Gdy zadzwonił budzik na dziewiątą, byłem pewny, że umieram. Chciałem do niego sięgnąć, ale oplatające mnie ramiona całkowicie mi to uniemożliwiały. Zerknąłem przez ramię na śpiącego Tochiego. Nawet przez sen wydawał się uśmiechać. Właściwie pewnie teraz był z siebie szalenie zadowolony... perwersyjny dupek... on się świetnie bawił przez pół nocy, a teraz ja byłem wykończony. Poruszyłem się niepewnie, ale wedle moich obaw uścisk na moich ramionach tylko się wzmocnił. Świetnie... wczoraj wilk, a teraz jeszcze wąż.
- Tochi - Powiedziałem, posłusznie nieruchomiejąc, dzięki czemu uścisk nieco zelżał. - Tochi! Wstawaj! Muszę iść! - Krzyknąłem, bez większych rezultatów. Naprawdę czasami byłem pod wrażeniem tego, jak mocny miał sen. Obróciłem się ostrożnie w jego stronę i oparłem dłonie na jego piersi. Ostrożnie zacząłem się odpychać do tyłu, co kończyło się ponownym wzmocnieniem uścisku. Szarpałem się z nim, dopóki szczelina między jego ramionami była wystarczająco duża, żebym mógł się z niej wyślizgnąć. Zsunąłem się z łóżka, padając w końcu na podłogę, twarzą do ziemi. Byłem tak bardzo obolały... ledwo mogłem się ruszać. Chwilę tak leżałem, nie mogąc się nawet ruszyć, nim w końcu uniosłem się na łokciach, z trudem sięgając do telefonu. Przejechałem dłonią po szafce nocnej, ale ta była całkowicie pusta. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ktoś wyłączył już budzik. Uniosłem się jeszcze wyżej, żeby spojrzeć na łóżko. Tochi uśmiechnął się do mnie delikatnie, podając mi telefon.
- Dzień dobry Zajączku. Jak się spało?
- Nie odzywaj się do mnie - Powiedziałem lodowato, zabierając swoją własność.
- Oh, daj spokój, na pewno nie jest tak źle.
- Tak, jest - Powiedziałem lodowato, z trudem podnosząc się na łóżko. - Zaraz mam być u rodziny, nie wziąłem ciuchów na zmianę...
- Przecież te wczorajsze są wyprane. I chyba już nawet wyschły.
- To... nie było... pranie - Prychnąłem lodowato.
- Oj tam, ważne, że zadziałało. Poza tym, przypominam ci, że mogłeś powiedzieć nie - Podparł głowę na dłoniach, przyglądając mi się z nieukrywaną satysfakcją. - Poza tym, to nie ja zaproponowałem jacuzzi.
- Nienawidzę cię, wiesz?
- Też cię kocham.
Spojrzałem na niego chłodno. Najchętniej bym wstał i wyszedł, ale nie dość, że ledwo chodziłem, to jeszcze średnio mi się widziało wychodzenie w samej koszuli Tochiego, a moje rzeczy były w łazience w tym pokoju.
Podciągnąłem koszulę, zasłaniając się nią od pasa w dół.
- To jakie masz plany na dzisiaj? Tochi usiadł na łóżku, opierając się plecami o ścianę. Kołdra zsunęła się, ukazując jego nagą klatę.
- Muszę spędzić trochę czasu z rodzinką. Idziemy dzisiaj na piknik. Wiesz, ostatnio sporo się działo, muszę trochę czasu im poświęcić - Powiedziałem niechętnie. Jeszcze nie skończyłem się na niego obrażać, a on już zmieniał temat.
- Rozumiem. Musi ci brakować życia w luksusach, co?
Zerknąłem na niego kątem oka. Zastanawiałem się, czy to pytanie nie ma ukrytego sensu. Żyłem z nim tyle czasu, czyżby chciał w jakiś sposób podkreślić to, jak się od siebie różniliśmy? Po takim czasie, gdy z nim mieszkałem w środku lasu powinien nie mieć wątpliwości, że...
Nagle zamarłem, gdy zrozumiałem, o co mu chodzi.
- Mieszkałem z tobą tyle czasu w tym cholernym lesie... - Powiedziałem bardzo powoli, zastanawiając się nad każdym słowem. - I jedyne o czym myślałem to, że powinienem spędzić czas z moją rodziną...
Tochi uśmiechnął się promiennie, gdy zauważył, że zaczynam pojmować.
- To się nazywa przyzwyczajenie zajączku. Chyba zaczynasz pojmować, że da się żyć w takim miejscu - Wyciągnął rękę w moją stronę. Przewróciłem oczami, ale przysunąłem się bliżej, pozwalając się objąć. Trwałem chwilę w jego uścisku, rozkoszując się ciepłem, którego pewnie długo nie będzie mi dane doznać. Nigdy bym nie pomyślał, że żyjąc tyle czasu w jakimś maleńkim domku w środku lasu nie będę tęsknił za moim normalnym życiem. Tochi naprawdę miał na mnie ogromny wpływ.
- Kiedy wyjeżdżasz? - Zapytałem, zmieniając temat.
- Jeszcze dzisiaj. Musisz mi to wybaczyć...
- Pomyślę nad tym - Zamknąłem oczy, kładąc zaciśnięte dłonie na jego piersi. - Tylko nie wiem, kiedy znowu będę miał wolny weekend.
Tochi delikatnie przeczesał moje włosy, chwilę się nimi bawiąc.
- To nic - Szepnął. - Jeszcze trzy tygodnie i będziemy mieli swój idealny wyjazd. A wtedy nikt i nic nam nie będzie przeszkadzać.
- Wytrzymasz beze mnie aż trzy tygodnie? - Zaśmiałem się krótko, pozwalając mu bawić się kosmykami moich włosów.
- Zobaczymy. Najwyżej rzucę wszystko i tu przyjadę. Będzie to trudne, ale zwierzaki się już chyba przyzwyczajają, że zdarza mi się znikać raz na jakiś czas.
- Mhmm... - Jego głos był łagodny i niemal tak ciepły, jak jego skóra. Było mi przy nim tak dobrze... nawet pomimo tego, że jeszcze przed chwilą najchętniej bym go zabił. - Dalej cię nienawidzę... - Szepnąłem, gdy to sobie przypomniałem.
- Też cię kocham.
Kleiłbym się pewnie do niego jeszcze tak długo, gdyby nie mój telefon. Odwróciłem się gwałtownie w stronę wyświetlacza, na którym pojawiło się imię mojego brata. Szybko odebrałem telefon.
- Halo, Kashikoi?
- Cześć Usagi, wstałeś już? Pamiętasz, że mamy dzisiaj piknik, tak?
Oderwałem się od piersi Tochiego, rozglądając się panicznie po pokoju.
- T-tak, jasne, że wstałem i oczywiście pamiętam o pikniku - Przyłożyłem dłoń do telefonu i kiwnąłem Tochiemu w stronę łazienki. Ten wyłapał moją subtelną uwagę i udał się po moje rzeczy. - Właśnie się zbieram, będę za pół godziny.
- Zjadłeś śniadanie?
- J-jeszcze nie, ale...
- Jesteś już ubrany?
- Znaczy...
- Czy zrobiłeś cokolwiek poza wstaniem z łóżka?
- Właściwie...
- Rozumiem. Jak się szybko zbierzesz, to zjesz z nami. Tylko się ogarnij do tego czasu. I załóż szalik, jeżeli to będzie konieczne.
Zalałem się rumieńcem, którego całe szczęście Kashikoi nie mógł zobaczyć. Czasami naprawdę nie podobało mi się to, jak bardzo jest domyślny.
- N-nie, ja tylko...
- Usagi, proszę, nie okłamuj mnie. Zamiast tego przeznacz energię na zebranie się, dobrze?
- ...dobrze... - Szepnąłem, opuszczając zaczerwieniony twarz.
- Na razie - Całe szczęście, że się rozłączył, bo nie wiem, czy dałbym radę wytrwać dłużej tą żenującą rozmowę.
- Lubię twojego brata, jest całkiem sympatyczny - Powiedział Tochi, wychodząc z łazienki z moimi rzeczami. - Masz szczęście, że zdążyły wyschnąć. Chociaż chętnie bym zobaczył, jak się tłumaczysz, dlaczego twoje ubrania są mokre.
- Daj spokój i tak umrę ze wstydu, jeżeli będę musiał się tłumaczyć z tego, dlaczego mnie nie było całą noc.
- Przecież i tak wszyscy wiedzą, więc co ci szkodzi? - Tochi podał mi ubrania i odwrócił się, pozwalając mi się przebrać. Wolałbym, żeby wyszedł, ale miałem naprawdę mało czasu.
- Szkodzi. Nawet nie wiesz jakie to żenujące - Prychnąłem, naciągając na siebie bokserki i spodnie. Koszulę Tochiego rzuciłem na łóżko i ubrałem swoją bluzkę.
- Tak, wiem. Dlatego tym razem oszczędziłem twoją szyję - Uśmiechnął się, najpierw zerkając na mnie przez ramię, a potem odwracając się w moją stronę, gdy zobaczył, że już się przebrałem. - Tylko nie radzę ci chodzić na basen w ciągu najbliższych dni.
- Tak, tak - Przewróciłem oczami, z trudem stając na drżących nogach. Tochi próbował mi pomóc, ale odmówiłem. Musiałem nauczyć się sam chodzić, jeżeli miałem cały dzień spędzić z moją rodzinką. Ruszyłem w stronę drzwi, podpierając się o ścianę. Całe szczęście ani Rei, ani Mei, ani Su nie wyszli jeszcze z pokojów, więc nie mogli nic powiedzieć. Jakoś dotarłem do drzwi, po drodze wysyłając wiadomość naszemu szoferowi. Gdy stałem już w progu, odwróciłem się w stronę Tochiego. Ten uśmiechnął się czule, kładąc dłonie na moich ramionach.
- Będę za tobą tęsknił. Dasz sobie radę, prawda?
- Bardziej bym się martwił o ciebie - Uśmiechnąłem się delikatnie, opierając się o ścianę, żeby jakoś utrzymać się w pionie. - Całe trzy tygodnie...
- Jakoś sobie poradzę. Jeżeli przeżyję dzień z moją rodzinką to przeżyję wszystko - Zaśmiał się krótko. - Będę myślał o tobie wieczorami - Powiedział z perwersyjnym uśmieszkiem. Chciałem się oburzyć, ale nim zdążyłem, pocałował mnie namiętnie, jeszcze bardziej przyduszając do ściany. Jęknąłem, mimowolnie obejmując jego szyję. Chciałem go odepchnąć, ale wizja, że miałbym nie widzieć go prawie miesiąc, skutecznie mnie do tego zniechęcała.
- Trzy tygodnie... - Wyszeptał, uwalniając moje usta. - Jakoś to zniosę. W końcu czekałem na ciebie całe życie.
Zaczerwieniłem się jeszcze bardziej, gdy wypowiedział te słowa.
- Kretyn z ciebie - Szepnąłem, ponownie tracąc siły. Cholera, dlaczego takie czułe słówka działały na mnie lepiej niż cokolwiek inne?
- Ale cię kocham - Powiedział, ściskając moje dłonie. - I tylko ty się dla mnie liczysz.
Wpatrywałem się w jego oczy i za nic w świecie nie mogłem się od nich oderwać. Gdyby nie wibracje telefonu, pewnie stałbym tak przez resztę dnia.
- Jeżeli... - Udało mi się wyszeptać. - Jeżeli znowu będziesz próbował mi się oświadczyć, to wyjdę.
- Jeszcze przyjdzie na to czas - Uśmiechnął się czule, składając na moich ustach ostatni, pożegnalny pocałunek. W końcu puścił moje dłonie i cofnął się o krok. Rozstawałem się z nim tyle razy, ale za każdym razem miałem wrażenie, że serce mi pęka. Musiałem zebrać całą siłę woli, żeby się odwrócić i odejść.
Udało mi się wrócić akurat na czas, by zjeść z nimi śniadanie. Hana była widocznie niezadowolona moją nocną nieobecnością, ale od kiedy dowiedziała się, że sypiam z Tochim, było to u niej dość częste. Poza tym, nie powiedziała na ten temat ani słowa. O tyle dobrze, że Enma i Raito, a właściwie głównie Enma, byli zbyt podekscytowani, żeby się ze mnie nabijać, albo snuć insynuacje.
Zjedliśmy szybko śniadanie i szofer odwiózł nas kawałek za miasto. Była tam jedno miejsce, które idealnie się nadawało na piknik, gdy mieliśmy wszystkiego dość i chcieliśmy pobyć tylko w swoim towarzystwie. Brak cywilizacji i zasięgu sprawiał, że naprawdę można było się tam poczuć wolnym, a okolica, czyli las, małe jezioro i ogromna polana pełna kwiatów sprawiały, że ciężko się było w tym miejscu nie zakochać. Jedyną wadą było to, żeby tam trafić, trzeba było pokonać spory kawałek przez las. Jak pamiętałem, zawsze to było dla nas katorgą. Musieliśmy się co chwila zatrzymywać, żebyśmy mogli złapać oddech. O tyle dobrze, że w między czasie przestałem się trząść i mogłem już normalnie chodzić.
Szliśmy przez las, rozmawiając, żartując i się śmiejąc. Prowadziłem Raito za rękę, czasami ciągnąc go za sobą, gdy zaczynał marudzić. Nawet nie zauważyłem upływu czasu, gdy nagle stanęliśmy przed znaną nam doskonale polaną. Zatrzymałem się zaskoczony. Nie z powodu widoku, który właściwie był cudny, ale bardziej tego, że nie mieliśmy przez całą drogę ani jednej przerwy. Wpatrywałem się w lśniącą w promieniach słońca, zieloną polanę, połyskujący staw i otaczające to wszystko drzewa i nie mogłem uwierzyć, że to już tu. Po tym wszystkim, to miejsce wydawało mi się jeszcze bardziej magiczne.
- Zaskoczony? - Kashikoi był widocznie rozbawiony moim wyrazem twarzy.
- Jak to już jesteśmy? - Enma wydawała się tak samo zaskoczona jak ja. - Nie mieliśmy ani jednej przerwy! Usagi, dlaczego nie powiedziałeś, że ma być przerwa! - Powiedziała z oburzeniem.
- No proszę, chyba ktoś się zahartował - Kashikoi objął mnie ramieniem, uśmiechając się szeroko. - Ale fakt faktem, bez ciebie ciężko było wyczuć, kiedy czas na przerwę.
- Cóż... Tochi trochę mnie zahartował - Uśmiechnąłem się niepewnie. Kashikoi puścił mnie i zabrał się za rozkładanie koca w cieniu.
- Wiesz braciszku, cieszę się, że spotkałeś Tochiego - Powiedziała nagle Hana. Zostawiła swój niewielki plecak na ziemi i usiadła na kocu, ostrożnie, żeby nie zaplamić białej, zwiewnej sukienki. Dosiedliśmy się obok niej, wypakowując jedzenie, każdy ze swojego plecaka.
- Serio? - Lekko się zaczerwieniłem, zerkając na siostrę. Spodziewałem się tematu Tochiego, ale nie, że tak szybko.
- Jasne, że tak. Oczywiście, że bym wolała, żeby to była dziewczyna, ale jeżeli jesteś szczęśliwy, to to jest najważniejsze.
- Zgadzam się z Haną - Kashikoi podniósł rękę, zwracając na siebie uwagę. - Oczekiwałem widzieć cię przy boku jakiejś uroczej dziewczyny, z którą będziesz mógł pójść na studniówkę i normalnie wziąć ślub, ale... muszę przyznać, że przy boku Tochiego wyglądasz równie dobrze. A najważniejsze, że jesteś szczęśliwy.
Uśmiechnąłem się czule. Naprawdę ich wsparcie wiele dla mnie znaczyło. Zwłaszcza od momentu, gdy dotarło do mnie, że to oni zawsze byli dla mnie najważniejsi, a nie rodzice, o których względy staraliśmy się przez całe życie.
- Nichan, nichan! - Raito objął moją rękę, patrząc na mnie wielkimi oczami. - A jak dorosnę też zacznę umawiać się z facetem!
Jego... ,,wyznanie" było tak całkowicie nieoczekiwane, że na kilka chwil wszyscy zamarliśmy. Nie spodziewałem się, że Raito tak zareaguje, ale w sumie... mogłem się tego spodziewać. Ostatnie czego chciałem to go ograniczać, ale przecież w wieku ośmiu lat nie mógł zdecydować o swojej seksualności.
- Raito - Hana przysunęła się do niego i położyła dłoń na jego ramieniu. I dobrze, bo ja z całą pewnością nie miałbym odwagi się odezwać jeszcze przez długi czas. - To słodkie, że chcesz być jak nasz braciszek, ale masz jeszcze dużo czasu na to, żeby się zdecydować, z kim chcesz być.
- Ale Usagi jest szczęśliwy z facetem! No i... może zdecydować, kim chce być - Podniósł na mnie spojrzenie, jeszcze mocniej mnie ściskając. - Ciągle mówicie, że Usagi jest taki odważny, bo sam zadecydował o swoim losie. Ja też tak chcę.
Wymieniliśmy się znaczącymi spojrzeniami, starając się jakoś mu wyperswadować zakładanie w wieku 8 lat, że zostanie gejem. W końcu Kashikoi zdecydował się odezwać.
- Wiesz Raito, możesz być szczęśliwy też z dziewczyną. W dodatku zadecydować o swoim życiu możesz na milion różnych sposobów, niż stwierdzenie, że chciałbyś być z facetem.
- Dokładnie. Nie możesz się nastawiać na to, że zakochasz się w facecie. Oczywiście nie mówię, że nie możesz pewnego dnia stwierdzić, że jednak wolisz facetów, ale... no wiesz... czułbym się dziwnie, gdybym wiedział, że przeze mnie nie dajesz szansy dziewczynom.
- A jeżeli zakocham się w facecie? - Zapytał, lekko zawstydzony, nadymając policzki.
- To na pewno wszyscy to zaakceptujemy - Uśmiechnąłem się do niego promiennie, gładząc go po włosach.
- Jak ten głupek ma zostać gejem, to ja się zwiążę z dziewczyną - Powiedziała nagle Enma, czym ponownie wprawiła nas wszystkich w osłupienie. Spodziewałem się, że mój związek z Tochim zmieni nastawienie rodziny i ogólnie całą sytuacje, ale na pewno nie w takim stopniu... spodziewałem się być zażenowany, ale zamiast tego byłem zażenowany i pełen poczucia winy.
- Jasne, jak zdecydujesz się być z dziewczyną, nikt nie będzie się sprzeciwiał - Powiedział nagle Kashikoi. - A zmieniając temat, jak wam idzie w szkole?
Odetchnąłem z ulgą. Nie spodziewałem się, że uda nam się tak ładnie z tego wybrnąć. Enma widocznie była oburzona tym, że nikt nie poświęcił jej takiej uwagi jak jej bratu, dlatego nic więcej nie powiedziała. Zamiast tego, zwinnie udało nam się zmienić temat na codzienne, nudne, życiowe sprawy. To było tak zaskakujące, jak nudne i piękne było nasze codzienne życie. Omówiliśmy też trochę sprawy firmowe, ale głównie świetnie się bawiliśmy w swojej obecności.
- Musimy kiedyś tutaj przyprowadzić Tochiego - Powiedziałem w zamyśleniu, gdy po zjedzeniu lunchu dzieciaki poszły się bawić do wody. Hanie nie wypadało kąpać się w stawie, w końcu była prawdziwą damą, Kashikoi raczej wolał wszystko kontrolować, a ja... ja wolałem się nie rozbierać przy nich. Zwłaszcza, że podczas ostatniej nocy Tochi pozostawił malinki niemal na całym moim ciele.
- Ty naprawdę nie umiesz przestać o nim myśleć, co? - Zaśmiał się Kashikoi. Gdy dotarło do mnie, co powiedziałem, ponownie zrobiłem się cały czerwony.
- A ja uważam, że to urocze - Powiedziała nagle Hana, przysuwając się w moją stronę. - Widać, że ci na nim zależy.
Prychnąłem, wbijając wzrok w ziemię, jeszcze bardziej zażenowany.
- Wcale nie aż tak...
- Ale jemu zależy na tobie - Kashkoi uśmiechnął się czule, obejmując mnie ramieniem. - I to widać. Wiesz, to jest dla mnie dalej trochę dziwne, że mój mały braciszek s... umawia się z facetem, ale jeżeli jesteś z nim szczęśliwy, a on robi wszystko, żebyś był... to będę się cieszył razem z wami.
Uśmiechnąłem się do niego, gdy jeszcze mocniej mnie przytulił. Cholera... naprawdę za nimi tęskniłem. Najchętniej połączyłbym jakoś życie z nimi i Tochim, chociaż wiedziałem, że było to niemożliwe. Póki co zamierzałem cieszyć się ich bliskością tak długo, jak tylko było to możliwe.