

Słońce oświetlało mój pokój. Byłem głodny, nabrałem ochoty na
krewetki z masłem i gorącą czekoladę. Otworzyłem oczy, przed którymi zobaczyłem
pochylającego się nade mną Tochiego. Jego szeroki i szczery uśmiech sprawił że
serce zabiło mi mocniej. Obrazy z poprzedniej nocy obudziły mnie lepiej niż
kubeł zimnej wody. Zerwałem się tak gwałtownie że spadłem z łóżka, ściągając za
sobą koc. Upadając na podłogę okryłem się szczelnie pościelą. Oprócz niej nie
miałem nic na sobie.
-Nic ci nie jest zajączku?
Zapytał schodząc z łóżka i klękając przy mnie. Odsunąłem się
do ściany. Czułem się zażenowany tym co stało się wczoraj. Moje ciało reagowało
samo, nie miałem nad nim panowania, mój mózg był otumaniony, myślałem wtedy
tylko o nim.
-Jesteś głodny? Może ci coś przygotować?
-Dzięki... po namyśleniu jednak wolę śmierć głodową.
-Zgoda, więc ty coś przygotujesz. Nie mogę się doczekać żeby
zobaczyć jak nieporadnie będziesz sobie radził w kuchni.
Odwróciłem poirytowany głowę. Mimo wszystko cieszyłem się że
nic się między nami nie zmieniło. Ale... on kochał swój las, czy zostałby ze
mną gdyby miał go opuścić? Przysunął się niebezpiecznie blisko mojej twarzy.
Poczułem jak się rumienie a serce zaczyna mi bić szybciej.
-Nie dotykaj mnie...
Powiedziałem szczelniej owijając się w koc.
-Czemu? Przeszkadza ci to? Nie kłam zajączku.
Sięgnął w moją stronę, szykując się do zdjęcia koca.
Uśmiechał się przy tym delikatnie.
-Mówię serio! Nie waż się mnie dotykać!
Tym razem odsunął rękę, nie spodziewał się pewnie po mnie tak
gwałtownej reakcji. Opuściłem wzrok a do oczu zaczęły mi się cisnąć łzy.
-Ty... najpierw mnie uratowałeś, potem przywiązałeś do siebie,
rozkochałeś w sobie, posiadłeś mnie... mówiłeś że mnie kochasz a i tak mnie
porzucisz wracając do swojego cholernego lasu!
Zanim zdałem sobie z tego sprawę po moich policzkach spływały
strumienie łez. Wtedy Tochi złapał mnie za podbródek, ścierając słone krople z
moich oczu.
-Nie płacz zajączku... nie chcę cię zostawiać.
-Ale i tak mnie opuścisz! Ten debilny las jest dla ciebie
najważniejszy! Nie opuścisz tych wszystkich zapchleńców żeby być ze mną!
-Więc jedź ze mną...
Delikatnie uniósł moją głowę, patrząc mi w oczy.
-Co..?
-Kocham cię, wiem że ty też mnie kochasz. Ja nie mogę opuścić
lasu, bo mnie potrzebuje. Ale ciebie tu nic nie trzyma, pojedź ze mną..
-Niemożliwe... nie mógłbym zamieszkać w tej maleńkiej chatce
z bandą futrzaków, właściwie bez bieżącej wody i toalety... nie umiałbym
przywyknąć do takiego życia...
O dziwo Tochi uśmiechnął się delikatnie.
-Czyli oczekujesz że wyrzeknę się wszystkiego, żebyś ty nie
musiał wyrzec się niczego?
Chciałem zaprzeczyć, ale on chyba miał racje. Starłem z oczu
pozostałe łzy i pokiwałem lekko głową.
-A jest jakieś inne wyjście? Któryś musi się poświęcić.
Powiedziałem w końcu, opuszczając wzrok. Kochał mnie... ale
nie byłby szczęśliwy gdyby miał opuścić swój las. Byliśmy jak ogień i sucha
trawa. Nasza znajomość w końcu zniszczyłaby któregoś z nas. Starłem dłonią łzę
z oka, w tej samej chwili Tochi objął moją dłoń patrząc mi w oczy.
-Przecież wiesz, że cię kocham. Skoro ty też mnie kochasz to
znajdziemy jakieś rozwiązanie.
-Nie znajdzie się! Nie pasujemy do siebie! Ty żyjesz w lesie,
gadasz z wiewiórkami a całe dnie spędzasz na łonie natury! A ja... mieszkałem w
pałacu, miałem wszystko, żyłem w luksusach o których ty nie śniłeś!
Byłem tak wściekły że nawet nie chciałem go wysłuchać.
-Naprawdę rozpuszczony z ciebie paniczyk. Jesteś zupełnie jak
dziecko, które obraża się na cały świat bo nie ma pieniędzy na cukierka.
Uśmiechnął się szeroko. Próbował rozładować napięcie, ale
beznadziejnie mu to wyszło. Zamiast się uśmiechnąć, jak oczekiwał wybuchłem
tylko płaczem.
-A... przepraszam zajączku. Nie wiedziałem... przepraszam...
nie chciałem cię zranić...
Oparłem głowę na jego piersi wycierając łzy o jego bluzkę.
Przytulił mnie do siebie pozwalając mi się wypłakać.
-No już... będzie dobrze zajączku.
-Niby jak ma być dobrze?!
Chciałem być z nim... ale... tak bardzo się różniliśmy.
Zamiast się uspokoić płakałem coraz głośniej.
-No już, nie płacz zajączku. Coś się wymyśli. Może na zmianę
będziemy mieszkać u ciebie i u mnie?
-Najpierw byś musiał zainstalować u siebie kanalizację... i bieżącą
wodę.
-Zgoda... A skoro mowa o bieżącej wodzie, przyda ci się
kąpiel zajączku.
-Z pewnością nie!
Gwałtownie odsunąłem go od siebie, jedną ręką odpychając go a
drugą przytrzymując koc.
-Daj spokój zajączku. Musisz się wykąpać. Jak chcesz, pomogę
ci.
-Właśnie w tym rzecz, że nie chcę żebyś mi pomagał!
Zamiast odpowiedzieć, Tochi wziął mnie na ręce i wyprowadził
na korytarz.
-Hej, co robisz? Postaw mnie na ziemi!
-Daj spokój zajączku. Przecież ci to nie przeszkadza.
-Przeszkadza! Postaw mnie!
-Jak tylko będziemy w łazience...- zatrzymał się na środku
korytarza- właściwie gdzie ty tu masz łazienkę?
-...trzecie drzwi na lewo. Ale naprawdę mogę tam dojść sam.
Właśnie weszliśmy do łazienki, więc wreszcie mogłem stanąć na
nogach. Łazienka w moim domku nie była tak ogromna, jak ta w naszej willi, ale
nie mogłem narzekać na jej wielkość. Sama wanna była dwukrotnie większa niż w większości
mieszkań.
-Przygotować ci kąpiel, czy sobie poradzisz?
Powiedział to ewidentnie nawiązując do mojej nieporadności
związanej z wychowaniem w luksusach.
-Przygotuj, nie chcę się z tym bawić.
Odwróciłem dumnie głowę, żeby nie widzieć jego uśmieszku.
Doskonale wiedział, że nie umiałbym sam przyszykować sobie kąpieli. Nawet nie
wiedziałem jak to się robi. Usiadłem na toaletce przypatrując się jak Tochi
czyści wannę i wlewając do niej żele pod prysznic zaczyna napuszczać do niej
wodę.
-A może chciałbyś, żebym ci pomógł ci się wykąpać?
Przysunął się niebezpiecznie blisko, obejmując mnie w pasie.
Nagle poczułem, że koc jest zdecydowanie za cienki.
-Już ci chyba mówiłem, że nie!
-Ale przecież teraz wszystko się zmieniło, prawda?
Spojrzał na mnie uwodzicielskim spojrzeniem, przysuwając
nasze twarze do siebie.
J...jasne, że nie. N-niby czemu tak myślisz? Nie wyobrażaj sobie
nie wiadomo czego, tylko dlatego, że...
-..Że ze sobą spaliśmy i wyznałeś mi miłość? A potrzebujesz
czegoś więcej?
Jego uśmiech prawie paraliżował moje mięśnie. Ze wszystkich
sił starałem się mu całkowicie nie podporządkować.
-Coś się stało zajączku? Wyglądasz jakbyś próbował mi się
oprzeć.
-Masz jakieś złudzenia! Jasne, że nie! Myślisz, że tak
nagle... ja...
Przerwałem, kiedy Tochi przysunął się kilka milimetrów przed
moje usta.
-Jesteś taki niewinny, zajączku -powiedział kładąc dłoń na
moim policzku i całując mnie nim zdążyłem mu odpowiedzieć. Chciałem go
odepchnąć, ale pod wpływem jego dotyku opuszczała mnie cała siła, czy choćby
zdolność poruszania się. Czułem jak po całym moim ciele rozlewa się
zwiotczające mięśnie ciepło. Otumaniony Tochim mózg, starał się wymyśleć
sposób, jak wyjść z tej sytuacji nie tracąc dumy. Chrzanić to... poddałem się
nie mogąc znieść dłużej uczucia, które towarzyszyło mi też wczoraj. Czułem jak
zdecydowane ręce Tochiego powoli zsuwają z moich ramion koc. Robił to tak
delikatnie, jakby nie chciał, żebym to zauważył. Kiedy materiał spadł z moich
ramion, zasłaniając mnie tylko od pasa w dół, zebrałem w sobie siłę by go
odepchnąć.
-Już ci chyba mówiłem, żebyś sobie niczego nie wyobrażał!
-Nie wyobrażam. Twoje reakcje są wręcz zachęcająco
prowokacyjne.
-N-nawet tak nie mów! A-a teraz proszę, wyjdź z łazienki.
-Na pewno sobie poradzisz? Może jednak ci pomóc.
Nie chciałem dłużej tego ciągnąć, więc po prostu odwróciłem głowę.
Postanowiłem przeczekać, aż wyjdzie i w spokoju wziąć kąpiel. Zamiast usłyszeć
jak Tochi wychodzi poczułem jak obejmuje mnie od tyłu i przejeżdża językiem po
mojej szyi.
-Hej... co ty robisz! Mówiłem przecież, że..
Nim zdążyłem skończyć zdanie, zostałem wepchnięty do wanny,
napełnionej już po brzegi ciepłą wodą. Tochi postarał się, żeby koc został na
pralce i się nie zamoczył.
-Odbiło ci?! Wyjdź natychmiast z łazienki!
-Miałem taki zamiar, ale zdałem sobie sprawę, że jesteś
dokładnie taki sam jak Harinezu, Fuku, Ris oraz reszta moich przyjaciół.
-Nie porównuj mnie do tych zapchleńców!
-Ale to prawda. Oni też się rzucają, jak przychodzi ich czas
na kąpiel. Z tą różnicą, że oni mogą bez wyrzutów sumienia poranić mnie do
krwi. W twoim wypadku najwyżej mogę dostać ochrzan.
-Nie masz pojęcia do czego mogę być zdolny, nie radzę ci mnie
prowokować! Więc wyjdź!
W myślach dziękowałem Tochiemu, że wlał płyny do kąpieli.
Dzięki temu spora ilość piany mnie zasłaniała. Wtedy on zaczął się rozbierać.
-Cz-czekaj... co ty wyprawiasz!
-Jak to co?-spojrzał na mnie, jakbym pytał o coś oczywistego
rzucając bluzkę na podłoge. -szykuję się do kąpieli.
-Zaraz... miałeś opuścić łazienkę, a nie mi się pakować do
wanny!
-Przecież jest ogromna. Aż żal marnować tyle miejsca i wody.
Poza tym, przecież się zmieścimy.
-Nie o to chodzi!
-Więc o co? Przecież mówiłeś że mnie kochasz. Co złego jest w
spaniu, czy kąpaniu się z osobą, którą kochasz?
-Nie o to tu chodzi! Poza tym, nie przypominam sobie, żebym
mówił coś takiego! To... to po prostu zbyt żenujące. Dlatego... dlatego wyjdź.
Odwróciłem twarz w stronę ściany. Po krótkim czasie
spojrzałem na Tochego oczekując, że zobaczę jak zmierza w kierunku drzwi.
Zamiast to zrobić, on właśnie zdejmował spodnie.
-H-hej, czekaj! Mówiłem chyba, że masz...
-Możesz się odwrócić? Czy jednak wolisz patrzeć?
Powiedział to z ironicznym uśmieszkiem, nie wiedziałem czy
mam się wściec czy wyrzucić go z łazienki. Spojrzałem w ścianę przy wannie.
-Mówiłem przecież, że masz wyjść!
-Mówisz tak jakbyś wierzył, że to zrobię.
Podnosząca się woda i jej chlupot sprawiły, że przeszedł mnie
dreszcz. Co to miało być do cholery? Kąpiel dwóch facetów w jednej wannie nie
jest normalna. Nie patrzyłem na niego, skupiając się na kafelkach ściennych.
Skończyły mi się już pomysły jak wywalić Tochiego z łazienki.
-Zajączku..
Odwróciłem twarz w jego stronę. Rozłożył się w wannie. Piana
na powierzchni wody sięgała mu niewiele poniżej klatki piersiowej.
-Choć tutaj...
Wyciągnął rękę w moją stronę, oczekując na mój ruch.
-Ch-chyba ci odbiło! Mówiłem, że masz wyjść. A ty w dodatku
myślisz, że... że...
Starałem się poskładać jakieś sensowne zdanie, ale Tochi
patrzył na mnie spojrzeniem przeszywającym moje serce i robiącym chaos w
umyśle. Nie był to ten sam, szeroki uśmiech, którego używał na co dzień. Było w
nim coś... coś... był to łobuzerski uśmiech, którego często używali moi
znajomi, gdy chcieli poderwać dziewczynę. Nie mogłem na niego patrzeć dłużej.
Bałem się, że moje serce zaraz wyrwie mi się z piersi. Odwrócenie się od
Tochiego było złym pomysłem. Poczułem nagłe szarpnięcie za nadgarstek. Chwile
potem leżałem na piersi Tochiego. Chciałem się od niego odsunąć, ale trzymał
mnie mocno, przyciskając do siebie.
-P-puść mnie! To nie jest pozycja, w której powinni się
znaleźć dwaj faceci!
-Chciałem ci pomóc w kąpieli. Sam nie dasz sobie rady.
-Jak to do cholery nie dam sobie rady? Wiem jak należy
sięęę... gdzie ty mnie dotykasz!?
Zaczął wsuwać we mnie palce, drugą ręką ciągle mnie
przytrzymując.
-Powiedziałem przecież, że pomogę ci się wykąpać.
-A-ale jaki to ma do cholery związek?!
-Nie zauważyłeś tego?
Spojrzał na mnie spojrzeniem pełnym zdziwienia. Że niby co
takiego miałem zauważyć? Wtedy poczułem, że coś wypływa ze mnie, pod wpływem
nacisku jego palców. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że była to sperma
Tochiego z poprzedniego wieczoru.
-Nie... przestań...
-Rozluźnij się.
Kolanem rozsunął moje nogi, czułem jak wsuwa we mnie palce
coraz głębiej. Zasłoniłem dłońmi usta, żeby przypadkiem nie wydobył się z nich
jakichś dźwięk. Po kilku minutach, jego palce powoli się ze mnie wysuwały.
Ręką, którą wcześniej mnie przytrzymywał, potargał moje włosy. Nie miałem siły
się od niego odsunąć. Moje nogi drżały i odmawiały posłuszeństwa. Żeby się nie
osunąć, musiałem uwiesić się na jego szyi. Czułem się żałosny i upokorzony.
-Kocham cię zajączku...
-Głupek... nie dość ci upokarzania mnie?
Zaśmiał się krótko, podnosząc moją twarz i całując mnie w
usta. Kiedy mnie uwolnił odwróciłem wzrok.
-I co, może byś sobie poradził sam?
Jego drwiący uśmieszek doprowadzał mnie do szału. Musiałem
wyglądać na zdenerwowanego, bo dodał:
-Nie gniewaj się zajączku. Tylko żartowałem.
-Mało zabawne.
Odsunąłem się od niego, odpychając się od jego piersi. Wtedy
Tochi wziął gąbkę i żel pod prysznic.
-A teraz się odwróć♥ Umyję ci
plecki♥
Powiedział, uśmiechając się.
-Chyba do reszty ci odbiło! Nie ma mowy!
Chciałem odsunąć się na przeciwległy koniec wanny, ale ramie
Tochiego objęło moją szyje i z powrotem ściągnęło na jego pierś. Tym razem
jednak, opierałem się o niego plecami.
-Puszczaj mnie kretynie!
Wtedy zaczął przejeżdżać gąbką od mojej piersi w dół,
jednocześnie językiem drażnił moją szyje.
-Zajączku... pozwól mi się wykąpać.
-Nie... nie ma mowy...
-Jesteś słodki... ale jeszcze słodszy kiedy nie możesz mi się
oprzeć
Nie skomentowałem tego. Schowałem moją dumę, pozwalając by
mnie umył. Najchętniej wtedy bym się utopił. Oczywiście nie pozwalałem mu przekroczyć
pewnej granicy. Nagle poczułem wszechogarniający mnie żal. Oparłem głowę na klatce
Tochiego.
-Myślisz, że moja rodzina naprawdę mnie nienawidzi?
Pozwoliłem, żeby mnie objął, chowając twarz w moich włosach.
-Na pewno nie.
-Więc czemu tak po prostu chcieli mnie porzucić?
-Nie wiem zajączku...
ale nie powinieneś się tym przejmować...
-Moja rodzina była gotowa wystawić mnie na śmierć a ja mam
się nie martwić?!
-Skoro cię nie chcieli znaczy, że nie zasłużyli na to byś za
nimi tęsknił. No już, nie martw się tym, masz teraz mnie.
-...marne pocieszenie..
-haha... miło widzieć, że czujesz się lepiej.
-Dobrze starczy tego... mógłbyś... mógłbyś się odwrócić? A
najlepiej wyjść...
-A co? Już nie chcesz się ze mną kąpać?
-Jasne, że nie chce!
-Dobrze dobrze. Chodź, wytrę cię.
-Potrafię sobie radzić!
-Ale tak słodko wyglądasz kiedy się wstydzisz...
Odsunąłem się od niego i odwróciłem w jego stronę. Tochi
wtedy wstał i sięgnął po ręcznik, który wyciągnął w moją stronę. Poczułem jak
cały się czerwienie. Nie mogłem znieść faktu, że nie ma nic na sobie.
-O-okryj się czymś!
-Przecież to nic takiego... ja widziałem ciebie całego, więc
czemu ty miałbyś nie oglądać mnie?
Powiedział to z lekkim uśmiechem. Zaraz potem odwróciłem
wzrok. Czułem na sobie jego spojrzenie, więc dodatkowo przyciągnąłem kolana pod
brodę.
-No dobrze. Niech ci będzie.
Szybko zawiązał sobie ręcznik wokół pasa. Wtedy z wieszaka
wziął kolejny i wyciągnął go w moją stronę.
-A teraz choć tutaj ♥
-Tyyy... jesteś okropny...
Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi. Miałem wrażenie, że zaraz
spłonę ze wstydu. Zamknąłem oczy, żeby nie widzieć wyrazu twarzy Tochiego.
Wstałem, chwile potem czując miękki materiał, wiązany wokół mojej tali.
Przytrzymałem ręcznik i ruszyłem w stronę drzwi. Wiedziałem, że przestanę się
czuć skrępowany dopiero kiedy założę ubrania. Całe szczęście Tochi nie poszedł
za mną. Założyłem ubrania, które czekały na mnie w szafie, wtedy do pokoju
wszedł Tochi, dalej w samym ręczniku. Chyba dopiero teraz wyszedł z wanny.
-A... no tak. Zaczekaj chwilę, poszukam dla ciebie jakiś
ubrań.
Zacząłem przetrząsać szafy w poszukiwaniu o dużo za dużych na
mnie ubrań. W moim pokoju były ubrania szyte na miarę, więc nie mogłem tam
znaleźć nic na Tochiego.
-Nie musisz się kłopotać. Założę ubrania ze wczoraj.
-Na pewno nie będziesz nosił tych starych szmat. Zaczekaj...
chyba gdzieś na dole, w pokoju dla gości powinienem coś dla ciebie znaleźć.
Zostawiłem go w moim pokoju i zbiegłem na dół. Po kilku
minutach wróciłem z ubraniami.
-Nie jestem pewny czy to twój rozmiar, ale powinny być dobre.
Ubrania, które dałem Tochiemu były przygotowane dla ewentualnych
gości. Oczywiście na niektóre z nich nie byłoby stać większość ludzi.
-Dzięki zajączku. Na pewno mogę to zatrzymać?
-Jasne, że tak. To tylko kilka ubrań. Pewnie i tak mi się nie
przydadzą.
Podałem mu rzeczy i opuściłem pokój. Następnie wyciągnąłem
telefon siadając na szczycie schodów. Postanowiłem zrobić Tochiemu małą
niespodziankę.
-Halo? Tu Mite Nakadan, firma budowlana.
Mite Nakadan był architektem, który projektował większość
naszych domów, oraz kilka firm. W dodatku posiadał grupę budowlańców lepszą niż
jakakolwiek inna firma. Można powiedzieć, że dzięki tym wszystkim zleceniom
stał się przyjacielem rodziny.
-Cześć Mite, Usagi Takeda z tej strony.
-Oooo... Usagi! Miło cię słyszeć. Nie widzieliśmy się od
czasu projektowania twojego domku. Jak ci się podoba?
-Jest rewelacyjny. Właśnie tu przesiaduję. Nad czym aktualnie
pracujesz?
-Mam drobny postój w ruchu. Korzystam z okazji i robię sobie
drobne wakacje.
-Jak długo będziesz w stanie wyżyć na tych wakacjach?
-Wydaje mi się, czy masz dla mnie jakąś propozycje?
-Dokładnie. Z tym, że może to być trudne.
-Zaciekawiłeś mnie, podasz szczegóły?
-Wyślę ci je SMS, jeszcze dzisiaj.
-świetnie. Będę czek...
Nim dokończył zdanie, ktoś wyrwał mi telefon z ręki.
Spojrzałem za siebie na Tochiego, który trzymał mój telefon.
-Z kim rozmawiałeś?
Nie chciałem, żeby się dowiedział o niespodziance jaką
planowałem mu zrobić.
-Z nikim.
Przyklęknął przy mnie, podnosząc mój podbródek do góry.
-Dlaczego mnie oszukujesz? Kim był ten facet?-Jego spojrzenie
było spokojne, ale przepełnione smutkiem.-Powiedz mi...
Czułem jak ogarnia mnie niepokój. Jego wzrok przepełniał mnie
całego, do czasu aż nie zrozumiałem, czemu się tak zachowuje.
-Zaraz, zaraz... O co ty mnie osądzasz?!
Odsunąłem się do ściany,
piorunując go spojrzeniem. Naprawdę się wkurzyłem.
-Co ty sobie o mnie myślisz?! Że umawiam się z każdą
napotkaną osobą?! Że lecę na każdego napotkanego faceta?! Jak możesz tak o mnie
myśleć!
Byłem wściekły, ale o wiele bardziej zażenowany. Nie chodziło
nawet o to o co mnie sądził, ale o to, że musiałem powiedzieć, że jest dla mnie
wyjątkowy. Po krótkiej chwili wpatrywania się we mnie, Tochi w końcu się odezwał.
-Przepraszam zajączku. Byłem zazdrosny, bo cię kocham.
-Nie mów takich zawstydzających rzeczy! Poza tym, jestem zły!
Poczułem szarpnięcie a chwilę potem leżałem na podłodze,
przygwożdżony ciężarem Tochiego, który uśmiechał się szelmowsko.
-Więc do kogo dzwoniłeś?
-Jeżeli koniecznie musisz wiedzieć, to dzwoniłem do znajomego
architekta. Miał załatwić bieżącą wodę w twoim domu.
-Naprawdę? Czyli chcesz ze mną zamieszkać.
-Jasne, że nie! I zszedłbyś już ze mnie!
Uśmiechnął się szeroko i przysunął się do mojej twarzy. Nim
zdążyłem zareagować, połączył nasze usta w pocałunku. On... naprawdę mnie do
siebie przywiązał.
komentarz :>
OdpowiedzUsuńOkej, cofam tamto, niczego mi nie brakuje x3. Dżizas musisz się tak znęcać nad starą Trill? Ja tu za chwilę muszę wyjść z domu, a nie mogę się ogarnąć. Nie liczę już tych pisków, które się wytworzyły podczas czytania, chodzi mi raczej o to, że mam banana na twarzy. Dzięki, teraz będę cały dzień chichotać i zacieszać jak głupia do sera...
OdpowiedzUsuńFajnie, że nasz seme jest coraz bardziej ludzki. Zachowanie Usagiego rozkłada mnie łopatki -________-
Umarłam i nie wróciłam. Twoja zajebistość jest zbyt zajebista, wychodze. *tak naprawdę idzie czytać dalej*