Nie sądziłem, że kilka tygodni aż tak może się dłużyć. Wedle moich obaw, nie miałem ani chwili, żeby pojechać do Tochiego. Zresztą, ledwo miałem czas, żeby z nim pisać. Całe dnie nadrabiałem zaległości, albo pomagałem rodzinie przy projektach, albo umierałem, wykończony wszystkim co musiałem robić. Wieczorem padałem wykończony na łóżko, zmuszając się tylko, by odpisać Tochiemu krótko na wiadomość i błyskawicznie zasypiałem. Marzyłem o tym, żeby móc w końcu odpocząć, ale czas wlókł się naprawdę wolno, a jednocześnie niesamowicie szybko. Ciężko było się nudzić, gdy niemal każda minuta mojego dnia była z góry zaplanowana.
Kolację jadłem całkowicie wykończony, ledwo miałem siłę, by podnosić widelec. Dłubałem w jedzeniu, podpierając się o stół.
- Wykończysz się braciszku - Powiedziała troskliwie Hana, patrząc na to, jak bardzo jestem zmęczony. - Od kilku tygodni pracujesz dzień i noc.
- Sam sobie na to zapracowałem - Westchnąłem ciężko. Sam nie byłem tym zachwycony, ale gdybym nie poświęcał się tak Tochiemu, nie miałbym teraz problemów z nauką i firmą.
- Wiesz co? Może połóż się dzisiaj wcześniej - Uśmiechnęła się czule. W jej uśmiechu dostrzegłem coś... dziwnego. Była zbyt radosna jak na fakt, że właśnie mówiła, że umieram z wykończenia.
- To dobry pomysł - Kiwnąłem głową. - Przeproszę was w takim razie.
- Nie przepraszaj, tylko idź się połóż - Powiedział Kashikoi. Odsunąłem od siebie talerz i włócząc nogami, poszedłem do mojego pokoju. Nawet nie miałem siły zerknąć na telefon. Rzuciłem się na łóżko i w chwilę zasnąłem.
- Nichan! - Zerwałem się gwałtownie z łóżka, gdy obudził mnie krzyk Raito. Zerknąłem spanikowany na zegarek. Jedenasta... jak mogłem zaspać? Wiedziałem, że już sobota, ale dzisiaj też musiałem pracować, nie mogłem sobie pozwolić na spanie do późna.
Raito wskoczył na łóżko, rzucając mi się na szyję.
- Cześć Raito. Przepraszam, ale muszę się zbierać.
Ten spojrzał na mnie lekko zaskoczony, a po chwili z jakiegoś powodu uśmiechnął się szeroko.
- Mamy dla ciebie niespodziankę - Oświadczył z promiennym uśmiechem. Chwycił mnie za rękę, niemal siłą ściągnął z łóżka i pociągnął w stronę drzwi.
- Ale Raito... dopiero wstałem, daj mi się chociaż ubrać...
Nie zważając na moje protesty, Raito pociągnął mnie w stronę drzwi i ściągnął na dół. Siedziała tam już reszta mojego rodzeństwa. Wszyscy uśmiechnęli się na mój widok.
- Witaj braciszku, wyspałeś się?
- Nawet... dlaczego nikt mnie nie obudził?
- Byłeś wykończony, zasłużyłeś sobie na trochę odpoczynku.
- Dzięki, ale na razie nie mogę sobie pozwolić na odpoczynek. Muszę nadrobić wszystkie zaległości, zanim...
- Zanim? - Odwróciłem się gwałtownie w stronę drzwi wejściowych. Stał tam Tochi, trzymając w dłoniach bukiet kwiatów. Tuż za nim stała spora walizka, na której położył niewielki plecak. Wpatrywałem się w niego z niedowierzaniem przez kilka chwil, nim dotarło do mnie, co się właściwie dzieje. Mój wzrok powędrował z jego postaci na kalendarz. Nie wierzyłem, że minęły już trzy tygodnie, od kiedy ostatni raz go widziałem. - Wyglądasz na zaskoczonego - Tochi podszedł do mnie, wciąż uśmiechając się szeroko. - Musiałeś ciężko pracować, co?
- Umm... tak... - Wydukałem, wciąż zaskoczony i zawstydzony, że zapomniałem o naszym wyjeździe. - Przepraszam, ja...
- Daj spokój, nie przepraszaj. Słyszałem już, że pracujesz dzień i noc. Pewnie nawet nie pamiętasz jaki mamy dzień. A to dla ciebie - Uśmiechnął się promiennie, podając mi bukiet. Zalałem się rumieńcem, zerkając w stronę mojego rodzeństwa. Na szczęście oni kulturalnie udawali, że nic nie widzą, wbijając wzrok w telewizor, na którym leciały wiadomości, a Raito i Enma bawili się na podłodze. Spojrzałem na bukiet, który wręczył mi Tochi. Wśród kwiatów wyraźnie rozpoznałem różę, niezapominajkę i ferezję czerwoną. Podniosłem na Tochiego lekko zawstydzone spojrzenie.
- Dzięki...
- A teraz musisz zacząć się zbierać. Mamy jeszcze czas, ale lepiej jak będziemy trochę wcześniej.
- No właśnie. Nie jestem spakowany, zebrany, ani... - Zacząłem stresować się coraz bardziej, nie tylko przez to, że zapomniałem o tym wyjeździe, ani nawet w najmniejszym stopniu się do niego nie przygotowałem.
- Nie denerwuj się Zajączku, mamy czas. Chodź, pomogę ci się spakować.
Kiwnąłem głową, zerkając w stronę mojego rodzeństwa. Nie wydawali się nami zainteresowani, więc poszedłem na górę, prowadząc Tochiego ze sobą. Gdy przekroczył próg mojego pokoju, zamknąłem za nim drzwi i nim zdążył cokolwiek powiedzieć, niemal rzuciłem mu się na szyję. Wydawał się zaskoczony, ale oddał pocałunek, obejmując mnie w pasie. Przymknąłem oczy, rozkoszując się pocałunkiem. Nie miałem czasu za nim tęsknić, więc dopiero teraz dotarło do mnie, jak bardzo za nim tęskniłem.
Dopiero po dłuższym czasie udało mi się od niego odkleić. Chwilę stałem wpatrzony w niego, ciągle mając ręce zaplecione za jego szyją.
- Tęskniłem - Powiedział w końcu, z czułym uśmiechem.
- Wiem - Odpowiedziałem, również się uśmiechając. Sięgnąłem do jego włosów, ściągając z nich jeden czerwony płatek, który spadł z bukietu, gdy rzuciłem się Tochiemu na szyję.
- Jesteś pewnie zmęczony, co? Zdążyłem zamienić kilka słów z twoim rodzeństwem. Podobno naprawdę ciężko pracowałeś, żeby to wszystko nadrobić.
- Wiesz, ostatnio trochę zaniedbałem swoje obowiązki i... nadszedł czas za to zapłacić - Uśmiechnąłem się i wzruszyłem ramionami. - Ale nie było aż tak ciężko, więc nie musisz się o mnie martwić.
Rozejrzałem się po pokoju, ale wedle moich oczekiwań, nie znalazłem tam żadnego wazonu. Ostatecznie kwiaty położyłem na biurko i zacząłem szukać plecaka, do którego mogłem się spakować. Tochi w tym czasie zabrał się za przeszukiwanie mojej szafy. Nawet się przy tym nie krępował. To było na swój sposób miłe, że czuł się tutaj tak komfortowo. Chociaż znając go, pewnie pierwszego dnia naszej znajomości byłby w stanie przetrząsnąć moją szafę z bielizną.
- To naprawdę odpowiedzialne z twojej strony, wiesz? - Zagadnął, wybierając z mojej szafy ubrania okolicznościowe na każdą pogodę.
- Co w tym takiego odpowiedzialnego? To moje obowiązki, muszę się uczyć i pomagać rodzinie w firmie. To dla mnie coś oczywistego - Wzruszyłem ramionami, kładąc przy Tochim walizkę na ubrania, do której zaczął mnie pakować.
- I właśnie dlatego uważam, że jesteś odpowiedzialny - Uśmiechnął się w moją stronę. - Gdzie masz bokserki do pływania?
- Tam gdzie bieliznę, ale w siatce. I wcale tak nie sądzę - Wziąłem plecak i zacząłem rozglądać się za rzeczami, które mogłem ze sobą wziąć.
- Pewnego dnia będziesz wspaniałym mężem - Zatrzymałem się gwałtownie i odwróciłem w stronę Tochiego, lekko zszokowany. Ten spojrzał na mnie z szerokim, rozbawionym uśmiechem.
- Co to niby miało znaczyć? - Zapytałem zaskoczony.
- Nic szczególnego. Tak sobie tylko myślę, że byłbyś naprawdę wspaniałym mężem.
- Nie zaczynaj znowu tych bzdur. Nigdy za ciebie nie wyjdę - Powiedziałem chłodno, lekko się rumieniąc.
- Masz jeszcze czas, żeby zmienić zdanie - Błysnął złośliwym uśmieszkiem, składając ubrania w kostkę i pakując je do walizki.
- A jak nie zmienię?
- Mamy przed sobą całe życie, zajączku. Zobacz, czy czegoś nie zapomniałem i jedziemy.
- Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego - Prychnąłem, rzucając plecak na łóżko i podszedłem do walizki. Przejrzałem wszystkie rzeczy, dorzuciłem kila koszulek i zapiąłem torbę. - Chyba mam wszystko. W razie czego dokupimy coś na miejscu.
- Świetnie, ruszajmy. Im szybciej dotrzemy na lotnisko tym lepiej - Tochi chwycił moją walizkę i ruszył z nią na dół, pozwalając mi wziąć tylko plecak.
- Mówiłeś, że mamy jeszcze czas - Zauważyłem, schodząc na nim na dół.
- Wcale nie tak dużo jak myślałem. Ale nie chciałem cię denerwować - Uśmiechnął się przez ramię.
Na dole czekała już na mnie rodzina, gotowa się ze mną pożegnać. No tak, oni musieli pamiętać o tym, że dzisiaj wyjeżdżam, stąd to dziwne zachowanie Hany i Raito.
- Cóż, ładnie pracowałeś, więc teraz możesz odpocząć - Kashkoi uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. - Bawcie się dobrze - Korzystając z tego, że nikt oprócz naszej dwójki nie widział wyrazu jego twarzy, mrugnął do nas znacząco. Tochi tylko się uśmiechnął, gdy ja za wszelką cenę próbowałem nie zalać się rumieńcem.
- Mam nadzieję, że odpoczniesz nieco braciszku - Powiedziała Hana, podchodząc do mnie i mnie przytulając. Szybko pożegnałem się jeszcze z Enmą i Raito i przyspieszonym krokiem ruszyliśmy do samochodu.
- Nie mogę się już doczekać podróży - Powiedziałem, gdy wyszliśmy przed bramę wjazdową na naszą posesję, gdzie już czekał nasz kierowca.
- Tak, będzie fantastycznie. Już wszystko zaplanowałem.
- Serio? No proszę, nie spodziewałbym się po tobie takiego zorganizowania - Zaśmiałem się, podając kierowcy moją torbę i walizkę, żeby spakował je do bagażnika. Z pełnym profesjonalizmu chłodem udawał, że nie ma pojęcia co między nami jest, chociaż zdecydowanie to wiedział. Tochi sam włożył swoje bagaże do samochodu, nie frasując tym kierowcy. Wsiedliśmy na tylne siedzenia, obleczone czerwoną skórą, które odgrodzone były od kierowcy ciemną szybą, dając nam sporo prywatności, co już niejednokrotnie się przydało.
- Przekonasz się, jak bardzo potrafię być zorganizowany - Zaśmiał się Tochi, obejmując mnie za szyję i pocałował mnie w policzek. Przejechał nosem po mojej szyi, powodując u mnie przyjemne dreszcze.
- Czemu mam wrażenie, że nie spodoba mi się twój plan? - Zapytałem, zerkając na niego kątem oka.
- Cóż, może dlatego, że ci się nie spodoba? - Błysnął wilczym uśmieszkiem. - Mam plan doprowadzać cię na skraj wytrzymałości fizycznej przynajmniej raz dziennie - Powiedział, zniżając głos.
- C-co? - Momentalnie zalałem się rumieńcem. Tym bardziej, jak zobaczyłem na ustach Tochiego ten perwersyjny uśmieszek. Co on sobie w ogóle wyobrażał? Że każdej nocy będzie robił ze mną co tylko zechce? Niedoczekanie! - N-nie myśl sobie nie wiadomo czego - Prychnąłem, odsuwając się od niego ostentacyjnie. - N-nie będziesz sobie robił ze mną co tylko zechcesz. Myślisz, że przeżyję ten wyjazd jeżeli codziennie... - Zawahałem się, zbyt zażenowany, żeby powiedzieć to na głos.
- Codziennie? - Tochi oparł łokieć o fotel i położył głowę na dłoni. Wpatrywał się we mnie w takiej pozycji, uśmiechając się z wyższością.
- Będziemy... ,,to" robić... - Wydusiłem z siebie, odwracając głowę w stronę okna.
- Wiesz co Zajączku? - Poczułem jak obejmuje mnie ramieniem, ale nic nie powiedziałem. Nawet gdy Tochi pochylił się nad moim uchem tak, że wyraźnie czułem każdy jego oddech, nie podniosłem nawet wzroku. - Miałem na myśli atrakcje, jakie daje to miejsce. Ale podoba mi się twoje rozumowanie.
Poderwałem głowę, zerkając na Tochiego. Oczywiście uśmiechał się szeroko z tą typową dla siebie perwersją. Wpatrywał się z satysfakcją w to, jak coraz bardziej zalewam się rumieńcem. Ostatecznie po prostu prychnąłem, odwracając głowę znowu w stronę okna.
- N-nie myśl sobie nie wiadomo czego... to wszystko twoja wina, bo... bo na każdym kroku mnie przekonujesz, że myślisz tylko o jednym.
Usłyszałem za sobą rozbawione prychnięcie, ale na szczęście Tochi powstrzymał się od dodatkowych komentarzy, tylko objął mnie mocniej, wtulając twarz w moje włosy.
Podróż minęła na szczęście szybko i bez problemów. Wyjątkowo Tochi powstrzymał się od molestowania mnie. Pewnie głównie dlatego, że przed nami był cały tydzień na tropikalnej wyspie, bez obowiązków, gdzie mogliśmy się skupić tylko na sobie.
Dotarliśmy na lotnisko dość późno, ale wystarczająco wcześnie, żeby na spokojnie wszystko załatwić.
- Umm... Tochi? - Zapytałem niepewnie, gdy oddaliśmy już nasze walizki i czekaliśmy w kolejce do kontroli paszportowej. - Mam pytanie... której klasy bilety kupiłeś?
Ten spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem. Wyglądał, jakby spodziewał się tego pytania.
- Domyślam się, czego oczekujesz, ale niestety, z moich finansów mogłem sobie pozwolić najwyżej na drugą klasę - Jęknąłem niezadowolony. Nie pamiętałem dokładnie gdzie się znajduje miejsce, do którego zabierał mnie Tochi, ale doskonale pamiętałem, że czeka nas naprawdę długa droga... przesiedziana w ciasnych miejscach dla drugiej klasy. Westchnąłem ciężko.
- Oh, daj spokój, nie będzie tak źle - Nie byłem specjalnie przekonany, ale w tej chwili i tak niespecjalnie mogłem cokolwiek zrobić. Podałem obsłudze paszport, która po sprawdzeniu wszystkiego przepuściła nas dalej, do punktu kontroli bagażu, gdzie znowu czekało nas stanie w kolejce. Jak ja nienawidziłem odpraw... dlatego z rodziną nie lataliśmy publicznymi samolotami. Nie dość, że było tu tyle ludzi, to jeszcze nie miałem pewności, czy ktoś nie wysadzi samolotu. I te wszystkie kolejki...
- Następnym razem ja kupuję bilety - Powiedziałem do Tochiego, kładąc swoją torbę, żeby ją zeskanowali. Do osobnych pudeł spakowałem jeszcze telefon i pasek i przeszedłem przez bramki. Te nie zapiszczały, więc wziąłem swoje rzeczy i razem z Tochim poszedłem dalej.
Zaraz dotarliśmy do bramek. Te były już otwarte do naszego lotu, więc niemal od razu weszliśmy. Przeszliśmy tunelem, który od razu wprowadziła nas do samolotu. Z bólem serca minąłem pustą pierwszą klasę i doszedłem do drugiej. Fotele były od siebie oddalone na tyle, żeby można było ledwo rozprostować nogi i ogólnie było klaustrofobicznie mało miejsca. Chociaż i tak było lepiej dzięki temu, że czekał nas naprawdę długi lot. Żeby jakoś zabawić pasażerów z tyłu fotelów były ekraniki, na których można było grać, oglądać filmy czy słuchać muzyki. Mimo to, naprawdę nie było to miejsce, w którym chciałbym spędzić cały lot.
Tochi usiadł przy oknie, a ja tuż obok niego. Wystarczyło, że usiadłem i już miałem dosyć tej podróży. Siedziałem tak chwilę, nim w końcu wstałem i ruszyłem w stronę przodu samolotu, nic nie wyjaśniając nawet Tochiemu.
Przeszedłem do pierwszej klasy, rozglądając się za stewardessą. Zaraz mieliśmy ruszać, więc ta zjawiła się błyskawicznie.
- Przepraszam, ale musi pan usiąść na swoim miejscu. Zaraz startujemy.
- Dzień dobry, przepraszam, ale czy miejsca w pierwszej klasie są wykupione?
- Um.. właściwie to nie, wszystkie są wolne. Tylko że kupować bilety trzeba wcześniej, a na ostatnią chwilę...
- Ja wiem, ja wiem, ale przyjaciel kupował, nie miał pieniędzy, a ja pokryję różnicę.
Stewardessa chwilę się zastanawiała, czy może sobie na coś takiego pozwolić. Zniknęła na chwilę, chyba, żeby się upewnić, czy jest taka możliwość, nim do mnie wróciła.
- Kupienie biletu na pierwszą klasę nie jest teraz możliwe, ale są wolne miejsca i jeżeli panowie zdecydują się coś kupić w naszym sklepie to... w drodze wyjątku mogą się panowie przesiąść - Uśmiechnęła się przyjaźnie. Odetchnąłem z ulgą, podziękowałem i zawróciłem do drugiej klasy.
- Gdzie byłeś? - Zapytał Tochi, gdy tylko do niego wróciłem.
- Kupowałem nam bilety do pierwszej klasy - Tochi wyglądał na nieco zaskoczonego, ale nic nie powiedział. Wstał, wziął nasze rzeczy z luku bagażowego i poszedł za mną do pierwszej klasy.
- Na prawdę nie mogłeś odpuścić, co? - Zapytał, nawet lekko rozbawiony. - Aż tak ci przeszkadzały miejsca, które kupiłem, że musiałeś dopłacać?
- Spokojnie, nie kupiłem tych biletów. Stewardessa powiedziała, że możemy się przesiąść, o ile coś kupimy. Nie mówiłem tego wcześniej, żeby nie bulwersować innych pasażerów. I wiesz... nie chciałem, żebyś musiał się męczyć - Tochi tylko przewrócił oczami. Oczywiście, że nie chodziło o niego... trochę tak, ale głównie chodziło o mnie.
Pierwsza klasa to jednak było coś. Było tam tylko kilka miejsc, fotele były duże i wygodne, do tego dało się je rozłożyć na tyle, żeby móc normalnie się położyć, prawie jak łóżka. Tak, to zdecydowanie bardziej były moje klimaty.
- Jesteś naprawdę niepoprawny zajączku.
- To takie dziwne, że nie chcę siedzieć z motłochem? - Powiedziałem z rozbawieniem siadając na jednym z foteli. Tochi usiadł na siedzeniu obok. Było ono na tyle blisko, żebyśmy mogli cieszyć się swoim towarzystwem, ale na tyle daleko, żebyśmy czuli się komfortowo. Kawałek przed nami znajdował się stolik. Był rozkładany, więc siedząc na fotelu nawet go nie dotykałem a dopiero po rozłożeniu mogłem do niego sięgnąć.
- Uważasz ludzi, których nie stać na pierwszą klasę za motłoch? - Zapytał, opierając się o podłokietnik między nami.
- Oczywiście, że tak. Z tobą włącznie - Uśmiechnąłem się złośliwie, dumnie unosząc głowę. Tochi zaśmiał się krótko, opierając głowę na dłoni.
- Ale ja cię cholernie kocham...
- Proszę Państwa o uwagę, zaraz nasze stewardessy objaśnią państwu zasady bezpieczeństwa.
Westchnąłem ciężko. Czekała nas dłuższa chwila słuchania obsługi samolotu. Przesiedziałem to lekko znudzony, z ulgą przyjmując moment, gdy w końcu wystartowaliśmy.
- Czeka nas naprawdę długi lot, co? - Zagadnął Tochi, zerkając przez okno, przy którym siedziałem. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że w jego słowach jest ukryta perwersja. Zmierzyłem go nieufnym spojrzeniem, na co tylko błysnął szerokim uśmiechem. - Oh nie patrz tak na mnie. To, że mam ochotę cię zaciągnąć do tutejszej łazienki i nadrobić zaległości z ostatniego miesiąca nie znaczy, że od razu jestem zboczeńcem - Uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył moje pełne oburzenia spojrzenie. - A może jednak?
- Zboczeniec... - Prychnąłem, odwracając się w stronę okna.
- Nie prawda, po prostu - Pochylił się w moją stronę - Ja naprawdę bardzo lubię patrzeć jak wijesz się w spazmach rozkoszy, gdy nie możesz już znieść przytłaczającej cię przyjemności, gdy...
- Przepraszam - Rozbrzmiał melodyjny głos stewardessy. W najgorszym możliwym momencie, bo Tochi mówił niemal przyklejony do mojego ucha, a ja cały byłem zalany rumieńcem. Całe szczęście pani nawet nie próbowała tego komentować. - Może mają panowie ochotę na coś do picia? W tej chwili możemy zaoferować wodę, herbatę, albo colę. Mogą też panowie coś kupić, jakieś przekąski, frytki, szampana, albo...
- Ja na razie poproszę tylko colę - Przerwałem pani monolog. - Tochi? Ja stawiam.
- Ja na razie też colę - Pani kiwnęła głową i zniknęła. - Może potem weźmiemy sobie szampana, co?
- Rozpijanie nieletnich chyba nie jest legalne.
- Oj tam, jak ty stawiasz to to nie będzie bardzo nielegalne - Uśmiechnął się szeroko, mierzwiąc mi włosy. - Czeka nas baardzo długa podróż, co? Już nie mogę się doczekać, aż dotrzemy.
- Taaak... sam też nie przepadam za lataniem. No i nie mogę się doczekać naszych wakacji.
Tochi przysunął się do mojego ucha, szepcząc do niego cicho.
- To prawie jak podróż poślubna - Szepnął. Znowu zalałem się rumieńcem. Głupi głupek! Myślał, że skoro go kochałem, to wszystko mu wolno!
Spojrzałem na niego z oburzeniem, ale on tylko pocałował mnie krótko, nic sobie z tego nie robiąc. Miał cholerne szczęście, że nikt nas nie widział, bo naprawdę wypchnąłbym go z tego cholernego samolotu.
Och już widzę jak Zajączek wypycha go z samolotu:-)
OdpowiedzUsuńCzysta niewinność po tylu razach to skarb:-)
O rany, nie wierzę ,że zajączek jest nadal pisany:O czytałam już tak dawno pierwsze rozdziały i dzisiaj przypomniało mi się o tym opowiadaniu więc czytam od nowa bo jest świetne.Kurcze w takim przypadku zostaję na dłużej. Świetna robota autorko i życzę weny;) Szyl
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne rozdziały :D
OdpowiedzUsuńWeny życzę autorko.
Hej,
OdpowiedzUsuńach, świetne Usagi taki zapracowany aż zapomniał jaki dzień :) tak wygoda się tylko liczy...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia