Powiedział Ryu na powitanie, gdy tylko mnie zobaczył.
-Tak, tak. Wszystko w porządku. Po prostu odwiedził mnie mój przyjaciel. Trochę niespodziewanie, więc myślę bardziej o nim, niż o balu. Zastanawiam się jak mu delikatnie powiedzieć, że nie będzie mógł przyjść.
Jasne, że moja odpowiedź była trochę naciągana, ale to
najlepsze co mi wpadło do głowy. Jakoś nie chciało mi się opisywać rodzinnych
kłótni ani tego, jak Tochi mnie uratował.
-No dobrze. Udowodnij więc, że wszystko w porządku. Jeżeli
zatańczysz bezbłędnie, albo chociaż mnie nie podepczesz, to ci uwierzę.
Pokręciłem tylko głową. Ryu wiedział jak zmotywować
człowieka. Jakoś przebolałem tę godzinę nauki tańca i wreszcie mogłem pójść do
Tochiego.
-Dobra robota. Na balu z pewnością będziesz główną atrakcją.
Rzucił jeszcze na pożegnanie. Kiwnąłem głową w podziękowaniu
i ruszyłem w stronę wyjścia.
-I jak taniec Usagi?
Zapytał Kashikoi jak tylko mnie zobaczył.
-Świetnie. Wręcz rewelacyjnie.
-To dobrze. Nie będę już cię zatrzymywał.
Uśmiechnąłem się i pognałem schodami na górę. Wszystkie
pokoje sypialne- gościnne oraz nasze, znajdowały się na pierwszym piętrze. Bez
pukania wszedłem do pokoju, który został przydzielony Tochiemu. Leżał on
rozłożony, na dwuosobowym łóżku, czytając jakąś książkę.
-Już skończyłem...
-Ciii...
Zastanawiałem się co takiego ciekawego czyta, że nawet się
nie odwrócił w moją stronę.
-Dziwne... nie wyglądasz na takiego co interesuje się
szlachetną sztuką pisania.
Nawet nie odpowiedział, dalej wpatrzony w książkę.
Podszedłem do łóżka, nachylając się, żeby zobaczyć o czym jest. Dziwne... była
to książka o zarządzaniu, którą studiowaliśmy od jakiegoś czasu. Nie było mowy,
żeby Tochiego zainteresowało coś takieg... korzystając z chwili mojej nieuwagi,
Tochi przewrócił mnie na łóżko, przysiadając mi na biodrach.
-Hej! hej Tochi... złaź ze mnie. W tej chwili.
W ostatniej chwili ściszyłem głos, żeby nie wydrzeć się na
cały dom. Nie mogłem ryzykować, że ktoś mnie usłyszy.
-Stęskniłem się za tobą zajączku. Nie masz pojęcia jak
ciężko mi było się powstrzymywać, żeby trzymać się od ciebie z daleka.
-Zejdź ze mnie Tochi. W każdej chwili ktoś może tutaj wejść.
-Na pewno nikt nie wejdzie.
-Mówię serio, zejdź ze mnie.
Tochi w końcu posłuchał się mnie i opuścił moje biodra. Nie
wyobrażałem sobie, co by było, gdyby ktoś wcześniej wszedł do pokoju.
-Więc jak przygotowania do balu?
-Nieźle. Właściwie teraz dopinamy wszystko na ostatni guzik.
Właśnie skończyłem lekcje tańca...-nagle niespodziewanie przypomniał mi się mój
sen. Nie chciałem pytać, ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju.-Tochi... a ty
umiesz w ogóle tańczyć?
Przez chwilę widziałem jego zaskoczone spojrzenie. W końcu
jednak się odezwał, uśmiechając się przy tym, jak to miał w zwyczaju.
-O takie cuda to mnie nie podejrzewaj zajączku.
Kamień spadł mi z serca, kiedy okazało się, że Tochi z
mojego snu przypominał prawdziwego Tochiego tylko wyglądem.
-Właściwie to jak długo zamierzasz tutaj zostać?
Zapytałem, siadając po turecku i opierając łokcie na
kolanach.
-Sam nie wiem. Kiedy przyjechałem do ciebie, nie myślałem
nad tym. Rozumiem, że macie ten swój bal i nie chcę w nim przeszkadzać, ale
chciałbym się móc tobą nacieszyć.
Przez chwilę zastanawiałem się nad możliwymi wariantami.
Najlepiej by było gdyby Tochi zniknął przed balem, który zaczynał się o 14.
Czyli wyjść musiał najpóźniej o 12. Z tego co pamiętałem najwcześniejsze busy
do domu Tochiego wyjeżdżały koło 16. Poza tym, on nie chciał jechać a i ja
wolałem, by został na dłużej
-Chyba nie mamy wyboru. Wyjdziesz jutro z domu i powiesz mojej
rodzinie, że wracasz do siebie. Tymczasem udasz się do mojego domku. Jest tam
telewizja, książki, komputer, coś do rysowania, malowania i pisania, więc
raczej nie będziesz się nudził. Przygotuję też zamek elektroniczny, tak żebyś
mógł wejść. Myślę, że uda mi się pojawić jakoś w nocy. Nie sądzę, żeby
wcześniej mnie puścili.
Tochi przez chwilę patrzył na mnie z niedowierzaniem. Jakby
nie rozumiał co mówię. Po chwili jednak rzucił się na mnie, przyduszając mnie
do materaca.
-Hej... co ty...
-Kocham cię zajączku...
-Co cię tak nagle wzięło? Złaź ze mnie...
-Cieszę się...
-No dobra... złaź. Nie myśl sobie, że robię to dla ciebie.
Jak dla mnie mógłbyś wrócić do tej swojej żałosnej nory. Zgodziłem się
zatrzymać cię u mnie tylko dlatego, że... że...
Starałem się jak najszybciej wymyśleć jakiś argument, ale
jak na złość nic samolubnego nie przychodziło mi do głowy.
-Wiem zajączku... wiem...
Przytulił mnie mocniej, nie dając mi czasu odpowiedź.
Cholerny głupek... gdyby teraz ktoś wszedł byłoby po mnie.
-Tochi... złaź... teraz! W każdej chwili ktoś może wejść!
-Jakoś mało się tym przejmuję. Cieszę się, że mogę być przy
tobie.
Przez całe ciało przeszedł mi dreszcz, kiedy język Tochiego
zaczął jeździć po mojej szyi.
-Mówię serio... przestań w tej chwili!
Oparłem ręce na jego piersi i odepchnąłem od siebie z całej
siły.
-Daj spokój zajączku. Nie widziałem cię tyle czasu.
Chciałbym móc się do ciebie przytulić.
-Masz pojęcie jakie mógłbym mieć przez ciebie kłopoty?! Nie
zachowuj się tak w moim domu!
Podniosłem się do pozycji siedzącej, odsuwając się jeszcze
od Tochiego.
-Przepraszam. Po prostu tak się cieszę, że cię widzę, że nie
mogę się oprzeć.
Westchnąłem tylko ciężko, na wszelki wypadek schodząc też z
łóżka.
-Nie wiem jak ty, ale ja jutro muszę być wypoczęty. Idę
spać.
-A nie możesz zostać ze mną zajączku? Będzie nam wygodniej.
Spojrzałem na niego złowieszczym wzrokiem, dając mu jasno do
zrozumienia, że nie ma mowy. Odpowiedział mi tylko szczerym uśmiechem. Ruszyłem
do drzwi i już miałem wyjść, kiedy usłyszałem dziwne syczenie z głębi pokoju.
-Nie... nie nie nie nie nie. Nie powiesz mi chyba, że...
Tochi uśmiechnął się niewinnie, lekko zakłopotany. Wtedy z
jego torby wysunął się jasnobrązowy wąż, którego miałem już nieszczęście
poznać. Przeszedł mnie dreszcz i ledwo powstrzymałem się od krzyku. Właściwie
tylko ręka Tochiego na moich ustach mnie od tego powstrzymała. Próbowałem coś
powiedzieć, ale z moich ust wydobył się tylko przytłumiony dźwięk.
-Nie krzycz zajączku. Wystraszysz Hebiego-chana.
-mmmmnmmm...
nhmm nmmmnn mnnm mmm!
-Jeżeli twoja rodzina go tu zastanie to prawie na pewno
wywiozą go do jakiegoś schroniska albo zoo. A Hebi-chan nie zniesie życia w
niewoli.
-mnmmm! mmmnnmm nmm mnmmmm mmm!
-Wiem, że nie powinienem go tu przyprowadzać, ale nie mogłem
go zostawić. Hebi-chan sam nie jest w stanie znajdować jedzenia. Gdy go
znalazłem praktycznie przymierał głodem. Muszę zapewniać mu całodobową opiekę,
żeby przeżył.
-Mn mmnm nn mnmmmmnnn!
-Wiem, że za nim nie przepadasz. Przyrzekam, że nie
wypuszczę go z pokoju.
-mnnmm nnmmnm mnmmm nnn!
-A Ris zostanie na dworze. Zgoda? Nic nie powiesz rodzinie? Przecież
go teraz go nie wyrzucę.
Westchnąłem tylko, czekając aż Tochi mnie uwolni. W końcu
mnie puścił a ja spiorunowałem go wzrokiem.
-Pśieplasiam...
Powiedział to głosem małego dziecka, co wyglądało bardziej
komicznie niż poruszająco.
-Jeżeli którykolwiek z twoich zwierzaków wejdzie do reszty
części mieszkania to przyrzekam, że automatycznie stąd wylecisz.
-Obiecuję, że nic takiego się nie stanie.
Pokręciłem tylko głową i wyszedłem z pokoju. Nareszcie
mogłem się położyć. Szybko się przebrałem i położyłem do łóżka. Wspomnienia z
ostatnich lat uderzyły we mnie niczym tsunami. Pamiętam jak zawsze w noc przed
balem wierciłem się nerwowo w łóżku nie mogąc zasnąć. Teraz chciałem tylko móc
wyjść z balu i pójść do Tochiego. Zgasiłem światło i zaciągnąłem kołdrę na
twarz. Chciałem jak najszybciej zasnąć.
<3 chyba czasem zapominam dodać serduszka o.o Serduszko znaczy oczywiście "przeczytane.pokochane" XD ;3
OdpowiedzUsuń