piątek, 26 listopada 2021

Mój kochany android - Rozdział drugi

  

Skończyłem przygotowywać pizzę i zjadłem ją przy odpalonym na laptopie filmie. Kusiło, żeby zacząć pisać, ale obiecałem sobie i Alexowi, że zrobię przerwę. Zresztą, sam tego potrzebowałem, żeby chociaż trochę się odciąć od ostatniego tekstu.

            Po prostu oglądałem film biograficzny o życiu w arabskim haremie i starałem się nie przekładać tego na potencjalną książkę. Dopiero gdy zjadłem pizzę, film się skończył, a napisy końcowe poinformowały, że główna bohaterka wróciła do rodziny i żyje szczęśliwie, przypomniałem sobie o poczcie i tajemniczej wiadomości, która tam czekała. Nie spodziewałem się niczego konkretnego, ale i tak włączyłem maila, aktualnie jedynego nieotwartego – „Projekt – prosimy o pilny kontakt”.

 

            Szanowny panie Evans,

            Został Pan wytypowany do specjalnego programu finansowanego przez neWord. Nasi specjaliści przejrzeli Pana książki i stwierdzili, że doskonale nadaje się Pan do zadania, które chcielibyśmy powierzyć. Jest ono bardzo odpowiedzialne i wymaga dużej cierpliwości oraz wrażliwości. Uznaliśmy, że Pańskie zdolności do opisywania i postrzegania świata idealnie się do tego nadadzą. Szczegóły pozna Pan, gdy wyrazi Pan zainteresowanie projektem. Zapraszamy na stawienie się w naszym biurze w poniedziałek o godzinę szóstej wieczorem. Prosimy o potwierdzenie daty spotkania w odpowiedzi na tego maila albo dzwoniąc na podany numer telefonu.

            Pozdrawiamy i czekamy na kontakt.

            NeWord

 

            Wpatrywałem się w wiadomość dłuższy czas. Brzmiała całkiem wiarygodnie, chociaż nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to jakiś dziwny żart. Bo co niby miałem wspólnego z elektroniką? I na co im moje zdolności w opisywaniu świata?

            Próbowałem wymyślić jakieś racjonalne wyjaśnienie, dlaczego właściwie mogliby mnie potrzebować. Może tworzyli jakąś aplikację dla niewidomych, która opisuje rzeczywistość? Albo jakiś laptop skierowany domyślnie dla pisarzy?

            Szukałem rozwiązań i odpowiedzi, by utwierdzić się w przekonaniu, że to coś więcej niż żart. Gdyby ten mail nie brzmiał tak poważnie, naprawdę pomyślałbym, że to tylko reklama. A może za dużo sobie obiecywałem? Może po prostu liczyli na jakąś współpracę? Może chcieli pojawić się w jednej z moich książek, a ja niepotrzebnie sobie dopowiadałem ukryte znaczenie? Targany wątpliwościami sięgnąłem po telefon i wystukałem na nim numer podany w mailu.

            – Biuro neWord, w czym mogę służyć? – Usłyszałem uprzejmy, kobiecy głos, wysoki i pogodny.

            – Umm... Dzień dobry, czy to firma neWord? – powiedziałem pierwsze, co przyszło mi na myśl i od razu tego pożałowałem, czując, jak zaczynam się peszyć i stresować. Szczęśliwie kobieta po drugiej stronie telefonu uprzejmie zignorowała moją nieporadność.

            – Tak, w czym mogę pomóc?

            – Emm... Dostałem maila z państwa biura. Nazywam się Leo Evans i...

            – Oczywiście, rozumiem. Dostałam informację, że powinnam spodziewać się telefonu od pana. Chciał pan potwierdzić wizytę czy poprosić o jej przełożenie?

            – Ja... yyy... Chciałem się dowiedzieć, o co w tym chodzi... – Byłem skołowany, nie wiedziałem, czego się spodziewać i właściwie w jakiej dokładnie sprawie dzwonię.

            – Wszystkiego dowie się pan na spotkaniu. Czy godzina zaproponowana w mailu panu odpowiada?

Tajemniczość całej tej sytuacji tylko bardziej mnie intrygowała. Czułem, że zaczynam się niezdrowo ekscytować, jakbym faktycznie mógł oczekiwać czegoś niesamowitego. Pewnie przez to nie mogłem się zmusić do innej odpowiedzi.

            – Cóż, wydaje mi się, że tak...

            – Jest pan zainteresowany przyjściem? Pojawienie się na spotkaniu nie jest równe ze zgodą na wzięcie udziału w projekcie.

            – W takim razie... Tak, chciałem potwierdzić moje przyjście.

            – Doskonale. Czekamy w takim razie na pana w poniedziałek o szóstej wieczorem w głównym biurze neWord. Dokładny adres dostał pan w mailu. Na koniec prosiłabym w imieniu całego biura, żeby w miarę możliwości nie mówił pan nikomu o tym spotkaniu. Dyskrecja w tym wypadku jest dla nas kluczowa. Nie stanowi to problemu? – Na końcu jej wypowiedzi z pewnością był znak zapytania, ale powiedziała to tonem, który sugerował, że to nie miało prawa stanowić problemu.

            – Czemu właściwie?

            – Ten projekt jest dość poufny. Jeżeli opowie pan komuś o nim, nie będziemy mogli z panem współpracować. Rozumie pan?

            – Tak, rozumiem.

            – Cieszę się. Czy mogę pomóc w czymś jeszcze?

            – Nie, chyba nie. Dziękuję.

            – Ja również. Do zobaczenia w poniedziałek.

            Dziewczyna się rozłączyła, a ja wciąż stałem, lekko oszołomiony, ze słuchawką przy uchu. To wszystko faktycznie brzmiało tak abstrakcyjnie, czy to ja byłem przewrażliwiony? Może tego typu firmy współpracowały z pisarzami, a po prostu ja się nigdy tym nie interesowałem? W teorii było to całkiem możliwe. Jako pisarz gatunku boys love rzadko dostawałem jakiekolwiek inne propozycje współpracy, niż wydania moich tekstów.

            Zżerała mnie ciekawość, ale póki co musiałem uzbroić się w cierpliwość. Potrzebowałem sobie zająć kilka najbliższych dni, przynajmniej do piątku, by nie myśleć za dużo o pisaniu. Spojrzałem na stertę książek czekających na swoją kolej na szafce nocnej i już wiedziałem, co zrobić, by czas szybciej mijał.

 

***

Nadszedł piątkowy wieczór.

            Gdy równo o godzinie szóstej zadzwonił budzik w telefonie, odrywając mnie od pracy, powoli zacząłem się zbierać. Czułem zmęczenie na myśl o wyjściu z domu, ale musiałem trochę odetchnąć. Alex też byłby zły, gdybym to sobie odpuścił. Co innego spotkanie z samymi kolegami, ale gdy myślałem o tym, że idę na potrójną randkę, traciłem jakoś zapał i chęci.

            Kilka minut przed ósmą parkowałem na jednym z nielicznych wolnych miejsc pod blokiem Matta. Zabrałem z tylnego siedzenia czarny plecak, w którym normalnie trzymałem notes na pomysły i długopisy, a dzisiaj wyjątkowo trochę przekąsek i alkoholu, które wypełniały większość miejsca.

            Wjechałem windą na szóste piętro i już kilka chwil później stałem przed drzwiami mieszkania Matta.

            – Hej, Leo – przywitał mnie z uśmiechem, gdy tylko stanął w drzwiach. Był wysokim, patyczkowatym brunetem, o orzechowych oczach i włosach wiecznie w „artystycznym nieładzie”. Jego łagodne spojrzenie i łobuzerski uśmiech potrafiły hipnotyzować. Nie dziwiłem się, że miał takie powodzenie u dziewczyn. Sam musiałem przyznać, że jest on niesamowicie przystojny.     Wzorowałem na nim nawet kilku męskich bohaterów moich powieści. Pewnie wkurzyłby się, gdyby tylko się o tym dowiedział, całe szczęście nigdy nie przeczytał żadnego mojego tekstu, więc czułem się z tym całkiem bezpiecznie.

            Wszedłem do środka. Dwupokojowe mieszkanie było przytulne i całkiem lubiłem tu przychodzić. Do sypialni nie wchodziliśmy, o ile nie było to konieczne. Zwykle stanowiła skład wszystkiego, co tylko Matt trzymał w domu. Ale dzięki temu salon, w którym zwykle siedzieliśmy, sprawiał wrażenie bardziej przestrzennego, bez masy niepotrzebnych rzeczy. Chociaż i tak większość miejsca zajmowała rozkładana kanapa, której chyba nigdy nie widziałem złożonej, i stół do kawy, wciśnięty miedzy łóżko a szafkę pod telewizorem.

            W pokoju dla gości czekała dziewczyna Matta – śliczna dziewczyna o jasnych, blond włosach, szczupłej twarzy i wielkich oczach. Takie przynajmniej sprawiała wrażenie, chociaż musiałem przyznać, że nigdy nie widziałem jej bez mocnego makijażu. Chciałem żywić do niej sympatię. Albo raczej: wierzyłem, że chcę. Ale nawet nie wiedziałem, czy ma to jakikolwiek sens, bo prawdopodobnie maksymalnie za kilka miesięcy zostanie zastąpiona przez „nowszy model”.

Niestety, dziewczyny Matta zawsze były bardzo ładne, ale nie powiedziałbym, że którakolwiek miała do zaoferowania cokolwiek więcej niż wygląd i seks. A przede wszystkim, żadna nie zagrzewała miejsca na dłużej.

            – Jestem pierwszy? – Skierowałem się od razu do kuchni umieszczonej obok salonu, zdecydowanie najczystszego pomieszczenia w tym domu, i wyłożyłem na blat alkohol, przekąski oraz napoje gazowane do popicia.

            – Dominic będzie lada chwila, skoczył jeszcze do sklepu z Arią. Pokaż, co tam kupiłeś. – Przyjrzał się wyciąganym przeze mnie rzeczom i przytaknął z uznaniem. – Wieści o Kennym?

            – Nie, mówił tylko, że będzie. Nie pisał nic, że się spóźni, albo coś.

            – Mają jeszcze czas, jak się nie pojawią za pół godziny, to będziemy wydzwaniać.

            Matt miał rację. Ledwo rozłożyliśmy kupione rzeczy, a już usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Nie minęło nawet pół godziny, gdy wszyscy już siedzieliśmy w salonie. Ja i Kenny nie zmieściliśmy się na kanapie, więc siedzieliśmy na dywanie, po dwóch stronach niskiego, kawowego stoliku. Jego dziewczyna stwierdziła, że nie może zostać sama, więc solidarnie usiadła z nami, opierając się o swojego chłopaka. Pozostała czwórka zajęła kanapę.

            – Leo, to kiedy w końcu zrobisz domówkę u siebie? – zapytał Kenny, odwracając się w moją stronę. – Nawet nie widzieliśmy jeszcze twojego mieszkania.

            – No wiem, wiem. Sorki. Dalej nie rozpakowałem wszystkich kartonów. Walają mi się wszędzie po domu, przez co nawet nie mogę posprzątać. Zrobię to w końcu.

            – Ile ty już tam mieszkasz? Już z kilka miesięcy, nie? – zauważył Matt. Nieśmiało przytaknąłem.

            – Tak, okropnie się z tym guzdram. Ale wiecie, podczas przeprowadzki cały czas pracowałem nad książką i nie miałem czasu.

            Prychnął krótko, kręcąc głową z rozbawieniem.

            – No co? – Zmarszczyłem brwi, odsuwając szklankę z ginem od ust.

            – Nic, nic, tylko... – Rozejrzał się po reszcie towarzystwa, jakby szukał w nich aprobaty, ale wszyscy milczeli. – No wiesz, to wcale nie tak, że pisarze narzekają na brak wolnego czasu.

            – Wiesz co, dałbyś już spokój. To, że nie wstaję o ósmej, nie jadę godzinę do biura i nie siedzę tam do szóstej, wcale nie znaczy, że nie pracuję. Czasami siedzę kilkanaście godzin, pracując nad książką.

            – Łaaał, piszesz książki, żeby kobiety mogły się jarać dwoma ruchającymi się chłopakami, no szał. – Przewrócił oczami w sposób niemalże brutalnie ostentacyjny. – Wybacz, ale mnie to nie jara.

            – Ej, w moich książkach nie ma tylko seksu. – Odłożyłem szklankę na stół z wyraźnym stuknięciem. – Pokazuję tam często zawiłe, skomplikowane relacje i problemy społeczeństwa. Przede wszystkim nietolerancji, nierówności, braku wsparcia dla osób innej orientacji. Ich zagubienia w świecie i przeczucie, że nie mają prawa do miłości, bo kochają inaczej. Każda z moich książek to w mniejszym lub większym stopniu walczenie z samym sobą i światem. Wiedziałbyś, jakbyś jakąkolwiek przeczytał.

            – Leo, muszę cię zapytać. – Ginny przerwała naszą dyskusję. Powiedziałbym, że w idealnym momencie, bo Matt szykował się już do odpowiedzi i zaczęło robić się nieprzyjemnie. Skupiłem się na dziewczynie i kiwnąłem głową na znak, że słucham. Odsunęła się od Kennego i oparła na przeciwnej stronie stolika do kawy, obok opróżnionego kieliszka. – Jesteś gejem?

            Znieruchomiałem, ogłuszony dosadnością pytania. Wpatrywałem się bez słowa w dziewczynę, by znaleźć najmniej absurdalną odpowiedź.

            – Co? Nie. Jasne, że nie. Skąd ten pomysł?

         – Nie pytamy złośliwie, żeby nie było. Po prostu... Wiesz, mało który facet pisze historie miłosne o innych facetach – wtrąciła dziewczyna Matta. „My”? Rozmawiali o tym wcześniej? – Zresztą, nie tylko miłosnych, z tego co wiem.

            Nagle zostałem otoczony przez ich ciekawskie spojrzenia. Pytanie, którego nigdy chyba nie mieli odwagi zadać, uniosło się w powietrzu niczym gęsta mgła, od której aż ciężko mi się oddychało. Czułem złość, wzmocnioną przez to, że to pytanie słyszałem już drugi w ciągu ostatniego tygodnia.

            – Piszę BL, bo jest to pewnego rodzaju nisza. Normalne historie miłosne są nudne i oklepane, wątki homoseksualne dają dużo możliwości rozwoju fabuły, jak chociażby nietolerancja ze strony rodziny, wahania nad swoją seksualnością czy właśnie homofobiczne nastawienie społeczeństwa. Uważam, że jest to po prostu ciekawe, ale nie podniecają mnie faceci.

            Zapadła cisza. Ginny wróciła na swoje miejsce, a wszyscy albo skupiali wzrok na swoich partnerach, albo szklankach z alkoholem.

            Dominic kaszlnął, zwracając na siebie uwagę. Zawsze był wysoki, ale siedząc na kanapie sprawiał, że czułem, jak jeszcze bardziej nade mną góruje. Był dość masywny, prawie dwa razy szerszy od swojej dziewczyny czy samego Matta, co tylko bardziej potęgowało ten efekt. Patrzył z góry spokojnym wzrokiem, jakby nie odczuwał emocji. Zacisnął wąskie usta, przez co miałem wrażenie, jakby te całkowicie zniknęły. Teraz to na nim skupiała się uwaga każdego w pokoju, gdy czekaliśmy, aż przełamie ciszę. Przejechał palcami po ciemnych, krótkich włosach i, czując widocznie, że nie przeciągnie tego dalej, pochylił się w moją stronę.

            – A dziewczyny? – zapytał krótko, znowu stawiając mnie w centrum wszystkich spojrzeń. Nagle poczułem, że chyba nie chcę tu być.

            – Nie wiem – powiedziałem i autentycznie zaskoczyła mnie obojętność w głosie. Jakby wyjawienie prawdy i tak nie miało znaczenia, jakbym i tak mógł stracić w ich oczach. Milczałem, poruszając szklanką i tworząc niewielkie fale ze znajdującego się tam ginu. – Podejrzewam, że mogę być aseksualny.

            Pokój wypełniła dziwna cisza. Myślałem, że wszyscy się tego spodziewali, ale teraz czułem, że tak naprawdę tylko czekali, aż ogłoszę, że jestem gejem. Teraz jednak byli w takim szoku, jakbym wyznał im, że mam raka.

            – Serio? – odezwał się Kenny, wyraźnie niższym głosem niż zwykle. – Znaczy... to wiele by wyjaśniało, ale serio?

            – Nie wiem, tak podejrzewam. Nawet nie wiem, czy nie jestem aromantyczny. Po prostu... Nie czuję, żebym potrzebował kogoś do życia, czy do szczęścia.

Wzruszyłem ramionami. Dziwnie mi było o tym opowiadać, szczególnie w towarzystwie dziewczyn, choć nie czułem skrępowania tym spowodowanego. W końcu nie opowiadałem o niczym wstydliwym, jak chociażby przelecenie obcej dziewczyny na imprezie.

            – Ale no weź, posiadanie kogoś jest świetnie – Aria, dziewczyna Dominica, w aż nazbyt ewidentny sposób oparła się o niego. Przy nim wydawała się jeszcze drobniejsza niż była w rzeczywistości. A długie włosy i delikatna, niemal dziecięca twarz wcale nie poprawiały tego efektu. – Masz kogoś, kto cię wspiera, pomaga ci we wszystkim.

            – Chodzi z tobą na przyjęcia – dodała Ginny, posyłając Kennyemu uśmiech.

            Z trudem powstrzymałem chęć przewrócenia oczami i dopiłem gin. Tak, dokładnie tego było mi trzeba: dowodu na to, że marnuję życie, będąc samotnym.

            – Kiedy ja tego nie potrzebuję. Zresztą, związki i randki są kłopotliwe. Nie mam czasu, by każdego dnia poświęcać czas drugiej osobie.

            – Żartujesz? To jest właśnie ekstra – Znowu odezwała się dziewczyna Matta. – Masz kogoś, z kim się widzisz codziennie. Możecie łazić do restauracji, klubów, do kina... Zawsze masz z kim się zabawić i w ogóle. Jak można się tym nie jarać? Co jest z tobą nie tak?

            – Widocznie mam inną definicję szczęścia. Jestem szczęśliwy samotnie. Nie potrzebuję towarzystwa codziennie. A jak chcę się z kimś spotkać, dzwonię do chłopaków.

            Czy to ja przesadzałem, czy to oni byli ślepi? Ginny siedziała ubrana w bluzę Kennego, chociaż na jego ramionach widziałem gęsią skórkę. Dominic już ze trzy razy wypijał kolejne drinki Arii, bo jej jednak nie smakowały, Matt co chwila musiał wstawać, by podawać dziewczynie chrupki albo odkładać je na stół. Tak otumanieni związkami nawet nie dostrzegali tego, że wszystko się zmieniło. Nie potrafiłem tego zrozumieć. To na tym miały polegać te mityczne związki? Na poddaniu się całkowicie drugiej osobie?

            – Możemy zmienić temat? Jak się zakocham albo spotkam dziewczynę, z którą będę chciał się przespać, to to zrobię, możecie być tego pewni. Jednak teraz nie chcę. Chcę spędzić trochę czasu z kumplami i wyluzować, nim zacznę nową książkę, okay?

            Mój ton był ostrzejszy, niż zamierzałem, ale naprawdę ostatnie czego było mi trzeba, to rozmów o związkach. Szczególnie w tym momencie.

            – Dobra, zmiana tematu. – Kenny uniósł pojednawczo ręce i rozejrzał się szybko, szukając sprzeciwu. Nie czekał jednak na odpowiedź, tylko kontynuował, za co byłem mu naprawdę wdzięczny. – Leo, opowiedz nam o swoim mieszkaniu.

            – Pokażę wam je, jak będę już rozpakowany. Dajcie mi jeszcze trochę czasu. Tak naprawdę to nic wielkiego.

            – Super, zrobię sobie rezerwacje na przyszły rok. Wyrobisz się, czy potrzebujesz więcej czasu?

            Kilka osób prychnęło i nawet ja pozwoliłem sobie na delikatny półuśmiech, przy pokazywaniu przyjacielowi środkowego palca. W odpowiedzi Kenny uniósł szklankę jak na znak toastu i upił kilka łyków.

            – A propos mieszkania – wtrącił się Dominic. – Matt, kiedy się w końcu wyprowadzisz? Mówiłeś o tym już od jakiegoś czasu, że chcesz wymienić to mieszkanie na jakieś większe. Jak ci idzie?

            – Myślisz nad większym mieszkaniem? - Dziewczyna Matta gwałtownie się ożywiła, a jej oczy zalśniły. Odwróciłem głowę, by nie patrzeć na zachwyt malujący się na jej twarzy. Byłem niemal pewny, że wyobrażała sobie, że będzie miała klucze albo przynajmniej własną przestrzeń. Jednak my wiedzieliśmy, że prawdopodobnie zerwą ze sobą jeszcze zanim Matt znajdzie sobie pasujące mu miejsce.

            – Tak, na razie rozważam – odpowiedział. – W sumie stać mnie, ale wiecie, zawsze jest coś pilniejszego do kupienia. Nie potrafię oszczędzać.

            Wieczór trwał w najlepsze, na całe szczęście już schodząc tematem ze mnie. Chłopaki gadali o swoich pracach i osiągnięciach, ale czułem, że momentami atmosfera była sztywna, gdy nie mogli opowiadać o wszystkim, na co można sobie pozwolić tylko przy kumplach. Zresztą, szybko zaczęło mnie to męczyć. Patrzenie na klejące się pary było znośne pierwszą godzinę, ale potem miałem już tego trochę dość. Alkohol dodatkowo ich rozluźniał i żadne z nich nie próbowało się wstrzymywać z przesadnie entuzjastycznymi gestami. Czułem się przy tym wszystkim dość niekomfortowo, powoli nawet żałowałem, że w ogóle tu przyszedłem.

            – No, to co teraz robisz, Leo? – zapytał nagle Kenny, po tym, jak dziewczyny skończyły temat jakiejś komedii, która ostatnio weszła do kin. Nie oglądałem jej, więc szybko wyłączyłem się z dyskusji i ocknąłem dopiero po usłyszeniu mojego imienia. – Mówiłeś, że skończyłeś książkę?

            Zwalczyłem w sobie chęć powiedzenia, że gdyby częściej się odzywał, a nie zlewał każdą moją wiadomość, wiedziałby, co się u mnie dzieje.

            – Tak, skończyłem pisać tę książkę, nad którą pracowałem ostatnie kilka miesięcy.

            – Też BL?

            – Tak, dokładnie. – Kiwnąłem głową. Wziąłem łyka coli i wytarłem usta z gazowanego napoju, nim kontynuowałem. – Opowiada o chłopaku, który został porwany jako dzieciak i całe życie spędził uwięziony w piwnicy swojego oprawcy.

            – Molestował go? – Dominic uniósł pytająco brwi, zaintrygowany tematem.

            – Jest to zasugerowane, ale nie powiedziane wprost. I jako osiemnastolatek zostaje znaleziony przez policję i uwolniony. Wraca do domu, ale nie potrafi normalnie funkcjonować.

            – Syndrom sztokholmski? – dopytywał Matt.

            – Nie, wręcz przeciwnie. Nienawidzi swojego oprawcy i nie potrafi żyć normalnie, bo ma obsesje, że ten go znajdzie i znowu zaciągnie do siebie. Ma bardzo wyraźną fobię, nie potrafi się odnaleźć, nie wychodzi z domu i panicznie boi obcych. Nie może wrócić do społeczeństwa. Dopiero chłopak, który wprowadza się obok i zaczyna się interesować głównym bohaterem, powoli wyciąga go z depresji i niepokoju.

Przypominając sobie fragmenty mojej książki, mimowolnie zacząłem się uśmiechać. Zobaczyłem bohaterów, którzy zbliżali się do siebie z każdą stroną, aż strach i niechęć przerodziły się w sympatię, przyjaźń, a w końcu coś więcej. Czułem niemalże to samo napięcie, które towarzyszyło mi przy samym pisaniu.

            – Ale wiesz, że trauma po czymś takim nie przechodzi ot tak? – Matt pstryknął palcami. – To są lata pracy i w ogóle. Na pewno gość będzie miał wstręt do relacji. Powrót do rzeczywistości zająłby mu w chuj dużo czasu i potrzebowałby mega zajebistej terapii.

            – Nie powiedziałem, że to się dzieje ot tak. – Powtórzyłem pstryknięcie palcami, ale z wyraźnie mniejszym efektem. Pewnie dlatego, że nie umiałem pstrykać palcami. – To cały proces, jest wiele przeskoków czasowych, fabuła rozgrywa się w trakcie kilku lat. Długo siedziałem nad tym, by to brzmiało wiarygodnie.

            – Chyba gdzieś czytałem coś podobnego – powiedział Dominic spokojnym, nieco zmęczonym głosem. Trochę bełkotał, ale nieznacznie. – Tylko bez gejowskiego wątku. Że wiesz, ktoś został skrzywdzony i musi się otworzyć na świat ponownie.

            Powstrzymałem się od ciężkiego westchnienia. Gdybym dostawał dolara za każdym razem, gdy to słyszę... Zacisnąłem usta i powoli pokiwałem głową, przełykając przekleństwa.

            – No tak, ogólnie to raczej znany motyw. Wiecie, tak naprawdę każda książka, jakby się uprzeć, jest schematyczna. Pisarze bazują na kilkudziesięciu gotowych wątkach, z których tworzą nową fabułę. Nie da się napisać czegoś całkowicie nowego, bo wszystko już zostało napisane pewnie w antycznej Grecji. Chodzi o to, jak to się napisze.

            Sorry, ale muszę o to zapytać – wtrącił Matt, wychylając się zza Dominica, który akurat pochylił się, by sięgnąć do swojej szklanki. – Ludzie serio to czytają? Znaczy... Bez urazy dla twoich książek, ale... ludzie teraz coraz mniej czytają. Widziałeś statystyki? Nie myślałeś, że lepiej byłoby poszukać sobie jakiegoś bardziej pewnego zawodu?

            Znowu się skrzywiłem, świdrując Matta zimnym spojrzeniem. Może to wypity alkohol, ale miałem ich już coraz bardziej dość. Gdybym chociaż te wszystkie teksty słyszał po raz pierwszy.

            – Mój zawód jest pewny. A moje książki są bardzo popularne. – Nawet jeżeli ja sam nie byłem przekonany co do tego, czy są dobre.

            – No nie wiem. Jak o nich opowiadasz, to nie brzmią one jakoś zbyt niesamowicie.

            Spojrzałem chłodno na Dominica. Dłonie oparte na nogach zacisnąłem w pięści.

            – To kwestia tego, jak się je czyta, a nie, jak brzmi ogólny opis. Gdybyście zagłębili się w to bardziej... pewnie dalej by się wam nie spodobało, bo to gejowska książka, ale... moglibyście najpierw ją przeczytać, a potem się wypowiadać o fabule.

            – Czytałem parę stron twojej książki – odezwał się ponownie Matt. – Tej o zawodowym łyżwiarzu z depresją.

            – Przeczytałeś pięć stron...

            – Ale przeczytałem. No i sorry, ale nie było to zbyt wciągające. Bohater był okropną mimozą.

            – Oczywiście, że tak. Przecież miał depresję. No kto jak kto, ale ty chyba powinieneś to rozumieć.

            – Ale nie znamy powodu, dlaczego ma tę depresję.

            – To się wyjaśnia przez całą książkę. Z każdym rozdziałem rozumiemy więcej jego historii i bardziej się z nim utożsamiamy.

            – No ale po co mam czytać dalej książkę, skoro mnie nie zaciekawiła, a główny bohater do siebie nie przekonał?

            Alkohol już trochę szumiał mi w głowie. Rozmowa po raz setny o tym samym i tłumaczenie po raz kolejny tego samego sprawiło, że poczułem, jak powoli puszczają mi hamulce.

            – Bo jesteś psychologiem, do cholery. Chyba powinieneś dawać ludziom szansę, żeby ich poznać. A nie, że po pięciu minutach ich oceniasz.

            – Jestem psychologiem właśnie dlatego, że mam zdolność szybkiego oceniania ludzi i od razu wiem wszystko o nich. Dlatego nie muszę dalej poznawać historii osoby, która mnie nie interesuje.

            – Przyznałeś potem, że cię interesuje ta historia, a po prostu nie chce ci się przez nią przebrnąć do tego momentu, aż lepiej poznasz głównego bohatera. Do cholery, wysłałem ci czterdzieści stron, a ty nawet tego nie przeczytałeś.

            – Ej, chłopak, chłopaki. – Dominic ożywił się, gdy nasza dyskusja zaczęła się zagęszczać. – Zmieńmy temat, zanim znowu się pokłócicie.

            Miałem ochotę kontynuować, ale z drugiej strony wiedziałem, że to mnie jeszcze bardziej zirytuje, a do Matta i tak nie przemówi. To, czego w nim nienawidziłem najbardziej był fakt, że był tak samo uparty, jak ja sam. Dodatkowo nigdy nie brał pod uwagę, że może się mylić, gdy myślał, że ma rację. Albo po prostu lubił mnie irytować.

Prychnąłem pod nosem i nalałem sobie kolejnego drinka. Przecież zawsze się to tak kończyło, dlaczego myślałem, że tym razem będzie inaczej?

            – À propos książek. – Chcąc poprawić atmosferę, odezwała się Ginny swoim łagodnym, radosnym głosem. – Przepraszam Leo, nie czytam gejowskich książek, ale ostatnio czytałam tak świetną książkę o...

    Zaczęła mówić, a ja poczułem nawet wdzięczność ze zmiany tematu. Chciałem dać sobie trochę czasu na dobrą zabawę, więc nie poruszałem więcej tematów mojego pisania. Dałem się więc wciągnąć w rozmowę o książkach i popkulturze.