poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Zajączek CXXVII - Niespodzianka

Na fp pisałam, że z pewnych względów postu nie będzie w weekend. Tą przyczyną był fakt, że dzisiaj jest bardzo wyjątkowy dzień. A tak konkretnie to moje urodziny ^ ^
Trochę wtopa, ale 18 urodziny xD Tak, wiem, że mój blog jest od 18, ale... cóż... tak jakoś wyszło xD
Z tej okazji chciałam zrobić coś niezwykłego, ale ponieważ pracuję ostatnio dużo nad książką ,,Drużyna ognia" mam mało czasu na pisanie jeszcze dodatkowych not. Dlatego stwierdziłam, że poczekacie dzień dłużej i przeczytacie gratisowy post jako ten normalny xD
Na razie to wszystko, miłego czytanie :3

****


- Naprawdę musisz jechać? - Pytanie Tochiego sprawiało mi niemal fizyczny ból. Nie chciałem przecież jechać. Najchętniej w ogóle zostałbym tu na zawsze. No... może nie do końca. Mimo wszystko, nie udało mi się jeszcze przywyknąć do mieszkania w lesie.
- Przecież wiesz, że nie chcę - Zapiąłem torbę, rzucając ją na łóżko. - Ale... najwyższy czas, bym wrócił do rodziny. Ostatnio okropnie ją zaniedbuję...
Spojrzałem na Tochiego. O dziwo uśmiechał się delikatnie, patrząc na mnie czule.
- Następnym razem ja do ciebie wpadnę, co?
- Jak chcesz...
- Przyznaj, chcesz, żebym cię odwiedził. - Na karku poczułem jego oddech, ale nie odwróciłem się nawet. - Przyznaj - Wzdrygnąłem się, gdy Tochi dźgnął mnie w brzuch. Odwróciłem się gwałtownie, odtrącając jego rękę.
- Przestań.
- Masz łaskotki? - Rozpromienił się nagle, otwierając szerzej oczy.
- Nie, nie mam - Prychnąłem, obejmując się z brzuch.
- A przyznasz, że chcesz, żebym przyjechał?
- Nie, nie przyznam - Prychnąłem. Próbowałem się podnieść, ale nim dźwignąłem się na nogi, zostałem przewrócony na plecy i przygnieciony do ziemi.
- Przyznaj - powiedział z uśmiechem, siadając na moich biodrach.
- Powiedziałem, że nie!
Sadystyczny uśmieszek wykwitł na jego twarzy. Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, zaczął mnie łaskotać. Chwyciłem jego ręce, żeby go powstrzymać, ale bez najmniejszych rezultatów. Wierzganie nogami też dawało tyle, co nic.
- Przestań, przestań, przestań! - Krzyczałem, jednocześnie nie mogąc powstrzymać śmiechu. Kiedy udawało mi się spojrzeć na Tochiego, widziałem u niego perwersyjny uśmieszek.
- No dobra, dobra, dobra! Powiem co chcesz! - Krzyknąłem w końcu, łapiąc z trudem oddech. Tortury na chwilę ustały, ale mina Tochiego jasno mówiła, że mogą wrócić w każdej chwili. - Uch... chciałbym, żebyś mnie odwiedził...
- To może wpadnę do ciebie teraz? - Spojrzałem na niego zaskoczony. - Dlaczego by nie? Dawno cię nie odwiedziłem.
Delikatnie oparł dłonie po moich bokach. Nie wiem, czy zrobił to przez przypadek, czy było to ostrzeżenie, co mnie czeka, jak się nie zgodzę.
- Właściwie... dlaczego by nie... - Powiedziałem w końcu. Właściwie to fajnie byłoby w końcu spędzić czas z Tochim w jakimś cywilizowanym miejscu. - Dobra, możesz jechać ze mną - powiedziałem, z udawanym westchnieniem, jakbym zgadzał się tylko przez wzgląd na niego. Nim zdążyłem zareagować, oplotły mnie ramiona, ściskając moją szyję.
- Cieszę się... - Szepnął do mojego ucha, drażniąc je przyjemnie oddechem. - To co, ja idę się pakować - Błysnął uśmiechem, wstając z moich bioder i zabrał się do pakowania. Przewróciłem oczami, podnosząc się do półsiadu.
- Musiałeś się aż nade mną znęcać, żeby to sprawdzić?
- Oczywiście, że nie. Ale uwielbiam cię czasami podręczyć. Wyglądasz wtedy tak uroczo...
Prychnąłem w odpowiedzi na jego szeroki, zdecydowanie zbyt szeroki uśmiech. W międzyczasie zadzwoniłem do kierowcy. Całe szczęście znajdował się nieco dalej, w trochę bardziej cywilizowanym mieście. Dobrze, że przez tyle czasu czekał na mnie, a nie wrócił do domu. Przynajmniej mogłem wrócić względnie szybko do domu... z Tochim.
Korzystając z tego, że i tak na mnie nie patrzył, pozwoliłem sobie na lekki uśmiech rozczulenia. Jeszcze tydzień temu byłem pewny, że mi nigdy nie wybaczy. A teraz... teraz wszystko wróciło do normy. Byliśmy razem, spędzaliśmy razem czas i... i wiele innych rzeczy. Przetarłem policzki, starając się pozbyć z nich soczystych rumieńców, które się pojawiły.

Po niecałej godzinie szliśmy już razem w stronę miasta. Tochi uparł się, żeby nosić nie tylko swoje rzeczy, ale też moje. Nie byłem tym zachwycony. Przecież ja też jestem facetem, sam mogłem nieść swoje rzeczy. Ale Tochi za wszelką cenę uparł się, by się mną opiekować na każdym kroku. Nie przeszkadzało mi to, ale jakieś granice mógłby mieć.
Kierowca był tak samo mało zachwycony długą drogą, jak wtedy, gdy mnie tu wiózł, ale przynajmniej wracał już do domu. Gdy otwierał mi tylne drzwi do limuzyny, miałem wrażenie, że za wszelką cenę stara się unikać spojrzenia Tochiego.
Usiedliśmy we dwójkę z tyłu na siedzeniach, oddzielonych od kierowcy ciemną szybą, którą w razie czego dało się zsunąć, jeżeli zachodziła taka potrzeba. Było to korzystne zarówno dla nas, bo przynajmniej nie musieliśmy się martwić kierowcą, jak i dla szofera, bo nie musiał się nami przejmować.
Siedziałem tuż przy Tochim, plecami opierając się o jego pierś, trzymając nogi na kanapie. Obejmował mnie ramieniem, wbijając wzrok w widoki. Nie mówiliśmy zbyt dużo, po prostu się rozkoszując swoją obecnością. Nie sądziłem, że będę tak bardzo cieszyć się z tak błahych rzeczy. Czasami zamieliśmy kilka słów, ale przez większość czasu po prostu leżeliśmy razem. Rozkoszując się tą bliskością, nawet nie zauważyłem, kiedy dotarliśmy do domu. Podziękowałem szoferowi i razem z Tochim ruszyliśmy do wspólnego mieszkania mojego i mojego rodzeństwa. Tym razem wyjątkowo pozwolił mi nieść moje bagaże.
Szedł pewnie brukowaną ścieżką w stronę dużych drzwi do naszego domu. Szedł szybko i pewnie, chociaż powinien chociaż trochę się przejąć. W końcu wiedział w jakim byłem stanie, gdy się pokłóciliśmy i wiedział, że moje rodzeństwo może nie być zachwycona jego obecnością.
Szybkim krokiem dotarł do drzwi, gdzie poczekał, aż go dogonię. Wpuścił mnie przodem do środka. Wszedłem do przedsionka, gdzie można było zostawić buty i kurtkę. Miałem dziwne wrażenie, że Tochi zachowuje się jakoś dziwnie. bez przerwy się jakoś dziwnie uśmiechał, zerkał na mnie i jakoś szybko ściągał buty. Gdy był gotowy, stał tylko przy drzwiach wyjściowych, z szerokim uśmiechem, czekając, aż wejdę dalej do środka mieszkania.
- Coś knujesz? - Zapytałem nieufnie. - Jakoś podejrzanie się zachowujesz?
- Ja? - Błysnął uśmiechem. - A skąd. Po prostu się cieszę, że tu jestem.
Zerknąłem na niego zaskoczony, ale nic nie powiedziałem. Jeżeli coś planował, pewnie i tak bym tego z niego nie wydarł, a w swoim czasie i tak się dowiem. Miałem tylko nadzieję, że przypadkiem nie zacznie się do mnie dobierać. To nie byłoby zbyt konfortowe.
Rzuciłem ostatnie spojrzenie Tochiemu, otwierając drzwi do przedpokoju. Miałem dziwne wrażenie, że lada chwila tak po prostu się na mnie rzuci i zaciągnie na kanapę, albo do pierwszego pokoju i...
- NIESPODZIANKA! - Spojrzałem gwałtownie przed siebie. Dom był zawalony serpentynami, balonami, a na ścianie na przeciwko mnie znajdował się wielki napis, zrobiony z kolorowych kartek ,,WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!!". Zamarłem, całkowicie zaskoczony. W salonie, uśmiechając się szeroko stała Hana, Hashikoi, Raito, Enma i Mita - Nasz arhitekt. Wszyscy uśmiechali się szeroko. Spojrzałem zaskoczony najpierw na nich, potem na Tochiego i potem na nich. Byłem tak zaskoczony, że kompletnie nie wiedziałem, co powiedzieć. Dopiero Raito wyrwał mnie z szoku, rzucając się na mnie i tuląc się do mojego brzucha.
- Wszystkiego najlepszego, Nichan! - Krzyknął, przytulając się do mnie. Oddałem uścisk, ale wciąż nie mogłem wydusić z siebie słowa.
- Ja... nie mam pojęcia co powiedzieć... - Powiedziałem w końcu. Jestem zaskoczony... ja... cholera, ale ja was nienawidzę... - Powiedziałem w końcu, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu. Gdy Raito mnie w końcu uwolnił, podbiegła do mnie Hana, wtulając mnie w siebie.
- Wszystkiego najlepszego, braciszku - Powiedziała drżącym z emocji głosem. - Żebyś zawsze był taki fantastyczny i kochany jak jesteś, żebyś był szczęśliwy i nie miał żadnych problemów i był zdrowy i szczęśliwy i... - Miałem wrażenie, że podniosła wzrok na Tochiego, ale przez to, że byłem wtulony w jej pierś, nie mogłem tego jednoznacznie stwierdzić. - I żeby wszystko ci się w życiu układało, w każdym aspekcie - Puściła mnie w końcu, obdarzając mnie najbardziej promiennym ze swoich uśmiechów.
- Dziękuję - Wydusiłem tylko, drącym z emocji głosem. Hana pocałowała mnie jeszcze w policzek, nim w końcu się wycofała. Zerknąłem na Kashikoia, ale ten zamiast do mnie podejść, znacząco spojrzał na Enmę. Ta nadęła policzki, ale podeszła do mnie. Stanęła krok przede mną, splatając dłonie za plecami i z niezadowoleniem kiwając się w przód i tył.
- No tak... jesteś głupi i w ogóle, ale... ale wszystkiego najlepszego. Żebyś był chociaż trochę mniej głupi i... i był szczęśliwy - Na koniec wypowiedzi podniosła dumnie głowę. Byłem naprawdę rozczulony. Uklękłem i przytuliłem ją do siebie. Ta prychnęła niezadowolona, ale nie wyrywała się. Przynajmniej przez kilka sekund, nim w końcu usilnie zaczęła się szarpać. Nie męczyłem jej dłużej i pozwoliłem odejść. Gdy wstałem, przede mną stał już Kashikoi.
- Nasz Usagi ma już siedemnaście lat... no proszę. Wszystkiego najlepszego z okazji ostatnich niepełnoletnich urodzin. Mówi się, że wszyscy są wyjątkowi, ale ty jak na razie jesteś najbardziej niezwykły z nas wszystkich. Życzę ci, żeby tak pozostało, żebyś nigdy nie żałował swoich decyzji, żebyś był szczęśliwy i tak fantastyczny jak do tej pory - Przytulił mnie krótko, nim zrobił miejsce dla Mity.
- Jako przyjaciel twój i całej twojej rodziny, życzę ci osiągnięcia sukcesu, szczęścia, zdrowia i... żebyście mogli zamawiać u mnie całą masę projektów - Błysnął uśmiechem. On jednak ograniczył się tylko do uściśniecia mi dłoni. Gdy zostałem już uwolniony, odwróciłem się za siebie.
- Doskonale o wszystkim wiedziałeś, prawda? - Tochi uśmiechnął się szeroko.
- POzwoliłem sobie pożyczyć z twojego telefonu numer do Kashikoia. Stwierdziliśmy, że taka niespodzianka ci się spodoba.
- Nienawidzę was... - Mimo wszystko moją twarz rozświetlił szeroki uśmiech. Gdy ponownie spojrzałem na moją rodzinę, każdy trzymał jakiś pakunek.
- Stwierdziliśmy, że kilka skromnych prezentów będzie lepsze niż setki nic nie wartych pakunków, jakie zwykle dostawaliśmy - Powiedział spokojnie Kashikoi, wręczając mi małe pudełeczko. W środku znajdował się nowoczesny, elektroniczny zegarek, dodatkową funkcją kalendarza. - Żebyś nie miał już problemów z ustalaniem, gdzie i kiedy masz być - Powiedział, sugestywnie do mnie mrugając.
Od Hany dostałem polaroid, by ,,móc uwieczniać najlepsze chwile", a także kolejne znaczące mrugnięcie, od Raito album z miejscami akurat na zdjęcia z polaroidu, za to od Enmy... miałem ochotę westchnąć ciężko, gdy zobaczyłem książkę... z wyraźnym napisem na grzbiecie ,,BL". Miałem tylko nadzieję, że nie wszyscy wiedzieli o tym, że to oznacza gejowską książkę.
- Rety... dzięki... - Uśmiechnąłem się niepewnie. Enma posłała mi złośliwy uśmieszek i zawróciła. Mite za to wręczył mi sporych rozmiarów pudełko. W środku znajdowała się makieta domku, łącząca w sobie elegancje, nowoczesność, oraz pewien wiejski urok.
- Tak na przyszłość - I kolejne znaczące mrugnięcie. Naprawdę, wszyscy byli przekonani, że jedyne na czym mi zależy to Tochi? Nie zdążyłem jednak wyrazić swojego zdania na ten temat, bo właśnie on zaszedł mi drogę.
- Jeżeli zrobisz to, czego się obawiam, to nigdy ci nie wybaczę... - Szepnąłem do niego, gdy zobaczyłem, że wyjmuje coś z torby.
- Jeszcze nie teraz - Uśmiechnął się promiennie. Dopiero teraz zobaczyłem, że to, co wyjmował, na szczęście nie było pudełeczkiem na pierścionek, ale zwykłą kopertą, podpisaną moim imieniem. - Wszystkiego najlepszego. Żebyś dalej był tak wspaniałą osobą, jak jesteś - Wyciągnął przed siebie kopertę. Otworzyłem ją niepewnie, zaglądając do środka. W środku znajdowały się... bilety lotnicze, sztuk dwa. Podniosłem na Tochiego pytające spojrzenie.
- Pozwoliłem sobie zapytać twojego rodzeństwa, gdzie pojechaliście kilka lat temu na wakacje. Pomyślałem, że to świetny pomysł, żebyśmy pojechali tam razem. Wybacz, że dopiero za miesiąc - Uśmiechnął się przepraszająco. Wpatrywałem się dłuższy czas w bilety, nie mogąc w to uwierzyć. Naprawdę zrobił dla mnie coś takiego... głupi, kochany idiota.
- Dziękuję - Uśmiechnąłem się, podnosząc na Tochiego wzrok. Z trudem się powstrzymałem, żeby nie rzucić mu się na szyję. - I wam wszystkim.
- I jeszcze jedno - Hana wyszła przed szereg, uśmiechając się promiennie, ale z pewnym niepookjem. W dłoniach trzymała zalakowaną kopertę, którą podała mi bez słowa. Na niej znajdowały się imiona naszych rodziców i nasze nazwisko. Dostrzegłem zaniepokojone spojrzenia mojego rodzeństwa, ale otworzyłem kopertę. Byłem ciekawy, co takiego moi rodzice mają mi do powiedzenia.
,,Drogi Usagi,
Skończyłeś już siedemnaście lat, więc jesteś prawie dorosły. Żałujemy, że nie możemy być z wami w ten dzień, ale w przeciwieństwie do ciebie, my musimy respektować nasze obowiązki. Żałujemy, że nie możesz i ty tego zrozumieć.
Chcielibyśmy, żebyś to przemyślał i zdecydował się zerwać tą okroną relacje z leśniczym, ale jesteśmy świadomi tego, że jest to niemal niemożliwe, więc nawet tego nie oczekujemy. Zdecydowaliśmy wspólnie, że skoro przez tyle czasu nie możesz się zachowywać jak członek naszej rodziny, to nim nie będziesz. Przynajmniej dla nas. Wiemy, że Hana i Kashikoi chcą cię wdrożyć w swoją firmę, może nawet to zrobili, nie możemy tego im zabronić, ale dla nas twoje zachowanie jasno świadczy o tym, że bycie członkiem rodziny Takeda to dla ciebie za dużo. Jeżeli pewnego dnia zmienisz zdanie, przyjmiemy cię z otwartymi ramionami. Do tego czasu, nie jesteś już naszym synem."
I już. Tyle. Żadnego podpisu czy pożegnania. Przez chwilę byłem całkowicie zaskoczony i nawet prawie dałem ponieść się emocjom. Kompletnie tego nie rozumiałem...
- W porządku? - łagodny głos Tochiego i jego ręka na moim ramieniu, sprowadziła mnie z powrotem do rzeczywistości.
- Co takiego piszą? - Zapytała zaniepokojona Hana. Przejechałem po nich wszystkich spojrzeniem. Nagle, w ciągu jednej, krótkiej chwili, rodzice przestali mieć dla mnie jakiś sens. Uśmiechnąłem się nawet delikatnie do nich.
- Że nie jestem już ich synem - Myślałem, że poczuję łzy w oczach, ale nic takiego się nie stało. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy, pomimo przerażenia mojego rodzeństwa. - A to oznacza, że głupie bale, wymuszone związki, oraz robienie co mi się każe, już mnie nie obowiązuje - Powiedziałem pewny siebie. Jakby na dźwięk tych słów, wszyscy się uspokoili. Nawet miałem wrażenie, że są tak samo zadowoleni jak ja.
Przez krótką chwilę miałem wrażenie, że stąło się coś okropnego, że straciłem nie tylko rodziców i nazwisko, ale samego siebie i całą rodzinę. A jednak spojrzenie po najbliższych mi osobach uświadczyło mnie w przekonaniu, że wcale ich nie potrzebuję. Jedyne osoby, na których kiedykolwiek mi zależało i które mogłem nazwać rodziną miałem przy sobie i to od bardzo dawna...

6 komentarzy:

  1. Och ale pierścionek będzie nie:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Warto było poczekać... :) Rozdział cudowny (jak zawsze zresztą) czekam na następny a co do pierścionka... Ciekawe;). Weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  3. 100 lat życzę weny zdrowia szczęścia i wszystkiego co sobie wymarzysz. :D Rozdział oczywiście pierwsza klasa :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale milutka niespodzianka ;)
    Weny *_*

    OdpowiedzUsuń
  5. No i wszystkiego najlepszego! Spełnienia marzeń! I inne miłe słowa. Mimo że się nie nadaje do składania życzeń - Stooo laaat.

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    och Usagi ma siedemnastkę, to przyjęcie się udało, a rodzice, jak widać dobrze to zniósł...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń