_______________________
Wróciłem do domu niesamowicie zmęczony. Ten dzień był okropny. Najpierw ta okropna randka, potem... potem czułem się okropnie dziwnie u senseia, a teraz... teraz znowu musiałem iść się spotkać z Chiko i jej to wszystko wyjaśnić. Gdybym sam nic nie zrobił, a Chiko rozpowiedziałaby o tym w szkole... chyba musiałbym się wyprowadzić.
Usiadłem przy laptopie. Ostatnio miałem zdecydowanie za dużo zmartwień... jakby cały wszechświat się uparł, żeby robić i na złość. Z drugiej strony, przynajmniej miałem przy sobie senseia. Gdyby nie on, kompletnie bym się załamał. A tak... w końcu miałem kogoś bliskiego. Nawet jeżeli tylko mnie o tym wszystkim uczył. To byłoby dziwne, gdyby łączyło nas... coś więcej. Tak, to byłoby bardzo dziwne. W końcu nie byłem gejem, nie kręcili mnie faceci... a sensei był sporo starszy. Nie mógłbym być z nim... na serio.
Zresztą, o czym ja myślałem! On sam pewnie nie chciałby się ze mną umawiać. Nawet jeżeli uważał, że jestem ładny i powiedział, że... że mógłby się ze mną umawiać. Pokręciłem głową. Nie powinienem o tym myśleć.
Dom jak zwykle był pusty. Pai pewnie gdzieś łaziła z kumplami, a rodzice jak zawsze byli w pracy. Zatrzymałem się w przedpokoju, by zdjąć buty i kurtkę i poszedłem do pokoju. Ledwo pokonałem kilka schodków, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Dziwne... raczej nie miewaliśmy niezapowiedzianych gości. Gdyby miał przyjść kurier, pewnie też byśmy dostali jakąś informację.
Zszedłem po tych kilku schodkach, na które zdążyłem wcześniej wejść i podszedłem do przedpokoju. Mogłem wtedy spojrzeć przez wizjer, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiłem. Otworzyłem drzwi na oścież i aż przeszedł mnie lodowaty dreszcz.
Za drzwiami stał wysoki chłopak, ręce miał skrzyżowane na piersi i wyglądał na wściekłego. Prawie byłem w stanie go zrozumieć. Ostatnio się widzieliśmy, gdy zostawiłem ich wszystkich na przystanku autobusowym w dzień naszego wspólnego wyjazdu. Z ich winy, ale jednak... Chwilę patrzyłem na postać przede mną, aż ogarnąłem się na tyle, żeby spróbować zatrzasnąć drzwi. Te wydały głuchy huk, a za nimi rozległo się dość głośne: ,,kurrrr". Spojrzałem niżej, na przytrzaśniętą stopę, znajdującą się między drzwiami, a framugą. Już nawet nie próbowałem walczyć, by zatrzymać drzwi zamknięte. Pitt nie tylko był wyższy, ale dużo silniejszy. Odepchnął drzwi i wparował do mojego mieszkania.
- Długo zamierzasz nas ignorować?! - Był wściekły. Przez chwilę byłem przekonany, że mnie uderzy. Zwłaszcza, że wiedziałem, że potrafił uderzyć. Zarówno w przeszłości, jak i już podczas naszej znajomości, wielokrotnie wdawał się w bójki. Mnie dotąd nigdy nie uderzył... jak na razie.
- Nie mamy o czym rozmawiać... - Powiedziałem niepewnie, ale na wszelki wypadek cofnąłem się o krok
- Kpisz sobie kurwa?! Mamy jechać na super wyjazd, wszystko ustalone, a w ostatniej chwili ty mówisz, że strzelasz focha i sobie idziesz?! Wyszliśmy wszyscy na ostatnich debili, a ty nawet nie wróciłeś do domu!
Przełknąłem ślinę. Podczas rozmów przez chat, byłem po prostu zdołowany, w starciu z nimi byłem wściekły, a teraz... teraz trochę się bałem. Zwłaszcza, że akurat z całej tej grupy, to na Pittcie zależało mi zdecydowanie najbardziej.
- Nie zamierzam ci się tłumaczyć... nie zrobiłem nic...
- NIC ZŁEGO, CO?! Jesteś żałosny! Zawsze się wykręcasz, że to wina wszystkich dookoła.
- Wcale, że nie...
- Oczywiście, że tak! Myślisz, że czyja to wina, że nie pojechaliśmy, co?! Którego z nas?!
- Ja tylko chciałem...
- No co?! Zjebać nam cały wyjazd?! No to ci się udało w chuj! Powiedz mi, jaki ty miałeś problem?!
- Bo... - Spuściłem głowę. Cholera, przy nim zawsze czułem się jak ganione dziecko. - Bo ja... byłem zły, bo tylko ja robiłem cokolwiek, byśmy fajnie się bawili i... się wkurzyłem, a wszyscy zaczęliście się na mnie rzucać. Byłem jedyną osobą, która robiła cokolwiek w sprawie wyjazdu, a wy nawet nie mogliście mi odpowiedzieć na najłatwiejsze pytania - Mówiłem coraz bardziej i bardziej zły, ale nie umiałem się tak naprawdę wkurzyć. Są osoby, przy których nie umiałem wykrzyczeć tego, co ciążyło mi na sercu. Pitt był jedną z tych osób.
- I postanowiłeś zjebać nam wszystkim wyjazd?! Nie jesteśmy dziećmi, wszystko sami byśmy ogarnęli!
- No to mogliście... mogliście chociaż mi o tym powiedzieć. Pytałem was setki razy co organizujemy i jak...
- No właśnie! Pisałeś kurwa miliard tych wiadomości! Mieliśmy odpisywać na każdą z nich!?
- Wystarczyłoby na jedną... - Zacisnąłem dłonie w pięści. Gdybym nie czuł się aż tak zdominowany przez Pitta, pewnie powiedziałbym bardziej stanowczo, co o tym wszystkim myślę. W końcu odważyłem się spojrzeć na niego. - Słuchaj, chciałem nam zrobić ekstra wyjazd, a to, że skończyło się na tym, że to ja skończyłem jako ten najgorszy. Wy po prostu chcieliście przyjechać na gotowe i ekstra się bawić na koszt moich dziadków, a najlepiej też na mój. Jak mam mieć takich przyjaciół, to nie chcę ich mieć - Zamilkłem. Od razu po wypowiedzeniu tych słów żałowałem, że to zrobiłem. Miałem wrażenie, że tym samym stracę ostatnich kolegów, jakich miałem... a ja ich lubiłem... mimo wszystko, mimo tego, co mi zrobili, mimo tego, że byłem dla nich jak żywa skarbonka.
- Serio? - Pitt prychnął. W tym niby rozbawieniu dało się usłyszeć coś na wzór... drwiny? Pogardy? - Przecież cię znam, Sashi. Słyszałem wszystkie twoje skargi w sprawie innych ludzi. Wiem, jak okropnie jesteś samotny. Nasza paczka była dla ciebie ostatnią szansą na jakąkolwiek przyjaźń. Bo w końcu tamten twój wcześniejszy kumpel też kompletnie cię olał, nie? Nawet na rodzinę nie możesz liczyć. Byliśmy twoją ostatnią deską ratunku od kompletnej samotności. Bo wszyscy inni traktują cię jak żywy portfel. Sam tak mówiłeś i to nie raz. Znam twoją sytuacje pewnie lepiej niż ty sam. A wiesz dlaczego? Bo umiem spojrzeć na to obiektywnie - Przełknąłem ślinę. Słowa Pitta były gorsze niż noże. Miałem wrażenie, że wbija mi je w serce. Złożyłem ręce razem i wbiłem paznokcie w zewnętrzną część dłoni. Próbowałem w ten sposób powstrzymać cisnące się do oczu łzy. - chciałbyś być w centrum uwagi, ale poza kasą tak naprawdę nie masz nic. Jesteś żałosny. Ile razy już się ciąłeś, co?! - Szarpnął moim rękawem i odsłonił pocięte ramię. Szarpnąłem się i znowu zasłoniłem blizny. - Byliśmy jedynymi ludźmi, którzy chcieli się z tobą zadawać. Tak, chcieli, bo jak teraz wiemy, co potrafisz odwalić, to nie wiem czy tak dalej będzie - Spuściłem głowę. Byłem wściekły, zażenowany i... wszystkiego miałem dość. Wszystkich miałem dość. - Nie masz już nikogo. Jesteś żałosny i sam. Ktokolwiek się z tobą przyjaźni, patrzy tylko na twoją kasę. Jako jedyni chcieliśmy spędzać z tobą normalnie czas, a ty nas zlałeś.
- Daj spokój i tak wam też zależało na mojej kasie... przychodziliście tylko, żeby mieć miejsce na przyjęcia i spędzanie czasu... - Zacisnąłem powieki, nim napłynęły do nich łzy.
- Jesteś żałosny... wolisz zostać całkiem sam, tak?
- Lepsze to niż przyjaźnić się z osobami takimi jak wy... - Gwałtowne pchnięcie na chwilę odebrało mi oddech. Poczułem ból z tyłu głowy, a w uszach rozległ się głośny świst. W oczach zakręciły mi się łzy.
- Świetnie. Nie potrzebujemy ciebie. Baw się dobrze... całkiem sam - Usłyszałem mimo świstu w uszach. Gdy rozległo się trzaśnięcie drzwiami, osunąłem się po ścianie na podłogę. Dotknąłem tyłu głowy. Czaszka pulsowała mi bólem, ale przynajmniej nie wyczułem krwi. Dużo bardziej bolało trochę niżej. Kiedy zostałem sam, mogłem w końcu pozwolić sobie na łzy. Nie powinienem płakać. Wypłakałem już wystarczająco dużo łez w tej sprawie. A jednak... dopiero teraz stanąłem z tą sytuacją... twarzą w twarz. Chyba... chyba teraz to rzeczywiście był koniec.
Podłoga w przedpokoju była zimna... a ja i tak się trząsłem. Podparłem się o szafę i powoli stanąłem na nogach. W głowie mi się kręciło od uderzenia, w uszach ciągle słyszałem świst i chciało mi się płakać.
Ostrożnie wszedłem po schodach do mojego pokoju. Rzuciłem się na łóżko. Chwilę kręciło mi się w głowie, ale od dłuższego leżenia poczułem się trochę lepiej. Za to serce dalej mnie bolało... miałem tylko kilka osób, na których mogłem chyba liczyć, a praktycznie wszystkich straciłem w ciągu chwili...
Przed oczami zobaczyłem wszystkie imprezy, które były u mnie, gdy Pai i rodziców nie było... zawsze u mnie... od kiedy tylko ludzie dowiedzieli się, że miałem kasę. Inni nie mieli zwykle pieniędzy, więc kończyło się na tym, że większość jedzenia kupowałem ja sam. Wszytko kręciło się wokół kasy... gdybym jej nie miał, byłbym taki jak oni wszyscy... liczyłbym drobne, przed kupieniem żarcia na imprezę, mógłbym razem z nimi rzucać hajs na stertę, żeby stwierdzić, na co mamy pieniądze. Mógłbym chodzić ze znajomymi do parku, bo nikt z nas nie miałby pieniędzy, a nikt nie miałby miejsca w domu... byłbym normalny. A teraz... miałem to, czego chcieli wszyscy... kasę. A czułem, jakbym nie miał niczego. Wziąłem laptop do łóżka i odpaliłem. Nie miałem ochoty siedzieć przy biurku. Na chacie miałem kilkadziesiąt wiadomości od konsekwentnie ignorowanych znajomych. Mimo tego, jak bardzo byłem zdołowany, zdecydowałem się w końcu je odczytać. Większość z nich była pełna bluzgów, albo przynajmniej jadu. Nawet jeżeli ktoś powstrzymywał się od przekleństw, nie ukrywał tego, jak bardzo mną teraz gardzi. Włączyłem pierwszą wiadomość, ale nie pojawiło mi się okienko odpowiedzi. Kiedy wszedłem na profil Izabel wyświetlił mi się tylko komunikat, że ta osoba mnie zablokowała. Jedna z ostatnich wiadomości brzmiała.
,,Jak miałeś z łaski robić ten wyjazd to dobrze, że go nie zrobiłeś"
Reszty wiadomości nie miałem ochoty czytać. Uznałem to za oficjalny koniec naszej przyjaźni... i znowu zostałem sam. Dłonią powędrowałem do ramienia. Wypukłości po bliznach były aż zbyt wyczuwalne. Przejechałem po nich kilka razy palcami i spojrzałem na skórę poprzedzielaną czerwonymi pręgami. Było tam też kilka białych śladów. Wiedziałem, że te nigdy nie zejdą, ale jakoś nie przejąłem się tym. Na razie... pewnie i tak nigdy nikt tego nie zobaczy. No... nad jeziorem ciężko byłoby to ukryć, ale kto by się tym przejął? Nikt nawet nie zwracałby na mnie uwagi...
Skuliłem się na łóżku i płakałem. Miałem dość wszystkiego... nie miałem nic, ani rodziny, ani nawet przyjaciół... mój wzrok powędrował najpierw na drzwi, a potem na szafkę z nożami.
Szczęk zamka brzmiał jak świeża krew.
,,Hej Sashi wybacz, że piszę, chociaż widzieliśmy się tak niedawno, ale miałem jakieś dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. Wszystko w porządku?"
Telefon trzymałem prawą ręką, po której skapywały krople krwi. Od ramienia ciągnęło się kilka smug. Prawie się uśmiechnąłem. Chociaż mój nauczyciel się mną przejmował. Nie miałem ochoty odpisywać. Chciałem czuć się beznadziejnie samotny. Sensei co prawda jakoś zapychał pustkę w moim życiu, ale to nie było prawdziwe uczucie... ot miałem kogoś bliskiego, ale on tylko mnie uczył...
Odłożyłem zakrwawiony nóż i położyłem się na ziemi. Nie chciałem odpisywać, ale gdybym tego nie zrobił, pewnie by się o mnie martwił. A ja nie chciałem, żeby się o mnie martwił. I tak ciągle mnie pocieszał...
,,Tak, wszystko w porządku. Trochę się pokłóciłem z przyjaciółmi, ale to nic wielkiego"
,,Znowu? No naprawdę mogliby dać ci już spokój. Ale wszystko jest w porządku, prawda? Jak chcesz to możemy się spotkać"
Uśmiechałem się. Sensei potrafił być naprawdę kochany. Chciałbym spotkać kogoś takiego jak on... kto nie jest tylko moim nauczycielem.
,,Nie trzeba. Wszystko w porządku"
,,No dobrze. W razie czego pisz"
Odłożyłem telefon niedaleko noża. Jego ostrze było czerwone. Przyłożyłem dłoń do ramienia. Bolało... pieczenie na skórze nie ustawało. Z pewną satysfakcją patrzyłem jak z ramienia krople krwi spływają na moją koszulkę, a potem na podłogę. Patrzyłem na małą plamę krwi, coraz większą i większą, tak długo, aż moje powieki nie zrobiły się ciężkie.