitą trochę pogadaliśmy.
- Chyba nie chcę wiedzieć o czym...
- Głównie o tobie i twojej rodzinie. Możesz sobie nie zdawać z tego sprawy, ale Mita naprawdę was lubi i to nie tylko jako zleceniodawców.
- To oczywiste. Pracuje u nas prawie od zawsze. Jako osiemnastolatek zaprojektował naszą pierwszą firmę, bo rodzicom wyjątkowo spodobały się jego projekty. Ja wtedy miałem jakieś sześć lat i już wtedy był dość blisko związany z rodziną. Raz czy dwa był u nas nawet na święta.
- Naprawdę? Czyli ma już...
- 28 lat. Nie wygląda, prawda? Pewnie dlatego, że zarówno jego ciało jak i umysł zatrzymał się w wieku dwudziestu lat. Pewnie dlatego dogadujecie się, jakbyście byli w tym samym wieku.
- Bardzo możliwe... - Tochi rozciągnął się, siadając. Miał na sobie dresowe spodnie oraz luźną, czarną koszulę - To jak, masz jakiś pomysł na najbliższe kilka dni? Znaczy, czy wiesz co będziemy robić? Nie ma tu nawet lasu, do którego możemy się udać.
- Nie mam pojęcia. Gdybyśmy mieli chociaż jakieś pieniądze... co cię tak bawi?
- Nie, tylko... od razu widać, że wywodzisz się z bogatej rodziny.
- Ale zabawne...
- Wiesz, że tylko się śmieję. Coś się wymyśli.
Powiedział, znajdując się nagle niebezpiecznie blisko mojego ucha. Chwilę potem złapał mnie za ramiona i przewrócił na materac, przygniatając do niego ramionami.
- Nie zapominasz się czasami? - Fuknąłem, starając się wyszarpać tak, żeby nie zrzucić z siebie koca, na czym bardzo mi zależało. - Pamiętaj, gdzie jesteśmy.
- Gdybym nie pamiętał posunąłbym się o wiele dalej.
- To wcale nie jest zaba-a-ach... - Jęknąlem mimowolnie, gdy Tochi wsunął rękę pod koc i przejechał po moim kręgosłupie.
- Czyżby czuły punkt?
- N-nie... ale mnie tam nie dotykaj...
- Jakiś ty uroczy.
Powiedział z oczami pełnymi czułości. Nienawidziłem tego spojrzenia. Całkowicie roztapiało mi serce. Zwłaszcza, że patrzył tak na mnie zawsze, gdy mówił, że mnie kocha.
- P-przestań się tak gapić.
- Skoro prosisz...
Uśmiechnął się, przysysając się do mojej szyi. Wzdrygnąłem się, ściskając pościel.
- Tak lepiej?
- N-nie jest... lepiej... mówię serio, przestań... co jak Mita tu wejdzie?
- Grzecznie poprosimy, żeby wyszedł.
Jęknąłem krótko, odrzucając głowę w tył. Kurczę... facet nie powinien aż tak łatwo dawać się zdominować. Za to Tochi potrafił doprowadzić mnie do spazmów w chwilę i to praktycznie bez wysiłku.
- Nie chciałbym wam przeszkadzać, ale przyniosłem ubrania.
Zamarliśmy w bezruchu. Tochi z rękoma na moich biodrach a ja pięściami zaciśniętymi na prześcieradle.
- Dzięki Mita - Powiedział w końcu Tochi, schodząc wreszcie ze mnie. Nabrałem nieodpartej ochoty, żeby umrzeć, albo przynajmniej zapaść się pod ziemie. - Pomóc ci w robieniu śniadania?
- Jeżeli chcesz, nie pogardzę pomocą. Usagi, zawołamy cię, jak skończymy.
Obaj wyszli, zostawiając mnie samego. Żaden z nich nie przejął się tym, że właśnie umieram z zażenowania. Świetnie... musiałem trafić na dwóch najbardziej pozbawionych wstydu ludzi na świecie. W dodatku z jednym z nich...
Usiadłem gwałtownie. No właśnie... czy ja i Tochi ze sobą chodziliśmy? Jego rodzina za każdym razem zwieszała się, gdy musieli określić nasze relacje. Byliśmy parą? Znaczy... chodziliśmy na takie jakby randki, mieszkaliśmy ze sobą, nawet ze sobą spaliśmy, tylko... w sumie nigdy mnie nie zapytał o chodzenie. Wszystko to wyszło jakoś tak samo z siebie. Kochałem go, on kochał mnie, ale... czy można było to nazwać związkiem? Byłbym głupi, gdybym uważał, że tak nie jest, tylko... byłem pewny, że związki są bardziej urocze, pełne uczuć i... i że jak będę w związku to będę o tym wiedział. Z drugiej strony, Tochi mi się oświadczył a ja raz nawet powiedziałem mu ,,tak". Tylko on tego nie przyjął. Gdyby tego nie odwołał bylibyśmy w związku, ale... to takie bezsensu. Dlaczego nie mógł najzwyczajniej w świecie chociaż raz zapytać mnie o chodzenie? Przynajmniej sprawa byłaby bardziej oczywista. Czy związek jest prawdziwym związkiem, jeżeli nie poprosi się kogoś o chodzenie?
Westchnąłem ciężko i szybko się ubrałem. Niestety rzeczy, które dostałem to była dużo za duża koszula Mity, sięgająca mi niemal ud i szorty, sięgające mi do kolan.
Starałem się uspokoić i przestać się czerwienić, kiedy stałem już przed drzwiami. W końcu się przemogłem i z opuszczoną głową wyszedłem. Pierwszy raz byłem w domu Mity, więc trochę zaskoczył mnie salon, połączony z jadalnią i kuchnią. Od niego prowadziły cztery drzwi. Zapewne do łazienki, sypialni, wyjścia i pracowni. Tak przynajmniej powinny być rozmieszczone pokoje w domu architekta.
- O, jednak na ciebie pasują - Powiedział Mita, odwracając się od kuchenki - Bałem się, że mogą być za duże.
- Są znacznie za duże - Odparłem zimno i beznamiętnie. - I wyglądam w nich jak idiota.
- Niestety, aktualnie nie dysponuje niczym innym.
- I tak dzięki. Jak na razie musi wystarczyć.
- Za kilka dni pewnie ktoś z twojego rodzeństwa przyniesie ci jakieś pieniądze. Musisz tylko przeczekać, aż szum wokół waszej dwójki ucichnie.
Wzruszyłem ramionami. Tochi co jakiś czas zerkał na mnie, ale nic nie mówił. Doceniałem to, że nie próbuje określić jak wyglądam.
- Jak chcesz możesz coś poczytać. Książki mam w sypialni. Pokój koło waszego.
- Dzięki - Odwróciłem się na pięcie, lecz po kilku krokach się zatrzymałem. Przywykłem do tego, że wszystko robiono za mnie a ja w tym czasie zajmowałem się ważnymi rzeczami. Ale Tochi i Mita nie byli moją służbą. Nie mieli obowiązku mi usługiwania a mi nie wypadało im na to pozwolić.
- Potrzebujecie pomocy? - Zapytałem cicho, nawet się nie odwracając.
- A co, chciałbyś pomóc? - Powiedział Tochi. Nawet zrobiło mi się głupio, że jemu nigdy nie pomagałem. - Właściwie przyda nam się dodatkowa para rąk, tylko... - Wymienili się z Mitą porozumiewawczym spojrzeniem. - Umiesz gotować?
- Idiotyczne pytanie. Oczywiście, że nie. Coś tak trywialnego jak gotowanie zazwyczaj zostawiałem służbie, żeby samemu móc zając się istotnymi rzeczami. - Prychnąłem, starając się ukryć zażenowanie.
- W takim razie... możesz pokroić bułki. Zrobimy z nich grzanki - Mita wskazał głową stos bułek, oraz nieprzeciętnie duży, ząbkowany nóż. - Poradzisz sobie?
- Pokrojenie bułek naprawdę nie wykracza poza zakres moich umiejętności – Mruknąłem, podchodząc do naszykowanego stosu. Raz po raz zerkałem na Tochiego i Mitę kręcących się po kuchni. Jakby się zastanowić to wyglądali na obrany duet. Pewnie mogliby zostać nawet przyjaciółmi.

W sumie jakby się zastanowić to Mita w tej chwili był jedyną osobą, którą mogłem nazwać przyjacielem. Tylko do niego spoza rodziny mogłem się zgłosić, żeby mi pomógł. Dobrze się dogadywaliśmy i nawet umiał trzymać mój związek i Tochiego w tajemnicy, kiedy była potrzeba. Ciekawe, czy właśnie tak wygląda przyjaźń….

sobota, 22 listopada 2014

LXXI - Rozwiązanie

Witajcie. Jak pewnie zauważyliście od jakiegoś miesiąca znajdowała się na stronie ankieta, czy chcecie jakieś konkursy. Z 6 głosów aż sześć było na tak, co mnie bardzo ucieszyło. Za to 5 chciała, bądź nie miała nic przeciwko temu, żeby nagrodami były np. posty pisane na specjalne życzenie, co ucieszyło mnie jeszcze bardziej.
Mam więc nadzieję, że z równie wielkim zapałem przystąpicie do wzięcia udziału w konkursie(już to widzę)
Zasady są następujące: robicie jakąkolwiek pracę związaną z tym blogiem. Może to być rysunek, manga, figurka w stali 1:1 napis na murach, cosplay, obraz, co tylko chcecie. Zdjęcia możecie przysyłać na mój fanpade: https://www.facebook.com/HistorieYaoi?fref=ts
Gdzie zwykle piszę, kiedy pojawiają się nowe noty i przepraszam, czemu tak późno, albo na mój e-mail: katsumii.kasai@gmail.com
Wszystkie pracę, których autorzy wyrażą na to zgodę znajdą się na blogu. Zwycięzca będzie mógł poprosić mnie o napisanie specjalnej noty dla niego. Będzie mógł prosić o wszystko co związane z yaoi; fanfiki, niefanfiki, sado-maso, meido itp.Nawet poświęcę czas by się douczyć, jeżeli się okaże, że jakiegoś paringu w ogóle nie znam.
Na razie to tyle. Mam wielką nadzieję, że zgłosi się ktokolwiek, kto będzie chciał wziąć udział w konkursie, bo myślę, że nie tylko ja, ale też wy z chęcią obejrzycie pracę kogoś bardziej uzdolnionego plastycznie ode mnie.

*******************************

- Więc, co teraz? – Zagadnął Tochi jakby nigdy nic, kiedy jechaliśmy już dalej. Od kiedy tylko ruszyliśmy wierciłem się niespokojnie w krześle, starając się znaleźć wygodną pozycję. Obawiałem się jednak, że żadna pozycja siedząca nie będzie teraz dla mnie wygodna. Ale wolałem już cierpieć, niż leżeć na tylnym siedzeniu, gdzie wszędzie znajdowała się sperma po naszym ostatnim akcie.
- Co masz na myśli? Jeżeli co dalej z moją rodziną, to nie mam zamiaru już się z nimi kontaktować. Na pewno nie z rodzicami. A co do rodzeństwa to znajdę jakiś sposób, żeby się z nimi porozumieć.
- Nie o to mi chodziło. Twoja rodzina wie, gdzie mnie szukać. A nie sądzę, żeby tak łatwo mi odpuścili skandal na skalę światową.
- Jaki skandal? Przecież nikt nie wie o tym, co nas łączy.
Tochi prychnął, kręcąc głową, ale nie spuszczając wzroku z jezdni.
- Dziedzic jednej z najbogatszych firm na świecie ma się żenić, a na jego ślub przychodzi kompletnie nieznany człowiek, przekonując go, że nie powinien tego robić i zabiera go ze sobą. Jeszcze jak ktoś zacznie szperać okaże się, że ów chłopak należy do rodu Chiba. Myślisz, że żadne media się tym nie zainteresują? To tylko kwestia czasu, aż będziemy na okładkach wszystkich gazet.
Zamarłem. Rzeczywiście taki skandal nie obszedłby się bez echa.  
- Jestem skończony... - szepnąłem do siebie, chowając głowę między nogami.
- Nie będzie źle. Tylko na razie musimy pomyśleć co zrobimy do czasu, aż twoja rodzina przestanie chcieć mojej śmierci.
- Możemy się zatrzymać w hotelu... Masz jakieś oszczędności, prawda?
- Cóżżż.... - Tochi zmieszał się widocznie.
- Nie mów mi, że nie masz ani grosza. Przecież zarabiasz jako leśniczy, prawda?
- No tak, ale... żeby po ciebie przyjechać wziąłem kilka dni wolnego i oddałem wszystkie pieniądze kelnerowi w barze, żeby zaopiekował się lasem i kupił karmę dla zwierząt, które u mnie mieszkają.
- Żartujesz, prawda? Proszę, powiedz, że żartujesz.
Uśmiechnął się zmieszany. Świetnie... gorzej już być nie mogło.
- Wiem, że dopiero co wyszedłeś z kościoła, ale nie masz przy sobie żadnych pieniędzy?
- Nie mam. Nie spodziewałem się, że będę ich potrzebował.
- Nie martw się zajączku. W najgorszym wypadku będziemy nocować w lesie.
- Bez namiotu i śpiworów? Zapowiada się świetnie...
- No dobra, a jaki ty masz pomysł?
Zamyśliłem się przez chwilę. Chyba nigdy nie byłem w tak beznadziejnej sytuacji, chociaż... od kiedy poznałem Tochiego wiele miałem sytuacji, które zdarzały mi się pierwszy raz.
Tochi zwolnił gwałtownie, włączył prawy migacz i zaczął zjeżdżać na pobocze.
- Co się dzieje?
Dopiero po chwili zauważyłem policjanta, machającego na nas.
- Przekroczyłeś prędkość? - Zapytałem lodowatym tonem głosu.
- Może troszkę...
Rzuciłem okiem na tylne siedzenia, całe w spermie. Jeżeli ten policjant tam spojrzy chyba się zabiję.
- Prawo jazdy i papiery wozu - Powiedział do Tochiego, gdy ten opuścił szybę.
Podciągnąłem kolana i oparłem na nich czoło, starając się ukryć w nich całą czerwoną twarz.
- Wie pan jakie jest tu ograniczenie prędkości? - Zapytał beznamiętnie.
- Nie mam pojęcia. Pięćdziesiąt?
- Czterdzieści. A ile pan jechał.
- Nie spojrzałem - Tochi był zdecydowanie zbyt spokojny, jak na kogoś złapanego przez policję. Odpowiadał beznamiętnie i nawet się uśmiechał.
- Osiemdziesiąt. Oby z takim samym spokojem płacił pan mandaty. Proszę.
Zerknąłem w bok. Tochi przyjął mandat i schował go do skrytki między siedzeniami. Już miałem odetchnąć z ulgą, kiedy policjant spojrzał na tylne siedzenia. Zacisnąłem powieki ze wstydu.
- Jakiś problem, panie władzo? - Zapytał Tochi.
- Emm... synu, ile ty masz lat?
Tochi szturchnął mnie ramieniem, informując mnie, że to pytanie istotnie skierowane było do mnie.
- Szesnaście... - Mruknąłem.
- Naprawdę? Wyglądasz na jakieś czternaście. Masz ze sobą jakiś dowód?
Pokręciłem głową, nie podnosząc wzroku.
- A ten garnitur to skąd? Jakieś przyjęcie?
Nie odpowiedziałem. Naprawdę nie była to sytuacja z której miałem ochotę się tłumaczyć.
- Właśnie wracamy z przyjęcia u znajomych. Mieliśmy tam zostać tylko do ostatniego wieczora, więc nie braliśmy zbyt dużo rzeczy. A on ubrania codzienne już zdążył zabrudzić.
Policjant milczał przez chwilę. Czułem, że to nie skończy się dobrze. Dopiero po chwili westchnął ciężko i się odezwał:
- Dobrze... możecie jechać dalej, ale uważaj na ograniczenia prędkości. I noś przy sobie dowody.
- Oczywiście. Dziękujemy bardzo
Tochi wykręcił i ruszył dalej przed siebie. Odetchnąłem z ulgą.
- To była chyba najbardziej żenująca sytuacja w moim życiu...
- Nie było tak źle. Mogliśmy jeszcze trafić do więzienia. Mnie posądzić o pedofilię a ciebie wysłać z powrotem do domu.
- Ciekawe czemu tego nie zrobił...
- Pewnie poczuł obrzydzenie i odrzuciła go myśl zajmowania się nami - Tochi wzruszył ramionami.
- Czy ty czymkolwiek się przejmujesz?
- Hmm... tobą na przykład - Uśmiechnął się szeroko, kompletnie ignorując moje zażenowanie. - Nic się nie stało, więc po co to roztrząsać?
- Bo było to żenujące...
- A nie lepiej byłoby pomyśleć co mamy robić? Bo jak na razie jest dosyć słabo.
- ,,dosyć słabo"? Moim zdaniem jest trochę gorzej niż ,,dosyć słabo"! Jest beznadziejnie! Nie mamy pieniędzy, dachu nad głową ani jedzenia!
- To co proponujesz?
- Nie wiem... nie mam pojęcia...
- Nie załamuj się zajączku. W najgorszym wypadku prześpimy się w samochodzie.
Prychnąłem. Może i moje życie obróciło się o 180 stopni od czasu poznania Tochiego, ale nie miałem najmniejszego zamiaru schodzić poniżej jakichś standardów. Mimo wszystko miałem jeszcze resztki dumy. Wtem mnie olśniło. To przecież było oczywiste... tak oczywiste, że cud, że wcześniej na to nie wpadłem.
- Daj mi swój telefon.                                                        
- A co z twoim? - Zapytał, sięgając do kieszeni i podając mi komórkę, którą kiedyś mu kupiłem, żebyśmy mogli być w kontakcie.
- Nie schowałem jej do garnituru... musisz mi to wybaczyć.
- Do kogo dzwonisz?
- Nie mogę wrócić ani do mojego domku, ani do wspólnego mieszkania, bo mogą tam czekać moi rodzice. Spróbuję zadzwonić do Hany, może będzie mogła przywieźć mi jakieś pieniądze.
- Nie gniewaj się zajączku, ale nie sądzę, żeby było to możliwe. Wiesz, zrobiliśmy niezłego zamieszania... jeżeli twoi rodzice znają twoje rodzeństwo chociaż trochę wiedzą, że będą próbowali ci pomóc. Co więcej, możesz narobić im kłopotów jak zadzwonisz. No wiesz... zakażą im kontaktu z tobą albo coś podobnego...
Westchnąłem ciężko.
- Ech... chyba masz racje... - Prawie chciało mi się płakać. Czułem się tak, jakbym nie mógł już na nikim polegać. Nie mogłem liczyć na moich rodziców, rodzeństwo, ani przyjaciół, których notabene nie miałem. Chyba, że liczą się bogate dzieciaki z innych rodzin, które spotykałem na przyjęciach, a których nigdy nawet nie lubiłem i na co dzień nie mieliśmy kontaktu.
- Więc co teraz? Gdzie mam jechać?
- Nie wiem... - wyszeptałem, podciągając kolana i opierając na nich czoło. Miałem wrażenie, że lada chwila się rozpłaczę. Nie chciałem spać w lesie ani samochodzie a nigdzie indziej nie mogliśmy znaleźć miejsca.
- Zajączku? Coś się stało?
- Nic...
- Hej, nie martw się. Coś wymyślimy. Fakt, nie jest kolorowo, ale chyba bywało gorzej, prawda? Zobaczysz, za kilka dni twoi rodzice o wszystkim zapomną i znowu zamieszkamy u mnie.
- Fajnie, ale co masz zamiar robić przez te kilka dni? Poza tym... - zamilkłem na chwilę. W końcu nic nie powiedziałem. Zbyt wiele rzeczy chciałem powiedzieć na raz. Miałem wrażenie, że ostatecznie odciąłem się od mojego dotychczasowego życia. Bałem się co będzie dalej, nie byłem pewny, czy chcę resztę życia spędzić w lesie... nawet z Tochim. Oprócz tego byłem zły, że nawet nie mogę polegać na mojej rodzinie.
- Jakoś sobie poradzimy. Na pewno jest jakieś wyjście. I nie bój się, rodzeństwo na pewno cię nie zostawi. Gdy cała ta sprawa nieco ucichnie na pewno coś wymyślą, żebyś mógł żyć jak do tej pory.
Odwróciłem głowę w jego stronę. Skąd wiedział...
- Jasne, że cię kocham, ale przecież nie będziesz mógł żyć wiecznie u mnie. Wybacz zajączku, ale nie jesteś stworzony do takiego życia.
Puścił skrzynie biegów i sięgnął po moją rękę.
- Będzie dobrze, zaufaj mi. Jeżeli nie będzie absolutnie żadnego wyjścia... - Tochi zawahał się chwilę. Cokolwiek chciał powiedzieć, sprawiało mu to wiele trudu - Pojedziemy do mojej rodziny.
- Naprawdę? - Uśmiechnąłem się. Skoro Tochi chciał jechać do rodziny musiało naprawdę mu na mnie zależeć.
- Jeżeli naprawdę nie będzie innego wyjścia. Nie ukrywam jednak, że chciałbym tego uniknąć.
- Wiesz co... chyba mogę mieć pomysł. - Zastanowiłem się chwilę, starając się sobie przypomnieć jeden numer. Było to dość trudne. Kto w tych czasach je pamięta? Do rodziny to jeszcze, ale przypomnienie sobie nagle numeru kogoś prawie obcego było horrorem. Dobrze, że kilkukrotnie miałem okazję go przepisywać, więc przypomnienie go sobie nie było aż tak trudne, jak się spodziewałem.
- Halo? Tu Mite Nakadan, firma budowlana.
- Cześć, Usagi z tej strony.
- Usagi! Dobrze cię słyszeć. Jak tam Tochi? Dawno się nie widzieliśmy.
- Mam kłopoty... - Z trudem przeszło mi to przez gardło. W telefonie usłyszałem coś w rodzaju cichego prychnięcia.
- Po tej akcji w kościele dziwne, żebyś nie miał.
- W-widziałeś?
- Wiesz Usagi, wszystkie media nagrywały ten ślub. Nie ma stacji, na której nie pojawiłoby się nagranie z dzisiejszej imprezy. Chyba nie oczekiwałeś, że to przejdzie bez echa?
- No nie... w sumie to nie...
- Nie przejmuj się. Nie wyglądało to na to, że jesteście parą. I zanim zapytasz, możecie przespać się u mnie kilka dni. Adres zaraz wyślę ci zaraz na ten numer.
- Wielkie dzięki. Odwdzięczę ci się.
- Nie martw się. Tyle się znamy, że jesteśmy pawie jak rodzina.
- W tej chwili jesteś nawet bardziej pomocny niż moja rodzina.
*

- Tochi.... miło was widzieć.
Głos Mity przebił się przez ciemność. Zignorowałem go. Było mi tak ciepło i przyjemnie.
- Długo jechaliście?
- Kilka godzin. Przepraszam, ale miałbyś jakiś wolny pokój? Usagi ma za sobą ciężki dzień, chyba lepiej, żeby się już położył.
- Jasne, chodź za mną. Niestety, mam tylko jeden wolny pokój. Nie będzie wam przeszkadzać, jak będziecie się cisnąć razem?
- Chyba nie oczekujesz, że rzeczywiście będzie mi to przeszkadzać.

Chyba się zaśmiali. Mruknąłem tylko, mocniej wtulając się w coś, co prawdopodobnie było koszulą Tochiego. Byłem zmęczony. Jedyne o czym marzyłem to móc pójść spać i zapomnieć o wszystkich kłopotach.

niedziela, 16 listopada 2014

Zajączek LXX - ,,Tak..."

Czekałem całą wieczność, aż Tochi wpadnie do kościoła i przerwie ślub. Jednak chwile mijały i nic się nie działo. Serce rozbiło mi się na setki kawałków, gdy straciłem już całą nadzieję. 
- Skoro nikt nie ma nic przeciwko - Kontynuował podniosłym głosem ksiądz, kiedy ja byłem już na granicy łez.
- Czy ty, Minako bierzesz sobie Usagiego Takeda za męża i postanawiasz trwać przy nim i nie opuszczać go aż do śmierci?
- Tak, chcę.
- Usagi, a czy ty...
- Zatrzymać ten ślub!
Odwróciłem się w stronę gwałtownie otwierających się drzwi. Na początku uśmiechnąłem się szeroko, jednak szybko stonowałem uśmiech. Zacisnąłem pięści próbując nie zacząć okazywać, jak bardzo się cieszę. Nie wiedziałem tylko, czy mam coś powiedzieć, rzucić się przed siebie, czy bać o swoją reputacje, kiedy stanął w drzwiach Tochi. Ostatecznie po prostu stałem zamurowany jak cała reszta kościoła. Tochi zdecydowanym krokiem przemierzył tą samą drogę, którą dopiero co szła Minako.
- Zaj... Usagi! Nie możesz się z nią ożenić!
Serce mi zamarło. On chyba nie chciał otwarcie się przyznać, że coś jest między nami? Gdyby przyszedł wcześniej, chociażby tuż przed moim wyjściem z zakrystii, nie zawahałbym się ani przez chwilę. Ale... teraz... przed ołtarzem? Przed tymi wszystkimi ludźmi?
- Nie możesz się ożenić z kimś, kogo nie kochasz. Zmarnujesz sobie życie przez jedną, głupią decyzję.
Wszystkie kamery zostały skierowane na nas. Byłem w tak wielkim szoku, że w ogóle nie byłem w stanie się odezwać. Inna sprawa, że nie miałem pojęcia, co właściwie mógłbym powiedzieć. W grę tutaj wchodził honor mojej rodziny.
- Co za skandal! Ochrona, zabierzcie stąd tego kmiota! - Krzyknął mój ojciec, podnosząc się z krzesła.
- Usagi, mówię jako twój przyjaciel. Wiem, że musisz to robić dla dobra swojej rodziny i reputacji, ale nie mogę pozwolić ci się ożenić z kimś dla dobra interesów waszej firmy.
W tłumie rozległo się głośne westchnienie. Kilku reporterów zaczęło na bieżąco relacjonować wydarzenie. Nie miałem pojęcia co mam powiedzieć, więc siedziałem cicho. Za to Minako widocznie nie miała takiego problemu.
- Co to za kłamstwa! Jak śmiesz tak po prostu przychodzić na nasz ślub i mówić takie oszczerstwa?! Natychmiast macie go zabrać!
Ochroniarze przez chwilę patrzyli po sobie. Wyglądało na to, że Tochi mnie zna, więc z początku nie odważyli się poruszyć. Dopiero po popędzeniu przez Minako zaczęli się zbliżać.
- Usagi, ja rozumiem, że czujesz się dziwnie. Przez tych wszystkich ludzi, rodzinę, znajomych, przyjaciół i... te wszystkie kamery. Ale powiedz szczerze, czy naprawdę chcesz się z nią ożenić?
Otworzyłem usta i zamknąłem je ponownie. Chyba jeszcze nigdy się tak nie stresowałem. Co miałem powiedzieć? Otaczało mnie jakieś kilkaset par oczu, plus jeszcze ludzie, oglądający wiadomości.
- Obawiam się, że... nie rozumiesz co się tutaj dzieje -  Patrzyłem nerwowo to na Tochiego, to na moich rodziców, to na skołowanych ochroniarzy.
- Zaraz masz oficjalnie oświadczyć, przed Bogiem i całym światem, że spędzisz resztę życia z osobą, której nie kochasz. Co tu jest do rozumienia?
- Dość tego! - Przerwała Minako, nim zdążyłem odpowiedzieć - Jak śmiesz przerywać najpiękniejszy dzień mojego życia! Zobaczysz, pożałujesz tego! Ochrona, co z wami!
- Usagi, jako twój przyjaciel nie mogę do tego doprowadzić. Zastanów się, czy naprawdę chcesz zmarnować sobie życie tylko dlatego, że tego chcą od ciebie twoi rodzice.
Spojrzałem na moje rodzeństwo. Wyglądali na niemniej skołowanych niż ja. Ale jakby trochę szczęśliwszych. Pewnie od razu opuściłbym kościół, gdybym nie przypominał sobie, dlaczego właściwie tutaj jestem. Biały pokój bez klamek był świetnym argumentem.
Spojrzałem na Rodziców, potem na rodzeństwo, potem Minako i Tochiego. Dziwne, bo jedyne spojrzenie, które wzbudziło na mnie jakiekolwiek emocje to był Tochi. Cholera... co ja właściwie robię?! Przecież go kocham! Przecież... przecież on kocha mnie. Nie pozwoli by mi coś zrobili. Jestem takim idiotą, że aż chce mi się płakać.
Pierwszy raz od kilku dni uśmiechnąłem się z własnej, nieprzymuszonej woli. Mój uśmiech wzbudził ukrytą radość wśród mojego rodzeństwa i nieukrywany gniew wśród rodziców. Spokojnie wyjąłem żółty kwiat z kieszeni w marynarce i wręczyłem go Minako.
- Wybacz, że cię opuszczam, ale obawiam się, że cię nie kocham. To nie miało sensu od samego początku. Przepraszam, że w takich okolicznościach, ale z nami koniec.
Minako otworzyła usta. Bezwiednie wzięła do ręki kwiat. Na jej twarzy widziałem zarówno niedowierzanie, gniew i wściekłość.
- Ty... ty...
- Przepraszam, ale nie chcę żenić się z kimś, kogo nie kocham. Przykro mi, że przyszliście tutaj na darmo.
Posłałem ostatnie spojrzenie wściekłym rodzicom i Minako i zszedłem spokojnie po schodach. Wszystkie kamery i mikrofony były skierowane w moją stronę, ale jakoś się tym nie przejmowałem. Tochi położył dłoń na moim ramieniu, gdy ruszyliśmy w stronę wyjścia. Całe szczęście, że zdecydował się na tak niewinny gest. Hana, Kashikoi, Enma i przede wszystkim Raito uśmiechnęli się szeroko, gdy ich mijałem. Kashikoi kiwnął jeszcze głową w geście aprobaty.
Na przeciwko kościoła stał niepozorny, zielony samochód. Pewnie nie domyśliłbym się, że należy on do Tochiego, gdyby nie miał przyciemnianych szyb. Kątem oka dostrzegłem kilku reporterów, którzy przepychali się przez siebie nawzajem, starając się dorwać nas i zadać serię nieprzyjemnych pytań. Na szczęście byli tak zajęci wojną między sobą, że bez problemu udało nam się przemknąć do samochodu Tochiego. Usiadłem na miejscu pasażera i zapiąłem pas, gdy Tochi ruszył przed siebie z piskiem opon. Chciałem już coś powiedzieć, ale jego zimne spojrzenie, wbite w jezdnie skutecznie mnie uciszyło.
Przez pewien czas jechaliśmy w ciszy. Całe szczęście żadne media nawet nie próbowały nas gonić. Tochi się nie odzywał. Spodziewałem się, że może być na mnie zły. Pewnie potrzebował chwili żeby ochłonąć. Wcale się temu nie dziwiłem. Wyjechałem od niego, a gdy znowu mnie zobaczył, byłem już na ołtarzu. Pewnie ciężko mu było opanować gniew podczas ceremonii, gdy otaczało nas tylu ludzi a teraz byliśmy sami i nie musiał się powstrzymywać.
- Więęc... co tam u ciebie? - Zagadnąłem niepewnie. Tochi zerknął na mnie kątem oka. Widocznie był zdenerwowany. Nie odpowiedział, a ja nie naciskałem. Postanowiłem poczekać, aż się uspokoi.
Po mniej więcej godzinie jazdy Tochi wjechał do mijanego przez nas lasu. Zatrzymał się spory kawałek od drogi. Wziął kilka głębokich oddechów, nim w końcu się uspokoił.
- Dobra, możesz zaczynać - Powiedział w końcu.
- Posłuchaj. To nie jest tak jak myślisz...
- Nie chciałeś poślubić Minako?
- Nie, nie chciałem. To nie jest moja wina.
- Brakowało dosłownie chwili, żebyś powiedział jej ,,tak". Nie wyglądało, jakbyś tego nie chciał.
- Musiałem to zrobić. Mówiłem ci zresztą, że...
- Co innego, że mówiłeś mi, że się z nią umawiasz i pewnego dnia się z nią ożenisz a co innego, że wyjeżdżasz ode mnie na kilka dni i okazuje się, że bierzecie ślub! Jak myślisz, jak się poczułem?!
- A wiesz jak ja się czułem?! Chciałem pogadać z rodzicami a nagle ni stąd ni zowąd zamknęli mnie w pokoju i powiedzieli, że trafię do psychatryka, jeżeli nie ożenię się z Minako!
Tochi spojrzał na mnie zdziwiony.
- Naprawdę zrobili coś takiego?
Pokiwałem nieśmiało głową.
- Powiedzieli, że homoseksualizm nie jest normalny, że to schorzenie psychiczne i jak sam się z tego nie wyleczę to wyślą mnie do specjalnego ośrodka... naprawdę nie miałem innego wyjścia...
Tochi położył rękę na moim ramieniu i przytulił mnie do siebie.
- Zajączku... przepraszam, że byłem zdenerwowany.
- Idiota... nie masz za co mnie przepraszać. Bałem się, że nie przyjedziesz... - Szepnąłem - Skąd wiedziałeś?
- Ludzie w miasteczku na całe szczęście cię pamiętali. Kiedy kupowałem jedzenie dla zwierząt podsunęli mi gazetę. Media aż wrzą od tej wieści. Nie co dzień dziedzice dwóch tak potężnych firm chcą się żenić. Gdybym dowiedział się o tym chociaż chwilę później...
Wtuliłem się w pierś Tochiego. Znowu mnie uratował. A ja znowu sprawiłem mu kłopoty.
- Dziękuję, że przyszedłeś.
- Daj spokój, zajączku. Kocham cię. Nie pozwoliłbym, żeby ktoś mi cię zabrał.
Zacisnąłem zęby. Czułem, jak coraz bardziej się czerwienie. Byłem zażenowany, ale również niesamowicie szczęśliwy.
Wtem wspomnienie obietnicy, którą złożyłem sobie kilka dni temu sprawiła, że serce zabiło mi mocno a policzki zrobiły się całkowicie czerwone.
- ...Tak... - wyszeptałem tak głośno, jak tylko byłem w stanie. Tochi zerknął na mnie z góry. Ze wszystkich sił starałem się na niego nie patrzeć.
- Co ,,tak"?
- Obiecałem sobie, że jeżeli tylko mnie stamtąd zabierzesz powiem ci ,,tak".
Zacisnąłem pięści na jego bluzce. Czułem jak moja twarz płonie od rumieńców. Dawno nie byłem zmuszony do powiedzenia czegoś tak żenującego. Po chwili Tochi objął mnie mocniej. Usłyszałem jak ze wszystkich sił stara się powstrzymać śmiech.
- N-nie nabijaj się ze mnie...
Tochi popchnął mnie na krzesło, które momentalnie opuścił tak bardzo, że opierało się o tylne siedzenie.
- Wcale się z ciebie nie nabijam. Po prostu... uważam, że jesteś uroczy - Pochylił się nade mną, opierając swoje czoło o moje - Więc zapytam jeszcze raz... czy wyjdziesz za mnie?
Opuściłem głowę, żeby na niego nie patrzeć.
- Tak...
Wyszeptałem tak cicho jak tylko mogłem. Właściwie to nie byłem pewny, czy tego chcę. Gdybym musiał wyjść za kogokolwiek na pewno byłby to Tochi, ale... nie... nie wiedziałem, czy chcę zarzekać się, że będę z nim na wieczność już teraz.
- Zajączku? - Nie podniosłem wzroku. Byłem zbyt zażenowany, by to zrobić - Jesteś naprawdę uroczy - Podniósł mój podbródek, zmuszając mnie do połączenia naszych spojrzeń - Nie chcę takiego ,,tak".
Zamarłem. Przez chwilę nie docierał do mnie sens jego słów. Dopiero potem zrozumiałem co właściwie powiedział.
- To po cholerę się pytasz?!
- Tak uroczo wyglądasz, gdy się wstydzisz. Nie martw się, poczekam aż będziesz pewny swoich uczuć. Nieważne jak długo, poczekam na szczere ,,tak".
Uśmiechnął się szeroko, prawie roztapiając mi tym serce. Zagryzłem dolną wargę, mimowolnie unosząc kąciki ust w lekkim uśmiechu. Lubiłem jego uśmiech. Był naprawdę... uroczy... czego oczywiście nigdy w życiu mu nie powiem. Poczułem jego rękę z tyłu mojej szyi. Po chwili poczułem jego usta na moich. Dłonie zaczęły mi drżeć. Nie wiedziałem, czy powinienem go odepchnąć, czy po prostu oddać się mu całkowicie.
- T-tochi... przestań.
- Nie udawaj.
- Nie. Mówię serio. Jesteśmy w samochodzie.
- Nikt tu nie zajeżdża.
- A jeżeli?! Puszczaj mnie!
Tochi złapał mnie za podbródek. W jego zielonych oczach, w które nakazał mi spojrzeć widziałem wilka. Zacisnąłem pięści na jego koszuli.
- Nie - Wyszeptał do mojego ucha, przygryzając je delikatnie. Jęknąłem, odwracając głowę.
- Przestań...
- Ślicznie wyglądasz - Powiedział łagodnie, rozpinając koszulę mojej marynarki.
- Znowu powtórka z balu? Jestem facetem. Nie wyglądam ślicznie.
Tochi niespodziewanie odsunął się ode mnie, lustrując mnie dokładnie. Obciągnąłem koszulę, żeby nie zauważył moich napiętych spodni. O dziwo nawet nie zwrócił na to uwagi. Sięgnął w stronę mojej twarzy i zaczął czochrać moje włosy.
- Co ty wyprawiasz?
- Nie mogę znieść tej twojej ułożonej fryzurki. Trzeba ją naprawić.
- Jak coś ci się nie podoba to nie patrz.
- Całe włosy ci się kleją. Ile ci nałożyli tego żelu?
- Nie wiem. Nie jestem swoim fryzjerem.
Tochi spojrzał na swoje ręce, które wręcz lepiły się od żelu do włosów.
- Przypomnij mi, że jak tylko wrócimy musisz umyć włosy. I to porządnie, żeby pozbyć się tego świństwa.
Wytarł ręce o fotel i ponownie mnie pocałował.
- Trochę lepiej... - Uśmiechnął się, zabierając się za rozpinanie mojej koszuli.
- Nie... zostaw. Naprawdę nie powinniśmy tego robić.
- Przeszkadza ci to? - Zapytał, kładąc rękę na moich napiętych spodniach.
- Tak, przeszkadza! P-przes... a-ach!
Zacisnąłem zęby, kiedy Tochi zaczął pocierać krocze moich spodni. Zadrżałem, kiedy wpił się w moją szyję, ssąc ją namiętnie.
- Nie tutaj... proszę... a-ach!
Tochi nawet nie odpowiedział, dalej wpijając się w moją szyję. Szybkim ruchem zdarł koszulę i marynarkę z moich ramion i rzucił ją gdzieś. Czułem, jak moje ciało zaczyna płonąć. Odrzuciłem głowę w tył, kładąc się całkowicie na samochodowym krześle.
- N-nie... naprawdę... przestań... - Wyszeptałem, gdy zdjął ze mnie spodnie.
Poczułem gwałtowne szarpnięcie za krawat. Twarz Tochiego znalazła się nagle niesamowicie blisko mojej. Wręcz czułem na ustach jego oddech.
- Spójrz mi teraz w oczy zajączku. Jeżeli z całym przekonaniem i bez wahania powiesz mi, że nie chcesz tego robić, przestanę. Ale jeżeli się zawahasz, chociaż przez chwilę, uznam, że nie masz nic przeciwko. A wtedy zrobię co tylko zechcę. Tak więc? Czy chcesz, żebym przestał?
Spokój w oczach Tochiego został zastąpiony przez wilka. Oddychałem z trudem, więc mówienie sprawiało mi niemałą trudność. Otworzyłem usta, gotowy coś powiedzieć, ale wystarczyło, żeby Tochi oparł dłonie na moich napiętych bokserkach, żebym od razu zamilkł. Zwłaszcza, że w ciągu tych kilku dni tak bardzo pragnąłem jego dotyku.
Uśmiechnął się z wyższością, pochylając się nad moją nagą piersią. Przez chwilę pieścił moje sutki, po czym zsunął się niżej, do linii moich bokserek. Zacisnąłem wargi, odwracając głowę i powstrzymując jęk.
Tochi ścisnął mojego penisa, poruszając ręką wzdłuż niego, jednocześnie powoli wsuwając we mnie palce.
- N-naprawdę... nie powinniśmy...
- Nie powinieneś brać ślubu z kimś, kto nie jest mną. To w ramach przeprosin.
Powiedział, cały czas mnie podniecając i nie przestając patrzeć w moją coraz to bardziej czerwoną twarz. Odwróciłem głowę, zbyt zażenowany, by na niego patrzeć.
- Nie odwracaj wzroku, zajączku. Wyglądasz tak pięknie - Powiedział, ciągnąc za mój krawat i zmuszając mnie do spojrzenia mu w twarz.
- Głupek... n-nie mów... takich rzeczy...
Zasłoniłem usta dłonią, zaciskając powieki. Wyglądałem żałośnie. Cały czerwony, ze łzami w oczach. Tochi wyjął ze mnie palce, pochylając się nad moją piersią i lekko ją liżąc. Jęknąłem cicho, nie stawiając oporu, gdy rozchylał moje uda.
- Jesteś naprawdę napalony - Wyszeptał do mojego ucha.
- Głupek! Perwers! - Krzyknąłem, zamykając oczy. Nie było mowy, żebym w takim stanie mógł na niego spojrzeć.
Zimne ręce Tochiego przejeżdżały po moim nagim ciele. Chłód jego dotyku w połączeniu z wysoką temperaturą panującą w samochodzie doprowadzał mnie do szaleństwa.
Jęknąłem, wyginając się w łuk, gdy Tochi powoli zaczął we mnie wchodzić. Zacisnąłem zęby. Poczułem łzy spływające po moich policzkach. Dlaczego zawsze to musiało się tak kończyć? Dlaczego nigdy nie mogłem zachować choć krztyny dumy?
Tochi poruszał się we mnie powoli, jeżdżąc językiem po całym moim ciele.
- Już... już starczy – Wyszeptałem gdy po raz trzeci zabrudziłem tylne siedzenie swoją spermą, wbijając paznokcie w plecy Tochiego.
- Jeszcze nie - Powiedział, przyciągając moją twarz do jego za krawat - Musisz mi jakoś wynagrodzić swój ślub.
- Prze-e-cież... przeprosiłem... ach.
- Wiem, ale... - Tochi spoważniał. Oparł głowę na mojej nagiej piersi, przejeżdżając po niej dłońmi. - Tak się bałem, że cię stracę... Myślałem, że już nigdy cię nie spotkam. Nie będę mógł cię dotknąć... przytulić... pocałować. Więc jak teraz mogę cię trzymać w moich ramionach... nawet nie masz pojęcia jak bardzo jestem szczęśliwy...
- Właśnie, że wiem - Odepchnąłem go od siebie, zakrywając się zerwaną ze mnie wcześniej koszulą - Myślisz, że ja się nie bałem? Że nie chciało mi się płakać, kiedy stawałem przed ołtarzem? Że nie byłem wściekły i przerażony, że lada chwila zwiążę się na zawsze z kimś, kogo nawet nie lubię? - Tochi nawet się nie odezwał. Siedział, czekając aż skończę wypowiedź. A nawet nie tyle skończę, co powiem to, co on sam chce usłyszeć. Zacisnąłem zęby i spojrzałem w okno. - ...cieszyłem się, że po mnie przyszedłeś...
Uśmiechnął się, całując mnie w policzek.
- Wiem... - szepnął, ścierając z mojego policzka pojedynczą łzę.

niedziela, 9 listopada 2014

Zajączek LXIX - ślub


- Garnitur nie jest zbyt ciasny, paniczu?
Pokręciłem głową. Jak na symbol mojej niewoli był dość wygodny. Od wczoraj nie powiedziałem niemal ani słowa. Porozumiewałem się kręcąc lub kiwając głową na tak i nie. Wszystkim to wystarczało. Rodzice już od dawna wszystko ustalali, więc teraz zostały tylko dopełnienie formalności. To świetnie, że ja dowiedziałem się o tym w ostatniej chwili. Po raz kolejny tego dnia przełknąłem łzy. Starałem się być silny, ale moje serce krajało się na milion części. Szwaczka opuściła pokój. Spojrzałem na swoje  odbicie. Nowy garnitur, cały czarny był dokładnie tak samo elegancki i drogi jak wszystkie inne, które miałem na różne uroczystości. Tylko żółty tulipan w kieszeni, na którego się uparłem, wyróżniał ten garnitur od wszystkich innych, jakie do tej pory miałem.
- Cześć braciszku... - Hana nieśmiało weszła do pokoju. Za nią szedł Kashikoi. Nawet na nich nie spojrzałem. Usiadłem na krześle, odwracając spojrzenie od lustra. Było mi niedobrze od patrzenia na siebie. Za moją głupotę przypłaciłem wolnością.
- Wyglądasz naprawdę przystojnie - Nie odpowiedziałem. – Usagi, naprawdę jest nam przykro za to, że nie możemy ci pomóc. Ale dalej będziesz mógł się widzieć z panem Tochim - Wciąż nie reagowałem. Hana usiadła na krześle koło mnie. Kashikoi stanął za nią.
- Tak naprawdę będzie lepiej. Wiemy, że to dla ciebie ciężkie, ale... przynajmniej jeżeli twój związek z panem Tochim to przetrwa to przetrwa już wszystko.
Spojrzałem na nią beznamiętnym wzrokiem. Kashikoi znacząco poklepał ją po ramieniu. Zacisnęła usta i zrezygnowana opuściła pokój.
- Posłuchaj...
- Nie potrzebuję waszego wsparcia. Doceniam to, że próbujecie mnie pocieszyć, ale naprawdę tego nie potrzebuję.
- Gdybym był na twoim miejscu, pewnie bym potrzebował.
- Być może, ale raczej żadne z was nie poprawi mi humoru. Chyba, że uda wam się odwołać ten ślub.
- Wiesz, że to niemożliwe. Nic się teraz nie da zrobić.
- A gdybym..?
- Gdybyś spróbował odwołać ślub, albo co gorsza wpadłbyś na pomysł, żeby wyznać prawdę przed ołtarzem, niechybnie rodzice wysłaliby cię do szpitala psychiatrycznego.
- Stanęlibyście po mojej stronie...
- Jesteś naszym ukochanym bratem. Nasze opinie nie byłyby obiektywne.
- Więc mam powiedzieć ,,tak" osobie, której nawet nie lubię? To barbarzyńskie. Nie żyjemy w średniowieczu.
- Wysoko postawione rodziny mają status niemal królewski, dlatego też obowiązują ich podobne zasady... - Po chwili mojego milczenia, Kashikoi kontynuował - Co cię najbardziej dołuje?
- ...Obiecałem Tochiemu, że wrócę wkrótce. Nawet pewnie się nie spodziewa, że jak już wrócę będę miał kogoś innego niż on...
- Martwisz się o niego?
- Cholera, jasne, że tak!
- Wiesz, nie miałem zbyt wiele czasu, żeby go poznać, ale wygląda, że naprawdę mu na tobie zależy.
- ...zapewne już niedługo...
- Nie wygląda na typ osoby, który cię porzuci z takiej błahostki.
- Jasne... w końcu tylko się żenię... nic takiego...
Kashikoi chciał coś powiedzieć, ale do pokoju wszedł tata.
- Usagi, charakteryzatorka już czeka. Musisz się jeszcze uczesać. Kashikoi, nie masz nic do roboty?
Zacisnąłem pięści na spodniach, zanim wstałem i poszedłem do garderoby. Nogi mi drżały. Czułem się, jakby rozpoczęło się wyjątkowo mocne trzęsienie ziemi. Ledwo udawało mi się stawiać normalne kroki. Gdybym tylko nie był takim idiotą... nie doszłoby do tego.
Fryzjerka szybko uporała się z moją nieco zbyt frywolną fryzurą jak na mój status i zmieniła ją na starannie ułożone i sklejone żelem włosy. Potem białą limuzyną podjechaliśmy pod kościół.
W zakrystii ksiądz zaczął się już szykować, do odprawienia uroczystości, organista cicho powtarzał marsz Mendelsona a rodzice zaczęli odpowiadać na pytania prasy, stojącej na zewnątrz. Docierały tutaj do mnie głosy dziennikarzy, przebijające się przez siebie nawzajem. ,,dziś wielki dzień", ,,dwójka dziedziców ogromnych fortun zdecydowała się na spędzenie reszty życia razem", ,,Tak dojrzała miłość w tak młodym wieku, to naprawdę niesamowite", ,,ślub dekady", ,,wielka miłość" i temu podobne bzdury. Gdybym tylko mógł powiedzieć im prawdę... ale wtedy nie dość, że pogrążyłbym moją rodzinę to jeszcze sam miałbym kłopoty.
- Kurna! Jak mogłem wpakować się w coś takiego! A mogłem siedzieć u Tochiego! Mogłem przewidzieć, że tak się to skończy!
Wściekły walnąłem pięścią w stół. Na szczęście księdza akurat nie było w zakrystii. Od kilku dni na przemian byłem zrezygnowany, zrozpaczony i wściekły. Gdyby nie media oblegające kościół już bym uciekł.
- Nichan..? - Do zakrystii nieśmiało wszedł Raito - Już czas...
- Zaraz przyjdę...
- Nichan... chyba nie powinieneś tego robić... co pomyśli pan Tochi?
Zagryzłem wargi. Ledwo udało mi się powstrzymać łzy. Dobrze, że Hana szybko zabrała Raito. Nie wiem, czy gdyby zadał kolejne pytanie dałbym radę powstrzymać łzy. Szybko wytarłem twarz i wstałem.
- Pan młody gotowy? - Zapytał ksiądz. Pokiwałem głową, naciągając na twarz sztuczny uśmiech.
*Więc to koniec Tochi. Tak strasznie cię przepraszam, że do tego doprowadziłem.*
Przejrzałem się w lustrze. Poprawiłem garnitur i wyszedłem.
W kościele było już większość dziennikarzy oraz najbliższa rodzina moja i Minako. A... oczywiście nie mogło zabraknąć całej masy ważnych osobistości. Ksiądz przy ołtarzu kiwnął głową w moją stronę. Zamknąłem oczy i uspokoiłem oddech. Chyba jeszcze nigdy się tak nie bałem. Ciekawe, co teraz robi Tochi. Pewnie zajmuje się swoimi zwierzakami i nawet nie spodziewa się, że zaraz na zawszę zwiążę swój los z kimś, kogo tak naprawdę nienawidzę. Wolno podszedłem pod ołtarz. Zabrzmiał marsz Mendelsona. Kamery odwróciły się w stronę wielkich drzwi, w których stanęła Minako. Jej niebieskie oczy podkreślone były przez mocny makijaż a czarne włosy upięte w błyszczący kok. Jej suknia była biała, ze złotymi elementami. Obowiązkowym elementem jej stroju był oczywiście cały wachlarz niewiarygodnie drogiej biżuterii.
- Ten Usagi to ma szczęście - Szepnął ktoś z tłumu, gdy Minako powoli kroczyła w moją stronę. W ogóle nie rozumiałem zachwytu ludzi. Nie wyglądała ani trochę ładnie. Właściwie mdliło mnie na jej widok. Biało-złota suknia przypominała bardziej strój Charona, który na zawsze ma odebrać mi wolność, niż strój mojej wybranki serca. Wbiłem paznokcie we wnętrze dłoni, starając się nie zacząć znowu płakać. Gdy ojciec Minako odprowadził ją pod ołtarz, ksiądz zaczął czytać formułkę. W końcu dotarł do momentu, w którym bohaterowie filmów zawsze wybawiani byli z opresji.
- Jeżeli ktoś ma coś przeciwko, żeby tych dwoje się nie pobierało, niech powie teraz, lub zamilknie na wieki.
Serce na chwilę mi stanęło. Miałem idiotyczną nadzieję, że właśnie w tej chwili wpadnie Tochi i mnie uratuje. Jednak sekundy mijały i nikt się nie odezwał.
Zacisnąłem wargę, niemal do krwi. Chyba dopiero wtedy dotarło do mnie, że to naprawdę może być koniec.

niedziela, 2 listopada 2014

Zajączek LXVIII - Kwiaty

Po długim dniu spędzonym na użalaniu się nad moją głupotą powoli zaczął morzyć mnie sen. Na dole usłyszałem głosy Raito i Enmy. Chyba wybrali się dzisiaj na jakąś wycieczkę. Zdecydowanie spędzili cały dzień razem, bo Raito z płaczem skarżył się na coś co powiedziała bądź zrobiła jego bliźniaczka. Nawet miałem ochotę go zawołać, ale drzwi i tak były zamknięte a ja nie miałem nawet ochoty, żeby żyć a co dopiero mówić o rozmowie. Przytuliłem do siebie poduszkę. Ciekawe, czy jeżeli zgodzę się na ten ślub, będę mógł jeszcze kiedyś zobaczyć Tochiego. Pewnie w końcu zorientuje się, że coś jest nie tak. Tylko, czy wtedy nie będzie już za późno? Cholera jasne, że będzie! Będę miał żonę... przecież ja mam dopiero 16 lat! Nie jestem gotowy na tak poważny związek! Nie umiałem powiedzieć ,,tak" osobie, którą kocham nad życie, jak mam powiedzieć to dziewczynie, której nie znoszę i to jeszcze pełnoprawnie? To jest wyjątkowo niesprawiedliwe. Co zrobiłem, że czekał mnie taki los?
Szybko wytarłem oczy i podszedłem do mojej torby. Spakował mi ją Tochi, gdy mieliśmy jechać do jego rodziny, więc przepełniał ją jego delikatny zapach. Zacząłem przerzucać moje ubrania. Na dnie torby leżała książka, którą kiedyś dostałem od Tochiego. Książka w twardej okładce z narysowaną różą. Nigdy dotąd nie miałem okazji jej przeczytać, jednak teraz wydawała się odpowiednia okazja. Przewróciłem sztywną okładkę. Na pierwszej stronie napisana była tylko dedykacja.
,,Kochany zajączku.
Wręczam ci tę oto książkę z roślinami, jako lekcję wyrażania uczuć. Napisałem tam najważniejsze informacje o kwiatach, na wypadek, gdyby cię to interesowało. Najważniejsze jednak są przypisy na samym dole opisu. Piszą one, co oznacza dany kwiat. Dzięki temu będziesz mógł wyrazić mi co czujesz w sposób inny niż mówienie tego wprost, bo obaj wiemy, że w tym jesteś równie beznadziejny, jak ja beznadziejny jestem w byciu prawnikiem.
Pod opisem był odręczny rysunek kilku kwiatów. Tochi zadał sobie nawet trud ich pokolorowania. Znajdowała się tam czerwona róża, niezapominajka, czerwony tulipan i frezja czerwona.
Przerzuciłem stronę. Na samym początku narysowana była róża. Pod krótkim jej opisem znajdowało się kilka linijek przerwy i starannie wykaligrafowany napis.
Róża - bezgraniczna miłość. Kiedy chcę ci powiedzieć, że kocham cię najmocniej na świecie.
Zagryzłem zęby, czując jak się rumienię. On zawsze musiał pisać tak żenujące rzeczy? Mimo to uśmiechnąłem się delikatnie. To również przez to tak go kochałem.
Czytałem książkę, całkowicie ignorując opisy i skupiając się na tym, co one oznaczają.
niezapominajka - wieczna pamięć. Żebyś nigdy o mnie nie zapomniał.
czerwony tulipan - symbol miłości. Bo jedno powiedzenie ci ,,kocham cię" to znacznie za mało.
Żółty tulipan - Którego nigdy ode mnie nie dostaniesz, bo oznacza jednostronną miłość.
Ferezja czerwona - Cieszy mnie twoja obecność. Kwiat, który najchętniej dawałbym ci codziennie, bo każdy dzień z tobą jest dla mnie spełnieniem marzeń.
Ferezja różowa - prośba o flirt, obdarz mnie miłością. Szkoda, że nie znalazłem różowej frezji na początku naszej znajomości, bo znacznie wcześniej mógłbyś wiedzieć co do ciebie czuję i moglibyśmy być razem o ten cenny dzień dłużej.
Żonkil - Nienawidzę tego kwiatu. Jest przykry, bo chociaż oznacza zazdrość, jest też symbolem miłości bez wzajemności.
Tego typu przypisy znajdowały się na każdej stronie. Widać było, że włożył w nie całe swoje serce. Najchętniej teraz bym go przytulił. Szybko starłem łzę, która prawie skapnęła na książkę. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym ją zniszczył.
Ostatnia strona była starannie pokolorowana na czerwono. I tylko czarny napis się na niej wyróżniał.
Czerwony - Ogólnie czerwień jest symbolem miłości. Czerwone kwiaty zwykle dawane są osobie, którą najbardziej się kocha. Gdybym tylko mógł, podarowałbym ci cały, czerwony świat.
Kocham cię zajączku. Bądź ze mną do końca życia."
Zamknąłem książkę, przytulając ją do swojej piersi. Zagryzłem mocno zęby, żeby nie zacząć łkać. Chciałem krzyczeć z żalu i wściekłości. Dlaczego zawsze musiałem zachowywać się jak idiota? Dlaczego nie mogłem mieć normalnego życia... z Tochim? Dlaczego akurat ja musiałem mieć takie życie? Tak bardzo chciałem być już przy nim. Chciałem go przytulić, pocałować... zobaczyć jego uśmiech, poczuć jego dłonie i usłyszeć głos. Nie mogłem uwierzyć, że prawdopodobnie, gdy spotkamy się następnym razem, o ile będzie kolejny raz, będę miał już żonę. Tak bardzo tego nie chciałem... Położyłem się na łóżko, przytulając książkę do siebie. Skuliłem się i zamknąłem oczy. Modliłem się, żebym obudził się w mieszkaniu Tochiego, przy nim.
Kolejnego dnia oczywiście siedziałem w pokoju. Kilka godzin spędziłem na siedzeniu na parapecie i patrzeniu w ziemię. Miałem ochotę skoczyć i zakończyć to wszystko.
Już raz próbowałem odebrać sobie życie. Było to zaraz po tym, gdy dowiedziałem się prawdy o moich rodzicach. Mało brakowało a rozjechałby mnie samochód. Gdyby Tochi mnie wtedy nie uratował już dawno byłbym martwy. Zresztą, to tylko jego zasługa, że i tym razem nie skusiłem się na skok z okna.
Kilkukrotnie w ciągu dnia słyszałem pukanie do drzwi i głos któregoś z mojego rodzeństwa. Nie odpowiedziałem ani razu. Nawet wtedy, gdy za drzwiami rozległ się głos Raito. Naprawdę nie miałem siły z nimi rozmawiać. Skoro nie mogli mi pomóc nie wiedziałem o czym innym mógłbym z nimi rozmawiać. Tylko nieudolnie próbowaliby mnie pocieszyć i przekonywać, że to jeszcze nie koniec świata. Świata może i nie ale mojego życia na pewno.
Nie wiem ile minęło minut, godzin lub dni, gdy w końcu usłyszałem dźwięk otwieranego zamka. Nawet nie podniosłem się z łóżka, gdy weszli moi rodzice.
- Jak się czujesz? - Zapytał bez cienia emocji mój tata.
- Jak ktoś, którego właśni rodzice szantażują, żeby ożenił się z dziewczyną, której nienawidzi.
- Czyli nie poprawiło ci się ani trochę. Szkoda... może kilka dni w zakładzie psychiatrycznym da ci do myślenia. Samochód już czeka.
Podniosłem się gwałtownie. Moi rodzice byli kompletnie nie wzruszeni. Spojrzałem w stronę okna. Stał za nim biały van. Nie był w żaden sposób oznakowany, ale ludzie, którzy koło niego stali bynajmniej nie byli kimś, kto bez powodu wjeżdżałby na naszą posesje.
- Obawiamy się, że masz pomieszanie zmysłów, Usagi. Ale nie martw się, zadbamy, byś miał należytą opiekę.
- Nie zrobicie mi tego...
- Wybacz Usagi. Naprawdę nie chcemy twojej krzywdy. To dla twojego dobra.
- Oddacie mnie do szpitala psychiatrycznego, bo nie chcę żyć tak, jak wy mi każecie?
- Bo to, co robisz nie jest normalne.
Zacisnąłem ręce na kolanach. Do oczach napłynęły mi łzy.
- Miałeś dzień na przemyślenie. Media czekają tylko na wieści o waszym ślubie. Wolelibyśmy przekazać im pozytywne wiadomości, ale myślę, że sępy medialne nie pogardzą wieścią o twojej niepełnosprawności umysłowej.
- Nienawidzę was! Nie macie prawa mi tego robić!
- Decyduj. Panowie ze szpitala nie będą czekać cały dzień.
Ręce mi drżały a w gardle stanęła wielka gula. W końcu pokiwałem głową, z trudem przełykając łzy.
- Zgoda... ożenię się z Minako...
Uśmiechnęli się tylko z wyższością, opuszczając mój pokój.
- Tochi... - Szepnąłem, wtulając zapłakaną twarz w poduszkę - Tak strasznie cię przepraszam. Błagam... błagam zabierz mnie stąd. Jeżeli mnie stąd zabierzesz przyrzekam, że powiem ci ,,tak". Powiem ci cokolwiek tylko będziesz ode mnie wymagał. Tylko błagam... zabierz mnie z tego piekła.