sobota, 20 lutego 2016

Zajączek CXIX - Rozpacz dwojga serc

Przez kilka nocy dręczyły mnie koszmary. Śniły mi się zjawy, które kazały mi patrzeć na to, jak moi najbliżsi mnie opuszczają. Budziłem się zlany potem, najczęściej dzięki Raito. Od kiedy został nastraszony przez Enmę, nie chciał spać u siebie. Tym bardziej, jak zobaczył, że mnie też coś prześladuje w nocy. Musiałem mu tłumaczyć, że mnie prześladują moje własne potwory.
Co zaskakujące, naprawdę miło spędziłem czas.Brakowało mi mojego rodzeństwa, oraz życia, jakie tu prowadziłem. No i przede wszystkim dobrego jedzenia. Nic jednak nie pozwalało mi pozbyć się wrażenia, że moje serce z każdą chwilą jest rozrywane coraz bardziej. Wszędzie widziałem Tochiego. Ciągle, gdy zerkałem przez okno, miałem wrażenie, że stoi przed furtką, z kwiatami. Chciałem, żeby się pojawił, żeby ze mną porozmawiać i będę mógł go przeprosić... cholera, przepraszałbym go do końca życia, żeby tylko w końcu mi wybaczył.
- Wróciliśmy! - Prawie podskoczyłem na krześle, znad sterty szkiców, które robiliśmy razem z Raito. On również się zerwał i pobiegł do drzwi, skąd dobiegały nas głosy Hany i Kashikoia. O dziwo były nad wyraz radosne. Musiało się stać coś bardzo dobrego.
Wstałem z krzesła i podszedłem do przedpokoju. Enma i Raito już się witali ze starszym rodzeństwem.
- Kupiliście nam coś?
- Długo was nie było.
- Gdziekolwiek się podziewaliście, na pewno były tam sklepy.
- Nie będziecie wyjeżdżać już teraz, prawda?
- Zamknij się, kupiliście mi coś słodkiego?
- Ach! Usagi wrócił! I pokazałem nam naszą firmę.
Wszedłem do przedpokoju. Po ich uśmiechu jeszcze bardziej się przekonałem, że stało się coś dobrego. Hana wydawała się wręcz promienieć. Miło było widzieć ją w takim stanie.
- Usagi, dobrze, że jesteś - Powiedziała z uśmiechem. - Mamy dla was wiadomość - Zagryzła dolną wargę, usilnie starając się nie uśmiechnąć. Dłonie zacisnęła na sukience, przez chwilę walcząc ze sobą, żeby ukryć to, jak bardzo jest szczęśliwa. Spojrzała na Kashikoia, który tylko kiwnął głową. - Cóż... Rei odwołał zaręczyny- Usilnie starała się wyglądać tak, jakby się tym przejęła, ale dość marnie jej to wychodziło. Tym bardziej, gdy zobaczyła, jak wszyscy się cieszą z tego powodu.
- Czyli nie bierzecie ślubu? - W oczach Raito dostrzegłem błysk. Musiał naprawdę się martwić, że straci Hanę.
Ja stałem jak sparaliżowany, zbyt szczęśliwy, żeby jakoś zareagować. Bałem się, że Rei nie dotrzyma obietnicy, albo będę musiał czekać latami, aż w końcu się na to zdecyduje.
- To świetnie - Wydusiłem w końcu z siebie, gdy Hana na mnie spojrzała. Wyminąłem młodsze rodzeństwo i rzuciłem się jej na szyję. Obejmowała mnie długo, nim w końcu pozwoliła mi wyswobodzić się z jej uścisku. To było chore, że aż tak się cieszyliśmy z zerwanych zaręczyn, ale wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że Hana nie byłaby z Reiem szczęśliwa.
- Wiemy, że okazja raczej jest słaba - Wtrącił Kashikoi, zwracając na siebie naszą uwagę. - Ale myśleliśmy o jakiejś kolacji na mieście, albo pikniku, albo...
- Wyjeżdżam - Moje wyznanie było tak nagłe i niespodziewane, że cała czwórka spojrzała na mnie zaskoczona. Nie powinienem był. Powinienem zostać z nimi i wspólnie się cieszyć, że Hana nie zniszczy sobie życia. Ale chodziło tu też o moje życie. A ja nie wyobrażałem go sobie bez Tochiego.
Nim próbowali mnie powstrzymać, odwróciłem się i pobiegłem na górę. Zachowywałem się okropnie, ale musiałem jechać do Tochiego. Przynajmniej dopóki całkowicie mnie nie znienawidził.
Złapałem torbę, którą spakowałem już kilka dni temu i regularnie sprawdzałem jej zawartość, czy na pewno niczego nie zapomniałem.
- Usagi, o co chodzi? - Zapytał dość chłodno Kashikoi, gdy zbiegałem po schodach na dół. Zatrzymał mnie w połowie drogi, nie pozwalając mi go wyminąć.
- Muszę jechać - Powiedziałem szeptem, żeby nikt inny mnie nie usłyszał.
- Jeszcze trochę i pomyślę, że nas unikasz - Powiedział, pochyaląc się nade mną.
- Ja wiem, że to tak wygląda, ale...
- Czekaj - Spojrzał mi prosto w oczy i skrzyżował ręce na piersi. - Zadam ci jedno pytanie. Czy w jakikolwiek sposób odpowiadasz za zerwane zaręczyny Hany i Reia?
Wahałem się chwilę. Odwróciłem wzrok, żeby móc w spokoju się namyślić i nie znosić presji jego spojrzenia. Moje milczenie było dla niego wystarczającą odpowiedzią.
- To pewnie głupie pytanie, ale czy twój wyjazd z Reiem ma związek z zerwaniem zaręczyn?
Pokiwałem niepewnie głową.
- Wiesz... mam teraz trochę kłopotów... nabroiłem i to mocno i... - Zawahałem się. Nie wiem, czy powinienem mu o tym mówić.
- Dobra, jedź - Poderwałem gwałtownie głowę, patrząc zaskoczony na brata. - Wyjaśnię to im. Ale jak wyjaśnisz to wszystko...
- To wtedy obiecuję, że skupię się na was i na firmie - Uniósł podejrzliwie brwi, przyglądając mi się uważnie. - Obiecuję. - Kashikoi uśmiechnął się delikatnie i kiwnął głową. Zrobił mi miejsce i pozwolił zbiec po schodach.
Rzuciłem mu ostatni uśmiech i zbiegłem na dół. Reszta czekała na mnie tuż przy drzwiach.
- Przepraszam - Rzuciłem tylko, spojrzeniem niemal błagając ich o wybaczenie. Nikt nic nie powiedział. Zmierzwiłem włosy Enmy, która spojrzała na mnie nienawistnie. Przytuliłem Raito, który bez słowa odwzajemnił mój uścisk. - Nadrobimy to, przyrzekam - Hana patrzyła na mnie z pewnym zawodem, ale po jej spojrzeniu widziałem, że rozumie. Może nawet jeszcze lepiej, niż ktokolwiek inny. Stanąłem na palcach, żeby złożyć na jej policzku krótki pocałunek i niemal wybiegłem z domu. Chciałem zobaczyć Tochiego. Tutaj, teraz, natychmiast. Przeżywałem katusze na myśl, że będę musiał teraz przez godziny jechać, żeby go spotkać.
Biegłem uliczką, jakby czekał na mnie po drugiej stronie. Ale on tam nie czekał. Nie czekał ani na ulicy, ani w samochodzie, ani nigdzie po drodze.
Kierowca nie wydawał się zbyt zachwycony kolejną długą wycieczką, ale nic nie mówił. Nie za to mu płaciliśmy, by cokolwiek mówił.
Podczas drogi wahałem się, czy nie zadzwonić do Tochiego, ale uznałem, że lepiej będzie, jak powiem mu wszystko w twarz.W głowie układałem sobie wszystkie możliwe scenariusze. Od wściekłości, po obojętności. Nie miałem odwagi nawet myśleć o tym, że się chociaż trochę ucieszy na mój widok. Nawet jeżeli mnie kochał... a może zwłaszcza dlatego.

***

Miasteczko wyglądało zupełnie tak, jak zawsze. Jakby czas tu zastygł. Wydawało się kompletnie nie przejmować tym, że własnie waży się moje życie.
- Możesz wracać - Powiedziałem do kierowcy, wychodząc z samochodu. - Pewnie będę wracał za jakiś tydzień.
Tak sobie postanowiłem. Nie pozwolę Tochiemu się znienawidzić. Będę siedział nawet przez cały tydzień przed jego domem, jak posłuszny piesek. Będę nosił królicze uszy, a nawet paradował w samej bieliźnie po jego domu, jeżeli miałoby to sprawić, że mi wybaczy.
Rei zrobił mi coś okropnego tym wyjazdem, ale przynajmniej podczas niego zdałem sobie sprawę, jak bardzo zależy mi na Tochim i jak bardzo nie chcę go stracić.
Zarzuciłem torbę na ramię i rzuciłem w las. Patrzyłem na leśną dróżkę, tak mi znaną, a jednak miałem wrażenie, że idę nią pierwszy raz. Nogi mi drżały, a serce waliło jak oszalałe. Wszelkie dialogi, jakie układałem sobie w głowie nagle wydawały mi się błahe i bezsensowne.
Stanąłem przed chatką Tochiego i miałem ochotę płakać. A co jeżeli mnie wyrzuci? A co jeżeli w jego oczach zobaczę tą samą beznamiętność, jaką odzywał się do Kory?
Nogi mi drżały, gdy stawałem stopy na schodkach. Zapukałem do drzwi i czekałem. A to nerwowe oczekiwanie było gorsze, niż cokolwiek co przeszedłem do tej pory.
Drzwi otworzyły się powoli, jakby z wahaniem. Serce zabiło mi mocniej, gdy zobaczyłem w nich Tochiego. Jego spojrzenie było puste, a sam wyglądał okropnie. Był blady, a pod oczami miał spore sińce. Chyba nie spał najlepiej w ostatnich dniach. Gdy mnie zobaczył, jego oczy otworzyły się szerzej w zaskoczeniu. Upuściłem torbę na ziemię. Nagle stałem się zbyt słaby, żeby ją utrzymać na ramieniu.
- Tochi... - Wyszeptałem. Miałem przygotowany cały monolog o tym, że to nie moja wina, że musiałem ratować Hanę, że Rei, że... nie dałem rady powiedzieć nic.
Staliśmy bez słowa, wpatrując się w siebie. Nie byłem w stanie powiedzieć ani słowa. W końcu odezwał się Tochi.
- Przyszedłeś tu w jakimś konkretnym celu? - Jego głos był oschły i łamał mi serce, ale było to całkowicie naturalne zachowanie z jego strony.
- ...przepraszam... - Dałem radę tylko wydusić z całego długiego monologu, który miałem przygotowany.
- Jak tam wyjazd? - Tak bardzo chciałem rzucić mu się na szyję, przytulić go i... ale jak mógł zachowywać się normalne po tym wszystkim?
- Przepraszam... - Jęknąłem ponownie, niemal zalewając się łzami. Dłonie mi drżały i z trudem wymawiałem słowa. - Ja ci... ja ci to wszystko wyjaśnię...
Westchnął ciężko, przecierając dłonią twarz, nim ponownie na mnie spojrzał. Wiedziałem, że ma prawo mnie nienawidzić, ale... ale...
- Usagi - Jedno słowo, a miałem wrażenie, że wyrywa mi serce. - Minęły prawie dwa tygodnie... nie dawałeś żadnego znaku życia... uważasz, że teraz przyjdziesz, a ja zapomnę? - Przyłożył kciuk i palec wskazujący do nasady nosa. Chwilę wcześniej zauważyłem, jak w jego oczach również kręcą się łzy. Możliwe, że mówienie tych słów było dla niego tak ciężkie, jak dla mnie słuchanie tego. - Wyjechałeś z Reiem na cały tydzień... zniknąłeś bez słowa. Nawet... - Odchrząknął, gdy jego głos zadrżał nieznacznie. - Nawet nie poszedłeś za mną, gdy zniknąłem. A teraz... tak po prostu przychodzisz?
- Ja to wyjaśnię... - Powiedziałem, nie zważając na to, że głos mi się załamuje, a po policzkach spływają łzy.
- Nie chcę - Stanowczość w jego głosie sprawiła, że ponownie przeszyły mnie dreszcze. - Słuchałem tego już raz i nie wiem, czy drugi raz to przeżyję.
- Ale... - Uciszył mnie skutecznie, unosząc otwartą dłoń do góry.
- Powiedz mi tylko jedną rzecz - Powiedział surowo, a w tonie jego głosu słyszałem, że od mojej odpowiedzi zależy wszystko. - Czy z czystym sumieniem jesteś w stanie powiedzieć, że między wami do niczego nie doszło?
- Ja tylko...
- Czy między wami do niczego nie doszło? - Zapytał ponownie, dość surowo. - Chcę wiedzieć tylko to. Tak czy nie?
Zamilkłem. Nie mogłem go przecież okłamać. Ale nie mogłem też mu powiedzieć prawdy. Nie zgodziłem się na nic z własnej woli, ale... całowałem się z nim i w ogóle... ale nie chciałem!
Cisza, która zapadła między nami była aż zbyt wymowna. W oczach Tochiego dostrzegłem łzy, które usilnie starał się przede mną ukryć. Nie powiedział ani słowa, zamykając przede mną drzwi. Rzuciłem się do przodu, wciskając się do środka, nim zdążyłem się nad tym zastanowić. Nie, nie mogłem tak po prostu odejść.
- Ja mogę to wyjaśnić - Powiedziałem, odwracając się w stronę lekko skonsternowanego Tochiego. - Znaczy... nie mogę, ale błagam, uwierz mi, że nie mogłem inaczej. A ten tydzień z Reiem to najgorsza rzecz, jaka mnie spotkała... zwłaszcza, jeżeli przez to stracę ciebie - Spojrzałem na niego błagalnie, pierwszy raz starając się zetrzeć łzy z moich policzków.
- Jeden raz - Westchnął ciężko, przecierając nasadę nosa. Widziałem, że w ten sposób ściera łzy. - Jeden raz pocałowałem Korę, a ty nie mogłeś mi tego wybaczyć. Czy byłbyś w stanie mi to wybaczyć? - Nic nie powiedziałem, ale Tochi też nie wydawał chcieć słuchać mojej odpowiedzi. Zwłaszcza, że oboje wiedzieliśmy, jak bym się zachował w takim wypadku.
- Usagi - Z trudem powstrzymałem głośniejszy płacz, gdy ponownie się odezwał, tym chłodnym, suchym głosem. - Nie umiem ci już zaufać. Zniknąłeś na tydzień, nie powiedziałeś mi nic i... i jeszcze byłeś z Reiem... - Zacisnął mocniej zęby, żeby powstrzymać wybuch agresji. - Już raz przez to przeszedłem... gdybyś chociaż był w stanie mnie zapewnić, że do niczego nie doszło...
- Ale...
- Nie - Nawet nie próbował mnie wysłuchać. Może dlatego, że dla niego to też było ciężkie. Ale nie mógł od tak po prostu przestać mnie słuchać i wyrzucić. - Proszę, wyjdź.
Zacisnąłem dłonie w pięści. Pokój rozmazywał się przez łzy, które cisnęły mi się do oczu.- To koniec.
Na chwilę czas wydawał się zatrzymać. Słowa Tochiego brzmiały prawie jak wyrok śmierci.
- Idiota! - Wyrwało się z moich ust, nim zdążyłem się powstrzymać. Gdybym nie wybuchł, zaraz bym się na pewno rozpłakał. - To tylko tydzień! A od kiedy tylko cię poznałem, zmieniłem całe moje życie! - Pod moją ręką nagle znalazł się talerz. Nie wiem jak, po prostu nie panowałem już nad sobą. Rzuciłem na oślep przed siebie. Talerz roztrzaskał się o ścianę, jakiś metr od Tochiego. Ten odsunął się nieznacznie, widocznie zaskoczony. - Przyjeżdżałem tu tak często jak mogłem! - Kolejny talerz roztrzaskał się o ścianę. - Zaniedbałem całą swoją rodzinę! - Tochi uchylił się, tym razem przed kubkiem. Rzeczy latały po całym pokoju, gdy ja byłem coraz bardziej i bardziej wściekły. - Jak możesz mnie teraz tak po prostu rzucić?! Ja cię przecież kocham, ty cholerny debilu!
Skończyły mi się rzeczy do rzucania, więc po prostu ruszyłem w stronę drzwi. Tochi stał wciąż w tym samym miejscu, skupiając większą uwagę na potłuczonych rzeczach, niż na mnie. Byłem wściekły, przede wszystkim na siebie, ale musiałem się jakoś wyżyć. Na czymkolwiek, a Tochi jako jedyny tutaj nadawał się na to.
Wypadłem z mieszkania, zbyt zrozpaczony, żeby dalej z nim rozmawiać. Poza tym, nie wiedziałem, czy przeżyję kolejne pogardliwe spojrzenie Tochiego i jego obojętność. Chyba bym tego nie wytrzymał. Jeżeli nie pękło by mi natychmiast serce, niewątpliwie bym sam się zabił.
Chwyciłem torbę i pobiegłem do miasta. Miałem ochotę krzyczeć, płakać, albo jedno i drugie.
Biegłem na oślep, potykając się o własne nogi. W końcu zahaczyłem stopą o korzeń, padając na twarz. Torba padła mi na plecy, na chwilę odbierając mi oddech. Podparłem się na łokciach, ale nie miałem siły, by się podnieść. Padłem więc ponownie na ziemię, wybuchając płaczem. Niczym małe dziecko zacząłem uderzać w ziemię nogami i rękoma. Czułem się jak skończony idiota. Nie dość, że straciłem miłość mojego życia, to jeszcze rzucałem w niego przedmiotami. Ale... byłem... byłem takim kretynem! Kocham go! Kocham najbardziej na świecie! A on miał czelność ze mną zrywać!
Skuliłem się na ziemi, łkając cicho. Oddałbym wszystko, żebym nagle usłyszał nad sobą cichy, łagodny głos Tochiego: ,,Zgubiłeś się, zajączku?", ale chwile mijały, a ja wciąż byłem sam. Minęły całe wieki, nim dzwonek telefonu wyrwał mnie z odrętwienia. Odebrałem go apatycznie, pociągając nosem.
- Halo? - Jęknąłem, nawet nie zerkając na wyświetlacz.
- Usagi? - W telefonie rozległ się zaniepokojony głos Kashikoia.
- Nie mogę rozmawiać...
- Nie rozłączaj się - Powiedział stanowczo, zanim zdążyłem to zrobić. - Rozmawiałeś z Tochim, prawda?
Pokiwałem głową, ale nie dałem rady odpowiedzieć. Z ust wydobył mi się tylko zduszony jęk, brzmiący mniej więcej jak: ,,mhmm".
- On mnie nienawidzi... - Jęknąłem, nim zdałem sobie sprawę, że nie chcę tego mówić. Ale naprawdę potrzebowałem z kimś pogadać. - Nigdy już mi nie wybaczy!
- Usagi, uspokój się - Z trudem zamilkłem, tylko cicho szlochając do telefonu.- Posłuchaj, powiem ci co zrobić, ale musisz się uspokoić. Jestem twoim starszym bratem, pomogę ci, jasne? - Pokiwałem głową, nim zdałem sobie sprawę, że i tak tego nie zauważy. Podniosłem się w końcu z ziemi i oparłem na drzewo, usilnie starając się uspokoić oddech.
- Dobrze... - Jęknąłem przez zaciśnięte gardło.
- Świetnie. Masz gdzie przenocować w okolicy?
- Tak... w mieście... - Przełknąłem ślinę. - W mieście musi być jakiś hotel...
- Więc pójdziesz tam i zostaniesz do jutra. Uspokoisz się, a dopiero jutro, już całkowicie spokojny i zdeterminowany, wrócisz do Tochiego.
- Ale on nie chce mnie widzieć... - Jęknąłem żałośnie.
- A ty chciałeś, gdy się pokłóciliście? Musisz być tak zdeterminowany, nieugięty i irytujący jak on - Wytarłem oczy, łapiąc przez chwilę ciężkie oddechy. - Jasne?
- Tak... - Powiedziałem słabym głosem. Uśmiechnąłem się delikatnie przez łzy. - Dziękuję...
- Daj spokój, jestem twoim starszym bratem. Muszę ci pomagać. Jak będziesz potrzebował pomocy to dzwoń. Chociaż nie... jak tylko znajdziesz chwilę to KONIECZNIE do mnie zadzwoń, jasne? A dopiero potem się zastanów, czy potrzebujesz pomocy, dobra?
- Mhmm...
- A teraz się uspokój. Zarezerwuj sobie pokój, jakieś picie... byle nie alkohol. Herbatę, albo gorącą czekoladę. A jutro pójdziesz do Tochiego i zrobisz wszystko, żeby tylko ci wybaczył.
Pokiwałem głową, uśmiechając się delikatnie. Mogłem się tego po nim spodziewać. Kashikoi był ostatnią osobą, która mówiłaby coś w stylu: ,,nie przejmuj się", ,,będzie dobrze". Zamiast tego kazał mi wziąć się w garść i osiągnąć cel. Gdybym nie był tak zrozpaczony, pewnie zaśmiałbym się krótko.
- Dobrze... - Jęknąłem, kiwając głową. Chciałbym wrócić do Tochiego, ale jeszcze dzisiaj nie mogłem. Musiałem czekać, aż obaj się uspokoimy. A potem... będę najbardziej irytującą osobą, jaką zna Tochi. Będę go gnębić, aż w końcu mi nie wybaczy. Nawet jeżeli najpierw będę musiał sprawić, że jeszcze bardziej mnie znienawidzi. Jeżeli kiedykolwiek mnie kochał, nie mógł tak po prostu przestać. A ja dopilnuję, żeby ponownie zaczął.

7 komentarzy:

  1. Oho już czekam na zdeterminowane pomysły Zajączka:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojaaa sprawdzam bloga o 1 w nocy i jest coś nowego- czytam.
    Jestem strasznym egoista. Już chce kolejny rozdzialik.
    Ale jak zawsze daje ci 10/10 i życzę weny ♡.

    OdpowiedzUsuń
  3. Omg
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    kocham to <3

    OdpowiedzUsuń
  4. omgomgomg, potrzebuję więcej
    Błagam, wstaw nowy rozdział jak najszybciej bo umrę z niecierpliwości D:
    Czasu i weny,
    H.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem co powiedzieć więc powiem ....KOCHAM.....Uwielbiam Twojego bloga i nie mogę się doczekać następnego rozdziału <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej,
    zostały odwołane te zaręczyny, Kiyoshi się domyślił, Tochi och, Usagi żucs talerzami... będzie ciężko ale ma wsparcie brata...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń