niedziela, 12 czerwca 2016

Zajączek CXXIX - Śniadanie pod klifem

Było mi tak przyjemnie... tak błogo... w głowie lekko mi szumiało, ale to pewnie efekt wypitego alkoholu. Opatuliłem się kocem, wtulając w źródło ciepła.
- Panowie, proszę Panów... - Głos stewardessy z trudem przedzierał się przez ciemność.
- Hmm... tak, przepraszam? - Dotarł do mnie niewyraźny głos Tochiego.
- Zaraz lądujemy i... muszą panowie ustawić fotele w pozycji pionowej i zapiąć pasy.
- Dobrze, już go budzę - Mruknąłem coś niezadowolony, wtulając się w coś przede mną. Chwilę potem to zniknęło, pojawił się za to delikatny dotyk, smyrający mnie po policzku. - Zajączku... wstawaj...
Otworzyłem niechętnie oczy. Przed sobą miałem twarz Tochiego, leżącego tuż przy mnie. Leżeliśmy na rozłożonych krzesłach, przypominających w tej chwili łóżka. W głowie lekko mi się kręciło od wypitego wcześniej szampana i mdliło mnie od samolotowego jedzenia. Miałem nadzieję, że się od tego nie pochoruję.
Chciałem go zignorować i dalej spać, kiedy dotarło coś do mnie. Poderwałem się gwałtownie. Leżeliśmy tak koło siebie przez większość lotu? Znaczy... cholera, jeżeli ktoś nas tak zobaczył to na pewno wydedukował, co jest między nami!
- Spokojnie, powiedziałem wcześniej stewardessie, że jesteś moim bratem - Powiedział Tochi z delikatnym uśmiechem, kiedy zobaczył mój niepokój. - Nie wiem czy to dobrze o mnie świadczy, ale chyba lepiej w tej sytuacji skłamać.
- To wcale nie jest śmieszne - Prychnąłem, prostując siedzenie fotela. Na kolanach miałem koc, który rozdawała obsługa w trakcie lotu.
- Przepraszam, mogę prosić o colę? - Zagadnąłem przechodzącą stewardessę. Ta uśmiechnęła się promiennie i po chwili przyniosła mi puszkę coli. - Uch... ale mnie boli głowa...
- Chyba rzeczywiście nie powinienem cię rozpijać - Powiedział rozbawiony Tochi.
- Myślisz? - Zapytałem chłodno, popijając zimny napój, żeby się rozbudzić i pozbyć się nieprzyjemnego kręcenia. W tym czasie obsługa zaczęła zbierać rozdane wcześniej koce i poduszki. Nad nami zapaliła się lampka nakazująca wszystkim zapiąć pasy. Zerknąłem przez okno. Pod nami, na lśniącej od odbicia światła wodzie unosiła się cudna, tropikalna wyspa. Nie pamiętałem jej zbyt dokładnie, właściwie wyglądała jak wszystkie tropikalne wyspy z lotu ptaka, ale byłem przekonany, że poznam domek, do którego przyjedziemy.
Lądowanie przebiegło bez przeszkód. Odetchnąłem z ulgą. Nawet jeżeli większość podróży przespałem naprawdę miałem dość latania. No i w końcu mogliśmy zacząć nasz wyjazd. Tylko my dwaj... sam na sam... przez cały tydzień... na samą myśl miałem wrażenie, że moje ciało zaczyna płonąć, za co serdecznie siebie nienawidziłem. I przy okazji Tochiego też, że doprowadził moje ciało do takiego stanu.
Zabraliśmy swoje bagaże i ruszyliśmy do wyjścia. Od razu przy schodach uderzyło w nas gorące, duszące powietrze i przyjemny powiew bryzy. Wziąłem głęboki wdech, co pomogło mi nieco ochłonąć i ruszyłem w stronę autobusu. Musieliśmy przejechać nim kilkanaście metrów, nim znowu weszliśmy na lotnisko. Zabraliśmy nasze walizki z taśmy bagażowej i poszliśmy na postój taksówek.
- Jeszcze tylko krótka przejażdżka i będziemy na miejscu - Tochi wyglądał na jeszcze bardziej podekscytowanego niż ja. Pewnie od wieków nie był na wakacjach. Nawet nie wiem, czy opuszczał las, poza wychodzeniem do miasta. Nieskromnie mogłem też stwierdzić, że ja sam też jestem trochę powodem jego radości.
Udaliśmy się na postój taksówek, gdzie Tochi ponownie mnie zaskoczył, mówiąc do kierowcy płynną angielszczyzną. Byłem pod wielkim wrażeniem. Pewnie powinienem się spodziewać, że jego też zmuszali do nauki angielskiego, ale nigdy o tym nie pomyślałem. Mimo wszystko, nie mogłem przestać widzieć w nim tego wiecznie radosnego, uśmiechniętego leśniczego, dla którego las i zwierzęta są najważniejsze na świecie.
Przejechaliśmy z kierowcą ulicami wzdłuż wybrzeża, dzięki czemu mogliśmy podziwiać cudowne widoki, miasteczka u stóp coraz to kolejnych klifów, cudne plaże, i przede wszystkim mieniący się w słońcu ocean. W końcu skręciliśmy w jakąś boczną, piaskową ścieżkę. Kierowca przejechał kilka metrów, nim zatrzymał się przed dość stromym podjazdem na szczyt klifu.
- You must go alone, sorry guys - Powiedział bez specjalnego przejęcia.
- No problem, thanks - Tochi podał mu wyliczone pieniądze i wyszliśmy z samochodu. Kierowca nawet się nie wysilił, żeby podać nam nasze bagaże, ale miałem wrażenie, że to typowe dla ludzi stąd. Sami zabraliśmy nasze rzeczy i ruszyliśmy ścieżką do góry, do małego domku, jedynego znajdującego się na klifie. Wchodząc odwróciłem się jeszcze w stronę wyspy. Chyba było to najwyżej położone miejsce na niej, a z całą pewnością najwyżej postawiony dom. Już stąd mogłem podziwiać prawie wszystkie miasta, jakie tu były. Kiedy znowu spojrzałem na majaczący w oddali domek, wspomnienie z dzieciństwa uderzyło we mnie z taką siłą, że o mało co nie straciłem równowagi.
Stałem wtedy przed tym pagórkiem, trzymając jedną ręką Hanę, a drugą Kashikoia. Rodzice stali obok i wyglądali naprawdę na szczęśliwych. Przynajmniej w moich, dziecięcych oczach. W końcu kto mógłby się nie cieszyć na myśl o wakacjach. Szedłem dzielnie w górę, chociaż ścieżka była stroma i męcząca. Gdyby była trochę dłuższa, z całą pewnością bym się wtedy rozpłakał. Z tego co pamiętałem, to niewiele brakowało.
- Idziemy? - Obraz przeszłości rozmył się, wraz z moją rodziną, a przed sobą zobaczyłem uśmiechniętego Tochiego. Kiwnąłem głową, wyciągając rękę w jego stronę.
- Idziemy - Tochi wyglądał na zaskoczonego, ale chwycił moją dłoń i poprowadził mnie do góry.
- Przywraca to wspomnienia?
- Nawet nie masz pojęcia jak bardzo - Kiwnąłem głową, wpatrując się w zbliżający się powoli domek. - Pamiętam, że kiedy wchodziliśmy tu z moją rodziną, to o mało co się nie popłakałem, bo nie podobało mi się, że muszę pokonywać całą tą trasę. Myślałem, że padnę wchodząc na tą górkę.
- A teraz dasz radę? - Uśmiechnął się w moją stronę.
- Bardzo zabawne - Prychnąłem. - Oczywiście, że tak. Po pierwsze nie jestem już dzieckiem, a po drugie mam znacznie lepszą kondycje niż kiedyś. Opowiadałem ci przecież o pikniku - Przypomniałem, unosząc dumnie głowę.
- No jasne, mogę być z ciebie dumny - Zaśmiał się i zmierzwił mi włosy. - Cieszę się, że trochę cię zahartowałem.
Przewróciłem tylko oczami. Postanowiłem udowodnić Tochiemu, że teraz nie tak łatwo mnie złamać i nawet całkiem nieźle mi to wychodziło. Byłem z siebie bardzo dumny... przez prawie całe dwie minuty, aż wchodzenie nie sprawiało mi problemu, górka wydawała się nagle znacznie bardziej stroma, a ja nie miałem już kompletnie siły. Dodatkowo plecak, który dźwigałem i torba, którą taszczyłem za sobą były takie ciężkie...
- Więc co mówiłeś o tej kondycji? - Zapytał rozbawiony Tochi, wnosząc mnie na szczyt na plecach. Swój plecak musiał położyć na walizkę, żeby też go ciągnąć. Tak samo jak moją walizkę, którą trzymał drugą rękę.
- ...umrzyj... - Mruknąłem, opierając głowę na jego ramieniu .
- Przepraszam cię za to, nie mogłem się oprzeć - Zatrzymał się przed drzwiami domku. Z tej strony rozciągał się widok prawie na całą wyspę, ale w tej chwili bardziej interesował mnie widok na ocean. Wyraźnie pamiętałem, że po drugiej stronie domku jest taras, na którym często jedliśmy, podziwiając wodę.
Zsunąłem się z pleców Tochiego i już chciałem wejść, kiedy przysłonił mi oczy dłońmi.
- Poczekaj chwilę - Przysłonił mi widok na cokolwiek jedną ręką, a drugą, jak się domyśliłem po szczęknięciu zamka, otworzył drzwi. Ostrożnie poprowadził mnie do przodu. Stawiałem niepewne kroki, z wyciągniętymi rękoma, żeby przypadkiem na nic nie wpaść, dając się ślepo prowadzić Tochiemu.
Poczułem na twarzy chłodną, morską bryzę, nim Tochi mnie zatrzymał. Przed wyciągniętymi rękami poczułem pionową, drewnianą barierkę. Chwyciłem się jej i podszedłem kilka kroków. Dopiero wtedy Tochi zdjął dłoń z moich oczu. Powoli je otworzyłem. Zamarłem na kilka sekund, gdy zobaczyłem rozciągający się przede mną widok.
Zachodzące powoli słońce odbijało się od lśniącego tafli wody, razem z kolorowym niebem. Cały krajobraz przypominał scenę jak z jakiegoś filmu fantastycznego. Wszystko było w kolorach błękitu, czerwieni, żółtego, różowego, fioletu... praktycznie wszystkie możliwe kolory rozlewały się przed nami.
- Łał - Udało mi się tylko z siebie wydusić, gdy wpatrywałem się w widok. Tochi objął mnie za brzuch, przyklejając się do moich pleców.
- I co? Jest tak pięknie jak zapamiętałeś? - Szepnął do mojego ucha.
Zamknąłem oczy, rozkoszując się szumem oceanu i fal, uderzających o klif. W końcu otworzyłem oczy na świat przede mną.
- Nie - Powiedziałem zdecydowanym, chociaż nieco rozmarzonym głosem. - Jest znacznie lepiej.
Tochi zaśmiał się, opierając brodę na moim ramieniu. Wpatrywaliśmy się w ocean bez słowa, rozkoszując się swoją obecnością. Jego ciepło przyjemnie kontrastowało z chłodną bryzą, przynoszącą ulgę w tym gorącym klimacie.
Słońce powoli zachodziło, rozlewając swoje barwy na cały krajobraz. Gdy zaszło całkowicie, wpatrzyłem się w granatowe niebo, zasnute gwiazdami. Przez te kilka chwil byłem całkowicie przekonany, że nie potrzebuję niczego więcej.
- Pięknie, co? - Zagadnął nagle Tochi.
- Mhmm... cieszę się że mnie tu zabrałeś.
Wzmocnił tylko uścisk, kładąc jedną dłoń na mojej dłoni. Nagle odwrócił mnie do siebie i wziął na ręce.
- C-co ty...
- Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłem - Błysnął uśmiechem, ściskając moje ramiona i kolana.
- Domyślam się, ale musisz mnie brać na ręce?
- Tak, muszę - Od razu przeszły mnie dreszcze. Spodziewałem się, do czego to zmierza. - Najwyższy czas, żebyśmy nadrobili zaległości z ostatniego miesiąca.
- Jak zwykle, co? - Zapytałem chłodno, zalewając się rumieńcem. - Nie możesz sobie chociaż raz odpuścić?
- Może kiedyś - Zaśmiał się krótko. - Ale wiesz, za bardzo za tobą tęskniłem, żeby teraz tego nie nadrobić.
Nieudolnie starałem się wyrwać, ale Tochi trzymał mnie w silnym uścisku, nie dając mi możliwości ucieczki. Rzucił mnie na łóżko, zaraz całkowicie mnie obezwładniając. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo moje ciało za nim tęskniło, dopóki sam Tochi mi tego nie udowodnił. Wystarczyło, że przylgnął ustami do mojej szyi, dysząc w nią lekko, by całe moje ciało przeszły dreszcze. Wystarczyło, że przejeżdżał palcami po mojej skórze, żebym wił się w spazmach rozkoszy i żeby całe moje ciało zaczęło płonąć. Im bardziej próbowałem się wyrwać, tym bardziej podlegałem jego woli. W końcu musiałem się poddać i pozwolić mu robić ze mną co tylko chce.
Przez prawie całą noc jęczałem w sposób niekontrolowany, wijąc się pod Tochim i pozwalając mu bawić się moim ciałem. Głupi, wredny, pozbawiający mnie całkowicie zmysłów wilk.
***
- Możesz chodzić? - Zapytał kolejnego dnia Tochi, całkowicie spokojny.
- Nie - Odpowiedziałem tak lodowatym tonem, na jaki tylko było mnie stać. Byłem wykończony i zmęczony. Tochi torturował mnie przez pół nocy, nim pozwolił mi iść spać.
- Przepraszam? - Błysnął czarującym uśmieszkiem.
- Co mi po twoich przeprosinach! Jestem cholernie obolały, wykończony nie mogę ustać, a ty myślisz, że wszystko załatwisz jednym ,,przepraszam"?!
Wściekły kilka razy kopnąłem w materac, chowając twarz w poduszkę. Tochi prychnął cicho, ale nie skomentował mojego dziecinnego zachowania. Ciche skrzypnięcie łóżka świadczyło o tym, że siada przy mnie, ale nawet nie podniosłem głowy z poduszki. Nawet wtedy, gdy Tochi delikatnie zmierzwił mi włosy.
- To co powiesz na to. Zniosę cię z klifu, jest tam przywiązana łódka, weźmiemy ją i popłyniemy do miasta. Wezmę śniadanie na wynos dla nas dwóch i przepłyniemy się trochę. Jak będziesz mógł chodzić to zobaczymy jeszcze kilka rzeczy, a jak nie to zatrzymamy się na plaży i tam posiedzimy. Może być?
Niechętnie podniosłem na niego spojrzenie. Błysnął uśmiechem, kładąc dłoń na moje plecy. Zastanawiałem się chwile. Miałem ochotę się obrażać dalej, ale z drugiej strony... nie po to tu przyjechałem, żeby spędzić cały tydzień, obrażając się na łóżku. To mogłem robić i w domu.
- Nie wysiedzę na łódce... - Mruknąłem, kładąc głowę na boku, twarzą do ściany.
- Załatwię ci poduszki. To jak?
Milczałem dłuższą chwilę. Dopiero po niej, odwróciłem się do Tochiego. Nic nie powiedziałem, ale wyciągnąłem ręce w jego stronę. Uśmiechnął się szeroko, biorąc mnie na ręce. Skrzyżowałem ręce na piersi, usilnie starając się na niego nie patrzeć. Tochi wyglądał na naprawdę zadowolonego, gdy wyprowadzał mnie z domu. Przeprowadzenie przez próg naprawdę źle mi się kojarzyło. Prawie jakbym był jakąś przewrotną panną młodą.
Zeszliśmy stromym zejściem, wydeptaną, piaskową ścieżką, powoli zbliżając się do poziomu morza. Od naszego domku droga prowadziła do samego oceanu. Kończyła się ona kawałkiem ziemi z gwałtownym spadkiem do wody. Kawałek dalej znajdowała się piaszczysta plaża. Do jednego z drzew przywiązana była dwuosobowa, drewniana łódka, w środku której leżała para wioseł. Tochi dość ostrożnie posadził mnie na łódkę. Nogi mi lekko drżały, więc potrzebowałem jego wsparcia, żeby bezpiecznie usiąść.
- A moja poduszka? - Zapytałem, siadając przy dziobie statku. Oparłem się o burtę plecami, żeby nie cierpieć, siadając.
- Następnym razem - Uśmiechnął się, dosiadając do łódki. Wziął wiosła i zaczął powoli posuwać nas w stronę miasta. - Jak chcesz możesz się jakoś położyć na brzuchu.
- Żebyś mógł perfidnie się na mnie gapić? Twoje niedoczekanie - Prychnąłem, na co Tochi tylko błysnął uśmieszkiem. Wiedziałem doskonale, że chodziło o to, by mógł gapić się na mój tyłek. W dodatku nie wyobrażałem sobie, jak miałbym się położyć na tej łódce. Chyba tylko wtedy, gdybym ukląkł i oparł się tułowiem na ławkę, ale Tochi chyba by zszedł z satysfakcji.
Zamknąłem oczy, wsłuchując się w cichy chlupot wioseł. Słońce przyjemnie grzało, padając na moje ramiona i twarz. Otworzyłem jedno oko, zerkając na Tochiego. Jego twarz lśniła od potu w promieniach słońca. Mięśnie mu się naprężały i rozluźniały, gdy wiosłował. Nie mogłem zaprzeczyć, że wyglądał naprawdę przystojnie. Aż dziwne, że nigdy się nie zdecydował na związek z dziewczyną. Musiał być naprawdę popularny wśród dziewcząt.
Pokręciłem głową. Nie powinienem o tym myśleć. Tochi mnie kochał, a to, że tu byliśmy to był tego najlepszy dowód. Nie mówiąc o bólu, który odczuwałem poniżej pleców. Tylko... dlaczego nagle zacząłem o tym myśleć? Próbowałem pozbyć się tych myśli przez całą drogę do miasta, ale ilekroć patrzyłem na skórę Tochiego, zroszoną potem i słoną wodą, widziałem otaczający go wianuszek dziewczyn. Nawet gdy zostawił mnie w łodzi i sam poszedł po śniadanie, nie mogłem pozbyć się tych okropnych myśli. Siedziałem w tej łodzi, ze skrzyżowanymi rękoma, tak cholernie zły. Byłem wściekły na siebie, że po tym wszystkim, nie umiem przestać być zazdrosny. Pewnie byłoby to znacznie łatwiejsze, gdyby Tochi wyglądał jak podczas naszego pierwszego spotkania. Ubrudzony ziemią, z patykami i liśćmi we włosach, brudnych ciuchach i z tym cholernym uśmieszkiem... szlak, nawet jak sobie wyobrażałem go w takim stanie, serce biło mi szybciej.
- Coś nie tak? - Usłyszałem nad sobą głos Tochiego. Podał mi dwie papierowe torby i wrócił na łódkę, do wioseł.
- Nie... - Mruknąłem, opuszczając spojrzenie na deski. Jedzenie położyłem na kolanach. Spodziewałem się, że będzie przyjemnie ciepłe, ale z torby nie czułem nic.
- Nie wyglądasz jakbyś dalej się złościł o wczoraj, więc o co chodzi?  - Odwrócił łódź, wracając pod ,,nasz" klif. Gdy się do niego zbliżyliśmy, po krótkiej podróży w całkowitej ciszy, odłożył wiosła i pochylił się w moją stronę. - Więc? - Usilnie wbijałem wzrok w ziemię. Nie chciałem mu o tym mówić. Brzmiało to okropnie nawet w mojej głowie, a co dopiero gdybym miał to powiedzieć na głos. - Hej, zajączku - Tochi wskazującym palcem podniósł moją głowę. Zmusiłem się, żeby na niego spojrzeć, chociaż niechętnie. Czułem się okropnie, co było zdecydowanie widać po mojej twarzy.
- Nic... - Przechylił głowę z delikatnym uśmieszkiem. Oboje wiedzieliśmy, że kłamię. Westchnąłem ciężko. - Tochi... dlaczego nigdy nie miałeś dziewczyny poza Korą?
Wyglądał na nieco zaskoczonego. Na tyle, że przez kilka chwil nawet nie zabrał ręki, podpierającej mój podbródek.
- Teraz to to jest problemem? - Zaśmiał się niepewnie. Nie bardzo widocznie wiedział jak odpowiedzieć.
- No bo... jestem przekonany, że było ich więcej. Mówiłeś mi tylko o Korze, ale na pewno były jakieś dziewczyny, którym się podobałeś i...
- Zajączku - Tochi na szczęście mi przerwał, bo nie wiedziałem, czy będę miał odwagę kontynuować. - Czy ty jesteś zazdrosny? - Błysnął uśmieszkiem, ponownie wprawiając mnie w konsternacje.
- N-niby o co miałbym być zazdrosny? - Prychnąłem. - Przecież na każdym kroku mi udowadniasz, że nie mam o co.
- Więc..?
- Po prostu... - Westchnąłem. - Po prostu chciałbym wiedzieć, dlaczego nie związałeś się z żadną dziewczyną po Korze... - Skoro byliśmy parą, mogłem pytać o takie rzeczy, Nawet jeżeli było to wyjątkowo żenujące.
- Naprawdę chcesz o tym słuchać? - Niepewnie kiwnąłem głową. Chciałem wiedzieć. Chciałem wiedzieć o nim wszystko, co tylko mogłem. I może wtedy przestałbym być aż tak niepewny.
- Kora była pierwszą dziewczyną, z którą się związałem i jak wiesz, ostatnią. Ale gdy wyjechałem z domu do miejsca, gdzie mieszkam teraz, byłem raczej popularny. Wiesz, nowy, tajemniczy chłopak, dziewczyny od razu kręciły się wokół mnie. Przez długi czas mnie odwiedzały, przynosiły ciasta, próbowały ze mną flirtować... - Powinienem czuć się okropnie, gdy słyszałem, że miał powodzenie, ale z jakiegoś powodu tak nie było. Słuchałem ze spokojem, a nawet lekką satysfakcją, że mimo tego, jak bardzo był popularny, związał się ze mną. - Ale jakoś do żadnego nie umiałem się przekonać. Były ładne, miłe i sympatyczne, ale z żadną z nich nie miałem nawet ochoty się zadawać. Nawet jeżeli nie wiedziały, kim jestem, to ciągle miałem wrażenie, że są takie jak Kora. No i żadna z nich nie wzbudziła mojego nawet minimalnego zainteresowania. W końcu przestały próbować, a ja oddałem się pracy - Podpłynęliśmy pod klif. Woda nie była tam zbyt głęboka, dzięki czemu ktoś wbił tam pal, wystający około metr ponad wodę. Pewnie podczas sztormów, albo gorszej pogody, chował się całkowicie. Tochi na chwilę przerwał historię. Podpłynął do pala i zarzucił na niego linę, która przyczepiona była do dzioba naszej łodzi. Fale odrzucały naszą łódź w stronę klifu, ale teraz mogliśmy tu siedzieć bez obawy, że wszyscy umrzemy.
- Aż do czasu, gdy spotkałem ciebie - Wziął ode mnie jedną z toreb i wyjął z niej plastikowe pudełko, w które zapakowane była sałatka i kanapki. Miały uroczy kształt trójkątów i wyglądały dość smacznie. Na pewno lepiej niż te, które robił Tochi, chociaż wydaje mi się, że trochę się wprawił, od kiedy go spotkałem. Ja miałem identyczny zestaw. - Myślałem już, że zostanę sam i nawet nie za bardzo mi to przeszkadzało. Podobało mi się takie życie. A wtedy na leśnej ścieżce zobaczyłem ciebie, związanego, zakneblowanego i tak niewinnego jak małe zwierzątko. Nazwij mnie sadystą, ale od razu serce zabiło mi szybciej - Uśmiechnął się promiennie, wyjmując z małego pudełeczka plastikowy widelczyk i zabierając się za sałatkę. - A potem byłeś tak uroczo bezczelny, chociaż nieporadny. Byłeś zagubiony, a tak bezczelnie pewny siebie. Zupełnie inaczej niż ktokolwiek kogo znam. No i traktowałeś mnie jak normalnego człowieka. To było tak słodkie. Tym bardziej miałem ochotę troszeczkę cię zawstydzać. No i nim się obejrzałem, zdałem sobie sprawę, że jestem po uszy zakochany - Błysnął szerokim uśmiechem. Próbowałem nie okazać tego, ale im dłużej mówił, tym bardziej szczęśliwy byłem. Lekki rumieniec wykwitł na mojej twarzy, więc wbiłem wzrok w deski pokładu, zabierając się za swoje śniadanie.
- Rozwiałem twoje wątpliwości? - Zapytał Tochi, z widocznym rozbawieniem.
- Tak... - Powiedziałem cicho, jeszcze bardziej zażenowany.
- Naprawdę nie masz się o co martwić. Nikt nie zawrócił mi w głowie jak ty.
- Wcale się nie martwię - Prychnąłem, odwracając dumnie głowę. - Chciałem tylko wiedzieć.
- No to teraz już wiesz. Żadna dziewczyna nie wywarła na mnie takiego wrażenia, jak ty. Dlatego cię kocham - Powiedział z uśmiechem. - Dlatego też pewnego dnia zamierzam cię poślubić
Prychnąłem, ostentacyjnie, podnosząc na niego wzrok.
- Serio myślisz, że kiedykolwiek się na to zgodzę? Nawet gdybym zamierzał, a nie zamierzam, to faceci nie mogą wziąć ślubu.
- Jeszcze cię przekonam. I zawsze możemy wyjechać za granice. Może Las Vegas?
- Twoje niedoczekanie - Powiedziałem stanowczo, sięgając po kanapkę. Tochi tylko uśmiechnął się szeroko. Ten uśmiech mówił znacznie więcej niż mogłyby jakiekolwiek słowa. I tak w końcu mnie przekona. Zajmie to może pięć może piętnaście lat, ale pewnego dnia zaciągnie mnie przed ołtarz.
Spojrzałem na ocean. Fale lśniły cudnie w świetle wczesno południowego słońca. Jedliśmy w całkowitej ciszy, wpatrzeni w ocean, a ja coraz bardziej byłem przekonany, że nie potrzebuję niczego więcej niż chłopak siedzący po drugiej stronie łodzi.

6 komentarzy:

  1. " Zajmie to może pięć może piętnaście lat, ale pewnego dnia zaciągnie mnie przed ołtarz." - Wytrwałość godna polecenia. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. jak ja kocham te opo ❤❤❤❤ zazdroszcze usagiemu....taki tochi by mi sie przydał😍😍

    OdpowiedzUsuń
  3. jak ja kocham te opo ❤❤❤❤ zazdroszcze usagiemu....taki tochi by mi sie przydał😍😍

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie 😁jaj zwykle wspaniały rozdział. Nic dodać nic ująć ale jesteś wspaniała😊

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    och Usagi taki zazdrosny i słodki, och chyba Tochiemu uda się zaciągnąć go do ołtarza...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń