sobota, 27 września 2014

Zajączek LXIII - Fumiko

Obiad wlókł się niemiłosiernie długo. W dodatku Tochi i Rei o mało co się wcześniej nie pobili... znowu. W sumie było to nawet zabawne, że Tochi zachowywał się jak dziecko. Chociaż raz on a nie ja. Jedliśmy w całkowitej ciszy, przerywanej tylko szczękotem sztućców. W końcu z talerzy zniknęła delikatna polędwica a mnie dzieliło tylko kilka minut od powrotu do domu.
- Tochi, zanim wrócisz do siebie mamy tylko jedną sprawę - Powiedziała jego matka, gdy już mieliśmy się zbierać - Jesteś pewny, że coś czujesz do tego chłopaka?
Spojrzałem na nią niepewnie. Żartowała sobie? Oczywiście, że Tochi coś do mnie czuł. Kochał mnie. Co jeszcze musiał zrobić, żeby to zrozumiała?
- Oczywiście, że jestem pewny. Przykro mi, że was zawiodłem, że zakochałem się w facecie i  zostałem leśniczym, ale się nie zmienię. Jeżeli chcieliście, żebym tutaj przyjechał, żeby mnie zmienić to niestety, ale nic z tego. Wracam do siebie.
- Przykro nam, że tak nas odbierasz. Jednak wiedz, że tolerujemy to, kim jesteś. Prosimy tylko, żebyś wysłuchał nas po raz ostatni.
Kiwnęła głową w stronę jednego ze służących. Ten ukłonił się i zniknął za drzwiami, prowadzącymi na korytarz. Po chwili wrócił. Towarzyszyła mu, w co ciężko mi było uwierzyć, dziewczyna. Niewiele niższa od Tochiego, o blond włosach do ramion, dużych, zielonych oczach i łagodnych rysach twarzy.
- To jest Fumiko. Może ją pamiętasz, znaliście się jeszcze jako dzieci. Pomyśleliśmy, że możesz się ucieszyć, że się spotkacie.
Dziewczyna, przedstawiona jako Fumiko opuściła głowę z widocznym rumieńcem. Oni chyba nie mówili poważnie? Poczułem ukłucie w sercu. Sama myśl, że Tochi mógłby mnie wymienić na jakąś dziewczynę sprawiał mi ból.
- Żartujecie sobie, prawda? Wiecie, że zakochałem się w facecie i dlatego przyprowadzacie tutaj dziewczynę, o uderzająco podobnej urodzie jak on, z nadzieją, że stanę się nagle ,,normalny"? Co muszę zrobić, żebyście zrozumieli, że kocham zajączka? 
Kamień spadł mi z serca. Przez krótką chwilę naprawdę się bałem. Ciekawe, czy Tochi czuł się tak samo, jak dowiedział się o Minako.
- Przemyśl to Tochi. Możesz odzyskać godność w naszych oczach oraz chociaż udawać normalnego. Czy nie jest to lepsze od życia w małej, leśnej chatce i chodzenia z chłopakiem? Z rodu Takeda, ale to wciąż chłopak.
- Ale chłopak, którego kocham. Dzięki za zaproszenie, miło było was zobaczyć. Idziemy zajączku.
Tochi złapał mnie za rękę, ciągnąc w stronę drzwi.
- Wybacz Fumiko, że musiałaś przyjeżdżać - Rzucił jeszcze. Byłem pewny, że wyciągnie mnie na dwór, ale zatrzymał się dosłownie krok przed wyjściem z jadalni.
- A właśnie, jeszcze jedno – Rzucił do rodziców. Nim zdałem sobie sprawę, co robi, Tochi objął mnie w pasie, całując namiętnie. Moje policzki przybrały barwę soczystej czerwieni. Przywykłem do tego, że mnie całował, ale... przy jego rodzinie... to był zupełnie nowy poziom zażenowania. Tochi oczywiście wydawał się tym kompletnie nie przejmować. Bez krępacji patrzył na swoją rodzinę. Nie muszę chyba mówić, że byli więcej niż zszokowani. W końcu Tochi uwolnił mnie z swoich objęć. Podparłem się o ścianę, żeby utrzymać równowagę. Miałem wrażenie, że drżące nogi zaraz odmówią mi posłuszeństwa.
- Miło było was spotkać. Bywajcie.
Złapał mnie za rękę, ciągnąc za sobą. Starałem się nie odwracać. Nie miałem ochoty patrzeć na spojrzenia jego rodziny. Chciałem upomnieć się o moje rzeczy, ale Tochi wyglądał na zbyt poirytowanego, żeby teraz się go o coś pytać. Szedłem grzecznie za nim, aż doszliśmy do samochodu.
- Jednak pan wraca, paniczu? - Zapytał szofer, uchylając nieco okno.
- Tak, wracam.
Odpowiedział, nieco już spokojniej. Zająłem miejsce w limuzynie. Po chwili ruszyliśmy. Przez chwilę jechaliśmy w ciszy. Postanowiłem poczekać, aż Tochi się nieco uspokoi, zanim spróbuję do niego zagadać.
- Przepraszam, zajączku - Odezwał się w końcu.
- Nic się nie stało. Przecież... to nie twoja wina.
Przecież to nie wina Tochiego, że jego rodzina jest jaka, jest. Jednak sprawa z Fumiko nie dawała mi spokoju. Wiem przecież, że Tochi mnie kocha, ale... czy naprawdę mogę się równać z dziewczyną? Przecież, jakby się nad tym zastanowić nigdy nawet nie byliśmy na randce. W dodatku Tochi cały czas musiał przebolewać fakt, że pewnego dnia będę musiał ożenić się z Minako. Wbiłem wzrok w podłogę, zaciskając pięści na spodniach.
- T-tochi..?
- Tak?
- J-ja... ja...
Tochi przysunął się koło mnie. Nie popędzał nie. Czekał, aż się wysłowię.
- Ja... ja chciałem. Ch-chodźmy na randkę!
Zacisnąłem powieki. Nie wiem czemu, szykowałem się na złośliwy komentarz, może śmiech. Po chwili ciszy zerknąłem na Tochiego. Wyglądał, jakby zupełnie nie wiedział, co ma zrobić. Nic dziwnego, musiał być wyjątkowo zaskoczony.
- Zajączku...
- N-nieważne! Zapomnij! J-ja nic nie mówiłem.
Odwróciłem się w stronę okna. W jego odbiciu zobaczyłem moją twarz. Była wręcz żałośnie czerwona. Opuściłem głowę, kiedy poczułem, jak Tochi delikatnie obejmuje mój brzuch.
- Bardzo chętnie pójdę z tobą na randkę.
Wyszeptał cicho, prosto do mojego ucha. Nie wiem czemu, ale jego głos wywołał u mnie dreszcze.
- Gdzie chcesz iść?
- D-do jakiegoś mało znanego baru. Najlepiej nie uczęszczanego przez nikogo.
- Masz ciekawe wyobrażenia randki, zajączku.
- A co ty myślisz?! Jakbyś zapomniał należę do rodu Takeda! Nie mogą się dowiedzieć, że umawiam się z facetem.
Nagłe szarpnięcie za koszule gwałtownie powaliło mnie na siedzenia. Tuż nade mną pochylił się Tochi.
- A co w tym złego?
Przymknąłem oczy, kiedy odgarniał z mojego czoła kosmyk włosów.
- B-bo... to nie jest normalne...
- A jakie to ma znaczenie?
Nie odpowiedziałem, odwracając głowę w stronę okna. Całe szczęście, były tu przyciemniane szyby. Nie zniósłbym chyba, gdyby ktoś z sąsiedniego samochodu zobaczył mnie w takiej sytuacji. Tochi złożył na moich ustach namiętny pocałunek. Zamknąłem oczy, zaciskając dłonie na siedzeniach samochodu. Chude zimne palce zaczęły przejeżdżać od moich bioder w górę. Otumaniony wszechogarniającą przyjemnością nie poczułem nawet, kiedy samochód się zatrzymał. Czekała nas długa droga, nawet się nie spodziewałem, że możemy się zatrzymać. Dopiero ciche pukanie oraz opuszczana szyba przypomniała mi, że jesteśmy w samochodzie.
- O, witaj dziadku - Powiedział bez krępacji Tochi, podnosząc głowę w stronę okna. Zacisnąłem oczy, czując, jak zalewam się rumieńcem.
- Dz-dzień dobry - powiedziałem cicho.
- Cześć. Wybaczcie, że przeszkadzam. Kazałem was tu przywieźć. Tochi, chyba nie chciałeś wyjechać bez pożegnania?
- Jasne, że nie. I tak byśmy tu przyjechali.
- Oczywiście...
Dziadek Tochiego przewrócił oczami. Tochi podszedł do okna, żeby go uściskać.
- Odwiedź mnie jeszcze kiedyś.
- Obiecuję.
- A właśnie, zapomniałbym ci coś dać - Dziadek Tochiego wręczył mu małą saszetkę - Dobrze się nim opiekuj.
Mówiąc to spojrzał na mnie. Nie byłem pewny, czy mówi to o mnie, czy o roślinach.
- Trzymaj się Usagi. Uważaj na mojego wnuczka.
- O-oczywiście...
Uśmiechnął się po raz ostatni. Potem szyba ponownie się podniosła odgradzając nas od siebie. Cały czerwony usiadłem, chowając twarz w dłoniach.
- To było żenujące...
- Daj spokój, zajączku. To tylko mój dziadek. Zresztą... jeszcze kilka minut i mógłby nas przyłapać w o wiele gorszej sytuacji.
- Naprawdę? Jakoś mi się nie wydaje.
- Zakład?
Tochi ponownie przewalił mnie na siedzenia.
- Dobra, dobra, dobra! Zgadzam się z tobą! Wypuść mnie.
- Jesteś taki nieśmiały zajączku.
Tochi delikatnie przejechał kciukiem po mojej wardze. Odruchowo zacisnąłem uda.
- P-poczekaj chwilę... jesteśmy w samochodzie.
- No i?
- To nawet nie jest twój samochód.
Spróbowałem się wyszarpać, ale jedyny efekt był taki, że spadłem na podłogę w aucie.
- Uspokój się zajączku. Czeka nas długa droga.
- Mało mnie to obchodzi! Masz się do mnie nie zbliżać.
Tochi spojrzał na mnie z tym swoim rozbrajającym uśmiechem. Mimo to starałem się utrzymać silną wolę.
- No dobrze, dobrze. Chodź tutaj.
Wyciągnął rękę w moją stronę. Niepewnie znowu usiadłem koło niego.
- Skąd ten pomysł na randkę.
- J-jak coś ci się nie podoba nigdzie nie musimy iść.
Tochi delikatnie objął moją szyję.
- Jasne, że chcę iść z tobą na randkę. Ale nigdy bym się nie spodziewał, że to ty mnie na nią zaprosisz. To tak bardzo... nie w twoim stylu.
Odwróciłem głowę, robiąc się jeszcze bardziej czerwony.
- B-bo... no bo... pomyślałem, że... że ostatnio... tak wiele się dowiedziałeś... o Minako i... i... wydaje mi się, że... zrozumiałem trochę, jak mogłeś się poczuć... i...
- Aha, rozumiem - Tochi oparł głowę na moich kolanach, patrząc m w oczy - Jesteś zazdrosny o Fumiko.
- C-co - Odwróciłem czerwoną twarz w stronę okna. Nawet jeżeli tak myślałem, wolałem, żeby Tochi o tym nie wiedział - N-nie... nie wiem o czym mówisz.
- Poczułeś się zazdrosny i uznałeś, że czułem się tak samo. Dlatego chciałeś iść na tę randkę.
- Nie wiem o czym mówisz.
Starałem się nie patrzeć na Tochiego, ale i tak czułem na sobie jego przeszywające spojrzenie.
*Jeszcze tylko kilka godzin... wytrzymam. Tylko nie dać mu się zdominować*
Spojrzałem na Tochiego. Miał zamknięte oczy. Czyżby spał? Wyglądał tak niewinnie, spokojnie. Tylko dlaczego musiał spać akurat na moich nogach? Czułem się trochę niekomfortowo. Ale z jakiegoś powodu nie mogłem oderwać wzroku od jego twarzy. Położyłem dłoń na jego policzku.
*C-co ja wyprawiam?!*
Szybko zabrałem rękę. Miałem szczęście, że go nie obudziłem. Już widziałem ten jego uśmiech i spojrzenie pełne wyższości. A potem... szlag, nawet przez chwilę nie mogłem o nim nie myśleć. Zamknąłem oczy, opierając głowę o szybę. Jeszcze po chwili poczułem ciepłą dłoń obejmującą moją rękę. Potem chyba zasnąłem.

niedziela, 21 września 2014

Zajączek LXII - Teatr


- Ekhm... Paniczu Tochi? Panie Usagi?
Obcy, dziewczęcy głos przerwał mi śnienie o byciu bohaterem podczas apokalipsy zombie. Mruknąłem cicho, wiercąc się na łóżku. Coś ciepłego przejechało po moich włosach. Zaraz potem trzaśnięcie drzwiami uświadomiło mi, że właściciel damskiego głosu opuścił pokój.
- Wstawaj zajączku. Zaraz powinni podać śniadanie. Nie chcesz chyba, żeby Rei tu przyszedł.
Z trudem otworzyłem oczy i spojrzałem na łóżko Tochiego. O dziwo było puste. Dopiero po chwili zorientowałem się, że nie leżę dokładnie na łóżku, ale na piersi Tochiego. Usiadłem gwałtownie, jeszcze szybciej się czerwieniąc. Tochi również usiadł, opierając się o materac.
- Wyjaśnisz mi, co robisz na moim łóżku? - Powiedziałem zażenowany i poirytowany. Normalnie bym się tym tak nie przejął, gdyby nie widziała tego ta pokojówka.
- Położyłem się tutaj w nocy. Nie pamiętasz?
No tak... sam przecież pozwoliłem mu ze mną spać. Kiedy powiedziałem, że rozumiem, dlaczego uciekł, Tochi przyszedł do mojego łóżka. Przez dłuższy czas przytulał mnie i całował. Całe szczęście nie spaliśmy ze sobą w ,,ten" sposób. Gdybym tak jak zawsze miał teraz na sobie koszule Tochiego sytuacja ta byłaby jeszcze bardziej żenująca.
- N-nie wiedziałem, że zostaniesz tu na całą noc. Wiesz jak to wyglądało?
- Jasne, że wiem - Tochi czule przejechał dłonią po moim policzku - Ale jakie to ma znaczenie?
- T-takie, że to żenujące...
Nagle usłyszałem za sobą skrzypnięcie drzwi. Zamarłem, robiąc się jeszcze bardziej czerwony. O ile spanie na jednym łóżku mogło w jakiś sposób wyglądać niewinnie to scena, w której siedzę okrakiem na biodrach Tochiego bynajmniej nie można było uznać za dwuznacznej.
- Dzień dobry Tochi, Usagi - Powiedziała para dziewczęcych głosów, jednym tonem. Świetnie... brakowało tylko Reia i ich rodziców - Rodzice mówią, żebyście już wstawali. Skoro uparłeś się, żeby wracać do siebie już dzisiaj, mógłbyś chociaż z nami zjeść, a nie zabawiać się od rana z Usagim.
- Ch-chwileczkę... - Szybko zszedłem z łóżka, stając przed dziewczynami. Obie ubrane były w błyszczące, zielone koszulki od piżam i krótkie spodenki, takiego samego koloru. Na nogach miały również zielone, puchate kapcie  - Wiem, jak to wygląda, ale to naprawdę nie jest tak. Przecież Tochi...
- Daj spokój, zajączku. Chodźmy na śniadanie.
Dziewczyny uśmiechnęły się łagodnie. Ich uśmiechy wyglądało zaskakująco szczerze, jednak obracałem się wśród biznesmenów zbyt długo, żeby nie być w stanie poznać fałszywego uśmiechu. Dziewczyny odwróciły się z gracją i opuściły pokój. Usiadłem ciężko na łóżku, koło Tochiego.
- Dobra, chodźmy zajączku. Zaraz będą się czepiać, czemu tak długo nas nie ma.
Bez słowa udałem się do sali jadalnej. Wszyscy już tam czekali. Cholera, serio spałem aż tak długo?
- Trochę wam to zeszło - Powiedziała chłodno matka Tochiego, ubrana w gustowny szlafrok, spod którego widać było czarny podkoszulek, który miała na sobie oraz dresowe spodnie. Byłem lekko zaskoczony, że jedzą śniadanie w piżamach... i to jeszcze całą rodziną.
- Dzień dobry... - Powiedziałem cicho, siadając przy stole koło Tochiego.
- Więc, jak długo masz zamiar tu pozostać, Tochi? - Zapytała jedna z jego sióstr.
- Jeszcze dzisiaj planuję wrócić.
Dyskretnie westchnąłem z ulgą. Miałem już dość tych odwiedzin. Pomimo, że trwały tylko dwa dni. Właściwie jedyną przyjemną rzeczą, oprócz odwiedzin u dziadka Tochiego były dobre warunki mieszkalne i jedzeniowe.
- Dlaczego tak szybko? Zostań chociaż na kilka dni - Głos jego ojca był zaskakująco oschły.
- Darujcie sobie uprzejmości. Wiem doskonale, że nie jestem tu mile widziany. Na pewno nie jako pospolity, biedny leśniczy, który zakochał się w facecie. Nie zrobicie ze mnie prawnika. Nigdy. Dlatego nie mam zamiaru tutaj wracać. Wolę żyć tak, jak do tej pory. Jestem zdecydowanie bardziej szczęśliwy, niż kiedy mieszkałem z wami.
- Przestań się denerwować Tochi - Wtrąciła jego matka - szanujemy twoją decyzje. Szkoda, że musisz wracać, ale skoro taka jest twoja wola... może jednak zostaniesz chociaż kilka godzin?
Tochi chwilę się zastanawiał. Spojrzał na mnie, jakbym miał odpowiedzieć za niego. Wzruszyłem lekko ramionami, żeby uniknąć odpowiadania.
- Niech będzie. Zostaniemy kilka godzin.
Rodzice Tochiego pokiwali głowami. Przez chwilę byłem pewny, że widzę złośliwy błysk w ich oczach. Miałem jednak nadzieję, że to tylko tak mi się wydaje.
- Mam tylko nadzieję, że nie spędzimy tego czasu nad paragrafami prawniczymi.
- Nie martw się - Powiedziała któraś z sióstr - Pomyśleliśmy, że udamy się do teatru. Po obiedzie będziesz mógł wrócić do swojego dennego lasu.
Tochi zignorował obrazę. W sumie, skoro prawdopodobnie miał nie widzieć się ze swoją rodziną przez kolejne kilka lat mógł znieść jeden dzień.
  Po godzinie byliśmy już w teatrze. Rodzice Tochiego mieli jakieś zajęcia, więc udaliśmy się tylko z jego rodzeństwem. Ciekawe, jak wiele musieli poświęcić, żeby tutaj być. Wybraliśmy się do teatru na ciekawą sztukę, pokazującą problemy trzeciego świata, przestawione w bliskiej nam rzeczywistości. Całkiem ciekawy pomysł, zobaczyć bloki, czasem domki jednorodzinne i przymierające z głodu i pragnienia, nawet całkiem zamożne rodziny. Dawno nie byłem w teatrze. Nagle poczułem, jak Tochi, siedzący koło mnie, łapie mnie za rękę. Spojrzałem na niego. Uśmiechnął się, nawet nie odwracając głowy w moją stronę. Splótł nasze dłonie, cały czas patrząc na scenę. Serce nagle mi zabiło niesamowicie mocno. Dlaczego tak się przejąłem tym, że trzyma mnie za rękę? Przecież i tak nikt nas nie widział. A może to dlatego... że pierwszy raz byliśmy na czymś w rodzaju randki? Fakt, faktem, że teatr to zupełnie coś innego niż łażenie całe dnie po lesie. W sumie... czy kiedykolwiek byliśmy na czymś, co można nazwać randką. Zresztą, nawet gdyby Tochi mnie zaprosił, nie wiem, czy byłbym w stanie odpowiedzieć ,,tak". Przełknąłem ślinę. Starałem się skupić na spektaklu. Moje serce jednak złośliwie nie chciało bić spokojniej. Właściwie odetchnąłem z ulgą, gdy przedstawienie się skończyło a Tochi puścił moją rękę. Dziwne, ale nawet nie rozmawiali o tym, jak im się podobało. Wszyscy wyglądali, jakby najchętniej wrócili już do domu.
- Niezbyt dobrze się dogadujecie - Rzuciłem, kiedy wracaliśmy już do posiadłości Tochiego.
- Tak było zawsze - Odpowiedział spokojnie Tochi, który siedział tuż koło mnie - Tym bardziej nie mogę zrozumieć, dlaczego chcieliście gdzieś ze mną jechać.
- Nie widzieliśmy się tyle czasu, wypadałoby gdzieś wyjść razem.
Rei spokojnie wstał z fotela, naprzeciwko nas i usiadł tuż koło mnie. Oparł się o moje ramie i pochylił nieco, przysuwając do Tochiego. Poczułem się otoczony, zwłaszcza kiedy Tochi niepokojąco mocno ścisnął moją dłoń.
- Dzisiaj i tak planujesz wracać... - Zaczęła jedna z dziewczyn.
- Co ci więc zaszkodziło, że spędziłeś te kilka godzin z nami? - Dokończyła druga. Tochi nie odpowiedział. Był zbyt zajęty próbą, zabicia Reia spojrzeniem.
- To... może ja się przesiądę? - Zapytałem cicho.
- Daj spokój. Siedź spokojnie. Nikomu nie przeszkadzasz - Powiedział Rei, jednym ramieniem obejmując moją szyję - Chyba, że Tochiemu. Braciszku, przeszkadza ci, że Usagi tu jest?
- Bynajmniej - Tochi mocniej ścisnął moją rękę - Ale przeszkadza mi, że się do niego kleisz. Byłbym więc wdzięczny, gdybyś przestał.
- Ojj... przeszkadza ci to? Wybacz, nie wiedziałem. Usagi, a tobie to przeszkadza?
Nim zdążyłem odpowiedzieć, Rei wyrwał mnie z ucisku Tochiego i posadził sobie na kolanach.
- EJ, chwila! Tak, przeszkadza mi to! Możesz mnie puścić?!
Tochi wyglądał jakby zaraz miał zamiar udusić swojego brata.
- Rety... w ogóle nie znasz się na żartach.
- Być może, ale i tak mnie puść.
Zerknąłem na Mei i Su. W spokoju czytały sobie książkę, kompletnie się nie przejmując, obecną sytuacją.
- Dość tego, Rei. Zostaw go w tej chwili.
- Jesteś naprawdę nudny Tochi.
Korzystając z chwili nieuwagi, wyrwałem się Reiowi i usiadłem pod oknem, koło Tochiego.
- To takie urocze, że twój chłopak tak się mnie boi. ♥
- Słucham? Wcale się ciebie nie boję. Po prostu wolę się trzymać jak najdalej od ciebie.
- Nawet to, jak bardzo jesteś zimny wydaje mi się urocze.
Tochi spojrzał na zimno na Reia, ściskając moją dłoń.
- Posłuchaj Rei, jeżeli zbliżysz się do niego jeszcze raz, obiecuję, że tego pożałujesz.
- Uuu... już się boję. A co, naślesz na mnie te swoje zwierzaki? Muszę to zobaczyć.
- Nie martw się Usagi - Powiedziała nagle jedna z dziewczyn, nie podnosząc wzroku znad książki - Ciągle się kłócą. Było tak od zawsze. Chwilę się poprzekomarzają i im przejdzie.
- W najgorszym wypadku zaczną się bić. Ale to raczej mało prawdopodobne.
- Skoro ledwo się znoszą, to właściwie po co to wyjście? Nie wyglądało jakbyście się dobrze bawili.
Obie dziewczyny spojrzały najpierw na mnie, potem na siebie a potem wróciły do swoich książek. Nie odpowiedziały. Pewnie chodziło tylko o to, że ich rodzice tego od nich oczekiwali. Oparłem się o szybę, starając się ignorować kłótnie. Nie mogłem się doczekać, aż wyjedziemy stąd. Miałem dosyć tej przerażająco zimnej atmosfery, która tu panowała.

niedziela, 14 września 2014

Zajączek LXI - Zrozumienie


 

Na pożegnanie dziadek Tochiego wręczył mu kilka saszetek z nasionami oraz torebki z herbatą. Miałem wrażenie, że mrugnął do niego porozumiewawczo, ale mogło mi się tylko wydawać. Potem ruszyliśmy w drogę powrotną do domu Tochiego.

- Twój dziadek jest miły... - Powiedziałem, przerywając ciszę panującą w samochodzie.

- Wiem. Od zawsze lubiłem spędzać z nim czas. Szkoda, że tak rzadko tu przyjeżdżam.

- Może nie powinienem tu przyjeżdżać? Nie widzieliście się od lat, nie powinienem przeszkadzać wam w spotkaniu.

- Daj spokój zajączku. Jasne, dawno nie widziałem się z dziadkiem, ale cieszę się, że cię poznał. Może nie byłoby drugiej takiej okazji. Nie wiadomo jak długo tu zostaniemy, a bardzo mi zależało, żeby cię poznał.

Uśmiechnął się i delikatnie ścisnął moją rękę. Odwróciłem zaczerwienioną twarz w stronę okna.

- Hej Tochi… Czy gdyby Rei się nie pojawił, wróciłbyś tu kiedyś?

Wzruszył ramionami - Nie mam pojęcia. Prawdopodobnie nie.

- I nie tęskniłbyś za rodziną? Rodzeństwem? Rodzicami? Chociaż dziadkiem?

- Widzisz, że nie mam zbyt dobrych relacji z moją rodziną. Za dziadkiem tęskniłem, jasne. Ale w ten sposób było wszystko o wiele prostsze.

- Jak tak możesz? Rozumiem, że nie dogadujesz się z rodziną, ale fakt faktem, że są oni najbliższymi dla ciebie osobami.

Tochi zerknął na mnie z czymś, co można uznać za pobłażanie.

- Wiem, że dla ciebie zajączku rodzina jest naprawdę ważna. Nie wyobrażasz sobie życia bez rodzeństwa, bo są oni ci bliżsi niż ktokolwiek inny. Zwłaszcza dlatego, że w świecie bogactwa i dostatku nie wiedziałeś nigdy, czy możesz komukolwiek ufać. Ale moja rodzina nie była dla mnie tak bliska. To trochę tak, jak ciebie potraktowali twoi rodzice. Tylko, że w moim przypadku było tak ze strony całej rodziny. Rozumiesz mnie zajączku? Naprawdę kocham dziadka, ale gdybym go chociaż raz odwiedził, moja rodzina z pewnością by się o tym dowiedziała i zaciągnęliby mnie z powrotem do domu. A wierz mi zajączku, byłbym fatalnym prawnikiem.

Tochi uśmiechnął się łagodnie. Chciał chyba rozładować napiętą atmosferę. Nie odpowiedziałem mu uśmiechem. Nie rozumiałem, jak można od tak porzucić swoją rodzinę. Co prawda to, co Tochi powiedział miało sens, ale gdyby naprawdę mu zależało znalazłby sposób, żeby spotkać się z dziadkiem, tak jak mi udaje się zatrzymać przy sobie zarówno Tochiego jak i moją rodzinę.

Objął mnie ramieniem. Nic nie powiedział. Było to dla niego rzadkością. Chyba chciał, żebym w spokoju przemyślał jego zachowanie. Oparłem się o jego piersi, z lekkim rumieńcem.

W czasie drogi kilkukrotnie rzucałem spojrzenia w jego stronę. W ostatnim czasie tak wiele się działo... zbyt wiele. Tochi był kimś innym, niż myślałem na początku. Starałem się tym nie przejmować, ale nie mogłem wyrzucić z głowy faktu, że osoba, którą pokochałem jest tak naprawdę kimś zupełnie innym. Wróciliśmy pod dom. Limuzyna wolno wjechała piaszczystą dróżką pod samą willę. Spojrzałem na wspaniałą posiadłość. Dlaczego zwykły, ubogi leśniczy, którego pokochałem musiał mieszkać akurat tutaj? Stokrotnie bardziej wolałem, żeby został najzwyczajniejszym leśniczym.

  Kolacja, składająca się z lekkostrawnych kanapek z kawiorem oraz czerwonego wina minęła w podobnej atmosferze jak obiad. Tym razem jednak Tochi odpowiadał na wszystkie pytania, które mi zadawali. Chyba nie chciał, żebym czuł się jeszcze bardziej nieswojo.

- Mamy do ciebie pytanie, Usagi - Zaczęła matka Tochiego - Do ciebie - Zlustrowała swojego syna zimnym spojrzeniem - Przygotować ci osobny pokój, czy wolisz spać w jednym pokoju z Tochim? - Powiedziała to spokojnie, beznamiętnie, jakby pytała, czy smakował mi obiad, a nie czy będę spać w jednym łóżku z innym facetem. Usiadłem jeszcze sztywniej niż do tej pory, a czerwoną twarz opuściłem tak nisko, jak byłem w stanie. Całe szczęście, nie musiałem odpowiadać. Rei wtrącił się, zanim Tochi zdążył to zrobić.

- Chyba będzie lepiej, jak będą spać w jednym pokoju. Były pokój Tochiego jest pusty i nikt z niego nie korzysta, ale są tam jeszcze łóżka z czasów, gdy dzieliliśmy ten pokój.

Podniosłem spojrzenie na Reia. Nie byłem pewny, czy to na pewno ta sama osoba, którą znam. Od kiedy robił on cokolwiek dla innych? On jednak wydawał się nie przejmować, albo nie zauważać mojego spojrzenia. Rodzicie Tochiego tylko pokiwali głowami. Niezbyt się przejęli tym, że będziemy spać w jednym pokoju. Właściwie nikt się tym nie przejął. Ile Rei im powiedział? Czyżby wiedzieli, że już spałem z Tochim? Miałem wielką nadzieję, że nie.

Wziąłem szybki prysznic w dużej łazience, połączonej z pokojem Tochiego. O dziwo, on nawet nie próbował się do mnie dobierać. Nie wszedł ze mną do łazienki, właściwie nawet się nie odzywał. To nie tak, że byliśmy pokłóceni, ale... jakoś żaden z nas nie przerywał panującej między nami ciszy. Miałem nadzieję, że wszystko się poprawi, gdy tylko wrócimy do niego.

- Wolna łazienka - Powiedziałem spokojnie, wchodząc do pokoju i wycierając włosy ręcznikiem. Tochi podziękował, zajmując moje miejsce. Położyłem się na jednoosobowym łóżku, z daleka od okna. Drugie znajdowało się tuż przy nim. Zacząłem czytać książkę, którą wziąłem z domu. Skończyłem, gdy Tochi skończył się myć i sam położył się do łóżka. Po kilku minutach światła w całym domu były już pozagaszane. Przez chwilę starałem się zasnąć, ale jakoś mi to nie wychodziło. Chciałem wszystko wyjaśnić z Tochim, ale wciąż nie rozumiałem, jak mógł tak postąpić. Pal licho, że przez cały ten czas uważałem go za kogoś innego. Po prostu... za każdym razem, gdy myślałem o tym, jak potraktował swoją rodzinę widzę przed oczami moje rodzeństwo. Może to dlatego tak ciężko mi było to zaakceptować? Co ja gadam, na pewno dlatego. Teraz musiałem tylko zrozumieć, że moja rodzina i rodzina Tochiego to zupełnie co innego. Jasne, schematy bogatych rodzin zawsze były podobne, ale ja w miałem przynajmniej wspierające mnie rodzeństwo i rodziców, który przynajmniej udawali, że im na mnie zależy. Żyłem w przekonaniu, że mam wszystko. Tochi tego nie miał. Dlatego opuścił dom... chciał mieć cokolwiek oprócz pogardliwych spojrzeń jego najbliższych.

- Tochi... śpisz? - Zapytałem cicho.

- Jeszcze nie. Coś się stało? - Jego głos jak zawsze był spokojny, jednak inny niż ten, który słyszałem jak byliśmy u niego czy u mnie.

- Chyba... - zacząłem cicho, chowając twarz w poduszkę - Chyba zaczynam rozumieć.

Odpowiedziały mi kroki, zbliżające się w moją stronę. Chwilę potem Tochi przysiadł na skraju mojego łóżka.

- Nawet nie wiesz, jak się cieszę.

Wyszeptał głosem, przepełnionym czułością. Kamień spadł mi z serca, że znowu zachowywał się normalnie. A jeszcze bardziej, że nie musiałem nic więcej dodawać.  Zmusiłem się, żeby usiąść, głównie po to, żebym ponownie mógł poczuć słodki smak jego ust i ciepły dotyk.

sobota, 6 września 2014

Zajączek LX - Szklarnia


- Powiesz mi w końcu gdzie jedziemy? - Zapytałem po raz któryś, gdy jechaliśmy z Tochim limuzyną w nieznanym mi kierunku.
- Nie. To tajemnica.
Przewróciłem oczami, wyglądając za okno. Tochi złapał mnie za kostkę ciągnąc tak, że położyłem się całkowicie na fotelach.
- Co ty znowu..?
Nie skończyłem. Tochi pochylił się nade mną. Na jego ustach pojawił się typowy dla niego uśmiech. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak podczas tej wizyty mi tego brakowało.
- Cieszę się, że tak dzielnie poradziłeś sobie na tym obiedzie.
- Proszę, nie mów do mnie jak do pięcioletniego dziecka.
- Wiem, że potrafią być nieznośni. Przykro mi, że musiałeś to znosić.
- Mogło być gorzej... mogłem ich znosić sam...
Wbiłem wzrok w spód stolika znajdującego się na środku limuzyny. Tochi uśmiechnął się szeroko, kładąc dłoń na moim policzku i delikatnie całując mnie w usta.
- Jesteś taki słodki...
Nie odpowiedziałem. Cały czerwony wysunąłem się spod niego i oparłem się o drzwi.
- Możemy pogadać?
Tochi uśmiechnął się, zaciskając lekko wargi. Wiedział o co mi chodzi.
- Nie chciałem, żebyś poznawał tą gorszą część mnie. Ale moja rodzina jak nikt umie wyprowadzić mnie z równowagi.
- Ledwo zniosłem to, że tak naprawdę jesteś milionerem a teraz nagle okazuje się, że nie jesteś osobą, za którą cię uważałem. No... nie cały czas.
- Wiem, że to dla ciebie ciężkie do zaakceptowania zajączku, ale nie wszystko jest takie jak to odbierasz. Pamiętaj, że to moja rodzina jest bogata, a nie ja. Wyrzekłem się ich majątku. Nie chcę być nikim więcej jak skromnym leśniczym. I nie przejmuj się tym, jakie nastawienie mam do mojego rodzeństwa, dobrze? Nigdy za sobą nie przepadaliśmy. Kłóciliśmy się bez przerwy. Poniekąd też dlatego odszedłem. Zabawne, ale w ogóle mi się nie wydaje, żeby byli mi bliscy.
- Rodzina jest ważna... - Oparłem brodę na kolanach, patrząc w ziemię.
Tochi wzruszył ramionami. Samochód łagodnie zahamował.
- Chyba jesteśmy na miejscu - Powiedział, zerkając przez okno.
- Na miejscu, to znaczy?
- Zobaczysz.
Tochi bezceremonialnie złapał mnie za rękę i pociągnął na zewnątrz. Rozejrzałem się dookoła. Miejsce, w którym byliśmy było niewielkim laskiem. Z jednego jego końca bez problemu widać było gdzie kończy się linia drzew. Nie jestem nawet pewny, czy to był las. Idąc kawałek w głąb od ulicy trafiało się do sporej chatki. Była mniej więcej dwa razy większa niż ta Tochiego. Koło siebie miała ogromną szklarnię. Tochi wyglądał na podekscytowanego. Uśmiechnął się w moją stronę, po czym trzymając moją rękę poszedł w stronę szklarni.
- Czy teraz wreszcie mi powiesz gdzie dokładnie jesteśmy?
- Odwiedzimy mojego dziadka - Odparł z uśmiechem.
Zamilkłem… Dziadek Tochiego był ostatnią osobą, którą odwiedzić bym się spodziewał. Znaczy opowiadał mi kiedyś o nim i wiedziałem, że go kocha, ale… byłem pewny, że jest już martwy. A na pewno bym się nie spodziewał, że ma siłę utrzymywać tak wielką szklarnię.
- Myślę, że polubisz dziadka. To on nauczył mnie wszystkiego o roślinach. Był niesamowitym botanikiem. Najlepszym, jakiego znałem.
Tochi zapukał do szklarni, po czym wszedł. Przy jakichś egzotycznie wyglądających roślinach klęczał starszy mężczyzna o siwych, krótkich włosach. Na nosie miał okrągłe okulary i przyglądał się kwiatom z ciekawością. Usłyszawszy skrzypnięcie drzwi zerknął na nas, a raczej na Tochiego, za którym się chowałem. Patrzył w naszą stronę jednak tylko przez chwilę. Potem znowu wbił wzrok w kwiaty.
- Czego chcesz hultaju? Powiedziałem ci już chyba, że nie będę ci dawał pracy mojego życia za każdym razem jak będziesz chciał poderwać coraz to kolejną dziewczynę.
- Akurat nie przyszedłem w tej sprawie - Tochi uśmiechał się, pomimo tego, że jego własny dziadek mylił go z jego bratem - Chciałem cię odwiedzić.
Mężczyzna odwrócił się w naszą stronę, mrużąc przenikliwie oczy. Po chwili jego twarz rozpromieniła się. Wstał, podchodząc do Tochiego. Zmierzył go od stóp do głów, po czym uśmiechnął się szeroko.
- Tochi... czy to naprawdę ty? Na wszystkich bogów, lata cię nie widziałem. Chodź, mam pyszną herbatę, opowiesz mi co tam u ciebie.
Dziadek oparł obie ręce na ramionach Tochiego, po czym odwrócił się na pięcie. Poszedł na koniec szklarni. Na jej końcu, po prawej znajdowały się drzwi do domu. Po chwili wrócił z elektrycznym dzbankiem , oraz dwiema filiżankami.
- Umm... dziadku? Myślę, że przyda ci się jeszcze jedna filiżanka.
Tochi stanął bokiem, kładąc rękę na moich plecach i zachęcając mnie do kroku w przód. Opuściłem głowę, splatając obie ręce za plecami i niemal całkowicie się rumieniąc. Mężczyzna zerknął najpierw na Tochiego potem na mnie. Byłem pewny, że skrzywi się z niedowierzaniem, powie coś... adekwatnego do sytuacji, ale nie... uśmiechnął się lekko, kładąc przyniesione rzeczy na stolik i wrócił do domu.
- Zrobiłeś dobre wrażenie - Szepnął do mnie Tochi, prowadząc mnie do przodu. Pokiwałem głową, siadając na jednym z trzech krzeseł.
- Czemu trzy? - Zapytałem, patrząc na niemal rajski ogród, rozpościerający się po mojej prawej stronie.
- Dziadek miał nadzieję, że będzie mógł kiedyś przyjąć mnie z moją dziewczyną. Nie pomylił się aż tak bardzo.
Tochi nacisnął guzik na elektrycznym czajniku. Do szklarni powrócił jego dziadek.
- Tak się cieszę, że wreszcie cię widzę. Ile to lat minęło?
- Zdecydowanie za dużo. Jak się trzymasz?
- Jak widzisz. Chyba niechcący wynalazłem roślinę nieśmiertelności. Ale mniejsza ze mną. Kim jest twój... - Zamilkł na chwilę. Jak każdy, kto zadawał to pytanie. Po chwili uśmiechnął się szelmowsko - No właśnie... kto?
- To Usagi. Znalazłem go związanego kiedyś w lesie. Typowe porwanie. Uratowałem go i... chyba się do mnie przywiązał.
Prychnąłem, krzyżując ręce na piersi i opuszczając głowę. Tochi mówił o mnie jak o jakimś znalezionym zwierzaku.
- Nie odpowiedziałeś mi w pełni - Mężczyzna niezrażony moim wyraźnym poirytowaniem kontynuował - Kim on jest?
- Tochi uśmiechnął się, kładąc dłoń na moim ramieniu. Czajnik wyłączył się a dziadek przelał do trzech filiżanek po tyle samo wrzątku. Na wierzch wypłynęły wrzucone tam wcześniej liście herbaty.
- Jest moim zajączkiem - Odpowiedział po chwili. Poczułem, jak moja twarz pali nieznośnie. Mężczyzna zaśmiał się, podając mi jedną z filigranowych filiżanek. Kiwnąłem głową z wdzięcznością, biorąc łyka. Tochi i jego dziadek starannie lustrowali mnie wzrokiem.
- Bardzo dobra... co to za rodzaj? Piłem już herbaty z całego świata ale czegoś takiego jeszcze nie próbowałem.
- To, mój drogi jest nieznana nigdzie odmiana herbaty. Sam ją wyhodowałem. Jest połączeniem mięty, kilku owoców oraz kwiatowego aromatu.
- Żartuje pan.
- Skąd. Mówiłem ci zajączku, że dziadek jest najlepszym botanikiem. Potrafiłby z róży wyhodować kaktusa. To on nauczył mnie wszystkiego co wiem o roślinach. Chociaż jest to właściwie wyłącznie podstawowa wiedza.
- Co robiłeś przez ten cały czas, Tochi?
- Właściwie to nie specjalnego. Znalazłem małą chatkę w lesie i zamieszkałem tam. Opiekowałem się tamtejszymi zwierzętami i roślinami. Potem poznałem zajączka.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że nie stałeś się zarozumiałym bufonem jak twoje rodzeństwo. Ale pewnie twoi rodzice nie są dumni z tego powodu?
- Oczywiście, że nie. Ale czy kiedykolwiek się tym przejmowałem, co myślą o mnie rodzice?
- W sumie tak. Zawsze się od nich różniłeś. I bardzo dobrze. Mei i Su jestem w stanie znosić, pomimo tego, że są tak strasznie zarozumiałe, ale drugi Rei to dla byłoby zdecydowanie za wiele.
- Wiem coś o tym. Po kilku latach widziałem się z nim kilka dni i tak mam go dość. Jest naprawdę nieznośny.
- Jak całe twoje rodzeństwo.
Uśmiechnąłem się delikatnie. Tochi naprawdę dobrze się czuł w towarzystwie swojego dziadka. Zupełnie coś innego niż w towarzystwie reszty jego rodziny.
- No dobrze, a może ty powiesz coś o sobie Usagi? Wydajesz się sympatyczny, a z jakichś powodów Tochi musiał się do ciebie przywiązać.
- C-cóż... Nazywam się Usagi... moja rodzina ma firmę odzieżową...
Co ja do cholery mówiłem? Dlaczego nie powiedziałem mu mojego nazwiska? Jakoś... miałem wrażenie, że ktoś tak wysoko położony jak ja mógł zniszczyć przytulną atmosferę tego spotkania.
- Pewnie sporą, skoro porywali cię dla okupu.
- Dosyć...
- No dobrze, nie rozmawiajmy o interesach. Kogo by to obchodziło - Zaśmiał się krótko - A może coś zjecie? Tochi? Usagi? Mam ciasta, ciasteczka...
- To ja poproszę ciasto – Mruknąłem nieśmiało.
- Nie kłopocz się dziadku, ja pójdę.
Tochi wstał ze stołu i poszedł do kuchni. Jego dziadek położył oba łokcie na stole, opierając głowę na rękach.
- Tworzycie naprawdę uroczą parę. Powiedz, poznając Tochiego pewnie nie wiedziałeś, jak wielkim majątkiem dysponuje jego rodzina?
Pokręciłem głową.
- Tak myślałem. Tochi nie należy do osób, które by się tym chwaliły.
- Skoro żył w lesie... i to w takich warunkach.
- A ty mieszkasz z nim.
- S-słucham? N-nie... ja... nie mieszkamy razem.
- W ogóle?
- Z-znaczy się... jest to trochę skomplikowane. Aktualnie mam pewne problemy rodzinne i siedzę u Tochiego.
- Czyli u niego mieszkasz.
- N-nie... znaczy się tak, ale... ale w sumie nie. T-to... właściwie...
- Haha, rozumiem. ,,To trochę za wcześnie na mieszkanie razem", prawda?
Pokiwałem lekko głową.
- Ale go kochasz, prawda?
Ponownie spaliłem buraka. Nie znałem rodziny Tochiego zbyt długo, ale bez wątpienia odziedziczył geny po swoim dziadku. Zwłaszcza, tą swoją irytującą bezpośredniość.
- Już jestem. Wybaczcie, że tak długo. O czym gadaliście?
- O niczym takim... - szepnąłem. Wyjątkowo mi ulżyło, że nie musiałem odpowiadać na pytania dziadka Tochiego.
Popołudnie spędziłem w o dziwo miłej atmosferze. Dziadek Tochiego był naprawdę miły i wcale nie ciągnął dalej tematu uczuć, jakim darzę Tochiego. Było tak miło, że ze wszystkich sił starałem się ukryć jak okropnie smakowały tanie ciastka kupione przez dziadka Tochiego.

poniedziałek, 1 września 2014

Aki x Kei XXVI (1 września)

- Hej, Kasai fajnie, że pytasz co chcą w gratisowym poście, żeby kompletnie to olać i napisać o Akim x Keiu.
- Nie moja wina. Tak się spieszyłam, żeby wyrobić się na dzisiaj, że nie mogłam dłużej czekać na pomysły ;-; Więc wykorzystałam pierwszą prośbę, która pojawiła się już pod postem z okazji 30.000 wejść. Gdybym miała więcej czasu...
- Lub pomyślała o tym wcześniej
- Lub pomyślała o tym wcześniej na pewno bym napisała to, o co mnie prosili. W końcu jeszcze 5.000 wejść i będzie ich aż 40.000 a wtedy napiszę to, co chcą moi fani :D
- Ta, jasne...
-    -.-
Tak czy tak, liczę na to, że początek szkoły nie będzie taki zły. Na pocieszenie, Aki i Kei (chociaż prędzej Kei) wracają do pracy.
P.S dzięki za pomysł Ivane. :3

Niedługo pojawi się kolejna ankieta na blogu. Będzie dotyczyła paringu, o którym chcecie przeczytać z okazji 40.000 wejść(tym razem na serio) Pod tym postem możecie pisać swoje pomysły. Wiem, że na razie są 2 prośby o Love stage, jedna o shizaye i NezumixShion.


 
- Podziwiam twoją wytrwałość - Powiedział Kei, stając koło mnie i podając mi lody waniliowe. Oddychałem ciężko, leżąc na ręczniku. Mniej więcej po raz trzeci podczas tego wyjazdu o mały włos się nie utopiłem. Za każdym razem, gdy nabierałem trochę pewności siebie, pojawiała się większa fala i Kei musiał mnie ratować. O dziwo każdy kolejny raz był mniej przerażający. Za trzecim razem było to tylko oczekiwanie na to, aż Kei mnie wyciągnie.
- Ciągle masz zamiar nauczyć się pływać?
Pokiwałem głową, biorąc od niego lody. Ze względu na moje bezpieczeństwo od teraz nasze ,,lekcje pływania" odbywały się za dnia. Znałem już podstawy, więc aż tak nie wstydziłem się uczyć wśród innych ludzi.
- Wiem, że mnie uratujesz, jak będę się topił.
Kei się uśmiechnął, głaskając mnie po włosach.
- Jak będziesz chciał, będziemy mogli czasem pójść na basen, jak już wrócimy.
- Chętnie - Uśmiechnąłem się szeroko i zacząłem jeść lody. Kei był naprawdę kochany. Wszystko co robił, robił z myślą o mnie. Szkoda tylko, że było tu tyle ludzi, bo nie mogłem nawet się do niego przytulić.
- Wiesz, skoro jutro wracamy do domu, jest coś jeszcze, co chciałbyś zrobić?
Zastanowiłem się chwilę. Przebywanie z Keiem było jedyną rzeczą, jaką tak naprawdę chciałem. Zresztą z tego co wiedziałem, w okolicy nie było nic specjalnie ciekawego.
- Właściwie... chciałbym jeszcze popływać w świetle księżyca...
Kei spojrzał na srebrny, wodoodporny zegarek, który dostał w ramach bonusu od jednej ze swoich klientek. Poczułem ukłucie zazdrości. Wkurzało mnie, gdy dostawał prezenty od dziewczyn, z którymi sypiał. Tym bardziej, że ja nic mu nie mogłem zapewnić. Nie byłem jednak w stanie mu tego powiedzieć.
- Za kilka godzin zajdzie słońce. Jak chcesz możemy nawet zrobić sobie tutaj piknik. Podobno ma być dzisiaj piękny księżyc.
- Brzmi świetnie.
- Dobra, ubieraj się. Pójdziemy coś kupić na wieczór.
Naciągnąłem na siebie spodnie, bluzkę, klapki i wziąłem nasze ręczniki. Kei wziął torbę i poszliśmy do hotelu.
Przed zachodem słońca wszystko było gotowe. Kei kupił picie oraz jedzenie a ja przygotowałem nam kanapki.
- Jesteś gotowy? - Zapytał Kei, pakując ręczniki, bluzę i portfel do plecaka.
- Prawie. Muszę tylko zapakować kanapki - Ostrożnie położyłem dopiero co przygotowane kanapki do piknikowego koszyka, który też kupiliśmy dzisiaj. Przekąski spakowałem już wcześniej a picie zapakował Kei. - Możemy już iść.
Wyszliśmy na plażę akurat wtedy, gdy zrobiło się ciemno.
- Szkoda tylko, że słońce zachodzi z drugiej strony - Rzucił Kei, odwracając się w stronę przeciwną niż morze, patrząc na ostatnie promienie słońca, chowające się za drzewami.
- Ale z okien naszego domu widać wschód słońca - Rzuciłem szybko. Nie chciałem, żeby Kei chociaż przez chwilę myślał, że coś było nieidealne. - Poza tym, będziemy widzieć wschód księżyca. To musi wyglądać pięknie, gdy jego blask odbija się od tafli wody.
Kei się zaśmiał, kręcąc głową.
- Jesteś naprawdę uroczy mały.
Pogłaskał mnie po włosach, zatrzymując się na środku plaży. Wypakował kupioną wcześniej colę i rozłożył ręczniki.
- Może najpierw popływamy, a zjemy dopiero potem?
Pokiwałem głową. Nawet lubiłem pływać. Chociaż lubiłbym je o wiele bardziej, gdybym nie musiał się pokazywać tym samym Keiowi w samych bokserkach.
- Brawo mały, nawet się nie utopiłeś - Zaśmiał się Kei, gdy skończyliśmy lekcje. - Wierzysz, że wracamy już jutro?
- Nie... zastanawiam się, kiedy to minęło.
- Proszę proszę.... kogo my tutaj mamy? Ile to minęło?
Wzdrygnąłem się gwałtownie, słysząc już znajomy głos. Strach, ból i upokorzenie wróciły z mocą wielkiej fali. Nagle poczułem się jeszcze bardziej nago niż do tej pory a moje bokserki stały się przerażająco łatwe do zdarcia.
Kei się odwrócił. Zacisnął pięści a jego spojrzenie zrobiło się zimne. Mimo to, zachował spokój. Bez pośpiechu wyjął swoją bluzę z plecaka i zarzucił ją na moje ramiona.
- Co tam mały? Nie poznajesz starych klientów?
Nie... nie, tylko nie on. Ze wszystkich możliwych ludzi, na jakich mogłem trafić musiał to być akurat Meiji. Ostatnio widziałem go, gdy przed kinem Kei rozwalił mu nos za to, że chciał mnie wykupić na własność.
- Czego chcesz? - Zapytał zimno Kei, stając między mną a nim. Skuliłem się w jego bluzie, starając się udawać, że nie istnieję.
- Przepraszam, ale chyba pomyłka. Nie mówiłem do ciebie.
- No to masz problem, bo mały nie chce z tobą rozmawiać.
- Jak tak, niech sam mi to powie.
Zamknąłem oczy. Tak bardzo chciałem zamienić się w szary, trzęsący się kamień, na który nikt nie zwraca uwagi. Nastąpiła chwila ciszy. Odwróciłem niepewnie głowę, zerkając na nich. Mierzyli się morderczymi spojrzeniami. Przełknąłem ślinę, czując szybsze bicie serca. Kei, niższy o pół głowy od Meijiego i to w samych bokserkach wyglądał znacznie mniej pewnie.
- Zdecydowałeś się na mnie spojrzeć - Powiedział Meiji, zerkając przez ramie Keia. - I co? Wracają wspomnienia? Serce nie zaczęło ci bić szybciej?
Tak, zaczęło... ale z przerażenia. Kei złapał za przód luźnej koszuli mężczyzny.
- Nie radzę ci mnie bić - Powiedział lodowato. - Chyba nie chciałbyś, żeby mały mieszkał sam, jak ty trafisz do więzienia za pobicie?
Ręce Keia się trzęsły, ale powoli go puścił i cofnął się o krok. Podniosłem się z ziemi i stanąłem za Keiem, trzymając się jego ramienia.
- Nawet się ze mną nie przywitasz? Co za rozczarowanie... i to jeszcze po tym wszystkim co nas łączyło?
Zatrząsnąłem się, zaciskając powieki. Nie chciałem, żeby tu był. Nie chciałem go widzieć. Nie chciałem go znać.
Kei wziął głęboki oddech, patrząc na niego morderczo.
- Tak trudno powiedzieć ,,cześć"? Chyba nie masz zajętych ust? Tak jak wtedy, gdy...
- Zamknij się! - Krzyknąłem, dalej ściskając ramie Keia. - Nie mów ani słowa więcej!
- Czyli jednak możesz mówić.
Ręce Keia się trzęsły. Widziałem, jak bardzo ma ochotę go walnąć.
- Chodźmy już... - szepnąłem, patrząc w piasek.
Meiji nic nie powiedział. Stał spokojnie uśmiechając się przerażająco. Czuł satysfakcje z tego, że tak naprawdę nic nie możemy mu zrobić. Jeżeli Kei by go uderzył, mógł trafić do aresztu, a gdyby policja odkryła, jaką profesją się zajmuje, mogłem go nie widzieć przez kilka lat. A ja nie umiałem żyć bez niego.
Kei naciągnął dresowe spodnie na bokserki i złapał swój plecak. Ja wziąłem koszyk i w samej bluzie i kąpielówkach pobiegłem za nim. Meiji ciągle tam stał. Bezczelnie się na mnie gapił.
- Nie bój się, mały - Wyszeptał do mnie Kei, obejmując mnie ramieniem. - Nie pozwolę cię skrzywdzić.
- Kei... ja...
- Przecież wiem, że to nie twoja wina. Zapomnij już o tym.
- Ciągle tam stoi... - Odwróciłem głowę. Meiji nie poruszył się na krok.
- Zignoruj go.
Starałem się stawiać równe kroki, ale tak się trząsłem, że ledwo byłem w stanie ustać na nogach. W końcu dotarliśmy do pokoju. Z każdą chwilą coraz bardziej chciało mi się płakać.
- Co on tutaj robi? - Wyszeptałem, siadając ciężko na łóżku.
- Pewnie sam przyjechał na wakacje. To musi być zbieg okoliczności, nie przejmuj się - Kei pogłaskał mnie po włosach. - Idę wziąć prysznic, a ty się uspokój. I tak zaraz będziemy jechać do domu.
- A... ale...
- Nic ci nie zrobi. Dopilnuję tego, obiecuję.
Podszedł do drzwi łazienki i się zatrzymał. Wahał się przez chwilę.
- Idziesz się kąpać?
- N-nie... poczekam.
Wzruszył ramionami i wszedł do łazienki. Odechciało mi się tych wakacji. Marzyłem już tylko o tym, żeby wrócić do domu.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Wzdrygnąłem się gwałtownie, całkowicie się spinając. Przynajmniej dopóki nie usłyszałem głosu zza drzwi.
- Obsługa hotelowa.
Odetchnąłem z ulgą. Zaczynałem mieć paranoję.
- Dzień dobry - Powiedziałem, otwierając drzwi. Pani z obsługi wręczyła mi mały pakunek.
- Co to?
- Prezent od jednego z gości. Kazał przynieść do tego pokoju.
- Dobrze. Dziękuję...
Wziąłem od niej paczkę i zamknąłem za sobą drzwi.
- Kto to był? - Zapytał Kei zza drzwi łazienki.
- Obsługa hotelowa...
- Kto taki? - Wyszedł z łazienki. Miał na sobie tylko dresowe spodnie i właśnie wycierał włosy ręcznikiem. - Co to za paczka?
Wzruszyłem ramionami, otwierając wieko. Spodziewałem się, że może być to od Mejiego, ale nie mogłem się oprzeć, żeby to sprawdzić.
Zaraz pod pokrywką była kartka z napisem ,,Za przeszłe i przyszłe wspomnienia". Przełknąłem ślinę, szykując się na najgorsze.
- Jesteś pewny, że chcesz to otwierać?
Spojrzałem na pudełko. Nie, nie byłem pewny. Właściwie byłem przerażony. Mimo to, zdjąłem karteczkę. Wzdrygnąłem się i upuściłem pudełko. Kilka paczek prezerwatyw wypadło na ziemię.
- Kei...
- Nie przejmuj się tym. To tylko głupi żart.
Obróciłem się do niego i wtuliłem się w jego pierś. Chciało mi się płakać.
- Kei... ja... ja przecież tego nie chciałem. Dlaczego ciągle muszę cierpieć przez jeden, głupi błąd? Tak bardzo chciałbym o tym zapomnieć.
Moim ciałem wstrząsnął szloch. Ile ja bym oddał, żeby to wszystko się nie wydarzyło... chciałem, żeby Kei był moim jedynym...
- Przepraszam - Powiedziałem cicho. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam...
- Mały...
- Przepraszam, że wtedy odszedłem. Przepraszam, że teraz musisz znosić to wszystko tylko dlatego, że byłem głupi.
- Przestań płakać, mały. Przecież doskonale wiesz, że to nie jest twoja wina.
- A-ale teraz... i on... nawet wie, w którym pokoju mieszkamy...
- I tak jutro wyjeżdżamy. A jeżeli spróbuje się do ciebie zbliżyć to gorzko tego pożałuje.
- Powiedział, że cię pozwie, jeżeli go pobijesz... a wtedy zostanę całkiem sam...
- To... w najgorszym wypadku wrzucimy go do morza i powiemy, że zjadł go kraken.
Prawie chciałem się zaśmiać, ale byłem zbyt przerażony. Cały się trząsłem.
- Posłuchaj mały, ja to wyrzucę, zadzwonię do recepcji, żeby go nie wpuszczali a ty weź prysznic i się uspokój, dobrze?
Pokiwałem głową, wycierając rękawami bluzy łzy, które zakręciły mi się w oczach.
Wziąłem szybki, ciepły prysznic. Cały czas czułem się obserwowany. Bałem się, że Meiji skądś mnie obserwuje, albo nawet nagrywa. Było to idiotyczne, ale nie mogłem pozbyć się paranoi.
Chciałem się jak najszybciej ubrać. Założyłem piżamę i wyszedłem z łazienki. Kei siedział na dywanie koło okna. Rozłożył koło siebie kanapki, przekąski i dwa kieliszki. W ręce trzymał szampana. Serce zabiło mi mocniej a na usta wypełzł uśmiech.
- Skąd masz szampana?
- Pomyślałem, że skoro jutro wracamy to możemy dzisiaj zaszaleć. A skoro nie mogliśmy posiedzieć na plaży, to pomyślałem, że zrobimy sobie piknik tutaj.
Miałem ochotę rzucić mu się na szyję.
- Dzięki, Kei...
Poklepał miejsce koło siebie. Szybko je zająłem, wtulając się w niego.
- Kei... kocham cię.
- Wiem mały, wiem... - Podniósł moją twarz i połączył nasze usta.
- Przepraszam, że... - Chciałem powiedzieć, że przepraszam, że nie był moim jedynym, ale uciszył mnie momentalnie, zatykając pocałunkiem moje usta.
Noc była cudowna. Szampan, jedzenie, podziwianie wschodzącego księżyca, potem... potem coś więcej. Gdyby nie kilkukrotnie dzwoniące głuche telefony całkowicie zapomniałbym o Meijim. Dobrze, że Kei był przy mnie, bo nie wiem, czy sam bym to zniósł.
- I jak? Podobał się wyjazd? - Zapytał Kei, pakując nasze rzeczy. Ledwie mogłem się ruszać, po ostatniej nocy.
- Tak...
- To zbieraj się. Zaraz mamy autobus.
- Kei... a co jeżeli spotkamy Meijiego?
- Rzucimy go na pożarcie krakenowi. Nie martw się, nikt taki jak on nie będzie jeździł autobusami.
- Ale...
- Co będzie to ma być. Będę cię bronił, nie martw się.
Rozciągnąłem się na łóżku i wstałem. Nogi trochę mi się trzęsły, ale byłem w stanie chodzić. Wyszedłem za Keiem i poszliśmy na autobus. Nawet się poświęcił, łamiąc swoją zasadę nie okazywania uczuć w miejscu publicznym i objął mnie ramieniem.
- Cześć mały. Tak mi się wydawało, że będziecie tutaj dzisiaj.
Schowałem się za Keiem, gdy tylko natknęliśmy się na Meijiego. Czy on naprawdę nie miał nic lepszego do roboty niż śledzenie mnie i zamienienie mojego życia w piekło?
- Powiedziałem ci przecież, że masz go zostawić. Czego od niego chcesz?
- Należy do mnie. Moja sprawa, czego od niego chcę.
- Powtórz, że do ciebie należy jeszcze raz a pożałujesz.
- Spróbuj mi coś zrobić. Mały będzie bardzo samotny, kiedy trafisz do paki.
- Jeżeli już chcesz się bawić w zasłanianie się sądem, myślisz, że gwałt i handel ludźmi nie jest karalny?
- Ja się wykupię, a ty? Pobicie, porwanie małoletniego oraz prostytucja.
- Słyszałeś o tym, że trupy nie mogą składać zeznań?
- Nie chcę, żebyś miał kłopoty... - Wyszeptałem zza pleców Keia, nie podnosząc wzroku.
- Hej, mały nie chciałbyś może pójść na kompromis? Mógłbyś przestać sprawiać kłopoty swojemu Keiowi
Wychyliłem się lekko, niepewnie zerkając na niego. Miałem cichą nadzieję, że będę mógł się go pozbyć na stałe. A przy okazji przestać sprawiać Keiowi kłopoty.
- Zatrudnię cię do siebie. Będziesz uczciwie pracował, a nawet dostawał wynagrodzenie. Gdy zarobisz tyle, ile za ciebie zapłaciłem, będziesz wolny i przestanę cię dręczyć. Może być?
Nie zdążyłem nawet naiwnie się zastanowić, gdy Kei szarpnął za przód jego koszuli.
- Nie waż się do niego zbliżać, bo bez względu na konsekwencje, zabiję cię, jasne?
Meiji uśmiechnął się złowieszczo. Zaraz jednak został odepchnięty na bok.
- Idziemy - Powiedział do mnie Kei, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc w stronę autobusu. Zerknąłem do siebie. Mężczyzna dalej się uśmiechał. Chyba cieszył go fakt, że się zastanowiłem nad jego propozycją.
- Nawet nie próbuj się zastanawiać nad tym, czy by się u niego nie zatrudnić. Wiesz doskonale, na czym będzie to polegać.
- Na tym samym co ty robisz..?
Kei spojrzał na mnie zimno. Szybko odwróciłem wzrok. Po chwili westchnął i przytulił mnie do siebie.
- Jutro wracasz do pracy?
- Pojutrze. Jutro możemy iść na basen, jak chcesz.
- Gdziekolwiek, bylebym mógł iść z tobą - Szepnąłem, wtulając się w jego pierś.