piątek, 24 stycznia 2014

Zajączek XXIV - Co do mnie czujesz?

Niewyraźne słowa zaczęły się przedzierać przez ciemność. Jeszcze mocniej ścisnąłem poduszkę, którą trzymałem w ramionach i niewyraźnie coś mruknąłem. Nie chciało mi się jeszcze wstawać. Byłem zbyt zmęczony i obolały. Dopiero po kilku chwilach zdałem sobie z czegoś sprawę. Przecież spałem dzisiaj u Tochiego. Więc czemu mnie jeszcze nie obudził? A co ważniejsze, z kim on do cholery rozmawiał?! Otworzyłem, oczy, podnosząc się na łokciach. Pierwsze co zauważyłem, to fakt, że nie byłem całkowicie nagi. Miałem na sobie dużo za dużą koszulę Tochiego. Podniosłem wzrok. Przy stole oprócz Tochiego siedział również Mita! Architekt, projektujący większość mieszkań dla naszej rodziny. Oboje pili herbatę i patrzyli na mnie z łagodnymi uśmiechami. Poczułem jak zalewam się rumieńcem. Mita już wiedział, że coś mnie łączyło z Tochim, ale to nie to samo, co zobaczenie mnie prawie nagiego w jego łóżku!


-M-Mita..? C-co ty tutaj robisz?
Zapytałem, starając się ukryć rosnące zażenowanie i okrywając się kołdrą.
-Aaa... przejeżdżałem niedaleko i zepsuł mi się samochód. A zapewne zauważyłeś, że tutaj słabo z rozkładem jazdy autobusów. Dlatego więc uznałem, że wpadnę do was. Na szczęście to nie okazało się problemem. Wiesz, miałem nadzieję, że będę miał okazję podyskutować z Tochim, ale...-Parsknął, starając się powstrzymać śmiech.- Nie spodziewałem się spotkać ciebie w takiej... sytuacji...
Uśmiechnął się, mówiąc ostatnie słowa. Poczułem, że czerwienie się jeszcze bardziej. Miałem też słuszną obawę, że moja twarz przypomina kolorem dorodnego buraka.
-J-jeżeli... ośmielisz się komukolwiek o tym powiedzieć, będziesz skończony.
Powiedziałem, oskarżycielsko kierując palcem w jego stronę.
-Spokojnie Usagi. Zbyt wiele wam zawdzięczam, żebym miał się tak pogrążać. Poza tym, lubię cię, więc nic nie powiem. Ale zabawnie będzie czasem was odwiedzić.
Uśmiechnął się przy tym sympatycznie. Mimo to, odczułem ogromną potrzebę zdzielenia go czymś ciężkim.
-Chodź zajączku, dosiądź się do nas. Pewnie jesteś głodny, prawda?
Prychnąłem tylko, odrzucając kołdrę i wstając z łóżka. Nogi mi zadrżały, ale udało mi się utrzymać równowagę. Z wielkim trudem, ale jednak. Podszedłem na drżących nogach do najbliższego krzesła i usiadłem ciężko, czego zaraz żałowałem. Spiąłem się i wyprostowałem gwałtownie, czując przeszywający ból w dolnych częściach ciała. Zacisnąłem dłonie na siedzeniu krzesła. Tochi i Mita obdarzyli mnie szerokim uśmiechem. Zacisnąłem zęby, opuszczając głowę. Ciekawe, czy Hebi-chan mógłby skutecznie mnie zabić, przegryzając tchawicę. Wyjątkowo by mi się to teraz przydało. Tochi wstał bez słowa i położył przede mną pudełko, najpewniej pochodzące z restauracji, gdzie dają dania na wynos.
-Dzisiaj wyjątkowo nie gotowałem. Mita był tak miły i przywiózł nam śniadanie.
Powiedział z uśmiechem, siadając z powrotem na krześle. Chwilę przyglądałem się pudełku i zacząłem niepewnie je otwierać. Nigdy nie jadłem na wynos, więc nawet nie wiedziałem jak mam to zrobić. Dłuższą chwilę męczyłem się z otwarciem, zanim Tochi zlitował się nade mną i mnie w tym wyręczył. Całe szczęście żaden z nich nie wysilił się na złośliwy komentarz. Oboje wiedzieli, w jakich warunkach dorastałem i że nigdy nie zdarzyło mi się zniżyć do poziomu jedzenia na wynos.
-Mam nadzieję, że lubisz sushi, co Usagi?
-Jasne. Mam wrażenie, że nie jadłem go od wieków.
Odpowiedziałem i zacząłem jeść. W naszym domu rzadko się urządzało sushi. Zwykle przygotowali bardziej wyszukane i trudniejsze dania. W sumie szkoda.
-Zabawne, że coś co brzmi tak niesmacznie, jest takie dobre.
Powiedział Tochi z uśmiechem. No tak... on pewnie w życiu nie jadł czegoś innego niż dania własnej roboty.


-Too... do kiedy planujesz zostać?


Zapytałem Mite, biorąc do ust kawałek krewetki i z całych sił starając się ukryć zażenowanie obecną sytuacją.


-Jutro przyjeżdża mój autobus. Ty też pewnie będziesz jutro wracał, prawda? Przykro mi, że zabiorę wam wspólną noc.


Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale Tochi mnie uprzedził.


-Nic się nie stało. Przyjaciel zajączka jest też moim przyjacielem.


Powiedział z uśmiechem. Mita też się uśmiechnął. Zazdrościłem im dobrych humorów. Sam miałem ochotę rzucić się z mostu.


-Dziękuję za posiłek.-Powiedziałem, odsuwając od siebie pudełko z jedzeniem.- Pójdę się ubrać.


Wstałem i wziąłem ubrania, które sobie wczoraj naszykowałem. Starałem się ignorować Tochiego, który ewidentnie ciągle się na mnie gapił. Przebrałem się w łazience i już pewniejszym krokiem wyszedłem z łazienki. Kiedy nie byłem w samej koszuli bardziej się czułem jak członek rodu Takeda.


-Wybaczcie, że was opuszczę, ale idę się przejść.


Powiedziałem, idąc w stronę drzwi. Czułem, że nie zniosę dłużej towarzystwa ich dwóch.


-Poczekaj zajączku. Posiedziałbyś z nami trochę.


-Nie, dzięki.


Odpowiedziałem chłodno, kładąc dłoń na klamkę. Wkurzał mnie fakt, że Tochi przy kimś praktycznie obcym dla niego czuł się tak swobodnie. Bałem się, że zacznie opowiadać o nas. A przy tym wolało mnie nie być. Poczułem wtedy szarpnięcie za kołnierz. Straciłem równowagę i wpadłem na Tochiego, który mocno mnie przytrzymał.


-T-Tochi... puszczaj mnie!


-Wiecie co?- Zaczął Mita.- Jesteście naprawdę uroczy. ♥


-Nie pozwalaj sobie! Nie zapominaj kim jestem!


Krzyknąłem, wyrywając się z objęcia Tochiego. Ta sytuacja irytowała mnie coraz bardziej.


-No dobrze, dobrze. Przepraszam.


Oboje uśmiechnęli się szeroko.


-Jak chcesz pójdziemy potem na spacer. Ale mógłbyś chwilę z nami posiedzieć.


Powiedział Tochi.


- Powinieneś zdawać sobie sprawę z faktu, że wcale mi nie zależy na łażeniu po tym lesie. Po prostu nie mam ochoty siedzieć z waszą dwójką. Jesteście niesamowicie nieznośni.


-Ranisz mnie zajączku. -Powiedział z udawanym bólem, Tochi. Spojrzał przy tym na mnie tak żałośnie, że prychnąłem i z oburzoną miną ponownie usiadłem przy stole.


-Wiesz co Usagi, naprawdę nie spodziewałbym się po tobie, takiego życia. Nie mówię nawet o Tochim. Ten las, zwierzęta, wąż... że też godzisz się na życie w takich warunkach.


- Bywa gorzej.-Odrzekłem spokojnie, patrząc gdzieś w ścianę. -To jest takie okropne, na jakie wygląda, ale myśl, że przyjeżdżam tutaj tylko na krótki okres czasu, trochę mnie uspokaja.


-No jasne.- Uśmiechnął się.- Ale... nie mogę uwierzyć, że dziedzic rodu Takeda, wielki Usagi… jest pod dominacją faceta.


Zaśmiał się krótko, jednak zamilkł, kiedy spiorunowałem go spojrzeniem. Tochi przysłuchiwał się spokojnie naszej rozmowie, głaszcząc kolejną sowę, która usiadła mu na kolanach.


-Pamiętaj, że cokolwiek się dowiedziałeś... -Tu spiorunowałem Tochiego wzrokiem, dając mu do zrozumienia, że cokolwiek, czego się dowiedział OD NIEGO...-Ma zostać tajemnicą. NIKT nie może się o tym dowiedzieć.


-Wiem o tym. Przecież nie dość, że nie przyniosłoby mi to korzyści, to jeszcze wolę nie wiedzieć co zrobi twoja rodzina, żeby usunąć jedyną osobę, która wie o twoim ,,drugim życiu".


-Mita, a może chciałbyś przejść się z nami? Zobaczyłbyś las. Nie musiałbyś kisić się w domu cały dzień.


Wtrącił się Tochi.


-Nie trzeba. Mam ze sobą kilka szkiców, jeżeli ci to nie przeszkadza, to nad nimi popracuję. Poza tym, nie chciałbym wam przerywać wspólnych chwil.


Uśmiechnął się, ale ukrył ten uśmiech, kiedy zobaczył moje kolejne piorunujące spojrzenie.


-To miłe z twojej strony.-Odpowiedział również z uśmiechem Tochi. Skąd oni do cholery brali te nieskończone pokłady szczęścia?!


-Tylko... jesteś pewny, że ten wąż nie jest jadowity?


Zapytał Mita, wskazując głową na Hebiego-chana, który wił się gdzieś po podłodze.


-Spokojnie. Hebi-chan nie skrzywdziłby nawet muchy. Nie widzi, więc w razie czego, będziesz mógł mu uciec.


Oboje zaśmiali się. Dziwne, że tak dobrze się ze sobą dogadywali. Pokręciłem głową i wstałem.


-Postaram się nic ci nie zniszczyć.


Tochi uśmiechnął się w odpowiedzi i razem wyszliśmy z domu.


-Bawcie się dobrze.


Krzyknął jeszcze za nami architekt. Zignorowałem go. Znaczy... ogólne nie był zły, ale... lepiej go znosiłem, kiedy nie gadał z gościem, z którym... jestem?


-To gdzie idziemy?


Zapytałem, chowając ręce do kieszeni i podążając za Tochim.


-Gdzie tylko zechcesz.


Odpowiedział, uśmiechając się do mnie szeroko. Poczułem jak moje serce przyspiesza a na policzki wstępuje rumieniec. Wkurzał mnie, kiedy był aż tak do bólu szczery.


-Przestań żartować. Wiesz, że nie znam tego lasu. Umiem jedynie dojść stąd do miasta.


-Już wiem! -Wyprostował się nagle, widocznie uradowany. -Obiecałem cię przecież gdzieś zabrać!


Złapał mnie za nadgarstek i ruszył szybkim krokiem, przedzierając się przez leśną gęstwinę i ciągnąc mnie za sobą.


-Hej... poczekaj chwilę! Nie możemy iść ścieżką?! Nie chcę, żeby moje ubrania po powrocie wyglądały jak twoje!


Uśmiechnął się tylko, nawet nie reagując. Zasłoniłem rękawem oczy, żeby przypadkiem jakaś gałąź nie wydłubała mi oczu. Chodzenie na oślep jednak okazało się złym pomysłem. Potknąłem się o korzeń i przewróciłem na ziemię.


-Nic ci nie jest?-Zapytał Tochi, kucając przy mnie. -Nie powinieneś chyba chodzić z zamkniętymi oczami po lesie.


-Gdybyś nie chodził po jakimś gąszczu tylko zwykłą ścieżką, nie musiałbym się bać, że jakaś gałąź wydłubie mi oczy!


-No tak... przepraszam. Naprawię to.


Nim zdążyłem odpowiedzieć, Tochi wziął mnie na ręce, ruszając dalej.


-Ile razy mam ci powtarzać, że nie chcę, żebyś mnie nosił! Postaw mnie na ziemię!


-Jeżeli cię postawię, znowu możesz się przewrócić i zrobić sobie krzywdę.


Schowałem twarz w jego bluzkę, mrucząc coś niezrozumiałego.


-Zaraz dojdziemy, nie przejmuj się. Nawiasem mówiąc, zauważyłeś, że podobnie wyglądało nasze pierwsze spotkanie? Z tym, że teraz nie jesteś związany.


Nie odezwałem się. Czekałem aż znajdziemy się w miejscu, do którego niósł mnie Tochi. Bez względu na to, gdzie to miało być. Po dłuższym czasie poczułem, że stawia mnie na ziemię. Odczepiłem się od jego koszuli i zobaczyłem, że jesteśmy na jakiejś maleńkiej polanie. Przez jej środek przepływał niewielki strumyk a krzaki wręcz uginały się od kolorowych owoców.


-Podoba ci się?


Zapytał, kładąc dłonie na moich ramionach.


-Polana jak polana.


Podszedłem do strumyka i usiadłem przy nim. Zaraz potem dołączył do mnie Tochi. Siedziałem przez chwilę w ciszy, patrząc na słaby nurt.


-Chodź zajączku, nazbieramy trochę jagód.


Pociągnął mnie za rękę do najbliższego z krzaków, obsypanego niebiesko-fioletowymi owocami. Przez chwilę patrzyłem na krzaki. Owoce wyglądały całkiem apetycznie, ale...


-No jasne. Pewnie nawet nie wiesz, jak się zrywa jagody, prawda?


Obróciłem głowę, żeby nie widział rumieńca na moich policzkach. Niby skąd miałem wiedzieć, jak się zbiera jagody? Zwykle podawali mi je na tacy.


-No dobrze, dobrze, spójrz. To nie jest trudne.


Pokazał mi jak się zrywa owoce. To naprawdę było proste. Zerwał jedną jagodę i przysunął ją do moich ust.


-Powiedz ,,aaa"


Zaczerwieniłem się, zaciskając usta. Nie ma mowy, żebym dawał mu się karmić. Wtedy Tochi popchnął mnie na ziemię, jedną ręką przyciskając moją pierś a drugą przykładając owoc do moich ust. Nie odzywał się, tylko uśmiechał się delikatnie, dając mi niemo do zrozumienia, że nie zostanę wypuszczony, dopóki nie zjem tej cholernej jagody. Niby mogłem się po prostu poddać, ale to by doszczętnie zniszczyło moją dumę. Mierzyliśmy się wzrokiem przez chwilę, jednak Tochi w końcu odpuścił i zszedł ze mnie.


-Bywasz naprawdę uparty, zajączku.


Powiedział, zjadając jagodę. Prychnąłem tylko, samemu zbierając owoce. Szło mi raczej marnie. Ciągle za mocno je ściskałem, co kończyło się rozgniataniem je na miazgę. Po dłuższej chwili dołączył do mnie Tochi z całą garścią jagód. Odrzuciłem kolejną zmiażdżoną jagodę i poczęstowałem się owocami z garści Tochiego. Uśmiechnął się tylko, opierając się o drzewo i częstując mnie jagodami. Cały czas uśmiechał się, patrząc jak rozkoszuję się jedzeniem. 


-Zabawny widok. Paniczyk z dobrego domu obżera się zwykłymi jagodami zebranymi w lesie.


-Mało zabawne. Jeżeli planujesz się ze mnie naśmiewać, mogę nie jeść.


-No dobrze. Przepraszam. Częstuj się.


Usiadłem koło niego, ciągle częstując się owocami.


-Dobrze się dogadujecie z Mitą.


Powiedziałem, żeby przełamać ciszę.


-Jest sympatyczny. Łatwo znaleźliśmy wspólne tematy. Dobrze nam się rozmawia.


-A właśnie... a propo tego... ile mu powiedziałeś?


Spojrzałem na niego morderczym wzrokiem. Oczywiście się domyślił, że od odpowiedzi może zależeć jego życie.


-Spokojnie, zajączku. Mita wszystkiego się domyślił. Sporo informacji dostarczył mu sam dzisiejszy przyjazd. Pojawił się koło piątej rano. Nawet ja jeszcze śpię o tej porze. Nie mógł źle zinterpretować tej sytuacji. Leżałeś w moim łóżku w samej koszuli, należącej do mnie. Ja byłem poczochrany i w samych spodniach... nie trzeba być geniuszem, żeby zauważyć, że ze sobą spaliśmy.


Opuściłem głowę, czerwony jak burak. Jak on mógł mówić o czymś takim ze stoickim spokojem.


-Nie bój się zajączku. Mita nie jest człowiekiem, który by wydał taką informację. Myślę, że nasza mała tajemnica jest u niego bezpieczna.


Kiwnąłem głową, opierając się plecami o drzewo i wpatrując się w niebo.


-Wiesz... kocham cię zajączku.


Poczułem jak na policzki wstępuje mi rumieniec. Nie znosiłem, kiedy mówił takie żenujące rzeczy. Opuściłem głowę, zasłaniając grzywką oczy. Poczułem wtedy gwałtowne szarpnięcie. Zostałem pociągnięty do tyłu. Ostatecznie wylądowałem między nogami Tochiego, opierając się plecami o jego klatę. Chciałem coś powiedzieć, ale objął mnie ramionami, ściskając mocno. Zbyt mocno. Na chwilę zabrakło mi oddechu.


-Idioto! Udusisz mnie zaraz! Wiesz ile masz siły!


Dopiero wtedy poluźnił uścisk. Odetchnąłem z ulgą.


-Zajączku... - W jego głosie usłyszałem niepewność... może i smutek. - Nigdy mi nie powiedziałeś, co tak naprawdę do mnie czujesz.


Przeszył mnie dreszcz a na policzki wstąpił rumieniec. No dobra, może i wiedziałem co do niego czuję, ale co innego czuć a co innego powiedzieć mu to prosto w twarz. O nie... na to jeszcze nie byłem gotowy. Tylko jak miałem się z tego wykręcić? Nie chciałem wyjść na słabego, mówiąc, że nie wiem, albo po prostu powiedzieć, że nic. Przecież go kochałem. Przez moją dumę nie złamałbym mu serca. Widziałem tylko jedną możliwość, żeby nie dać się upokorzyć i nie zranić Tochiego.


-Nie oczekuj ode mnie nie wiadomo czego! - Krzyknąłem, stając gwałtownie na nogi.- Jak myślisz, byłbym tu dzisiaj, gdybyś był tylko przypadkowym znajomym?! Pomyśl przez chwilę!


Nie odpowiedział. Patrzył mi tylko w oczy, spojrzeniem praktycznie pozbawionym wyrazu. Może z lekką nutą smutku. On chyba nie oczekiwał ode mnie, że tak po prostu mu powiem ,,kocham cię"?


-Wiesz co?! Jeżeli masz zamiar mnie tym katować to wolę już spędzić czas sam!


Nie czekając na odpowiedź, szybkim krokiem ruszyłem w las. Przegiąłem z reakcją, wiem, ale to jedyne na co wpadłem. Nie chciałem go ranić, ale... zresztą nieważne. Szedłem szybkim krokiem, nie myśląc o kierunku ani o tym co ja właściwie robię. Dopiero po dłuższym spacerze, przez gąszczę, zdałem sobie sprawę...


że poszedłem w zupełnie innym kierunku. Co więcej... nie miałem pojęcia gdzie jestem i nie widziałem żadnej drogi. Zacząłem chodzić po lesie w różnych kierunkach, kierując się pamięcią i moją wiedzą przyrodniczą. Jednak ani podążanie w kierunku, który wskazywał mech, ani próba pójścia w stronę wschodu czy zachodu nic nie dawały. Ciche szumy liśmy i popiskiwanie zwierząt w gęstwinie zarośli nagle stało się niepokojąco złowrogie a słońce tylko w niewielkim stopniu przedzierało się przez korony drzew. Wiewiórki przeskakujące między konarami świdrowały mnie niewielkimi oczami. Wszystko zastygło w gęstej atmosferze. Wśród krzaków niedźwiedzie oczy i kły tylko czekały na chwilę mojej nieuwagi, żeby rzucić mi się do gardła. Wszystko w odcieniu szarości przypominało wilczą sierść. Usiadłem na ziemi, opierając się o gruby konar. Trząsłem się z zimna i strachu. Najgorsze, że gdyby ponownie miał wybierać, zrobiłbym jak zrobiłem. Moja przeklęta duma była większa niż obecny strach. A przynajmniej taka by się stała w chwili, w której byłbym już bezpieczny. Podciągnąłem kolana pod brodę, Obejmując ramionami nogi, żeby trochę się rozgrzać. Wtedy moje spojrzenie opadło na niewielki kwiat, rosnący tuż przy mnie. Miał czerwone płatki i żółty środek. Znałem skądś ten kwiat... no tak... Tochi mi go pokazał w drugi dzień naszej znajomości...


-Frezja czerwona... - Powiedziałem cicho do siebie, powtarzając słowa, które powiedział mi wtedy Tochi. - Podarowana komuś oznacza cieszenie się z jego obecności...


Zerwałem ją bez namysłu, przyglądając się przez chwilę jej płatkom. Pozwalało mi to na chwilę uspokoić umysł. Wtem usłyszałem szelest, rozlegający się w krzakach koło mnie. Coś ewidentnie tam było. Odsunąłem się jak najdalej, aż do kolejnego drzewa, które zagrodziło mi drogę. Ciągle siedziałem na zimnej ziemi. Cały drżałem ze strachu. Uciekłbym, gdyby nie fakt, że prawie nie czułem nóg. Oddychałem ciężko, czując jak do oczu napływają mi łzy. Krzaki zaszeleściły głośniej, a po chwili coś zaczęło z nich wychodzić. Zobaczyłem tylko niewyraźny kształt, zanim sparaliżowany nie skuliłem się na ziemi.


 


 

2 komentarze:

  1. Napisałam zayebiaszczy komentarz, ale mi się usunął ;____;
    Z natury jestem raczej leniwa i nie chce mi się pisać tak fajnego i .... itp itd
    Po prostu wstawię serducho i będę miała nadzieję, że to wyraża więcej niż słowa ^^ ;33
    <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawno Mnie tu nie było! Gdy przyszłam to miałam do nadrobienia kilka rozdziałów, z których jestem bardzo zadowolona, a jednocześnie mam ochotę sprać ci tyłek! Jak ja nie lubię Minakoo! Niech się odczepi od Zajączka! :< (W każdym opowiadaniu mam osobę, której nie lubię, więc musisz mi wybaczyć, że często będę do niej nawiązywać.) Czo ten Zajączek, uciekł od Tochiego, zgubił się a ty przerywasz w takim momencie ;=; . Ale i tak Cię kocham <3
    Z każdym rozdziałem wciągam się coraz bardziej, i bardziej! Nawet nie wiesz, jak nie mogę doczekać się kolejnego!

    OdpowiedzUsuń