niedziela, 24 listopada 2013

Zajączek XV - Koszmar

W ogromnej, całkowicie pustej sali balowej, w którem muzyka wydawała się rozbrzmiewać ze ścian stałem tylko ja. Rozglądałem się dookoła, lecz nikogo nie dostrzegłem. Byłem za wcześnie? Może goście jeszcze się nie pojawili. Ale skąd dobiegała ta muzyka? Delikatny walc przelewający się chwilami z żywotnością tanga. Jakby dwie te piosenki grały jednocześnie, ale nie przeszkadzały sobie nawzajem. Podszedłem do drzwi wejściowych. Były zamknięte. Zacząłem się z nimi szarpać, ale trzymały mocno.

-Wychodzisz już? Bal się jeszcze nie zaczął.
Usłyszałem znajomy głos. Odwróciłem się gwałtownie. Na samym środku sali stał Tochi. Był ubrany w elegancki czarny garnitur i wyciągał dłoń w moją stronę w zapraszającym geście.
-Tochi? Co ty tutaj robisz?
-Jak to co? Przyszedłem z tobą zatańczyć. Mogę prosić cię do tańca, zajączku?
Zrobiłem kilka kroków w jego stronę, starając się nie rzucić od razu na jego szyje. Dopiero teraz zauważyłem, że mam na sobie garnitur, który jeszcze wczoraj był na mnie za mały.
-Tochi, a umiesz w ogóle tańczyć?
-Nie wiem. Chodź, zaraz się przekonamy.
Złapałem jego dłoń i przysunąłem się do niego. Pewnym chwytem przytrzymał moją rękę i objął mnie w pasie.
-Zaraz, czemu to ja ma grać dziewczęcą rolę?
-Panna nie ma w zwyczaju zapraszać do tańca. To przecież wbrew etyce. Więc skoro ja cię zaprosiłem, mi jest dane prowadzić.
Dziwne... jego słownictwo było tak niesamowicie wyszukane. Całkowicie nie pasowało do jego statusu społecznego. Muzyka spowalniała. Teraz była ona czystym walcem. Tochi ruszył prawą nogą zaczynając płynny taniec. Nie wiedziałem, że potrafi tak świetnie tańczyć. Miałem wrażenie, że w ramionach Tochiego wręcz unoszę się nad ziemią.
-Naprawdę dobrze tańczysz.
Powiedziałem cicho, patrząc mu w oczy. Uśmiechnął się w odpowiedzi. Chciałem tańczyć z nim choćby przez wieczność.
-Usagi... co ty wyprawiasz?
Zaraz... to nie był głos Tochiego. Dopiero teraz zauważyłem moją rodzinę i znajomych stojących pod ścianą. Jakim cudem pojawili się tutaj tak nagle? Odskoczyłem od Tochiego, który wydawał się nie przejmować nagłym tłumem.
-To... to nie tak... ja tylko...
Zrobiłem jeszcze krok w tył, kiedy potknąłem się o coś, straciłem równowagę i upadłem na ziemie. Spojrzałem na podłogę, by zobaczyć o co się przewróciłem. Poczułem wszechogarniający wstyd, kiedy okazało się, że potknąłem się o... sukienkę, którą miałem na sobie. Dlaczego ją założyłem?
-Nichan, czemu jesteś ubrany jak dziewczyna.
-Jak mogłeś Usagi. A my myśleliśmy, że będziemy mogli być z ciebie dumni.
-Braciszku, wstydzę się ciebie.
-Od początku wiedziałam, że coś z tobą nie tak. Jesteś żałosny.
Głos mojej rodziny przelewały się przez siebie, tworząc szum, który boleśnie kaleczył moje uszy. Ich głosy brzmiały jak tysiące krzyków, docierające wprost do mojej głowy. Jak mogłem na to pozwolić? Jak mogłem być tak żałosny? Marzyłem wtedy, żebym mógł stamtąd uciec.
-W porządku zajączku?
-Nie! Nie jest w porządku! Nie widzisz co się dzieje?!
-Masz racje. Sytuacja jest idiotyczna. Nie umiałbym do tego przywyknąć. Najlepiej będzie jak po prostu się rozstaniemy.
Podniosłem przerażone spojrzenie na Tochiego. On chyba nie chciał mnie zostawić na zawsze? Nie... to nie mógł być Tochi. Patrzył na mnie z wyższością, prawie pogardą. Nie... nie mógł mnie zostawić... nie teraz, gdy straciłem w oczach przyjaciół i rodziny... Chciałem coś powiedzieć, zatrzymać go.. ale Tochi zniknął sprzed moich oczu i pojawił się przy drzwiach. Otworzył drzwi, patrząc na mnie po raz ostatni. Zerwałem się na nogi, ignorując ludzi przyglądających się całej sytuacji. Nagle jednak sukienka stała się kilkakrotnie dłuższa. Nie byłem w stanie chodzić, nie stawając na nią.
-Tochi, poczekaj!
Ale on już znikł... drzwi z hukiem zatrzasnęły się za jedyną osobą, którą szczerze pokochałem.
-Widzisz? I ten twój żałosny chłopak cię porzucił. Zresztą, jesteś jeszcze bardziej żałosny, niż on.
głosy mojej rodziny odbijały się echem po całym pomieszczeniu. Miałem wrażenie, że moja głowa zaraz wybuchnie. Nagle podłoga, pod moimi stopami pękła, a ja zacząłem spadać w czeluść. Ogarnęła mnie ciemność i tylko z dziury w podłodze, przez którą wypadłem sączyło się światło. Wśród mroku pojawiła się twarz Tochiego. Twarz pełna wyższości i pogardy. Poczułem przeszywający ból w sercu. Jak on mógł mnie tak potraktować? Jak mógł mnie opuścić?
-Panie Usagi? Panie Usagi?
Głos... tak obcy głos... nie należał do Tochiego.... to on powinien mnie obudzić... aż tak miał mnie już dosyć?
-Panie Usagi.. proszę się obudzić.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem stojącą nad sobą pokojówkę. Odetchnąłem z ulgą, siadając na łóżku.
-Wszystko w porządku panie Usagi?
Pokiwałem głową. Senny koszmar sprawił, że obudziłem się cały zlany potem. Przez chwilę opanowywałem oddech, nim odezwałem się do pokojówki.
-Masz harmonogram na dzisiaj?
-Tak, oczywiście. Dochodzi 10 więc ma pan pół godziny zanim zostanie podane śniadanie. O 11 przychodzi nauczyciel gry na skrzypcach. O 12 zostaje pan zabrany w teren na naukę malowania na płótnie. Wraca pan o 14. Wtedy też przyjedzie krawiec, uszyć dla pana nowy garnitur. Jeżeli skończy przed 15 będzie miał pan wolny czas. O samej 15 przychodzi instruktor tańca. Później tylko ma pan trening zarządzania firmą i projektowania. Aha, pan Kashikoi kazał przekazać, żeby nie zapomniał pan o odrobieniu lekcji na jutro.
No tak... dzisiaj była niedziela. Przez całą tą sprawę z Tochim całkowicie straciłem poczucie czasu.
-Dziękuję, możesz odejść.
-Na pewno wszystko w porządku?
Dalej byłem w szoku po sennym koszmarze, więc nie dało się nie zauważyć, że coś jest nie tak.
-Wszystko w porządku. Miałem po prostu koszmar.
Pokojówka kiwnęła głową i wyszła. Pierwsze co zrobiłem to sięgnąłem po telefon i wybrałem numer Tochiego.
,,Cześć. Co u ciebie? Jak się czujesz? U mnie w porządku, zastanawiam się tylko jak ty się czujesz."
Może i treść była dosyć idiotyczna, ale musiałem napisać cokolwiek, żeby mieć pewność, że mój sen był tylko koszmarem. Czekając na odpowiedź wstałem z łóżka i poszedłem do mojej prywatnej łazienki, połączonej z moim pokojem. Na toaletce leżały świeże ubrania a w szafce czyste ręczniki. Wziąłem szybki prysznic, żeby zmyć z siebie pot po koszmarnej nocy. Ubrałem się i zszedłem na śniadanie. Raito siedział już przy stole, spokojnie na nas czekając. Pogłaskałem go po głowie w powitaniu i usiadłem na sąsiednim krześle.
-Witaj Raito. Jak się spało?
-Świetnie, nichan. Nie uwierzysz co się stało. Około trzeciej nad ranem do mojego pokoju weszła mama. Wyjaśniła wszystko i powiedziała, że nas kochają. Kashikoi miał racje.
Powiedział  i uśmiechnął się szeroko. Cieszyłem się, że rodzice mu to powiedzieli, żeby się nie martwił.  Starałem nie dać po sobie poznać, jak bardzo wciąż jestem przerażony nocnym koszmarem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz