piątek, 26 listopada 2021

Mój kochany android - Rozdział drugi

  

Skończyłem przygotowywać pizzę i zjadłem ją przy odpalonym na laptopie filmie. Kusiło, żeby zacząć pisać, ale obiecałem sobie i Alexowi, że zrobię przerwę. Zresztą, sam tego potrzebowałem, żeby chociaż trochę się odciąć od ostatniego tekstu.

            Po prostu oglądałem film biograficzny o życiu w arabskim haremie i starałem się nie przekładać tego na potencjalną książkę. Dopiero gdy zjadłem pizzę, film się skończył, a napisy końcowe poinformowały, że główna bohaterka wróciła do rodziny i żyje szczęśliwie, przypomniałem sobie o poczcie i tajemniczej wiadomości, która tam czekała. Nie spodziewałem się niczego konkretnego, ale i tak włączyłem maila, aktualnie jedynego nieotwartego – „Projekt – prosimy o pilny kontakt”.

 

            Szanowny panie Evans,

            Został Pan wytypowany do specjalnego programu finansowanego przez neWord. Nasi specjaliści przejrzeli Pana książki i stwierdzili, że doskonale nadaje się Pan do zadania, które chcielibyśmy powierzyć. Jest ono bardzo odpowiedzialne i wymaga dużej cierpliwości oraz wrażliwości. Uznaliśmy, że Pańskie zdolności do opisywania i postrzegania świata idealnie się do tego nadadzą. Szczegóły pozna Pan, gdy wyrazi Pan zainteresowanie projektem. Zapraszamy na stawienie się w naszym biurze w poniedziałek o godzinę szóstej wieczorem. Prosimy o potwierdzenie daty spotkania w odpowiedzi na tego maila albo dzwoniąc na podany numer telefonu.

            Pozdrawiamy i czekamy na kontakt.

            NeWord

 

            Wpatrywałem się w wiadomość dłuższy czas. Brzmiała całkiem wiarygodnie, chociaż nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to jakiś dziwny żart. Bo co niby miałem wspólnego z elektroniką? I na co im moje zdolności w opisywaniu świata?

            Próbowałem wymyślić jakieś racjonalne wyjaśnienie, dlaczego właściwie mogliby mnie potrzebować. Może tworzyli jakąś aplikację dla niewidomych, która opisuje rzeczywistość? Albo jakiś laptop skierowany domyślnie dla pisarzy?

            Szukałem rozwiązań i odpowiedzi, by utwierdzić się w przekonaniu, że to coś więcej niż żart. Gdyby ten mail nie brzmiał tak poważnie, naprawdę pomyślałbym, że to tylko reklama. A może za dużo sobie obiecywałem? Może po prostu liczyli na jakąś współpracę? Może chcieli pojawić się w jednej z moich książek, a ja niepotrzebnie sobie dopowiadałem ukryte znaczenie? Targany wątpliwościami sięgnąłem po telefon i wystukałem na nim numer podany w mailu.

            – Biuro neWord, w czym mogę służyć? – Usłyszałem uprzejmy, kobiecy głos, wysoki i pogodny.

            – Umm... Dzień dobry, czy to firma neWord? – powiedziałem pierwsze, co przyszło mi na myśl i od razu tego pożałowałem, czując, jak zaczynam się peszyć i stresować. Szczęśliwie kobieta po drugiej stronie telefonu uprzejmie zignorowała moją nieporadność.

            – Tak, w czym mogę pomóc?

            – Emm... Dostałem maila z państwa biura. Nazywam się Leo Evans i...

            – Oczywiście, rozumiem. Dostałam informację, że powinnam spodziewać się telefonu od pana. Chciał pan potwierdzić wizytę czy poprosić o jej przełożenie?

            – Ja... yyy... Chciałem się dowiedzieć, o co w tym chodzi... – Byłem skołowany, nie wiedziałem, czego się spodziewać i właściwie w jakiej dokładnie sprawie dzwonię.

            – Wszystkiego dowie się pan na spotkaniu. Czy godzina zaproponowana w mailu panu odpowiada?

Tajemniczość całej tej sytuacji tylko bardziej mnie intrygowała. Czułem, że zaczynam się niezdrowo ekscytować, jakbym faktycznie mógł oczekiwać czegoś niesamowitego. Pewnie przez to nie mogłem się zmusić do innej odpowiedzi.

            – Cóż, wydaje mi się, że tak...

            – Jest pan zainteresowany przyjściem? Pojawienie się na spotkaniu nie jest równe ze zgodą na wzięcie udziału w projekcie.

            – W takim razie... Tak, chciałem potwierdzić moje przyjście.

            – Doskonale. Czekamy w takim razie na pana w poniedziałek o szóstej wieczorem w głównym biurze neWord. Dokładny adres dostał pan w mailu. Na koniec prosiłabym w imieniu całego biura, żeby w miarę możliwości nie mówił pan nikomu o tym spotkaniu. Dyskrecja w tym wypadku jest dla nas kluczowa. Nie stanowi to problemu? – Na końcu jej wypowiedzi z pewnością był znak zapytania, ale powiedziała to tonem, który sugerował, że to nie miało prawa stanowić problemu.

            – Czemu właściwie?

            – Ten projekt jest dość poufny. Jeżeli opowie pan komuś o nim, nie będziemy mogli z panem współpracować. Rozumie pan?

            – Tak, rozumiem.

            – Cieszę się. Czy mogę pomóc w czymś jeszcze?

            – Nie, chyba nie. Dziękuję.

            – Ja również. Do zobaczenia w poniedziałek.

            Dziewczyna się rozłączyła, a ja wciąż stałem, lekko oszołomiony, ze słuchawką przy uchu. To wszystko faktycznie brzmiało tak abstrakcyjnie, czy to ja byłem przewrażliwiony? Może tego typu firmy współpracowały z pisarzami, a po prostu ja się nigdy tym nie interesowałem? W teorii było to całkiem możliwe. Jako pisarz gatunku boys love rzadko dostawałem jakiekolwiek inne propozycje współpracy, niż wydania moich tekstów.

            Zżerała mnie ciekawość, ale póki co musiałem uzbroić się w cierpliwość. Potrzebowałem sobie zająć kilka najbliższych dni, przynajmniej do piątku, by nie myśleć za dużo o pisaniu. Spojrzałem na stertę książek czekających na swoją kolej na szafce nocnej i już wiedziałem, co zrobić, by czas szybciej mijał.

 

***

Nadszedł piątkowy wieczór.

            Gdy równo o godzinie szóstej zadzwonił budzik w telefonie, odrywając mnie od pracy, powoli zacząłem się zbierać. Czułem zmęczenie na myśl o wyjściu z domu, ale musiałem trochę odetchnąć. Alex też byłby zły, gdybym to sobie odpuścił. Co innego spotkanie z samymi kolegami, ale gdy myślałem o tym, że idę na potrójną randkę, traciłem jakoś zapał i chęci.

            Kilka minut przed ósmą parkowałem na jednym z nielicznych wolnych miejsc pod blokiem Matta. Zabrałem z tylnego siedzenia czarny plecak, w którym normalnie trzymałem notes na pomysły i długopisy, a dzisiaj wyjątkowo trochę przekąsek i alkoholu, które wypełniały większość miejsca.

            Wjechałem windą na szóste piętro i już kilka chwil później stałem przed drzwiami mieszkania Matta.

            – Hej, Leo – przywitał mnie z uśmiechem, gdy tylko stanął w drzwiach. Był wysokim, patyczkowatym brunetem, o orzechowych oczach i włosach wiecznie w „artystycznym nieładzie”. Jego łagodne spojrzenie i łobuzerski uśmiech potrafiły hipnotyzować. Nie dziwiłem się, że miał takie powodzenie u dziewczyn. Sam musiałem przyznać, że jest on niesamowicie przystojny.     Wzorowałem na nim nawet kilku męskich bohaterów moich powieści. Pewnie wkurzyłby się, gdyby tylko się o tym dowiedział, całe szczęście nigdy nie przeczytał żadnego mojego tekstu, więc czułem się z tym całkiem bezpiecznie.

            Wszedłem do środka. Dwupokojowe mieszkanie było przytulne i całkiem lubiłem tu przychodzić. Do sypialni nie wchodziliśmy, o ile nie było to konieczne. Zwykle stanowiła skład wszystkiego, co tylko Matt trzymał w domu. Ale dzięki temu salon, w którym zwykle siedzieliśmy, sprawiał wrażenie bardziej przestrzennego, bez masy niepotrzebnych rzeczy. Chociaż i tak większość miejsca zajmowała rozkładana kanapa, której chyba nigdy nie widziałem złożonej, i stół do kawy, wciśnięty miedzy łóżko a szafkę pod telewizorem.

            W pokoju dla gości czekała dziewczyna Matta – śliczna dziewczyna o jasnych, blond włosach, szczupłej twarzy i wielkich oczach. Takie przynajmniej sprawiała wrażenie, chociaż musiałem przyznać, że nigdy nie widziałem jej bez mocnego makijażu. Chciałem żywić do niej sympatię. Albo raczej: wierzyłem, że chcę. Ale nawet nie wiedziałem, czy ma to jakikolwiek sens, bo prawdopodobnie maksymalnie za kilka miesięcy zostanie zastąpiona przez „nowszy model”.

Niestety, dziewczyny Matta zawsze były bardzo ładne, ale nie powiedziałbym, że którakolwiek miała do zaoferowania cokolwiek więcej niż wygląd i seks. A przede wszystkim, żadna nie zagrzewała miejsca na dłużej.

            – Jestem pierwszy? – Skierowałem się od razu do kuchni umieszczonej obok salonu, zdecydowanie najczystszego pomieszczenia w tym domu, i wyłożyłem na blat alkohol, przekąski oraz napoje gazowane do popicia.

            – Dominic będzie lada chwila, skoczył jeszcze do sklepu z Arią. Pokaż, co tam kupiłeś. – Przyjrzał się wyciąganym przeze mnie rzeczom i przytaknął z uznaniem. – Wieści o Kennym?

            – Nie, mówił tylko, że będzie. Nie pisał nic, że się spóźni, albo coś.

            – Mają jeszcze czas, jak się nie pojawią za pół godziny, to będziemy wydzwaniać.

            Matt miał rację. Ledwo rozłożyliśmy kupione rzeczy, a już usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Nie minęło nawet pół godziny, gdy wszyscy już siedzieliśmy w salonie. Ja i Kenny nie zmieściliśmy się na kanapie, więc siedzieliśmy na dywanie, po dwóch stronach niskiego, kawowego stoliku. Jego dziewczyna stwierdziła, że nie może zostać sama, więc solidarnie usiadła z nami, opierając się o swojego chłopaka. Pozostała czwórka zajęła kanapę.

            – Leo, to kiedy w końcu zrobisz domówkę u siebie? – zapytał Kenny, odwracając się w moją stronę. – Nawet nie widzieliśmy jeszcze twojego mieszkania.

            – No wiem, wiem. Sorki. Dalej nie rozpakowałem wszystkich kartonów. Walają mi się wszędzie po domu, przez co nawet nie mogę posprzątać. Zrobię to w końcu.

            – Ile ty już tam mieszkasz? Już z kilka miesięcy, nie? – zauważył Matt. Nieśmiało przytaknąłem.

            – Tak, okropnie się z tym guzdram. Ale wiecie, podczas przeprowadzki cały czas pracowałem nad książką i nie miałem czasu.

            Prychnął krótko, kręcąc głową z rozbawieniem.

            – No co? – Zmarszczyłem brwi, odsuwając szklankę z ginem od ust.

            – Nic, nic, tylko... – Rozejrzał się po reszcie towarzystwa, jakby szukał w nich aprobaty, ale wszyscy milczeli. – No wiesz, to wcale nie tak, że pisarze narzekają na brak wolnego czasu.

            – Wiesz co, dałbyś już spokój. To, że nie wstaję o ósmej, nie jadę godzinę do biura i nie siedzę tam do szóstej, wcale nie znaczy, że nie pracuję. Czasami siedzę kilkanaście godzin, pracując nad książką.

            – Łaaał, piszesz książki, żeby kobiety mogły się jarać dwoma ruchającymi się chłopakami, no szał. – Przewrócił oczami w sposób niemalże brutalnie ostentacyjny. – Wybacz, ale mnie to nie jara.

            – Ej, w moich książkach nie ma tylko seksu. – Odłożyłem szklankę na stół z wyraźnym stuknięciem. – Pokazuję tam często zawiłe, skomplikowane relacje i problemy społeczeństwa. Przede wszystkim nietolerancji, nierówności, braku wsparcia dla osób innej orientacji. Ich zagubienia w świecie i przeczucie, że nie mają prawa do miłości, bo kochają inaczej. Każda z moich książek to w mniejszym lub większym stopniu walczenie z samym sobą i światem. Wiedziałbyś, jakbyś jakąkolwiek przeczytał.

            – Leo, muszę cię zapytać. – Ginny przerwała naszą dyskusję. Powiedziałbym, że w idealnym momencie, bo Matt szykował się już do odpowiedzi i zaczęło robić się nieprzyjemnie. Skupiłem się na dziewczynie i kiwnąłem głową na znak, że słucham. Odsunęła się od Kennego i oparła na przeciwnej stronie stolika do kawy, obok opróżnionego kieliszka. – Jesteś gejem?

            Znieruchomiałem, ogłuszony dosadnością pytania. Wpatrywałem się bez słowa w dziewczynę, by znaleźć najmniej absurdalną odpowiedź.

            – Co? Nie. Jasne, że nie. Skąd ten pomysł?

         – Nie pytamy złośliwie, żeby nie było. Po prostu... Wiesz, mało który facet pisze historie miłosne o innych facetach – wtrąciła dziewczyna Matta. „My”? Rozmawiali o tym wcześniej? – Zresztą, nie tylko miłosnych, z tego co wiem.

            Nagle zostałem otoczony przez ich ciekawskie spojrzenia. Pytanie, którego nigdy chyba nie mieli odwagi zadać, uniosło się w powietrzu niczym gęsta mgła, od której aż ciężko mi się oddychało. Czułem złość, wzmocnioną przez to, że to pytanie słyszałem już drugi w ciągu ostatniego tygodnia.

            – Piszę BL, bo jest to pewnego rodzaju nisza. Normalne historie miłosne są nudne i oklepane, wątki homoseksualne dają dużo możliwości rozwoju fabuły, jak chociażby nietolerancja ze strony rodziny, wahania nad swoją seksualnością czy właśnie homofobiczne nastawienie społeczeństwa. Uważam, że jest to po prostu ciekawe, ale nie podniecają mnie faceci.

            Zapadła cisza. Ginny wróciła na swoje miejsce, a wszyscy albo skupiali wzrok na swoich partnerach, albo szklankach z alkoholem.

            Dominic kaszlnął, zwracając na siebie uwagę. Zawsze był wysoki, ale siedząc na kanapie sprawiał, że czułem, jak jeszcze bardziej nade mną góruje. Był dość masywny, prawie dwa razy szerszy od swojej dziewczyny czy samego Matta, co tylko bardziej potęgowało ten efekt. Patrzył z góry spokojnym wzrokiem, jakby nie odczuwał emocji. Zacisnął wąskie usta, przez co miałem wrażenie, jakby te całkowicie zniknęły. Teraz to na nim skupiała się uwaga każdego w pokoju, gdy czekaliśmy, aż przełamie ciszę. Przejechał palcami po ciemnych, krótkich włosach i, czując widocznie, że nie przeciągnie tego dalej, pochylił się w moją stronę.

            – A dziewczyny? – zapytał krótko, znowu stawiając mnie w centrum wszystkich spojrzeń. Nagle poczułem, że chyba nie chcę tu być.

            – Nie wiem – powiedziałem i autentycznie zaskoczyła mnie obojętność w głosie. Jakby wyjawienie prawdy i tak nie miało znaczenia, jakbym i tak mógł stracić w ich oczach. Milczałem, poruszając szklanką i tworząc niewielkie fale ze znajdującego się tam ginu. – Podejrzewam, że mogę być aseksualny.

            Pokój wypełniła dziwna cisza. Myślałem, że wszyscy się tego spodziewali, ale teraz czułem, że tak naprawdę tylko czekali, aż ogłoszę, że jestem gejem. Teraz jednak byli w takim szoku, jakbym wyznał im, że mam raka.

            – Serio? – odezwał się Kenny, wyraźnie niższym głosem niż zwykle. – Znaczy... to wiele by wyjaśniało, ale serio?

            – Nie wiem, tak podejrzewam. Nawet nie wiem, czy nie jestem aromantyczny. Po prostu... Nie czuję, żebym potrzebował kogoś do życia, czy do szczęścia.

Wzruszyłem ramionami. Dziwnie mi było o tym opowiadać, szczególnie w towarzystwie dziewczyn, choć nie czułem skrępowania tym spowodowanego. W końcu nie opowiadałem o niczym wstydliwym, jak chociażby przelecenie obcej dziewczyny na imprezie.

            – Ale no weź, posiadanie kogoś jest świetnie – Aria, dziewczyna Dominica, w aż nazbyt ewidentny sposób oparła się o niego. Przy nim wydawała się jeszcze drobniejsza niż była w rzeczywistości. A długie włosy i delikatna, niemal dziecięca twarz wcale nie poprawiały tego efektu. – Masz kogoś, kto cię wspiera, pomaga ci we wszystkim.

            – Chodzi z tobą na przyjęcia – dodała Ginny, posyłając Kennyemu uśmiech.

            Z trudem powstrzymałem chęć przewrócenia oczami i dopiłem gin. Tak, dokładnie tego było mi trzeba: dowodu na to, że marnuję życie, będąc samotnym.

            – Kiedy ja tego nie potrzebuję. Zresztą, związki i randki są kłopotliwe. Nie mam czasu, by każdego dnia poświęcać czas drugiej osobie.

            – Żartujesz? To jest właśnie ekstra – Znowu odezwała się dziewczyna Matta. – Masz kogoś, z kim się widzisz codziennie. Możecie łazić do restauracji, klubów, do kina... Zawsze masz z kim się zabawić i w ogóle. Jak można się tym nie jarać? Co jest z tobą nie tak?

            – Widocznie mam inną definicję szczęścia. Jestem szczęśliwy samotnie. Nie potrzebuję towarzystwa codziennie. A jak chcę się z kimś spotkać, dzwonię do chłopaków.

            Czy to ja przesadzałem, czy to oni byli ślepi? Ginny siedziała ubrana w bluzę Kennego, chociaż na jego ramionach widziałem gęsią skórkę. Dominic już ze trzy razy wypijał kolejne drinki Arii, bo jej jednak nie smakowały, Matt co chwila musiał wstawać, by podawać dziewczynie chrupki albo odkładać je na stół. Tak otumanieni związkami nawet nie dostrzegali tego, że wszystko się zmieniło. Nie potrafiłem tego zrozumieć. To na tym miały polegać te mityczne związki? Na poddaniu się całkowicie drugiej osobie?

            – Możemy zmienić temat? Jak się zakocham albo spotkam dziewczynę, z którą będę chciał się przespać, to to zrobię, możecie być tego pewni. Jednak teraz nie chcę. Chcę spędzić trochę czasu z kumplami i wyluzować, nim zacznę nową książkę, okay?

            Mój ton był ostrzejszy, niż zamierzałem, ale naprawdę ostatnie czego było mi trzeba, to rozmów o związkach. Szczególnie w tym momencie.

            – Dobra, zmiana tematu. – Kenny uniósł pojednawczo ręce i rozejrzał się szybko, szukając sprzeciwu. Nie czekał jednak na odpowiedź, tylko kontynuował, za co byłem mu naprawdę wdzięczny. – Leo, opowiedz nam o swoim mieszkaniu.

            – Pokażę wam je, jak będę już rozpakowany. Dajcie mi jeszcze trochę czasu. Tak naprawdę to nic wielkiego.

            – Super, zrobię sobie rezerwacje na przyszły rok. Wyrobisz się, czy potrzebujesz więcej czasu?

            Kilka osób prychnęło i nawet ja pozwoliłem sobie na delikatny półuśmiech, przy pokazywaniu przyjacielowi środkowego palca. W odpowiedzi Kenny uniósł szklankę jak na znak toastu i upił kilka łyków.

            – A propos mieszkania – wtrącił się Dominic. – Matt, kiedy się w końcu wyprowadzisz? Mówiłeś o tym już od jakiegoś czasu, że chcesz wymienić to mieszkanie na jakieś większe. Jak ci idzie?

            – Myślisz nad większym mieszkaniem? - Dziewczyna Matta gwałtownie się ożywiła, a jej oczy zalśniły. Odwróciłem głowę, by nie patrzeć na zachwyt malujący się na jej twarzy. Byłem niemal pewny, że wyobrażała sobie, że będzie miała klucze albo przynajmniej własną przestrzeń. Jednak my wiedzieliśmy, że prawdopodobnie zerwą ze sobą jeszcze zanim Matt znajdzie sobie pasujące mu miejsce.

            – Tak, na razie rozważam – odpowiedział. – W sumie stać mnie, ale wiecie, zawsze jest coś pilniejszego do kupienia. Nie potrafię oszczędzać.

            Wieczór trwał w najlepsze, na całe szczęście już schodząc tematem ze mnie. Chłopaki gadali o swoich pracach i osiągnięciach, ale czułem, że momentami atmosfera była sztywna, gdy nie mogli opowiadać o wszystkim, na co można sobie pozwolić tylko przy kumplach. Zresztą, szybko zaczęło mnie to męczyć. Patrzenie na klejące się pary było znośne pierwszą godzinę, ale potem miałem już tego trochę dość. Alkohol dodatkowo ich rozluźniał i żadne z nich nie próbowało się wstrzymywać z przesadnie entuzjastycznymi gestami. Czułem się przy tym wszystkim dość niekomfortowo, powoli nawet żałowałem, że w ogóle tu przyszedłem.

            – No, to co teraz robisz, Leo? – zapytał nagle Kenny, po tym, jak dziewczyny skończyły temat jakiejś komedii, która ostatnio weszła do kin. Nie oglądałem jej, więc szybko wyłączyłem się z dyskusji i ocknąłem dopiero po usłyszeniu mojego imienia. – Mówiłeś, że skończyłeś książkę?

            Zwalczyłem w sobie chęć powiedzenia, że gdyby częściej się odzywał, a nie zlewał każdą moją wiadomość, wiedziałby, co się u mnie dzieje.

            – Tak, skończyłem pisać tę książkę, nad którą pracowałem ostatnie kilka miesięcy.

            – Też BL?

            – Tak, dokładnie. – Kiwnąłem głową. Wziąłem łyka coli i wytarłem usta z gazowanego napoju, nim kontynuowałem. – Opowiada o chłopaku, który został porwany jako dzieciak i całe życie spędził uwięziony w piwnicy swojego oprawcy.

            – Molestował go? – Dominic uniósł pytająco brwi, zaintrygowany tematem.

            – Jest to zasugerowane, ale nie powiedziane wprost. I jako osiemnastolatek zostaje znaleziony przez policję i uwolniony. Wraca do domu, ale nie potrafi normalnie funkcjonować.

            – Syndrom sztokholmski? – dopytywał Matt.

            – Nie, wręcz przeciwnie. Nienawidzi swojego oprawcy i nie potrafi żyć normalnie, bo ma obsesje, że ten go znajdzie i znowu zaciągnie do siebie. Ma bardzo wyraźną fobię, nie potrafi się odnaleźć, nie wychodzi z domu i panicznie boi obcych. Nie może wrócić do społeczeństwa. Dopiero chłopak, który wprowadza się obok i zaczyna się interesować głównym bohaterem, powoli wyciąga go z depresji i niepokoju.

Przypominając sobie fragmenty mojej książki, mimowolnie zacząłem się uśmiechać. Zobaczyłem bohaterów, którzy zbliżali się do siebie z każdą stroną, aż strach i niechęć przerodziły się w sympatię, przyjaźń, a w końcu coś więcej. Czułem niemalże to samo napięcie, które towarzyszyło mi przy samym pisaniu.

            – Ale wiesz, że trauma po czymś takim nie przechodzi ot tak? – Matt pstryknął palcami. – To są lata pracy i w ogóle. Na pewno gość będzie miał wstręt do relacji. Powrót do rzeczywistości zająłby mu w chuj dużo czasu i potrzebowałby mega zajebistej terapii.

            – Nie powiedziałem, że to się dzieje ot tak. – Powtórzyłem pstryknięcie palcami, ale z wyraźnie mniejszym efektem. Pewnie dlatego, że nie umiałem pstrykać palcami. – To cały proces, jest wiele przeskoków czasowych, fabuła rozgrywa się w trakcie kilku lat. Długo siedziałem nad tym, by to brzmiało wiarygodnie.

            – Chyba gdzieś czytałem coś podobnego – powiedział Dominic spokojnym, nieco zmęczonym głosem. Trochę bełkotał, ale nieznacznie. – Tylko bez gejowskiego wątku. Że wiesz, ktoś został skrzywdzony i musi się otworzyć na świat ponownie.

            Powstrzymałem się od ciężkiego westchnienia. Gdybym dostawał dolara za każdym razem, gdy to słyszę... Zacisnąłem usta i powoli pokiwałem głową, przełykając przekleństwa.

            – No tak, ogólnie to raczej znany motyw. Wiecie, tak naprawdę każda książka, jakby się uprzeć, jest schematyczna. Pisarze bazują na kilkudziesięciu gotowych wątkach, z których tworzą nową fabułę. Nie da się napisać czegoś całkowicie nowego, bo wszystko już zostało napisane pewnie w antycznej Grecji. Chodzi o to, jak to się napisze.

            Sorry, ale muszę o to zapytać – wtrącił Matt, wychylając się zza Dominica, który akurat pochylił się, by sięgnąć do swojej szklanki. – Ludzie serio to czytają? Znaczy... Bez urazy dla twoich książek, ale... ludzie teraz coraz mniej czytają. Widziałeś statystyki? Nie myślałeś, że lepiej byłoby poszukać sobie jakiegoś bardziej pewnego zawodu?

            Znowu się skrzywiłem, świdrując Matta zimnym spojrzeniem. Może to wypity alkohol, ale miałem ich już coraz bardziej dość. Gdybym chociaż te wszystkie teksty słyszał po raz pierwszy.

            – Mój zawód jest pewny. A moje książki są bardzo popularne. – Nawet jeżeli ja sam nie byłem przekonany co do tego, czy są dobre.

            – No nie wiem. Jak o nich opowiadasz, to nie brzmią one jakoś zbyt niesamowicie.

            Spojrzałem chłodno na Dominica. Dłonie oparte na nogach zacisnąłem w pięści.

            – To kwestia tego, jak się je czyta, a nie, jak brzmi ogólny opis. Gdybyście zagłębili się w to bardziej... pewnie dalej by się wam nie spodobało, bo to gejowska książka, ale... moglibyście najpierw ją przeczytać, a potem się wypowiadać o fabule.

            – Czytałem parę stron twojej książki – odezwał się ponownie Matt. – Tej o zawodowym łyżwiarzu z depresją.

            – Przeczytałeś pięć stron...

            – Ale przeczytałem. No i sorry, ale nie było to zbyt wciągające. Bohater był okropną mimozą.

            – Oczywiście, że tak. Przecież miał depresję. No kto jak kto, ale ty chyba powinieneś to rozumieć.

            – Ale nie znamy powodu, dlaczego ma tę depresję.

            – To się wyjaśnia przez całą książkę. Z każdym rozdziałem rozumiemy więcej jego historii i bardziej się z nim utożsamiamy.

            – No ale po co mam czytać dalej książkę, skoro mnie nie zaciekawiła, a główny bohater do siebie nie przekonał?

            Alkohol już trochę szumiał mi w głowie. Rozmowa po raz setny o tym samym i tłumaczenie po raz kolejny tego samego sprawiło, że poczułem, jak powoli puszczają mi hamulce.

            – Bo jesteś psychologiem, do cholery. Chyba powinieneś dawać ludziom szansę, żeby ich poznać. A nie, że po pięciu minutach ich oceniasz.

            – Jestem psychologiem właśnie dlatego, że mam zdolność szybkiego oceniania ludzi i od razu wiem wszystko o nich. Dlatego nie muszę dalej poznawać historii osoby, która mnie nie interesuje.

            – Przyznałeś potem, że cię interesuje ta historia, a po prostu nie chce ci się przez nią przebrnąć do tego momentu, aż lepiej poznasz głównego bohatera. Do cholery, wysłałem ci czterdzieści stron, a ty nawet tego nie przeczytałeś.

            – Ej, chłopak, chłopaki. – Dominic ożywił się, gdy nasza dyskusja zaczęła się zagęszczać. – Zmieńmy temat, zanim znowu się pokłócicie.

            Miałem ochotę kontynuować, ale z drugiej strony wiedziałem, że to mnie jeszcze bardziej zirytuje, a do Matta i tak nie przemówi. To, czego w nim nienawidziłem najbardziej był fakt, że był tak samo uparty, jak ja sam. Dodatkowo nigdy nie brał pod uwagę, że może się mylić, gdy myślał, że ma rację. Albo po prostu lubił mnie irytować.

Prychnąłem pod nosem i nalałem sobie kolejnego drinka. Przecież zawsze się to tak kończyło, dlaczego myślałem, że tym razem będzie inaczej?

            – À propos książek. – Chcąc poprawić atmosferę, odezwała się Ginny swoim łagodnym, radosnym głosem. – Przepraszam Leo, nie czytam gejowskich książek, ale ostatnio czytałam tak świetną książkę o...

    Zaczęła mówić, a ja poczułem nawet wdzięczność ze zmiany tematu. Chciałem dać sobie trochę czasu na dobrą zabawę, więc nie poruszałem więcej tematów mojego pisania. Dałem się więc wciągnąć w rozmowę o książkach i popkulturze. 

piątek, 8 października 2021

Wielki powrót! I rozdział pierwszy.

 Wielki powrót!

Kolejny? Ale czy na pewno? Miałam wrócić z gotową książką dla was, którą pisałam w trakcie mojej nieobecności. Od dłuższego czasu próbuję ją wydać, ale jest to bardzo trudne. 

Dlaczego?

Osobiście podejrzewam, że to dlatego, że ten tekst jest zbyt długi. To prawie 600 stron A4, jak na debiut wydawniczy jest to bardzo dużo. 

A może po prostu "mój kochany android" jest kiepską książką? 

Cóż... moim zdaniem nie. Ale to tylko moje subiektywne zdanie. A wy macie okazję teraz to ocenić! :D Bo postanowiłam zacząć wrzucać tę książkę na bloga! ^^ (Myślę też o wattpadzie - gdzie teraz się wrzuca swoje teksty? xd)


Może w przyszłości jeszcze uda mi się to wydać, ale na razie podzielę się z wami pierwszymi 100-200 stronami. Możecie więc się szykować na przynajmniej 20-40 rozdziałów niezwykłej opowieści o aseksualnym pisarzu, który powoli odkrywa swoje uczucia względem robota, równie zagubionego w seksualnym świecie. 

A co dalej? Cóż... zobaczymy. Kto wie, może do uda mi się skontaktować w międzyczasie z wydawnictwem? Albo odłożę trochę gotówki i odłożę na self-publishing? W każdym razie, trzymajcie za mnie kciuki! ^^


Tymczasem, nieco niepewna i trochę przesadnie podekscytowana, chciałabym wam przedstawić "Mojego kochanego androida", nad którym pracowałam ostatnie kilka lat. Mam nadzieję, że wam się spodoba!



Trzymałem go za rękę. Jego dłoń była gorąca, niemalże jak wspomnienie naszego pierwszego wspólnego lata. Wtedy myślałem, że to będzie krótka, chwilowa znajomość. Za bardzo się bałem, by chociażby pomyśleć, że miedzy nami może być coś więcej. Nie wierzyłem, że jeszcze kiedyś będę potrafił komukolwiek zaufać. Dopiero teraz, po tylu latach, w końcu byłem tego pewny. Że ten facet jest mi przeznaczony.

            – Powiedz mi... – zaczął, patrząc mi w oczy. Wiedział, że nie umiałbym uciec, gdy świdrował mnie tym swoim błękitnym, porażającym spojrzeniem. – Czy zostaniesz ze mną? Już na zawsze? Zaopiekuję się tobą. I nikt cię nie skrzywdzi.

Serce zabiło mi mocniej. Wyrywało się do niego tak samo, jak całe moje ciało.

            – Po tym wszystkim, przez co razem przeszliśmy? Jak mógłbym odpowiedzieć inaczej?

Rozpromieniłem się, ściskając mocniej jego dłonie. Zrobił krok do przodu i pochylił się. Zamknąłem oczy. Poczułem otaczający mnie zapach drogich perfum, a na ustach słodki, gorący pocałunek.

            I wcale nie chciałem, żeby trwał wiecznie. Chyba pierwszy raz, od kiedy zgodziłem się, by mnie pocałował. A wszystko dlatego, że teraz wiedziałem, że przed nami całe życie. I jeszcze wiele, wiele pocałunków.

            Na horyzoncie zachodziło słońce. Pierwsze w naszym nowym, wspólnym domu i pierwsze na naszej wspólnej drodze życia.

 

            Zapisałem plik i przetarłem zmęczone oczy. Zegarek w laptopie wskazywał czwartą po południu. Do deadline'u miałem jeszcze tydzień, ale ulżyło mi, że wyrobiłem się przed czasem. Miałem teraz kilka dni, by przeczytać całość i upewnić się, że wszystko brzmi sensownie.

            Oparłem się o krzesło i przymknąłem oczy. Powróciło znajome uczucie, zaciskające się na sercu i powodujące nieprzyjemny dyskomfort. Pojawiało się zawsze, ilekroć pozwalałem sobie na cień satysfakcji z ukończenia książki. A co, jeżeli to się nie sprzeda? Może tym razem przesadziłem z ilością słodyczy? A może powinienem zrobić to trochę ostrzejsze? Z kolei gdybym spróbował dać tam więcej seksu, albo nawet lekkie BDSM, zastanawiałbym się, czy tego nie jest za dużo. Byłem w pułapce. Pisarskiej pułapce, gdzie każdy krok prowadził mnie w przepaść niekompetencji.

            Osunąłem się pod biurko, na szarą, miękką wykładzinę. Przylgnąłem do niej twarzą i nagle cały świat sprowadził się do kawałka podłogi i fragmentu ściany. Rozmyślałem, jednocześnie czując, jak moja psychika tonie, pozwalając demonom dotrzeć do mojego umysłu i udowodnić mi, że nie nadaję się na pisarza. Rozmyślałem, wpatrzony w jasną farbę. Aktualnie nawet ona wydawała mi się ciekawsza niż patrzenie na laptop.

            W całym domu pracownia była jednocześnie moim ulubionym i najbardziej znienawidzonym pomieszczeniem, w zależności od tego, jaką miałem wenę. Potrafiłem siedzieć w niej całymi tygodniami, wychodząc tylko po to, by spełniać najbardziej podstawowe potrzeby biologiczne, a później czuć mdłości od samego mijania drzwi do niej.

            Podniosłem się na łokciu i na oślep zacząłem przejeżdżać ręką po biurku. Chwyciłem leżący tam telefon i zabrałem go ze sobą na ziemię. Wybrałem pierwszy kontakt na liście, podpisany „Alex”. Nacisnąłem zieloną słuchawkę i czekałem, licząc impulsy.

            – Wiesz, Leo, że jesteś jedynym pisarzem, który sam do mnie dzwoni? Wszystkich innych to ja muszę ścigać. – Jego głos był łagodny i spokojny. Wyobraziłem sobie, jak odbiera telefon, siedząc między stertami papierów, czy czymkolwiek zajmowali się redaktorzy.

            – Cześć, Alex...

            – Nie, nie, nie, nie – jęknął nagle głos w słuchawce, robiąc się nagle dużo bardziej skupiony – Nie rób mi tego, nie mów mi, że znowu masz kryzys twórczy. Ja wszystko rozumiem, ale deadline masz za tydzień i...

            – Skończyłem pisać. – W słuchawce najpierw rozległa się cisza, a potem wyraźne westchnienie ulgi.

            – Błagam, nie strasz mnie tak więcej. Co się stało?

            – Nie czuję, żeby to było to. Mam wrażenie, że to jest...

            – Do bani?

            Pokiwałem głową, świadomy, że Alex tego nawet nie zobaczy. Wiedziałem jednak, że to poczuje. A kolejne westchnienie po drugiej strony słuchawki wydawało się to potwierdzać.

            – Leo, mówisz tak o każdym twoim tekście. Czytałem całość, oprócz kilku ostatnich rozdziałów, i wszystko jest super. To jest bardzo dobre.

            – Ale jeżeli nie jest..?

            – Leo, błagam, nie osłabiaj mnie. Nie teraz, nie tydzień przed zabraniem tekstu do redakcji. Słuchaj, większość twoich książek to hity, ta też będzie. Nie masz się czym martwić.

            – Nie potrafię wiernie okazać emocji. Wszystko jest takie płytkie i niedopracowane. Nie czuję chemii między głównymi bohaterami i...

            – Wiesz, czego ci brakuje? Tak naprawdę? Wyjścia z domu. Spotkaj się ze znajomymi, znajdź sobie chłopaka.

            – Ha? Skąd niby pomysł, że jestem gejem?

Zmarszczyłem brwi, patrząc z wyrzutem w spód biurka, jakby to tam stał redaktor. Czekałem, a między nami zapadła dziwna, nieprzyjemna cisza.

            – A nie jesteś? – zapytał w końcu. W jego głosie dało się słyszeć wyraźną konsternację. Ten fakt tak mnie zszokował, że nawet nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć.

            – Nie, oczywiście, że nie.

            Ponownie cisza, tym razem trochę dłuższa. Potrafiłem sobie wyobrazić, jak Alex gorączkowo szuka odpowiednich słów, by wybrnąć z niezręcznej sytuacji. Mimo ewidentnego zaskoczenia, gdy się odezwał, jego głos był opanowany.

            – Wybacz, mój błąd. Jakoś uznałem, że skoro piszesz gejowskie romanse, to... no wiesz.

            Powinienem się oburzyć za tę sugestię. Niby dlaczego boys love miałoby być domeną kobiet i gejów? Nie miałem jednak energii na to, żeby się irytować.

            – Tak szczerze to nawet nie wiem, czy jestem hetero. – Patrzyłem beznamiętnie na spód biurka, krzesła i kawałek białego sufitu, którego nie zasłaniały. Wszystko to wydawało się takie... puste. Mimo tego, że wiedziałem, że z drugiej strony mam mój typowy bałagan. – Znaczy... Nie podobają mi się faceci. Chociaż oczywiście mogę stwierdzić, że są przystojni. Tak samo, jak dziewczyny. Ale nie czuję tego „czegoś”. Nie potrafię sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek czułem. Mam wrażenie, że ludzie byli dla mnie od zawsze niewidzialni. Może po prostu jestem aseksualny? Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek byłem zakochany. Może nie potrafię kochać? I dlatego wyżywam się na książkach, które piszę? Bo tak naprawdę nikt mnie nie chce, więc tworzę alternatywne rzeczywistości, gdzie ktoś taki jak ja ma szansę na miłość?

            W pierwszej chwili odpowiedziała mi całkowita apatia, nieco zagłuszona, przez przyspieszone bicie serca. Nawet jeżeli bardziej je czułem, niż faktycznie słyszałem.

            – Zapisałeś się do terapeuty, jak ci mówiłem?

            – Myślałem, że mówiłeś, że mam pisać do ciebie, jak będę potrzebować pomocy.

            – Nie. – Westchnął ciężko. – Powiedziałem, że ja nie będę twoim terapeutą, ale możesz do mnie dzwonić, jak będziesz potrzebować pomocy. – Znowu zamilkł, zbierając myśli. – Chcesz teraz pogadać o twojej orientacji?

            Potrzebowałem chwili, żeby się zastanowić. Czy powinienem powiedzieć coś więcej? Wszystko co czułem, już zostało powiedziane. Brak odpowiedzi Alex zrozumiał idealnie.

            – Może daj sobie chwilę, by się z tym uporać. Orientacji nie stwierdza się na podstawie jednego dnia. Jeżeli będziesz chciał o tym porozmawiać, możesz na mnie liczyć. Chociaż nie powiem, żebym się na tym jakkolwiek znał.

            – Będę o tym pamiętał.

            – I nie przejmuj się książką, to tylko chwilowe załamanie. Wyślij mi ostatnie kilka rozdziałów, powiem ci, czy są dobre i ewentualnie co poprawić. Ale jestem pewny, że to będzie kolejny hit. Nie stresuj się i postaraj o tym nie myśleć. A zanim zabierzesz się za kolejny tekst, zrób sobie trochę przerwy. Skoro nie randka, to może spotkaj się ze znajomymi?

            – Wszyscy moi znajomi mają kogoś. Żyjemy w świecie, w którym twój status społeczny określa to, czy i z kim się umawiasz. Masz dziewczynę? Jesteś super. Nie masz? Jesteś smutnym nerdem, który nie radzi sobie nawet w towarzystwie innych nerdów.

            – Leo?

            – Tak?

            – Znajdź sobie kogoś. Albo idź do terapeuty. Spotkaj się z przyjaciółmi, idź na imprezę, wyluzuj się przy alkoholu, ale na litość boską, pozwól mi pracować.

            – Przepraszam.

            – Po prostu... po prostu przestań się nad sobą użalać. I odpocznij trochę. Czekam na twój tekst. Trzymaj się.

            Rozłączył się, pozostawiając mnie jeszcze bardziej samego. Odłożyłem telefon na bok i skuliłem się na miękkiej wykładzinie. Czułem taką przeraźliwą pustkę. Jakbym wraz ze skończeniem książki, stracił kawałek serca, które wypełniała. Została po niej pusta, smutna dziura biednego, samotnego pisarza.

            Alex miał rację. Musiałem wyjść z domu. Zawsze, gdy za bardzo pogrążałem się w pracy, łapałem doła. Byłem tego doskonale świadomy, ale wcale nie pomagało mi to wyjść z bagna, w którym wydawałem się tonąć. Jak miałem się oderwać? Kochałem pisać. Nawet wtedy, gdy tego nienawidziłem.

            Od tygodnia chciałem umówić się z Kennym, ale ledwo odpisywał na moje wiadomości i zbywał mnie krótkim: „nie teraz, może później, jestem zarobiony” czy „kocham cię, Leo, ale nie mam dla ciebie czasu”. W ostatnim okresie dał radę tylko napisać, że jest zajęty, bo codziennie się spotyka ze swoją dziewczyną.

            Zabolało. Chociaż nie byłem pewny, czy mam prawo czuć się zraniony. Czy nie powinienem po prostu zaakceptować, że w tym świecie nawet po dziesięciu latach będę w jego hierarchii niżej, niż każda dziewczyna, którą obdarzy uczuciem? Nie potrafiłem tego zrozumieć, nigdy nie byłem w stanie. Wiedziałem, że nawet gdybym kogoś poznał, nie postawiłbym go nigdy nad Kennym. Nigdy. A ja czułem, że idę w odstawkę zawsze, gdy poznawał kogoś nowego. Chciałem z nim o tym porozmawiać, ale nie mogłem. Pewnie by mnie chciał przekonać, że nasza przyjaźń się dla niego liczy, a ja musiałbym się uśmiechnąć i udawać, że mu wierzę, chociaż potem znowu zamilknie i nie będzie miał ze mną kontaktu całe tygodnie.

            Może to faktycznie ja byłem zepsuty? Zagubiony w seksualnym świecie, szukający po prostu kogoś, kto będzie obok. Bez obietnic, bez związków, bez niczego. Przyjaciela, który będzie dla mnie. Ale moi przyjaciele zawsze wybierali miłość, a ja chyba nie potrafiłem się zakochać.

            Zastanawiałem nad tym, co powiedziałem Alexowi. Ta myśl towarzyszyła mi od dłuższego czasu, ale dopiero, gdy wypowiedziałem ją na głos, wydawała się nabrać znaczenia. Jakbym wcześniej spychał ją na dno podświadomości, a dopiero teraz ją wydobył. Jak przy użyciu magicznego zaklęcia.

            Wywlokłem się spod biurka i wróciłem na krzesło. Poczułem się przytłoczony. Laptop wydawał się moim więzieniem. Jasne meble w klimacie podróży i kawowe ściany były ładne, gdy je kupowałem, ale w tej chwili wydawały mi się za bardzo... znajome. Zbyt dużo czasu spędziłem w pokoju, wychodząc z niego tylko do kuchni albo łazienki. Ewentualnie przedpokoju, by odebrać pizzę czy kurczaka. Alex chyba miał rację. Musiałem stąd wyjść. Musiałem spędzić trochę czasu z ludźmi.

            Spojrzałem raz jeszcze na tekst. Cóż za ironia losu, że pisarz tworzący opowiadania BL, pełne pasji i miłości, nie potrafił zbliżyć się ani do dziewczyny, ani do chłopaka. Zaśmiałbym się gorzko, gdybym nie był tak zdołowany.

            Fani mówili, że moje książki były „namiętne, urocze i prawdziwe”. To było słodkie, chociaż miałem wątpliwości, czy nie oceniają moich tekstów tylko przez pryzmat wątków między mężczyznami, drastycznie obniżając tym samym swoje oczekiwania. Niektórzy kochali moje książki. Trochę im tego zazdrościłem.

Czasami się zastanawiałem, czy mam prawo pisać o miłości, jeżeli dla mnie to było puste słowo otoczone tysiącem górnolotnych frazesów. Wyobrażałem sobie romantyczne spacery, oglądanie zachodów słońca, wspólne pikniki i randki, ale sam nigdy nie byłem ich częścią. Bardziej czujnym obserwatorem stalkującym biedną, homoseksualną parę, by przełożyć ją na karty moich powieści. A może po prostu nie nadawałem się do tego świata? Umiałem go opisywać, ale nie umiałem w nim żyć?

            Pokręciłem głową. Znowu za bardzo dałem się porwać myślom. Naprawdę musiałem się od tego uwolnić. Nim jednak to zrobiłem, sprawdziłem tekst jeszcze kilka razy, za każdym zmieniając niektóre zdania, coś kasując, coś dodając. Gdy zdałem sobie sprawę, że znowu wpadam w wir nieustannego poprawiania tekstu, który nie jest zły, zapisałem plik i go zamknąłem, nim w oczy rzuciło mi się kolejne zdanie, które mogłoby być lepsze.

            Odpaliłem pocztę i wybrałem kontakt podpisany „edytor”. Załączyłem plik z ostatnimi rozdziałami i chwilę wpatrywałem się w puste miejsce na wiadomość. W końcu zacząłem pisać.

            „Cześć, Alex,

            Przepraszam za ten dzisiejszy telefon. Fakt, trochę przesadziłem. Stwierdziłem, że spotkam się ze znajomymi, o ile znajdą dla mnie czas. No i chcę zacząć się trochę socjalizować. Obiecuję, że zrobię to, nim zacznę pisać cokolwiek nowego.

            A tymczasem masz tu ostatnie rozdziały. Nie jestem co do nich całkowicie pewny, zakończenie może być trochę przesłodzone, ale w razie czego mogę je skrócić. Na przykład już bez opisu zachodzącego słońca. Powiedz, co o tym myślisz, mogę to jeszcze poprawić, przed deadline'em. A ja postaram się pożyć, nim znowu zatonę w pracy.

            Czekam na odpowiedź.

            Leo”

 

            Zamknąłem oczy. Nie patrzyłem na laptop, gdy klikałem „wyślij” i jeszcze kilka sekund potem. Dopiero po czasie je otworzyłem. Nad odebranymi mailami pojawił się kadr z informacją o wysłanej wiadomości.

Odetchnąłem z ulgą. Cokolwiek miało się nie stać potem, miałem to już za sobą. Osunąłem się ciężko na krześle i rozmasowałem obolałe ramiona. Dałem sobie chwilę, nim rzuciłem okiem na skrzynkę pocztową, skoro już się zalogowałem. Większość wiadomości było typowym spamem o jeździe próbnej, darmowych próbkach, promocjach na książki i tak dalej. Parę było od fanów o dziwnych treściach i tytułach w rodzaju: „Kocham cię”, „Sprawdzisz mój tekst?”, czy „Jestem ogromną fanką twoich książek”. Uwielbiałem wszystkie te wiadomości, ale teraz nie miałem siły ich czytać. Szczególnie, że od jakiegoś czasu ta bardziej pesymistyczna część mnie przewidywała, że za niewinnie wyglądającymi tytułami maili kryją się groźby śmierci i wyzwiska za „demoralizowanie młodzieży”, jakie zdarzało mi się otrzymywać.

            Propozycje od wydawnictw też chwilowo zignorowałem. Usunąłem niepotrzebny spam i w oczy rzuciła mi się wiadomość o tytule: „Projekt – prosimy o pilny kontakt”. W adresie, z którego to przysłali, znajdowała się nazwa znanej firmy elektronicznej „neWord”. Kojarzyłem ją z nowatorskich rozwiązań, popularnych telefonów i innowacji, ale nigdy za bardzo się nią nie interesowałem. Spodziewałem się po prostu chamskiej reklamy, ale coś w tym „prosimy o pilny kontakt” zwróciło moją uwagę na tyle, bym powstrzymał się od usunięcia wiadomości. Przy okazji zganiłem siebie za naiwność, że to może być coś więcej.

            Burczenie w brzuchu przypomniało mi, że nadszedł czas obiadu. W każdej innej sytuacji zamówiłbym coś na wynos, ale ukończenie książki sprawiło, że miałem ochotę pobyć trochę z dala od laptopa. Nawet jeżeli tylko w kuchni. Wziąłem telefon i opuściłem pracownię.

W pierwszej chwili słońce prawie mnie oślepiło. Musiałem zasłonić oczy, by uchronić je przed bólem. Już zdążyłem zapomnieć o zasłanianiu rolet, które sprawiały, że nawet w środku dnia było u mnie wyraźnie ciemniej.

            Wyjście z pracowni prowadziło prosto na antresolę. Ta z kolei unosiła się nad głównym pokojem, zajmującym cały parter i będącym połączeniem kuchni, jadalni i salonu. Na piętrze miałem w sumie tylko wejście do sypialni, pracowni i kawałek przestrzeni, gdzie urządziłem sobie bibliotekę. Znajdowała się tuż przy lewej ścianie wypełnionej oknami wychodzącymi na panoramę miasta. W teorii całość powinna wyglądać czysto i jasno, ale wszędzie wciąż walały się pudła, luźne stosy książek i codzienne rzeczy, porzucone w połowie przekładania ich do szafek.

            Zszedłem na dół, do aneksu kuchennego, by przejrzeć, czy mam cokolwiek, z czego się da zrobić obiad. Trochę jedzenia miałem. Całe szczęście, uwięziony w domu, traktowałem wyjścia do sklepu niemal jak rozrywkę czy sport. A w każdym razie sposób na złapanie trochę świeżego powietrza.

Przypomniawszy sobie o tym, otworzyłem okna, wpuszczając do środka ciepły powiew wiatru. Spojrzałem do lodówki. Znalazłem paczkę sera, którego data ważności powoli dobiegała końca, a w szufladzie z przyprawami udało mi się odnaleźć suszone drożdże. Zdecydowałem się przygotować pizzę, jako nagrodę za ciężką pracę.

            Gdy drożdże powoli rosły w piekarniku, wskoczyłem na blat kuchenny, usiadłem na nim po turecku i sięgnąłem po telefon. Wiedziałem, że to kwestia dni, jak nie lepiej, nim znowu wpadnę w wir pracy. Musiałem wykorzystać ten czas, jak radził Alex. Z listy internetowych grup wybrałem tę podpisaną „grupa wypadowa 1”. Nazwa nie była specjalnie kreatywna, ale było to lepsze od podpisu „gówno” obok zdjęcia moich znajomych. Zmiana nazwy nie przypadła wszystkim do gustu, ale finalnie została.

            Leo: Hej, chłopaki, mam teraz trochę wolnego, może jakaś impreza? Dawno się nie widzieliśmy.

            Matt: A od kiedy pisarze pracują? xD

Przewróciłem oczami po przeczytaniu wiadomości. Matt był tak czarujący, jak zawsze, odkąd go znałem.

            Leo: Przynajmniej ja nie siedzę w fotelu, słuchając paplaniny innych ludzi.

            Matt: Praca psychologa to zupełnie coś innego!

            Leo: Pisarza też. Napisałbyś coś kiedyś, to byś zobaczył.

            Matt: Zaproponowałbym ci, żebyś spróbował przeprowadzić terapię, ale z twoim „nienawidzę psychologów”, jakoś sobie tego nie wyobrażam.

            Leo: Nie moja wina, totalnie zasłużyliście sobie na moją antypatię.

            Matt: O kurwa, pan pisarz zna trudne słowa, no brawo. xD

            Leo: To piszesz się na spotkanie?

            Matt: Jasne, bardzo chętnie. Piątek?

            Sprawdziłem szybko w kalendarzu, jaki mamy dzień tygodnia. Całe szczęście na razie miałem kilka miesięcy spokoju od spotkań autorskich. Pewnie przynajmniej do czasu, aż będzie trzeba promować nową książkę. W każdym razie, najbliższy czas miałem raczej wolny.

            Leo: Może być piątek. Jak innym pasuje, to mnie też"

            *Dominic dołączył do chatu*

            Dominic: O, jakaś impreza?

            Matt: Leo wziął wolne od siedzenia przy laptopie. Masz czas w piątek?

            Dominic: Tak, kończę pracę o szóstej, to może ósma? U kogo?

            Rozejrzałem się po mieszkaniu. Chciałem zaprosić tutaj chłopaków, ale niedobrze mi się robiło na myśl, że w ciągu dwóch dni miałbym ogarnąć to wszystko. A tym bardziej nie chciałem spraszać ich do takiego syfu.

            Leo: U mnie odpada. Jeszcze się nie rozpakowałem do końca. Dajcie mi z tydzień, nim zaczniecie do mnie wpadać.

            Matt: Może być u mnie.

            Dominic: No to ustalone. Ktoś jeszcze ma przyjść?

            Matt: Ja biorę swoją dziewczynę, ty możesz wziąć swoją. I może Kenny też? Siódemka to akurat idealnie na małą imprezę.

            Skrzywiłem się przy ostatniej wiadomości. Nie oczekiwałem takiego obrotu spraw. Głupio liczyłem na to, że spotkamy się w trójkę, czy czwórkę, w każdym razie w naszym własnym gronie. Szczególnie, że nigdy nie miałem specjalnej okazji (ani zbyt dużej ochoty) bliżej poznać żadnej z nich, a kojarzyłem je tylko z tego, z kim się umawiały.

            Znowu naszły mnie melancholijne myśli.

            Czy w ogóle miałem prawo oczekiwać od nich, że dalej będziemy po prostu grupą kumpli, a nie całością, w którą wliczały się też ich dziewczyny? Może to było normalne, że w pewnym momencie traktowało się przyjaciół i ich partnerki jako jedność, zamiast pojedynczych jednostek? Chciałem móc się przy nich bawić tak świetnie, jak wtedy, gdy umawialiśmy się tylko z chłopakami, ale jakoś nie umiałem. Czułem się zagubiony i niepotrzebny, nawet jeżeli żaden z przyjaciół z pewnością nie chciałby, żebym się tam czuł.

            Kto wie, może łatwiej by mi się żyło, gdybym sypiał z każdym, zmieniał partnerów i partnerki jak rękawiczki i na każdą imprezę brał inną osobę. Wtedy byłbym pewnie jeszcze podziwiany. A teraz byłem tym, co zawsze jest przyczyną nieparzystej liczby osób na przyjęciu.

            Matt: Hej, Leo, napisz do Kennego, czy ma czas w piątek, bo pewnie zanim wejdzie na chat, to zdążymy urządzić przyjęcie gwiazdkowe. xD

            Leo: Jasne, zaraz do niego napiszę. Ostatnio jest dość zajęty, ale może da radę wpaść.

            Matt: To ekstra, widzimy się w piątek. Na razie.

            Poświęciłem chwilę na sprawdzenie innych wiadomości i powiadomień na stronach, gdzie byłem zalogowany i spojrzałem na drożdże. Ładnie urosły, piana już prawie zaczęła się wylewać z kubka. Włączyłem jedną ze składanek proponowanych mi przez YouTube'a i zacząłem ugniatać ciasto.

            Pogrążając się w myślach, nie mogłem pozbyć się nieprzyjemnego uczucia. Dlaczego byłem taki... taki... taki inny? To wcale nie tak, że chciałem być sam. Bardziej chciałem, żeby wszyscy inni też byli sami. Wtedy spędzałbym czas z osobami, które lubię, a nie z ich osobami towarzyszącymi. To bolało. Tym bardziej, im boleśnie zdawałem sobie sprawę, że to ja jestem problemem, a nie oni.

 

            Dlaczego tylko w książkach życie może być idealne? Każdy kto chciał, znajdował tam swoją miłość, a reszta żyła swoim życiem bez przeczucia, że coś stracili. Jakby to zresztą wyglądało, gdyby pod koniec jedna z pobocznych postaci, która nie ratuje świata i ludzi, nagle by poczuła, że zrobiła za mało? Że nic nie osiągnęła? Że teraz kujon, z którym się przyjaźnili, jest bohaterem, a on zostaje sam. Nie, tego nikt by nie kupił. Co to za happy end, który nie angażuje wszystkich pozytywnych bohaterów?

            Włożyłem gotowe ciasto do ciepłego piekarnika i umyłem ręce. Dopiero wtedy przypomniałem sobie o Kennym.

            „Hejka. Robimy małą imprezę z Mattem i Dominiciem, chcesz może wpaść?”, napisałem w SMS-ie.

            „Jasne, bardzo chętnie! Zabiorę Ginny ze sobą, dobra?”.

            Nie chciałem tego. Chciałem mieć kogokolwiek, z kim będę mógł pogadać bez skrępowania, że zaraz jego dziewczyna się upomni o uwagę.

            „Jasne. Chyba każdy z chłopaków kogoś przyprowadza”.

            Zastanawiałem się czasami, czy męczyła ich wszystkich moja obecność. Czy wykluczają mnie podświadomie, albo nawet nieświadomie, przez mój brak dziewczyny i prawdopodobnie niepewną, ciężką do stwierdzenia orientację? Naszła mnie myśl, ilu aseksualistów ma podobne wątpliwości. Czy wszyscy są tak zagubieni i nieporadni, czy to ja nie umiałem się odnaleźć w tym świecie?

            Coś we mnie uderzyło. Coś więcej niż tylko strach i wątpliwości, do których musiałem przywyknąć w najbliższych dniach. Przynajmniej do czasu, aż Alex nie zaakceptuje ostatnich rozdziałów. Teraz to było przeczucie. Luźna myśl, tak niewyraźnie zakorzeniona w moim umyśle, że w pierwszej chwili nie mogłem się jej chwycić.

            Nalałem sobie wody do szklanki i chwilę się w nią wpatrywałem.

            – A co, jeżeli – zacząłem niepewnie, próbując w brzmieniu mojego głosu wyłapać to, czego szukałem. – Nie jestem jedyny? Jeżeli nie tylko ja nie radzę sobie w życiu? Jeżeli inni też są... zagubieni?

            Każde z tych słów wydawało się mieć swoje własne, wyjątkowe brzmienie dźwięczące mi w uszach. Przymknąłem powieki, chwilę skupiając się na ciemności. Nagle nić myśli przemknęła po podświadomości. Chwyciłem się jej desperacko i wyciągnąłem na światło świadomości. Otworzyłem szeroko oczy.

            A gdyby tak... napisać historię o osobie aseksualnej? Odseparowanej od tak naturalnej rzeczy, jaką jest seks i nie potrafiącej się odnaleźć wśród seksualnych przyjaciół? Ale homoromantycznej, żeby nie odchodzić od mojego gatunku. Potrafiącej się zakochać, cierpieć z powodu zawodu miłosnego, tym bardziej wyraźnego, gdy nie może drugiej stronie dać tego, czego oczekują wszyscy ludzie seksualni.

            Czułem dreszcz ekscytacji przebiegający po skórze. Jakbym jechał pisarskim rollercoasterem. Jeżeli kończenie książki było bagnem, w którym tonąłem, to zaczynanie nowej przypominało kolejkę górską.

            Ludzie aseksualni są niewidzialni, nawet jeżeli wszyscy wiedzą, co to słowo oznacza. Dla ludzi seksualnych – abstrakcję. Kogoś pozbawionego uczuć, odciętego od świata, kogoś, kto nie potrzebuje relacji towarzyskich, nie kocha i nie chce być kochany.

            Zupełnie jak ty, przypomniała mi ta bardziej kąśliwa część natury.

            Aseksualny gej? Nie, z tego w literaturze się jeszcze nie korzysta. To byłoby ciekawe. Sporo osób woli jednak romantyczne historie, pełne seksualnego napięcia, ale bez pokazania niczego wprost. Oczywiście z drugiej strony były osoby, które mogłyby czytać same sceny seksu, ale cóż, każdy styl miał swoich przeciwników i zwolenników. Chociaż moja ostatnia powieść była raczej urocza niż perwersyjna, napisanie o aseksualiście byłoby czymś zupełnie nowym. Przynajmniej dla mnie. Tworzenie sytuacji jednoznacznych seksualnie dla odbiorcy, ale zupełnie normalnych i aseksualnych dla głównych bohaterów.

            Nie, miałem chwilowo odpuścić pracę. Pokręciłem głową, odrywając się myślami od nowej książki. Przynajmniej do poniedziałku miałem mieć wakacje. Obiecałem to Alexowi. Chociaż pomysł już teraz utknął mi w głowie i wiedziałem, że tak łatwo z niego nie zrezygnuję.


wtorek, 1 grudnia 2020

Tekst wysłany!

Cześć wszystkim. :D

Po wyświetleniach pod ostatnim postem mogę stwierdzić, że jeszcze ktoś jest po drugiej stronie monitora i wchodzi tutaj. Blog jest trochę martwy, ale niesamowicie się cieszę, że komuś jeszcze na nim zależy. Dziękuję wam wszystkim za wyświetlenia. ♥

Szczególnie chciałam podziękować Basi, Idze i Adze, które ostatnio udzielają się na stronie, nawet jeżeli ja tego nie robię. xD Jeżeli czytacie też nowsze posty - dzięki wam za wasze zaangażowanie i komentarze. ^^

Ja też się nie obijam i robię wszystko, by móc się z wami wszystkimi podzielić moim nowym tekstem. Wczoraj udało mi się skończyć z poprawkami i książka poleciała do kilku wydawnictw. Jeżeli nie odrzuci ich styl, długość ani tematyka, to może nawet mam szansę na pozytywną odpowiedź :3. Myślę, że to może być naprawdę fajna książka i chciałabym, żeby dali jej szansę. 

Nie mogę uwierzyć, że udało mi się to skończyć. Pisanie i edycja zajęły mi dwa lata, więc teraz jakoś tak dziwnie nie zajmować się tym. Jednocześnie jestem dumna i mam wrażenie pewnej pustki, bo nie wiem, co zrobić teraz. Podejrzewam, że po prostu następną książką. xD Chociaż tym razem, by nie zostać całkowicie milcząca, postaram się odzywać albo tutaj, albo na mojej stronie, wrzucając tam fragmenty, postacie czy cytaty. No i oczywiście informacje w razie sukcesu "androida". 

Ogólnie dużo ma się tam dziać, więc zapraszam serdecznie. :D

https://www.facebook.com/M%C3%B3j-kochany-android-Katsumi-Kasai-105087731362921/

A jak myślicie? Chcielibyście postawić sobie coś mojego na półce, czy raczej wolelibyście zostać tylko przy blogu?

środa, 30 września 2020

Ogłoszenie.


Cóż... cześć. 

Przyznam szczerze, że nie wiem nawet, jak powinnam zacząć. 

Obiecałam, że wrócę. Miałam wrócić. Miałam zacząć od nowa po roku przerwy i znowu być sumiennym blogerem. Tylko w pewnym momencie coraz bardziej mnie to męczyło, a ja skupiłam się na innych rzeczach. 

I jest mi po prostu wstyd, bo czuję, że was zawiodłam. Jesteście najlepszą społecznością, jaką mogłam sobie wymarzyć. Uwielbiałam czytać wasze komentarze. Zawsze podnosiły mnie na duchu, gdy wszystko było do bani. Bo czułam, że to co robię ma sens. Że robię coś dobrze. Zawsze mogłam liczyć na kochane słowa i konstruktywną krytykę, nawet jak czasami była bolesna. Teraz zobaczyłam, że łącznie na stronie zostało dodane 1,14 tysiąca komentarzy. To naprawdę niesamowite, ile energii włożyliście w to, żeby mnie wspierać. 

Kiedy przestałam pisać, nie miałam odwagi tu nawet wchodzić. Bałam się komentarzy, w których jeszcze bardziej bym się utwierdzała, że nie dałam rady i was zawiodłam. 

Ale nie porzuciłam pisania ani BL i od dłuższego czasu pracuję nad czymś większym - staram się wydać książkę. :D Niezwiązaną z jakąkolwiek historią na moim blogu i... trochę poważniejszą niż "zajączek" czy "lekcja życia". 

Wiecie, pisanie bloga jest trochę jak tworzenie serialu. Moje opowiadania byłyby trochę jak takie typowe anime o gejach, gdzie historia tak naprawdę prowadzi głównie do seksu. xD

Książka jest właściwie jak pełnometrażowy film, więc trzeba stworzyć całą spójną, konkretną historię.

Napisałam książkę. Opowiada ona o aseksualnym pisarzu - bogatym, znanym, rozpoznawalnym. Też pisze BL, ale marzy o byciu prawdziwym pisarzem, tworzącym istotne, ważne treści.

Jego życie niespodziewanie zmienia... android, którym miał się zająć w ramach badań nad algorytmem preferencji. Zaczyna się wszystko od pracy, a przeradza się powoli w coś więcej.  


Niestety, prawdopodobnie nie będę dalej prowadzić tego bloga. Nie mam jakoś siły i chęci na pisanie "Lekcji życia", chociaż dalej kocham ją całym serduszkiem. Chcę zająć się czymś większym i móc zacząć się z tego utrzymywać. Bo dzięki temu będę mogła pisać więcej, a tylko tego w życiu potrzebuję. 

Mam masę pomysłów na powieści BL i jestem pewna, że będę je stopniowo realizować. 

(w tajemnicy wam zdradzę, że po androidzie chcę napisać powieść o superbohaterze i złoczyńcy, którego ściga).

Więc jeżeli jeszcze ktokolwiek tu zerka (a komentarze sugerują, że tak jest) i jeżeli dalej chcecie mnie wspierać, teraz informację będę wrzucać na mojego fp. 

https://www.facebook.com/M%C3%B3j-kochany-android-Katsumi-Kasai-105087731362921

Będą się tam pojawiać informacje, jak idzie praca nad książką, na jakim jestem etapie, czy jakieś wydawnictwo się zainteresowało wydaniem itd. W skrócie - jak chcecie przeczytać książkę, to możecie śledzić wiadomości z nią związane. 

I raz jeszcze - przykro mi, że trochę porzucam tego bloga (chociaż kto wie, może mając więcej czasu, kiedyś do niego wrócę?), ale chcę, żebyście wiedzieli, że byliście najlepszą publiką, jaką mogłam sobie wymarzyć i dziękuję za te wszystkie lata. Bez względu na to, czy dalej chcecie śledzić moją twórczość, czy już się nią znudziliście - kocham was wszystkich, którzy kiedykolwiek pojawili się na mojej stronie. 

poniedziałek, 20 maja 2019

Lekcja życia LIV - Lekcja podejmowania decyzji



Rodzice całe szczęście nie zauważyli mojej nieobecności. Nawet wracając do domu koło północy, dałem radę przemknąć się bezszelestnie do mojego pokoju. Chyba naprawdę powinienem docenić to, że rodzice tak bardzo mieli nas gdzieś. W innym wypadku pewnie taka sytuacja nie uszłaby mi płazem.
Wszedłem do pokoju i cicho zamknąłem za sobą drzwi. Spakowałem książki do plecaka i naszykowałem ubrania na jutro. Położyłem się do łóżka i spojrzałem przez okno na niebo.
A gdyby... może gdyby się o nas martwili, nie byliby aż tak surowi? Może wtedy patrzyliby na nas jak na swoje dzieci, a nie jak na coś, co można postawić na półce czy powiesić na ścianie i się tym chwalić. Może pozwalaliby nam na przeciętne oceny i znajomych, którzy niekoniecznie są bogaci? Może... może czułbym się kochany?
Przypomniałem sobie, jak nocowałem kiedyś u senseia, jeszcze zanim zaczął mnie uczyć życia i przyśnili mi się moi rodzice, którzy chcieli mnie usunąć. Do tej pory na myśl o tym dostawałem dreszczy. Co gorsza, przy każdej kolejnej sytuacji, gdy czułem, że ich zawiodłem, zastanawiałem się, czy żałują, że żyję.
Kuro nie miał takich problemów. Miał wywalone na swoich rodziców, na ludzi, którzy mogliby go skrzywdzić. Żył... chwilą. A ja ciągle zamartwiałem się wszystkim co mnie spotkało i zamęczałem tym senseia. Chciałbym umieć zdecydować między charakterem jednego, a drugiego. Spokojem senseia, który był inteligentny i ze wszystkim sobie radził, ale w sposób taki... mało kontrowersyjny. Uczyć się, ale dla siebie, a nie dla rodziców, znaleźć sobie pracę i żyć po prostu szczęśliwie. Albo jak Kuro odpuścić sobie wszystko i wszystkich i po prostu żyć chwilą, móc olewać życie, móc olewać szkołę i cieszyć się tym, co mam tu i teraz.
Odwróciłem się na bok i przytuliłem do siebie poduszkę. Spojrzałem na telefon ustawiony obok łóżka, ale zwalczyłem w sobie chęć napisania do senseia. Nie byłby zadowolony z tego, że piszę do niego o północy. Co prawda nawet o tym by mi nie powiedział, ale nie chciałbym, żeby był przeze mnie zmęczony w pracy. Starałem się więc o tym nie myśleć i móc po prostu zasnąć. W głowie wciąż pozostawało mi mnóstwo pytań i bałem się, że nikt nie będzie mógł mi na nie odpowiedzieć.
***
Do szkoły szedłem przerażony, z bólem brzucha i niepewny. Próbowałem jeszcze powtarzać materiał przed lekcją, ale świadomość, że nawiałem wczoraj z domu, zamiast się uczyć, wciąż mnie dręczyła.
Gdy siadłem na krześle na biologii, chciało mi się wymiotować z nerwów. Oby tylko test był łatwy, oby tylko test był łatwy...
Cóż... nie był. Sporo co prawda wiedziałem, większość mniej więcej kojarzyłem, ale nie był to poziom, który powinienem reprezentować.
Wychodząc ze szkoły czułem się okropnie. Rodzice będą źli, gdy znowu zawalę... a co najgorsze, nawet nie wiedziałem, czy tego żałuję. Wczoraj było... fajnie. Na pewno fajniej, niż gdybym miał siedzieć całą noc nad książkami. Jeżeli miałbym szczęście, mogłem liczyć może nawet na czwórkę, ale to maksymalnie. A i z tego rodzice nie byliby zachwyceni, a co dopiero, jeżeli dostanę cokolwiek niżej.
Nie chciałem wracać do domu. Nawet jeżeli miał być pusty... musiałem się na chwilę oderwać od tego wszystkiego.
Pojechałem do parku. Jak zwykle panowały tam pustki, tylko co jakiś czas dało się dostrzec jakąś spacerująca parę, gdzieś dalej siedziała starsza pani dokarmiając gołębie, ale poza tym, nie było tam właściwie nikogo.
Chciałem pójść do baru, ale wiedziałem, że w lodówce czeka na mnie obiad, a gdybym go nie zjadł, rodzice nie byliby zachwyceni. Przecież nie po to zamawiają i każą przygotowywać dla nas jedzenie, żebyśmy potem tego nie jedli.
Spacerowałem po parku, aż dotarłem do mojej płaczącej wierzby. Telefon zawibrował. Wiedziałem, że powinienem zbierać się na dodatkowe zajęcia z matematyki, ale... nie chciałem. Miałem w sumie dość świata... po raz kolejny.
Gdy otoczyła mnie trawa i łodygi płaczącej wierzby, skuliłem się i zamknąłem oczy. Leżąc w niemal całkowitej ciszy, gdy w końcu miałem chwilę na przemyślenie tego wszystkiego. W końcu podjąłem decyzję. Możliwe, że pierwszą męską decyzję w moim życiu. Wyciągnąłem telefon. Na wyświetlaczu pojawił się numer i podpis: "korki - matematyka", a obok liczba cztery. Oj nie będzie on zachwycony z mojej ciszy.
- Halo? Sashi? Gdzie jesteś, powinniśmy już zacząć - odezwał się spokojny, niski głos mojego nauczyciela. Poczułem się teraz jeszcze bardziej winny.
- Tak, przepraszam... ja... chciałem zrezygnować z zajęć - Poczułem, jak wszystkie moje mięśnie spinają się z nerwów. Serce mi przyspieszyło, a sam bałem się, że ze stresu zaraz nie wytrzymam i po prostu się rozłączę.
- Oh... zaskoczyłeś mnie. Skąd ta nagła decyzja... rodzice wiedzą?
- Uznałem, że mam za dużo zajęć dodatkowych i... przepraszam, z części po prostu muszę zrezygnować. Przykro mi.
- Szkoda, że informujesz mnie dopiero teraz. No ale rozumiem. Zresztą, z matematyką sobie akurat radzisz. Lepiej, żebyś zrezygnował z zajęć ze mną, niż pogorszył swoje oceny w czymś innym. W razie czego dawaj znać. Trzymaj się.
- Do widzenia.
Połączenie zostało zerwane, a ja siedziałem wciąż nerwowo, z telefonem przy uchu, praktycznie sparaliżowany i z wzrokiem wbitym przed siebie. Oszalałem... rodzice mnie zabiją.
Powolnym, flegmatycznym ruchem wybrałem inny numer. Odczekałem kilka chwil, aż w słuchawce znowu usłyszałem głos.
- Sashi? Coś się stało?
- Sensei... jestem tak cholernie martwy... - jęknąłem drżącym z przerażenia głosem.
- Oho... zabrzmiało poważnie. Co się stało? Chcesz przyjechać? Będę wolny zaaaa...
- Nie, nie będę ci zawracał głowy. Po prostu ja... zrezygnowałem z korków z matmy.
- Nie wiedziałem, że chodzisz na korki z matmy.
- ...łatwiej byłoby wymienić mi korki, na które nie chodzę. Czy ty w ogóle słyszałeś, co powiedziałem?
- Tak tak, że zrezygnowałeś z korków. Cieszę się, będziesz miał więcej wolnego czasu.
- Ale... zrobiłem to bez wiedzy rodziców. Oni co miesiąc przelewają mi pieniądze na korki, przecież będę musiał im powiedzieć. A wtedy mnie zabiją.
- To może po prostu im nie mów?
- Nie mówić im, oszalałeś?! Wtedy to tak, jakbym ich okradł. Będą źli, jeżeli się o tym dowiedzą...
- To im powiedz, że nie wytrzymywałeś i potrzebowałeś przerwy. Zrozumieją.
- Nie zrozumieją, oni... nie zrozumieją.
- To im nie mów.
- I mam ich oszukiwać?
- I tak i tak będziesz miał kłopoty. Zawsze możesz odłożyć te pieniądze i oddać rodzicom, gdy się dowiedzą, że uciekłeś z korków.
- Ale... to nie jest sprawiedliwe.
- To im powiedz. Najwyżej zapiszą cię ponownie - Zagryzłem nerwowo dolną wargę. Nie chciałem wracać na korki, ale nie chciałem okłamywać rodziców... - Wiesz co? Radzę sobie z matematyką, pewnie nawet nie zauważą. A ja nie muszę chodzić na wszystkie te zajęcia. Zasługuję na czas wolny.
- No, mój grzeczny rebel. Jestem dumny. Tylko nie przesadź z wolnością. Skoro rzuciłeś korki z matmy, musisz tym bardziej uważać na lekcjach.
- Będę uważał, obiecuję. Przepraszam, że zawracam ci głowę.
- Nigdy nie zawracasz mi głowy. Ale muszę wrócić do pracy. Cieszę się, że mogłem pomóc. Powodzenia.
- Dziękuję sensei.
- Trzymaj się Sashi. Widzimy się w czwartek.
Rozłączyłem się i padłem na trawę, przyciskając telefon do piersi. Czułem, jak bije mi serce, ekscytacja buzuje w żyłach, a usta same układają się w uśmiech.
Zrezygnowałem z zajęć... zrobiłem coś sam, podjąłem decyzję sam i zrezygnowałem z zajęć... całkiem sam.
Rodzice mnie zabiją. Na sto procent mnie zabiją. A jednak... dreszcz ekscytacji, który czułem w tej chwili był warty każdej kary, która mnie czekała. Zawahałem się, wpatrując w telefon. A co jeśli... ciekawe co powiedziałby na to Kuro. W końcu to on próbował mnie przekonać do tego, żebym olał szkołę, chociażby częściowo. On na pewno by mnie poparł.
"Hej Kuro. Wiem, że pewnie cię to nie obchodzi, ale chciałem tylko napisać, że poszedłem za twoją radą i zrezygnowałem z zajęć z matematyki. Nie wiem do końca, co dokładnie chciałbym robić w życiu... jeszcze nie. Ale nie chcę całkowicie być podporządkowanym rodzicom. Chciałbym mieć chociażby częściowe wrażenie, że robię coś ze swoim życiem".
Napisałem i nawet nie zastanawiając się nad tym, czy to słuszna decyzja, wysłałem wiadomość. I nie poczułem tego dziwnego uczucia, że może napisałem coś głupiego. Pokręciłem głową, by nie myśleć o tym dłużej. Położyłem się na boku, a po chwili przyszła odpowiedź na SMS.
"Hej, dobra robota! W końcu zabierasz się za siebie. Nie powinieneś przejmować się tym, co myślą twoi rodzice. Kto wie, może jeszcze coś z ciebie będzie. xD"
"Dzięki"
Uśmiechnąłem się z satysfakcją. Od razu poczułem się lepiej, gdy ktoś mi powiedział, że moja decyzja wcale nie jest aż taka głupia. Mimo że czułem się w miarę pewnie z moimi umiejętnościami, mój wzrok i tak padł na plecak obok mnie. Walczyłem sam ze sobą, aż w końcu wyciągnąłem podręcznik i zeszyt do matematyki. Może nie miałem już mieć korepetycji, ale to nie znaczyło, że nie mogłem uczyć się teraz sam. Możliwe, że tym trochę psułem mój genialny plan, ale... ciężko było mi zmienić moje nawyki.
Skończyłem pracę domową i powtórzyłem lekcję z dzisiaj w niecałą godzinę lekcyjną i nawet byłem dumny z uzyskanych piętnastu minut. W końcu... nie potrzebowałem korków z matmy, nie powinienem czuć się winny, że z nich zrezygnowałem...
Westchnąłem... czułem się cholernie winny.