piątek, 19 lipca 2013

Zajączek I- Zagubiony w lesie

Ohayo kochani :D
Z radością wam ogłaszam, że zaczynamy nową fabułę. Nie ma ona najmniejszego powiązania z opowieścią Aki x Kei mimo to mam nadzieję, że spodoba wam się niemniej.
Pewnie się zastanawiacie co w takim razie z powieścią Aki x Kei? Otóż, szczerze mówiąc post, który dodałam tydzień temu został napisany dobre kilka miesięcy temu. (piszę z bardzo dużym zapasem xD) trochę wcześniej mnie olśniło i zaczęłam pisać właśnie tą powieść. Po jakimś czasie uznałam, że nie mam pomysłu na to co może dziać się dalej w powieści Aki x Kei. Serce mi się krajało na myśl, że to już koniec. Bardzo się przywiązałam do tych postaci i pomimo, że nie było to pierwsze napisane przeze mnie yaoi to mam do niego ogromny sentyment. Oficjalnie nie porzucam tego wątku, cały czas mam nadzieję, że najdzie mnie wena i będę go kontynuować. Jak na razie skupiam się na tej powieści.

Akurat w tej powieści użyłam wiele znaczeń z języka japońskiego. Nie są one przesadnie ważne, ale nadają opowieści ciekawy charakter(pokazują też, jak bardzo nie chce mi się wymyślać imion)
Więc mini słownik, dla ułatwienia odbioru
Usagi-królik
Tochi- ziemia(natura)
Harinezu- skrót od Harinezumi(jeż)
Fuku- skrót od Fukuro(sowa)
Ris-skrót od Risu(wiewiórka)

Wstęp trochę przydługi, ale musiałam wyjaśnić kilka znaczeń. Wspomnę jeszcze tylko, że przez wzgląd na wakacyjne wyjazdy raczej nie uda mi się nic dodać za tydzień. Dlatego też kolejna nota pojawi się za dwa tygodnie.
***********************************************************

Samochód podskakujący na wybojach oraz liny krępujące moje nadgarstki i kostki sprawiły że się obudziłem. Nazywam się Usagi Takeda i mam 16 lat. Moja rodzina ma firmę odzieżową, więc mamy bardzo dużo pieniędzy. Niestety również sporo kłopotów. Przez to że jesteśmy jedną z najbogatszych rodzin w kraju było pewne, że prędzej czy później tak to się skończy. Samochód, którym byłem przewożony był chyba ciężarówką, nikt nie siedział przy mnie żeby mnie pilnować a od kierowcy oddzielała mnie ściana, więc miałem możliwość ucieczki. Nie miałem zamiaru być zdany na łaskę porywczy. Podczołgałem się do wielkich drzwi przyglądając się zamkowi. Nie był trudny do otworzenia ale ręce miałem związane za plecami, co utrudniało mi wydostanie się. Na szczęście udało mi się jakoś głową podważyć zamek, niestety samo otworzenie drzwi było o wiele trudniejsze. Nagłe najechanie samochodu na kamień i gwałtowny podskok otworzył z hukiem drzwi przez które wypadłem. Upadłem na jakąś dróżkę gdzieś po środku lasu. Zerknąłem w stronę samochodu, nie zatrzymał się więc pewnie nie zorientowali się że zniknąłem. Tylko, że moja sytuacja wcale się nie poprawiła. Leżałem związany w środku lasu. Nie mogłem nawet krzyczeć, bo zostałem zakneblowany. A o ile nie znalazłbym sobie kryjówki nie miałbym szansy na przeżycie. W końcu wychowałem się w domu gdzie wszystko dostawałem na srebrnej tacy, nie mógłbym przeżyć sam w lesie. Starałem się wyszarpać z lin ale były mocno zawiązane.

-Zgubiłeś się zajączku?
Usłyszałem nad sobą łagodny głos, spojrzałem w górę i zobaczyłem jakiegoś chłopaka. Myślę że mógł mieć koło 19 lat. Miał czarne włosy i zielone oczy. Uśmiechał się delikatnie jakby rzeczywiście mówił do jakiegoś zwierzątka, znalezionego na ulicy. Gdyby nie jego ubranie, całe pobrudzone ziemią, liśćmi i kawałkami gałęzi wyglądałby na zwykłego przechodnia. Chociaż... sposób w jaki się do mnie odzywał mógłby sugerować że jest on... dosyć dziwny. Kiedy w końcu zdał sobie sprawę, że mu nie odpowiem bo jestem zakneblowany uklęknął i zdjął materiał z moich ust.
-Jak się tu znalazłeś, zajączku?
-Po pierwsze nie mów do mnie zajączku, jestem człowiekiem.
-Ludzie nie leżą związani na samym środku drogi. Za to kłusownicy często gubią biedne, związane zające gdzieś w lesie.
Ten koleś to serio był jakiś psychol. Wedy wziął mnie na ręce i zaczął iść w stronę przeciwną niż wcześniej jechałem.
-Hej... co ty robisz?! Rozwiąż mnie i postaw na ziemi!
-Nie dam rady tego rozwiązać, trzeba będzie przeciąć liny. I nie krzycz, wystraszysz innych mieszkańców lasu. Nie chciałbyś chyba żeby twoi bracia i siostry zaczęli się bać?
-Powtarzam po raz ostatni. Nie jestem zającem! Nazywam się Usagi!
-Usagi? No to byłem blisko, mimo to, bardziej pasujesz na zajączka niż króliczka.
Uśmiechnął się do mnie szeroko, skręcając z drogi i wchodząc w gąszcz. Patyki oraz liście zaczęły zaczepiać się na moich ubraniach oraz włosach. Musiałem ukryć twarz w bluzce tego gościa żeby kawałki drzew nie wydłubały mi oczu.
-Hej, jak ty idziesz! Poruszaj się po drodze!
-Ale ja znam tylko to przejście. Poza tym, jest najkrótsze.
-Skoro zawsze chodzisz tą drogą to nic dziwnego że twoje rzeczy są w takim stanie!
Zatrzymał się na chwile spoglądając na mnie, wyglądał jakby nie wiedział co mówię.
-Moje rzeczy? O czym ty... aaa... to miałeś na myśli.
Powiedział patrząc na swoją bluzkę i śmiejąc się.
-Całkowicie zapomniałem że moje rzeczy są w takim stanie. Ale to nie przez chodzenie tą drogą, no.. nie tylko. Widzisz zajączku... jestem leśniczym więc praktycznie tu mieszkam.
-To dlatego tak się przejmujesz tym lasem.
-No właśnie. Aha, i nazywam się Tochi. Kiedy zacząłem lubić spędzać czas w lesie uznałem że moje imię nie może być przypadkiem.
W tej chwili dotarliśmy na jakąś polanę, na jej środku stał maleńki, drewniany domek, a na jej skraju przepływał strumyk ginący wśród drzew.
-No... jesteśmy.
Powiedział wchodząc do domku. Środek był równie ubogi jak wyglądał z zewnątrz. Znajdował się tam staromodny piecyk, blat z kilkoma szafkami nad nim, niewielki stół, kominek, dwa fotele oraz spore łóżko. Na lewo od wejścia były drzwi, pewnie do łazienki a na ziemi znajdowała się jakaś klapa. Ale najdziwniejsze było to, że na prawie wszystkich meblach znajdowały się zwierzęta. Kilka z nich miało bandaże, inne leżały w specjalnych legowiskach, pod ścianą.
-No dobrze, poszukajmy nożyczek. Harinezu, Fuku, Ris, zróbcie miejsce dla naszego gościa
Powiedział do jeża, sowy i wiewiórki leżących na łóżku. Zaraz potem cała trójka z niego zeskoczyła. Położył mnie wtedy na materacu i zaczął przeglądać szafki. Odwróciłem się na brzuch, czekając aż mnie rozwiąże. W końcu znalazł nożyczki i rozciął węzeł na moich nadgarstkach i kostkach.
-Wszystko dobrze, zajączku? Nie jesteś za bardzo uszkodzony?
-Przestań mnie nazywać zajączkiem! I nic mi nie jest. Dziękuję za pomoc ale na mnie już czas.
Wstałem z łóżka i zacząłem iść w stronę drzwi ale zostałem zatrzymany.
-Zaczekaj chwilę zajączku, nawet nie wiesz gdzie masz iść. Zgubisz się w lesie. Poza tym, pewnie jesteś głodny i zmęczony. Co powiesz na to żebyśmy poszukali twojego domu jutro?
-Nie trzeba, mój dom nie może być bardzo daleko.
Tochi sięgnął do szafki i wyciągnął z niej mapę. Przez dłuższy czas nie mógł odnaleźć ulicy, na której mieszkałem. W końcu okazało się że... zostałem wywieziony do zupełnie innego miasta... co najmniej trzy godziny drogi od mojego domu.
-Wygląda na to zajączku że będziesz musiał zostać dzisiaj tutaj. Jutro wymyślimy jak cię odwieźć do domu.
-Jak ty sobie wyobrażasz że miałbym tu zostać? Nie ma tu ani jedzenia ani możliwości do przyrządzana go. Nie wspominając o tych wszystkich zwierzętach. One są dzikie, mogą zarażać.
-Przestań tak mówić zajączku, to twoi bracia i siostry.
-Nie nazywaj mnie zajączkiem! I to nie są moi bracia! A ty... ty jesteś jakimś chorym człowiekiem, który żyje z brudnymi zwierzętami i przygarnia wszystko co wpadnie mu pod nogi! Nie wiem co roi się w twojej głowie, ale domyślam się co mi zrobisz jak tylko zasnę! Jesteś chory a ja... zamiast żyć spokojnie w luksusach natrafiłem na kogoś takiego jak ty!
Padłem na kolana i zacząłem wbrew sobie płakać. Byłem zły i się bałem. Chciałem się obudzić w swoim domu, z dala od tego małego domku, masy zapchlonych zwierzaków i tego psychopaty.
-Hej.. N-nie płacz zajączku... ja..
-Nie nazywaj mnie tak! Nie... nie odzywaj się do mnie w ogóle. Chciałbym po prostu móc być w domu...
Płakałem, a moje łzy skapywały na drewnianą podłogę. Za oknem robiło się już ciemno. Nie było możliwości żebym wrócił dzisiaj do domu.
-Nienawidzę... nienawidzę tego miejsca, tego lasu, tej polany, tych zwierzaków... nienawidzę ciebie...
-No już nie płacz... obiecuję że nic ci nie zrobię. Tak samo jak nie zrobiłem nic żadnemu ze zwierząt gdy im pomagałem, tak samo bezinteresownie pomogłem tobie. Więc już nie płacz, dobrze?
Po raz kolejny starłem łzy z oczu, starając się odzyskać resztki utraconej dumy.
-Skoro tak długo jechałeś pewnie jesteś głodny, zrobię ci coś do jedzenia. Dobrze, zaj... ekchm.. dobrze?
-Niby co przygotujesz? Nie masz nawet lodówki...
Uśmiechnął się tylko gładząc moje włosy i podniósł klapę na podłodze. Był to chyba swojego rodzaju spichlerz. Ludzie w średniowieczu takiego używali, do przechowywania jedzenia zanim powstały lodówki. Po chwili Tochi wyszedł z kartonem mleka, chlebem, serem i kakałem.
-Kakao i grzanki na kolację starczą?
-Wolałbym coś bardziej wyrafinowanego ale patrząc na twoje mieszkanie wątpię żeby było cię na coś takiego stać.
-Więc pewnie obracasz się w wyższych sferach, prawda? Widać było po twoim ubraniu. Opowiedz mi coś o sobie.
Sądziłem że to żałośnie oczywista próba odwrócenia moich myśli od sytuacji, w której jestem, ale trochę mi pomagała.
-Nazywam się Usagi Takeda, musiałeś słyszeć o firmie moich rodziców.
-Takeda? Aaa.. no tak. Czyli to twoi rodzice mają tą firmę odzieżową? Nic dziwnego że tak gardzisz tym miejscem. W końcu nie jest to pałac taki jak twój dom, zajączku.
Powiedział Tochi krojąc chleb i nakładając na niego ser.
-Nie jest to trochę nieapetyczne jeść coś w towarzystwie tylu zwierząt? Zaraz będą na jedzeniu ich kłaki.
-Wszyscy mieszkańcy tego domu wiedzą że nie należy zbliżać się do jedzenia, które nie jest w ich miskach.
Odwrócił się, wyglądając na dumnego z tego, że dzikie zwierzaki nauczył posłuszeństwa.
-W takim razie co z tamtą wiewiórką?
Wskazałem na futrzaka, który korzystając z nieostrożności Tochiego zaczęła jeść chrupiący kawałek chleba.
-Ris! Mówiłem ci że nie wolno jeść naszego jedzenia! Oddawaj!
Widok jego, szarpiącego się z wiewiórką był przekomiczny. Nie zauważyłem nawet, kiedy zamiast płakać zacząłem się śmiać.
-Widzę że już ci lepiej zajączku.
Powiedział darując wiewiórce chleb i uśmiechając się do mnie.
-Miałeś skończyć z nazywaniem mnie tak.
-Tylko na czas aż będziesz płakał.
Powiedział i z uśmiechem wrócił do krojenia chleba. Minęły całe wieki aż w końcu postawił jedzenie na stole.
-Smacznego.
Powiedział siadając po drugiej stronie stołu. Niepewnie spojrzałem na grzanki, które postawił na stole. O ile w ogóle można był nazwać to grzankami. Z niechęcią podniosłem jedną z nich do ust i odgryzłem kawałek. Miała mętny, spalony smak.
-Nie przesadzaj zajączku, nie może być takie złe.
Nie odpowiedziałem, nie wierzyłem, żeby mógł przestać nazywać mnie ,,zajączkiem" więc tym razem mu tego nie wypomniałem. Z trudem zjadłem zwęglone grzanki i wypiłem kakao bez smaku.
-Jedzenie wyszło pysznie, nie sądzisz?
Odwróciłem twarz żeby nie widział mojego wzroku, który jednoznacznie mówił że to najgorszy posiłek w moim życiu.
-No tak, to nie to samo co grzanki z kawiorem na srebrnej tacy, no nie?
Wstał i uśmiechając się zabrał talerze, które wrzucił do zlewu. Potem odwrócił się w moją stronę i zmierzył mnie wzrokiem.
-Coś nie tak?
Zapytałem podejrzliwie.
-Jesteś koszmarnie brudny, zajączku. Trzeba cię wykąpać.
-Czekaj... co?
Zanim zdążyłem zrobić cokolwiek wziął mnie na ręce i zabrał do łazienki. Myślałem że reszta domu była staromodna, ale widok łazienki tak mną wstrząsnął że przestałem się szarpać. Tak zwana łazienka zawierała tylko wannę, która wyglądała jakby Tochi zaprojektował ją sam. Jej obudowa wspierała się na kilku żelaznych szczeblach, a pod nią leżały węgle. Podejrzewam że to one miały ogrzewać wodę. Oprócz tej wanny, znajdował się zlew, a właściwie wiadro z wodą, na piedestale, znajdujące się tuż przed lustrem oraz inne wiadro, stojące na ziemi, chyba służące do prania.
-Ty... ty to nazywasz łazienką?...
-Hahaha, masz zabawną minę. No tak, dla kogoś, kto wychował się w pałacu taki widok musi być szokiem.
-A...ale gdzie tu jest toaleta?...
-A.. no tak. Toaleta znajduje się na zewnątrz. Zaraz przy krawędzi lasu.
Powiedział spokojnym głosem, jakby to było całkiem normalne. Myślałem że zaraz znowu się popłaczę. Nawet bałem się spytać czy ma tutaj bieżącą wodę. Dopiero wtedy postawił mnie na ziemi i podszedł do wanny. Odkręcił kran i zaczęły do niej wlatywać strumienie wody. Kiedy krople uderzyły o dno wanny pojawiła się nad nią para. Kamienie musiały cały dzień je ogrzewać.
-Dobrze, rozbieraj się zajączku.
Powiedział patrząc na mnie z uśmiechem. Czułem przeszywający mnie strach. Wtedy podszedł do mnie i wyciągnął ręce w stronę mojej koszuli.
-Nie dotykaj mnie! Mówiłeś że nic mi nie zrobisz! Jeżeli mnie dotkniesz to ucieknę! Pobiegnę w las, a jeżeli zginę to będziesz już zawsze miał mnie na sumieniu!
Krzyczałem czując jak zaczynam panikować. Kiedy znowu spojrzałem na Tochiego stał kilka kroków dalej niż wcześniej, z rękoma w górze, jakby pokazywał że nic nie trzyma w dłoniach. Musiał się wystraszyć moim wybuchem.
-Chciałem po prostu ci pomóc. Przy okazji mógłbym wyprać twoje rzeczy. Są w nie lepszym stanie niż moje.
Zerknąłem na moją bluzkę. Była cała w ziemi i patykach. Musiałem ją pobrudzić wyskakując z ciężarówki a potem przeprawiając się przez las.
-Poradzę sobie sam.
-Na pewno zajączku? W twoim pałacu nie miałeś kogoś kto cię kąpał?
-Jestem dzieckiem z bogatej rodziny a nie arystokratą ze średniowiecza!
-Dobrze, to ja poszukam dla ciebie jakiejś piżamy. Ty możesz się już zacząć kąpać.
Powiedział mijając mnie i wychodząc. Odczekałem kilka minut aż znowu się pojawił w drzwiach.
-Jeszcze nie zacząłeś się kąpać zajączku?
-Wiem co ci chodzi po głowie! Specjalnie czekałem aż wrócisz z piżamą!
Wysunął język z chytrym uśmieszkiem rzucając mi piżamę i wyszedł. Wreszcie mogłem wziąć gorącą kąpiel. Byłem cały obolały po kilku godzinach jazdy, związany w samochodzie. Kiedy zanurzyłem się w wodzie z trudem musiałem przyznać że ta wanna jest świetna. Woda prawdopodobnie pochodziła z tamtego strumyka więc musiała być lodowata, jednak kamienie pod wanną szybko ją ogrzały. Przez dłuższą chwilę wylegiwałem się w ciepłej wodzie regenerując obolałe kości. Wyszedłem w końcu z wanny, rzucając brudne ubrania do wiadra służącego do prania, i podniosłem piżamę, którą dostałem od Tochiego. Dopiero wtedy zobaczyłem że była to tylko przydługa bluzka. Na szczęście wystarczająco duża, żeby sięgała prawie do kolan. Mimo to, czułem się zażenowany. Jakim prawem dał mi takie coś zamiast normalnej piżamy?
-Jak się czujesz po kąpieli, zajączku?
Zapytał kiedy tylko wyszedłem.
-O wiele lepiej, gorąca kąpiel to coś czego potrzebowałem.
-Dałoby się przywyknąć?
-Na pewno nie do takiego życia. To gdzie będzie moje łóżko?
Spodziewałem się, że za chwilę jakieś rozłoży. Tak chyba robią biedni ludzie, nie? Tochi siedział akurat na łóżku, więc wskazał miejsce obok siebie.
-Co?! Chyba nie myślisz że będę spał z tobą w jednym łóżku?!
-Niby czemu nie, przecież to nic takiego.
-Nie będę spał w jednym łóżku z kimś kto mówi do mnie zajączku i zachowuje się jak pedofil!
-Nie bój się zajączku, jakikolwiek gest, który mógłby o tym świadczyć był albo żartem albo próbą pomocy. To jak?
Powiedział poklepując miejsce koło siebie.
-Nie! To nienormalne! Dwóch mężczyzn nie może spać razem na łóżku!
-Wolisz spać na podłodze?
-Nie.. pomyślałem że ty mógłbyś spać gdzieś indziej...
Mimo wszystko czułem się trochę głupio prosząc go o to. Jednak nie wyglądał on na zirytowanego. Wręcz przeciwnie, uśmiechał się jak zawsze, bawiąc się moją bezradnością.
-To raczej niemożliwe. Podłoga jest wyjątkowo twarda, nawet zwierzęta na niej nie śpią. Więc albo sam będziesz na niej spał, albo położysz się ze mną.
Zdecydowanie wolałem spać na łóżku... nawet z nim. Zbyt się dzisiaj wycierpiałem. Ale jak miałem to powiedzieć? ,,będę spał z tobą"? To było zbyt upokarzające.
-No dobrze zajączku. Wybiorę więc za ciebie.
Powiedział wstając i rzucając mnie na łóżko. Potem sam położył się koło mnie. Dobrze że łóżko było całkiem spore.
-Jeżeli spróbujesz czegokolwiek to ucieknę, jasne?
-Oczywiście zajączku.
Zamknąłem oczy próbując zasnąć, jednak dźwięki wokół skutecznie odganiały sen. Robiłem co mogłem ale nie udawało mi się zasnąć. Potem uświadomiłem sobie że przecież w głębi lasu mogą być różne zwierzęta takie jak wilki. Nieświadomie odsunąłem się od krawędzi łóżka w stronę ściany, gdzie leżał Tochi.
-Coś się stało, zajączku?
Mając do wyboru wilki i zboczeńca, który mi pomógł, wolałem jednak jego.
-Ja... ja tylko... nie ma tutaj wilków... prawda?
Spojrzałem na niego przerażonym wzrokiem. Już drugi raz dzisiaj przez uczucia niszczyłem moją dumę.
-Nie bój się zajączku. Nie ma w tym rejonie wilków. Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić.
Delikatnie objął mnie ramieniem, poczułem się trochę pewniej czując jego dotyk.
-Jesteś senny zajączku. Kiedy jest się sennym nie myśli się racjonalnie.
Odwróciłem wzrok patrząc mu w oczy. To byłe miłe jak starał się żebym nie stracił dumy. Odwróciłem się do niego, zatapiając twarz w jego bluzce. Przycisnął mnie mocniej do siebie. Poczułem się spokojnie. W końcu udało mi się zasnąć.

niedziela, 14 lipca 2013

Aki x Kei- XXIII- Happy End?


Gdy po raz kolejny otworzyłem oczy, leżałem na piersi Keia. Wtuliłem się w jego bluzkę, czując przyjemny chłód. Jego ciało emanowało dziwnym zimnem, poprawiającym mi samopoczucie.
-Obudziłeś się?
Udawałem że dopiero otrząsam się ze snu i odsunąłem się na moją połowę łóżka.
-Wyglądasz lepiej. Jak się czujesz?
-Bywało gorzej.
Odparłem, tonem głosu jasno dając do zrozumienia, że jestem zły.
-Czekaj, przyniosę ci leki.
Powiedział Kei, ignorując moje oburzenie i przyniósł mi leki, oraz szklankę z wodą.
-Dlaczego się mną tak przejmujesz?
Zapytałem odwracając wzrok i przełykając tabletki.
-Dlaczego wszystko musisz mieć pokazane czarno na białym?
Powiedział siadając koło mnie i obejmując mnie ramieniem.
-Chcę wiedzieć...
-Czy co? Czy nie traktuję cię jak zabawki? Doskonale wiesz, że nie.
-Opuściłeś mnie kiedy najbardziej cię potrzebowałem...
Odtrąciłem jego rękę, odkładając szklankę na nocny stolik. Może i zachowywałem się niedorzecznie, ale byłem zły. Usłyszałem głośnie westchnienie. Wiedziałem, że Kei właśnie rozmyśla co zrobić, żebym mu uwierzył. Nie chciałem wiele. Pragnąłem tylko usłyszeć od niego, że mnie kocha. Nawet jeżeli wiedziałem, że to właśnie to przychodziło mu z największym trudem. Gwałtowne szarpnięcie za tył koszuli uprzedziło mój upadek na materac. Chwilę potem moje ręce zostały przygwożdżone do łóżka przez  dłonie Keia, który usiadł na moich biodrach. Jego oczy patrzyły na mnie złowrogo.
-Czego ty ode mnie oczekujesz?
Wymawiane przez niego słowa, oraz spojrzenie sprawił, że przeszedł mnie dreszcz.
-Po tym wszystkim co dla ciebie zrobiłem, po tym jak cię uratowałem, przygarnąłem, oczekujesz jeszcze czegoś?
-...Kei...
-CZY SERIO MUSISZ MNIE ZMUSZAĆ DO MÓWIENIA CZEGOŚ WBREW MNIE, ŻEBY ZROZUMIEĆ CO CZUJE?!
Widziałem jak na jego twarz wstępuje delikatny rumieniec. Był zdolny do wielu rzeczy dla mnie. Już niejednokrotnie niszczył swoją dumę dla mnie... czemu wcześniej nie zdałem sobię sprawy, że robił to... bo mnie kochał? Czułem napływające do moich oczu łzy, chciałem coś powiedzieć, ale Kei pocałował mnie zanim zdążyłem to zrobić. Czułem palący ogień rozchodzący się po całym moim ciele.
-Kei... czekaj... ja ciągle jestem chory.
Powiedziałem gdy tylko odsunął się ode mnie. Puścił wtedy moje ręce, odsuwając się od mojej twarzy. Znowu miałem wrażenie, że go krzywdzę. Rzuciłem się mu na szyję, a ponieważ dalej siedział mi na nogach, straciłem równowagę i przewróciłem się na plecy, ciągnąc go sa sobą. Wytarłem łzy o jego rękaw.
-Kei... ja... ja... tak bardzo cię kocham...
Wtuliłem się w niego, jakby dzięki temu miały odejść ode mnie wszystkie problemy. Wiedziałem, że jest zszokowany moim zachowaniem. Nie chciałem już go rozczarowywać. Chciałem, żeby został ze mną na zawsze.
-Naprawdę jesteś chory.-Powiedział przykładając dłoń do mojego policzka.-Powinieneś jeszcze poleżeć.
-Nie chcę spać.
-Jeżeli będziesz marudzić nigdy nie wyzdrowiejesz.
-Nie obchodzi mnie to. Kocham cię... chcę żeby było jak dawniej.
Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć wpiłem się w jego usta. Widziałem zdziwienie w jego oczach, które jednak szybko ustąpiło. Czułem jak jego ramiona oplatają moją talie a język wsuwa się do ust. Położyłem ręce na jego ramionach, kiedy kładł mnie na materac.
-Kei...
-Nie próbujesz mnie pohamować? To jakaś nowość.
-Kocham cię... poza tym, gorączka lekko przysłania mi umysł.
Serce zabiło mi szybciej, kiedy zobaczyłem jego uśmiech. Chwilę potem poczułem język Keia na mojej szyi.

 

Gorączka, osłabienie i ból gardła nagle przestały być dla mnie ważne. Moją głowę zaprzątał jedynie Kei. Jego głos, dotyk, oraz rozkosz jaką czułem podczas kochania się z nim. Co prawda potem czułem się jeszcze gorzej. Ale to nie miało znaczenia. Miałem wrażenie, że wszystko wróciło do normy.
-Kiedy teraz o tym myślę, powinienem jednak poczekać, aż wyzdrowiejesz.
Powiedział Kei, podchodząc do łóżka z tacą, na której leżały kanapki oraz kakao. Podparłem się na rękach a następnie usiadłem, czując kłujący ból w dolnych partiach ciała. Kei przysiadł na skraju łóżka, podając mi kubek z kakao. Wziąłem go w obie ręce, rozkoszując się ciepłym piciem.
-Dziękuję Kei.
-Nie ma za co. Zamiast mi dziękować po prostu wyzdrowiej tak szybko jak to możliwe.
Uśmiechnął się, czochrając mi włosy. Oparłem się na jego piersi, wtulając się w czarną bluzkę, którą miał na sobie. Objął mnie ramieniem, przyciskając do siebie.
-Już wszystko będzie dobrze, prawda?
Zapytałem cicho, wtulając się w jego koszulę.
-Jasne, że tak. Już zawsze.
To było prawie jakby Kei właśnie mi się oświadczył, jednak wolałem o tym nie wspominać.
-Aaaaki!♥ Keeei!♥
Wykrzyknęli Kazuo i Soichiro wpadając do pokoju. Zaraz za nimi wszedł Shun. O mało co nie wypadł mi z ręki kubek. Gwałtownie się odsunąłem od Keia
-Chłopaki... przyrzekam, że jeżeli nie oddacie mi w końcu moich kluczy to was zabiję.
Powiedział Kei wstając i idąc w ich stronę.
-No naprawdę Kei... chcemy tylko sprawdzić czy z Akim wszystko w porządku.
-Nie łatwiej by było zapukać?
-A co, przeszkadzamy?
Jak zwykle Kei zaczął się wykłócać z chłopakami. Nie wiem czemu, nagle zacząłem się śmiać. Cała czwórka spojrzała na mnie dziwnie.
-Przepraszam was. Po prostu... cieszę się, że wszystko wróciło do normy.
-Ooo... Akii. Jesteś taki uroczy♥!
Wykrzyknął Soichiro, rzucając się na mnie i przyduszając mnie do łóżka.
-Soichiro... mógłbyś mnie puścić? Duszę się..
-Nie mogę, kiedy brzmisz tak niewinnie. Jesteś taki słodziaszny.
Pierwszy raz zdarzyło mi się nie panikować wewnętrznie, kiedy Soichiro mnie dusił. Chyba to było przez ulgę, spowodowaną powróceniem wszystkiego do normy. Całe szczęście chłopcy, zaraz podeszli by zmusić go, żeby przestał mnie dusić. Poczułem wtedy dziwne ciepło w sercu. Soichiro, Shun, Kazuo… Kei. Ich dziwne akcje, ciągłe kłótnie, wszystko to wydało mi się nagle zbyt znajome. Jakbym miał z tym do czynienia od zawsze. Przez chwilę poczułem się tak… jakby naprawdę byli moją rodziną. Mimo ciągłych kłótni i bójek wspierali się i zawsze mogli na sobie polegać. Nie wiem jak wygląda ,,prawdziwa rodzina” bo znam ją tylko ze słyszenia. Ale wydawało mi się, że można tak nas nazwać. Nawet jeżeli oni by się tego wypierali, myślę, że w jakimś stopniu naprawdę uważają się za rodzinę. Może nawet… mnie po części też.  Jeżeli chodziło o mnie, mógłbym tak żyć na zawsze.

sobota, 6 lipca 2013

Aki x Kei XXII- Dziwna przyjaźń

Tak, wiem, że się trochę spóźniłam. Ale jest tylko kilkadziesiąt minut po sobocie. Nie łatwo dotrzymywać terminów, gdy przez cały dzień jest się zajętym. ;_; Sorki Andy ;_;
Ale wielkie dzięki Chiimamire. Uwielbiam czytać kiedy oceniacie mojego bloga. A twoja wypowiedź tchnęła we mnie falę nowych sił :D
Arigato :3

 

*Kei*
Ulżyło mi kiedy mały zasnął. Nie chciałem okazywać jak bardzo się martwię. Mogłem się nim zaopiekować zamiast iść do pracy. To przeze mnie był teraz chory. Oby jak najszybciej wyzdrowiał. Odsunąłem dłoń od twarzy Akiego i zadzwoniłem do Agencji.
-Kei? Dawno nie dzwoniłeś, zdążyłem się stęsknić. Może chciałbyś się umówić i ze mną spotkać?
Głos szefa w słuchawce doprowadzał mnie do szału. Zwłaszcza kiedy rzucał tego typu tekstami.
-Jest Shun? Muszę z nim pogadać.
-Oschły jak zwykle. Zdradzasz mnie z Shunem? A może ty, Shun, Soichiro i chłopaczek, który u ciebie mieszka...
-Jest Shun czy nie? Śpieszy mi się.
-No wiesz co? Tak rzadko rozmawiamy, a ty już chcesz mnie opuścić?
Ze wszystkich sił starałem się powściągać gniew. Widocznie było to już słyszalne, bo szef w końcu odpuścić.
-No już, już. Nie gniewaj się. Zaraz zawołam Shuna.
Po krótkim opisie sytuacji, Shun obiecał przyjść. Usiadłem przy małym. Niepokoiło mnie, że miota się przez sen. Zastanawiałem się co mam mu powiedzieć, kiedy się obudzi. Może będzie najlepiej jak wszystko mu opowiem? Pukanie do drzwi wyrwało mnie z zamysłu. Oczywiście to pukanie było oznaką jako takiego szacunku, bo zanim podszedłem do wyjścia wparowali do pokoju Shun, Soichiro i Kazuo. Mogłem się domyślić, że przyjdą w trójkę.
-Cześć Kei. Jak się czuje Aki?
-Poprosiłem cię, żebyś tu przyszedł właśnie po to, żebyś sprawdził jak się czuje.
-Wiesz Kei, mógłbyś czasem nas zaprosić bez konkretnego powodu. Poczulibyśmy się bardziej dowartościowani.
Powiedział Kazuo, rozwalając się na kanapie.
-Nie przypominam sobie, żebym zapraszał ciebie i Soichiro.
-Keei... jak możesz być taki okrutny?! Po tym wszystkim przez co przeszliśmy teraz tak nas traktujesz!
Powiedział Soichiro rzucając mi się na szyje i zalewając się udawanymi łzami.
-Puszczaj mnie kretynie! Mówiłem ci już, żebyś nie przekraczał mojej granicy!
Nie traktuj mnie tak Kei! Po tym wszystkim co przeszliśmy, teraz mnie odpychasz!
Ciągle zacieśniał swój uścisk, prawie mnie dusząc.
-Puszczaj kretynie! Zaraz mnie udusisz!
Z braku innych możliwości wymierzyłem mu cios w brzuch. Uścisk zelżał a sam Soichiro osunął się na podłogę.
-...jak możesz być taki okrutny...
-Minąłeś się z przeznaczeniem Soichiro. Powinieneś być aktorem.
-Zaskakujące, że ty się nie zatrudniłeś jako płatny morderca.
Naszą rozmowę przerwał Shun, klękający przy łóżku Akiego.
-Możecie być trochę ciszej? Kei, próbuję pomóc twojemu chłopakowi.
Kiedy się do nas odwrócił zobaczyłem Akiego. Był przykryty kołdrą pod samą szyję, jego twarz była cała czerwona a włosy mokre i potargane. Nagle Soichiro magicznie odzyskał siły.
-Giaaa!♥ Aki wygląda tak uroczo jak jest chory!
Pobiegł do łóżka tak szybko, że nie zdążyłem go złapać. Całe szczęście Kazuo stał na tyle blisko, by go pochwycić.
-Naprawdę, mógłbyś się odrobinkę uspokoić Soichiro. Aki jest w złym stanie, odpuścił byś mu.
-Ale wygląda taaki kawaii! ♥
-Życie ci niemiłe, Soichiro?! Bo jeżeli zależy ci na szybkiej śmierci, dotknij Akiego a przyrzekam, że ci to załatwię!
-Nasz Kei ma chyba zły humoor!
-Soichiro, serio chcesz wkurzyć Keia? Wygląda jakby serio był gotowy cię zabić. Ale z drugiej strony Kei, mógłbyś nas zacząć szanować.
Wtrącił się w naszą rozmowę Kazuo.
-Powiedziała męska prostytutka.
-Przyganiał kocioł garnkowi! Też sypiasz za kasę!
-Nigdy nie prosiłem, żebyście się ze mną zadawali!
-Jasne! Gdyby nie my, byłbyś odludkiem spędzającym całe dnie w tym cholernym parku!
-I bardzo dobrze! Przynajmniej nie musiałbym się użerać z bandą debili!
Kłótnia przybrała na sile do tego stopnia, że Soichiro uwolniony z uścisku Kazuo wycofał się w stronę ściany, odsuwając się ode mnie i Kazuo.
-Myślisz, że tak łatwo znosić twoje humorki?! My też mamy cię serdecznie dosyć!
-W takim razie po co ciągle mnie nękacie?!
-Bo kurna myśleliśmy, że jesteśmy przyjaciółmi!
-Daj spokój Kazuo! Nawet największy kretyn by zauważył, że to nie jest przyjaźń!
-No właśnie! Zastanawiam się jakim cudem w ogóle zaczęliśmy się z tobą przyjaźnić!
Może i byłem przewrażliwiony, przez chorobę Akiego. Tak naprawdę byłem wściekły na siebie, że do tego dopuściłem, więc frustracje przelewałem na tych, którzy byli najbliżej.
-Też się zastanawiam! Nawet nie masz pojęcia ile razy przeklinałem dzień, w którym przydzielono mnie do twojego pokoju!
-Taaak?! Szczerze mówiąc też od dawna mam cię dość! Najlepszy przyjaciel, dobre sobie!
-Skoro aż tak ci przeszkadzam to po cholerę dalej tutaj przychodzisz!?
Kazuo już chciał odpowiedzieć, ale w tym czasie wtrącił się Shun.
-MOŻECIE SIĘ ŁASKAWIE PRZYMKNĄĆ?! STARAM SIĘ POMÓC AKIEMU, WIĘC ZAMKNIJCIE SIĘ DO CHOLERY! JEŻELI MACIE JAKIEŚ KŁOPOTY NIE WYŻYWAJCIE SIĘ NA SOBIE, TYLKO JE ROZWIĄŻCIE KURNA!
Shun pierwszy raz podniósł głos. Byliśmy tak zszokowani, że wszyscy zamilkliśmy. Nastąpiła niespokojna cisza. Kazuo, Soichiro i ja baliśmy się kolejnego wybuchu Shuna, który wrócił do badania Małego.
-...więęc... Soichiro? Jak tam twój chłopak?
Zapytał Kazuo, powoli i cicho, jakby bał się, że gwałtowne dźwięki znowu sprowokują Shuna.
-Cieszę się że pytasz. Miałem wam o tym powiedzieć, przy najbliższej okazji, ale Aki odwrócił moją uwagę.
Wzmianka o chłopaku Soichiro jakby pobudziła go do życia. Ciężko mi było to przyznać, ale Kazuo nieźle to wymyślił. Przez jakieś pół godziny Soichiro opowiadał o Yuichim i ich pierwszej nocy. Nie zauważyłem nawet kiedy kłótnie poszły w niepamięć. Po dłuższej rozmowie Shun wreszcie dobrał się do głosu.
-Nie miałem serca wam wcześniej przerywać. Aki ma wysoką gorączkę, ale to chyba nic groźnego. Przede wszystkim musisz obalić objawy. Kup leki przeciwgorączkowe, przeciwzapalne, coś na ból gardła i dopilnuj, żeby dużo spał i pił.
-Wielkie dzięki Shun. I sorki, że się wściekłem.
-Nie martw się Kei. Każdemu z nas się zdarza. Nawet mi.
Powiedział Kazuo opierając się o brzeg łóżka. Mały spał słodko, więc chłopcy zostali jeszcze trochę. Kiedy się zmyli poszedłem do apteki po leki, które kazał mi Kupić Shun. Bałem się zostawić małego samego, więc spieszyłem się, żeby jak najszybciej wrócić. Kiedy byłem już z lekami, dzieciak w moim łóżku wyglądał równie źle co wcześniej. Zacząłem szykować dla niego leki i okład, przeklinając się, że to przeze mnie jest w takim stanie. Usiadłem na brzegu łóżka, kładąc zimny okład na rozpalone czoło dzieciaka. Otworzył oczy, spoglądając na mnie nieobecnym wzrokiem.
-Jak się czujesz?
-Źle... jest mi gorąco, boli mnie głowa i gardło...
Powiedział słabym głosem. Zrobiło mi się go szkoda, był taki biedny.
-Musisz wziąć leki.
Pomogłem mu usiąść i podałem mu kilka tabletek. Boże... błagam, żeby wyzdrowiał... żeby nic mu nie było...
 
*Aki*
Było mi na zmianę zimno i gorąco. Bardzo dużo spałem. Kei budził mnie co jakiś czas, czasem zmieniając mi okład, dając jedzenie albo leki. Mimo chwilowych pobudek ciągle się czułem jakbym był w półśnie. Nie wiem ile dni spałem, kiedy obudziłem się już na dobre, była noc. Leżałem na skraju łóżka, dokładnie opatulony kołdrą. Na przeciwległym krańcu materaca leżał Kei. Przez moją chorobę, całkowicie zapomniałem dlaczego byłem na niego zły. Ale... kiedy patrzyłem na jego śpiącą twarz targały mną sprzeczną emocje. Nie wiedziałem czy mam go uderzyć, czy się do niego przytulić. Nie chciałem, żeby myślał, że już mu wybaczyłem, ale skoro spał postanowiłem mu na tę jedną noc darować. Dalej źle się czułem, ale długi, głęboki sen poprawił nieco moje samopoczucie. Przysunąłem się do Keia i oparłem głowę na jego piersi. Ciągle byłem senny. Dzięki bliskości Keia, szybko zasnąłem.