Jest! Zmieściłam się w granicy błędu (granica błędu obejmuje tydzień)
Wiem, że jestem straszna, ale nie miałam ostatnio nawet chwili, na zrobienie czegokolwiek. Kolejną notę postaram się jednak dodać w terminie
********************************************
- Pobudka, zajączku.
Mruknąłem coś, obracając się w stronę ściany.
- Poszedłem do baru śniadaniowego w miasteczku. Myślę, że
ich umiejętności kulinarne przewyższają moje.
- Mhmm...
Obciągnąłem za dużą koszulę, opatulając się kołdrą.
- No wstawaj, zajączku...
- Nie chcę... jestem zmęczony. Notabene, to twoja wina.
- Przecież już cię przeprosiłem.
Tochi z łagodnym uśmiechem usiadł przy mnie. Przede mną
położył papierową torebkę. Dobiegał z niej pyszny zapach. Pyszny oczywiście
porównując go z jedzeniem przygotowywanym przez Tochiego. Uniosłem się na
łokciach, przysuwając się do miejsca, z którego dobiegał.
- Widzę, że jesteś głodny. Właściwie to ci się nie dziwię.
- Taak... ale to twoja wina. I żadne głupie przepraszam tego
nie naprawi.
- Wiem, wiem. Spodziewam się też, że postanowienie poprawy
też się raczej nie sprawdzi, co?
- Czasami podziwiam twoją domyślność.
Powiedziałem beznamiętnie, otwierając torebkę. Nie
spodziewałem się zbyt wiele i słusznie, ale jak na taką wieś to mogło być o
wiele gorzej. W środku znajdował się zamknięty w plastikowym pojemniku boczek
oraz kilka grzanek. W dodatku Tochi nazbierał po drodze jagód i poziomek. Jak
zwykle smakowały przepysznie.
- Właściwie dlaczego odłączyłeś się od swojej rodziny? Nie
wierzę, żebyś z własnej woli od tak porzucił wygodne życie w bogactwie, żeby
żyć w tym lesie.
Wcześniej nie miałem okazji o to zapytać, a teraz wydawała
się dobra chwila. Poza tym, chciałem się dowiedzieć o nim jak najwięcej.
- To długa i zawiła historia. Wiesz, mój dziadek był
botanikiem. Bardzo mi imponował. Uczyłem się od niego niemal od najmłodszych
lat. Wtedy nasza firma była jeszcze niewielka a nasze nazwisko nie było aż tak
znane. Oczywiście moje rodzeństwo już wtedy wolało pławić się w luksusach, niż
pomagać dziadkowi czy pracować. Potem się wybiliśmy. Dzięki pomocy finansowej
dziadka nasza firma gwałtownie się rozrosła a dziadek, gdy tylko przestał być
potrzebny zaczął być gardzony przez swoje zamiłowanie botaniką. Właściwie to
jako jedyny z rodziny nie zapomniałem o naszych korzeniach. Nie chciałem być
prawnikiem i niemal cały wolny czas spędzałem z dziadkiem. Jednak nie mogłem
znieść tego, jak go ignorują, po tym, jak bardzo nam pomógł. Najgorsze jednak
były naciski ze strony rodziny. Mówili, że powinienem wreszcie dorosnąć i zająć
się poważną pracą. W pewnym momencie po prostu uznałem, że mam tego dość. Wyniosłem
się i zostałem skromnym leśniczym. I wiesz co zajączku? Niczego nie żałuję.
Patrzyłem na niego z ciekawością, częstując się śniadaniem.
Nie pomyślałbym nigdy, że ktokolwiek mógłby wybrać życie w lesie niż w
luksusach.
- A co z twoją dziewczyną?
Tochi odwrócił głowę, lekko się rumieniąc.
- To nie jest ważne.
- Właśnie, że jest. Obiecałeś, powiedzieć mi wszystko, co
chcę wiedzieć.
- Czemu tak cię to ciekawi?
- Po prostu chcę wiedzieć. A ty mi coś obiecałeś.
Tochi westchnął, siadając wygodnie koło mnie.
- Na pewno chcesz tego słuchać?
- Tak.
- To było kilka lat temu. Tuż po tym jak nasza firma zaczęła
rosnąć. Przez przypadek poznałem jedną dziewczynę. Spotkałem ją w parku, kiedy
podlewała rośliny. Zaproponowałem jej pomoc. Zaczęliśmy rozmawiać o zwierzętach
i botanice, a potem umówiliśmy się na randkę. Bardzo się cieszyłem, że jest
ktoś, kto podziela moje zamiłowania. Wtedy byłem pewien, że to miłość na całe
życie. Oprócz tego, że była bardzo mądra to bardzo ładna. Nie była bogata, ale tym
bardziej się cieszyłem. Zabierałem ją na skromne randki po parku czy lasu.
Myślałem, że jej się to podoba. Spędzaliśmy właściwie każdą wolną chwilę.
Rodzeństwo było już pewne, że pewnego dnia się z nią ożenię. Ale potem okazało
się, że woli być z Reiem, bo on zapewniał jej bogate randki i tyle drogich
prezentów, ile tylko chciała. Oczywiście, że wybrała jego. Długo nie mogłem się
pozbierać. I przebaczyć Reiowi. Ale
przynajmniej wiem, że to nie było to, co sobie wyobrażałem. Zresztą to już
przeszłość. Teraz liczysz się tylko ty.
Delikatnie przeczesał dłonią moje włosy. Lekko się
zarumieniłem. Nie znosiłem, kiedy był aż tak czuły. Wprowadzało mnie to w
zażenowanie. Wziąłem swoje rzeczy i szybko poszedłem pod prysznic. Dobrze, że
Mita przy okazji wmontował zamek w drzwiach. Naprawdę nie chciałem za każdym
razem tłumaczyć Tochiemu, dlaczego nie może się ze mną kąpać.
Kiedy brałem
prysznic coś mnie zaniepokoiło. Było to ledwie słyszalne trzaśnięcie drzwiami.
Niby nic, ale... jakoś nie przypominałem sobie, Tochi kiedykolwiek wychodził bez uprzedzenia
mnie. Zwłaszcza, że mieszkał w domu po środku lasu a ja podczas kąpieli byłem
całkowicie bezbronny.
Tak szybko jak tylko
mogłem skończyłem kąpiel, wytarłem się, ubrałem i wyszedłem. Główny pokój był pusty.
Szybko wyszedłem z domku. Moje obawy niestety okazały się słuszne. Przed
domkiem dwóch ochroniarzy bezlitośnie okładało leżącego na ziemi Tochiego. Za
nimi spokojnie stali moi rodzice, patrząc na Tochiego zimno.
- Witaj Usagi. Spodziewaliśmy się ciebie tutaj – Powiedział beznamiętnie
mój ojciec.
- Zostawcie go!
Zeskoczyłem ze schodków i wbiegłem między Tochiego i jego
katów.
- Chcieliśmy tego uniknąć, ale nie dajesz nam wyboru -
Powiedział beznamiętnie mój ojciec. Ochroniarze nie drgnęli, czekając na dalsze
rozkazy - Nic na ciebie nie działa. Ani kary, ani racjonalne argumentacje, ani
nawet fakt, że ten śmieć sam przyznał się, że nic dla niego nie znaczysz.
- On nie jest śmieciem. I to wszystko to wasza wina!
- Mówiliśmy, że ten wasz niby związek nie ma prawa bytu.
Mogłeś go zakończyć od razu. Wiesz, że możemy sprawić, żebyście obaj stracili
wszystko.
- I co? Wydziedziczycie mnie? Spalicie las i dom Tochiego?
Fakt, to może działać jako szantaż, ale jak potem wytłumaczycie światu co się
stało? A co jeżeli powiedziałbym w mediach całą prawdę? Nawet jeżeli
zaprzeczycie, taki fakt na zawsze odciśnie swoje piętno na firmie.
- Zrobisz to swojemu rodzeństwu?
- Poradzą sobie. Są zaradni. Może otworzą własne firmy i
będzie im się wiodło o wiele lepiej niż teraz. Przynajmniej będą wolni.
- Po co tak komplikować, Usagi? Zostaw tego śmiecia i wracaj
do domu. Co może ci dać jakiś tam leśniczy? W dodatku facet?
- Coś, czego wy nigdy mi nie daliście.
- Przestań bredzić jakieś farmazony. Zapomnij o nim i wróć
do domu. Szybko o nim zapomnisz a oni wybiją temu leśniczemu ciebie z głowy. Na
zawsze.
- Nie! Nie pozwolę na to!
Strażnicy zrobili krok w przód. Miało to być ostrzeżenie i
sugestia, żebym się usunął. Nie zrobiłem tego jednak. Tochi był już mocno
skatowany. Nawet nie próbował się podnieść. Wcale nie wykluczone, że mogliby go
szybko dobić. A do tego nie miałem najmniejszego zamiaru dopuścić.
- Zostaw go, Usagi. Minako to znacznie lepsza partia.
- Nie!
- Tak będzie najlepiej dla wszystkich.
- Dla wszystkich poza mną! A to moje życie!
- Wolisz żyć tutaj niż wrócić do domu?
- Być może! A wy nie powinniście w to ingerować!
- Stracisz wszystko.
- To dziwne, bo mam wrażenie, że mam więcej, niż miałem
kiedykolwiek!
Spojrzenie mojego ojca stało się wyjątkowo surowe. Jakby
wszystkie dotychczasowe uczucia zostały zastąpione przez lód.
- Dość tego. Pozbyć się go.
Tochi jeszcze bardziej się skulił. Nie mógł się bronić. Nie
w takim stanie. Strażnicy podeszli jeszcze bliżej.
- Nie! Jeżeli coś mu zrobicie, przyrzekam, że tego
pożałujecie! Nie pozwolę wam go skrzywdzić.
-Usagi dość! Gdyby nie on, życie dalej toczyłoby się swoim
rytmem! Dlaczego miałoby ci na nim aż tak zależeć! A wy co?! Ogłuchliście?!
Pozbyć się go!
- Nie pozwolę na to! Ja go kocham!
Nastała cisza. Nie była to jednak zwykła cisza. Teraz nawet
zwierzęta wydawały się zamilknąć, wiatr przestał huczeć a liście przestały szumieć.
Zupełnie jakby ktoś zatrzymał czas. Zacisnąłem usta, kiedy dotarło do mnie, co
właściwie powiedziałem. Na twarz wstąpił mi rumieniec.
- Zajączku... –
Szepnął cicho Usagi.
- Idziemy - Rozkaz mojego ojca bynajmniej nie brzmiał, jakby
zrozumiał moje uczucia i chciał mi pozwolić żyć w spokoju. Brzmiało to
bardziej, jakby uznał, że nie zasłużyłem już na dalszą uwagę. Ta wyższość, ta
pogarda ze strony mojego ojca zacisnęła pętle na moim gardle. Musiałem się
powstrzymać, żeby nie wybuchnąć płaczem. Oczywiście ani moja matka, ani tym bardziej
ochroniarze nie odwrócili się w moją stronę, gdy poszli w stronę wioski,
znikając za krawędzią lasu. Poczułem wtedy dłoń Tochiego, delikatnie obejmującą
moją dłoń.
- Zajączku..?
Ścisnąłem jego rękę. Wiem, co chciał powiedzieć. Pamiętałem
też, co ja powiedziałem. Na razie byłem jednak zbyt zdołowany, żeby o tym
myśleć. Upadłem na kolana, zaciskając mocno powieki. Tochi przytulił mnie do
siebie. Wtuliłem zapłakaną twarz w jego bluzkę. Nic nie powiedział. Dopiero
kiedy poczułem jego krew, przesiąkniętą przez materiał przypomniałem sobie, w
jak beznadziejnym jest stanie. Uznałem, że w tym wypadku moje relacje rodzinne,
to rzecz drugorzędna.
- ... Jesteś cały we krwi. Poczekaj, pójdę po apteczkę, albo
coś. Wyglądasz fatalnie – Przełknąłem łzy, wycierając twarz swoją koszulką.
- To nic takiego. Bywało gorzej.
Spróbował się podnieść, ale jęknął z bólu, ponownie siadając
na ziemi.
- Siedź gdzie siedzisz.
- Zajączku... - Złapał mnie za rękaw, patrząc mi w oczy. - W
porządku?
Pokiwałem głową, ścierając łzy. Tochi ponownie spróbował
wstać. Tym razem, dzięki oparciu się o mnie, udało mu się nawet ustać.
- Mówiłem ci, że masz siedzieć. Zrobisz sobie krzywdę.
- Usiądę w środku. Pomóż mi.
- Nie możesz poczekać tutaj?
- Nie mogę.
Nie próbowałem nawet się kłócić. Gdybym mu nie pomógł,
pewnie doczołgałby się do domku. Usadziłem go opartego o łóżko i gorączkowo
zacząłem przeszukiwać szafki. Było to tym trudniejsze, że w większości z nich
siedziały przygarnięte przez Tochiego zwierzaki. W końcu znalazłem apteczkę w
pierwszej szafce od ściany. Tochi wyglądał okropnie. Mnóstwo siniaków,
podrapań, rozcięta warga i łuk brwiowy. Oprócz tego w wielu miejscach miał
zdartą skórę. Miałem nadzieję, że przynajmniej nie miał żadnych ran
wewnętrznych.
- Nie stresuj się tak zajączku. To... to nic takiego.
Jakoś nie poczułem się uspokojony. Przeszukiwałem apteczkę
żeby znaleźć cokolwiek, co mogłoby pomóc Tochiemu. Niestety, kompletnie się na
tym nie znałam.
- Zajączku... - Spojrzałem na niego. Położył dłoń na moim
ramieniu, lekko pociągając mnie do siebie. - Też cię kocham.
- Nie masz się teraz czym przejmować!? Staram ci się pomóc,
więc przestań wymyślać!
Czując, jak się czerwienię, wziąłem pierwszą z brzegu
buteleczkę, starannie się jej przyglądając.
- Wiesz... myślę, że w tym przypadku może zadziałać woda
utleniona. Krople do oczu się nie przydadzą.
Z lekkim uśmiechem podał mi inną butelkę z apteczki oraz
kilka wacików. Kiwnąłem głową, nalewając wodę utlenioną na waciki. Tochi
ostrożnym gestem ściągnął z siebie koszulę. Było to trudne, bo materiał
przykleił się do zaschniętej krwi. Usiadłem przy nim i delikatnie zacząłem
oczyszczać rozcięcia na jego piersi.
- Poczekaj zajączku.
Spojrzałem na niego. Złapał za moje biodra, sadzając mnie na
swoich nogach.
- Cz-czekaj... co ty...
- Nie jest tak wygodniej?
- N-nie, nie jest. Puść mnie.
- Daj spokój zajączku. Tym razem nie mam żadnych ukrytych
intencji - Puścił moje biodra, unosząc ręce do góry, jakby pokazywał, że nie ma
przy sobie żadnej broni - To jak?
Zacisnąłem wargi i opuściłem gwałtownie głowę, powracając do
przerwanej czynności.
- Dobrze znosisz ból – Zagadnąłem po chwili - W ogóle cię to
nie boli?
- Nie. Jesteś wyjątkowo delikatny.
Zakończyłem odkażanie jego piersi i skupiłem się na twarzy.
Było mi ciężko powstrzymać rumieniec, kiedy Tochi nieustannie wpatrywał się w
moje oczy.
- Hej, zajączku?
- Co?
Zapytałem, starając się skupić całą moją uwagę na rozciętym
łuku brwiowym.
- Możesz to powtórzyć?
- O co ci chodzi?
- Wiesz o co.
- N- nie mam pojęcia.
- Beznadziejnie kłamiesz. Przecież widzę, jak bardzo jesteś
czerwony. Musisz wiedzieć, o co mi chodzi.
- Nie wiem. Daj mi spokój.
- A jeżeli powiem ci, co mam na myśli, to to powiesz?
- Nie będę nic mówił. Daj mi spokój.
- Ale wiesz zajączku, zaskoczyłeś mnie. Nie spodziewałem
się, że pierwszy raz, kiedy wyznasz mi miłość, będziesz się zwracał do swoich
rodziców.
- Z-zamknij się... - Opuściłem głowę, czując jak coraz
bardziej się czerwienię – Już skończyłem.
- Dzięki zajączku. Jak mam ci się teraz odwdzięczyć?
- Daj spokój. To i tak jest moja wina.
- A więc... ty ciągle jesteś mi coś winny, prawda?
- Tak...
Powiedziałem zdołowany. Opuściłem lekko głowę, sięgając po
bandaż i obwijając nim pierś Tochiego. Nie byłem pewny, czy powinienem to
robić, ale ponieważ Tochi nic nie mówił, kontynuowałem.
- Nie dołuj się zajączku. Tylko żartowałem. Przecież to nie
twoja wina.
- Jak nie moja wina, to czyja? Gdybym się tutaj nie pojawił,
moi rodzice nic by ci nie zrobili.
- Prawdopodobnie. Ale wtedy żyłbym tutaj bez ciebie. A to
byłoby gorsze, niż zakatowanie na śmierć.
Nie odpowiedziałem. Objąłem Tochiego, żeby przełożyć bandaż
za jego plecami do drugiej ręki. Starałem się, żeby Tochi nie zauważył, że tak
naprawdę chciałem chociaż na chwilę poczuć jego ciepło. Czułem się winny przez
to, co się stało. Przecież to była moja wina.
- Naprawdę nie powinieneś się tym martwić. Ale jeżeli chcesz
przez kolejne kilka dni możesz zająć się lasem i mną.
Uśmiechnął się przy tym szeroko. Zacisnąłem pięści na
bandażu. Miałem wielką ochotę powiedzieć mu, co o tym sądzę, ale... nie miałem
za bardzo wyjścia. Jakoś musiałem mu się odpłacić za jego stan.
- Niech ci będzie...
- Mówisz serio?
- Poniekąd jestem ci to winien.
- Zapamiętam sobie, żeby częściej być rannym.
- Mało zabawne...
Tochi zaśmiał się, kładąc rękę na moim policzku. Nie
odtrąciłem jej, zawiązując supeł na bandażu.
- Wydaje mi się, że jest w porządku, ale moim zdaniem powinieneś
skontaktować się z lekarzem.
- Obejdzie się. Za kilka dni mi minie. Zwłaszcza, jeżeli
będziesz się o mnie troszczył.
Uśmiechnął się łagodnie. Ręka, oparta na moim policzku
zaczęła przyciągać mnie do niego. Oparłem ręce na jego biodrach, przysuwając się
bliżej. Zamknąłem oczy. Nie starałem się wyrywać, gdy składał na moich ustach
namiętny pocałunek. Zamknąłem oczy, oddając mu się całkowicie.
- Nie gniewasz się... za to co się stało?
- Na pewno nie na ciebie.
Ponownie mnie pocałował. Jego usta miały smak krwi i
wyrzutów sumienia.
jeeej..!! w końcu się doczekałam.! uwielbiam Cię ^*^ codziennie sprawdzałam co godzine i nareszcie jest nowy rozdzial ;) cieszę sie w maax ;3 życze dużo weny i pozdrawiam cie <3
OdpowiedzUsuńTyle czekania! Myślałam, że nie wytrzymam! Ale nie mam ci tego za złe. Ja sama mam malutko czasu, a aktualnie jestem na pielgrzymce nartorolkowej. :3
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny. Wreszcie Usagi powiedział co czuje yey. Ojejku. Nie wiem co pisać.
Cudo cudo cudo cudo.
~Kitsune
TTwTT to było takie... takie... nie umiem tego ubać w słowa... zajebiste razy sto...? Tak czy inaczej świetne~! Koffam cie *^*
OdpowiedzUsuńYay~! Usagi wkońcu to powiedział~! Moje mażenie sie spełniło!! ;w;
Ni wiem co mam jeszcze napisać... wyżae ci sie w realu, przygotuj sie na śmierć, tak cie wyściskam że nie dotrwasz końca soboty, objecuje... chociarz nie wtedy tego nie skończysz...
Weeenyyyy~!
<3
OdpowiedzUsuń