Zdziwił mnie panujący w domu mrok. Ani jedno światło nie było zapalone. Zupełnie jakby nikogo nie było. A przecież Tochi miał tu czekać. Nie odjechałby chyba tak bez pożegnania? Najpierw poszedłem do sypialni, w której ostatnio spaliśmy.
-Tochi? Tochi...
Kiedy zobaczyłem zgaszone światło także w sypialni i puste łóżko poczułem wielki ciężar na sercu. Czy on na serio aż tak uwielbiał wbijać mi gwoździe w serce? Nie wierzę, żeby wyjechał bez pożegnania. Ale jeżeli jednak? Rzuciłem się na łóżko, chowając twarz w poduszkę. W całym domu było ciemno, więc mógł tylko spać. Ale skoro tutaj go nie było to gdzie mógł być?
-Tochi... ty kretynie...
Wtedy poczułem nagły, przygniatający mnie ciężar.
-Chciałeś coś ode mnie?
Powiedział i objął mój brzuch.
-Czemu siedziałeś przy zgaszonym świetle?
Zapytałem, próbując się dyskretnie wyswobodzić z jego
uścisku.
-Chciałem ci zrobić niespodziankę. Przestraszyłeś się,
prawda zajączku?
-Jasne, że nie. Wszystko mi jedno, czy tu jesteś czy cię nie
ma. A teraz puszczaj.
-Nie ma mowy, dopiero jak przyznasz, że bałeś się, że
odjechałem. I że się za mną stęskniłeś.
Złapał mnie za ramie i obrócił na plecy, siadając na
biodrach i przyciskając ręce do materaca.
-Nie ma mowy. Puszczaj mnie!
Przez chwilę próbowałem się szarpać. Dopiero kiedy zdałem
sobie sprawę, że przez dłuższą chwilę, Tochi się nie odzywa, spojrzałem na
niego. Patrzył na mnie z jakimś takim... uczuciem. Jego spojrzenie było
bardziej krępujące niż zachowanie.
-N...no dobra... puść mnie już...
Przysunął się zdecydowanie zbyt blisko mojej twarzy,
uśmiechając się przy tym złośliwie.
-Nie zamierzam. Chyba, że przyznasz, że tęskniłeś.
-Nie zamierzam!
-Więc wygląda na to, że będziemy tak siedzieć do końca
życia. Nie, żeby mi to przeszkadzało.
-A mi przeszkadza! Starczy tego!
W odpowiedzi Tochi przysunął się do mojej szyi, liżąc ją
delikatnie.
-W takim razie, poproszę cię w inny sposób.
Odwróciłem głowę, zagryzając dolną wargę. Nie... nie mogłem
mu się dać tak łatwo.
-Stęskniłeś się za tym. Prawda, zajączku?
-Nie... bynajmniej... prze... przestań...
Złączyłem nogi, kiedy poczułem rękę Tochiego na moich
spodniach. Chciałem go odepchnąć, ale nie było to łatwe. Zwłaszcza kiedy
przyssał się do moich ust.
-A właśnie. Ślicznie dzisiaj wyglądasz.
Znowu się ode mnie odsunął, zapalając lampkę nocną koło
łóżka. Jasne światło przez chwilę raziło mnie w oczy, zanim do niego przywyknąłem.
-Nie zakładałem tego, żeby wyglądać ,,ślicznie"
Prychnąłem z oburzeniem, podnosząc się na łokciach.
-Ale wyglądasz ślicznie. Musisz częściej zakładać garnitur.
-Chciałbyś... masz pojęcie jakie to jest niewygodne?
-Ale jakie praktyczne.
Złapał wtedy koniec mojego krawata i przyciągnął moją twarz
do swojej.
-Widzisz?
Zrobiłem się cały czerwony. Czułem się niekomfortowo, kiedy
Tochi był tak blisko.
-Mało zabawne... puszczaj...
-Jeżeli powiesz, że tęskniłeś.
-N-nie.. nie mam zamiaru..
-Powiedz.
-nie.
-Powiedz.
-Nie.
-Powiedz.
-Nie! Nie nie nie nie nie! Nigdy tego nie powiem! Odpuść już
i mnie puszczaj!
-Nie.
Pociągnął mnie za krawat, łącząc nasze usta. Szarpnąłem się
do tyłu, ale tylko pociągnąłem Tochiego ze sobą na łóżko. Wsunął język do moich
ust, poruszając nim zwinnie. Zacząłem szarpać się słabo. Najchętniej bym po
prostu mu się oddał, ale tym samym zmiażdżyłbym moją dumę, która i tak przez
Tochiego była w opłakanym stanie. Odsunął się kawałek od mojej twarzy, ciągle
trzymając nasze języki złączone. Podniosłem się na łokciach, kiedy rozpinał
moją marynarkę i zsuwał mi ją z ramion. Rozluźnił mój krawat, rozpiął kilka górnych
guzików koszuli i przeniósł swój język na moją szyję. Jęknąłem cicho, odrzucając
głowę w tył.
-Mam kontynuować?
Zapytał zadziornie, siadając mi na biodrach i patrząc w
oczy. Dalej kontynuował rozpinanie mojej koszuli.
-Głupek.
Uśmiechnął się tylko, całując mnie delikatnie w usta i
zsuwając koszulę. Pociągnął mnie za krawat, zmuszając do siadu. Wyjąłem ręce z
rękawów, zrzucając całkowicie górną część garnituru. Jęknąłem gwałtownie, kiedy
Tochi położył rękę na moim kroczu i zaczął je pieścić. Chciałem złączyć nogi,
ale znajdowało się między nimi kolano Tochiego.
-Tochi... prze-przestań...
-Nie udawaj zajączku. Wiem, że tego chcesz.
Zagryzłem wargi, jęcząc mimowolnie. Chciałem upaść na
materac, ale Tochi trzymający mnie za krawat mi to uniemożliwił.
-Jeżeli ładnie poprosisz to cię puszczę.
Nie chciałem poniżać się jeszcze bardziej, prosząc go, ale
nie byłem w stanie wytrzymać siedzenia.
-P-proszę... głupek.
Tochi puścił mój krawat, pozwalając mi opaść na łóżko.
Rozpiął moje spodnie i wsunął do nich rękę.
-Ach... Tochi... nie..
Zagryzłem wargi, próbując powstrzymać jęki. Głupi Tochi...
tak bardzo nie mogłem się oprzeć jego dotykowi.
-Powiedz mi zajączku, jakie to uczucie? Czujesz się dobrze?
-A-ach... nie... nie pytaj o takie rzeczy... głupek.
Uśmiechnął się tylko bezczelnie i schylił się nad moją
piersią, pieszcząc językiem sutki. Odruchowo złapałem jego koszulę. Musiałem na
czymś wyładować moje emocje inaczej odniósłbym wrażenie, że we mnie wybuchają.
Tochi dalej jeździł ręką po moim penisie, sprawiając mi irytująco wielką
przyjemność. Minęło ledwo kilka minut, zanim spuściłem się na pościel.
Cholera... naprawdę brakowało mi jego dotyku. Zmusiłem się do półsiadu i
objąłem Tochiego za szyję, opierając głowę na jego ramieniu. Nie odpowiedział,
tylko wpił się w moją szyję, przygryzając ją lekko. Zagryzłem zęby, kiedy
poczułem wsuwający się we mnie palec. Odruchowo zacisnąłem mięśnie.
-Rozluźnij się zajączku.
Wziąłem głęboki oddech, rozluźniając się na tyle, na ile
byłem w stanie. Tochi rozciągał mnie dokładnie, pieszcząc stale moje ciało. w
końcu wyjął ze mnie palce, rozkładając mi nogi. -W porządku, zajączku?
Pokiwałem głową, nie otwierając nawet oczu. Poczułem wtedy gwałtowne szarpnięcie za szyję. Tochi patrzył na mnie z góry, trzymając za krawat i uśmiechając się sadystycznie.
- To wcale nie jest śmieszne.
- Wiem. Ale jesteś taki uroczy zajączku.
- Głupek. Nie nazywaj mnie ta-aaa...Jęknąłem, gdy powoli zaczął się we mnie wsuwać. Położyłem się, podpierając na łokciach i odrzuciłem głowę w tył. Ruchy Tochiego powoli stawały się coraz szybsze. Co gorsza cały czas pochylał się nade mną, wpatrując się w moją czerwoną twarz. Z jakiegoś powodu nawet nie byłem w stanie na niego spojrzeć, a co dopiero się odezwać. Oddychałem tylko ciężko, starając się jęczeć jak najmniej. Kiedy w końcu skończyliśmy, Tochi położył się koło mnie. Byłem wykończony. Rękoma zasłaniałem twarz, ozdobioną wielkimi rumieńcami i oddychałem ciężko.
-W porządku zajączku?
Zapytał, schylając się nade mną. Błyskawicznie unormowałem oddech i usiadłem z trudem, okrywając się kołdrą.
-Tak.
Odwróciłem od Tochiego wzrok. Gdyby nie moja przeklęta duma, powiedziałbym mu co tak naprawdę czuję. Miałem ogromną ochotę przytulić się do niego i powiedzieć wszystko: że tęskniłem, że chciałem, znów być z nim... że go kocham. Ale musiałbym wziąć naprawdę ogromne ilości środków odurzających, żebym miał odwagę to zrobić.
-Chodź tutaj. Przytul się.
Powiedział, wyciągając ręce w moją stronę. Przycisnąłem do siebie kołdrę, robiąc nadąsaną minę i nie patrząc na niego.
-No weeź... nie daj się prosić zajączku. Plosię?
-Twoja infantylność wcale ci nie pomaga. Prędzej umrę niż dam się tak ośmieszyć.
Dalej twarz miałem odwrócona w przeciwny koniec pokoju, więc nie zauważyłem jak wyciąga rękę w moją stronę. Przekonałem się o tym dopiero kiedy złapał mnie za ramie i pociągnął do siebie. Ostatecznie wylądowałem między jego nogami, opierając się plecami o jego klatę. Odruchowo ścisnąłem kołdrę, kiedy Tochi ścisnął mnie mocniej.
-Puszczaj mnie... natychmiast!
Nie odezwał się, tylko oparł twarz na moim ramieniu, całując mnie w szyję. Zadrżałem.
-M-mówię serio.
-Tęskniłem za tobą.
W jego głosie słychać było autentyczny smutek. Jakby teraz, w tym jedynym zdaniu ukrył całą tęsknotę z całego tego czasu. Poczułem ból w sercu, bo doskonale wiedziałem co czuł. W końcu przeżywałem to samo. Odchyliłem głowę do tyłu, opierając ją na ramieniu Tochiego.
-Wiem.
Przez chwilę tak siedzieliśmy. Było mi dobrze... wiedziałem, że nie próbuje przede mną nikogo grać. No bo po co? I tak nie miał nic do stracenia. Zero znajomych, reputacji, nie potrzebne mu są do życia pieniądze. Jednym słowem, nie miałby powodu się ze mną zadawać, gdyby mnie nie kochał. W końcu jednak znudziło mi się siedzenie w ten sposób i zacząłem się szarpać.
-No dobra... puść mnie. Muszę się iść wykąpać.
Widziałem błysk w oku Tochiego. Uśmiechnął się następnie szeroko. Od razu wiedziałem o co mu chodzi.
-O nie! Na pewno nie! Idę wziąć kąpiel sam!
-Daj spokój zajączku. Przecież ,,tam" się nie umyjesz sam.
-T-to nie twoja sprawa! P-poradzę sobie.
Wyrwałem się z jego uścisku i opatulając się dokładnie kołdrą ruszyłem do łazienki. Gdy prawie dochodziłem do drzwi, czułem na sobie spojrzenie Tochiego.
-Przestań się tak gapić!
-Wybacz zajączku. Ale wyglądasz tak uroczo.
Nie skomentowałem tego tylko ruszyłem do łazienki. Nie miałem ochoty na kąpiel, więc wszedłem pod prysznic. Opłukałem się dokładnie, czując jak sperma Tochiego spływa mi po nogach. Okropne uczucie. Nienawidziłem mieć tego w sobie. Usiadłem na specjalnym wysklepieniu w wannie, rozkładając nogi. Wiedziałem jak należy to robić, ale... to było takie żenujące. Skierowałem prysznic między moje nogi. Zacisnąłem zęby, bo... to było takie przyjemne uczucie. Jednak nie działało to za dobrze. Moje ,,wejście" stało się teraz takie ciasne. Uklęknąłem i włożyłem w siebie palce. Nogi mi zaczęły drżeć. Schowałem głowę między kolana, przez co widziałem białe krople kapiące na brodzik. Dobrze, że zamknąłem na klucz drzwi do łazienki. Powiesiłbym się, gdyby nagle wszedł Tochi. Jęknąłem bezwiednie, dokładając drugi palec. Szlag mnie trafiał, że robiłem sobie dobrze. Nawet jeżeli ja tego nie chciałem. Właściwie to nie miałem wyboru. W końcu cała sperma Tochiego wypłynęła ze mnie. Odetchnąłem z ulgą, że to już koniec. Chyba nie mógłbym zrobić tego po raz kolejny. Kiedy moje nogi przestały się trząść, wstałem, wytarłem się ręcznikiem i założyłem piżamę.
-Poradziłeś sobie, zajączku?
Zapytał Tochi, jak tylko wyszedłem. Nie odpowiedziałem. Usiadłem tylko naburmuszony, po przeciwnej stronie łóżka.
-No już. Przepraszam. Chodź, przytul się na zgodę.
Nim zdążyłem perfidnie odrzucić jego propozycję, objął mnie od tyłu, kładąc się ze mną na materacu. Wtulił się w moją koszulę od piżamy jak dziecko do ulubionego pluszaka w burzową noc. Nawet nic nie powiedział. Wyglądał jakby od razu padł ze zmęczenia. Nie chciało mi się szarpać, więc zamknąłem oczy. Wkrótce i mnie zmorzył sen.
Muszę powiedzieć, że poczytałam trochę twojego bloga i bardzo mi się podoba <3 Widzę, że piszemy w podobnej tematyce, więc jeśli masz ochotę wpadnij nahttp://www.hell-of-fortune.blogspot.com ~~
OdpowiedzUsuńBaaardzo fajna notka ^.^ . Nie mogę doczekać się kolejnej, chociaż w następnej prawdopodobnie będą się żegnać :[. A tak na marginesie, ile rozdziałów tego opowiadania jeszcze przewidujesz?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;]
Właściwie to nie mam bladego pojęcia. Na razie mam zapisanych około 70 stron tego opowiadania (jeszcze) i ciągle je piszę. Dlatego sądzę, ze jeszcze trochę ta seria potrwa. Dla porównania wszystkie dotychczasowe opowiadania z serii ,,zajączek" zajmują około 83 strony.
UsuńTo w sumie dobrze, bo naprawdę podoba mi się to opowiadanie i byłabym niemile zaskoczona, gdyby przykładowo skończyło się za jakieś dwa rozdziały. Bardzo dziękuję za odpowiedź, życzę dużo weny (chodź jak widzę, nie brakuje ci jej ;D) i serdeczne pozdrawiam ;]
OdpowiedzUsuń<3
OdpowiedzUsuń