Z radością wam ogłaszam, że zaczynamy nową fabułę. Nie ma ona najmniejszego powiązania z opowieścią Aki x Kei mimo to mam nadzieję, że spodoba wam się niemniej.
Pewnie się zastanawiacie co w takim razie z powieścią Aki x Kei? Otóż, szczerze mówiąc post, który dodałam tydzień temu został napisany dobre kilka miesięcy temu. (piszę z bardzo dużym zapasem xD) trochę wcześniej mnie olśniło i zaczęłam pisać właśnie tą powieść. Po jakimś czasie uznałam, że nie mam pomysłu na to co może dziać się dalej w powieści Aki x Kei. Serce mi się krajało na myśl, że to już koniec. Bardzo się przywiązałam do tych postaci i pomimo, że nie było to pierwsze napisane przeze mnie yaoi to mam do niego ogromny sentyment. Oficjalnie nie porzucam tego wątku, cały czas mam nadzieję, że najdzie mnie wena i będę go kontynuować. Jak na razie skupiam się na tej powieści.
Akurat w tej powieści użyłam wiele znaczeń z języka japońskiego. Nie są one przesadnie ważne, ale nadają opowieści ciekawy charakter(pokazują też, jak bardzo nie chce mi się wymyślać imion)
Więc mini słownik, dla ułatwienia odbioru
Usagi-królik
Tochi- ziemia(natura)
Harinezu- skrót od Harinezumi(jeż)
Fuku- skrót od Fukuro(sowa)
Ris-skrót od Risu(wiewiórka)
Wstęp trochę przydługi, ale musiałam wyjaśnić kilka znaczeń. Wspomnę jeszcze tylko, że przez wzgląd na wakacyjne wyjazdy raczej nie uda mi się nic dodać za tydzień. Dlatego też kolejna nota pojawi się za dwa tygodnie.
***********************************************************
Samochód podskakujący na wybojach oraz liny krępujące moje
nadgarstki i kostki sprawiły że się obudziłem. Nazywam się Usagi Takeda i mam
16 lat. Moja rodzina ma firmę odzieżową, więc mamy bardzo dużo pieniędzy.
Niestety również sporo kłopotów. Przez to że jesteśmy jedną z najbogatszych
rodzin w kraju było pewne, że prędzej czy później tak to się skończy. Samochód,
którym byłem przewożony był chyba ciężarówką, nikt nie siedział przy mnie żeby
mnie pilnować a od kierowcy oddzielała mnie ściana, więc miałem możliwość
ucieczki. Nie miałem zamiaru być zdany na łaskę porywczy. Podczołgałem się do
wielkich drzwi przyglądając się zamkowi. Nie był trudny do otworzenia ale ręce
miałem związane za plecami, co utrudniało mi wydostanie się. Na szczęście udało
mi się jakoś głową podważyć zamek, niestety samo otworzenie drzwi było o wiele
trudniejsze. Nagłe najechanie samochodu na kamień i gwałtowny podskok otworzył
z hukiem drzwi przez które wypadłem. Upadłem na jakąś dróżkę gdzieś po środku
lasu. Zerknąłem w stronę samochodu, nie zatrzymał się więc pewnie nie
zorientowali się że zniknąłem. Tylko, że moja sytuacja wcale się nie poprawiła.
Leżałem związany w środku lasu. Nie mogłem nawet krzyczeć, bo zostałem
zakneblowany. A o ile nie znalazłbym sobie kryjówki nie miałbym szansy na
przeżycie. W końcu wychowałem się w domu gdzie wszystko dostawałem na srebrnej
tacy, nie mógłbym przeżyć sam w lesie. Starałem się wyszarpać z lin ale były
mocno zawiązane.
-Zgubiłeś się zajączku?
Usłyszałem nad sobą łagodny głos, spojrzałem w górę i
zobaczyłem jakiegoś chłopaka. Myślę że mógł mieć koło 19 lat. Miał czarne włosy
i zielone oczy. Uśmiechał się delikatnie jakby rzeczywiście mówił do jakiegoś
zwierzątka, znalezionego na ulicy. Gdyby nie jego ubranie, całe pobrudzone
ziemią, liśćmi i kawałkami gałęzi wyglądałby na zwykłego przechodnia.
Chociaż... sposób w jaki się do mnie odzywał mógłby sugerować że jest on...
dosyć dziwny. Kiedy w końcu zdał sobie sprawę, że mu nie odpowiem bo jestem
zakneblowany uklęknął i zdjął materiał z moich ust.
-Jak się tu znalazłeś, zajączku?
-Po pierwsze nie mów do mnie zajączku, jestem człowiekiem.
-Ludzie nie leżą związani na samym środku drogi. Za to
kłusownicy często gubią biedne, związane zające gdzieś w lesie.
Ten koleś to serio był jakiś psychol. Wedy wziął mnie na ręce
i zaczął iść w stronę przeciwną niż wcześniej jechałem.
-Hej... co ty robisz?! Rozwiąż mnie i postaw na ziemi!
-Nie dam rady tego rozwiązać, trzeba będzie przeciąć liny. I
nie krzycz, wystraszysz innych mieszkańców lasu. Nie chciałbyś chyba żeby twoi
bracia i siostry zaczęli się bać?
-Powtarzam po raz ostatni. Nie jestem zającem! Nazywam się
Usagi!
-Usagi? No to byłem blisko, mimo to, bardziej pasujesz na
zajączka niż króliczka.
Uśmiechnął się do mnie szeroko, skręcając z drogi i wchodząc
w gąszcz. Patyki oraz liście zaczęły zaczepiać się na moich ubraniach oraz
włosach. Musiałem ukryć twarz w bluzce tego gościa żeby kawałki drzew nie
wydłubały mi oczu.
-Hej, jak ty idziesz! Poruszaj się po drodze!
-Ale ja znam tylko to przejście. Poza tym, jest najkrótsze.
-Skoro zawsze chodzisz tą drogą to nic dziwnego że twoje
rzeczy są w takim stanie!
Zatrzymał się na chwile spoglądając na mnie, wyglądał jakby
nie wiedział co mówię.
-Moje rzeczy? O czym ty... aaa... to miałeś na myśli.
Powiedział patrząc na swoją bluzkę i śmiejąc się.
-Całkowicie zapomniałem że moje rzeczy są w takim stanie.
Ale to nie przez chodzenie tą drogą, no.. nie tylko. Widzisz zajączku... jestem
leśniczym więc praktycznie tu mieszkam.
-To dlatego tak się przejmujesz tym lasem.
-No właśnie. Aha, i nazywam się Tochi. Kiedy zacząłem lubić
spędzać czas w lesie uznałem że moje imię nie może być przypadkiem.
W tej chwili dotarliśmy na jakąś polanę, na jej środku stał
maleńki, drewniany domek, a na jej skraju przepływał strumyk ginący wśród
drzew.
-No... jesteśmy.
Powiedział wchodząc do domku. Środek był równie ubogi jak
wyglądał z zewnątrz. Znajdował się tam staromodny piecyk, blat z kilkoma
szafkami nad nim, niewielki stół, kominek, dwa fotele oraz spore łóżko. Na lewo
od wejścia były drzwi, pewnie do łazienki a na ziemi znajdowała się jakaś
klapa. Ale najdziwniejsze było to, że na prawie wszystkich meblach znajdowały
się zwierzęta. Kilka z nich miało bandaże, inne leżały w specjalnych
legowiskach, pod ścianą.
-No dobrze, poszukajmy nożyczek. Harinezu, Fuku, Ris,
zróbcie miejsce dla naszego gościa
Powiedział do jeża, sowy i wiewiórki leżących na łóżku.
Zaraz potem cała trójka z niego zeskoczyła. Położył mnie wtedy na materacu i
zaczął przeglądać szafki. Odwróciłem się na brzuch, czekając aż mnie rozwiąże.
W końcu znalazł nożyczki i rozciął węzeł na moich nadgarstkach i kostkach.
-Wszystko dobrze, zajączku? Nie jesteś za bardzo uszkodzony?
-Przestań mnie nazywać zajączkiem! I nic mi nie jest.
Dziękuję za pomoc ale na mnie już czas.
Wstałem z łóżka i zacząłem iść w stronę drzwi ale zostałem
zatrzymany.
-Zaczekaj chwilę zajączku, nawet nie wiesz gdzie masz iść.
Zgubisz się w lesie. Poza tym, pewnie jesteś głodny i zmęczony. Co powiesz na to
żebyśmy poszukali twojego domu jutro?
-Nie trzeba, mój dom nie może być bardzo daleko.
Tochi sięgnął do szafki i wyciągnął z niej mapę. Przez
dłuższy czas nie mógł odnaleźć ulicy, na której mieszkałem. W końcu okazało się
że... zostałem wywieziony do zupełnie innego miasta... co najmniej trzy godziny
drogi od mojego domu.
-Wygląda na to zajączku że będziesz musiał zostać dzisiaj
tutaj. Jutro wymyślimy jak cię odwieźć do domu.
-Jak ty sobie wyobrażasz że miałbym tu zostać? Nie ma tu ani
jedzenia ani możliwości do przyrządzana go. Nie wspominając o tych wszystkich
zwierzętach. One są dzikie, mogą zarażać.
-Przestań tak mówić zajączku, to twoi bracia i siostry.
-Nie nazywaj mnie zajączkiem! I to nie są moi bracia! A
ty... ty jesteś jakimś chorym człowiekiem, który żyje z brudnymi zwierzętami i
przygarnia wszystko co wpadnie mu pod nogi! Nie wiem co roi się w twojej
głowie, ale domyślam się co mi zrobisz jak tylko zasnę! Jesteś chory a ja...
zamiast żyć spokojnie w luksusach natrafiłem na kogoś takiego jak ty!
Padłem na kolana i zacząłem wbrew sobie płakać. Byłem zły i
się bałem. Chciałem się obudzić w swoim domu, z dala od tego małego domku, masy
zapchlonych zwierzaków i tego psychopaty.
-Hej.. N-nie płacz zajączku... ja..
-Nie nazywaj mnie tak! Nie... nie odzywaj się do mnie w
ogóle. Chciałbym po prostu móc być w domu...
Płakałem, a moje łzy skapywały na drewnianą podłogę. Za
oknem robiło się już ciemno. Nie było możliwości żebym wrócił dzisiaj do domu.
-Nienawidzę... nienawidzę tego miejsca, tego lasu, tej
polany, tych zwierzaków... nienawidzę ciebie...
-No już nie płacz... obiecuję że nic ci nie zrobię. Tak samo
jak nie zrobiłem nic żadnemu ze zwierząt gdy im pomagałem, tak samo
bezinteresownie pomogłem tobie. Więc już nie płacz, dobrze?
Po raz kolejny starłem łzy z oczu, starając się odzyskać
resztki utraconej dumy.
-Skoro tak długo jechałeś pewnie jesteś głodny, zrobię ci
coś do jedzenia. Dobrze, zaj... ekchm.. dobrze?
-Niby co przygotujesz? Nie masz nawet lodówki...
Uśmiechnął się tylko gładząc moje włosy i podniósł klapę na podłodze.
Był to chyba swojego rodzaju spichlerz. Ludzie w średniowieczu takiego używali,
do przechowywania jedzenia zanim powstały lodówki. Po chwili Tochi wyszedł z
kartonem mleka, chlebem, serem i kakałem.
-Kakao i grzanki na kolację starczą?
-Wolałbym coś bardziej wyrafinowanego ale patrząc na twoje
mieszkanie wątpię żeby było cię na coś takiego stać.
-Więc pewnie obracasz się w wyższych sferach, prawda? Widać
było po twoim ubraniu. Opowiedz mi coś o sobie.
Sądziłem że to żałośnie oczywista próba odwrócenia moich
myśli od sytuacji, w której jestem, ale trochę mi pomagała.
-Nazywam się Usagi Takeda, musiałeś słyszeć o firmie moich
rodziców.
-Takeda? Aaa.. no tak. Czyli to twoi rodzice mają tą firmę
odzieżową? Nic dziwnego że tak gardzisz tym miejscem. W końcu nie jest to pałac
taki jak twój dom, zajączku.
Powiedział Tochi krojąc chleb i nakładając na niego ser.
-Nie jest to trochę nieapetyczne jeść coś w towarzystwie
tylu zwierząt? Zaraz będą na jedzeniu ich kłaki.
-Wszyscy mieszkańcy tego domu wiedzą że nie należy zbliżać
się do jedzenia, które nie jest w ich miskach.
Odwrócił się, wyglądając na dumnego z tego, że dzikie
zwierzaki nauczył posłuszeństwa.
-W takim razie co z tamtą wiewiórką?
Wskazałem na futrzaka, który korzystając z nieostrożności
Tochiego zaczęła jeść chrupiący kawałek chleba.
-Ris! Mówiłem ci że nie wolno jeść naszego jedzenia!
Oddawaj!
Widok jego, szarpiącego się z wiewiórką był przekomiczny.
Nie zauważyłem nawet, kiedy zamiast płakać zacząłem się śmiać.
-Widzę że już ci lepiej zajączku.
Powiedział darując wiewiórce chleb i uśmiechając się do
mnie.
-Miałeś skończyć z nazywaniem mnie tak.
-Tylko na czas aż będziesz płakał.
Powiedział i z uśmiechem wrócił do krojenia chleba. Minęły
całe wieki aż w końcu postawił jedzenie na stole.
-Smacznego.
Powiedział siadając po drugiej stronie stołu. Niepewnie spojrzałem
na grzanki, które postawił na stole. O ile w ogóle można był nazwać to
grzankami. Z niechęcią podniosłem jedną z nich do ust i odgryzłem kawałek.
Miała mętny, spalony smak.
-Nie przesadzaj zajączku, nie może być takie złe.
Nie odpowiedziałem, nie wierzyłem, żeby mógł przestać
nazywać mnie ,,zajączkiem" więc tym razem mu tego nie wypomniałem. Z
trudem zjadłem zwęglone grzanki i wypiłem kakao bez smaku.
-Jedzenie wyszło pysznie, nie sądzisz?
Odwróciłem twarz żeby nie widział mojego wzroku, który jednoznacznie
mówił że to najgorszy posiłek w moim życiu.
-No tak, to nie to samo co grzanki z kawiorem na srebrnej
tacy, no nie?
Wstał i uśmiechając się zabrał talerze, które wrzucił do
zlewu. Potem odwrócił się w moją stronę i zmierzył mnie wzrokiem.
-Coś nie tak?
Zapytałem podejrzliwie.
-Jesteś koszmarnie brudny, zajączku. Trzeba cię wykąpać.
-Czekaj... co?
Zanim zdążyłem zrobić cokolwiek wziął mnie na ręce i zabrał
do łazienki. Myślałem że reszta domu była staromodna, ale widok łazienki tak
mną wstrząsnął że przestałem się szarpać. Tak zwana łazienka zawierała tylko
wannę, która wyglądała jakby Tochi zaprojektował ją sam. Jej obudowa wspierała
się na kilku żelaznych szczeblach, a pod nią leżały węgle. Podejrzewam że to
one miały ogrzewać wodę. Oprócz tej wanny, znajdował się zlew, a właściwie
wiadro z wodą, na piedestale, znajdujące się tuż przed lustrem oraz inne
wiadro, stojące na ziemi, chyba służące do prania.
-Ty... ty to nazywasz łazienką?...
-Hahaha, masz zabawną minę. No tak, dla kogoś, kto wychował
się w pałacu taki widok musi być szokiem.
-A...ale gdzie tu jest toaleta?...
-A.. no tak. Toaleta znajduje się na zewnątrz. Zaraz przy
krawędzi lasu.
Powiedział spokojnym głosem, jakby to było całkiem normalne.
Myślałem że zaraz znowu się popłaczę. Nawet bałem się spytać czy ma tutaj
bieżącą wodę. Dopiero wtedy postawił mnie na ziemi i podszedł do wanny.
Odkręcił kran i zaczęły do niej wlatywać strumienie wody. Kiedy krople uderzyły
o dno wanny pojawiła się nad nią para. Kamienie musiały cały dzień je ogrzewać.
-Dobrze, rozbieraj się zajączku.
Powiedział patrząc na mnie z uśmiechem. Czułem przeszywający
mnie strach. Wtedy podszedł do mnie i wyciągnął ręce w stronę mojej koszuli.
-Nie dotykaj mnie! Mówiłeś że nic mi nie zrobisz! Jeżeli
mnie dotkniesz to ucieknę! Pobiegnę w las, a jeżeli zginę to będziesz już
zawsze miał mnie na sumieniu!
Krzyczałem czując jak zaczynam panikować. Kiedy znowu
spojrzałem na Tochiego stał kilka kroków dalej niż wcześniej, z rękoma w górze,
jakby pokazywał że nic nie trzyma w dłoniach. Musiał się wystraszyć moim
wybuchem.
-Chciałem po prostu ci pomóc. Przy okazji mógłbym wyprać
twoje rzeczy. Są w nie lepszym stanie niż moje.
Zerknąłem na moją bluzkę. Była cała w ziemi i patykach.
Musiałem ją pobrudzić wyskakując z ciężarówki a potem przeprawiając się przez las.
-Poradzę sobie sam.
-Na pewno zajączku? W twoim pałacu nie miałeś kogoś kto cię kąpał?
-Jestem dzieckiem z bogatej rodziny a nie arystokratą ze
średniowiecza!
-Dobrze, to ja poszukam dla ciebie jakiejś piżamy. Ty możesz
się już zacząć kąpać.
Powiedział mijając mnie i wychodząc. Odczekałem kilka minut
aż znowu się pojawił w drzwiach.
-Jeszcze nie zacząłeś się kąpać zajączku?
-Wiem co ci chodzi po głowie! Specjalnie czekałem aż wrócisz
z piżamą!
Wysunął język z chytrym uśmieszkiem rzucając mi piżamę i
wyszedł. Wreszcie mogłem wziąć gorącą kąpiel. Byłem cały obolały po kilku
godzinach jazdy, związany w samochodzie. Kiedy zanurzyłem się w wodzie z trudem
musiałem przyznać że ta wanna jest świetna. Woda prawdopodobnie pochodziła z
tamtego strumyka więc musiała być lodowata, jednak kamienie pod wanną szybko ją
ogrzały. Przez dłuższą chwilę wylegiwałem się w ciepłej wodzie regenerując
obolałe kości. Wyszedłem w końcu z wanny, rzucając brudne ubrania do wiadra
służącego do prania, i podniosłem piżamę, którą dostałem od Tochiego. Dopiero
wtedy zobaczyłem że była to tylko przydługa bluzka. Na szczęście wystarczająco
duża, żeby sięgała prawie do kolan. Mimo to, czułem się zażenowany. Jakim
prawem dał mi takie coś zamiast normalnej piżamy?
-Jak się czujesz po kąpieli, zajączku?
Zapytał kiedy tylko wyszedłem.
-O wiele lepiej, gorąca kąpiel to coś czego potrzebowałem.
-Dałoby się przywyknąć?
-Na pewno nie do takiego życia. To gdzie będzie moje łóżko?
Spodziewałem się, że za chwilę jakieś rozłoży. Tak chyba
robią biedni ludzie, nie? Tochi siedział akurat na łóżku, więc wskazał miejsce
obok siebie.
-Co?! Chyba nie myślisz że będę spał z tobą w jednym łóżku?!
-Niby czemu nie, przecież to nic takiego.
-Nie będę spał w jednym łóżku z kimś kto mówi do mnie
zajączku i zachowuje się jak pedofil!
-Nie bój się zajączku, jakikolwiek gest, który mógłby o tym
świadczyć był albo żartem albo próbą pomocy. To jak?
Powiedział poklepując miejsce koło siebie.
-Nie! To nienormalne! Dwóch mężczyzn nie może spać razem na
łóżku!
-Wolisz spać na podłodze?
-Nie.. pomyślałem że ty mógłbyś spać gdzieś indziej...
Mimo wszystko czułem się trochę głupio prosząc go o to.
Jednak nie wyglądał on na zirytowanego. Wręcz przeciwnie, uśmiechał się jak
zawsze, bawiąc się moją bezradnością.
-To raczej niemożliwe. Podłoga jest wyjątkowo twarda, nawet
zwierzęta na niej nie śpią. Więc albo sam będziesz na niej spał, albo położysz
się ze mną.
Zdecydowanie wolałem spać na łóżku... nawet z nim. Zbyt się
dzisiaj wycierpiałem. Ale jak miałem to powiedzieć? ,,będę spał z tobą"?
To było zbyt upokarzające.
-No dobrze zajączku. Wybiorę więc za ciebie.
Powiedział wstając i rzucając mnie na łóżko. Potem sam
położył się koło mnie. Dobrze że łóżko było całkiem spore.
-Jeżeli spróbujesz czegokolwiek to ucieknę, jasne?
-Oczywiście zajączku.
Zamknąłem oczy próbując zasnąć, jednak dźwięki wokół
skutecznie odganiały sen. Robiłem co mogłem ale nie udawało mi się zasnąć.
Potem uświadomiłem sobie że przecież w głębi lasu mogą być różne zwierzęta
takie jak wilki. Nieświadomie odsunąłem się od krawędzi łóżka w stronę ściany,
gdzie leżał Tochi.
-Coś się stało, zajączku?
Mając do wyboru wilki i zboczeńca, który mi pomógł, wolałem
jednak jego.
-Ja... ja tylko... nie ma tutaj wilków... prawda?
Spojrzałem na niego przerażonym wzrokiem. Już drugi raz
dzisiaj przez uczucia niszczyłem moją dumę.
-Nie bój się zajączku. Nie ma w tym rejonie wilków. Nikomu
nie pozwolę cię skrzywdzić.
Delikatnie objął mnie ramieniem, poczułem się trochę pewniej
czując jego dotyk.
-Jesteś senny zajączku. Kiedy jest się sennym nie myśli się
racjonalnie.
Odwróciłem wzrok patrząc mu w oczy. To byłe miłe jak starał
się żebym nie stracił dumy. Odwróciłem się do niego, zatapiając twarz w jego
bluzce. Przycisnął mnie mocniej do siebie. Poczułem się spokojnie. W końcu
udało mi się zasnąć.