sobota, 5 marca 2016

Zajączek CXXI - Krok drugi

Obudziłem się na wyjątkowo niewygodnym łóżku, przykryty starą, tanią kołdrą. Czując ogarniające mnie ciepło, przez chwilę czułem się niezwykle spokojny, pewny, że właśnie leżę, przytulony do Tochiego. Dopiero gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem, że nie tylko jestem sam na łóżku, ale również w całym domku.
Wstałem, uważnie się rozglądając. Na stole leżała taca z kanapkami, a obok niej na szybko nabazgrana wiadomość:
,,Wyszedłem do lasu. Masz tutaj kanapki, jakbyś był głodny"
I tyle. Nic, czy wciąż się gniewa, gdzie mogę go znaleźć, o której wróci, albo chociażby, czy wciąż mogę tu zostać. Ale... skoro nie kazał mi się wynosić, chyba mogłem to odebrać jako zgodę... prawda? A skoro zgodził się, żebym tu został... powinienem się postarać o miłe przyjęcie do niego... chociaż będzie to niesamowicie żenujące i trudne.
Sięgnąłem po telefon i wybrałem numer Kashikoia.
- Cześć Usagi - Jego głos był łagodny i trochę niepewny. Zupełnie jakby oczekiwał, że zaraz znowu się rozpłaczę.
- Potrzebuję pomocy - Powiedziałem natychmiast. Nie wiedziałem, ile mam czasu, aż Tochi nie wróci, więc wszystko chciałem załatwić jak najszybciej. Trzymając telefon ramieniem przy uchu zacząłem przeszukiwać moją torbę. Z nienawiścią spojrzałem na królicze uszy i ogonek, które kupiłem już jakiś czas temu. Na razie zostawiłem je na łóżku.
- I jak się sprawy mają?
- Jest trochę trudno, ale nie daję za wygraną.
- Moja krew. To czego potrzebujesz?
- Przepisu - W ciszy, która zapadła, wyraźnie usłyszałem zaskoczenie Kashikoia.
- Czy mógłbyś powtórzyć?
- Muszę coś ugotować - Nie zdziwiło mnie to, jak bardzo jest zaskoczony. Chyba nikt z nas nie był nigdy zainteresowany gotowaniem. - Dla Tochiego.
- Ummm... doobra... - Zawahał się przez chwilę, starając się przeanalizować to, co powiedziałem. - Zaraz coś ci podeślę.
- Coś prostego na obiad. A może... bardzo prostego. Ale dobrego.
- Coś się znajdzie. Zaraz wyślę ci jakiś przepis. Tylko... nie zabij się przypadkiem - Nie widziałem go, ale mógłbym przysiąc, że uśmiecha się rozczulony.
- Postaram się - Kiwnąłem głową i zaraz się rozłączyłem. Liczyła się każda chwila, a ja koniecznie dzisiaj musiałem odzyskać chociaż trochę zaufania Tochiego. Na tyle, by pozwolił mi tu zostać na kolejną noc. A najlepiej, żeby natychmiast mi wybaczył.
Zacząłem od przeszukania szafek. Musiałem wiedzieć, co takiego jest tu do jedzenia, żeby przygotować obiad. O ile Kashikoi prześle mi jakiś w miarę przystępny przepis.
Zacząłem jednak od zjedzenia śniadania, które przyrządził Tochi. I tak musiałem czekać na przepis, a nie chciałem zgłodnieć w międzyczasie. Jedzenie smakowało obrzydliwie jak zawsze, ale naprawdę brakowało mi tej ohydy. Gdybym jeszcze mógł zjeść w miłym towarzystwie...
Dźwięk smsa rozbrzmiał akurat kiedy kończyłem śniadanie. Zerknąłem na mój telefon. Kashkoi napisał mi bardzo szczegółowo jak przyrządzić tosty z serem, jajka sadzone, jajecznicę, oraz kakao. Ponoć nie znalazł nic prostszego, co na pewno dałoby się przyrządzić z tego, co Tochi ma u siebie. Brzmiało wystarczająco prosto, żebym dał radę to zrobić. Może nawet do powrotu Tochiego.
Zacząłem od pokrojenia chleba, który znalazłem w szafkach. Wychodziło mi to dość koślawo, z jednej strony kromki były cholernie grube, a z drugiej... cóż, już w połowie nóż ześlizgiwał mi się z chleba. W rezultacie czego zamiast czterech kromek wyszły mi cztery połówki, wyglądające naprawdę okropnie.
Zrezygnowany zabrałem się ponownie do krojenia. Najwyżej złącze je w jakiś sposób, gdy będę je przerabiać na tosty. Tym razem, żeby pokroić chleb nieco równiej, ustawiłem go pionowo i zacząłem ciąć od lewej do prawej.
- Ts... - Syknąłem, upuszczając lekko zakrwawiony nóż, który zaraz upadł na ziemię. Spojrzałem na swoją rękę. Nie sądziłem, że tak łatwo nóż się przesunie, przez co na wewnętrznej części dłoni miałem długą, krwawiącą smugę. Przekląłem pod nosem i podszedłem do zlewu. Pobieżnie opłukałem ranę i zakleiłem ją znalezionym w szafce plastrem. Ten jednak zaraz zaczął przesiąkać krwią, przez co klei nie wytrzymał długo.
Udałem się szybko do łazienki, by papierem chociaż trochę zatamować krwawienie i wróciłem do przeszukiwania szafki. Znalazłem tam bandaż samoprzylepny. Musiałem owinąć nim rękę kilka razy, ale przynajmniej nie zakrwawiałem już wszystkiego, do czego tylko podszedłem.
Dokończyłem krojenie, tym razem znacznie uważniej niż wcześniej, dzięki czemu udało mi się uniknąć większych obrażeń.
Gotowanie to raczej nie był mój żywioł, co raczej nie trudno było zauważyć, patrząc na moje żałosne starania. Najgorsze było rozbicie jajek na jajecznicę. Walczyłem z tym przez całe wieki i zmarnowałem dwa jajka, nim udało mi się w końcu trafić nimi do patelni. Co prawda wpadło mi tam też trochę skorupek, ale chyba to było normalne. Nie wyobrażałem sobie, żeby udało się wbić to cholerstwo nich. To wydawało się fizycznie niemożliwe. Pewnie i tak się rozpuszczały, albo coś takiego. Tym razem nieopatrznie oparłem się o patelnię i poparzyłem sobie dla odmiany drugą rękę. Musiałem dłuższą chwilę trzymać ją pod zimną wodą, nim przestała piec. Na wszelki wypadek ją również zabandażowałem.
Kiedy w końcu skończyłem, jajka były dość mocno przypalone i nie pachniały zbyt ładnie. Oprócz tego, bardziej wyglądały jak omlet, niż jajecznica. Chwilę też walczyłem, żeby odkleić je od patelni, ale w końcu wrzuciłem... to na talerz. Cóż, sam bym się nie zdecydował by to zjeść... chyba, że przymierałbym głodem, ale Tochi na pewno jadł już gorsze rzeczy.
Odłożyłem talerz na stół. Wiewiórka, która tutaj mieszkała - Ris, wskoczył na stół, ale zeskoczył z niego, nim zdążyłem go przegonić. Usiłowałem sobie wmówić, że to wcale nie zapach mojego jedzenia go zniechęcił, ale z marnym dość skutkiem.
Przetarłem czoło. Możliwe, że zostało mi na nim resztki masła na tosty, albo jajek, bo na twarzy poczułem coś mokrego. Ręce i tak miałem całe brudne, więc na razie nie zamierzałem tego przecierać. Zwłaszcza, że jeszcze przed zrobieniem jajecznicy wstawiłem tosty i nie wiedziałem, czy nie powinienem ich już wyjąć.
Zerknąłem w stronę piekarnika. Zaczął niepokojąco śmierdzieć, bardzo możliwe, co odrobinę mnie zaniepokoiło. Otworzyłem go natychmiast. Dym buchnął mi w twarz, nim zdążyłem się odsunąć. Podbiegłem do okna, otwierając je na oścież. Świeże powietrze pozwoliło mi złapać oddech i uspokoić kaszel, który mną wstrząsnął. Musiałem otworzyć jeszcze drzwi, by dom chociaż trochę wywietrzyć mieszkanie i pozbyć się z niego smrodu spalenizny.
Ostrożnie, przez ścierkę, żeby jeszcze bardziej się nie poparzyć, wyciągnąłem przypalone tosty i położyłem je na osobnym talerzu, tuż obok... ,,jajecznicy".
Zostało kakao. Garnek wypełniłem po brzegi mlekiem, żeby na pewno wystarczyło i wsypałem tam kakao. Troszeczkę zbyt gwałtownie przechyliłem puszkę, przez co wsypałem je nie tylko do garnka, ale też blat, trochę podłogi, moje bandaże i koszulkę. Gdy odgarnąłem grzywkę z czoła, dodatkowo pobrudziłem nim sobie twarz.
Zostawiłem garnek i zabrałem się za sprzątanie tego, co pobrudziłem. Tym razem postanowiłem sobie, że akurat tego nie przypale.
Po dłuższym czasie na wierzchu mleka zaczęły pojawiać się i piętrzyć bąbelki, więc pewnie było gotowe. Co prawda znacząco podniosły poziom mleka i spłynęły po jego ściankach, sycząc w kontakcie z metalem, ale możliwe, że tak miało być. Wyłączyłem kuchenkę, dzięki czemu mleko znowu opadło, ale w tej chwili było go trochę mniej niż wcześniej. Przez ścierkę podniosłem garnek. Gotowe, parujące kakao przelałem do kubka. Nie wyglądało najlepiej, ale... to tylko kakao. Nie mogłem tego zepsuć.
Wszystko położyłem na stole. Nie wyglądało specjalnie ładnie, więc koło nich położyłem kupiony wczoraj bukiet kwiatów.
Kiedy wszystko już było gotowe, zerknąłem ciężko na łóżko. Oby Tochi docenił to, co dla niego robiłem. Dość niechętnie założyłem królicze uszy, a ogonek przyczepiłem sobie do spodni. Poprawiłem przy okazji koszulkę. Dopiero teraz dostrzegłem, jak bardzo jestem usyfiony. Resztkami jajek, masłem, a najbardziej kakaem. Musiałem się szybko umyć i przebrać, zanim...
Trzaśnięcie drzwiami zwróciło moją uwagę. Podniosłem wzrok na Tochiego, stojącego w progu. Patrzył się na mnie lekko zaskoczony, przenosząc spojrzenie z kuchni na stół i ponownie na mnie. Uśmiechnąłem się niepewnie, nerwowo poprawiając włosy.
- Niespodzianka... - Nie wiem czemu, ale nagle cholernie zacząłem się denerwować. Dłonie mi drżały, a serce zaczęło cholernie szybko bić. Królicze uszy i ogon, które miałem na sobie wcale nie pomagały mi się uspokoić.
Czekałem w nerwowym napięciu na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Przez moment na jego twarzy zobaczyłem czuły uśmiech, który jednak szybko stonował.
- Wiem, że jesteś wściekły i masz prawo mnie nienawidzić - Zacząłem, gdy cisza zaczęła być niemal dusząca. - ale... przysięgam, że zrobię wszystko, żebyś w końcu mi wybaczył. Nie ważne, jak długo to zajmie, nie ważne, jak bardzo będziesz miał mnie dosyć, ja... - Jego spokojne, przeszywające spojrzenie na chwilę odebrało mi mowę. - Ja... ja... - Usiłowałem wydusić z siebie chociaż słowo, ale... zwyczajnie nie mogłem. Przełknąłem ślinę, w końcu zażenowany opuszczając głowę.
- Ty? - W jego głosie usłyszałem delikatny nacisk. Zacisnąłem dłonie w pięści. Nie chciałem tego mówić. Wstydziłem się. Ale skoro to miało pomóc mi odzyskać jego miłość, byłem gotowy na wszystko. - Ja cię kocham... - Wyszeptałem. - Więc proszę... pokochaj mnie ponownie...
Czekałem. Cisza która zapadła wcale nie wróżyła nic dobrego. Tym bardziej ciche westchnienie ze strony Tochiego. Zacisnąłem powieki, gdy stanął tuż przy mnie.
- Co ci się stało w ręce? - Zapytał spokojnym, ale wciąż dość chłodnym głosem. Niepewnie spojrzałem na brudne już bandaże, przesiąknięte dość mocno krwią. Gdy Tochi ścisnął moje dłonie, zadrżałem lekko.
- Pokaleczyłem się... - Powiedziałem cicho. - Wiesz... nie jestem zbyt dobrym kucharzem... - Drgnąłem, walcząc całym sobą, by nie ścisnąć jego dłoni. W końcu pociągnął mnie w stronę łazienki. Tam pod zlewem dokładnie obmył moje bandaże.
- Jeżeli będą brudne to może wdać się zakażenie. Bardzo się poraniłeś?
- Nie bardzo... przeciąłem sobie rękę, jak kroiłem chleb i dotknąłem rozgrzanej patelni... nic poważnego.
Bez słowa zaczął odklejać bandaż, zdejmując go bardzo uważnie w miejscu, gdzie stykał się z moją skórą. Rozcięcie już się skleiło i tylko widoczny ślad, oraz zaschnięta krew pokazywała jak bardzo źle to wyglądało.
Powoli obmył moją ranę i zabrał się za drugą dłoń. Przez cały ten czas nic nie mówił. Musiał czuć się sfrustrowany, że jest zmuszony mi pomagać, chociaż jest na mnie obrażony. Chciałem zapytać, czy jest na mnie zły, ale oczywiście, że był. I to nie tylko dlatego, że się pokaleczyłem.
- Nie nadajesz się do gotowania, wiesz? - Zapytał, gdy kończył opatrywać moje dłonie i ostrożnie wytarł je ręcznikiem.
- Wiem - Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, gdy zdecydował się do mnie odezwać.
- Ale... dzięki. To było miłe - Tym razem cała moja twarz dosłownie rozpromieniła się uśmiechem. Tochi musiał to zauważyć, bo zaraz wyszedł z łazienki. Możliwe, że bał się, że jeżeli zobaczy mnie w takim stanie, jeszcze w tym żałosnym stroju, to pęknie i mi wybaczy. Usiadł więc przy stole, zerkając na przygotowane przeze mnie jedzenie. Stanąłem tuż obok, żeby zobaczyć, czy mu zasmakuje.
- Wiesz... pomyślałem, że będziesz głodny i... i... - Wstrzymałem oddech, gdy Tochi spróbował tostów. Dość głośno chrupały, co oznaczało chyba, że się nadają do jedzenia. Co prawda mina Tochiego nie wskazywała na nic, ale nic nie mówił. To chyba dobrze, prawda?
Jadł powoli, dokładnie przeżuwając każdy kawałek. Dokładnie tak samo, jak delektuje się jakieś pyszne jedzenie. Czyli jednak mu smakowało! Całe szczęście!
Po tostach zabrał się za jajecznicę. Ją jadł jeszcze dłużej, co jakiś czas przełykając coś ciężko. Przez myśl mi przeszło, że może jednak skorupek nie powinno być w jajecznicy... omlecie... cokolwiek to ostatecznie było. Tochi jednak nie narzekał, więc albo mu jednak smakowało, albo kochał mnie na tyle, by mi nie mówić, jeżeli było inaczej. Jednak, gdy skończył na jego twarzy malowała się jakaś dziwna ulga.
- Dzięki... - Powiedział w końcu, podnosząc na mnie spojrzenie. Uśmiechnąłem się promiennie w odpowiedzi. Przez jego twarz przemknął uśmiech rozczulenia.
- Tochi... naprawdę mi przykro przez to, co się stało...  - Powiedziałem, opuszczając spojrzenie. - Więc jeżeli mógłbyś chociaż odrobinę... odrobinę mniej być na mnie zły to... to... ja...
Wahał się dłuższą chwilę z odpowiedzią, nim ponownie na mnie spojrzał.
- Pomyślę nad tym. Wiesz... jesteś naprawdę uparty Usagi - Uśmiechnął się delikatnie, co usilnie starał się ukryć. I chociaż bolało mnie to, że na te kilka dni nie byłem już jego ,,zajączkiem", to cieszyłem się, że krok po kroku mi wybacza.
- Uczę się od najlepszych... mogę tutaj zostać na jedną noc?
- Wciąż jestem zły - Powiedział powoli, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią. - I nie jestem w stanie ci całkowicie zaufać. Ale... mogę się zgodzić na jeszcze jedną noc.
Prawie podskoczyłem z radości. Więc jednak! Byłem już coraz bliżej i bliżej tego, by mi wybaczył. Jednak nie był w stanie beze mnie żyć tak samo, jak ja nie byłem w stanie żyć bez niego! Teraz potrzebowałem tylko trochę cierpliwości...

5 komentarzy:

  1. No zając sobie zasłużył, ale gajowy chyba mógłby trochę odpuścić bo aż żal tyłek ściska.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam na dzieje że Tochi wybaczy ,,zajączkowi''. Naprawdę podziwam Usagiego za to że chociaż nie umie czegoś to postarał się zrobić coś dobrego (jednak trochę mu to nie wyszło ale to mało warzne liczy się gest). Czekam na wiecej . :*

    OdpowiedzUsuń
  3. To fizycznie nie możliwe żeby człowiek był taką ciamajdą. Nie da się tak pokaleczyć przy robieniu żarcia. Nawet Usagi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    haha z Usagiego to totalne beztalencie kulinarne, przypalona jajecznica, czy cokolwiek to jest, spalone tosty, a kakao... nadal jest zły, a gdyby tak Kiyoshi powiedział, że pojechał tam po to aby Rei odwołał zaręczyny z jego siostrą....
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń