A teraz, bez dalszych wstępów - zapraszam na post, który wybraliście.
_________________________________
- Nienawidzę żyć... - Powiedziałem do siebie niemal szeptem. Spojrzałem na pierścionek na moim palcu, żeby przypomnieć sobie, dlaczego w ogóle to robię. Głupi Tochi... nienawidzę go. Jeżeli powie cokolwiek, to z nim zerwę. Wepchnę mu ten pieprzony pierścionek do gardła, a potem odejdę.
- Zajączku? - Drzwi starej chatki leśniczego zaskrzypiały, gdy ktoś je otworzył. Zamknąłem oczy, już teraz zalewając się rumieńcem. Tochi właśnie przechodził do stołu, gdzie leżała kartka złożona na pół, z jego imieniem na wierzchu, a tuż obok duży bukiet kwiatów. Właśnie ją otwierał i czytał krótką wiadomość: ,,W łazience".
Nie powinno mnie tu być. Powinienem to całkowicie olać, siedzieć teraz na łóżku i czytać jakąś książkę i ani trochę się nie przejmować pieprzonymi urodzinami Tochiego. No ale... jakoś musiałem mu wynagrodzić to, że zapomniałem. Albo może raczej... nie miałem pojęcia. Przecież nie była to moja wina! Nigdy mi nie powiedział kiedy ma urodziny. Co prawda on o moich pamiętał, ale... GRRACH! JA NIE MOGŁEM POGADAĆ Z JEGO RODZINĄ TAK PO PROSTU! JAKBYM ROZMAWIAŁ Z REIEM TO PEWNIE TOCHI BY MI TEGO NIGDY NIE WYBACZYŁ, A MEI I SU MNIE PRZERAŻAŁY! Wziąłem głęboki wdech i nerwowo przetarłem oczy. jak mogłem wpakować się w coś takiego? Ach... no tak.
***
Zaczęło się to rano. O dziwo nie obudził mnie zapach herbaty, ani kakao, ani grzanek, ani... nic w tym rodzaju. Otworzyłem oczy, a Tochi leżał tuż przy mnie, obejmując mnie ramionami. Sięgnąłem po telefon i spojrzałem na zegarek. Zbliżała się już 10. Tochi nigdy nie spał tak długo. Przez myśl mi nawet przeszło, czy przypadkiem nie jest chory. Przyłożyłem dłoń do jego czoła, ale nie umiałem stwierdzić, czy coś mu jest. Ciekawe jak miałbym to zrobić, gdy tego typu rzeczy widziałem tylko na filmach.
- Co robisz? - Wzdrygnąłem się, gdy niespodziewanie Tochi się odezwał i spojrzałem na jego delikatny uśmieszek.
- Umm... ja... chciałem sprawdzić, czy nie jesteś chory.
Chciałem zabrać dłoń, ale Tochi chwycił mnie za nadgarstek i przejechał językiem po mojej skórze.
- To słodkie. Ale dlaczego myślałeś, że coś mi jest? - Usiadł na łóżku. Jak wtedy się nad tym zastanawiałem, to dostrzegałem ostatnio w nim coś... dziwnego. Ciężko mi było to opisać, ale przez ostatnie kilka dni dostrzegałem w jego zachowaniu, głosie, a nawet uśmiechu coś... smutnego?
- Długo nie wstawałeś - Stwierdziłem niepewnie.
- Postanowiłem zrobić sobie dzisiaj dzień dziecka. Raz w roku mogę - Rozciągnął się i objął mnie jednym ramieniem. Zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem w jego słowach nie ma jakiegoś głębszego przekazu. Raz w roku... była dzisiaj jakaś szczególna data? Rocznica? Nie, chyba za wcześnie... może jakaś miesięcznica naszego wspólnego wyjazdu, czy coś w tym rodzaju? Cholera, chyba nie.
Ktoś zapukał do drzwi. Spojrzałem zaskoczony na Tochiego. Raczej nie miewaliśmy gości... o czymś zapomniałem? Tochi podniósł się z łóżka i po chwili wpuścił do środka... listonosza? Mężczyzna w drzwiach miał typowy uniform miejscowej poczty, w jednej dłoni trzymał sporą paczkę, a w drugiej bukiet kwiatów. Mimowolnie poczułem uczucie zazdrości, że wysyła Tochiemu kwiaty. Ale było to okropnie żałosne i nie chciałem myśleć w ten sposób.
- Oh, witam panie Tochi - Patrzył prosto przed siebie i za wszelką cenę starał się nie odwracać głowy w stronę łóżka. - Mały prezent od ludzi z wioski, dla najlepszego leśniczego, jakiego mogliśmy sobie wymarzyć. Dziękujemy za twoją pracę i wszystkiego najlepszego z okazji urodzin - Uśmiechnął się szeroko, a moje serce nagle się zatrzymało. U-urodziny? Dlaczego nic nie wiedziałem?! Tochi... nigdy mi nie powiedział kiedy ma urodziny! A teraz to ja wychodziłem na dupka, bo nie wiedziałem.
- Oh dziękuję bardzo, ale nie trzeba było - Uśmiechnął się szeroko leśniczy i odebrał paczkę.
- Oczywiście, że trzeba było. Urodziny to ważny dzień, a wszyscy jesteśmy panu bardzo wdzięczni za pana pracę. Taki mały upominek od wszystkich. A teraz pan wybaczy, ale...
- Jasne, bardzo dziękuję. I proszę podziękować wszystkim - Listonosz skłonił się lekko i zawrócił. Patrzyłem w całkowitym milczeniu, jak Tochi kładzie kwiaty na stole i otwiera zapakowaną paczkę. W środku kartonu znajdował się list, pudełko czekoladek, oraz... ekspres do kawy. Serio kupili mu ekspres do kawy? Zostawiona przy nim zostawiona kartka: ,,żebyś miał siłę do pracy, którą tak świetnie wykonujesz".
- Mogłem to zwrócić... - Powiedział Tochi, zerkając w stronę drzwi. Zachowywał się, jakby nic się nie stało, a przecież się stało. Nie miałem pojęcia o jego urodzinach! Poczułem się jak śmieć. - To trochę za drogi prezent jak dla mnie.
- Powinienem cię przeprosić co? - Mógł się na mnie wściekać, całkowicie sobie na to zasłużyłem. Ale wolałem to znosić, niż trwać w ciszy. - Przepraszam...
- O czym ty mówisz? - Uśmiechnął się w moją stronę z lekkim rozbawieniem. Skrywał się za tą maską, ale wiedziałem, że nawet jeżeli nie jest zły, to z całą pewnością zawiedziony.
- Nie miałem pojęcia o twoich urodzinach, o tym mówię. Czuję się okropnie...
- Zajączku...
- Nie. Nie udawaj, że nic się nie stało. Znam cię już trochę, widzę, że jesteś zawiedziony. Nie mogłem wiedzieć, wiem i wiem, że chcesz to powiedzieć, ale to ja powinienem się tłumaczyć, a ty powinieneś być wściekły. Bo przecież jesteś wściekły i zawiedziony. Tyle czasu jesteśmy... razem, a ja nawet nie wiem o takich rzeczach. A ty urządziłeś mi urodziny i...
- Zajączku
- Nie. Ja... - Nawet nie zdążyłem dokończyć, kiedy uciszony zostałem namiętnym pocałunkiem. Tochi przylgnął do mnie ustami, całując mnie coraz namiętniej, aż przechylił się na materac, przygniatając mnie do niego.
- Powiedz mi, jak ty to robisz - Szepnął, gdy uwolnił moje usta. - Że nawet jak jesteś winny, sprawiasz, że odczuwam wyrzuty sumienia?
- A to ja powinienem je czuć. Nie chcę, żebyś przeze mnie był smutny - Tochi uśmiechnął się czule i znowu mnie pocałował. Mógł kłamać, ale wystarczyło, że spojrzałem w jego oczy, żebym zobaczył, jak bardzo go skrzywdziłem. - Jakoś ci to wynagrodzę - Powiedziałem, podnosząc się z materaca. - Powiedz mi wszystko co chciałbyś dostać, załatwię to...
- Nie musisz mi nic kupować, naprawdę.
- Ale co byś chciał dostać? Wiem, że nawaliłem po całości, ale...
Kolejny pocałunek całkowicie mnie uciszył. Zawsze lubiłem jego pocałunki, ale teraz smakowały wyrzutami sumienia.
- Muszę zająć się lasem. A ty się kompletnie nie przejmuj.
- Mogę iść z tobą? - Podniosłem wzrok i spojrzałem na niego prosząco. To był ostateczny test.
- Lepiej odpocznij. Wrócę dzisiaj wcześniej - Pocałował mnie krótko w policzek i poszedł się przebrać do łazienki. Pieprzony kłamca... chociaż raz mógł okazać niezadowolenie! Jak miałem wiedzieć, że zachowałem się jak skończony debil, skoro mi tego nie mówił?!
- Ah, przepraszam, nie zdążyłem zrobić ci śniadania. Przygotujesz sobie płatki, dobrze? I o mnie się nie martw, mam kanapki - Uśmiechnął się po raz ostatni i wyszedł... tak po prostu. Nawet bez jakiegokolwiek słowa, które mogłoby mi pozwolić popadać w depresje przez cały dzień. Czekałem parę minut, ale Tochi nie wrócił, żeby mnie ochrzanić. Czyli musiałem wybłagać jego wybaczenie w inny sposób. Zerwałem się z łóżka i tak szybko jak tylko umiałem, przebrałem się w normalne ciuchy. Tochi powiedział, że wróci dzisiaj wcześniej, więc miałem niewiele czasu. Chwyciłem tylko bułkę, żeby po drodze nie zemdleć z głodu i poszedłem jak najszybciej do miasteczka. Droga była długa, a ja szedłem dość szybko, więc zaraz zaczęły boleć mnie nogi, a oddech gwałtownie przyspieszył. Musiałem zwolnić, ale i tak starałem się utrzymywać równe tempo. W miasteczku parę ludzi obejrzało się na mnie z uśmiechem, ale usilnie starałem się ich ignorować. W pierwszej kolejności poszedłem do kwiaciarni. Tak, kwiaty to rzecz, od której powinienem zacząć.
- Ktoś tutaj ma minę, jakby zapomniał o czyichś urodzinach - No tak, prawie zapomniałem jak perfidnie bezpośredni potrafili być tutejsi ludzie.
- Nie zapomniał - Oburzyłem się od wejścia. - Tylko...
- Czerwone kwiaty? - Kwiaciarka uśmiechnęła się przyjaźnie i sięgnęła po czerwony papier.
- Poproszę. Duży i drogi bukiet - Kwiaciarka uśmiechnęła się, jakbym właśnie potwierdzał jej słowa.
- Będzie gotowy za paręnaście minut. Tymczasem możesz się udać do sklepu z przebraniami. Dotarło tam coś ciekawego i mógłbyś... - Zawahała się, jakby właśnie uświadomiła sobie, że chce powiedzieć coś okropnie żenującego. - Wziąć to dla kogoś z tego wielkiego miasta. Tutaj raczej nikt z tego nie skorzysta. I może przy okazji wpadłbyś na coś dla naszego leśniczego - Przechyliła głowę na bok i uśmiechnęła się promiennie. Nienawidziłem ludzi stąd, że tak doskonale orientowali się w tym, co łączy mnie i Tochiego. I co najgorsze, od kiedy kupiłem tutaj królicze uszy, spodziewali się po nas nie wiadomo jakich perwersji.
Opuściłem kwiaciarnię i poszedłem do sklepu z przebraniami. W środku było mrocznie, a na ścianach porozwieszane były maski i różne stroje, głównie dla dzieci.
- Oh, witamy - Za kasą stał Młody mężczyzna, którego chyba tutaj nie widziałem. Może był bratem, albo synem właścicielki, czy coś takiego? Poczułem się trochę niepewnie, bo doskonale zdawałem sobie sprawę, że mężczyźni, zwłaszcza w takich małych miasteczkach, byli bardzo sceptycznie nastawieni na związki homoseksualne.
- Umm... witam... - Podszedłem do lady i rozejrzałem się dookoła. - Ja... miała być tu jakaś paczka, która miała...
- Ah, to ty umawiasz się z naszym leśniczym? - Facet bardzo niezdrowo się ożywił na wieść o tym. Zaczął się szerzej uśmiechać i nawet pochylił się w moją stronę. - Nawet nie wiesz jak was podziwiam. Nie wstydzicie się obnosić z tym, że jesteście ze sobą i...
- My się nie obnosimy, tylko...
- Tylko wszyscy wiedzą, że jesteście razem. Tak wiem, jak to jest w małych wsiach, ale i tak jestem pod wrażeniem. I zachowujecie się już prawie jak małżeństwo. ładny pierścionek - Uśmiechnął się delikatnie i położył na stole paczkę, nim zdążyłem się jeszcze bardziej speszyć. Kiedy ją otworzył, wyciągnął ze środka... strój pokojówki. Zrobiło mi się słabo, gdy na to patrzyłem.
- Co to niby... - Podniosłem oburzony wzrok na sprzedawce. Czy oni naprawdę mieli mnie za aż takiego perwersa?! Chyba śnili, jeżeli myśleli, że to zrobię.
- Dostaliśmy to w ostatniej dostawie, ale tutaj to nie zejdzie. Pomyśleliśmy, że mógłbyś sprzedać to gdzieś w wielkim mieście - Uśmiechnął się promiennie, ale nie mogłem uwierzyć w to, że nie kłamie.
- Ah... dzięki... - Nie założę tego na wieczór, nie ma mowy! Już ledwo przeżyłem królicze uszy, a teraz...
- Zdradzę ci, że ktoś tutaj zasłyszał plotkę, że nasz leśniczy ma słabość do pokojówek - Spojrzałem na niego nieufnie. - Podobno uważa, że są... urocze.
- Może sprzedam to koleżance. Lubi takie stroje - Powiedziałem chłodno, wbijając wzrok gdzieś w ścianę. Mężczyzna tylko uśmiechnął się i spakował wszystko do torebki. Dorzucił coś jeszcze i wpakował w ich firmową torbę. Świetnie... bo nie dość się już ośmieszyłem.
Wziąłem od niego torbę, potem kwiaty i wróciłem...
***
No i tak to się skończyło. Teraz siedziałem w tej żałosnej łazience, w czarno-białym stroju pokojówki. Wiązany był z tyłu czarną tasiemką, którą bardzo prosto dało się rozwiązać i zdjąć. Na nogach miałem białe... cholera wie jak to się nazywało. Takie długie, białe podkolanówki, które jedna kończyły się dopiero na moich udach i jeszcze podpięte były jakąś tasiemką do dołączonych majtkach. Najgorszą częścią jednak była krótka spódnica, ledwo zasłaniająca moje bokserki. Cóż, przynajmniej była tak falbankowana, że zasłaniała wszystko pod spodem. Z tyłu, za fartuszek zaczepiłem zajęczy ogonek, a na głowie opaskę z uszami. Dodatkowo właściciel sklepu był na tyle ,,miły", że dorzucił grubą, czerwoną tasiemkę z instrukcją, jak ładnie zawiązać ją na szyi.
Siedziałem oparty o brzeg wanny i za wszelką cenę próbowałem nie umrzeć ze wstydu.
Drzwi powoli się otworzyły i stanął w nich Tochi. Patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami i ustami, uważnie lustrując każdy kawałek mojego ciała.
- Jeżeli w sklepie mnie oszukali i wcale nie... - Nie dokończyłem, gdy Tochi podszedł i pocałował mnie namiętnie. Nawet bardziej namiętnie niż miał to w zwyczaju. Z jednej strony poczułem ulgę, ze nie ośmieszyłem się na darmo, ale z drugiej, oznaczało to baaardzo długą noc.
- Wyglądasz cudnie - Szepnął, gdy w końcu mnie uwolnił. - Pamiętałeś - Uśmiechnął się i zaśmiał krótko. Speszony odwróciłem twarz. Najchętniej w ogóle nie pozwoliłbym mu na siebie patrzeć.
- Nie waż się więcej tego robić... - Szepnąłem. Tochi wyglądał na zaskoczonego, więc kontynuowałem. - Nie udawaj, że nic się nie dzieje, kiedy się dzieje. Jesteśmy parą, powinienem wiedzieć, kiedy jesteś zły. Na tym chyba polega związek, prawda?
Tochi uśmiechnął się i delikatnie opuścił głowę, opierając ją o moją pierś.
- Nie byłem zły - Szepnął, kładąc dłoń na moim boku. - Byłem... zawiedziony. Byłem smutny, że nie wiesz o moich urodzinach, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że nigdy nie powiedziałem ci, kiedy je mam. Więc byłem zły na siebie, bo wiedziałem, że to moja wina, a nie chciałem być zły. Musiałem trochę pobyć sam... ale powiem szczerze, było warto - Znowu podniósł wzrok, a w jego oczach dostrzegłem ten typowy dla niego błysk. - Gdybym cię poprosił, nigdy byś tego nie założył, prawda?
Coraz bardziej i bardziej zażenowany odwróciłem głowę.
- Pewnie tak... - Szepnąłem.
- A naprawdę byłoby szkoda zmarnować taki widok - Nim zdążyłem wyzwać go od perwersów, bez najmniejszego skrępowania zaczął jeździć dłońmi po moich niemalże nagich nogach.
- P-perwers... - Prychnąłem. Jego dłoń jechała coraz wyżej, aż dotarła do ud, przez co nerwowo je ścisnąłem.
- Wiesz co zajączku? - Jedną ręką objął moją szyję - Może nie jest to pierwszy prezent, który dzisiaj dostałem, ale zdecydowanie najlepszy jaki dostałem w życiu.
Spojrzałem na niego lekko zaskoczony. Zbliżył się do mojej twarzy i zębami rozwiązał kokardkę, którą miałem zawiązaną na szyi. Odrzucił ją na bok i zaczął dobierać się do mojej skóry. Dłoń między nogami zaczęła się poruszać mimo mojego sprzeciwu, jadąc coraz wyżej i wyżej.
- Jesteś aż takim perwersem? - Nagle zauważyłem, że mój oddech lekko przyspiesza.
- Nie mówię o stroju - Uśmiechnął się, ale bez perwersji, tylko... z niesamowitą czułością. Było to tym dziwniejsze, że własnie wjechał dłonią ponad pończochę i zaczął dotykać gołej skóry na moich udach. Drugą ręką podniósł moją twarz. - To ty jesteś najlepszym prezentem, który kiedykolwiek dostałem.
Patrzyłem w jego oczy i czerwieniłem się coraz bardziej i bardziej. Cholerny Tochi... potrafił mówić takie rzeczy... i chociaż ubrany byłem cholernie skromnie, nagle zrobiło mi się gorąco.
- Jesteś okropny... - Szepnąłem, a po wzroku Tochiego dostrzegłem cień satysfakcji, że już mnie ma. Pocałował mnie gwałtownie, a jego dłoń zaczęła pieścić moją męskość przez majtki. W oczach zakręciły mi się łzy rozkoszy, a moje ciało coraz mniej chciało mnie słuchać. Niemal osuwałem się po wannie, aż obaj wylądowaliśmy na podłodze. Kafelki były zimne, ale możliwe, że to przez to, że ja już byłem rozpalony.
- Mój śliczny, słodki, uroczy - Szeptał, całując mnie po szyi i obojczykach. Jego dłonie wędrowały po mojej skórze i tym okropnym stroju, szukając wszystkich miejsc, przez które mógł mnie dotykać. - Zajączek - Szepnął prosto do mojego ucha, które delikatnie przygryzł. W tym czasie podwinął dół stroju aż do bioder, odsłaniając całe nogi w kusych pończochach, przyczepione do koronkowych majtek. Odwróciłem głowę na bok, rumieniąc się jeszcze bardziej. Chciałem zacząć się tłumaczyć, że to nie był mój pomysł, że tak było w stroju...
Schylił się i zaczął przejeżdżać językiem po mojej męskości. Jęknąłem krótko, odrzucając głowę do tyłu. Między nogami zrobiło mi się nagle gorąco, gdy zaczął mnie pocierać, ssać i całować. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, jak niewiele potrzebuje, żeby mnie podniecić. Minęło ledwie parę chwil, a ja już leżałem rozwalony, rozpalony, cały czerwony, dysząc ciężko i lekko pojękując.
- Jesteś tak cholernie seksowny - Szepnął, zsuwając ze mnie majtki. Złączyłem nerwowo uda, albo raczej próbowałem, bo między nimi dalej siedział Tochi.
- Ach... T-tochi... - Spojrzałem na niego rozpływającym się wzrokiem. - Chodźmy na łóżko.
- Nie. Chcę mieć cię tutaj. Każda sekunda oczekiwania byłaby dla mnie mordęgą. Wezmę cię tutaj i teraz - Szepnął, a jakby na potwierdzenie swoich słów zaczął wsuwać we mnie palce. Brzeg wanny, o który się opierałem, był twardy i nieprzyjemny, ale po chwili nie mogłem już nawet o tym myśleć, gdy zwinne palce Tochiego zagłębiały się w moim wnętrzu, raz po raz naciskając jakieś dziwne punkty we mnie, które rozpalały mnie jeszcze bardziej. W wyniku czego, nim doszliśmy do konkretów, ja prawie byłem na granicy.
- Tochi... - Jęknąłem przez łzy rozkoszy. - Ja... tak długo nie wytrzymam... - Zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony, o ile w ogóle było to możliwe. Było mi cholernie wstyd, że jeszcze nawet nie zaczęliśmy... ,,tego" robić, a ja już byłem bliski dojścia.
- Nie krępuj się - Szepnął, perwersyjnie zlizując łzę, która spłynęła mi po policzku, powodując u mnie kolejny jęk. - W końcu mamy przed sobą całą, dłuuugą noc. Chcę doprowadzać cię do takiego cudownego stanu jeszcze wiele, wiele razy - Chciałem szepnąć ciche ,,perwers" pełne oburzenia, ale przez podniecenie brzmiało to niemal tak, jakbym wyszeptał jego imię.
Tochi dotrzymał słowa. Miałem wrażenie, że obracał mnie przez wiele godzin, ale to wrażenie mogło być spowodowane tym, że jak zwykle poruszał się we mnie szybko i gwałtownie. Parę razy zmieniał pozycję i szeptał mi zbereźnie, że chce mnie zobaczyć ze wszystkich stron, a ja nie miałem nawet siły wyzwać, jęcząc przez łzy rozkoszy.
- Zajączku - szepnął, po raz kolejny całując mnie po dłoni, na której miałem obrączkę. Leżeliśmy już na łóżku, albo raczej ja leżałem. Tochi siedział między moimi rozłożonymi nogami i dalej mnie posuwał, odbierając mi całkowicie oddech swoimi ruchami. - Następnym razem... - Zrobił krótką przerwę, żeby złapać oddech. Na jego nagiej klacie lśniły kropelki potu i... uch, moja własna sperma. Pochylił się nade mną i zaczął szeptać mi do ucha. - Możesz kupić smycz i kajdanki. To będzie bardzo praktyczny prezent.
- Perwers! - Oparłem dłonie na jego piersi i odwróciłem głowę. Jego niedoczekanie! Na pewno nie zrobię czegoś takiego! - Nad sobą usłuszałem śmiech, a potem te okropne, słodkie słówka, które całkowicie odbierały mi kontrolę nad moim ciałem.
- Ja... ciebie też... - Szepnąłem dysząc ciężko. W niemalże całkowitej ciemności, dwie obrączki lśniły niczym słońce.