piątek, 8 października 2021

Wielki powrót! I rozdział pierwszy.

 Wielki powrót!

Kolejny? Ale czy na pewno? Miałam wrócić z gotową książką dla was, którą pisałam w trakcie mojej nieobecności. Od dłuższego czasu próbuję ją wydać, ale jest to bardzo trudne. 

Dlaczego?

Osobiście podejrzewam, że to dlatego, że ten tekst jest zbyt długi. To prawie 600 stron A4, jak na debiut wydawniczy jest to bardzo dużo. 

A może po prostu "mój kochany android" jest kiepską książką? 

Cóż... moim zdaniem nie. Ale to tylko moje subiektywne zdanie. A wy macie okazję teraz to ocenić! :D Bo postanowiłam zacząć wrzucać tę książkę na bloga! ^^ (Myślę też o wattpadzie - gdzie teraz się wrzuca swoje teksty? xd)


Może w przyszłości jeszcze uda mi się to wydać, ale na razie podzielę się z wami pierwszymi 100-200 stronami. Możecie więc się szykować na przynajmniej 20-40 rozdziałów niezwykłej opowieści o aseksualnym pisarzu, który powoli odkrywa swoje uczucia względem robota, równie zagubionego w seksualnym świecie. 

A co dalej? Cóż... zobaczymy. Kto wie, może do uda mi się skontaktować w międzyczasie z wydawnictwem? Albo odłożę trochę gotówki i odłożę na self-publishing? W każdym razie, trzymajcie za mnie kciuki! ^^


Tymczasem, nieco niepewna i trochę przesadnie podekscytowana, chciałabym wam przedstawić "Mojego kochanego androida", nad którym pracowałam ostatnie kilka lat. Mam nadzieję, że wam się spodoba!



Trzymałem go za rękę. Jego dłoń była gorąca, niemalże jak wspomnienie naszego pierwszego wspólnego lata. Wtedy myślałem, że to będzie krótka, chwilowa znajomość. Za bardzo się bałem, by chociażby pomyśleć, że miedzy nami może być coś więcej. Nie wierzyłem, że jeszcze kiedyś będę potrafił komukolwiek zaufać. Dopiero teraz, po tylu latach, w końcu byłem tego pewny. Że ten facet jest mi przeznaczony.

            – Powiedz mi... – zaczął, patrząc mi w oczy. Wiedział, że nie umiałbym uciec, gdy świdrował mnie tym swoim błękitnym, porażającym spojrzeniem. – Czy zostaniesz ze mną? Już na zawsze? Zaopiekuję się tobą. I nikt cię nie skrzywdzi.

Serce zabiło mi mocniej. Wyrywało się do niego tak samo, jak całe moje ciało.

            – Po tym wszystkim, przez co razem przeszliśmy? Jak mógłbym odpowiedzieć inaczej?

Rozpromieniłem się, ściskając mocniej jego dłonie. Zrobił krok do przodu i pochylił się. Zamknąłem oczy. Poczułem otaczający mnie zapach drogich perfum, a na ustach słodki, gorący pocałunek.

            I wcale nie chciałem, żeby trwał wiecznie. Chyba pierwszy raz, od kiedy zgodziłem się, by mnie pocałował. A wszystko dlatego, że teraz wiedziałem, że przed nami całe życie. I jeszcze wiele, wiele pocałunków.

            Na horyzoncie zachodziło słońce. Pierwsze w naszym nowym, wspólnym domu i pierwsze na naszej wspólnej drodze życia.

 

            Zapisałem plik i przetarłem zmęczone oczy. Zegarek w laptopie wskazywał czwartą po południu. Do deadline'u miałem jeszcze tydzień, ale ulżyło mi, że wyrobiłem się przed czasem. Miałem teraz kilka dni, by przeczytać całość i upewnić się, że wszystko brzmi sensownie.

            Oparłem się o krzesło i przymknąłem oczy. Powróciło znajome uczucie, zaciskające się na sercu i powodujące nieprzyjemny dyskomfort. Pojawiało się zawsze, ilekroć pozwalałem sobie na cień satysfakcji z ukończenia książki. A co, jeżeli to się nie sprzeda? Może tym razem przesadziłem z ilością słodyczy? A może powinienem zrobić to trochę ostrzejsze? Z kolei gdybym spróbował dać tam więcej seksu, albo nawet lekkie BDSM, zastanawiałbym się, czy tego nie jest za dużo. Byłem w pułapce. Pisarskiej pułapce, gdzie każdy krok prowadził mnie w przepaść niekompetencji.

            Osunąłem się pod biurko, na szarą, miękką wykładzinę. Przylgnąłem do niej twarzą i nagle cały świat sprowadził się do kawałka podłogi i fragmentu ściany. Rozmyślałem, jednocześnie czując, jak moja psychika tonie, pozwalając demonom dotrzeć do mojego umysłu i udowodnić mi, że nie nadaję się na pisarza. Rozmyślałem, wpatrzony w jasną farbę. Aktualnie nawet ona wydawała mi się ciekawsza niż patrzenie na laptop.

            W całym domu pracownia była jednocześnie moim ulubionym i najbardziej znienawidzonym pomieszczeniem, w zależności od tego, jaką miałem wenę. Potrafiłem siedzieć w niej całymi tygodniami, wychodząc tylko po to, by spełniać najbardziej podstawowe potrzeby biologiczne, a później czuć mdłości od samego mijania drzwi do niej.

            Podniosłem się na łokciu i na oślep zacząłem przejeżdżać ręką po biurku. Chwyciłem leżący tam telefon i zabrałem go ze sobą na ziemię. Wybrałem pierwszy kontakt na liście, podpisany „Alex”. Nacisnąłem zieloną słuchawkę i czekałem, licząc impulsy.

            – Wiesz, Leo, że jesteś jedynym pisarzem, który sam do mnie dzwoni? Wszystkich innych to ja muszę ścigać. – Jego głos był łagodny i spokojny. Wyobraziłem sobie, jak odbiera telefon, siedząc między stertami papierów, czy czymkolwiek zajmowali się redaktorzy.

            – Cześć, Alex...

            – Nie, nie, nie, nie – jęknął nagle głos w słuchawce, robiąc się nagle dużo bardziej skupiony – Nie rób mi tego, nie mów mi, że znowu masz kryzys twórczy. Ja wszystko rozumiem, ale deadline masz za tydzień i...

            – Skończyłem pisać. – W słuchawce najpierw rozległa się cisza, a potem wyraźne westchnienie ulgi.

            – Błagam, nie strasz mnie tak więcej. Co się stało?

            – Nie czuję, żeby to było to. Mam wrażenie, że to jest...

            – Do bani?

            Pokiwałem głową, świadomy, że Alex tego nawet nie zobaczy. Wiedziałem jednak, że to poczuje. A kolejne westchnienie po drugiej strony słuchawki wydawało się to potwierdzać.

            – Leo, mówisz tak o każdym twoim tekście. Czytałem całość, oprócz kilku ostatnich rozdziałów, i wszystko jest super. To jest bardzo dobre.

            – Ale jeżeli nie jest..?

            – Leo, błagam, nie osłabiaj mnie. Nie teraz, nie tydzień przed zabraniem tekstu do redakcji. Słuchaj, większość twoich książek to hity, ta też będzie. Nie masz się czym martwić.

            – Nie potrafię wiernie okazać emocji. Wszystko jest takie płytkie i niedopracowane. Nie czuję chemii między głównymi bohaterami i...

            – Wiesz, czego ci brakuje? Tak naprawdę? Wyjścia z domu. Spotkaj się ze znajomymi, znajdź sobie chłopaka.

            – Ha? Skąd niby pomysł, że jestem gejem?

Zmarszczyłem brwi, patrząc z wyrzutem w spód biurka, jakby to tam stał redaktor. Czekałem, a między nami zapadła dziwna, nieprzyjemna cisza.

            – A nie jesteś? – zapytał w końcu. W jego głosie dało się słyszeć wyraźną konsternację. Ten fakt tak mnie zszokował, że nawet nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć.

            – Nie, oczywiście, że nie.

            Ponownie cisza, tym razem trochę dłuższa. Potrafiłem sobie wyobrazić, jak Alex gorączkowo szuka odpowiednich słów, by wybrnąć z niezręcznej sytuacji. Mimo ewidentnego zaskoczenia, gdy się odezwał, jego głos był opanowany.

            – Wybacz, mój błąd. Jakoś uznałem, że skoro piszesz gejowskie romanse, to... no wiesz.

            Powinienem się oburzyć za tę sugestię. Niby dlaczego boys love miałoby być domeną kobiet i gejów? Nie miałem jednak energii na to, żeby się irytować.

            – Tak szczerze to nawet nie wiem, czy jestem hetero. – Patrzyłem beznamiętnie na spód biurka, krzesła i kawałek białego sufitu, którego nie zasłaniały. Wszystko to wydawało się takie... puste. Mimo tego, że wiedziałem, że z drugiej strony mam mój typowy bałagan. – Znaczy... Nie podobają mi się faceci. Chociaż oczywiście mogę stwierdzić, że są przystojni. Tak samo, jak dziewczyny. Ale nie czuję tego „czegoś”. Nie potrafię sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek czułem. Mam wrażenie, że ludzie byli dla mnie od zawsze niewidzialni. Może po prostu jestem aseksualny? Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek byłem zakochany. Może nie potrafię kochać? I dlatego wyżywam się na książkach, które piszę? Bo tak naprawdę nikt mnie nie chce, więc tworzę alternatywne rzeczywistości, gdzie ktoś taki jak ja ma szansę na miłość?

            W pierwszej chwili odpowiedziała mi całkowita apatia, nieco zagłuszona, przez przyspieszone bicie serca. Nawet jeżeli bardziej je czułem, niż faktycznie słyszałem.

            – Zapisałeś się do terapeuty, jak ci mówiłem?

            – Myślałem, że mówiłeś, że mam pisać do ciebie, jak będę potrzebować pomocy.

            – Nie. – Westchnął ciężko. – Powiedziałem, że ja nie będę twoim terapeutą, ale możesz do mnie dzwonić, jak będziesz potrzebować pomocy. – Znowu zamilkł, zbierając myśli. – Chcesz teraz pogadać o twojej orientacji?

            Potrzebowałem chwili, żeby się zastanowić. Czy powinienem powiedzieć coś więcej? Wszystko co czułem, już zostało powiedziane. Brak odpowiedzi Alex zrozumiał idealnie.

            – Może daj sobie chwilę, by się z tym uporać. Orientacji nie stwierdza się na podstawie jednego dnia. Jeżeli będziesz chciał o tym porozmawiać, możesz na mnie liczyć. Chociaż nie powiem, żebym się na tym jakkolwiek znał.

            – Będę o tym pamiętał.

            – I nie przejmuj się książką, to tylko chwilowe załamanie. Wyślij mi ostatnie kilka rozdziałów, powiem ci, czy są dobre i ewentualnie co poprawić. Ale jestem pewny, że to będzie kolejny hit. Nie stresuj się i postaraj o tym nie myśleć. A zanim zabierzesz się za kolejny tekst, zrób sobie trochę przerwy. Skoro nie randka, to może spotkaj się ze znajomymi?

            – Wszyscy moi znajomi mają kogoś. Żyjemy w świecie, w którym twój status społeczny określa to, czy i z kim się umawiasz. Masz dziewczynę? Jesteś super. Nie masz? Jesteś smutnym nerdem, który nie radzi sobie nawet w towarzystwie innych nerdów.

            – Leo?

            – Tak?

            – Znajdź sobie kogoś. Albo idź do terapeuty. Spotkaj się z przyjaciółmi, idź na imprezę, wyluzuj się przy alkoholu, ale na litość boską, pozwól mi pracować.

            – Przepraszam.

            – Po prostu... po prostu przestań się nad sobą użalać. I odpocznij trochę. Czekam na twój tekst. Trzymaj się.

            Rozłączył się, pozostawiając mnie jeszcze bardziej samego. Odłożyłem telefon na bok i skuliłem się na miękkiej wykładzinie. Czułem taką przeraźliwą pustkę. Jakbym wraz ze skończeniem książki, stracił kawałek serca, które wypełniała. Została po niej pusta, smutna dziura biednego, samotnego pisarza.

            Alex miał rację. Musiałem wyjść z domu. Zawsze, gdy za bardzo pogrążałem się w pracy, łapałem doła. Byłem tego doskonale świadomy, ale wcale nie pomagało mi to wyjść z bagna, w którym wydawałem się tonąć. Jak miałem się oderwać? Kochałem pisać. Nawet wtedy, gdy tego nienawidziłem.

            Od tygodnia chciałem umówić się z Kennym, ale ledwo odpisywał na moje wiadomości i zbywał mnie krótkim: „nie teraz, może później, jestem zarobiony” czy „kocham cię, Leo, ale nie mam dla ciebie czasu”. W ostatnim okresie dał radę tylko napisać, że jest zajęty, bo codziennie się spotyka ze swoją dziewczyną.

            Zabolało. Chociaż nie byłem pewny, czy mam prawo czuć się zraniony. Czy nie powinienem po prostu zaakceptować, że w tym świecie nawet po dziesięciu latach będę w jego hierarchii niżej, niż każda dziewczyna, którą obdarzy uczuciem? Nie potrafiłem tego zrozumieć, nigdy nie byłem w stanie. Wiedziałem, że nawet gdybym kogoś poznał, nie postawiłbym go nigdy nad Kennym. Nigdy. A ja czułem, że idę w odstawkę zawsze, gdy poznawał kogoś nowego. Chciałem z nim o tym porozmawiać, ale nie mogłem. Pewnie by mnie chciał przekonać, że nasza przyjaźń się dla niego liczy, a ja musiałbym się uśmiechnąć i udawać, że mu wierzę, chociaż potem znowu zamilknie i nie będzie miał ze mną kontaktu całe tygodnie.

            Może to faktycznie ja byłem zepsuty? Zagubiony w seksualnym świecie, szukający po prostu kogoś, kto będzie obok. Bez obietnic, bez związków, bez niczego. Przyjaciela, który będzie dla mnie. Ale moi przyjaciele zawsze wybierali miłość, a ja chyba nie potrafiłem się zakochać.

            Zastanawiałem nad tym, co powiedziałem Alexowi. Ta myśl towarzyszyła mi od dłuższego czasu, ale dopiero, gdy wypowiedziałem ją na głos, wydawała się nabrać znaczenia. Jakbym wcześniej spychał ją na dno podświadomości, a dopiero teraz ją wydobył. Jak przy użyciu magicznego zaklęcia.

            Wywlokłem się spod biurka i wróciłem na krzesło. Poczułem się przytłoczony. Laptop wydawał się moim więzieniem. Jasne meble w klimacie podróży i kawowe ściany były ładne, gdy je kupowałem, ale w tej chwili wydawały mi się za bardzo... znajome. Zbyt dużo czasu spędziłem w pokoju, wychodząc z niego tylko do kuchni albo łazienki. Ewentualnie przedpokoju, by odebrać pizzę czy kurczaka. Alex chyba miał rację. Musiałem stąd wyjść. Musiałem spędzić trochę czasu z ludźmi.

            Spojrzałem raz jeszcze na tekst. Cóż za ironia losu, że pisarz tworzący opowiadania BL, pełne pasji i miłości, nie potrafił zbliżyć się ani do dziewczyny, ani do chłopaka. Zaśmiałbym się gorzko, gdybym nie był tak zdołowany.

            Fani mówili, że moje książki były „namiętne, urocze i prawdziwe”. To było słodkie, chociaż miałem wątpliwości, czy nie oceniają moich tekstów tylko przez pryzmat wątków między mężczyznami, drastycznie obniżając tym samym swoje oczekiwania. Niektórzy kochali moje książki. Trochę im tego zazdrościłem.

Czasami się zastanawiałem, czy mam prawo pisać o miłości, jeżeli dla mnie to było puste słowo otoczone tysiącem górnolotnych frazesów. Wyobrażałem sobie romantyczne spacery, oglądanie zachodów słońca, wspólne pikniki i randki, ale sam nigdy nie byłem ich częścią. Bardziej czujnym obserwatorem stalkującym biedną, homoseksualną parę, by przełożyć ją na karty moich powieści. A może po prostu nie nadawałem się do tego świata? Umiałem go opisywać, ale nie umiałem w nim żyć?

            Pokręciłem głową. Znowu za bardzo dałem się porwać myślom. Naprawdę musiałem się od tego uwolnić. Nim jednak to zrobiłem, sprawdziłem tekst jeszcze kilka razy, za każdym zmieniając niektóre zdania, coś kasując, coś dodając. Gdy zdałem sobie sprawę, że znowu wpadam w wir nieustannego poprawiania tekstu, który nie jest zły, zapisałem plik i go zamknąłem, nim w oczy rzuciło mi się kolejne zdanie, które mogłoby być lepsze.

            Odpaliłem pocztę i wybrałem kontakt podpisany „edytor”. Załączyłem plik z ostatnimi rozdziałami i chwilę wpatrywałem się w puste miejsce na wiadomość. W końcu zacząłem pisać.

            „Cześć, Alex,

            Przepraszam za ten dzisiejszy telefon. Fakt, trochę przesadziłem. Stwierdziłem, że spotkam się ze znajomymi, o ile znajdą dla mnie czas. No i chcę zacząć się trochę socjalizować. Obiecuję, że zrobię to, nim zacznę pisać cokolwiek nowego.

            A tymczasem masz tu ostatnie rozdziały. Nie jestem co do nich całkowicie pewny, zakończenie może być trochę przesłodzone, ale w razie czego mogę je skrócić. Na przykład już bez opisu zachodzącego słońca. Powiedz, co o tym myślisz, mogę to jeszcze poprawić, przed deadline'em. A ja postaram się pożyć, nim znowu zatonę w pracy.

            Czekam na odpowiedź.

            Leo”

 

            Zamknąłem oczy. Nie patrzyłem na laptop, gdy klikałem „wyślij” i jeszcze kilka sekund potem. Dopiero po czasie je otworzyłem. Nad odebranymi mailami pojawił się kadr z informacją o wysłanej wiadomości.

Odetchnąłem z ulgą. Cokolwiek miało się nie stać potem, miałem to już za sobą. Osunąłem się ciężko na krześle i rozmasowałem obolałe ramiona. Dałem sobie chwilę, nim rzuciłem okiem na skrzynkę pocztową, skoro już się zalogowałem. Większość wiadomości było typowym spamem o jeździe próbnej, darmowych próbkach, promocjach na książki i tak dalej. Parę było od fanów o dziwnych treściach i tytułach w rodzaju: „Kocham cię”, „Sprawdzisz mój tekst?”, czy „Jestem ogromną fanką twoich książek”. Uwielbiałem wszystkie te wiadomości, ale teraz nie miałem siły ich czytać. Szczególnie, że od jakiegoś czasu ta bardziej pesymistyczna część mnie przewidywała, że za niewinnie wyglądającymi tytułami maili kryją się groźby śmierci i wyzwiska za „demoralizowanie młodzieży”, jakie zdarzało mi się otrzymywać.

            Propozycje od wydawnictw też chwilowo zignorowałem. Usunąłem niepotrzebny spam i w oczy rzuciła mi się wiadomość o tytule: „Projekt – prosimy o pilny kontakt”. W adresie, z którego to przysłali, znajdowała się nazwa znanej firmy elektronicznej „neWord”. Kojarzyłem ją z nowatorskich rozwiązań, popularnych telefonów i innowacji, ale nigdy za bardzo się nią nie interesowałem. Spodziewałem się po prostu chamskiej reklamy, ale coś w tym „prosimy o pilny kontakt” zwróciło moją uwagę na tyle, bym powstrzymał się od usunięcia wiadomości. Przy okazji zganiłem siebie za naiwność, że to może być coś więcej.

            Burczenie w brzuchu przypomniało mi, że nadszedł czas obiadu. W każdej innej sytuacji zamówiłbym coś na wynos, ale ukończenie książki sprawiło, że miałem ochotę pobyć trochę z dala od laptopa. Nawet jeżeli tylko w kuchni. Wziąłem telefon i opuściłem pracownię.

W pierwszej chwili słońce prawie mnie oślepiło. Musiałem zasłonić oczy, by uchronić je przed bólem. Już zdążyłem zapomnieć o zasłanianiu rolet, które sprawiały, że nawet w środku dnia było u mnie wyraźnie ciemniej.

            Wyjście z pracowni prowadziło prosto na antresolę. Ta z kolei unosiła się nad głównym pokojem, zajmującym cały parter i będącym połączeniem kuchni, jadalni i salonu. Na piętrze miałem w sumie tylko wejście do sypialni, pracowni i kawałek przestrzeni, gdzie urządziłem sobie bibliotekę. Znajdowała się tuż przy lewej ścianie wypełnionej oknami wychodzącymi na panoramę miasta. W teorii całość powinna wyglądać czysto i jasno, ale wszędzie wciąż walały się pudła, luźne stosy książek i codzienne rzeczy, porzucone w połowie przekładania ich do szafek.

            Zszedłem na dół, do aneksu kuchennego, by przejrzeć, czy mam cokolwiek, z czego się da zrobić obiad. Trochę jedzenia miałem. Całe szczęście, uwięziony w domu, traktowałem wyjścia do sklepu niemal jak rozrywkę czy sport. A w każdym razie sposób na złapanie trochę świeżego powietrza.

Przypomniawszy sobie o tym, otworzyłem okna, wpuszczając do środka ciepły powiew wiatru. Spojrzałem do lodówki. Znalazłem paczkę sera, którego data ważności powoli dobiegała końca, a w szufladzie z przyprawami udało mi się odnaleźć suszone drożdże. Zdecydowałem się przygotować pizzę, jako nagrodę za ciężką pracę.

            Gdy drożdże powoli rosły w piekarniku, wskoczyłem na blat kuchenny, usiadłem na nim po turecku i sięgnąłem po telefon. Wiedziałem, że to kwestia dni, jak nie lepiej, nim znowu wpadnę w wir pracy. Musiałem wykorzystać ten czas, jak radził Alex. Z listy internetowych grup wybrałem tę podpisaną „grupa wypadowa 1”. Nazwa nie była specjalnie kreatywna, ale było to lepsze od podpisu „gówno” obok zdjęcia moich znajomych. Zmiana nazwy nie przypadła wszystkim do gustu, ale finalnie została.

            Leo: Hej, chłopaki, mam teraz trochę wolnego, może jakaś impreza? Dawno się nie widzieliśmy.

            Matt: A od kiedy pisarze pracują? xD

Przewróciłem oczami po przeczytaniu wiadomości. Matt był tak czarujący, jak zawsze, odkąd go znałem.

            Leo: Przynajmniej ja nie siedzę w fotelu, słuchając paplaniny innych ludzi.

            Matt: Praca psychologa to zupełnie coś innego!

            Leo: Pisarza też. Napisałbyś coś kiedyś, to byś zobaczył.

            Matt: Zaproponowałbym ci, żebyś spróbował przeprowadzić terapię, ale z twoim „nienawidzę psychologów”, jakoś sobie tego nie wyobrażam.

            Leo: Nie moja wina, totalnie zasłużyliście sobie na moją antypatię.

            Matt: O kurwa, pan pisarz zna trudne słowa, no brawo. xD

            Leo: To piszesz się na spotkanie?

            Matt: Jasne, bardzo chętnie. Piątek?

            Sprawdziłem szybko w kalendarzu, jaki mamy dzień tygodnia. Całe szczęście na razie miałem kilka miesięcy spokoju od spotkań autorskich. Pewnie przynajmniej do czasu, aż będzie trzeba promować nową książkę. W każdym razie, najbliższy czas miałem raczej wolny.

            Leo: Może być piątek. Jak innym pasuje, to mnie też"

            *Dominic dołączył do chatu*

            Dominic: O, jakaś impreza?

            Matt: Leo wziął wolne od siedzenia przy laptopie. Masz czas w piątek?

            Dominic: Tak, kończę pracę o szóstej, to może ósma? U kogo?

            Rozejrzałem się po mieszkaniu. Chciałem zaprosić tutaj chłopaków, ale niedobrze mi się robiło na myśl, że w ciągu dwóch dni miałbym ogarnąć to wszystko. A tym bardziej nie chciałem spraszać ich do takiego syfu.

            Leo: U mnie odpada. Jeszcze się nie rozpakowałem do końca. Dajcie mi z tydzień, nim zaczniecie do mnie wpadać.

            Matt: Może być u mnie.

            Dominic: No to ustalone. Ktoś jeszcze ma przyjść?

            Matt: Ja biorę swoją dziewczynę, ty możesz wziąć swoją. I może Kenny też? Siódemka to akurat idealnie na małą imprezę.

            Skrzywiłem się przy ostatniej wiadomości. Nie oczekiwałem takiego obrotu spraw. Głupio liczyłem na to, że spotkamy się w trójkę, czy czwórkę, w każdym razie w naszym własnym gronie. Szczególnie, że nigdy nie miałem specjalnej okazji (ani zbyt dużej ochoty) bliżej poznać żadnej z nich, a kojarzyłem je tylko z tego, z kim się umawiały.

            Znowu naszły mnie melancholijne myśli.

            Czy w ogóle miałem prawo oczekiwać od nich, że dalej będziemy po prostu grupą kumpli, a nie całością, w którą wliczały się też ich dziewczyny? Może to było normalne, że w pewnym momencie traktowało się przyjaciół i ich partnerki jako jedność, zamiast pojedynczych jednostek? Chciałem móc się przy nich bawić tak świetnie, jak wtedy, gdy umawialiśmy się tylko z chłopakami, ale jakoś nie umiałem. Czułem się zagubiony i niepotrzebny, nawet jeżeli żaden z przyjaciół z pewnością nie chciałby, żebym się tam czuł.

            Kto wie, może łatwiej by mi się żyło, gdybym sypiał z każdym, zmieniał partnerów i partnerki jak rękawiczki i na każdą imprezę brał inną osobę. Wtedy byłbym pewnie jeszcze podziwiany. A teraz byłem tym, co zawsze jest przyczyną nieparzystej liczby osób na przyjęciu.

            Matt: Hej, Leo, napisz do Kennego, czy ma czas w piątek, bo pewnie zanim wejdzie na chat, to zdążymy urządzić przyjęcie gwiazdkowe. xD

            Leo: Jasne, zaraz do niego napiszę. Ostatnio jest dość zajęty, ale może da radę wpaść.

            Matt: To ekstra, widzimy się w piątek. Na razie.

            Poświęciłem chwilę na sprawdzenie innych wiadomości i powiadomień na stronach, gdzie byłem zalogowany i spojrzałem na drożdże. Ładnie urosły, piana już prawie zaczęła się wylewać z kubka. Włączyłem jedną ze składanek proponowanych mi przez YouTube'a i zacząłem ugniatać ciasto.

            Pogrążając się w myślach, nie mogłem pozbyć się nieprzyjemnego uczucia. Dlaczego byłem taki... taki... taki inny? To wcale nie tak, że chciałem być sam. Bardziej chciałem, żeby wszyscy inni też byli sami. Wtedy spędzałbym czas z osobami, które lubię, a nie z ich osobami towarzyszącymi. To bolało. Tym bardziej, im boleśnie zdawałem sobie sprawę, że to ja jestem problemem, a nie oni.

 

            Dlaczego tylko w książkach życie może być idealne? Każdy kto chciał, znajdował tam swoją miłość, a reszta żyła swoim życiem bez przeczucia, że coś stracili. Jakby to zresztą wyglądało, gdyby pod koniec jedna z pobocznych postaci, która nie ratuje świata i ludzi, nagle by poczuła, że zrobiła za mało? Że nic nie osiągnęła? Że teraz kujon, z którym się przyjaźnili, jest bohaterem, a on zostaje sam. Nie, tego nikt by nie kupił. Co to za happy end, który nie angażuje wszystkich pozytywnych bohaterów?

            Włożyłem gotowe ciasto do ciepłego piekarnika i umyłem ręce. Dopiero wtedy przypomniałem sobie o Kennym.

            „Hejka. Robimy małą imprezę z Mattem i Dominiciem, chcesz może wpaść?”, napisałem w SMS-ie.

            „Jasne, bardzo chętnie! Zabiorę Ginny ze sobą, dobra?”.

            Nie chciałem tego. Chciałem mieć kogokolwiek, z kim będę mógł pogadać bez skrępowania, że zaraz jego dziewczyna się upomni o uwagę.

            „Jasne. Chyba każdy z chłopaków kogoś przyprowadza”.

            Zastanawiałem się czasami, czy męczyła ich wszystkich moja obecność. Czy wykluczają mnie podświadomie, albo nawet nieświadomie, przez mój brak dziewczyny i prawdopodobnie niepewną, ciężką do stwierdzenia orientację? Naszła mnie myśl, ilu aseksualistów ma podobne wątpliwości. Czy wszyscy są tak zagubieni i nieporadni, czy to ja nie umiałem się odnaleźć w tym świecie?

            Coś we mnie uderzyło. Coś więcej niż tylko strach i wątpliwości, do których musiałem przywyknąć w najbliższych dniach. Przynajmniej do czasu, aż Alex nie zaakceptuje ostatnich rozdziałów. Teraz to było przeczucie. Luźna myśl, tak niewyraźnie zakorzeniona w moim umyśle, że w pierwszej chwili nie mogłem się jej chwycić.

            Nalałem sobie wody do szklanki i chwilę się w nią wpatrywałem.

            – A co, jeżeli – zacząłem niepewnie, próbując w brzmieniu mojego głosu wyłapać to, czego szukałem. – Nie jestem jedyny? Jeżeli nie tylko ja nie radzę sobie w życiu? Jeżeli inni też są... zagubieni?

            Każde z tych słów wydawało się mieć swoje własne, wyjątkowe brzmienie dźwięczące mi w uszach. Przymknąłem powieki, chwilę skupiając się na ciemności. Nagle nić myśli przemknęła po podświadomości. Chwyciłem się jej desperacko i wyciągnąłem na światło świadomości. Otworzyłem szeroko oczy.

            A gdyby tak... napisać historię o osobie aseksualnej? Odseparowanej od tak naturalnej rzeczy, jaką jest seks i nie potrafiącej się odnaleźć wśród seksualnych przyjaciół? Ale homoromantycznej, żeby nie odchodzić od mojego gatunku. Potrafiącej się zakochać, cierpieć z powodu zawodu miłosnego, tym bardziej wyraźnego, gdy nie może drugiej stronie dać tego, czego oczekują wszyscy ludzie seksualni.

            Czułem dreszcz ekscytacji przebiegający po skórze. Jakbym jechał pisarskim rollercoasterem. Jeżeli kończenie książki było bagnem, w którym tonąłem, to zaczynanie nowej przypominało kolejkę górską.

            Ludzie aseksualni są niewidzialni, nawet jeżeli wszyscy wiedzą, co to słowo oznacza. Dla ludzi seksualnych – abstrakcję. Kogoś pozbawionego uczuć, odciętego od świata, kogoś, kto nie potrzebuje relacji towarzyskich, nie kocha i nie chce być kochany.

            Zupełnie jak ty, przypomniała mi ta bardziej kąśliwa część natury.

            Aseksualny gej? Nie, z tego w literaturze się jeszcze nie korzysta. To byłoby ciekawe. Sporo osób woli jednak romantyczne historie, pełne seksualnego napięcia, ale bez pokazania niczego wprost. Oczywiście z drugiej strony były osoby, które mogłyby czytać same sceny seksu, ale cóż, każdy styl miał swoich przeciwników i zwolenników. Chociaż moja ostatnia powieść była raczej urocza niż perwersyjna, napisanie o aseksualiście byłoby czymś zupełnie nowym. Przynajmniej dla mnie. Tworzenie sytuacji jednoznacznych seksualnie dla odbiorcy, ale zupełnie normalnych i aseksualnych dla głównych bohaterów.

            Nie, miałem chwilowo odpuścić pracę. Pokręciłem głową, odrywając się myślami od nowej książki. Przynajmniej do poniedziałku miałem mieć wakacje. Obiecałem to Alexowi. Chociaż pomysł już teraz utknął mi w głowie i wiedziałem, że tak łatwo z niego nie zrezygnuję.


4 komentarze:

  1. Hejeczka,
    kochana, kochana cieszę się bardzo z tego wpisu, i liczę że dalej będzie mimo wszystko pojawiać się to opowiadanie...  chwilowo nie przeczytane, no dobra przeczytanie od połowy do końca... muszę zabrać za tą "drugą" cześć ale właśnie to co przeczytałam bardzo mi się spodobało...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka! (Katsumi z tej strony)
      Również się bardzo cieszę, że wróciłam do wrzucania tekstów na bloga. :D Niestety ilość zadań (studia, praca) trochę mnie przytłaczają, ale daję z siebie jak najwięcej. Być może do "lekcji życia" jeszcze wrócę. Na razie chciałabym się pochwalić tekstem, który mam w całości napisany.
      Cieszę się, że wciąż wchodzisz na tę stronę i mam nadzieję, że "Mój kochany android" spodoba ci się równie mocno. :D

      Usuń
  2. Hej,to dopiero pierwszy rozdział a już jestem totalnie oczarowana twoim nowym dziełem 😍 Uwielbiam twój styl pisania, jest bogaty językowo, a jednocześnie bardzo wciąga i nie jest nudny. Polubiłam głównego bohatera, bo jest naprawdę nietypowy, poza tym trochę utożsamiam się z jego przemyśleniami. Napisanie książki z aseksualnym głównym bohaterem to świetny pomysł, dlatego że osób aseksualnych praktycznie nie ma w książkach, filmach itp. Poza tym wiele osób uważa, że aseksualność jest czymś nienormalnym albo że osoby asejsulne nie mogą kochać, a ty walczysz z tymi mitami. Trzymam kciuki, żeby udało się coś zrobić z wydaniem książki. Buziaki ❤
    Natsumi

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    cudnie, Leo i jego rozrterki, ale ten pomysł na książkę nawet niezły... mam nadzieję, że spotka kogoś w kim się zakocha...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń