sobota, 9 lipca 2016

Zajączek CXXXIII - ,,Tak"

- To jaki jest teraz plan? - Zapytałem, siedząc na murku i zajadając się lodami. Dziewczyna, na którą wcześniej wpadliśmy, na całe szczęście nie dręczyła nas więcej. Co innego Tochi, który nie mógł przestać się chamsko uśmiechać.
- Kocham cię...
- Nie o to pytałem! - Kilku ludzi odwróciło się w naszą stronę, więc ponownie spojrzałem w ziemię. - Nie o to pytałem... - Powtórzyłem ciszej, nadymając niezadowolony policzki.
- Zjedz, zaraz pójdziemy dalej. Ale muszę przyznać...
- Nic mnie to nie obchodzi.
- Ale...
- Nie.
- Ale...
- Nie! - Zignorowałem kolejne ciekawskie spojrzenia. Dobrze, że ludzie i tak nie rozumieli, co mówiłem. - Nie chcę o tym słyszeć, ani słowa.
- To było słodkie - Powiedział na tyle szybko, że nawet nie zdążyłem mu przerwać. Prychnąłem, odwracając od niego spojrzenie. - I wyglądasz słodko, jak jesteś zazdrosny, wiesz o tym?
- Zamknij się... - Powiedziałem cicho. Wiedziałem sam, że byłem cholernie zazdrosny. Gdy zobaczyłem, jak tamta dziewczyna się zbliża, to miałem ochotę ją rozszarpać na strzępy. Jakim prawem kleiła się do MOJEGO Tochiego? Ja wiem, że wyglądał cholernie przystojnie, zwłaszcza w nowych ubraniach, ale... przecież kupiłem je, by był atrakcyjniejszy dla mnie, a nie dla każdego, kto akurat przejdzie. - I więcej nie uśmiechaj się tak do obcych osób... - Dodałem niemal szeptem, wbijając wzrok w prawie pusty już wafelek po lodzie.
- Zajączku...
- Po prostu... po prostu przestań - Powiedziałem chłodno, ale z pewnym bólem.
- Obiecuję - Odważyłem się na niego spojrzeć. Uśmiechał się delikatnie, z pewnym rozczuleniem. Odwróciłem wzrok i dokończyłem mojego loda. - To co? Czas kontynuować naszą randkę, tak? - Wyciągnął rękę w moją stronę. Ze względu na sytuacje, musiałem zignorować jego pomoc i sam wstałem, by pójść dalej. Tochi poprowadził mnie dalej uliczką, między kolejnymi sklepami, stoiskami i innymi atrakcjami. Minęliśmy róg jakiegoś baru i stanąłem zaskoczony. Otoczone metalowym ogrodzeniem stało przed nami... wesołe miasteczko. Nie wierzyłem, że Tochi tutaj chciał mnie zabrać, ale jego uśmiech nie pozostawiał mi wątpliwości. Co prawda kilka atrakcji i wielkie koło młyńskie było widoczne z daleka, ale to było ostatnie miejsce, które bym obstawiał, że tu przyjdziemy.
- Wesołe miasteczko? - Zapytałem jakby dla upewnienia.
- Wesołe miasteczko - Błysnął uśmiechem. - Będzie super, zaufaj mi. Najpierw się przejedziemy samochodzikami, potem kolejka górska, może jakieś konkursy, wata cukrowa, a na koniec koło młyńskie.
- Widzę, że wszystko dokładnie sobie zaplanowałeś, co? - Uśmiechnąłem się delikatnie. Pomysł wesołego miasteczka był... dziwny, ale całkiem ciekawy.
- A potem restauracja. Będę miał pierwszą okazje, żeby założyć ten garnitur od ciebie. I jeżeli już raz na jakiś czas zabieram cię na randkę to chcę, żebyś bawił się jak najlepiej.
Położył dłoń na moich plecach i poprowadził mnie do miasteczka. Przy kasach kupił nam po karnecie na wszystkie atrakcje.
Udaliśmy się najpierw na samochodziki. Kusiło mnie, żeby zaproponować Tochiemu kolejny zakład, ale jeżeli miał prawo jazdy, możliwe, że i w tym był lepszy. A jego kolejnego głupiego zadania z pewnością bym nie wytrzymał. Zwłaszcza, że nie wiedziałem, co wymyśli za zwycięstwo w salonie gier.
Właściciel toru z samochodzikami wskazał mi żółty samochodzik, a Tochiemu czerwony. Oprócz tego na torze było kilka osób, nerwowo czekających na rozpoczęcie kolejki.
- Powodzenia - Rzucił jeszcze Tochi, nim się rozdzieliliśmy. Czułem się jak dzieciak, ale w samochodzikach siedziało sporo osób starszych ode mnie, co trochę mnie uspokoiło. A Tochi wydawał się naprawdę zadowolony, więc nie narzekałem. Po chwili mężczyzna odpalił urządzenie i samochodziki mogły ruszyć. Nim się poruszyłem, jakiś gościu uderzył mnie od tyłu, przez co o mało co nie uderzyłem w kierownice. Zaraz zawróciłem i podjechałem do Tochiego. Próbował wyminąć właśnie jakieś zderzone samochodziki, więc nawet nie zauważył, gdy uderzyłem go w bok.
Sam byłem zaskoczony, ale bawiłem się świetnie na tej dziecinnej zabawie. Poczułem się znowu jak dzieciak, jak wtedy, gdy byłem tu z rodzeństwem te kilka lat temu. Mgliście pamiętałem, że tylko Kashikoi ze mną jeździł, bo Hana była zbyt delikatna i rodzice stwierdzili, że ,,damie nie wypada". Ta idiotyczna przejażdżka sprawiła, że naprawdę poczułem się jak dziecko. Do tego stopnia, że gdy w końcu nasza rundka się skończyła, od razu pociągnąłem Tochiego na kolejkę górską. Wyglądał na zaskoczonego, ale chętnie poszedł ze mną. Najpierw na kolejkę górską, a potem kilka innych atrakcji, kolejek i znowu na kolejkę górską. Gdy skończyły nam się rzeczy, na których mogliśmy jeździć, byłem okropnie zmęczony i niesamowicie podekscytowany. No i po tych wszystkich atrakcjach trochę mnie mdliło.
- A wydawałeś się sceptycznie nastawiony do tego - Zaśmiał się Tochi, siadając przy mnie. - A dawno nie widziałem, żebyś był aż tak podekscytowany.
- Trochę mnie poniosło... - Przyznałem, lekko się rumieniąc, ale wciąż z szerokim uśmiechem. - To przez te samochodziki. Poczułem się jak dzieciak.
- Jesteś dzieciak.
- Jesteś niewiele starszy ode mnie - Oburzyłem się. - Poza tym, jeżeli ja jestem dzieckiem, to ty jesteś pedofilem.
- Może i tak - Wzruszył ramionami. Opuścił mnie na chwilę bez słowa i wrócił z wielką, niebieską watą cukrową. - Uznałem, że lepiej będzie jak przekąsimy już po wszystkim. Wolałbym, żebyś przedwcześnie tego nie zwrócił - Wyciągnął watę w moją stronę. Szczerze mówiąc wolałbym coś mniej słodkiego, ale watą też nie zamierzałem pogardzić. - To co? Diabelski młyn?
Zerknąłem na niebo. Słońce już zbliżało się do horyzontu, powoli barwiąc niebo na  czerwono. Wydawała się to genialna pora na ostatnią z atrakcji. Kiwnąłem głową i poszliśmy we wskazanym kierunku, częstując się kupioną przez Tochiego watą.
Usiedliśmy w jednym z siodełek, zwróconych kierunkiem w stronę oceanu i zachodzącego słońca. Koło ruszyło powoli, unosząc nas coraz wyżej i odsłaniając coraz piękniejsze widoki, gdy niebo zalewało się różem, fioletem i odcieniami czerwieni.
- Wiesz co? - Rzucił Tochi. Wziął ode mnie pusty patyczek po wacie cukrowej i odłożył ją na bok. - Kocham las, ale muszę ci tutaj przyznać rację. Taka randka to jednak jest coś.
- Trochę klasy raz na jakiś czas nikomu nie zaszkodzi - Uniosłem dumnie głowę. Starałem się zachowywać chłodno, żeby się uspokoić po moim wcześniejszym wybuchu radości. Wpatrywałem się w coraz piękniejszy widok przed nami, a serce coraz bardziej mi przyspieszało. Koło młyńskie, ocean, zachód słońca, nasza dwójka... musiałem mocno się starać, żeby sam nie rzucić się Tochemu na szyję, bo nie wiem, czy umiałbym to przerwać.
- Unikasz mojego spojrzenia - Stwierdził nagle. Wbiłem usilnie wzrok w ziemię. - I się rumienisz.
- Nie prawda...
Obok usłyszałem krótkie, rozbawione prychnięcie. Tochi przysunął się, przylegając swoim ramieniem do mojego. Ścisnął delikatnie moją dłoń, boleśnie przyspieszając bicie mojego serca.
- Zajączku... - Szepnął. Zacisnąłem powieki, żeby na niego nie patrzeć. Zrobiłem się jeszcze bardziej czerwony. Dlaczego tak reagowałem na jego dotyk? To nie mogło być spowodowane tylko tym, że byłem podekscytowany. Jęknąłem krótko, gdy jednym palcem uniósł moją twarz. Otworzyłem niepewnie oczy, pesząc się jeszcze bardziej, gdy zobaczyłem, jak wbija we mnie to głębokie spojrzenie, od którego niemal dostawałem dreszczy. Usta zaczęły mi mrowić, gdy Tochi przysunął się niebezpiecznie blisko. Szepnąłem jego imię, niemal ocierając ustami o jego usta. Zamknąłem oczy i cicho jęknąłem, gdy mnie pocałował. Dzień był w miarę chłodny, ale i tak miałem wrażenie, że płonę.
Zaczął mnie całować coraz goręcej i coraz namiętnej. Jego dłoń spoczęła na moim karku, przyciągając mnie mocniej do siebie. W głowie mi szumiało, jakbym wypił za dużo alkoholu, a całe moje ciało było przerażająco słabe. Przysunąłem się jeszcze bliżej, tylko pogłębiając pocałunek. Jęknąłem tylko, gdy Tochi wsunął język do moich ust. Żeby chociaż mieć złudzenie, że uda mi się nie stracić równowagi, chwyciłem jego koszulę. Wiedziałem, że dalej jesteśmy w miejscu publicznym, że ludzie mogą nas zobaczyć, ale byłem przekonany, że jeżeli Tochi spróbowałby czegoś więcej, nawet nie mógłbym mu odmówić.
Otworzyłem niepewnie oczy. Koło zwolniło, gdy dotarliśmy niemal na jego szczyt. Tochi bardzo powoli odsunął się ode mnie, wysuwając język z moich ust. Przez chwilę łączyła je cienka stróżka śliny, nim zerwała się, przyklejając się do naszych ust.
- W porządku? - Zapytał Tochi. Był spokojny, ale on też ciężko oddychał. Pokiwałem tylko głową, usilnie starając się wyrównać oddech. Tochi złożył jeszcze krótki pocałunek na moim czole i przytulił mnie do siebie. Oparłem głowę na jego piersi i wbiłem wzrok w widok przed nami.
- Kocham cię.
- Wiem - Wtuliłem się w niego. Słońce cudnie odbijało się od oceanu, barwiąc zarówno niebo, jak i wodę na setkę kolorów. Nie mogłem oderwać od tego wzroku i teraz, wtulony w Tochiego, patrząc na ten cudny widok, w końcu poczułem, że naprawdę nie potrzebuję niczego więcej.
***
Z bólem zniosłem, gdy zaczęliśmy zbliżać się do ziemi i Tochi musiał mnie puścić. Mógłbym tak siedzieć przez resztę wieczoru. Z drugiej strony, nasza randka jeszcze się nie skończyła. Znając Tochiego pewnie jeszcze planował siedzieć ze mną pół wieczora na balkonie, wpatrując się w ocean.
- To teraz kolacja? - Zagadnął, gdy wyszliśmy z karuzeli. Szedł blisko, na wypadek gdyby nagle drżące nogi całkowicie odmówiły mi posłuszeństwa, co było bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę mój stan.
- Jasne... ja stawiam - Przetarłem czerwone policzki, próbując się uspokoić po tym, co stało się wcześniej. Cholera, mały włos, a sam zaciągnąłbym go do toalety... - masz na mnie okropny wpływ.
- A co, już masz jakieś zbereźne myśli? - Zaśmiał się krótko, ponownie wprawiając mnie w zażenowanie.
- Debil...
- Perwersyjny zajączek.
- Jeszcze słowo, a sam będziesz jadł kolacje - Podniosłem na niego spojrzenie. Z lekkim uśmiechem przesunął kciukiem i palcem wskazującym po ustach, jakby zapinał na nich niewidzialny zamek.
Poszliśmy w drogę powrotną, mijając lodziarnię i galerie, aż doszliśmy do eleganckiej restauracji. Tochi po drodze przebrał się w galerii w białą koszulę i swoją marynarkę. Sam był zaskoczony, ale wyglądał w niej rewelacyjnie. Dobrze, że po drodze nikt nas nie zaczepił, bo chyba bym utopił dziewczynę, która próbowałaby się do niego dobrać.
Dotarliśmy do restauracji. Przy wejściu stał szef sali, który zaraz poprowadził nas do środka. Restauracja naprawdę wyglądała elegancko. Podłoga wyłożona była czerwoną wykładziną, ściany były w ciemnych kolorach z lśniącego materiału, a na suficie, pomalowanym na czarno jasne światełka miały zapewne przypominać gwiazdy.
- This table is okay for you? - Zapytał szef sali, zatrzymując się przy samym oknie. Znajdowało się niemal na całej wielkości ściany, dając nam cudny widok na ocean, w tej chwili prawie całkowicie czarny, gdy zaszło już słońce i oświetlony wyłącznie przez księżyc i tysiące gwiazd.
- Is great - Odpowiedział Tochi, niby mimochodem odsuwając mi krzesło, chociaż wiedziałem, że zrobił to celowo.
- Ty jeszcze pamiętasz, że jestem facetem, co? - Rzuciłem, gdy zajmował swoje miejsce na przeciwko. Po chwili kelner podał nam dwie karty dań.
- Przepraszam, ale naprawdę uwielbiam cię rozpieszczać.
- Wcale nie musisz. Jestem facetem, umiem sam sobie radzić.
- No dobrze, będę nad tym pracować - Uśmiechnął się delikatnie i wbił spojrzenie w kartę dań. Sam wybrałem dla siebie jakiegoś smacznie brzmiącego kurczaka i do tego colę, a po chwili obaj złożyliśmy zamówienie. Czekając na podane dań nie rozmawialiśmy. Siedzieliśmy w ciszy, wsłuchując się w przyjemny szum restauracji, wymieszany z oceanem i patrzyliśmy w fale, które uderzały o brzeg dosłownie metr od naszej restauracji. Gwiazdy migały wesoło na niemal bezchmurnym niebie, a dzięki odbiciu w wodzie, gdy patrzyłem w okno miałem wrażenie, że oboje jesteśmy gdzieś sami w całym kosmosie.
- Piękne co? - Zapytał cicho Tochi. Wiedziałem, że najchętniej by złapał mnie za rękę, ale nie mógł tego zrobić. Zamiast tego poczułem, jak lekko tyka moją nogę. Naprawdę czułem się z tym dziwnie, więc niby mimochodem położyłem rękę na stole, od strony okna. Tochi zrozumiał moje przesłanie i chwycił moją dłoń, ściskając ją delikatnie. - Jak patrzę na to, mam wrażenie, że jesteśmy na tym świecie tylko my dwaj... oprócz tej całej restauracji.
Zaśmiałem się krótko, kręcąc głową.
- Głupi jesteś...
- Aż żałuję, że nie wzięliśmy jedzenia na wynos. Zjadłbym na tarasie, wpatrując się w wodę.
- Wiesz... - Delikatnie wyrwałem dłoń z jego uścisku. Zwłaszcza, że kelner zaczął się zbliżać z colą dla mnie i Tochiego. - Możemy kupić lody i zjeść na tarasie. Noc jeszcze młoda.
- Brzmi obiecująco - Uśmiechnął się promiennie. Nie wiem czy to przez nastrój, czy te wszystkie gwiazdy, czy garnitur, czy to wszystko, serce nagle zabiło mi znacznie mocniej. Musiałem wziąć łyka coli, żeby ochłonąć chociaż trochę.
Zjedliśmy w przyjemnej atmosferze, rozmawiając o wszystkim i o niczym i rozkoszując się widokami za oknem. Bliskość musieliśmy zmniejszyć do minimum, żeby przypadkiem nie wyrzucili nas z restauracji za deprawowanie ludzi, czy coś w ten deseń. Gdy skończyliśmy i zapłaciłem za jedzenie, mimo sprzeciwów Tochiego, ruszyliśmy w drogę powrotną. Wieczór był wietrzny i chłodny, ale dość przyjemny, biorąc pod uwagę temperaturę, jaka panowała w dzień. Tochi bez słowa położył marynarkę na moich ramionach, żebym nie zmarzł za bardzo. Nim zdążyłem mu podziękować, gdy po prostu chwycił mnie za rękę. Zamiast cokolwiek powiedzieć, odwzajemniłem uścisk i przysunąłem się do niego, przylegając ramieniem do jego ramienia. Szliśmy tak wtuleni w siebie wzdłuż plaży. Po drodze zaszliśmy jeszcze do całonocnego sklepu i kupiliśmy duże pudełko lodów, za które Tochi z wielką satysfakcją zapłacił. To było słodkie, że pomimo tego, że miał znacznie mniej pieniędzy niż ja, tak się starał. Zastanawiałem się, czy kiedyś się pogodzi, że w tym związku to ja zarabiam. Z drugiej strony... jak spędzam czas u niego, może mi kupować wszystko... chyba rozumiałem, dlaczego tak uwielbia ciągać mnie do tego lasu.
Chwilę później siedzieliśmy przy stole na tarasie naszego domku, wpatrując się w widok przed nami i rozkoszując się wielkimi porcjami lodów miętowych z czekoladą.
- Wygląda jak kosmos, co? - Zapytał Tochi. Teraz bez żadnych oporów mógł chwycić mnie za dłoń. Spojrzałem na niebo. Światełka odbijały się od wody trochę jak miliard świetlików.
- Muszę ci przyznać rację, że tak - Powiedziałem, znowu zerkając na Tochiego. Miałem wrażenie, że w jego oczach odbija się więcej gwiazd niż w całym oceanie.
- Jakbyśmy byli tutaj tylko we dwóch, co? - Uśmiechnął się, a mi serce nagle zaczęło bić mocniej. Może to przez ten świetny dzień, albo przez to, że w tej koszuli wyglądał tak świetnie, ale nagle odniosłem wrażenie, że wieczór zrobił się nagle bardziej gorący. - Tylko my dwaj w całym kosmosie. Nie byłoby to takie złe, co?
- Pf... głupi jesteś - Prychnąłem, lekko się rumieniąc i odwróciłem głowę w bok. - Naprawdę chciałbyś przez resztę życia byś skazany tylko na mnie?
- Oczywiście, że tak - Znowu uśmiechnął się promiennie, a ja miałem wrażenie, że moje serce się roztapia. Wbiłem wzrok w miskę lodów, bawiąc się nimi, aż zamieniły się w zielonkawą papkę.
- Dziwny jesteś... - Niechętnie poniosłem wzrok, gdy Tochi podniósł się i pochylił nade mną. Zamknąłem tylko oczy, gdy na ustach poczułem delikatny, czuły pocałunek. Gdy odważyłem się otworzyć oczy, zrobiło mi się jeszcze goręcej. Niebo lśniące nad Tochim i odbijające się w jego oczach sprawiło, że momentalnie się zatraciłem. Jęknąłem krótko, gdy pogłębiał pocałunek coraz bardziej i bardziej. Musiałem chwycić się jego koszuli, żeby przypadkiem nie przewrócić się na ziemię. Poczułem się dokładnie jak na diabelskim młynie, tylko teraz Tochi nie musiał w żaden sposób się powstrzymywać. Puścił mnie na sekundę, żeby obejść stół i ponownie wpił się w moje usta, wsuwając do nich język. Zimno lodów kontrastowało się z gorącem, które czułem z taką siłą, że z trudem się powstrzymywałem, żeby nie paść na ziemię i oddać się całkowicie Tochiemu.
Całował mnie kilka minut i już byłem przygotowany na to, że zajdzie dalej, ale wtedy odsunął się ode mnie, puszczając moje usta.
- Kocham cię - Szepnął, ściskając moje dłonie. Przewróciłem tylko oczami.
- Wiem, powtarzasz mi to codziennie.
- I chciałbym powtarzać do końca życia - Nim zrozumiałem co ma na myśli, uklęknął przede mną, wciąż ściskając moje dłonie. - Zajączku...
- Nie! - Zerwałem się z krzesła, nim zdążył dokończyć. - Tochi mówiłem ci już, że nie wyjdę za ciebie. Nie i kropka - Uniosłem głowę i skrzyżowałem ręce na piersi. Byłem pewny, że Tochi będzie chociaż udawał zawód, ale on uśmiechnął się delikatnie, co bardzo mi się nie spodobało. - Co ty planujesz?
Nawet nie podniósł się z kolan. Dalej z szerokim uśmieszkiem klękał, a ja za wszelką cenę nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że wygląda teraz naprawdę przystojnie.
- Mogę dokończyć? - Zapytał spokojnie. Niechętnie kiwnąłem głową. Wiedziałem, że prawie na pewno mi się to nie spodoba, ale byłem ciekawy, co takiego wymyślił tym razem. - Zajączku, nigdy nie chciałem umawiać się z facetem, nigdy nawet o tym nie myślałem. A jednak, gdy zobaczyłem cię związanego w lesie, serce zabiło mi jak nigdy wcześniej, a z każdą spędzoną z tobą chwilą coraz bardziej i bardziej byłem przekonany, że zakochuję się w tobie po uszy. I dalej z każdym dniem kocham cię coraz bardziej - Byłem zły. Nienawidziłem, gdy mi się oświadczał. A jednak, gdy zaczął mówić to... cokolwiek to miało być w końcu, robiłem się coraz bardziej rozczulony. Jednocześnie coraz bardziej sceptyczny, bo nie miąłem pojęcia, do czego on zmierza. - Dlatego chciałbym cię zapytać, czy zechcesz przyjeżdżać tutaj ze mną rok w rok, dokładnie w to miejsce, żebym mógł ci się oświadczać, aż w końcu przyjmiesz moje oświadczyny, albo śmierć nas nie rozłączy? - Uśmiechnął się czule, a ja przez kilka sekund nawet nie byłem w stanie wykrztusić z siebie słowa.
- Co? - Zapytałem w końcu. Byłem tak zaskoczony, że tylko to zechciało wydostać się z moich ust. Pytanie, czy wyznanie Tochiego było tak chaotyczne chore i bezsensu, że potrzebowałem chwili, żeby zrozumieć, o co właściwie mnie pyta. To był najbardziej idiotyczny sposób na zaręczyny o jakim kiedykolwiek słyszałem. Nawet gdybyśmy się z jakiegoś powodu rozstali, ciążyłaby na nas obietnica powrotu tutaj. To było dużo gorsze od zaręczyn.
- Chciałbym przyjeżdżać tutaj z tobą i co rok próbować ci się oświadczać, aż się nie zgodzisz. A to na przypieczętowanie obietnicy - Byłem zaskoczony jeszcze bardziej, gdy z kieszeni wyjął... małe pudełeczko. Wpatrywałem się w niego z jeszcze większym zaskoczeniem, gdy je otworzył, a w środku znajdował się... pierścionek. Myślałem, że już nie zaskoczy mnie bardziej. Pierścień był prosty i gładki, bez jakiegokolwiek kamienia, czy dodatku, na całe szczęście. Dopiero gdy się przyjrzałem, na złocie dostrzegłem ledwo widoczny wygrawerowany napis ,,Tochi ♥". Z zaskoczenia dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak bardzo jestem czerwony.
- Pytasz naprawdę? - Zapytałem w końcu. - Wiesz, że jeżeli kiedykolwiek zerwiemy i tak będziemy musieli tu przyjeżdżać?
- To będzie genialna okazja, żebyśmy do siebie wrócili. A ja jestem przekonany, że chcę być z tobą do końca życia. A nawet jeżeli miałoby to być te kilka dni w roku, będę najszczęśliwszą osobą na świecie.
Westchnąłem ciężko. Ten kretyn... naprawdę myślał, że zgodzę się na coś tak absurdalnego i głupiego? Przecież to było dokładnie to samo co zaręczyny, tylko... bez zaręczyn.
- Tochi... jesteś najbardziej irytującą, nieznośną i perwersyjną osobą, jaką znam... bez przerwy mnie molestujesz i co chwila mi się oświadczasz, chociaż znamy się naprawdę krótko. Naprawdę myślisz, że... - Zamilkłem. Jak film przed oczami przetoczyły mi się wszystkie wspomnienia. Znalezienie w lesie, potem pierwszą noc u niego, jak uratował mnie przed samobójstwem, wspólną noc, te wszystkie chwile, gdy mogłem liczyć tylko na niego, każdą spędzoną noc, każdy pocałunek... wszystkie uczucia jakie czułem przez cały nasz związek, uderzyły we mnie jak fala. Wiedziałem, że go cholernie kocham i że chcę być z nim do końca życia, ale... ale...
- Zajączku? - Tochi gwałtownie przestał się uśmiechać, a na jego twarzy pojawiło się lekkie zaniepokojenie, gdy w moich oczach zaczęły kręcić się łzy. - Coś się...
- Tak... - Niemal jęknąłem, przerywając mu w pół słowa.
- Co? - Teraz to on wydawał się kompletnie nie rozumieć.
- Tak, ty cholerny idioto! - Krzyknąłem przez łzy. - Kocham cię i własnie powiedziałem ci ,,tak"! Czego jeszcze ode mnie oczekujesz?!
Nie mam pojęcia co się ze mną działo, ale nie mogłem przestać płakać. Po prostu stałem tam, na tym cholernym tarasie, a miliardy gwiazd wokół mnie wydawały się mnie wręcz przytłaczać. Dokładnie tak jak świadomość, że przede mną klęczy osoba, którą kocham nad życie i nawet jeżeli nie jestem w stanie jeszcze stanąć z nim przed ołtarzem, chcę być z nim. Chcę, żeby był mój i nikogo innego. Wytarłem szybko oczy, ale łzy dalej spływały po moich policzkach. Ciepłe ramiona, które nagle mnie objęły, bynajmniej mi nie pomogły się uspokoić. Dopiero namiętny pocałunek złożony na moich ustach pomógł mi powstrzymać łzy. Tochi ścisnął moją dłoń, a chwilę potem na serdecznym palcu poczułem przyjemny chłód złota.
- Kocham cię - Szepnął, w końcu uwalniając moje usta. Uśmiechał się delikatnie, czym jeszcze bardziej niszczył mój spokój. - Najbardziej na świecie.
Zamknąłem oczy, gdy ponownie mnie pocałował. Oplotłem ramionami jego szyję, oddając pocałunek. Wciąż miałem na policzkach ślady łez, ale już udało mi się uspokoić. Ostrożnie odsunąłem się od Tochiego, uwalniając się od jego pocałunku. Wytarł resztki łez z mojej twarzy i przytulił mnie do siebie.
- Nie mów mi tylko, że to to dzisiaj kupowałeś... - Zapytałem, korzystając z okazji, żeby chociaż trochę się uspokoić. Tochi tylko mocniej mnie przytulił.
- Nie, kupiłem pierścionek już jakiś czas temu z myślą o naszym wyjeździe.
- Jesteś niereformowalny... - Uśmiechnąłem się mimowolnie, mojego stanu.
- Wiem, ale to przez to, że cię kocham - Puścił mnie w końcu i uśmiechnął się czule. Patrzyłem na niego, wciąż roztrzęsiony, wciąż się trzęsąc i uśmiechając się jak debil i widziałem faceta, którego kocham. Przytulił mnie raz jeszcze i posadził na krześle. Czułem się okropnie. Okropnie i wspaniale jednocześnie. Nie spodziewałem się, że moje zaręczyny... nawet jeżeli nie będą zaręczynami, będą wyglądać w ten sposób. Na filmach wyglądało to o wiele lepiej. Nawet nie wiedziałem jak się teraz zachować... mimowolnie spojrzałem na złoty pierścionek na moim palcu. To było szalone...
Nagle Tochi wcisnął mi w ręce małą torebkę, którą wyciągnął z plecaka.
- Chciałbym, żebyś to założył - Powiedział z lekkim uśmiechem i położył obie dłonie na moich ramionach. Byłem tak zaskoczony kolejną już tego dnia niespodzianką, że niemal natychmiast zerknąłem do torebki. kolejny tego dnia przeżyłem szok. Bardzo powoli wyciągnąłem czarne, lateksowe i niesamowicie kuse spodenki, przez chwilę przyglądając się im z całkowitym niedowierzaniem. Drugą czarną, lśniącą rzecz zignorowałem. Nawet nie wiem, czy bym zniósł kolejną niespodziankę.
- Chyba kpisz - Powiedziałem lodowato, wstałem z krzesła i wcisnąłem torebkę Tochiemu, który w przeciwieństwie do mnie wydawał się rozbawiony. - Nie ma najmniejszej szansy, żebym założył coś takiego. Nie masz nawet co śnić.
- Nawet na naszą noc poślubną? - Zapytał z szerokim uśmiechem. Myślałem, że on chociaż trochę przejmie się nastrojem, ale nie miałem za bardzo na co liczyć.
- Nie nazywaj tego nocą poślubną! - Wybuchłem, jeszcze bardziej się rumieniąc. - To nie jest noc poślubna! I nie założę tego!
- A nie zakładaliśmy się dzisiaj o coś? - Uśmiechnął się promiennie, przechylając nieco głowę i przymykając oczy. Otworzyłem usta, żeby już zaprotestować, ale gdy zdałem sobie sprawę, że ma całkowitą rację, zamarłem całkowicie.
- Agh... al... ale... - Wydukałem, zalewając się rumieńcem. Tochi tylko ponownie wręczył mi reklamówkę z przeuroczym uśmiechem. - To nie fair.
- Umowa była jasna, sam się na to zgodziłeś.
- Ale... kazać mi nosić coś takiego... - Wydukałem niezadowolony. Spodziewałem się, że Tochi wymyśli coś okropnego, ale... nie aż tak.
- W końcu to nasza podróż poślubna...
- N-nie nazywaj tak tego! - Spojrzałem z nienawiścią na reklamówkę. Naprawdę nie chciałem tego nosić. Co mnie podkusiło, żeby się zgadzać na ten poroniony zakład? - Gh... nie chcę tego robić...
- Obietnica to obietnica - Powiedział z widoczną satysfakcją. Miałem ochotę wepchnąć mu tą torbę do gardła, najlepiej razem z pierścionkiem.
- Jak ja cholernie cię nienawidzę... - Powiedziałem niechętnie. Tochi tylko ponownie się uśmiechnął i odprowadził mnie wzrokiem, gdy ruszyłem niechętnie do łazienki, ściskając w dłoniach torebkę. By okazać niezadowolenie, trzasnąłem jeszcze drzwiami, co z pewnością nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia. Nałożenie tego to było jedno z traumatyczniejszych przeżyć w moim życiu. Spodenki, które miałem nosić właściwie przypominały bardziej lateksowe majtki, ledwo zasłaniające moje pośladki. Nie dość, że były okropne i niewygodne, to jeszcze miały z boku jakiś dziwny zamek, ewidentnie tylko po to, żeby łatwiej było je ze mnie zrzucić. Z trudem zmusiłem się, by sięgnąć znowu do torby. Drugą ,,niespodzianką" był jakiś top czy coś w tym rodzaju, również z lateksu. Właściwie był to lateksowy pasek, zapinany prawdopodobnie na wysokości piersi. Miałem dziwne wrażenie, że akurat to powinny nosić kobiety, ale skoro już założyłem coś tak okropnego, to chyba bez różnicy, dla kogo było skierowane.
Stanąłem przy drzwiach, praktycznie nagi, wyłącznie w tym dziwnym stroju. Nie mogłem się przemóc, żeby wyjść. Zarzuciłem koszulę na ramiona, żeby się przemóc, ale nie pomogło mi to ani trochę. W końcu drzwi same się otworzyły, a w nich stanął Tochi. Spuściłem wzrok, żeby nie widzieć jego uśmiechu... ani tego, jak na mnie patrzy.
- Ostatni raz się z tobą zakładam... - Mruknąłem niezadowolony. Tochi przez chwilę milczał, co naprawdę bardzo mi się nie podobało.
- Cholera, ale ty jesteś śliczny - Powiedział w końcu. Dalej nie podniosłem głowy, dlatego nie wiedziałem czym była opaska, którą włożył na moją głowę.
- Nie nazywaj mnie tak... - Mruknąłem niezadowolony. Tochi przez chwilę milczał, dokładnie mi się przyglądając, aż w końcu znowu mnie pocałował. Zamknąłem oczy.
Gwałtownie szarpnięcie wytrąciło mnie z równowagi, a po chwili leżałem już na dwuosobowym łóżku, na którym spaliśmy. Podniosłem się na łokciach i odruchowo sięgnąłem do opaski na głowie. Nie mogłem uwierzyć, gdy pod palcami poczułem miękki, puchowy materiał.
- Żartujesz... - Wydukałem. - Nie mów, że założyłeś mi królicze uszy...
- A co w tym złego? - Tochi uśmiechnął się, uklęknął na łóżku i pochylił się nade mną. Utrzymywał się tuż przed moją twarzą, dlatego musiałem zwalczyć chęć całkowitego położenia się na łóżku, byleby się od niego odsunąć. - Jesteś moim kochanym zajączkiem. A królicze uszy idealnie dopełniają twój strój. Teraz doskonale odzwierciedlają twój charakter - Błysnął szerokim uśmiechem.
- Haaa... niby w jakim stopniu ten idiotyczny strój odwzorowuje mój charakter?! To w ogóle nie odwzorowuje mojego charakteru!
- Jak to nie? Jesteś uroczy i słodki, od razu przykuwasz wzrok, ale jak się ciebie lepiej pozna... - Oparł dłonie na moich ramionach, zsuwając z nich koszulę i pozostawiając mnie prawie wyłącznie w tym okropnym stroju. Zsunął dłonie powoli w dół, po mojej gołej skórze. Wzdrygnąłem się, czując na niej przyjemne dreszcze. - Jesteś agresywny, stanowczy i pyskaty... stąd ten gorący strój - Szepnął do mojego ucha i lekko je przygryzł. Jęknąłem krótko. Nagle zrobiło mi się znacznie goręcej. Ręce coraz bardziej mi drżały, gdy Tochi zaczął całować i lizać moją szyję. Próbowałem się utrzymać, ale w końcu niemal całkowicie straciłem w nich władzę i padłem ciężko na materac. Nad sobą usłyszałem rozbawione prychnięcie, nim zaczął znowu pieścić moją skórę. Jęknąłem i odchyliłem odchyliłem głowę, pozwalając mu na bawienie się moim ciałem.
- Wyglądasz teraz tak seksownie... - Szepnął cicho, a ja miałem wrażenie, że moje ciało coraz bardziej i bardziej odmawia mi posłuszeństwa. Jęknąłem, gdy zaczął zjeżdżać ustami coraz niżej i niżej. Nagle miałem wrażenie, że lateksowa opaska bardzo nieprzyjemnie mnie drażni. jak zresztą spodenki, które w tej chwili były dużo za małe.
- Tochi... - Szepnąłem, poruszając się niepewnie pod jego ciałem. Ścisnąłem prześcieradło, gdy  zaczął dotykać mojego penisa przez materiał. Cholera, czy tutaj od początku było tak gorąco, czy to jego wina?
Ściągnął niewygodny lateksowy pasek i przyssał się do moich sutków, jednocześnie kolanem drażniąc materiał między moimi nogami i pobudzając mnie jeszcze bardziej. Jęknąłem jego imię, w tej chwili niemal płonąc z pożądania, które potęgowało się jeszcze bardziej im dłużej Tochi się mną bawił. Odważyłem się spojrzeć na niego. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, dostrzegłem w jego oczach tą wilczą żądzę. Nawet gdybym miał jeszcze jakąkolwiek szansę na asertywność, nie miałbym za bardzo szansy mu się przeciwstawić. Otworzyłem usta, ale szybko zostały mi zatkane namiętnym pocałunkiem. Jedną ręką zaczął rozpinać swoją koszulę, by zaraz potem dobrać się do moich bokserek. Odrzucił je gdzieś na bok, wpijając się w moje usta. Jęknąłem niezadowolony, gdy leżałem pod nim całkowicie nagi. Chciałem się zakryć koszulą, ale Tochi chwycił moje dłonie i przygniótł je do materaca, całując mnie coraz namiętniej. W końcu uwolnił jedną moją rękę, za chwilę wylewając zimną maź między moje nogi. Jęknąłem, gdy zaczął wsuwać we mnie palce, ostrożnie mnie rozciągając. Jęczałem coraz głośniej, wijąc się na łóżku i ściskając prześcieradło.
- Powiedz to... - Szepnął Tochi, poruszając we mnie palcami i przygryzł moje ucho, zaraz zjeżdżając językiem do mojej szyi.
- C-co...
- Wiesz co - Wyciągnął ze mnie palce i rozchylił kolana, by mógł usiąść wygodnie między nimi. Na wewnętrznej części ud czułem jego gorącą skórę. Nagle pierścionek na moim palcu zaczął nieznośnie palić. Tochi wydawał się to poczuć, bo chwycił moją dłoń i delikatnie pocałował jej wnętrze. Językiem przejechał po moim palcu w pewien perwersyjny sposób. - Powiedz to.
Zaczął delikatnie na mnie napierać, ale nie wchodził we mnie, drażniąc się ze mną. Byłem tak rozpalony, że nie mogłem tego znieść dłużej.
- Kocham cię... - Szepnąłem, poruszając się niepewnie. Tochi uśmiechnął się tym swoim wilczym uśmiechem i wszedł we mnie delikatnie. Jęknąłem, odrzuciłem głowę do tyłu i jeszcze mocniej ścisnąłem prześcieradło wolną ręką. Tochi splótł swoją dłoń z moją, poruszając się we mnie miarowo, coraz szybciej i szybciej.
- Tochi... - Jęknąłem, poruszając się w górę i w dół na łóżku. - Tochi...
- Kocham cię - Szepnął, przygniatając moją rękę z pierścionkiem do łóżka. Nigdy wcześniej nie zdałem sobie sprawy z tego, z jaką pewnością za każdym razem wypowiadał te słowa. Jakby niczego na świecie nie był tak pewien jak tych dwóch, pięknych słów. - Kocham nad życie, mój kochany, cudny, jedyny, wspaniały zajączku...
- Kocham cię... - Jęknąłem, czerwieniąc się jeszcze bardziej od powiedzenia tych słów.
- Wiem... już na zawsze będziesz mój... - Szepnął, a ja już byłem przekonany, że to prawda.
- Tak...

5 komentarzy:

  1. Takie zakończenie mi się podoba.😉 Świetny rozdział jesteś badka

    OdpowiedzUsuń
  2. No cuuudne było.Dziękuję:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli to rzeczywiście było zakończenie? Całkiem ładne. Będziesz teraz wrzucać coś innego czy przerwa?
    Weny Z. U.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedługo zacznę kolejną serię, na którą głosowaliście w ankiecie, ale nie wiem czy zacznę w ten najbliższy weekend, bo prawdopodobnie będę w rozjazdach. Na pewno będę informować o tym na moim fp
      https://www.facebook.com/HistorieYaoi/?fref=ts

      Usuń
  4. Hej,
    dzień wspaniały i jeszcze wesołe miasteczko, nie zakładać sie, och Tochi się oświadczył ponownie, a Usagi słodko w końcu powiedział tak...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń