- Z-zamknij się - Powiedziałem lodowato, opuszczając czerwoną twarz. Od kiedy ponownie wyznałem Tochiemu miłość, nie mogłem się uspokoić. Co gorsza, on nie odwracał ode mnie wzroku, wpatrując się wciąż w moją twarz. - Jestem facetem, nie mogę wyglądać uroczo.
- Jak to nie? Nie widzisz się teraz. Z tym rumieńcem jesteś naprawdę prześliczny.
Wziął ode mnie prawie pełne pudełko z jagodami i odłożył je na ziemię. Gdy na niego spojrzałem, niemal rzucił się na mnie, powalając mnie na ziemię. Jęknąłem, upadając na plecy. Gdy podniosłem na niego spojrzenie, opierał ręce po obu stronach mojej głowy, pochylając się tuż nade mną.
- Na przykład teraz. Wyglądasz tak uroczo, gdy wpatrujesz się we mnie tymi swoimi ślicznymi, wielkimi oczami. - Uśmiechnął się promiennie, opierając swoje czoło o moje.
- Są chwilę, gdy mnie przerażasz, wiesz? - Powiedziałem chłodno, odwracając głowę na bok. Na szyi poczułem usta Tochiego, zjeżdżające coraz niżej i niżej.
- Tochi... jesteśmy w lesie.
- Zauważyłem. Ale wyglądasz tak niesamowicie uroczo, że...
- Nie wyglądam uroczo! Jestem facetem!
Nie przejął się zbytnio moimi próbami szarpania się. Mocniej przygwoździł mnie do ziemi, obserwując z góry, aż się nie uspokoiłem. Gdy w końcu przestałem się rzucać, spojrzałem na niego chłodno. Uśmiechnął się promiennie, składając pocałunek na moim policzku.
- Uspokoiłeś się już?
- Tak... zejdziesz już ze mnie?
Uśmiechnął się czule, schodząc z moich bioder. Wyciągnął ręce w moją stronę. Gdy je chwyciłem, pociągnął mnie do góry, pomagając mi wstać. Szarpnął mną za mocno, przez co zamiast stanąć na ziemi, wpadłem na niego, momentalnie zostając uwięziony w jego uścisku.
Staliśmy tak chwilę, gdy tulił mnie do siebie, nim w końcu łaskawie mnie uwolnił.
- To co? Może skoczymy na obiad? A potem, pod wieczór, zrobimy sobie piknik, co ty na to?
Kiwnąłem tylko głową. Zamierzałem zrobić dzisiaj cokolwiek, o czym sobie zamarzy, czego jednak nie chciałem mówić na głos. Już i tak byłem dość zażenowany.
Tochi ścisnął moją dłoń i pociągnął za sobą.. Spakował nasze owoce i ruszył ze mną dalej, słabo wydeptaną ścieżką. Podążałem grzecznie za nim, starając się rozeznać się w okolicy i stwierdzić, gdzie dokładnie idziemy.
- Nie idziemy na tą polanę, prawda? - Zapytałem dla pewności. Nie, żebym miał coś przeciwko temu, żebyśmy to robili, ale... nie chciałem ponownie znosić tego dziwnego uczucia, które tam czułem. A świadomość, że i tak mu się oddam, tylko mnie irytowała. Zwłaszcza, że mieliśmy to robić w dzień...
- Nie idziemy - Odetchnąłem z ulgą. - Może potem - Gdy podniosłem na niego spojrzenie, uśmiechnął się promiennie, mrugając do mnie. Ten jeden, delikatny, niewinny gest sprawił, że ponownie zalałem się rumieńcem.
- Gh... a jeżeli powiem, że nie zamierzam?
Wpadłem na Tochiego, który zatrzymał się nagle. Cofnąłem się o krok, podnosząc na niego spojrzenie. Serce momentalnie zaczęło mnie boleć, gdy zobaczyłem jego smętne spojrzenie, które wbijał we mnie.
- Ale jest mój idealny dzień - Otworzył szerzej oczy, patrząc na mnie wzrokiem zbitego psa. Przełknąłem nerwowo ślinę, momentalnie mięknąc. Jak śmiał się na mnie tak patrzeć? To... to było całkowicie nie fair...
- No dobra... niech ci będzie. Rób co tam chcesz.
Po jego twarzy przemknął szeroki uśmiech. Głupek... tak mną manipulować...
Bez słowa ruszyliśmy dalej. Miałem niejasne, niepewne wrażenie, że wracamy do domku, ale moja orientacja w lesie nie była najlepsza, więc równie dobrze mogliśmy iść w zupełnie innym kierunku.
Wyszliśmy w końcu na dobrze mi znaną polanę z drewnianym, skromnym domkiem.
- Więc jakie tortury wymyśliłeś na teraz? - Chciałem już zawczasu się przygotować na to, co mnie czekało.
- Jeżeli zbieranie jagód uważasz za torturę to poczekaj tylko na to, co planuję zrobić teraz.
- Dlaczego się boję?
- Widzisz zajączku, kiedy starałeś się o moje wybaczenie zrobiłeś jedną, niesamowicie uroczą rzecz.
Opuściłem głowę, czując jak zalewam się cały rumieńcem. Żeby zdobyć jego wybaczenie zrobiłem aż za dużo żenujących rzeczy, żebym miał ochotę je rozpamiętywać.
- Gh... znów każesz mi zakładać te królicze uszy?
- Ja ci ich nigdy nie kazałem zakładać - Uśmiechnął się złośliwie. - To też zostawię sobie na deser. Ale jesteś blisko.
- Blisko... czekaj... nie każesz mi gotować, prawda?
- Trafiłeś w punkt - Błysnął uśmiechem, wciągając mnie do mieszkania.
Skrzywiłem się z niechęcią. To, że byłem szczęśliwy, gotując dla Tochiego, wcale nie oznaczało, że miałem zamiar robić to na co dzień. Zwłaszcza, jak się poharatałem po tym pierwszym razie.
- Wybacz zajączku, ale... kompletnie nie umiesz gotować - Zaśmiał się, obejmując mnie ramieniem i całując w policzek. - Wolę się upewnić, że następnym razem, jak coś przeskrobiesz, nie otrujesz mnie.
Przewróciłem oczami, krzyżując ręce na piersi. Dopiero po chwili, odwróciłem się w jego stronę.
- Chwila... nie smakowało ci to, co zrobiłem?
- Lepiej zabierzmy się do roboty - Uśmiechnął się, zwinnie unikając mojego pytania. Czyli jednak nie smakowało mu moje jedzenie... cóż, chociaż o tyle dobrze, że znaczyło to, że i wtedy musiał mnie kochać. ...co nie znaczy, że nie mógł mnie o tym poinformować.
Jak gdyby nigdy nic zabrał się za szykowanie kuchni do tortur, jakie mnie czekały. Raz na jakiś czas zerkał na mnie przez ramie, a gdy widział, jak jestem niezadowolony po tym, co powiedział, uśmiechał się promiennie i wracał do roboty.
- Nie martw się, to będzie proste danie. Nauczył mnie go dawno temu dziadek. Tak na przyszłość. Podasz mi jedno z pudełek z jagodami? Jest w moim plecaku.
- Na tyle proste, żebym nawet ja dał radę to zrobić? - Zapytałem chłodno, ale sięgnąłem po pudełko do jego plecaka. Tochi uśmiechnął się z mieszaniną rozbawienia i rozczulenia. Biorąc ode mnie pudełko, trzymał moje dłonie nieco dłużej, niż było to potrzebne.
- Powściekasz się na mnie jutro, dobrze? - Uśmiechnął się prosząco. Nadąłem niezadowolony policzki.
- Gh... zgoda. W drodze wyjątku...
Tochi chwycił mnie nagle za policzki, podnosząc moją twarz w górę. Ścisnął je nieco mocniej, niż powinien, przez co sprawił mi delikatny ból. Gdy jednak próbowałem mu o tym powiedzieć, usta nienaturalnie wygięły mi się w dziubek. Tochi wykorzystał to, całując mnie krótko.
- A teraz bądź tak kochany i podaj mi mąkę. Jest w tej szafce na dole - Uwolnił mnie w końcu z uścisku, sam sięgając po miskę. Cały czerwony tylko prychnąłem, wykonując jego zadanie.
Otworzyłem wskazaną szafkę. Wypełniona była białymi torebkami z różnymi proszkami. Wziąłem pierwszą z brzegu, podając ją Tochiemu. Nie chciałem wyjść na całkowitego ignoranta, więc nie zapytałem, która z tych paczek to mąka. Gdy Tochi spojrzał na paczkę, uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Cukier też się przyda, ale potrzebna nam jeszcze mąka - Przewróciłem oczami, ponownie sięgając po pierwszą paczkę z brzegu.
- Doskonale - Poczochrał mnie delikatnie po włosach, nim odebrał ode mnie paczkę. - A teraz uważaj, bo możliwe, że kiedyś będziesz musiał sam to robić?
- Tia... nie sądzę. Nie interesuje mnie to zbytnio.
- Teraz nie, ale może kiedyś ci się to przyda. A teraz chodź.
Złapał mnie za ramiona i przyciągnął do siebie, ustawiając tyłem do siebie, a przodem do szafek. Poczułem się co najmniej dziwnie, stojąc z nim w takiej pozycji.
- Czy przejmiesz się, jeżeli powiem, że jest to dla mnie kompromitujące?
- Ani trochę - Ustawił przed nami miskę, wsypał do niej mąkę, a potem nalał pół szklanki wody.
Gdy już chciałem zapytać, dlaczego mam stać w tej żałosnej pozycji, chwycił moje dłonie i zaczął wspólnie ze mną ugniatać ciasto.
- Potrzebujesz do tego mojej pomocy?
- Nie, ale to naprawdę przyjemne - Szepnął mi do ucha, sterując moimi dłońmi, gdy ugniatał mąkę, która w połączeniu z wodą dość obleśnie przelewała się między naszymi palcami. Skrzywiłem się, patrząc na masę, która z chwili na chwilę nabierała coraz bardziej stałą formę. Tochi oparł brodę na moim ramieniu, dysząc mi lekko w szyję. Ciasto było coraz bardziej gładkie, aż w końcu niemal całkowicie przestało się kleić do naszych rąk.
- Trudne? - Zagadnął z uśmiechem Tochi, uwalniając w końcu moje dłonie.
- Obrzydliwe. Nie brzydzi cię to, że jakaś maź klei ci się do ciała? - Obróciłem się przez ramię, akurat w momencie, w którym twarz Tochiego rozświetlił perwersyjny uśmieszek. Prychnąłem, odwracając się ponownie w stronę zrobionej masy.
Tochi przytulił mnie do siebie i zabrał się za kontynuowanie obiadu. To była istna męczarnia. Nawet jeżeli zrobienie masy z jagód i cukru nie było takie złe, za to kiedy musieliśmy wycinać kółka z ciasta i wpakowywać do środka ten dziwny farsz, myślałem, że umrę z nudów. Za to Tochi wyglądał na zadowolonego, więc usiłowałem dzielnie to znosić.
W końcu Tochi musiał to dostrzec, bo niespodziewanie na mojej twarzy wylądowało coś sypkiego i nieprzyjemnego. Dopiero gdy wytarłem oczy, zobaczyłem, że całą twarz mam zalepioną mąką.
- A to co to było?
- Trochę rozrywki. Nie wyglądasz na zbyt zadowolonego.
Prychnąłem, sięgając po ścierkę i wycierając nią sobie twarz. W tym czasie Tochi skończył lepienie pierogów, bo tak się nazywało to dziwne danie i wrzucił je do garnka z wodą.
- ...ważne, że ty się dobrze bawisz... - Powiedziałem cicho, unikając jego spojrzenia. W końcu to miał być jego dzień. Tym usilniej starałem się unikać jego spojrzenia, bo pewnie byłbym jeszcze bardziej zażenowany.
- Oh... ale ty jesteś kochany - Ścisnął mnie za szyję, przylegając całym swoim przodem do moich pleców. - Dlatego cię uwielbiam.
- Głupek... - Prychnąłem zażenowany. Dopiero po dłuższej chwili odważyłem się odezwać ponownie. - powiedz to jeszcze raz... - Szepnąłem, wbijając wzrok w pobrudzony mąką blat. Przez chwilę panowała cisza. Nie wiem, czy Tochi się nie odzywał przez rozczulenie, czy zaskoczenie.
- Kocham cię... - Szepnął prosto do mojego ucha. - I dlatego uwielbiam, gdy się tak zachowujesz... - Opuściłem jeszcze niżej głowę. - Wyglądasz wtedy cholernie podniecająco.
Zacisnąłem dłonie na blacie, ściskając garść mąki. Bez specjalnego zastanowienia, rzuciłem ją przez ramię. Tochi odsunął się gwałtownie, gdy oberwał mąką prosto w twarz. Gdy przetarł oczy, podniósł na mnie rozbawione spojrzenie.
- Czyżby zemsta?
- Po części - Uśmiechnąłem się z wyższością. Tochi zrobił kilka kroków w moją stronę. Popchnął mnie swoim ciałem na blat, do którego mnie przycisnął. Jego kant dość boleśnie wbił się w moje plecy. Nim się zorientowałem, wylądowała na mnie kolejna garść mąki.
Dłonie oparł na obu moich bokach, wpatrując mi się z rozczuleniem. Mimowolnie uśmiechnąłem się również. Nie mogłem nic poradzić na to, że tak okropnie go kochałem...
I jakie to kochane wszystko XD
OdpowiedzUsuńweny ^^
Ooo pierwszy komentarz 8)
Usuńsuper no to czekam na ten piknik:-) ale tortury są
OdpowiedzUsuńsuper czekan na więcej :D życzę weny
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńoch tak to wspolne gotowanie super, Tochi to potrafi zrobić tą fajną minkę...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia