piątek, 3 stycznia 2014

Zajączek XXI - Kłopoty po balu


Rozciągnąłem się na materacu. Nie wiem czemu, ale czułem się wyjątkowo wypoczęty. Albo położyłem się spać wcześniej niż zwykle, albo z jakichś przyczyn pozwolono mi pospać dłużej. Skoro mi dzisiaj wyjątkowo odpuścili, nie chciałem marnować takiej okazji. Przewróciłem się na drugi bok, wtulając głowę w poduszkę. Poczułem czyjąś dłoń, czochrającą moje włosy. Zaraz, zaraz... była tylko jedna osoba, która odważyła się tak spoufalać. Ale... skoro wczoraj był bal... a ja spałem u Tochiego... to musieli się zorientować, że zniknąłem... byłem w dupie. Prawie podskoczyłem, siadając na łóżku. Tochi siedział po turecku, koło mnie.
-O... wstałeś już...
Złapałem zegar stojący na nocnej szafce. Cholera... dochodziła 13. Jeszcze nigdy tak długo nie spałem.
-Czemu mnie nie obudziłeś?!
Krzyknąłem, szamocząc się po pokoju w poszukiwaniu ubrań.
-Miałem taki zamiar, ale tak uroczo spałeś. Nie miałem serca cię budzić. Musiałeś być wykończony po tym całym balu i przygotowaniach do niego.
-Co to ma do rzeczy?! Rodzice mnie zabiją jak zauważą, że mnie nie ma. Założę się, że jestem już spóźniony na zajęcia. Co dzisiaj mamy? Poniedziałek? Wczoraj był bal, więc pobudkę miałem przełożoną na dziesiątą. Jestem spóźniony trzy godziny! Już po mnie!
Zebrałem z podłogi wszystkie części garnituru i wziąłem z szafy ubrania. Miałem już pobiec do łazienki. Im szybciej znalazłbym się w domu tym mniej kłopotów z poszukiwaniami miałaby policja. Jednak Zanim zdążyłem opuścić pokój, Tochi mnie złapał i zaciągnął z powrotem na łóżko. Przycisnął moją głowę do swojej piersi i przytrzymał. Zacząłem się szarpać i protestować, ale pewny chwyt Tochiego i  moje usta zagłuszone jego bluzką skutecznie mi w tym przeszkadzały.
-Uspokój się. Jak będziesz mnie grzecznie słuchał to zaraz cię wypuszczę. Nie ma potrzeby, żebyś teraz biegł jak szatan do domu. I tak jesteś spóźniony. Dlatego ubierz się, na spokojnie zjedz śniadanie i dopiero wtedy wrócisz, zgoda?
Wyszarpałem się w końcu z jego uścisku, łapiąc głęboki oddech. Tochi bardzo skutecznie próbował mnie udusić.
-Sorki zajączku.
-Nie mam teraz czasu. Moja rodzina naprawdę się o mnie martwi.
Nie odpowiedział. Nie musiał. I tak wiedziałem, co chciał mi powiedzieć. Chciał zapytać: ,,Tak jak ostatnim razem?".
-Tym razem to co innego. Może moja rodzina jest tylko zdjęciem w ładnym obramowaniu, ale tym razem mnie potrzebują. A skoro mnie potrzebują to się o mnie martwią.
,,I to ma być rodzina?" Chciał zapytać, ale nie zapytał.
-Nawet jeżeli nie. Nawet jeżeli moja rodzina jest nic nie warta. Nawet jeżeli moich rodziców nic nie obchodzimy. Ani ja ani moje rodzeństwo, to... to to moja rodzina.
Opuściłem głowę, mówiąc ostatnie słowa.
-No już... uspokój się. Chodź, przytul się.
Poczułem jak do oczu cisnął mi się łzy. Dlaczego po tylu latach zaczęło mi przeszkadzać moje życie? Od zawsze wiedziałem jak to będzie wyglądać. Wiedziałem, że skończę studia, przejmę część firmy, którą będzie dowodzić Kashikoi. Że pewnego dnia ożenię się z dziedziczką ogromnej firmy, by jeszcze poszerzyć nasze wpływy. Ale teraz... nie chciałem, żeby tak było. Nie chciałem się ożenić z Minako i przejmować firmy. Chciałem móc żyć w tym domu, ale tak jak ja zechcę. Nie tak jak będą chcieli moi rodzice. Wtuliłem się w Tochiego, wycierając łzy w jego bluzkę. Nie odezwał się. Przytulił mnie tylko mocniej do siebie. Głupek... gdyby się nie zjawił, moje życie toczyłoby się normalnym rytmem. Przez chwilę trwaliśmy tak bez ruchu. Tochi delikatnie gładził moje włosy. W końcu się jednak uspokoiłem i odsunąłem od niego.
-Już mi lepiej... dziękuję.
Uśmiechnął się, gładząc mnie po policzku i pocałował delikatnie w usta. Wyjątkowo nie zaprotestowałem.
-To jak? Głodny?
Pokiwałem głową, rozciągając się leniwie.
-Zjadłbym coś... najlepiej coś nie przygotowanego przez ciebie. Na moje nieszczęście jestem na tyle głodny, że zjem wszystko.
-Bezczelny i pogardliwy jak zawsze. Nawet nie wiesz jak mi tego brakowało.
Pokręciłem tylko głową, a Tochi wstał i przyniósł z komody tacę z kanapkami.
-Nie wiedziałem kiedy wstaniesz, więc przygotowałem coś na zimno.
-Świetnie... I pomyśleć, że gdybym wstał wcześniej miałbym prawdziwe jedzenie.
Tochi zaśmiał się, siadając koło mnie. Oparłem się o bezgłowie łóżka biorąc do ręki kanapkę z szynką i jakąś żółta mazią. Skrzywiłem się już po pierwszym gryzie. Ta żółta maź była wstręta. Nie mówiąc o reszcie kanapki.
-Nigdy nie jadłeś musztardy?
Zapytał Tochi, biorąc do ust inną kanapkę.
-Skąd mam wiedzieć? Smak okropny, ale znajomy. Możliwe, że nasza kucharka dodawała ją do jedzenia. Zresztą nigdy nie robiła nam kanapek.
-Więc może wolałbyś kanapkę z serem?
Zapytał podając mi z tacy chleb z  wpakowanym doń żółtym serem. Mętny, ale przynajmniej nie powodował u mnie odruchów wymiotnych. Moją kanapkę dokończył Tochi. Po tak zwanym ,,śniadaniu" znowu się zacząłem zbierać. Garnitur spakowałem do torby i ruszyłem w stronę drzwi.
-Myślisz, że będziesz miał kłopoty?
Zapytał Tochi, gdy zakładałem buty.
-Prawdopodobnie tak.
-Hej zajączku...-Tochi podszedł do mnie, gdy trzymałem już dłoń na klamce i przytulił do siebie.-Niedługo będę musiał wracać do siebie.
-Wiem...-odparłem cicho.
-Więc następnym razem twoja kolej by mnie odwiedzić.-Powiedział z szerokim uśmiechem.
-Dopiero kiedy nauczysz się gotować.
Odparłem i otworzyłem drzwi. Tochi jednak je zamknął, popychając mnie na ścianę i przyciskając do niej.
-Nie wrócisz do domu, dopóki nie obiecasz, że mnie odwiedzisz.
Nie mam czasu na takie gry! Puszczaj mnie!
-Wiesz jaki potrafię być uparty.
-Śpieszy mi się!
-Powiedz...
-Tochi puszczaj!
-Powiedz...
-Będę mieć kłopoty.
-Więc przyznaj, że mnie kochasz.
-To nie jest zabawne. Puszczaj!
Wyszarpnąłem się z jego uścisku. Miałem dość tej idiotycznej gry. Kiedy minąłem próg, odwróciłem się jeszcze w jego stronę. Stał oparty o framugę drzwi i uśmiechał się słabo. Serce mi zadrżało kiedy widziałem go w takim stanie.
-Z-za tydzień! Ani mi się waż w sobotę gdzieś wychodzić!
Początkowy szok zaraz został zastąpiony przez szeroki uśmiech.
-Oczywiście zajączku.
Odwróciłem się z naburmuszoną miną, czując jak na moje policzki wstępuje rumieniec i pobiegłem w stronę domu. Miałem nadzieję, że rodzice nie pomyśleli, że zaginąłem. Teraz, kiedy była możliwość połączenia naszych firm, przeze mnie i Minako, na pewno się o mnie martwili. Za dużo by stracili, gdybym nagle zniknął.

2 komentarze:

  1. <3 To znowu ja. Gome, że tak spamuję komentarzami ;-; Opowiadanie jest <3 <3
    Nigdy nie czytałam lepszego *^*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie masz za co przepraszać. :D
      Nawet nie masz pojęcia jak się zaskoczyłam, kiedy zobaczyłam tyle nowych komentarzy. A z czytaniem każdego kolejnego uśmiech na mojej twarzy robił się coraz szerszy. Naprawdę nie masz pojęcia jak wiele satysfakcji dało mi te kilka... naście w sumie komentarzy. Naprawdę wielkie dzięki z całego serca :3

      Usuń