- Mam dla ciebie herbatę. Poczęstujesz się? - Podniosłem lodowate spojrzenie. Z trudem usiadłem na łóżku i przyjąłem od Tochiego gorący kubek. Dopiero teraz poczułem bolesne skutki krzyczenia przez pół nocy.
Wziąłem kilka łyków, rozkoszując się rozlewającym się po moim gardle ciepłem.
- Lepiej? - Podniosłem na niego nienawistne spojrzenie, nie racząc go odpowiedzią. - Cieszę się - Uśmiechnął się szeroko. To o której przyjdzie twoje rodzeństwo?
Wzruszyłem ramionami. Tochi spokojnie podał mi jakieś tabletki na ból gardła.
- Przydałoby się coś kupić na obiad. Nie powinni przyjechać wcześniej, prawda? - Ponownie wzruszyłem ramionami. Gardło za bardzo mnie bolało, żebym miał ochotę silić się na powiedzenie czegokolwiek. Nie wiem, o której skończyliśmy wczoraj robić ,,to" w lesie, ale gdy dotarliśmy do domu, zbliżał się już świt. Od braku snu i długotrwałego wdychania tych pyłków, wciąż bolała mnie głowa. Najgorsze jednak było to gardło... głupi Tochi. Gdyby nie doprowadzał mnie do szaleństwa ostatniej nocy, nie musiałbym krzyczeć przez tyle czasu jego imienia.
Tochi krzątał się chwilę po kuchennym aneksie, przygotowując tosty na śniadanie. Wydawał się kompletnie nie przejęty tym, że jestem zły na niego, przez to, że doprowadził mnie do takiego stanu.
- Normalnie zaproponowałbym na obiad pizze, ale może twoje rodzeństwo tego nie popierać. Z drugiej strony nie ma w miasteczku praktycznie nic, co mogłoby zadowolić ludzi twojego pokroju. Hmm... jak myślisz, co zjadłoby twoje rodzeństwo?
Wzruszyłem ramionami, zastanawiając się chwilę.
- Myślę, że jakaś chińszczyzna mogłaby wystarczyć - Powiedziałem szeptem, czując ja bardzo zdarte mam gardło.
- Więc potem pójdę do miasta. Chcesz iść ze mną?
Pokręciłem głową, opatulając się kocem i odkładając na bok herbatę. Tochi spojrzał na mnie czule, siadając tuz koło mnie. - Kupić ci coś w mieście?
- Więcej leków na ból gardła - Powiedziałem, zachrypniętym głosem, ze słyszalnym wyrzutem.
- Chyba powinienem cię przeprosić za wczoraj, co?
- Chyba? - Uniosłem brwi.
- No cóż, przepraszam. Wiesz... ten pyłek...
- To trzeba było mnie tam nie zaciągać! - Kaszlnąłem kilka razy, gdy powróciły do mnie skutki krzyków przez całą noc.
- Taa... to nie było fajne. Ale teraz masz kolejną rzecz, którą możesz mi wybaczać - Uśmiechnął się, przytulając mnie do siebie i kładąc się na mnie, na łóżku.
- A skąd pomysł, że ci wybaczę? - Zapytałem, wracając do szeptu, kiedy głośniejsze mówienie było dla mnie bolesne.
- Hmm... będę bardzo, bardzo ładnie prosił - Uśmiechnął się, wstając i podając mi tosty na śniadanie. Nie było to może śniadanie, dorównujące temu, do którego przywykłem, ale dało się znieść. Tochi podał mi jeszcze jedną herbatę, siadając tuż przy mnie ze swoim śniadaniem.
- Więc dzisiaj czeka mnie pogadanka z twoim rodzeństwem? - Rzucił, żeby zmienić temat. - Powinienem się bać?
- Cóż, musieli słuchać moich narzekań, więc możliwe, że tak - Oddałem mu talerz, kurując swoje gardło herbatą.
- Aż tak za mną tęskniłeś? - Zapytał złośliwie, przytulając mnie od tyłu.
- Dobrze ci radzę, nie zaczynaj tego tematu - Powiedziałem zimno, opierając się o jego pierś i popijając napój.
- No jasne... to jak, mam bardzo przechlapane?
- Tak szczerze..? - Odchyliłem głowę do tyłu, zerkając na jego twarz. Pozwoliłem mu nawet na krótki pocałunek, złożony na moich ustach. - Myślę, że masz przechlapane.
Uśmiechnął się, ściskając mnie mocniej.
- Więc teraz będę musiał zjednać do siebie także twoją rodzinę. Hmm... może jak się z tobą ożenię to mi wybaczą? - Zamyślił się, wpatrując się w sufit.
- Ch- chyba się zapominasz - Prychnąłem, z rumieńcem na policzkach. - Przede wszystkim, nie zamierzam za ciebie wychodzić. Poza tym, jak to ,,ożenić". Nie jestem dziewczyną.
- Oh, a więc to ci przeszkadza? - Rozpromienił się ponownie, przyprawiając mnie dodatkowo o rumieńce. - A gdybym powiedział, że za ciebie wyjdę , to byś się nie czepiał?
- Oczywiście, ze bym się czepiał. Nie zamierzam za ciebie wychodzić, bez względu na to, jak to ujmiesz. I nawet, gdyby było to możliwe.
- A wielka szkoda. Gdybyś był tylko mój, już nigdy nie musiałbym się martwić, że mnie zostawisz.
- Pff... gdybym chciał od ciebie odejść, to zrobiłbym to, bez względu na to, czy bylibyśmy związani ze sobą, czy nie - Odwróciłem od niego spojrzenie, udając zaabsorbowanego czymś, co znajdowało się w moim kubku z herbatą.
- Tak mówisz, ale i tak wiem, że nie zdobyłbyś się na to, żeby mnie zostawić - Uśmiechnął się delikatie, rzucając mnie na ziemię i siadając na moich biodrach. Delikatnie zabrał mi kubek, żebym nie rozlał jego zawartości
- Doprawdy? - Szepnąłem, unosząc brwi i podnosząc się do półsiadu.
- Tak - Złożył na moich ustach namiętny pocałunek, wsuwając dłonie pod moją koszulkę. - Zwłaszcza, że sam bym na to nie pozwolił. Dręczyłbym cię, do końca twojego życia.
Spojrzałem na niego zimno, starając się wysunąć spod jego ciała. Złapałem jego dłonie, wyciągając je spod mojej koszulki.
- Nie przesadzasz trochę? - Wstałem gwałtownie z łózka, nim zdążył się posunąć dalej.
- Możliwe. Ale tak ciężko mi się oprzeć, gdy jesteś w pobliżu - Objął mnie od tyłu, składając na mojej szyi kilka pocałunków. Nim zdążyłem coś odpowiedzieć, Tochi odwrócił mnie w swoją stronę, sadzając na blacie.
- Jeżeli posuniesz się chociaż o krok dalej, to... - Nie dokończyłem, uciszony namiętnym pocałunkiem. Chciałem go odepchnąć, ale jeszcze nie odzyskałem pełni sił po nieprzespanej nocy i wczorajszym ,,maratonie".
- Tylko trochę... - Szepnął mi do ucha, bez krępacji zsuwając moje spodnie. Całe szczęście, że pod spodem miałem jeszcze bokserki.
Oparłem się rękoma o blat, odciążając nieco dolną część mojego ciała, kiedy z każdą chwilą pogłębiał pocałunek.
Mój telefon za wibrował, informując o dostarczonym SMSie. Sięgnąłem ręką, jednak znajdował się za daleko, żebym mógł go dosięgnąć.
Tochi, widząc moje starania, nieco mi pomógł, na swój własny sposób. Położył mnie na na blacie, pochylając się nade mną. Otumaniony rozkoszą, nawet nie zauważyłem, kiedy ściągnął koszulkę i teraz jego ciepły tors przyklejał się do mojej bluzki.
Próbowałem sięgnąć po telefon, jednak po kilku sekundach, napełnionych namiętnym pocałunkiem, odpuściłem sobie. Objąłem szyję Tochiego, nagimi udami obejmując jego brzuch.
- Zajączku... - Szepnął mi do ucha, powodując na całym moim ciele dreszcze.
- Tochi... - Odparłem cicho, czując coraz bardziej narastające podniecenie.
- Cześć braciszku, wpadliśmy z wizy... - Na kilka sekund, czas zamarł. Zacisnąłem dłonie na ramionach Tochiego, odwracając się sparaliżowany w stronę drzwi. Hana patrzyła na nas osłupiała, równie niezdolna do ruchu, co my dwaj. Chyba tylko Kashikoi, który właśnie przejeżdżał ręką po twarzy, z wyrazem ubolewania, nie był całkowicie zszokowany.
Udało mi się w końcu otrząsnąć od siebie na tyle, żeby być w stanie odepchnąć Tochiego. Usiadłem na blacie, obciągając koszulkę na moje nogi. W tym czasie Tochi również się opamiętał, szybko naciągając na siebie koszulkę i podając mi spodnie.
- Co... tu... - Wydusiła z siebie Hana, gdy my staraliśmy się naprędce ubrać. Na policzkach wykwitł jej delikatny rumieniec.
- To nie tak jak wygląda... - Próbowałem wybrnąć jakoś z tej beznadziejnej sytuacji, zeskakując z blatu i zapinając spodnie.
- Hana, może zanim zaczniesz panikować, weź kilka głębokich wdechów - Kashikoi oparł dłonie na ramionach siostry, delikatnie wyprowadzając ją na zewnątrz. Ta na całe szczęście była zbyt otumaniona, żeby protestować.
- Więc... w skali od jednego do dziesięciu... - zaczął Tochi, poprawiając zmierzwione włosy. - Jak duże mam kłopoty?
- Kolosalne - Odparłem lodowato, patrząc na niego nienawistnie. - Wiedziałem, że to zły pomysł. Przecież Kashikoi mówił, że przychodzą... - Schowałem twarz w dłoniach, nie mogąc znieść takiego wstydu. Nie chciałem, żeby tak Hana dowiedziała się, co dokładnie mnie łączy z Tochim. Najlepiej w ogóle, żeby nigdy się o tym nie dowiedziała. A teraz zostałem postawiony w tak żenującej sytuacji.
- No cóż, trzeba teraz wszystko wyjaśnić.
- Żartujesz? Chcesz z nią teraz rozmawiać?
- No cóż... tak... - Uśmiechnął się, ruszając w stronę wyjścia. Sam najchętniej schowałbym się pod kocem i nigdy spod niego nie wychodził. Szkoda, że nie mogłem tak po prostu tego zrobić.
Dogoniłem Tochiego, który właśnie opuszczał mieszkanie. Na polanie przed domkiem stał Kashikoi, usilnie starający się uspokoić roztrzęsioną Hanę.
- Umm... wszystko w porządku? - Zapytałem niepewnie, podchodząc do mojego rodzeństwa. - Ja...
Delikatna dłoń na moich ustach, skutecznie mnie uciszyła.
- Usagi, proszę cię, przez kilka minut się nie odzywaj - Kiedy mówiła do mnie po imieniu, z reguły była naprawdę zła, więc posłusznie się nie odzywałem, zerkając niepewnie to na Tochiego, to Kashikoia. Ten patrzył na mnie zmęczonym wzrokiem, wyrażającym więcej, niż mógłby wyrazić słowami. Tochi stanął koło mnie, czekając, aż Hana się uspokoi.
- No dobrze... czekam - Powiedziała w końcu, krzyżując ręce na piersi, unosząc głowę i patrząc lodowato na naszą dwójkę.
- Umm... to nie tak, jak wyglądało? - Spróbowałem niepewnie, jednak jej spojrzenie pozostało tak samo surowe, jak wcześniej.
- Hana, nie gniewaj się na Zaj... na Usagiego. To wszystko moja wina.
Jej spojrzenie zrobiło się jeszcze zimniejsze, teraz jednak skierowane zostało na Tochiego. Pod wpływem jej spojrzenia nawet on się lekko spiął. Uśmiechał się jednak spokojnie, nie dając po sobie poznać, jak bardzo się stresuje.
- Kashikoi? - Odwróciła się w jego stronę. - Wiedziałeś o tym wszystkim? - Speszył się widocznie, nerwowo trąc swoją szyję. Hana była słodka, urocza i była najwspanialszą dziewczyną, jaką znałem, ale kiedy była zła, potrafiła być naprawdę przerażająca. - Proszę, zabierz Usagiego na spacer. Z nim porozmawiam później.
Chciałem już zaprotestować, ale zarówno mina Hany jak i Kashikoia dość wyraźnie mi mówiły, żebym się zamknął. Rzuciłem Tochiemu ostatnie spojrzenie, żeby jakoś się trzymał i podszedłem do mojego brata.
- Herbaty? - Zaproponował z uśmiechem Tochi, otwierając przed Haną drzwi. Uśmiechnął się w moją stronę, nim ponownie je zamknął. .
- Wiesz, że macie przechlapane, co? - Rzucił Kashikoi, patrząc na zamknięte drzwi.
- Taa...
- Mówiłem, że przyjedziemy.
- Wiem... - Przewróciłem oczami.- Ale... nie miałem pojęcia, że tak wcześnie... - Burknąłem, odwracając spojrzenie. - Jak duże kłopoty ma Tochi?
- Wiesz... od kiedy tylko się urodziłeś, dla Hany byłeś oczkiem w głowie. Jej pierwszy młodszy brat, firma się rozrastała, więc ona opiekowała się tobą częściej niż matka, gdy tylko byłeś wystarczająco duży, żeby mogła sobie poradzić. Jakby nie było, to ona spędzała z tobą najwięcej czasu.
- No wiem... jest dla mnie bliższa niż matka.
- No właśnie. A teraz wyobraź sobie, że jej kochany, niewinny braciszek w wieku 16 lat został otumaniony i wykorzystany przez faceta.
- Czyli... Tochi ma bardzo poważne kłopoty - Westchnąłem ciężko. Kashikoi położył dłoń na mojej głowie, mierzwiąc mi delikatnie włosy.
- Tia... nawet ja mu współczuję.
Och biedny Tochi ale sam sobie naskrobał:-)
OdpowiedzUsuńKróciutki rozdzialik, ale fajny :)
OdpowiedzUsuńCiekawe jak to będzie po rozmowie ^-^
Życzę weny.
~Hidamisa
Witam,
OdpowiedzUsuńdobre wyczucie czasu, Hana to ma przesranie i to na całej linii..
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia