Skończyłem
przygotowywać pizzę i zjadłem ją przy odpalonym na laptopie filmie. Kusiło,
żeby zacząć pisać, ale obiecałem sobie i Alexowi, że zrobię przerwę. Zresztą,
sam tego potrzebowałem, żeby chociaż trochę się odciąć od ostatniego tekstu.
Po prostu oglądałem film
biograficzny o życiu w arabskim haremie i starałem się nie przekładać tego na
potencjalną książkę. Dopiero gdy zjadłem pizzę, film się skończył, a napisy
końcowe poinformowały, że główna bohaterka wróciła do rodziny i żyje szczęśliwie,
przypomniałem sobie o poczcie i tajemniczej wiadomości, która tam czekała. Nie
spodziewałem się niczego konkretnego, ale i tak włączyłem maila, aktualnie
jedynego nieotwartego – „Projekt – prosimy o pilny kontakt”.
Szanowny panie Evans,
Został Pan wytypowany do specjalnego programu finansowanego przez neWord. Nasi specjaliści przejrzeli Pana książki i stwierdzili, że doskonale nadaje się Pan do zadania, które chcielibyśmy powierzyć. Jest ono bardzo odpowiedzialne i wymaga dużej cierpliwości oraz wrażliwości. Uznaliśmy, że Pańskie zdolności do opisywania i postrzegania świata idealnie się do tego nadadzą. Szczegóły pozna Pan, gdy wyrazi Pan zainteresowanie projektem. Zapraszamy na stawienie się w naszym biurze w poniedziałek o godzinę szóstej wieczorem. Prosimy o potwierdzenie daty spotkania w odpowiedzi na tego maila albo dzwoniąc na podany numer telefonu.
Pozdrawiamy i czekamy na kontakt.
NeWord
Wpatrywałem się w wiadomość dłuższy
czas. Brzmiała całkiem wiarygodnie, chociaż nie mogłem pozbyć się wrażenia, że
to jakiś dziwny żart. Bo co niby miałem wspólnego z elektroniką? I na co im
moje zdolności w opisywaniu świata?
Próbowałem wymyślić jakieś
racjonalne wyjaśnienie, dlaczego właściwie mogliby mnie potrzebować. Może
tworzyli jakąś aplikację dla niewidomych, która opisuje rzeczywistość? Albo
jakiś laptop skierowany domyślnie dla pisarzy?
Szukałem rozwiązań i odpowiedzi, by
utwierdzić się w przekonaniu, że to coś więcej niż żart. Gdyby ten mail nie
brzmiał tak poważnie, naprawdę pomyślałbym, że to tylko reklama. A może za dużo
sobie obiecywałem? Może po prostu liczyli na jakąś współpracę? Może chcieli
pojawić się w jednej z moich książek, a ja niepotrzebnie sobie dopowiadałem
ukryte znaczenie? Targany wątpliwościami sięgnąłem po telefon i wystukałem na
nim numer podany w mailu.
– Biuro neWord, w czym mogę służyć?
– Usłyszałem uprzejmy, kobiecy głos, wysoki i pogodny.
– Umm... Dzień dobry, czy to firma
neWord? – powiedziałem pierwsze, co przyszło mi na myśl i od razu tego
pożałowałem, czując, jak zaczynam się peszyć i stresować. Szczęśliwie kobieta
po drugiej stronie telefonu uprzejmie zignorowała moją nieporadność.
– Tak, w czym mogę pomóc?
– Emm... Dostałem maila z państwa
biura. Nazywam się Leo Evans i...
– Oczywiście, rozumiem. Dostałam
informację, że powinnam spodziewać się telefonu od pana. Chciał pan potwierdzić
wizytę czy poprosić o jej przełożenie?
– Ja... yyy... Chciałem się
dowiedzieć, o co w tym chodzi... – Byłem skołowany, nie wiedziałem, czego się
spodziewać i właściwie w jakiej dokładnie sprawie dzwonię.
– Wszystkiego dowie się pan na
spotkaniu. Czy godzina zaproponowana w mailu panu odpowiada?
Tajemniczość całej tej sytuacji tylko bardziej mnie intrygowała. Czułem,
że zaczynam się niezdrowo ekscytować, jakbym faktycznie mógł oczekiwać czegoś
niesamowitego. Pewnie przez to nie mogłem się zmusić do innej odpowiedzi.
– Cóż, wydaje mi się, że tak...
– Jest pan zainteresowany
przyjściem? Pojawienie się na spotkaniu nie jest równe ze zgodą na wzięcie
udziału w projekcie.
– W takim razie... Tak, chciałem
potwierdzić moje przyjście.
– Doskonale. Czekamy w takim razie
na pana w poniedziałek o szóstej wieczorem w głównym biurze neWord. Dokładny
adres dostał pan w mailu. Na koniec prosiłabym w imieniu całego biura, żeby w
miarę możliwości nie mówił pan nikomu o tym spotkaniu. Dyskrecja w tym wypadku
jest dla nas kluczowa. Nie stanowi to problemu? – Na końcu jej wypowiedzi z
pewnością był znak zapytania, ale powiedziała to tonem, który sugerował, że to
nie miało prawa stanowić problemu.
– Czemu właściwie?
– Ten projekt jest dość poufny.
Jeżeli opowie pan komuś o nim, nie będziemy mogli z panem współpracować.
Rozumie pan?
– Tak, rozumiem.
– Cieszę się. Czy mogę pomóc w czymś
jeszcze?
– Nie, chyba nie. Dziękuję.
– Ja również. Do zobaczenia w
poniedziałek.
Dziewczyna się rozłączyła, a ja
wciąż stałem, lekko oszołomiony, ze słuchawką przy uchu. To wszystko faktycznie
brzmiało tak abstrakcyjnie, czy to ja byłem przewrażliwiony? Może tego typu
firmy współpracowały z pisarzami, a po prostu ja się nigdy tym nie
interesowałem? W teorii było to całkiem możliwe. Jako pisarz gatunku boys love
rzadko dostawałem jakiekolwiek inne propozycje współpracy, niż wydania moich
tekstów.
Zżerała mnie ciekawość, ale póki co
musiałem uzbroić się w cierpliwość. Potrzebowałem sobie zająć kilka
najbliższych dni, przynajmniej do piątku, by nie myśleć za dużo o pisaniu.
Spojrzałem na stertę książek czekających na swoją kolej na szafce nocnej i już
wiedziałem, co zrobić, by czas szybciej mijał.
***
Nadszedł piątkowy
wieczór.
Gdy równo o godzinie szóstej
zadzwonił budzik w telefonie, odrywając mnie od pracy, powoli zacząłem się zbierać. Czułem zmęczenie na
myśl o wyjściu z domu, ale musiałem trochę odetchnąć. Alex też byłby zły,
gdybym to sobie odpuścił. Co innego spotkanie z samymi kolegami, ale gdy
myślałem o tym, że idę na potrójną randkę, traciłem jakoś zapał i chęci.
Kilka minut przed ósmą parkowałem na
jednym z nielicznych wolnych miejsc pod blokiem Matta. Zabrałem z tylnego siedzenia czarny plecak, w którym
normalnie trzymałem notes na pomysły i długopisy, a dzisiaj wyjątkowo trochę
przekąsek i alkoholu, które wypełniały większość miejsca.
Wjechałem windą na szóste piętro i
już kilka chwil później stałem przed drzwiami mieszkania Matta.
– Hej, Leo – przywitał mnie z
uśmiechem, gdy tylko stanął w drzwiach. Był wysokim, patyczkowatym brunetem, o
orzechowych oczach i włosach wiecznie w „artystycznym nieładzie”. Jego łagodne
spojrzenie i łobuzerski uśmiech potrafiły hipnotyzować. Nie dziwiłem się, że
miał takie powodzenie u dziewczyn. Sam musiałem przyznać, że jest on
niesamowicie przystojny. Wzorowałem na
nim nawet kilku męskich bohaterów moich powieści. Pewnie wkurzyłby się, gdyby
tylko się o tym dowiedział, całe szczęście nigdy nie przeczytał żadnego mojego
tekstu, więc czułem się z tym całkiem bezpiecznie.
Wszedłem do środka. Dwupokojowe
mieszkanie było przytulne i całkiem lubiłem tu przychodzić. Do sypialni nie
wchodziliśmy, o ile nie było to konieczne. Zwykle stanowiła skład wszystkiego,
co tylko Matt trzymał w domu. Ale dzięki temu salon, w którym zwykle
siedzieliśmy, sprawiał wrażenie bardziej przestrzennego, bez masy
niepotrzebnych rzeczy. Chociaż i tak większość miejsca zajmowała rozkładana
kanapa, której chyba nigdy nie widziałem złożonej, i stół do kawy, wciśnięty
miedzy łóżko a szafkę pod telewizorem.
W pokoju dla gości czekała
dziewczyna Matta – śliczna dziewczyna o jasnych, blond włosach, szczupłej
twarzy i wielkich oczach. Takie przynajmniej sprawiała wrażenie, chociaż
musiałem przyznać, że nigdy nie widziałem jej bez mocnego makijażu. Chciałem
żywić do niej sympatię. Albo raczej: wierzyłem, że chcę. Ale nawet nie
wiedziałem, czy ma to jakikolwiek sens, bo prawdopodobnie maksymalnie za kilka
miesięcy zostanie zastąpiona przez „nowszy model”.
Niestety, dziewczyny Matta zawsze były bardzo ładne, ale nie
powiedziałbym, że którakolwiek miała do zaoferowania cokolwiek więcej niż
wygląd i seks. A przede wszystkim, żadna nie zagrzewała miejsca na dłużej.
– Jestem pierwszy? – Skierowałem się
od razu do kuchni umieszczonej obok salonu, zdecydowanie najczystszego
pomieszczenia w tym domu, i wyłożyłem na blat alkohol, przekąski oraz napoje
gazowane do popicia.
– Dominic będzie lada chwila,
skoczył jeszcze do sklepu z Arią. Pokaż, co tam kupiłeś. – Przyjrzał się
wyciąganym przeze mnie rzeczom i przytaknął z uznaniem. – Wieści o Kennym?
– Nie, mówił tylko, że będzie. Nie
pisał nic, że się spóźni, albo coś.
– Mają jeszcze czas, jak się nie
pojawią za pół godziny, to będziemy wydzwaniać.
Matt miał rację. Ledwo rozłożyliśmy
kupione rzeczy, a już usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Nie minęło nawet pół
godziny, gdy wszyscy już siedzieliśmy w salonie. Ja i Kenny nie zmieściliśmy
się na kanapie, więc siedzieliśmy na dywanie, po dwóch stronach niskiego,
kawowego stoliku. Jego dziewczyna stwierdziła, że nie może zostać sama, więc
solidarnie usiadła z nami, opierając się o swojego chłopaka. Pozostała czwórka
zajęła kanapę.
– Leo, to kiedy w końcu zrobisz
domówkę u siebie? – zapytał Kenny, odwracając się w moją stronę. – Nawet nie
widzieliśmy jeszcze twojego mieszkania.
– No wiem, wiem. Sorki. Dalej nie
rozpakowałem wszystkich kartonów. Walają mi się wszędzie po domu, przez co
nawet nie mogę posprzątać. Zrobię to w końcu.
– Ile ty już tam mieszkasz? Już z
kilka miesięcy, nie? – zauważył Matt. Nieśmiało przytaknąłem.
– Tak, okropnie się z tym guzdram.
Ale wiecie, podczas przeprowadzki cały czas pracowałem nad książką i nie miałem
czasu.
Prychnął krótko, kręcąc głową z
rozbawieniem.
– No co? – Zmarszczyłem brwi,
odsuwając szklankę z ginem od ust.
– Nic, nic, tylko... – Rozejrzał się
po reszcie towarzystwa, jakby szukał w nich aprobaty, ale wszyscy milczeli. –
No wiesz, to wcale nie tak, że pisarze narzekają na brak wolnego czasu.
– Wiesz co, dałbyś już spokój. To,
że nie wstaję o ósmej, nie jadę godzinę do biura i nie siedzę tam do szóstej,
wcale nie znaczy, że nie pracuję. Czasami siedzę kilkanaście godzin, pracując
nad książką.
– Łaaał, piszesz książki, żeby
kobiety mogły się jarać dwoma ruchającymi się chłopakami, no szał. – Przewrócił
oczami w sposób niemalże brutalnie ostentacyjny. – Wybacz, ale mnie to nie
jara.
– Ej, w moich książkach nie ma tylko
seksu. – Odłożyłem szklankę na stół z wyraźnym stuknięciem. – Pokazuję tam
często zawiłe, skomplikowane relacje i problemy społeczeństwa. Przede wszystkim
nietolerancji, nierówności, braku wsparcia dla osób innej orientacji. Ich
zagubienia w świecie i przeczucie, że nie mają prawa do miłości, bo kochają
inaczej. Każda z moich książek to w mniejszym lub większym stopniu walczenie z
samym sobą i światem. Wiedziałbyś, jakbyś jakąkolwiek przeczytał.
– Leo, muszę cię zapytać. – Ginny
przerwała naszą dyskusję. Powiedziałbym, że w idealnym momencie, bo Matt
szykował się już do odpowiedzi i zaczęło robić się nieprzyjemnie. Skupiłem się
na dziewczynie i kiwnąłem głową na znak, że słucham. Odsunęła się od Kennego i
oparła na przeciwnej stronie stolika do kawy, obok opróżnionego kieliszka. –
Jesteś gejem?
Znieruchomiałem, ogłuszony
dosadnością pytania. Wpatrywałem się bez słowa w dziewczynę, by znaleźć
najmniej absurdalną odpowiedź.
– Co? Nie. Jasne, że nie. Skąd ten
pomysł?
– Nie pytamy złośliwie, żeby nie było.
Po prostu... Wiesz, mało który facet pisze historie miłosne o innych facetach –
wtrąciła dziewczyna Matta. „My”? Rozmawiali o tym wcześniej? – Zresztą, nie
tylko miłosnych, z tego co wiem.
Nagle zostałem otoczony przez ich
ciekawskie spojrzenia. Pytanie, którego nigdy chyba nie mieli odwagi zadać,
uniosło się w powietrzu niczym gęsta mgła, od której aż ciężko mi się
oddychało. Czułem złość, wzmocnioną przez to, że to pytanie słyszałem już drugi
w ciągu ostatniego tygodnia.
– Piszę BL, bo jest to pewnego
rodzaju nisza. Normalne historie miłosne są nudne i oklepane, wątki
homoseksualne dają dużo możliwości rozwoju fabuły, jak chociażby nietolerancja
ze strony rodziny, wahania nad swoją seksualnością czy właśnie homofobiczne
nastawienie społeczeństwa. Uważam, że jest to po prostu ciekawe, ale nie
podniecają mnie faceci.
Zapadła cisza. Ginny wróciła na
swoje miejsce, a wszyscy albo skupiali wzrok na swoich partnerach, albo
szklankach z alkoholem.
Dominic kaszlnął, zwracając na
siebie uwagę. Zawsze był wysoki, ale siedząc na kanapie sprawiał, że czułem,
jak jeszcze bardziej nade mną góruje. Był dość masywny, prawie dwa razy szerszy
od swojej dziewczyny czy samego Matta, co tylko bardziej potęgowało ten efekt.
Patrzył z góry spokojnym wzrokiem, jakby nie odczuwał emocji. Zacisnął wąskie
usta, przez co miałem wrażenie, jakby te całkowicie zniknęły. Teraz to na nim
skupiała się uwaga każdego w pokoju, gdy czekaliśmy, aż przełamie ciszę.
Przejechał palcami po ciemnych, krótkich włosach i, czując widocznie, że nie
przeciągnie tego dalej, pochylił się w moją stronę.
– A dziewczyny? – zapytał krótko,
znowu stawiając mnie w centrum wszystkich spojrzeń. Nagle poczułem, że chyba
nie chcę tu być.
– Nie wiem – powiedziałem i
autentycznie zaskoczyła mnie obojętność w głosie. Jakby wyjawienie prawdy i tak
nie miało znaczenia, jakbym i tak mógł stracić w ich oczach. Milczałem,
poruszając szklanką i tworząc niewielkie fale ze znajdującego się tam ginu. –
Podejrzewam, że mogę być aseksualny.
Pokój wypełniła dziwna cisza. Myślałem,
że wszyscy się tego spodziewali, ale teraz czułem, że tak naprawdę tylko
czekali, aż ogłoszę, że jestem gejem. Teraz jednak byli w takim szoku, jakbym
wyznał im, że mam raka.
– Serio? – odezwał się Kenny,
wyraźnie niższym głosem niż zwykle. – Znaczy... to wiele by wyjaśniało, ale
serio?
– Nie wiem, tak podejrzewam. Nawet
nie wiem, czy nie jestem aromantyczny. Po prostu... Nie czuję, żebym
potrzebował kogoś do życia, czy do szczęścia.
Wzruszyłem ramionami. Dziwnie mi było o tym opowiadać, szczególnie w
towarzystwie dziewczyn, choć nie czułem skrępowania tym spowodowanego. W końcu
nie opowiadałem o niczym wstydliwym, jak chociażby przelecenie obcej dziewczyny
na imprezie.
– Ale no weź, posiadanie kogoś jest
świetnie – Aria, dziewczyna Dominica, w aż nazbyt ewidentny sposób oparła się o
niego. Przy nim wydawała się jeszcze drobniejsza niż była w rzeczywistości. A
długie włosy i delikatna, niemal dziecięca twarz wcale nie poprawiały tego
efektu. – Masz kogoś, kto cię wspiera, pomaga ci we wszystkim.
– Chodzi z tobą na przyjęcia –
dodała Ginny, posyłając Kennyemu uśmiech.
Z trudem powstrzymałem chęć
przewrócenia oczami i dopiłem gin. Tak, dokładnie tego było mi trzeba: dowodu
na to, że marnuję życie, będąc samotnym.
– Kiedy ja tego nie potrzebuję.
Zresztą, związki i randki są kłopotliwe. Nie mam czasu, by każdego dnia
poświęcać czas drugiej osobie.
– Żartujesz? To jest właśnie ekstra
– Znowu odezwała się dziewczyna Matta. – Masz kogoś, z kim się widzisz
codziennie. Możecie łazić do restauracji, klubów, do kina... Zawsze masz z kim
się zabawić i w ogóle. Jak można się tym nie jarać? Co jest z tobą nie tak?
– Widocznie mam inną definicję
szczęścia. Jestem szczęśliwy samotnie. Nie potrzebuję towarzystwa codziennie. A
jak chcę się z kimś spotkać, dzwonię do chłopaków.
Czy to ja przesadzałem, czy to oni
byli ślepi? Ginny siedziała ubrana w bluzę Kennego, chociaż na jego ramionach
widziałem gęsią skórkę. Dominic już ze trzy razy wypijał kolejne drinki Arii,
bo jej jednak nie smakowały, Matt co chwila musiał wstawać, by podawać
dziewczynie chrupki albo odkładać je na stół. Tak otumanieni związkami nawet
nie dostrzegali tego, że wszystko się zmieniło. Nie potrafiłem tego zrozumieć.
To na tym miały polegać te mityczne związki? Na poddaniu się całkowicie drugiej
osobie?
– Możemy zmienić temat? Jak się
zakocham albo spotkam dziewczynę, z którą będę chciał się przespać, to to
zrobię, możecie być tego pewni. Jednak teraz nie chcę. Chcę spędzić trochę
czasu z kumplami i wyluzować, nim zacznę nową książkę, okay?
Mój ton był ostrzejszy, niż
zamierzałem, ale naprawdę ostatnie czego było mi trzeba, to rozmów o związkach.
Szczególnie w tym momencie.
– Dobra, zmiana tematu. – Kenny
uniósł pojednawczo ręce i rozejrzał się szybko, szukając sprzeciwu. Nie czekał
jednak na odpowiedź, tylko kontynuował, za co byłem mu naprawdę wdzięczny. –
Leo, opowiedz nam o swoim mieszkaniu.
– Pokażę wam je, jak będę już
rozpakowany. Dajcie mi jeszcze trochę czasu. Tak naprawdę to nic wielkiego.
– Super, zrobię sobie rezerwacje na
przyszły rok. Wyrobisz się, czy potrzebujesz więcej czasu?
Kilka osób prychnęło i nawet ja
pozwoliłem sobie na delikatny półuśmiech, przy pokazywaniu przyjacielowi
środkowego palca. W odpowiedzi Kenny uniósł szklankę jak na znak toastu i upił
kilka łyków.
– A propos mieszkania – wtrącił się
Dominic. – Matt, kiedy się w końcu wyprowadzisz? Mówiłeś o tym już od jakiegoś
czasu, że chcesz wymienić to mieszkanie na jakieś większe. Jak ci idzie?
– Myślisz nad większym mieszkaniem?
- Dziewczyna Matta gwałtownie się ożywiła, a jej oczy zalśniły. Odwróciłem
głowę, by nie patrzeć na zachwyt malujący się na jej twarzy. Byłem niemal
pewny, że wyobrażała sobie, że będzie miała klucze albo przynajmniej własną
przestrzeń. Jednak my wiedzieliśmy, że prawdopodobnie zerwą ze sobą jeszcze
zanim Matt znajdzie sobie pasujące mu miejsce.
– Tak, na razie rozważam –
odpowiedział. – W sumie stać mnie, ale wiecie, zawsze jest coś pilniejszego do
kupienia. Nie potrafię oszczędzać.
Wieczór trwał w najlepsze, na całe
szczęście już schodząc tematem ze mnie. Chłopaki gadali o swoich pracach i
osiągnięciach, ale czułem, że momentami atmosfera była sztywna, gdy nie mogli
opowiadać o wszystkim, na co można sobie pozwolić tylko przy kumplach. Zresztą,
szybko zaczęło mnie to męczyć. Patrzenie na klejące się pary było znośne
pierwszą godzinę, ale potem miałem już tego trochę dość. Alkohol dodatkowo ich
rozluźniał i żadne z nich nie próbowało się wstrzymywać z przesadnie
entuzjastycznymi gestami. Czułem się przy tym wszystkim dość niekomfortowo,
powoli nawet żałowałem, że w ogóle tu przyszedłem.
– No, to co teraz robisz, Leo? –
zapytał nagle Kenny, po tym, jak dziewczyny skończyły temat jakiejś komedii,
która ostatnio weszła do kin. Nie oglądałem jej, więc szybko wyłączyłem się z
dyskusji i ocknąłem dopiero po usłyszeniu mojego imienia. – Mówiłeś, że
skończyłeś książkę?
Zwalczyłem w sobie chęć powiedzenia,
że gdyby częściej się odzywał, a nie zlewał każdą moją wiadomość, wiedziałby,
co się u mnie dzieje.
– Tak, skończyłem pisać tę książkę,
nad którą pracowałem ostatnie kilka miesięcy.
– Też BL?
– Tak, dokładnie. – Kiwnąłem głową.
Wziąłem łyka coli i wytarłem usta z gazowanego napoju, nim kontynuowałem. –
Opowiada o chłopaku, który został porwany jako dzieciak i całe życie spędził
uwięziony w piwnicy swojego oprawcy.
– Molestował go? – Dominic uniósł
pytająco brwi, zaintrygowany tematem.
– Jest to zasugerowane, ale nie
powiedziane wprost. I jako osiemnastolatek zostaje znaleziony przez policję i
uwolniony. Wraca do domu, ale nie potrafi normalnie funkcjonować.
– Syndrom sztokholmski? – dopytywał
Matt.
– Nie, wręcz przeciwnie. Nienawidzi
swojego oprawcy i nie potrafi żyć normalnie, bo ma obsesje, że ten go znajdzie
i znowu zaciągnie do siebie. Ma bardzo wyraźną fobię, nie potrafi się odnaleźć,
nie wychodzi z domu i panicznie boi obcych. Nie może wrócić do społeczeństwa.
Dopiero chłopak, który wprowadza się obok i zaczyna się interesować głównym
bohaterem, powoli wyciąga go z depresji i niepokoju.
Przypominając sobie fragmenty mojej książki, mimowolnie zacząłem się
uśmiechać. Zobaczyłem bohaterów, którzy zbliżali się do siebie z każdą stroną,
aż strach i niechęć przerodziły się w sympatię, przyjaźń, a w końcu coś więcej.
Czułem niemalże to samo napięcie, które towarzyszyło mi przy samym pisaniu.
– Ale wiesz, że trauma po czymś
takim nie przechodzi ot tak? – Matt pstryknął palcami. – To są lata pracy i w
ogóle. Na pewno gość będzie miał wstręt do relacji. Powrót do rzeczywistości
zająłby mu w chuj dużo czasu i potrzebowałby mega zajebistej terapii.
– Nie powiedziałem, że to się dzieje
ot tak. – Powtórzyłem pstryknięcie palcami, ale z wyraźnie mniejszym efektem.
Pewnie dlatego, że nie umiałem pstrykać palcami. – To cały proces, jest wiele
przeskoków czasowych, fabuła rozgrywa się w trakcie kilku lat. Długo siedziałem
nad tym, by to brzmiało wiarygodnie.
– Chyba gdzieś czytałem coś
podobnego – powiedział Dominic spokojnym, nieco zmęczonym głosem. Trochę
bełkotał, ale nieznacznie. – Tylko bez gejowskiego wątku. Że wiesz, ktoś został
skrzywdzony i musi się otworzyć na świat ponownie.
Powstrzymałem się od ciężkiego
westchnienia. Gdybym dostawał dolara za każdym razem, gdy to słyszę...
Zacisnąłem usta i powoli pokiwałem głową, przełykając przekleństwa.
– No tak, ogólnie to raczej znany
motyw. Wiecie, tak naprawdę każda książka, jakby się uprzeć, jest schematyczna.
Pisarze bazują na kilkudziesięciu gotowych wątkach, z których tworzą nową
fabułę. Nie da się napisać czegoś całkowicie nowego, bo wszystko już zostało napisane
pewnie w antycznej Grecji. Chodzi o to, jak to się napisze.
– Sorry, ale muszę o to
zapytać – wtrącił Matt, wychylając się zza Dominica, który akurat pochylił się,
by sięgnąć do swojej szklanki. – Ludzie serio to czytają? Znaczy... Bez urazy
dla twoich książek, ale... ludzie teraz coraz mniej czytają. Widziałeś
statystyki? Nie myślałeś, że lepiej byłoby poszukać sobie jakiegoś bardziej
pewnego zawodu?
Znowu się skrzywiłem, świdrując
Matta zimnym spojrzeniem. Może to wypity alkohol, ale miałem ich już coraz
bardziej dość. Gdybym chociaż te wszystkie teksty słyszał po raz pierwszy.
– Mój zawód jest pewny. A moje
książki są bardzo popularne. – Nawet jeżeli ja sam nie byłem przekonany co do
tego, czy są dobre.
– No nie wiem. Jak o nich
opowiadasz, to nie brzmią one jakoś zbyt niesamowicie.
Spojrzałem chłodno na Dominica.
Dłonie oparte na nogach zacisnąłem w pięści.
– To kwestia tego, jak się je czyta,
a nie, jak brzmi ogólny opis. Gdybyście zagłębili się w to bardziej... pewnie
dalej by się wam nie spodobało, bo to gejowska książka, ale... moglibyście
najpierw ją przeczytać, a potem się wypowiadać o fabule.
– Czytałem parę stron twojej książki
– odezwał się ponownie Matt. – Tej o zawodowym łyżwiarzu z depresją.
– Przeczytałeś pięć stron...
– Ale przeczytałem. No i sorry,
ale nie było to zbyt wciągające. Bohater był okropną mimozą.
– Oczywiście, że tak. Przecież miał
depresję. No kto jak kto, ale ty chyba powinieneś to rozumieć.
– Ale nie znamy powodu, dlaczego ma
tę depresję.
– To się wyjaśnia przez całą
książkę. Z każdym rozdziałem rozumiemy więcej jego historii i bardziej się z
nim utożsamiamy.
– No ale po co mam czytać dalej
książkę, skoro mnie nie zaciekawiła, a główny bohater do siebie nie przekonał?
Alkohol już trochę szumiał mi w
głowie. Rozmowa po raz setny o tym samym i tłumaczenie po raz kolejny tego
samego sprawiło, że poczułem, jak powoli puszczają mi hamulce.
– Bo jesteś psychologiem, do
cholery. Chyba powinieneś dawać ludziom szansę, żeby ich poznać. A nie, że po
pięciu minutach ich oceniasz.
– Jestem psychologiem właśnie
dlatego, że mam zdolność szybkiego oceniania ludzi i od razu wiem wszystko o
nich. Dlatego nie muszę dalej poznawać historii osoby, która mnie nie
interesuje.
– Przyznałeś potem, że cię
interesuje ta historia, a po prostu nie chce ci się przez nią przebrnąć do tego
momentu, aż lepiej poznasz głównego bohatera. Do cholery, wysłałem ci
czterdzieści stron, a ty nawet tego nie przeczytałeś.
– Ej, chłopak, chłopaki. – Dominic
ożywił się, gdy nasza dyskusja zaczęła się zagęszczać. – Zmieńmy temat, zanim
znowu się pokłócicie.
Miałem ochotę kontynuować, ale z
drugiej strony wiedziałem, że to mnie jeszcze bardziej zirytuje, a do Matta i
tak nie przemówi. To, czego w nim nienawidziłem najbardziej był fakt, że był
tak samo uparty, jak ja sam. Dodatkowo nigdy nie brał pod uwagę, że może się
mylić, gdy myślał, że ma rację. Albo po prostu lubił mnie irytować.
Prychnąłem pod nosem i nalałem sobie kolejnego drinka. Przecież zawsze
się to tak kończyło, dlaczego myślałem, że tym razem będzie inaczej?
– À propos książek. – Chcąc poprawić atmosferę, odezwała się Ginny swoim łagodnym, radosnym głosem. – Przepraszam Leo, nie czytam gejowskich książek, ale ostatnio czytałam tak świetną książkę o...
Zaczęła mówić, a ja poczułem nawet wdzięczność ze zmiany tematu. Chciałem dać sobie trochę czasu na dobrą zabawę, więc nie poruszałem więcej tematów mojego pisania. Dałem się więc wciągnąć w rozmowę o książkach i popkulturze.