poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Zajączek CI - Czekolada

Deszcz lał bezlitośnie, uderzając w dachy domów i tworząc kałuże na chodniku. Tochi ściągnął swoją bluzę i zarzucił mi ją na ramiona. naciągając na moją głowę jej kaptur. I tak byłem przemoknięty do cna, ale zrobiło mi się odrobinę cieplej.
- Nie jest ci zimno? - Zapytałem, podnosząc na niego wzrok.
- Nie jest - Objął mnie ramieniem, opierając policzek na mojej głowie. Nie powiedział ani słowa więcej. Nie musiał. Jego gesty mówiły znacznie więcej, niż mogłyby powiedzieć słowa. Puścił moje ramię i spłótł nasze dłonie razem. Wyjątkowo nie musiałem się przejmować ludźmi, któzy mogliby nas zobaczyć. Deszcz zacinał tak mocno, że nikt nie odważył się wychodzić na dwór. W dodatku powoli zaczynało grzmieć, a niebo nad nami raz po raz rozcinały błyskawice.
- Co zrobiłeś, jak tylko zniknąłem?- Zapytałem nagle, opuszczając głowę. Tochi mocniej ścisnął moją dłoń. Wiedziałem, że dopiero co się pogodziliśmy, ale nie mogłem mu odpuścić, jeżeli potem stało się coś, o czym powinienem wiedzieć, a o czym mi nie powiedział. Zwłaszcza, że dalej nie byłem pewny, czy nie powinienem być na niego zły.
- Na pewno chcesz o tym słuchać? - Podniosłem na niego zimne spojrzenie. Odpowiedział mi delikatnym uśmiechem. Niemal natychmiast ponownie opuściłem wzrok, gdy krople wody zaczęły spadać mi na oczy. - Napijmy się czegoś.
Powiedział nagle, wciągając mnie do jednej z kawiarni. Kasjerka patrzyła na nas chwilę, szeroko otwartymi oczami, nim w końcu otrząsnęła się i podeszła do stolika, który zajęliśmy. Normalnie zamówienia składało się przy ladzie, ale obaj dosłownie ociekaliśmy wodą, więc żeby nie zamoczyć całego baru usiedliśmy w pierwszym stoliku przy drzwiach.
- Dwie gorące czekolady - Powiedział spokojnie Tochi, nim zdążyła się odezwać. Dziewczyna widocznie się naburzyła, że traktuje ją jak kelnerkę, jednak jeden promienny uśmiech Tochiego wystarczył, żeby złagodniała. - Bardzo dziękuję.
Kasjerka kiwnęłą delikatnie głową i wróciła za bar, gdzie stała jeszcze jej koleżanka. Kątem oka dostrzegłem, jak żwawo o czymś rozmawiają. Albo raczej nie o czymś, a o kimś.
Ściągnąłem kaptur, trąc dłonie, żeby je rozgrzać.
- Z tym spacerem to mógł nie być najlepszy pomysł - Uśmiechnął się czule, pochylając się nad stołem.
- Nie ma o czym mówić. Gdyby mi to przeszkadzało to nie szedłbym z tobą - Zauważyłem, przeczesując włosy, z których skapywała mi nadal woda.
Do naszego stolika podeszła ponownie kasjerka, kładąc przed nami tacę z dwoma parującymi kubkami. Nie omieszkała przy tym pochylić się, odsłaniając dekolt. Uśmiechnęła się czarująco do Tochiego i wróciła na swoje miejsce.
- Więc jak, na pewno chcesz o tym słuchać? - Zapytał, podając mi jeden z kubków. Wziąłem go w obie dłonie i kiwnąłem głową. Nie ważne, jak bardzo byłoby to bolesne, chciałem znać prawdę. - Więc jak tylko zniknąłeś, chciałem pobiec za tobą, ale... no wiesz... powiedziałeś, że nie chcesz mnie widzieć. Wiedziałem, że skoro tak mówisz, to musisz być na mnie naprawdę wściekły... miałeś nawet powód - Westchnął, patrząc w podłogę. - Sam też potrzebowałem chwili, żeby wymyślić jak cię przeprosić. Kiedy w końcu do ciebie poszedłem, dowiedziałem się, że już odjechałeś. Wróciłem więc do domu, żeby jak najszybciej się spakować.
- Ona nadal tam była, prawda? - Kiwnął spokojnie głową, biorąc łyka czekolady.
- Uznała, że skoro i tak już masz mnie dość, to teraz możemy być razem - Westchnął, odkładając kubek na stół. - Chwilę jej wyjaśniałem, że zależy mi na tobie i tylko na tobie, a między nami już nic nie ma i nigdy więcej nie będzie. Że nie kocham jej a w tej chwili jedyne na czym mi zależy to odzyskanie ciebie. Chwilę czasu ją przekonywałem do tego, że naprawdę to już defnitywny koniec i jakoś musi to znieść. Dopiero jak zdecydowałem się sam wyjść, w końcu sobie poszła.
- I nic więcej?
- Nic więcej - Podniósł na mnie spojrzenie, kładąc swoją dłoń na mojej. - Wiesz, że zależy mi tylko na tobie.
- I myślisz, że tak łatwo odpuści? Widać, że jej na tobie zależy... - Powiedziałem cicho, patrząc na nasze splecione dłonie.
- Możliwe, że nie. Ale dla mnie jest ona skończona. Miała swoją szansę, teraz liczysz się dla mnie tylko ty.
Delikatnie ścisnął moją dłoń, patrząc mi prosto w oczy.
- I więcej nie miałeś z nią kontaktu.
- Nie miałem i nie chcę mieć. Skończyłem z nią już dawno temu.
Kiwnąłem tylko głową, wyciągając dłoń z jego uścisku i biorąc kubek.
- Więc co teraz? - Zapytałem, podnosząc na niego spojrzenie. Chciałem wiedzieć, jak wyobraża sobie teraz nasz dalszy związek.
- Teraz... to zależy od ciebie - Zerknąłem na niego pytająco. - Obiecałem, że dla ciebie zrobię wszystko. Wystarczy, że powiesz, a zakończę moją pracę jako leśniczy i zacznę zarabiać jako prawnik.
- Przecież tego nienawidzisz - Kącik ust drgnął mi w delikatnym uśmiechu, co nie uszło uwadze Tochiego, który natychmiast się rozpromienił.
- Nienawidzę. Ale kocham cię bardziej, niż tego nienawidzę. Zrobię wszystko, żebyś był szczęśliwy. Nawet gdybym miał przez to wyrzec się wszystkiego, co kocham.
Ponownie na mnie spojrzał, z typową dla niego czułością, która zawsze roztapiała mi sercę. Odwróciłem spojrzenie, zanim zdążyłem zmięknąć pod wpływem tego spojrzenia.
- Nie będę tego od ciebie oczekiwał... - Powiedziałem w końcu. - W końcu... ja też chcę, żebyś był szczęśliwy...
Chwilę panowała między nami cisza. Usilnie unikałem jego spojrzenia, a Tochi jeszcze uilniej starał się mnie zmusić, żebym na niego spojrzał.
- Kocham cię, wiesz? - Powiedział cicho.
- Wiem... - Odpowiedziałem jeszcze ciszej. Po dłuższej chwili zdecydowałem się w końcu na niego spojrzeć. - Możemy powiedzieć, że na razie ci wybaczam...
- W takim razie zrobię co będę mógł, żebyś mi wybaczył już na stałe - Uśmiechnął się szeroko. Zagryzłem dolną wargę, biorąc jeszcze łyka czekolady, żeby ukryć rumieniec.
- Podać coś jeszcze? - Zapytała kasjerka, uśmiechając się promiennie i pochylając się nad naszym stolikiem. Znałem już ten trik. Kora używała bardzo podobnego, gdy chciała zarwać do Tochiego, a ona używała go już po raz drugi dzisiaj.
- Nie, dziękuję - Odpowiedział Tochi, spokojnie, tylko na ną zerkając. - Rachunek poproszę.
- Już podaję - Odeszła, zaraz wracając z rachunkiem, który położyła na stole. - Jeżeli mogłabym jeszcze w czymś pomóc, to proszę śmiało mówić.
Zmierzyłem ją zimnym spojrzeniem, gdy ponownie odeszła. Tochi jednak wydawał się tego nie dostrzegać. Ani mojego braku sympatii do tej dziewczyny, ani tego, że ewidentnie z nim flirtowała. Siedział spokojnie, zerkajać na mnie znad kubka z czekoladą. 
Kiedy już się uspokoiłem, ponownie wlepiłem wzrok w mój napój, tylko czasami zerkając na niego. Wyglądał naprawdę przystojnie z mokrymi włosami, klejącymi się do jego twarzy. Nic dziwnego, że dziewczynom się podobał...


- Mam dla ciebie propozycje - Rzucił w końcu. - Pójdziemy dzisiaj na randkę, w ramach przeprosin. Co ty na to?
Zerknąłem niepewnie w stronę kasjerek, które jednak nie zwróciły uwagi na jego słowa. Prawie zapomniałem, jak bardzo bezpośredni jest Tochi.
Nim zdążyłem jednak to powiedzieć, Tochi zadecydował za mnie, o losach naszej randki. Wyciągnął z kieszeni garść drobniaków i położył je na metalowej tacce, dokładnie na rachunku.
Deszcz dalej zacinał, ale nieco mniej. Co prawda wziąż grzmiało, jednak i tak byliśmy doszczętnie przemoczeni, więc nie robiło nam to zbytniej różnicy.
- Przepraszam... - kiedy staliśmy już w przejściu, usłyszeliśmy głos kasjerki. Odwróciliśmy się w jej stronę, nieco zaskoczeni.
- Jakiś problem? - Zapytał Tochi, lekko zdziwiony.
- Właściwie to... - Dziewczyna odwróciła się w stronę koleżanki, która szerokim uśmiechem zachęcała ją do działania. Spojrzałem na nią zimno, jednak jej spojrzenie wbite było w Tochiego, a nie we mnie. - Chciałam wiedzieć, czy nie masz może wolnego wieczoru... - Zarumieniła się delikatnie, a ja nabrałem ochoty, żeby zdzielić ją w twarz. Tochi naprawdę aż tak przyciągał dziewczyny, żeby po dziesięciu minutach chciały się z nim umawiać?
- Przykro mi, ale spędzam ten wieczór z moim chłopakiem - Dziewczyna zamarła, chwilę patrząc na Tochiego z otwartymi ustami. Zaraz się jednak opamiętała, odwracając jeszcze bardziej czerwoną twarz. Pomimo chęci, powstrzymałem triumfalny uśmiech, zwłaszcza że rumieńce znacznie chętniej cisnęły mi się na twarz.
- Mogłeś po prostu powiedzieć, że nie jesteś zainteresowany... - Fuknęła, odwracając się i wracając za ladę, gdzie jej koleżanka dalej stała osłupiała.
- Do widzenia - Powiedział Tochi z uśmiechem, łapiąc mnie za rękę i wyprowadzając na dwór. Czule naciągnął mi kaptur na głowę i przytulił mnie do siebie ramieniem.
- W ogóle ci nie przeszkadza, że ta dziewczyna do ciebie zarywała? - Podniosłem na niego wzrok, nie mogąc się powstrzymać, żeby nie zapytać. Spojrzał na mnie zaskoczony, cofając się o krok.
- Zarywała? - Zapytał z niedowiedzaniem. - Jesteś pewny?
Nie mogłem stwierdzić, czy mówi na prawdę, czy żatuje. Po jego minie jednak nie widziałem, żeby żartował.
- Nie widziałeś tego? Przecież ewidentnie z tobą flirtowała.
- Nie widziałem - Przyznał szczerze. Chociaż mówił cicho, jego głos wyraźnie było słychać przez zacinający deszcz. - Bo widzisz... ja dostrzegam tylko ciebie...
Odwróciłem głowę, czując jak serce mi przyspiesza, a na policzkach pojawia się rumieniec.
- Że też nie wstydzisz się mówić tak kompromitujących rzeczy...

- No nie... - Deszcz zacinał coraz mocniej. Przez jego szum, oraz grzmoty, ledwo usłyszałem, że Tochi coś mówi. Nie musiałem jednak słyszeć tego wyraźnie. Zbyt dobrze go znałem, żeby wiedzieć, co mówi. Zwłaszcza, że w ten charakterystyczny sposób, pełen czułości szeptał mi do ucha ciche ,,kocham".

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Zajączek C - Deszcz

Więc tego... jest poniedziałek ^ ^
Tak, wiem, że nawaliłam, ale na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że najpierw nie miałam internetu a potem nawalił mi laptop.
Trochę słabo, że dopiero teraz ogarnęłam, że to już 100 część, bo nie napisałam nic specjalnego. Ale i tak możemy świętować! I to nie tylko setny post, ale również ponad 2 lata z zajączkiem i Tochim(pierwsza część pojawiła się 19.07.2013, ale i to wakacje i to wakacje, więc możemy zaliczyć ^ ^)
Niestety w najbliższym czasie raczej nie uda mi się napisać ani jakiegoś wyjatkowego posta, ani nawet dodać go w terminie. W środę wyjeżdżam na dwa tygodnie na rodzinne wakacje i zabraniają mi zabrać laptopa :c
Jeżeli chcecie możecie narysować jakiś tort, czy napisać gratulacje. Nie obrażę się ^ ^
Jeszcze raz przepraszam za opóźnienia i miłego czytania :3
*********************************


Siarczysty deszcz uderzał w okna mojego pokoju. Wydawało mi się, czy dni nagle stały się dłuższe?
- Usagi! Zejdź na dół! Zaraz obiad!
Walczyłem ze sobą przez chwilę, nim w końcu zdecydowałem się opuścić moją pieczarę. Niechętnie zszedłem na dół i zasiadłem na moim miejscu, przy stole. Pokojówka już się uwijała z talerzami, a reszta mojego rodzeństwa przyglądała mi się zatroskana.
- Jak się czujesz? - Zapytała Hana, kładąc serwetkę na kolanach.
- Nie musicie mnie pytać o to codziennie. Daję sobie radę.
Reszta wymieniła się spojrzeniami, jednak nic nie powiedzieli. Zabraliśmy się za jedzenie w ciszy.
Kiedy skończyliśmy, Hana wymownie zerknęła na Kashikoia. Podążyłem za nim spojrzeniem, kiedy wstawał i spokojnie kierował się do okna.
- Dobra, o co chodzi? - Zapytałem w końcu. Nie mogłem już dłużej znieść tej ciszy. Coś ewidentnie przede mną ukrywali.
Kashikoi mnie zignorował. Ruszył do przedpokoju. Po chwili usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. Zerknąłem najpierw na moje rodzeństwo, a potem w stronę przedpokoju. Dalej nikt nie udzielił mi odpowiedzi, więc sam ruszyłem w stronę wyjścia. Zaskoczyło mnie to, że nikt nie próbował mnie zatrzymać, chociaż zdecydowanie nie chcieli, żebym tam szedł.
- Usagi naprawdę nie chce z tobą rozmawiać - Usłyszałem przez uchylone drzwi. Jakiekolwiek wątpliwości, kto tam może być, momentalnie się rozwiały. Otworzyłem drzwi na oścież i spojrzałem na do cna przemokniętego Tochiego, który wykłócał się z Kashikoiem.
- Muszę się z nim zobaczyć. Daj mi z nim porozmawiać.
- Usagi nie...
Tochi wbił we mnie spojrzenie. Po chwili Kashikoi zrobił to samo, dopiero teraz dostrzegając moją obecność.
- Usagi, czy mógłbyś... - Zaczął, jednak nie zwracałem na niego zbyt dużej uwagi.
- Długo tutaj stoisz? - Zapytałem, wbijając wzrok w Tochiego.
- Od samego rana - Odparł z łagodnym uśmiechem. - Wiem, że cię skrzywdziłem, więc moknięcie na dworze wydaje się rozsądną karą.
- Przestań się wydurniać. Ja...
- Nie odpuszczę, dopóki mi nie wybaczysz, albo nie umrę na zapalenie płuc - Zrobił krok w moją stronę, jednak dalej pozostawiając poza dachem. Kashikoi patrzył to na mnie to na niego.W końcu dostrzegł moje wymowne spojrzenie i chociaż widziałem, że bardzo nie chce, wszedł do środka, zostawiając nas samych.
- Jesteś idiotą. Zaraz naprawdę zrobisz sobie krzywdę - Odparłem zimno, podnosząc na niego wzrok.
- Nic mnie to nie obchodzi, jeżeli przez to mogę cię odzyskać. Ja... naprawdę nie wiem, jak mam cię już przepraszać. Wiem, nawaliłem, ale to nie zmienia faktu, że cię kocham. Kocham i nigdy z ciebie nie zrezygnuję. Jeżeli tylko dasz mi jeszcze jedną szansę... obiecuję, że już nigdy cię nie zranię. Zrobię wszystko, żebyś mi wybaczył.
- A jeżeli bycie z tobą miałoby oznaczać, że miałbym być nieszczęśliwy? - Nie mogłem powstrzymać się od zadania tego pytania. Skoro Tochi mnie kochał to powinien chcieć mojego szczęścia, ale jak długo by mógł żyć z dale ode mnie? Z pewnością niewiele dłużej, niż ja bez niego.
Uśmiech zniknął z jego twarzy. Przez kilka sekund patrzył na mnie smutno, a ja coraz bardziej miałem ochotę płakać.
- Zrobiłbym wszystko, żebyś był szczęśliwy. Nawet, jeżeli miałoby to oznaczać, że będziesz z kimś innym - Złapał moją dłoń w delikatnym uścisku, jednak na tyle silnym, żebym nie mógł się z niego wyrwać. - Ale najpierw wypróbowałbym wszystkie znane mi sposoby, żebyś był szczęśliwy ze mną. Zajączku, kocham cię nad życie. Mogę się dla ciebie wyrzec wszystkiego, co jest dla mnie drogie. Jeżeli to cię uszczęśliwi to sam zarobiłbym na dom godny ciebie i spędziłbym z tobą resztę życia, nawet nie zbliżając się do zwierząt i kwiatów. Dlatego, proszę... - spojrzał mi głęboko w oczy. - Ten jeden jedyny raz, wybacz mi to, co zrobiem.
Na piersi poczułem bolesny uścisk. Czułem, jak rozrywam się w środku. Kochałem go. Kochałem jak jeszcze nikogo dotąd i sam chętnie spędziłbym z nim całe moje życie, ale... ale...
- Potrzebuję czasu... proszę, idź sobie... - Odwróciłem się w stronę drzwi. Tochi nie próbował mnie zatrzymać. Przełknąłem ślinę, z trudem powstrzymując łzy.
Kiedy przekroczyłem próg, prawie wpadłem na Kashikoia. I Hanę i Raito i Enmę.
- I jak? - Zapytali niemal równocześnie. Po ich minach od razu poznałem, że są gotowi mnie pocieszyć, w jakkolwiek beznadziejnym stanie bym nie był.
- Ja...
- Stał tam od rana - wtrąciła Hana, zanim zdążyłem im odpowiedzieć.
- W deszczu... - Dodał Raito, ze smutnym wyrazem twarzy. - Na twoim miejscu bym mu wybaczył.
Spojrzałem po kolei na każdego z nich. Wszyscy chcieli mi pomóc, ale oni nie wiedzieli, co mi zrobił. Przetarłem oczy, starając się nie rozpłakać przy nich. Podniosłem wzrok na Kashikoia. Tylko on wiedział, przez co naprawdę przeszedłem. Tylko on wiedział, co Tochi mi zrobił i tylko on mógł z całą pewnością stanąć po którejś stronie. Pod presją mojego spojrzenia wzruszył ramionami i uśmiechnął się łagodnie.
- Jak tam bym mu wybaczył.
Jeszcze raz przejechałem spojrzeniem po moim rodzeństwie. Enma odchrząknęła, zwracając na siebie uwagę.
- Nie prędko ktoś cię zechce. A na pewno nie będzie znosił ta długo, jak pan Tochi. Lepiej więc tego nie zniszcz.
Przez chwilę byłem pewny, że moje serce pęknie. Przypomniały mi się wszystkie chwile, które przeszedłem razem z Tochim. Jego uśmiech, głos...
Cholera... przecież ja go kocham!
- ...Muszę na chwilę wyjść.
Nawet nie spojrzałem na ich reakcję. Odwróciłem się i wybiegłem na deszcz. Na ścieżce, prowadzącej do bramy, przez zbliżającą się burzę, dostrzegłem tylko zarys oddalającej się postaci. Szła ze spuszczoną głową, wbijając wzrok w ziemię.
Nie zawahałem się, wybiegając spod daszka i biegnąc przed siebie.
- Tochi! - Mój głos wydał mi się dziwnie obcy, gdy w końcu wykrzyknąłem jego imię. Serce waliło mi mocniej, gdy postać się zatrzymała i odwróciła w moją stroną. Uśmiech, który zobaczyłem przez zacinający deszcz, prawie roztopił mi serce.
Rzuciłem mu się na szyję, wpijając namiętnie w jego usta. Jego dłonie oplotły moją talię. W głowie mi się zakręciło, jakby ktoś odpalił w niej fajerwerki.
- Kocham cię - Wyszeptał, kiedy w końcu puściłem jego usta. Dobrze, że było zimno, bo tylko to pozwoliło mi ochłonąć. Dobrze, że padał deszcz, bo to pozwoliło mi ukryć łzy. Dobrze, że Tochi nie chciał mi się teraz oświadczyć, bo z całą pewnością powiedziałbym ,,tak".
- Przepraszam... - Odpowiedziałem. Na jego pytające spojrzenie odpowiedziałem tylko kolejnym pocałunkiem.
Przepraszam... przepraszam, że potrzebowałem tyle czasu, żeby móc ci wybaczyć. Przepraszam, że ci nie zaufałem i nie uwierzyłem od razu, że zrobiłeś to dla nas. Przepraszam, że nie doceniłem tego, że zrobiłeś to dla mnie.
Chciałem powiedzieć to wszystko, ale głos utkwił mi w gardle. Na szczęście to jedno ,,przepraszam" wystarczyło.
Wśród padającego deszczu i pierwszych oznak burzy, ściskałem go coraz mocniej i mocniej, jakby nagle miał się rozmyślić i mnie puścić. A ja najchętniej pozostałbym w jego ramionach do końca życia.